- promocja
Zamach - ebook
Zamach - ebook
<!-- /* Font Definitions */ @font-face {font-family:"Cambria Math"; panose-1:2 4 5 3 5 4 6 3 2 4;} /* Style Definitions */ mal, mal, mal {margin:0cm; margin-bottom:.0001pt; font-size:12.0pt; font-family:"Times New Roman","serif";} .MsoPapDefault {margin-bottom:10.0pt; line-height:115%;} @page Section1 {size:595.3pt 841.9pt; margin:70.85pt 70.85pt 70.85pt 70.85pt;} n1 {page:Section1;} -->
Wypadek czy zamach? Spór na temat przyczyny śmierci Władysława Sikorskiego toczy się już ponad sześćdziesiąt lat, odkąd z Morza Śródziemnego wyłowiono ciało generała i osób towarzyszących mu w jego ostatnim locie. Do niedawna jednak badacze, nadaremnie czekając na odtajnienie materiałów archiwalnych, które mogłyby zapewne wiele wyjaśnić, skazani byli głównie na domysły i – jak zwolennik tezy zamachu brytyjski historyk David Irving – mogli się poważyć jedynie na zawoalowane sugestie.
Tadeusz A. Kisielewski, pisząc tę pierwszą po wielu latach książkę poświęconą katastrofie w Gibraltarze, oparł się na nie publikowanych dotychczas źródłach i nowych analizach – w tym na materiałach z przebogatego archiwum czeskiego historyka prof. Valenty i komputerowej symulacji lotu liberatora Sikorskiego przeprowadzonej na Politechnice Warszawskiej. Pozwoliło mu to z pełnym przekonaniem stwierdzić, że katastrofa ta w żadnym razie nie mogła być skutkiem wypadku, a co więcej – zawęzić krąg podejrzanych i częściowo odtworzyć bieg wydarzeń, które doprowadziły do śmierci premiera rządu polskiego na wychodźstwie.
Dr Tadeusz A. Kisielewski jest absolwentem Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 1979 roku pracował w Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, a następnie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Obecnie jest niezależnym analitykiem stosunków międzynarodowych, zajmuje się geopolityką i geostrategią. Autor . książek Nowy konflikt globalny (1993), Rosja – Chiny – NATO. Średnioterminowe perspektywy rozwoju sytuacji geostrategicznej (2002), Imperium Americanum? Międzynarodowe uwarunkowania sprawowania hegemonii (2004).
Spis treści
Rozdział 1. Długa droga do Gibraltaru
Rozdział 2. Wypadek czy zamach?
Rozdział 3. Preludium
Rozdział 4. Cui prodest?
Rozdział 5. Zamachowcy
Rozdział 6. Zamach
Rozdział 7. Zmowa milczenia
Zakończenie
Podziękowania
Aneks 1. Ekspertyza profesora Jerzego Maryniaka
Aneks 2. Porównanie amerykańskich i brytyjskich procedur archiwalnych
Aneks 3. Służby specjalne aliantów i Trzeciej Rzeszy
Aneks 4. Uprowadzenie?
Aneks 5. Gibraltar w roku 1943 - mapka
Posłowie
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7818-017-3 |
Rozmiar pliku: | 824 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
4 lipca 1943 roku zginął generał broni Władysław Sikorski, premier Rzeczypospolitej Polskiej i Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych. Wraz z nim zginęło kilkanaście innych osób znajdujących się w samolocie B-24 Liberator Mk II nr AL 523, pasażerów i członków załogi, obywateli polskich i brytyjskich.
Śmierć Sikorskiego wciąż jest największą i najważniejszą zagadką najnowszej historii Polski. W pewnym sensie ta sprawa jest podobna do katyńskiej, to znaczy od początku wszyscy „wiedzieli” (w potocznym rozumieniu tego słowa), że w Gibraltarze nie było wypadku, a w 1940 roku w Katyniu, Charkowie i Twerze do polskich oficerów nie strzelali Niemcy. Jednak na tym podobieństwo obu spraw się kończy. W 1990 roku strona rosyjska przyznała się do zamordowania prawie 22 tysięcy polskich wojskowych, policjantów i przedstawicieli inteligencji, a w roku 1992 przekazała rządowi polskiemu dokumenty związane z tą zbrodnią. Natomiast zabójstwo Sikorskiego wciąż jest jedną z najbardziej delikatnych i najpilniej strzeżonych tajemnic mocarstwowych. Należy się liczyć z tym, że polskie władze nigdy nie zostaną oficjalnie poinformowane o politycznym podłożu, rozkazodawcach, bezpośrednich wykonawcach i przebiegu zamachu w Gibraltarze.
Aby jednak dojść do tego tragicznego wydarzenia, trzeba zarysować polityczne tło wydarzeń, które do niego doprowadziły. Wydaje się to tym bardziej konieczne, że prawdopodobnie niewielu czytelników posiada wystarczającą orientację w tej materii, a być może są i tacy, którym niewiele mówi samo nazwisko Sikorski.
1 września 1939 roku hitlerowskie Niemcy zaatakowały Polskę. Przewaga sił była po stronie agresora. Niemieckie siły zbrojne liczyły 1,85 miliona żołnierzy, wyposażone były między innymi w 2,7 tysiąca czołgów, mniej więcej 10 tysięcy dział i moździerzy oraz około 2 tysięcy samolotów. Polska mogła im przeciwstawić około miliona żołnierzy, 670 czołgów (przeważnie lekkich i rozpoznawczych) oraz samochodów pancernych, 4,3 tysiąca dział i 400 w większości przestarzałych samolotów bojowych. Ponadto słaby system łączności właściwie uniemożliwił utrzymywanie kontaktu zarówno między polskimi oddziałami, jak i pomiędzy nimi a naczelnym dowództwem. Dysproporcja w sile żywej, uzbrojeniu i wyposażeniu była więc ogromna, a pogłębił ją skrajnie niekorzystny dla Polski jej ówczesny kształt geograficzny, który skłonił polskie dowództwo naczelne do rozciągnięcia linii obrony na 1600 kilometrów, a zarazem umożliwił Niemcom atak z trzech stron – od zachodu, północnego wschodu (z Prus Wschodnich) i południa (po zajęciu Czech i wejściu części niemieckich wojsk na Słowację). Mimo tej dysproporcji ostatnie większe polskie oddziały złożyły broń dopiero 6 października, czyli po trwających pięć tygodni walkach, a samodzielny oddział kawalerii pod dowództwem majora Henryka Dobrzańskiego „Hubala” walczył w lesistych Górach Świętokrzyskich, w samym centrum kraju, do maja 1940 roku, licząc na odsiecz zachodnich aliantów, która umożliwiłaby stawienie przez Polaków masowego oporu agresorom. Walki we wrześniu 1939 roku były tak zaciekłe, że – jak stwierdził podczas procesu w Norymberdze generał Alfred Jodl – gdyby potrwały jeszcze dziesięć dni, wojskom niemieckim zabrakłoby amunicji. Uzupełnienie uzbrojenia i odbudowanie zapasów zajęło agresorom pół roku – o tyle Polska opóźniła inwazję Trzeciej Rzeszy na swoich zachodnich sojuszników.
Pomimo że Niemcy zajęli zachodnią i środkową Polskę, opór jej armii niewątpliwie trwałby dłużej niż owe pięć tygodni i dziesięć dni, o których wspomniał Jodl, gdyby 17 września 1939 roku na całej długości liczącej 1412 kilometrów wschodniej granicy Rzeczypospolitej nie zaatakowała jej Armia Czerwona (obszar wolny od wojsk niemieckich liczył wówczas około 140 tysięcy kilometrów kwadratowych, czyli ponad jedną trzecią terytorium Polski). Użyte w tej operacji siły radzieckie liczyły prawie milion żołnierzy, ponad cztery tysiące czołgów oraz samochodów pancernych i co najmniej tysiąc samolotów. Naprzeciw nich stały – i podjęły z nimi walkę – jedynie znakomicie wyszkolone w działaniach pozycyjnych, lecz nieliczne jednostki Korpusu Ochrony Pogranicza oraz słabo uzbrojone oddziały tyłowe i zapasowe, ochraniające liczne na wschodnich terenach Rzeczypospolitej składy i magazyny wojskowe. W tej sytuacji radzieckie oddziały pancerne i kawaleryjskie błyskawicznie posuwały się na zachód.
Stworzyło to bezpośrednie zagrożenie dla polskich najwyższych władz państwowych i wojskowych, które ulokowały się nad granicą rumuńską. Polski plan awaryjny zakładał bowiem utworzenie silnego ośrodka oporu przeciw wojskom niemieckim na liczącym około piętnastu tysięcy kilometrów kwadratowych obszarze przylegającym do tej granicy, jednoczesną obronę przed Niemcami wschodniej części kraju i prowadzenie walki partyzanckiej na terenach, które już zajęli. Oparcie się o granicę Rumunii (która była formalnie sojusznikiem Polski) pozwalało utrzymać łączność telefoniczną i telegraficzną z Zachodem, odbierać spodziewaną pomoc materiałową od aliantów zachodnich, a nawet – jak się wówczas wydawało polskim politykom i wojskowym – dawało szansę doczekania się angielsko-francuskiego korpusu ekspedycyjnego, który włączyłby się do walki po podjęciu przez Francję i Wielką Brytanię ofensywy na froncie zachodnim. I choć te daleko idące nadzieje zapewne by się nie ziściły, inwazja radziecka rozwiała je ostatecznie. W nocy z 17 na 18 września prezydent, rząd i najwyższe dowództwo ewakuowały się do Rumunii, gdyż chodziło o zachowanie w całości władz cywilnych i wojskowych, jednego z trzech atrybutów suwerennego państwa.
Inwazja radziecka była konsekwencją postanowień tajnego protokołu do układu o nieagresji, który 23 sierpnia 1939 roku podpisali na Kremlu, w obecności Józefa Stalina, minister spraw zagranicznych Rzeszy Joachim von Ribbentrop i komisarz spraw zagranicznych Wiaczesław Mołotow.
Do listopada 1940 roku Adolf Hitler pilnie przestrzegał zasady, że „Niemiec nie stać na wojnę na dwa fronty”. Dopiero gdy podczas wizyty Mołotowa w Berlinie przekonał się, że ekspansjonizm Moskwy jest niemal nieograniczony i długofalowe geostrategiczne ułożenie się ze Związkiem Radzieckim jest niemożliwe, podjął decyzję marszu na Moskwę (18 grudnia 1940 roku nakazał opracować „Plan Barbarossa”), mimo że na skutek niezłomnego oporu Wielkiej Brytanii ciągle miał otwarty front zachodni. Jednak latem 1939 roku nie zamierzał jeszcze ryzykować. Jego początkowym zamiarem było uderzenie na zachód po zapewnieniu sobie neutralności Polski, chociaż jednocześnie domagał się od niej koncesji terytorialnych. Wielka Brytania była wówczas (i jeszcze długo później) słaba militarnie, dlatego jej rząd uznał, że aby zyskać na czasie, należy skierować niemiecką agresję na wschód. W tym celu 31 marca 1939 roku udzielił rządowi polskiemu gwarancji wsparcia na wypadek niemieckiego uderzenia. W Londynie zapewne uważano to posunięcie za niezwykle chytre i wyrafinowane, lecz było ono zbędne, ponieważ Polska nie potrzebowała zachęty do obrony (chociaż Brytyjczycy obawiali się, że bez owych gwarancji politycznie podporządkuje się Niemcom), a w razie uderzenia Niemiec na Francję Warszawa nie uchyliłaby się od wykonania postanowień układu sojuszniczego, który zawarła z Paryżem. Berlin również nie powinien był mieć co do tego żadnych złudzeń. Jednak gwarancje Wielkiej Brytanii rzeczywiście spowodowały pożądany przez nią zwrot w polityce Hitlera. Dopiero wtedy uświadomił on sobie, że kierując swoje wojska na zachód, z całą pewnością będzie zmuszony toczyć wojnę na dwa fronty, zatem postanowił odwrócić kolejność uderzeń: zdecydował, że najpierw szybko upora się z Polską, utrzymując pozycje obronne na zachodzie, a dopiero później, prawdopodobnie na przełomie września i października, ruszy na Francję. Führer miał bowiem poważne wątpliwości, których zasadność potwierdził bieg wydarzeń, czy zachodni alianci Polski w ogóle wywiążą się wobec niej ze swoich zobowiązań. Aby wykonać ten nowy plan, Hitler musiał jednak uzupełnić go o jeszcze jeden element – Związek Radziecki. Wielka Brytania i Francja prowadziły bowiem latem 1939 roku nieszczere i raczej pozorowane pertraktacje z Kremlem, których cel wciąż trudno określić. Być może chodziło im o szachowanie Niemiec do nadejścia jesieni i zimy, kiedy inwazja nie tylko na Polskę, ale i na Francję byłaby niezwykle utrudniona; być może usiłowały pchnąć Hitlera jeszcze bardziej na wschód, by opanowawszy Polskę, ruszył na Moskwę, co zapowiadał już kilkanaście lat wcześniej w Mein Kampf; być może Zachód rzeczywiście zamierzał zmontować antyhitlerowską koalicję z udziałem ZSRR.
Stalin od marca 1939 roku prowadził podwójną grę. Z jednej strony coraz wyraźniej dążył do zbliżenia z Niemcami, z drugiej zaś nie uchylał się od skierowanych przeciw nim rozmów z Zachodem. Wynik tej gry był kwestią ceny. W drugiej połowie sierpnia na Kremlu uznano, że więcej zapłaci Hitler. Pierwsza rata została sprecyzowana m.in. we wspomnianym tajnym protokole: ZSRR miała przypaść połowa terytorium Polski, prawie cała Litwa (okręg Kłajpedy Niemcy zajęli już w marcu), cała Łotwa i Estonia oraz część terytorium Finlandii i Rumunii. Nakazawszy Mołotowowi, żeby podpisał ten protokół, Stalin sprawił, że Hitler odważył się wszcząć drugą wojnę światową. Nie zabezpieczony od strony ZSRR Hitler by tego nie zrobił.
Kiedy polskie władze cywilne i wojskowe znalazły się na terytorium Rumunii, zostały tam – wbrew wcześniejszym dwustronnym uzgodnieniom – internowane. Rząd rumuński postąpił tak, znalazł się bowiem pod podwójnym naciskiem: niemieckim, co zrozumiałe, oraz francuskim. Ten ostatni ściśle wiązał się z generałem Sikorskim.
Władysław Sikorski był przeciwnikiem politycznym marszałka Józefa Piłsudskiego. Wkrótce po zamachu 12 maja 1926 roku i przejęciu przez Piłsudskiego władzy w Polsce został odsunięty nie tylko od polityki (w latach 1922–1923 był premierem i ministrem spraw wewnętrznych, a w latach 1924–1925 ministrem spraw wojskowych), ale i od czynnej służby w armii. W 1928 roku Sikorski, który wówczas miał zaledwie czterdzieści siedem lat, został przydzielony do dyspozycji ministra spraw wojskowych i przez jedenaście lat nie pełnił żadnej funkcji. Zawsze był zwolennikiem ścisłego sojuszu politycznego i wojskowego z Francją, w którego niezawodność – w przeciwieństwie do sceptycznego Piłsudskiego – wierzył niezachwianie. W latach trzydziestych zaangażował się w tworzenie opozycji politycznej przeciw rządzącemu obozowi zwolenników Piłsudskiego, zwanych sanatorami (od propagowanego przez nich hasła sanacji, czyli uzdrowienia systemu politycznego Polski) i jeszcze ściślej związał się z Francją.
Klęska w kampanii wrześniowej 1939 roku była dla Polaków wstrząsem, tym większym, że do wybuchu wojny władze cywilne i wojskowe podtrzymywały mit mocarstwowej Polski. Oskarżano je o nieudolność, która ściągnęła hańbę na kraj, a nawet o zdradę interesów narodowych. Zarzucano im również tchórzostwo, którego dowodem miało być opuszczenie przez nie granic Rzeczypospolitej. Władze nie miały już prawie żadnego poparcia obywateli.
Do września 1939 roku stosunki polsko-francuskie były nacechowane wzajemną rezerwą, mimo utrzymywania kontaktów opartych na układzie sojuszniczym. Dlatego Francja postanowiła wywrzeć nacisk na rząd Rumunii, żeby internował członków polskich władz, umożliwiając objęcie rządów sympatykowi Francji, Władysławowi Sikorskiemu. Dotąd nie zostało wyjaśnione, czy tych działań Paryża nie inspirował również sam generał.
Zdając sobie sprawę, że internowany nie może prowadzić jakiejkolwiek polityki, 23 września prezydent Ignacy Mościcki mianował swoim następcą generała Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego, ambasadora Polski w Rzymie. Ponieważ rząd francuski oświadczył, że „nie ma zaufania do tej osoby”, 29 września, na wniosek ambasadorów Polski w Paryżu i Londynie, Mościcki wyznaczył na swojego następcę Władysława Raczkiewicza, drugorzędnego polityka przebywającego właśnie we Francji. Ten uzyskał uznanie władz francuskich (i brytyjskich), po czym mianował przybyłego do Paryża przez Rumunię Władysława Sikorskiego premierem polskiego rządu emigracyjnego, a następnie Naczelnym Wodzem. W ten sposób Sikorski skupił w swoim ręku całą władzę, jaką mógł realnie dysponować. Notabene powołanie władz państwowych na uchodźstwie było nawiązaniem do precedensu belgijskiego rządu emigracyjnego z czasów pierwszej wojny światowej.
Priorytetem Sikorskiego było zorganizowanie we Francji jak najliczniejszych sił zbrojnych spośród polskich żołnierzy, którzy przez Rumunię i Węgry, Jugosławię, Włochy, a także Bliski Wschód wydostali się z Polski, by kontynuować walkę u boku sprzymierzonych, a także spośród polskich emigrantów. (Trzy polskie niszczyciele już pod koniec sierpnia 1939 roku wypłynęły do Wielkiej Brytanii, by dołączyć do Royal Navy, a po zakończeniu działań wojennych na Bałtyku przedarły się tam dwa polskie okręty podwodne.) Liczna i dobrze wyszkolona polska armia miała zapewnić rządowi polskiemu pozycję partnera w stosunkach z aliantami, a jej wkład w przyszłe zwycięstwo – oprócz racji strategicznych, historycznych i moralnych – powinien, jak uważano, uzasadnić stanowisko Polski w kwestii jej spodziewanych nabytków terytorialnych kosztem Niemiec.
Jednak z mianowania Sikorskiego ucieszyli się prawie wyłącznie zwykli żołnierze, którzy chcieli udowodnić, że porażka w kampanii wrześniowej nie była ich winą. Natomiast znaczna część korpusu oficerskiego składała się z piłsudczyków, zwolenników minionych rządów sanacji, którzy nie ukrywali, że po zwycięskiej wojnie zamierzają znów objąć rządy i nie zmienią niczego w polityce wewnętrznej, Sikorski zatem wciąż był ich politycznym przeciwnikiem, „wrogiem marszałka” (zmarłego w 1935 roku). Również władze francuskie były do niego nastawione sceptycznie. Z jednej strony wynikało to z ich niechęci do przekształcenia trwającej od 3 września pozorowanej wojny z Niemcami (drôle de guerre, funny war, w Polsce zwana śmieszną lub siedzącą wojną) w rzeczywiste działania zbrojne na pełną skalę. Francuski defetyzm był niewątpliwie w dużej mierze pokłosiem straszliwych ofiar ludzkich, jakie Francja poniosła podczas pierwszej wojny światowej. Z drugiej strony francuscy wojskowi patrzyli z wyższością na polskich żołnierzy, uważając, że wartość bojowa ludzi, którzy w ciągu pięciu tygodni przegrali wojnę, nie może być wysoka.
Ostatecznie Sikorskiemu udało się zmobilizować armię liczącą około 83 tysięcy ludzi. Ponadto w Wielkiej Brytanii znalazło się 2316 lotników i 1424 marynarzy.
10 maja Niemcy uderzyły na Francję. 17 czerwca premier marszałek Philippe Pétain poprosił o zawieszenie broni. 25 czerwca wszedł w życie akt kapitulacji. Potężna francuska armia, chroniona frontalnie przez linię Maginota (którą Niemcy obeszli przez Holandię i Belgię), wspomagana przez brytyjski korpus ekspedycyjny i siły polskie, została pokonana praktycznie w ciągu sześciu tygodni. Francja stawiała opór Hitlerowi zaledwie tydzień dłużej niż Polska, osamotniona i zaatakowana ze wszystkich stron przez dwóch wrogów.
Katastrofa Francji była katastrofą politycznych planów Sikorskiego. Jego podstawowym błędem, prawdopodobnie jednak nieuniknionym z uwagi na słabą pozycję przetargową Polski, było to, że zgodził się na rozproszenie polskich oddziałów wśród jednostek francuskich. W rezultacie Polacy nie tylko wielekroć walczyli w osamotnieniu, wbrew woli ogarniętych defetyzmem dowódców francuskich, dążących nie tyle do zwycięstwa, ile do zminimalizowania własnych strat, ale musieli także wytężyć wszelkie siły, żeby uniknąć wydania ich wojskom niemieckim. Część polskich oddziałów przebiła się na własną rękę przez pozycje niemieckie, niektóre zostały rozwiązane, ich żołnierze zaś pojedynczo i grupkami podążali na południe i na zachód, a kilka jednostek 2. Dywizji Strzelców Pieszych po wyczerpaniu amunicji w zwartym szyku przeszło do Szwajcarii, gdzie żołnierze zostali internowani. Podniosły się oskarżenia, że Sikorski zmarnował z takim trudem sformowane oddziały, jedyny polski atut polityczny.
18 czerwca Władysław Sikorski udał się do Londynu na zaproszenie premiera Winstona S. Churchilla. Wielka Brytania nie zamierzała paktować z Hitlerem, ale samą marynarką nie wygrywa się wojen. Po olbrzymich stratach, jakie brytyjski korpus ekspedycyjny poniósł w kampanii francuskiej i podczas ewakuacji z Dunkierki, Wielka Brytania nie miała sił lądowych, a Royal Air Forces również potrzebowały wzmocnienia. Dwa dni później Sikorski powrócił do Francji i w porozumieniu z Brytyjczykami rozpoczął morską ewakuację polskich żołnierzy (i niewielkiej liczby cywilów) do Wielkiej Brytanii. Udało mu się uratować z francuskiej pułapki około 27 tysięcy żołnierzy, czyli 37 procent pierwotnego stanu osobowego. Jedynym pozytywnym aspektem kampanii francuskiej było przełamanie ukształtowanego po wrześniu 1939 roku i rozpowszechnionego na Zachodzie stereotypu, że polscy żołnierze słabo się biją. Teraz doceniono nie tylko ich postawę we Francji, ale i siłę oporu we wrześniu i październiku 1939 roku.
W sierpniu i wrześniu 1940 roku polscy piloci myśliwscy w znacznej mierze przyczynili się do odparcia bombowej ofensywy Luftwaffe, której powodzenie otworzyłoby Niemcom drogę do inwazji na Wyspy Brytyjskie1. Nie zmieniało to jednak faktu, że Polska, najsilniejszy walczący sojusznik Wielkiej Brytanii, była sojusznikiem słabym, niezdolnym do przechylenia szali zwycięstwa na stronę swojej koalicji.
Władysław Sikorski zdawał sobie z tego sprawę i próbował wzmocnić pozycję polityczną Polski za pomocą działań dyplomatycznych, jednak skuteczność czystej dyplomacji jest ograniczona. Premier i Naczelny Wódz popełniał też błędy, wynikające przede wszystkim z przeceniania międzynarodowej roli Polski i przywiązywania nadmiernej wagi do komplementów, których nie szczędzono zarówno jemu, jak i jego krajowi. Zbyt długo nie dostrzegał, że karmiono go pustymi deklaracjami. Trzeba przyznać, że zmiany tego nastawienia nie ułatwiali mu jego polscy przeciwnicy, wysuwający przeciwko niemu różnego rodzaju przesadne i krzywdzące zarzuty. Niedługo po klęsce we Francji doprowadzili nawet do przejściowego, trwającego sześć dni, usunięcia Sikorskiego ze stanowiska premiera. Prezydent Raczkiewicz był jednak zmuszony anulować swoją decyzję, która zresztą spotkała się z niezadowoleniem rządu brytyjskiego, pod naciskiem wiernych Sikorskiemu oficerów.
Tymczasem Hitler przekroczył swój Rubikon i 22 czerwca 1941 roku zaatakował Związek Radziecki. Churchill, który już rok wcześniej przepowiedział, że do tego dojdzie, jeżeli Wielka Brytania nie dopuści do niemieckiej inwazji na Wyspy, natychmiast przejął inicjatywę. Jeszcze tego samego dnia zaproponował Moskwie wszelką pomoc w walce z nazistami. Odtąd główny ciężar walki z nimi miał ponosić ZSRR, a zatem to on stawał się obiektywnie najważniejszym sojusznikiem Zachodu. Rola Polski niezwykle zmalała. ZSRR dla Polski i Polska dla ZSRR były zaledwie „sojusznikiem naszego sojusznika”, czyli Wielkiej Brytanii. Już 12 lipca został zawarty radziecko-brytyjski układ o współpracy wojennej, a 18 lipca radziecko-czechosłowacki układ o nawiązaniu stosunków dyplomatycznych, wzajemnej pomocy i utworzeniu czechosłowackich jednostek na terenie ZSRR.
Sikorski, ponaglany przez Churchilla, 23 czerwca wystąpił z przemówieniem radiowym. Poruszył w nim między innymi trzy kwestie, od których zadowalającego uregulowania uzależnił nawiązanie poprawnych stosunków z Kremlem: powrót do granic z 1 września 1939 roku, zwolnienie wszystkich obywateli polskich pozbawionych wolności na terytorium ZSRR (więźniów w obozach GUŁagu, osób deportowanych na daleką północ i kazachskie stepy oraz internowanych żołnierzy), a także utworzenie w Związku Radzieckim polskiej armii, która wzięłaby udział w działaniach przeciwko Niemcom. Kreml odpowiedział, za pośrednictwem swojego ambasadora w Londynie, Iwana Majskiego, że stoi na stanowisku granic etnograficznych (co oznaczało gotowość zwrócenia Polsce jedynie Białostocczyzny i rejonu przemyskiego, bez Lwowa i Wilna), zgadza się na udzielenie „amnestii” „byłym” obywatelom polskim i „ponowne” przyjęcie przez nich polskiego obywatelstwa, a także na utworzenie polskiej armii w ZSRR.
Pierwszy warunek był dla Sikorskiego nie do przyjęcia, ale jego priorytetem było uwolnienie – praktycznie ocalenie od śmierci – około półtora miliona obywateli polskich znajdujących się w Związku Radzieckim oraz utworzenie armii. Dlatego ostatecznie zgodził się na następującą formułę dotyczącą granicy polsko-radzieckiej, zawartą w artykule pierwszym układu podpisanego 30 lipca 1941 roku wraz z Majskim: „Rząd ZSRR uznaje, że traktaty radziecko-niemieckie z 1939 roku, dotyczące zmian terytorialnych w Polsce, utraciły swą moc”. Z jednej strony było to pustosłowie, ponieważ w świetle prawa międzynarodowego traktat wiążący strony wygasa w chwili wybuchu wojny między nimi, zatem artykuł pierwszy układu Sikorski–Majski stwierdzał jedynie oczywistość. Z drugiej strony można było interpretować ten truizm – i tak zrobił Sikorski – jako powrót do status quo ante, czyli do granicy polsko-radzieckiej ustalonej w traktacie ryskim z 1921 roku. W pewnej mierze taka interpretacja była dopuszczalna, gdyż Polska nigdy nie stwierdziła, że znajduje się w stanie wojny z ZSRR (i vice versa), można było zatem domniemywać, że traktaty zawarte przez obie strony przed 1 września (a raczej przed 17 września, czyli datą radzieckiej inwazji) 1939 roku wciąż obowiązują.
Jednak Moskwa interpretowała artykuł pierwszy jako pozostawienie otwartej sprawy wspólnej granicy, natomiast polscy przeciwnicy Sikorskiego w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych posunęli się jeszcze dalej, gardłując, że premier sprzedał Sowietom pół Polski. Prezydent Raczkiewicz stwierdził, że nie upoważnił Sikorskiego do podpisania układu, a trzej ministrowie na znak protestu ustąpili z rządu. Decyzję Sikorskiego poparli natomiast Polacy w kraju, cierpiący ucisk i prześladowania ze strony Niemców, Polacy w Związku Radzieckim, których los się poprawił, znaczna część Amerykanów polskiego pochodzenia oraz – oczywiście – rządy Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych i innych państw koalicji antyhitlerowskiej.
W sierpniu 1941 roku zaczęto organizować polską ambasadę w Moskwie i armię polską w ZSRR, której dowódcą został mianowany generał Władysław Anders, właśnie zwolniony z radzieckiego więzienia. W grudniu Sikorski złożył Stalinowi wizytę, podczas której uskarżał się na trudności, z jakimi spotykało się zarówno zwalnianie Polaków z więzień i łagrów, jak i tworzenie polskich oddziałów w ZSRR. Sikorskiego niepokoił zwłaszcza los wielu tysięcy polskich oficerów wziętych do niewoli radzieckiej w 1939 roku, którzy – w ogromnej większości – ciągle nie zgłaszali się do armii. Stalin wyraził przypuszczenie, że być może… uciekli oni do Mandżurii. Aby nie psuć dobrej atmosfery rozmów, Sikorski nie zareplikował tak, jak na to zasługiwała groteskowa uwaga Stalina.
Chociaż akurat w czasie wizyty Sikorskiego w ZSRR Armia Czerwona przeprowadziła pierwszą udaną kontrofensywę, odrzucając niemiecką armię spod Moskwy, z nastaniem wiosny 1942 roku położenie wojsk radzieckich ponownie stało się dramatyczne. Większość polskich wojskowych przewidywała rychłe zwycięstwo Hitlera, a nawet upadek reżimu Stalina. Generał Anders postanowił wyprowadzić formowaną polską armię z ZSRR. Sikorski początkowo był temu przeciwny (chociaż już jesienią 1941 roku jego rząd rozważał możliwość ewakuacji polskich jednostek z ZSRR z uwagi na radzieckie trudności w ich aprowizacji2), nie zapatrywał się bowiem tak pesymistycznie jak większość jego podwładnych na szanse Związku Radzieckiego w wojnie z Trzecią Rzeszą, a ponadto słusznie uważał, że udział Polaków w walce z Niemcami u boku Armii Czerwonej może stanowić najsilniejszy atut polityczny w dalszych rozmowach z Kremlem. Jednak mimowolnymi sprzymierzeńcami przeciwników Sikorskiego stali się Hitler i Churchill. Latem armie niemieckie dotarły do Wołgi w rejonie Stalingradu, na przedpola Kaukazu i w pobliże Kanału Sueskiego. Z jednej strony proroctwo generała Andersa dotyczące nadchodzącego upadku ZSRR wydawało się spełniać, a z drugiej strony Churchilla dręczyła obawa, że formalnie neutralna Turcja będzie zmuszona opowiedzieć się po stronie Niemiec, co pogorszy strategiczne położenie aliantów, oraz że jeśli nawet bliskowschodnie pola naftowe nie dostaną się w ręce Niemców, to będą przez nich nękane bombardowaniami. W Iranie i w Iraku silne były ponadto nastroje antybrytyjskie i proniemieckie, podobnie jak w Egipcie, a był to okres największych sukcesów Afrika Korps generała Erwina Rommla (zwycięska dla Brytyjczyków bitwa pod Al-Alamajn odbyła się dopiero w październiku 1942 roku), które spowodowały bezpośrednie zagrożenie Kanału Sueskiego. Po dwóch latach znów doszło do sytuacji, w której każdy polski żołnierz był na wagę złota. Brytyjczycy postanowili ściągnąć prawie wszystkie siły, którymi dysponowali na Bliskim Wschodzie, do kontrofensywy przeciwko Rommlowi, a na opuszczone tereny wprowadzić Polaków. Było to po myśli Andersa, który w dwóch fazach przeprowadził ewakuację polskiej armii z ZSRR (łącznie ewakuowano 115 742 osoby – 78 470 żołnierzy oraz 37 272 osoby cywilne, w tym kobiety i dzieci). Pierwsza ewakuacja odbyła się w marcu i kwietniu, a druga w sierpniu 1942 roku. Sikorski ostatecznie latem zaaprobował wycofanie jednostek polskich ze Związku Radzieckiego, gdyż w połowie zostało już ono przeprowadzone.
Stanowisko Andersa i innych nieprzychylnych Sikorskiemu Polaków nie miałoby wielkiego znaczenia dla tej sprawy, gdyby nie potrzeby wojenne Wielkiej Brytanii oraz postawa Moskwy. Brytyjczycy już w październiku i listopadzie 1941 roku sondowali możliwość ściągnięcia pod swoją komendę polskich jednostek formowanych w ZSRR, a następnie nie wywiązywali się z zobowiązania, że uzbroją te oddziały, argumentując, że łatwiej będzie im to zrobić gdzieś na południu, na przykład w Iranie. Stalin nie sprzeciwiał się zakusom Brytyjczyków, przeciwnie: już w lutym 1942 roku powstała radziecko-brytyjska komisja do sprawy ewakuacji wojsk polskich z ZSRR, w której strona polska nie była reprezentowana. Co więcej, Związek Radziecki robił wszystko, by zniechęcić rząd Sikorskiego do szerokiej współpracy, między innymi znacznie utrudniał poszukiwania polskich obywateli (w tym „zaginionych” oficerów) przedstawicielom ambasady polskiej i odmówił zgody na ewakuowanie 50 tysięcy polskich dzieci. Sikorski poniewczasie zorientował się w podwójnej grze Brytyjczyków i Stalina, co ujawnił w kwietniu 1943 roku. Generał Anders i jego zwolennicy zostali wykorzystani jako pionki w grze Londynu i Moskwy. Stalin stwierdził, że Anders jest „głupi jak kawaleryjski koń”, co jednak dowodziło, że radziecki dyktator nie znał się ani na koniach, ani na kawalerii.
Po wyjściu z ZSRR armii Andersa stosunki polsko-radzieckie, zwłaszcza „w marcu i w pierwszej dekadzie kwietnia 1943 roku” – jak to ujął polski historyk – „tak się zaostrzyły, że w każdej chwili mogły ulec zerwaniu”3. I wówczas wybuchła sprawa Katynia. Postawiła ona rząd polski i osobiście generała Sikorskiego w skrajnie trudnej sytuacji, z której prawdopodobnie nie było dobrego wyjścia. Dlatego należy tej sprawie poświęcić tu nieco więcej uwagi, częściowo nawet kosztem chronologii, ponieważ jej konsekwencją były dramatyczne wydarzenia omówione w następnych rozdziałach.
Latem 1942 roku polscy robotnicy przymusowi pracujący w okolicach Smoleńska, na pograniczu rosyjsko-białoruskim, dla specjalizującej się w robotach budowlanych niemieckiej Organisation Todt, odkryli w rosnących tuż nad wysokim brzegiem Dniepru lasach masowe groby osób ubranych w polskie mundury oficerskie. Owi robotnicy (kierowcy ciężarówek) dokonali tego odkrycia dzięki informacjom miejscowej ludności rosyjskiej. W październiku polscy kolejarze odkopali kilka ciał ofiar, a następnie pogrzebali je i oznaczyli mogiły brzozowymi krzyżami. Wieść o tym dotarła do niemieckich władz wojskowych, które od lutego 1943 roku wszczęły własne badania w terenie pod kierunkiem porucznika Ludwiga Vossa z Geheime Feldpolizei, Tajnej Żandarmerii Polowej Wehrmachtu. W ich wyniku 13 kwietnia 1943 roku o 15.15 czasu środkowoeuropejskiego radio berlińskiej nadało długi, szczegółowy komunikat informujący, że w pobliżu miejscowości Kosogory w lesie pod Katyniem odkopano masowe groby polskich oficerów wziętych do niewoli przez Armię Czerwoną we wrześniu oraz w październiku 1939 roku i zamordowanych strzałem z rewolweru w tył głowy. Oficerowie ci do wiosny 1940 roku byli internowani w obozie jenieckim w Kozielsku, a następnie zostali przewiezieni do Katynia, gdzie zabili ich funkcjonariusze radzieckiej policji politycznej, NKWD4. Z tego i z następnych komunikatów Radia Berlin wynikało, że zeznania okolicznych mieszkańców (wielu pamiętało przychodzące wiosną 1940 roku transporty kolejowe z polskimi jeńcami i słyszało strzały w lesie) zostały potwierdzone przez badania dendrologiczne, które wykazały, że wiek młodych drzewek rosnących na zbiorowych mogiłach wynosi dokładnie trzy lata, oraz przez autopsję losowo wybranych zmumifikowanych zwłok, przeprowadzaną zarówno przez patologów niemieckich, jak i zaproszonych z zagranicy, a także należących do misji Polskiego Czerwonego Krzyża. Również żadna z gazet radzieckich znalezionych przy zwłokach nie została wydana później niż na wiosnę 1940 roku. Niemcy określili liczbę zwłok na około dziesięciu tysięcy.
Ta liczba wzbudziła wśród Polaków pewne wątpliwości, ponieważ była albo za mała, albo za duża. W obozie w Kozielsku przebywało wiosną 1940 roku około 4,4 tysiąca jeńców polskich (z czego ocalało 249 przewiezionych do obozu w Griazowcu), w obozie w Starobielsku około 3,9 tysięca osób (z czego ocalało 79 oficerów), a w obozie w Ostaszkowie około 6,5 tysięcy, z których większość stanowili polscy policjanci, żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza, funkcjonariusze wywiadu oraz duchowni (ocalały 124 osoby). W sumie około 14,8 tysiąca polskich oficerów jeńców wojennych, z których wielu należało do elity intelektualnej społeczeństwa (lekarze, prawnicy, nauczyciele, uczeni), a więc prawie o pięć tysięcy więcej, niż wynosiła podawana przez Niemców liczba ofiar Katynia. Z drugiej strony ta niemiecka liczba była ponad dwa razy większa niż liczba jeńców z obozu w Kozielsku. (W latach dziewięćdziesiątych okazało się, że NKWD w 1940 roku wymordował w różnych miejscach 21 857 polskich oficerów, policjantów, ziemian, intelektualistów i innych osób uznanych za szczególnie niebezpieczne dla władzy radzieckiej.)
Po jakimś czasie stało się oczywiste, że Niemcy – jedynie w dużym przybliżeniu orientujący się, ilu polskich oficerów więził NKWD – uznali, że wszyscy oni zostali zamordowani właśnie w lesie katyńskim. Dziś wiemy, że tych z obozu w Starobielsku zabito w Charkowie, a jeńców z obozu w Ostaszkowie – w Twerze.
W gruncie rzeczy Polacy spodziewali się takiego odkrycia. Przybyli do armii generała Andersa polscy oficerowie z obozu w Griazowcu (byli jeńcy Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa) potwierdzali już od końca 1941 roku, że większość ich kolegów, podobnie jak oni, została wiosną 1940 roku dokądś wywieziona, z tą różnicą, że po tej większości zaginął wszelki ślad. Mimo to generał Anders nakazał swoim podwładnym, żeby odnaleźli zaginionych oficerów, jednak poszukiwania okazały się bezowocne.
Chociaż informacje podawane przez Niemców wydawały się wiarygodne, początkowo Polacy, zarówno czynniki oficjalne, jak i – szczególnie – społeczeństwo, cierpiące prześladowania pod okupacją niemiecką, podeszli do nich z wielką ostrożnością i sceptycyzmem. Krajowe władze polskiego Państwa Podziemnego i dowództwo Armii Krajowej wydały poufną zgodę na organizowane przez Niemców wyjazdy przedstawicieli polskich organizacji humanitarnych do Katynia, a gdy wrócili, odebrały od nich relacje. Wszystkie one nie pozostawiały wątpliwości co do winy ZSRR.
Natomiast w następnych dziesięcioleciach wątpliwości badaczy budziło jedynie zapewnienie Niemców, że odkrycie mogił katyńskich było dla nich niespodzianką. Wątpliwości te brały się stąd, że niemieckie władze wojskowe długo, bo od lata roku 1942 do wiosny 1943, ignorowały pogłoski o tych mogiłach. Sprawiało to wrażenie, że Niemcy zdecydowali się ujawnić tajemnice lasu katyńskiego dopiero wtedy, gdy doszli do wniosku, że okolica ta wkrótce przejdzie w ręce wojsk radzieckich. Można było z tego wnosić, że mieli jakiś związek z zamordowaniem polskich oficerów przez NKWD i ujawnili tę zbrodnię dopiero wtedy, gdy nie mieli już wiele do stracenia. Ostatnio dowiedzieliśmy się więcej o charakterze tego związku.
Współpraca między NKWD i Gestapo5 była sprawą oczywistą i udokumentowaną od dawna. Jeden z tajnych protokołów załączonych do niemiecko-radzieckiego układu o granicy i przyjaźni zawartego 28 września 1939 roku zawierał postanowienie, że „Obie strony nie będą tolerować na swoich terytoriach żadnej polskiej agitacji, która dotyczyłaby terytoriów drugiej strony. Będą tłumiły w zarodku taką agitację na swoich terytoriach i informowały się wzajemnie odnośnie do odpowiednich środków podjętych w tym celu”6. Wykonaniem postanowień tego protokołu zajęły się organy bezpieczeństwa ZSRR i Trzeciej Rzeszy. W latach 1939–1940 funkcjonariusze NKWD i Gestapo odbyli szereg spotkań, między innymi w Krakowie, Lwowie, Zakopanem (z tego ostatniego zachowały się fotografie). Do tej pory sądzono jednak, że ta współpraca ograniczała się do wymiany informacji i uzgadniania wspólnej polityki wobec polskich środowisk opiniotwórczych i polskiego zbrojnego oporu. Brak było wskazówek, że współdziałanie NKWD i Gestapo wyszło poza sale konferencyjne i restauracje.
Dopiero w kwietniu 2005 roku historyk Maciej Kozłowski opublikował artykuł7, w którym przytoczył relację, według której mieszkańcy okolic lasu katyńskiego widzieli w maju 1940 roku – a więc w okresie, gdy odbywały się tam egzekucje Polaków – niemieckich oficerów kwaterujących w willi NKWD nieopodal miejsca egzekucji. Wynikałoby z tego, że byli oni naocznymi świadkami radzieckiej zbrodni i jak się zdaje, był to jedyny kompromitujący dla nich jej aspekt. Niemcy wiedzieli więc o zbrodni katyńskiej od samego początku, lecz nie zamierzali przyznawać się do swojego (biernego) w niej udziału, tym bardziej że w tym samym czasie, gdy w Katyniu, Charkowie i Twerze ginęli polscy oficerowie, Niemcy na terenie swojej strefy okupacyjnej rozstrzeliwali przedstawicieli polskich elit politycznych, społecznych i intelektualnych w ramach tak zwanej akcji AB (Ausserordentliche Befriedungsaktion, Nadzwyczajnej Akcji Pacyfikacyjnej). Jak przypomina Maciej Kozłowski, „Jesienią 1990 r. w rosyjskim tygodniku «Nowoje Wriemia» ukazał się artykuł Siergieja Kuratowa i Aleksandra Poliakowa, którzy przedstawili hipotezę, że mord dokonany na polskich oficerach wiosną 1940 r. był z góry zaplanowaną i skoordynowaną wspólną akcją gestapo i NKWD”. Mimo braku dokumentów ze wspólnych narad NKWD i Gestapo, hipoteza ta wydaje się bardzo prawdopodobna, ponieważ przemawiają za tym bliskie kontakty obu tajnych policji, zbieżność dat i podobieństwo zastosowanych metod8. W rezultacie w 1943 roku i później obie strony obawiały się kompromitacji: Niemcy – ujawnienia, że od samego początku wiedzieli o mordzie katyńskim, a teraz udają święte oburzenie, Sowieci – że nie tylko popełnili tę zbrodnię, ale i zaplanowali ją w pełnej zgodzie z Niemcami w okresie, gdy byli „najlepszym sojusznikiem Hitlera”, jak brzmi tytuł książki Aleksandra Bregmana9.
W sierpniu 2005 roku „Gazeta Wyborcza” podała informację pozornie podważającą tezę, że Niemcy od samego początku wiedzieli o zbrodni katyńskiej, a nawet byli jej świadkami. W aktach hitlerowskiego ministerstwa spraw zagranicznych odkryto bowiem dwadzieścia sześć teczek związanych z mało dotąd zbadaną sprawą szukania pomocy u władz niemieckich przez rodziny niektórych polskich oficerów próbujące uwolnić ich z radzieckich obozów. Rodziny te powoływały się na niemieckie pochodzenie swoich uwięzionych bliskich, ale nie jest pewne, czy oni wyrazili zgodę na podjęcie tych starań. Wpłynęło około tysiąca takich próśb, ale ministerstwo zajęło się tylko ponad połową. Prawdopodobnie wstrzemięźliwość tę spowodowało to, że wielu spośród owego tysiąca polskich oficerów w rzeczywistości nie było z pochodzenia Niemcami, lecz jedynie urodzili się oni w Niemczech albo się tam uczyli, bądź po prostu doskonale znali język niemiecki. Niektóre rodziny motywowały swoje wnioski również tym, że ich przetrzymywani w radzieckich obozach bliscy są lekarzami lub farmaceutami i mogą być przydatni w czasie wojny. W rzeczywistości oficerów tych łączyło jedynie to, że przed wojną mieszkali oni na terenach, które po agresji niemiecko-radzieckiej zostały przyłączone do Trzeciej Rzeszy lub ogłoszone Generalnym Gubernatorstwem, toteż władze niemieckie stały się właściwe do wystąpienia w tej sprawie do władz radzieckich. Auswärtige Amt podjął dość energiczne starania w sprawie uwolnienia wspomnianych ponad pół tysiąca oficerów, lecz obecnie wiadomo, że przyniosły one skutek w nie więcej niż 71 przypadkach. Co do pozostałych kilkuset oficerów, władze radzieckie do czerwca 1941 roku (czyli do agresji niemieckiej na ZSRR, gdy oficerowie ci nie żyli już od ponad roku) odpowiadały, że „niemieckie pochodzenie danej osoby nie zostało wystarczająco udokumentowane”, a zatem nie można jej uwolnić. Kontrast między podejmowanymi w dobrej wierze działaniami niemieckiego MSZ a kłamliwymi odpowiedziami radzieckich władz zdaje się wskazywać, że charakter i bliskość współpracy między Gestapo a NKWD były w Niemczech tak wielką tajemnicą, że po prostu Auswärtiges Amt nie został o niej poinformowany przez RSHA.
Ostatni raz, jak nam wiadomo, do tego rodzaju współpracy między Związkiem Radzieckim a Trzecią Rzeszą doszło podczas powstania warszawskiego, które wybuchło 1 sierpnia 1944 roku i trwało do początku października. Była to współpraca zgodna, chociaż nie zaplanowana, można by rzec – spontaniczna. Wyczerpane długą ofensywą i narastającym oporem Wehrmachtu wojska radzieckie zatrzymały się na prawym brzegu Wisły i pozostały tam do stycznia 1945 roku, chociaż marszałek Konstanty Rokossowski przedstawił realistyczny plan uderzenia na główną, lewobrzeżną część Warszawy już w pierwszej połowie sierpnia. Stalin nie tylko odrzucił plan Rokossowskiego, ale i długo uniemożliwiał dokonywanie zrzutów broni dla walczących powstańców, nie zgadzając się, by samoloty alianckie lądowały na radzieckich lotniskach na Ukrainie w celu uzupełnienia paliwa. W tym samym czasie ogromne, doskonale zaopatrzone siły radzieckie uderzyły na Rumunię i Bułgarię; liczebność tych armii nie wynikała ze względów natury militarnej, lecz z dążenia Kremla do zajęcia i zwasalizowania Bałkanów. Tymczasem w Warszawie doszło do sytuacji odwrotnej niż w Katyniu: teraz strona radziecka była biernym świadkiem zbrodni niemieckiej, której przyglądała się przez Wisłę. W powstaniu warszawskim zginęło około osiemnastu tysięcy żołnierzy podziemnej Armii Krajowej oraz mniej więcej sto osiemdziesiąt tysięcy cywilów. Po Katyniu i akcji AB stłumienie powstania warszawskiego dopełniło radziecko-niemieckiego dzieła zniszczenia polskich elit. Zginęło też wielu polskich żołnierzy, którzy nie zdążyli wstąpić do armii generała Andersa i ewakuować się wraz z nią z ZSRR, lecz wstąpili do podporządkowanej Stalinowi armii generała Zygmunta Berlinga. We wrześniu części tych właśnie żołnierzy, nie przeszkolonych w walkach miejskich, rozkazano udzielić pomocy powstańcom. Wielu zginęło już podczas przeprawy przez Wisłę, inni polegli w walkach na lewym brzegu. Ich akcja była spóźniona i nieskuteczna.
Ciąg dalszy w wersji pełnej.
1 Vide m.in.: Stanley Cloud, Lynne Olson, Sprawa honoru. Dywizjon 303 Kościuszkowski. Zapomniani bohaterowie II wojny światowej, wyd. Andrzej Findeisen – A.M.F., przy udziale Albatros, Andrzej Kuryłowicz, Warszawa 2004.
2 Sprawa polska w czasie drugiej wojny światowej na arenie międzynarodowej. Zbiór dokumentów (pod red. Tadeusza Cieślaka), Polski Instytut Spraw Międzynarodowych, Warszawa 1965 (na prawach rękopisu), s. 250–251.
3 Piotr Żaroń, Kierunek wschodni w strategii wojskowo-politycznej gen. Władysława Sikorskiego 1940–1943, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1988, s. 216.
4 NKWD, Narodnyj komissariat wnutriennich dieł – Ludowy Komisariat (Ministerstwo) Spraw Wewnętrznych, w różnych okresach grupujący między innymi milicję (policję), służbę bezpieczeństwa, zarząd obozów pracy (GUŁag – Gławnoje uprawlenije łagieriej), wojska wewnętrzne i inne jednostki. Więcej na ten temat w aneksie 3A.
5 Gestapo, Geheime Staatspolizei, Tajna Policja Państwowa – policja polityczna w hitlerowskich Niemczech. Więcej na ten temat w aneksie 3B.
6 Documents on Polish-Soviet Relations 1939–1945, vol. I 1939–1943, General Sikorski Historical Institute, Heinemann, London–Melbourne–Toronto, 1961, doc. 55, s. 54.
7 Maciej Kozłowski, Świadek specjalnego znaczenia, „Polityka”, nr 16, 2005.
8 Vide aneks 3C.
9 Aleksander Bregman, Najlepszy sojusznik Hitlera. Studium o współpracy niemiecko-sowieckiej 1939–1941, Londyn 1958.Nota biograficzna
Dr Tadeusz A. Kisielewski jest absolwentem Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 1979 roku pracował w Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, a następnie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Obecnie jest niezależnym analitykiem stosunków międzynarodowych, zajmuje się geopolityką i geostrategią. Autor m.in. książek Nowy konflikt globalny (1993), Rosja – Chiny – NATO. Średnioterminowe perspektywy rozwoju sytuacji geostrategicznej (2002), Imperium Americanum? Międzynarodowe uwarunkowania sprawowania hegemonii (2004).