- W empik go
Zamaskowany dżentelmen - ebook
Zamaskowany dżentelmen - ebook
Mroźny zimowy wieczór, dwie tajemnice i skandaliczny romans. Czy kochankowie mogą na sobie polegać?
Grudzień 1811 roku. W Londynie coraz więcej dzieci i dorosłych żyje w nędzy. Rupert Lancaster za punkt honoru stawia sobie ratowanie dzieci zmuszonych do niewolniczej pracy. Anonimowo i pod osłoną nocy odsyła je do sierocińca Foundling Hospital, gdzie otrzymują odpowiednią opiekę.
Za dnia Rupert walczy w Izbie Lordów o zapewnienie najmłodszym lepszych warunków życia. Dąży do wprowadzenia przepisów regulujących kwestię pracy dzieci i obowiązkowej nauki w szkołach, ale pozostali członkowie Izby nie ułatwiają mu zadania.
Na odległym krańcu Londynu mieszka samotna matka Poppy Parker z pięcioletnim synem o imieniu Sam. Próbuje prowadzić spokojne życie, ma jednak wyjątkowy dar. Od matki nauczyła się korzystać z dobrodziejstw medycyny naturalnej. Pomaga innym mieszkańcom dzielnicy w chorobie, lecz biedacy nie mają jej czym płacić. Poppy musi szukać innych źródeł dochodu. Dzięki ukrytym talentom i tłumionym marzeniom pisze powieść erotyczną, której bohater – Zamaskowany Dżentelmen – odwiedza nocą zaniedbywaną przez męża Lady Dahlię.
Pewnego wieczoru, gdy londyńskie ulice pustoszeją w zamieci śnieżnej, Poppy słyszy pukanie do drzwi…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-0236-948-9 |
Rozmiar pliku: | 3,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zawsze uwielbiałam tajemniczych bohaterów, takich jak Sherlock Holmes czy stworzeni przez Agathę Christie Hercules Poirot i panna Marple. Często wszystko zaczyna się od nieszczęśliwej miłości. Uczuciami rządzi zazdrość i zemsta, a ja to uwielbiam. Ubóstwiam romanse, im silniejsze uczucia, tym lepiej, a jeżeli główne postacie mają coś do stracenia, to jest już w ogóle idealnie. Po tym jak napisałam Bogens Bekendelser (Wyznania księgi) i Bogens Triumf (Triumf księgi), uświadomiłam sobie, że po prostu muszę pójść w kierunku romansu historycznego. Zrodził się pomysł. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że zapoczątkuje on nową serię: Skandaliczny romans. Przedstawiam Wam historię Poppy i Ruperta. Trzymajcie kapelusze i okulary, rozpoczynamy podróż w czasie i cofamy się do roku 1811.
Przyjemnej lektury!
Ulrika LouisaRozdział 1
Londyn 1811
Rupert
– Puść go albo strzelę. – Celowałem w dwóch pomagierów lorda Sullivana. Jeden z nich trzymał chłopca za kołnierz, tak że jego stopy wisiały pół metra nad ziemią. Dzieciak miał najwyżej dziesięć wiosen, chociaż pewnie powinienem powiedzieć zim, zważywszy na przenikliwy grudniowy chłód, jakim w tym roku raczył nas Londyn. Czułem swój gorący i wilgotny oddech pod czerwoną jedwabną chustą, którą zakryłem nos i usta. Kiedy mężczyzna puścił chłopca, ten upadł, uderzając mocno o ziemię, ale nawet nie jęknął. Leżał skulony, w całkowitej ciszy, oczekując na rozwój sytuacji. Nietrudno było się zorientować, że jest jednym z setek londyńskich dzieci, które chowa ulica. Jego widok rozdzierał mi serce.
Tych dwóch łachudrów łatwiej było przeskoczyć, niż obejść. Górowałem nad nimi swoimi prawie dwoma metrami wzrostu. Wzrostu, który był na tyle niespotykany, że zawsze przyciągałem uwagę, do czego co prawda zdążyłem się przyzwyczaić. Podczas misji stanowił on jednak nie lada problem, nie mogłem więc ryzykować, że ktoś mnie rozpozna.
– Łap to i leć! Lamb’s Conduit Field, Foulding Hospital – krzyknąłem. W pośpiechu podałem mu pakuneczek i odwróciłem się za biedakiem, który zdążył już rzucić się do ucieczki. Bezlitosny wiatr huczał za rogiem wąskiej uliczki między budynkami. W pakuneczku, który dałem dzieciakowi, były pieniądze na dorożkę, jedzenie i nazwa sierocińca – lub szpitala, bo tak właściwie brzmiała nazwa placówki, a także nazwisko przełożonej, siostry Agnes. Z otwartymi ramionami przyjmowała dzieci, które do niej wysyłałem. Chłopak znikł w śnieżycy szalejącej na ulicach Londynu, ja zaś na chwilę straciłem czujność. Ból przeszył mi pierś, a zaraz po tym poczułem silne uderzenie w głowę. Upadłem. Jeżeli miałbym umrzeć, pewnie tak właśnie by to wyglądało. Już dawno pogodziłem się z tym, że ryzykuję życiem, ratując te dzieciaki. Moje rodzeństwo było dostatecznie duże, by o siebie zadbać, a ja nie miałem zobowiązań wobec żony czy własnych dzieci.
Pytanie tylko: jak długo mogę ukrywać swoją tożsamość? To była ostatnia myśl, jaka przyszła mi do głowy, zanim zrobiło mi się czarno przed oczyma. Moje ciemne ubranie przysypał biały puch, a sącząca się z piersi krew pozostawiła na śniegu czerwoną plamę.Rozdział 2
Londyn 1811
Poppy
Lady Dahlia przebudziła się gwałtownie i usiadła na łóżku. Poruszający zasłonami chłodny wiatr sprawił, że zadrżała z zimna. Otwarte okno stanowiło jedyny dowód na to, że był tutaj w nocy. Zamaskowany dżentelmen lub – jak uwielbiała go nazywać – zamaskowany kochanek. Od czasu, kiedy kolejny raz zapukał do jej okna i poprosił, by go wpuściła, pożądała go całą sobą. Przyszedł do niej w nocy, kochał się z nią, po czym wyczerpani leżeli obok siebie w ciszy. Następnie pocałował ją w czoło i zniknął. Lady Dahlia dotknęła ręką miejsca, w którym nadal czuła jego usta…
– Nie mogę spać. – Sam stał, ściskając w ręce swojego wysłużonego żółtego misia. – Boję się.
Mój sześcioletni syn, mały człowiek, któremu oddałam całe serce, i jedyna miłość mojego życia, podszedł do biurka, przy którym ślęczałam nad kolejnym odcinkiem o Zamaskowanym Kochanku. Tekst musiałam oddać już w piątek, zatem zostały mi dwa dni. Mogłam pisać tylko wieczorami. W ciągu dnia w kuchni swojego mieszkania przyjmowałam pacjentów. To tutaj pochylałam się nad mieszkańcami dzielnicy i ich problemami. Często nie byli w stanie zapłacić gotówką. Obsługiwałam ich na krechę lub płacili w rozmaitych towarach, zazwyczaj żywnością. Moja spiżarnia pękała w szwach od zbóż, ziemniaków, szynki i bekonu. Nie głodowaliśmy, ale wiedziałam, że w życiu niczego nie można być pewnym. Doskonale pamiętałam, jak to jest kłaść się spać z pustym żołądkiem, i poprzysięgłam sobie nigdy nie dopuścić, by Sam tego doświadczył.
– Wrócę za chwilkę, kochanie. Zrobię ci herbatę rumiankową z miodem.
Kiedy wstałam, usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
– Ktoś przyszedł, mamo. – Sam mocno się do mnie przytulił, a ja pogłaskałam go po głowie.
– Biegnij do łóżka. Sprawdzę, kto to. Może komuś coś się stało albo jakaś kobieta będzie rodzić. – Sam wiedział, że czasem musiałam zostawić go w środku nocy, by pomóc przy porodzie. Kategorycznie zabraniałam mu wtedy wpuszczać kogokolwiek do domu.
– Przykryj nogi kocykiem, zaraz przyniosę ci herbatę.
Przez sześć lat było tak: nas dwoje przeciwko światu. Udało mi się stworzyć niewielki, skromny interes w postaci kliniki, a od czasu do czasu, jeśli szczęście się do mnie uśmiechnęło, publikowano moje teksty. Przyjaciel mojej matki znał Henry’ego z wydawnictwa. Frywolne historyjki szły jak ciepłe bułeczki, ja zaś z przyjemnością je wymyślałam. Początkowo nie były aż tak pikantne, ale jako że ich popularność rosła, podkręcałam atmosferę. Krążyły plotki o zamaskowanym mężczyźnie, który w Londynie ratował niewinne dzieci od przymusowej pracy i prostytucji, zapewniał im dach nad głową i pomagał im się wykształcić. Jeżeli człowiek ukrywający się za czerwoną chustą faktycznie istniał, musiał być jakimś świętym. Pozwoliłam sobie puścić wodze fantazji na temat tego, jakim byłby kochankiem.
Z początku ciche, pukanie do drzwi stawało się coraz głośniejsze i coraz bardziej natarczywe.
– Wpuść mnie, jeżeli tam jesteś. Miej litość. – Zza drzwi dobiegł męski głos. Był to głęboki baryton, choć stłumiony i pełen skargi.
Natychmiast uwolniłam się od idiotycznego snu na jawie o mojej opowieści. Musi poczekać, do jutra wieczora albo i do nocy, jeżeli mam zdążyć z kolejnym odcinkiem. Odcinki powieści wydawano co piątek, a w ten najbliższy miałam oddać tekst, który ukaże się w przyszłym tygodniu.
Znowu ktoś potrzebuje mojej pomocy.
„Masz do tego dar, córeczko, odziedziczyłaś to po mnie”. W głowie rozbrzmiał mi głos matki, pamiętałam go dokładnie, mimo że zmarła stosunkowo młodo. Niezależnie od tego, gdzie się znajdowałam i jakiej niesprawiedliwości życie kazało mi doświadczać, zawsze była przy mnie.
Odblokowałam zamek i ostrożnie otworzyłam drzwi. Mężczyzna, skądinąd bardzo wysoki – musiałam mocno zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy – stał na najniższym stopniu, opierając się o ścianę. W słabym świetle lampki, którą trzymałam w dłoni, widziałam, że jego twarz wykrzywia ból.
– Umieram… – Zrobił krok, jęknął i upadł, a przez to, że był tak wysoki, jego ciało sięgnęło aż do mojej kuchni. Udało mi się odsunąć i tylko cudem nie przewrócił się na mnie.
– Nie żyje? – Sam przylgnął do mnie, chowając się za moją spódnicą.
Klęknęłam nad olbrzymem, który leżał nieprzytomny na podłodze w naszej kuchni.
– Pomóż mi wciągnąć go do środka, żebyśmy mogli zamknąć drzwi. Śnieg wpada do środka, a całe ciepło ucieka. – Próbowałam sama pociągnąć nieznajomego za ramiona, musiałam jednak uważać, bo nie wiedziałam przecież dokładnie, gdzie został raniony. Sam, który obserwował moje bezskuteczne usiłowania, przyszedł mi na ratunek, dzięki czemu w końcu, z jego pomocą, udało mi się wtaszczyć tego człowieka do środka i zamknąć drzwi. Obydwoje opadliśmy na podłogę.
– Skarbie, przyniesiesz, proszę, poduszkę i kilka koców? Muszę pomóc mu tutaj, na podłodze. Sami nie damy rady go podnieść. – Mój mały pomocnik pośpiesznie zabrał się za powierzone mu zadanie, a ja nie bez trudu zdjęłam naszemu niespodziewanemu gościowi czarny płaszcz.
Biała koszula całkowicie przesiąknęła krwią, bałam się, że może być za późno. Przyłożyłam dwa palce do jego nadgarstka, żeby zbadać mu tętno. Było wyczuwalne, ale słabe. Zdecydowanym ruchem rozerwałam koszulę i odsłoniłam klatkę piersiową. Krew płynęła wartkim strumieniem. Nie widziałam rany, miałam jednak świadomość, że w ciągu kilku minut mój nieznajomy gość może się wykrwawić. Wytarłam większość krwi kawałkami rozerwanej koszuli i z ulgą stwierdziłam, że rana postrzałowa – właśnie taką podejrzewałam – znajduje się powyżej płuc, bezpośrednio pod barkiem. Człowiek, z którym mój nieznajomy wielkolud wdał się w konflikt, na jego szczęście był fatalnym strzelcem. Na chwilę odetchnęłam z ulgą, wiedziałam jednak, że muszę się spieszyć, nie mogłam pozwolić sobie na to, by obcy mężczyzna zmarł na moich oczach. Jak miałabym pozbyć się tak ogromnego ciała? Przyciągnęłoby to zbyt dużo uwagi, a ja wolałam spokojne życie.
– Sam! – zdesperowanym głosem zawołałam syna.
– Tak, mamo? – Uklęknął przy mnie i podał mi poduszkę i koc, które przytaszczył w małych rączkach. Ostrożnie wsunęłam poduszkę pod głowę mężczyzny, a nogi przykryłam mu pledem.
– Możesz mocno przycisnąć materiał do miejsca, w którym widzisz otwór, tam skąd sączy się krew?
– Tak. – Zrobił dokładnie to, o co go poprosiłam, a ja pospieszyłam wstawić wodę do przemycia rany. Analizowałam w myślach, jakie zioła mam w domu, i uśmiechnęłam się, kiedy przypomniałam sobie, że niedawno otrzymałam nową porcję ginu od dostawcy. Alkohol doskonale nadawał się do oczyszczenia miejsca po postrzale i złagodzenia bólu, jeżeli tylko udałoby mi się nakłonić mężczyznę do tego, by wypił odrobinę. Postawiłam garnek z wodą nad ogniem i sięgnęłam na półkę ze słoiczkami. Szałwia i krwawnik na gorączkę, która zapewne wkrótce wystąpi, oraz imbir, cenny składnik, który chowałam na wypadek, gdyby coś się przydarzyło mnie lub Samowi. Dziś jednak nadeszła czarna godzina, poza tym był to jedyny środek przeciwbólowy, jaki miałam.
Kiedy woda się zagotowała, wyparzyłam w niej ściereczki, którymi zamierzałam go obmyć, wymieszałam medykamenty i pospiesznie wróciłam do syna, który nadal uciskał ranę.
– Znowu potrzebuję twojej pomocy, skarbie. Kiedy już przemyję ranę, muszę usunąć kulę, która utkwiła w barku. – Nie przeszła na wylot, więc musiałam pozbyć się ciała obcego. – Ty przytrzymasz lampę, żeby mama wszystko widziała.
Podałam Samowi palnik Arganda, lampkę olejową, która świeciła znaczniej jaśniej aniżeli zwykłe świece. Nie po raz pierwszy mi pomagał, nigdy wcześniej jednak sytuacja nie była na tyle poważna.
Pracowaliśmy w pełnym skupieniu i całkowitej ciszy. Nieznajomy cichutko pojękiwał, kiedy manewrowałam długą pęsetą w głębokiej ranie. Był to dobry znak, więc na chwilę przerwałam, by zwilżyć mu usta ginem. Wzięłam głęboki oddech, ponieważ nie widziałam dokładnie wnętrza rany i musiałam polegać na doświadczeniu i wprawnych palcach. Jest! Poczułam opór, zdecydowanie nie było to nic miękkiego. Kula kilka razy mi się wyślizgnęła. Jasna cholera! Poczułam, że czoło mam mokre od potu, i głęboko wciągnęłam powietrze, próbując się skupić. Chwyciłam kulę, a następnie zdecydowanym, szybkim ruchem wyciągnęłam ją i odłożyłam do porcelanowej miseczki. Delikatnie przemyłam ranę alkoholem, łyk wlałam również w usta poszkodowanemu, który powoli odzyskiwał świadomość. Założyłam opatrunek, co nie było łatwym zadaniem, jako że musiał on obejmować bark i klatkę piersiową. Dopiero po wszystkim pozwoliłam sobie przestudiować wzrokiem tors mojego podopiecznego – był wyjątkowo umięśniony. Pokrywało go nieznaczne owłosienie, a ja gapiłam się jak zahipnotyzowana na piękne sutki. Nigdy wcześniej nie podziwiałam tej części ciała żadnego mężczyzny. Nie zdarzyło się to, ale w tym jegomościu, najwyraźniej również w jego sutkach, było coś oszałamiającego.
Zważywszy na okoliczności, tego rodzaju myśli były dość niestosowne. Zapewne to moje opowieści o lady Dahlii sprawiły, że zaczęłam śnić na jawie.
– Sam, bardzo ci dziękuję za pomoc, kochanie. Biegnij do łóżka. Przygotuję ci dodatkowy termofor. – Reszta wody, którą gotowałam, nadal była w garnku nad ogniem. Zostawiłam mężczyznę na podłodze i zaprowadziłam synka do jego pokoju, gdzie ułożyłam go do snu z ciepłym naczyniem. Na zewnątrz wciąż szalała śnieżyca, a jedyne okno w mieszkaniu było całkowicie przykryte śniegiem. Nie mogłam przez nie wyjrzeć, ale przynajmniej w pomieszczeniu było ciepło i bezpiecznie. Kiedy wróciłam, zamierzałam sprawdzić, czy uda mi się przenieść rannego do łóżka.
Sam zasnął, zanim wyszłam z jego sypialni. Mieliśmy więcej szczęścia niż większość społeczeństwa – dysponowaliśmy trzema izbami. Wielu ludzi musiało zadowolić się życiem na mniejszej powierzchni, ale ja poszłam na kompromis w postaci mieszkania w suterenie, gdzie czasem czuć było wilgoć. Starałam się jednak ogrzewać wszystkie pomieszczenia, co pomagało nam chronić się przed chłodem i chorobami.
Uklęknęłam przed mężczyzną i pogłaskałam go czule po policzku. Delikatnie poruszył powiekami, jednak nie na tyle mocno, by otworzyć oczy.
– Czy jeżeli panu pomogę, da pan radę wstać? Od mojego łóżka dzieli nas tylko kilka metrów.
– Łóżka? – wymamrotał. – Umarłem i trafiłem do nieba? – W niskim, jęczącym głosie pobrzmiewała nutka humoru.
– Był pan bliski śmierci, ale myślę, że będzie pan żył. Poczekajmy i zobaczmy, co przyniesie jutro. – Z trudem udało mi się podnieść go i pomóc mu usiąść.
Powoli otworzył oczy i sięgnął ręką do moich włosów.
– Piękne. – Jego głos był szorstki, a on sam najwyraźniej znajdował się pod wpływem znacznej ilości ginu, którą w niego wlałam.
– W porządku, wielki jegomościu, do łóżka. – Podałam mu rękę i pomogłam wstać. By nie upaść pod jego ciężarem, oparłam się o stół. Kiedy stanął na nogach, złapałam go pod ramię. – Jeszcze trzy kroki i jesteśmy na miejscu.
Padł na łóżko jak długi, w dosłownym słowa znaczeniu, a ja osunęłam się na fotel przy biurku. Nie mogłam położyć się spać, musiałam czuwać przy nim w nocy, sprawdzać opatrunek i kontrolować temperaturę. Czekając na wystąpienie wysokiej gorączki, mogłam kontynuować pisanie o lady Dahlii i jej Zamaskowanym Kochanku. Z zimnymi okładami i ziołowym naparem na ból i gorączkę pod ręką znowu mogłam zanurzyć się w historii zakazanej miłości.
Lady Dahlia owinęła się japońskim, jedwabnym kimonem, ale nadal drżała z zimna w chłodnym pokoju. Ogień nie zdążył jeszcze porządnie się rozpalić, a zimno przenikało przez ceglane ściany. Czy przyjdzie tej nocy? Od jego ostatniej wizyty minął ponad tydzień, zaczynała się niecierpliwić… na tyle, że nie mogła jeść ani pić. Całym ciałem łaknęła tylko jego…
Pisałam jak opętana o lady Dahlii, o jej pełnym pożądania kochanku, wyobrażałam sobie, jak to jest między dwojgiem zakochanych ludzi, którzy pragną siebie nawzajem równie mocno, i zapisywałam te obrazy. Między rozdziałami doglądałam pacjenta. Gorączka się nasiliła, więc pomogłam mu wypić letni już napar z krwawnika i szałwii. Nie krzywił się z powodu gorzkiego smaku, po prostu robił to, co mu przykazałam. W moim łóżku nigdy nie gościł żaden mężczyzna. Zerknęłam na niego, zastanawiając się, kim jest. Dlaczego został postrzelony? Znalazłam przy nim zegarek kieszonkowy. Był bardzo ekskluzywny i – jak się domyślałam – również bardzo kosztowny. Mimo że mój gość ubrany był dość zwyczajnie: czarne spodnie, wełniany płaszcz w tym samym kolorze i biała bawełniana koszula, jego rzeczy nie były sprane ani dziurawe, jak w przypadku innych mieszkańców wschodniego krańca Londynu. Jakby tego było mało, pięknie pachniał – czystą, upraną w mydle odzieżą, ale miał też własny, wyjątkowy zapach, przywodzący na myśl las świerkowy świeżo po deszczu, przyprawiony nutą słonej morskiej bryzy.
– Biegnij, biegnij – wyjęczał w gorączkowym omamie. – Foulding Hospital…
Wycisnęłam świeżą szmatkę i otarłam mu pot z czoła. Ciemnobrązowe włosy kleiły się do wilgotnej skóry, więc odsunęłam je delikatnie na bok. Mokry kawałek materiału wykorzystałam jako zimny okład. Widziałam, że przynosi mu to ulgę. Bez skrępowania podziwiałam jego rysy twarzy, w końcu i tak spał. Nos nie był całkowicie prosty. Miał na grzbiecie niewielką nierówność, jak gdyby złamano go w bójce. Bynajmniej jednak nie ujmowało mu to urody. Przeciwnie, drobna niedoskonałość dodawała mu charakteru. Nie widziałam koloru oczu, ale rzęsy były ciemne i wyjątkowo gęste. Bez zastanowienia pogłaskałam go po policzku, po szorstkim zaroście, który z godziny na godzinę stawał się coraz bardziej widoczny. Nieznajomy miał krótkie baczki, a jego fryzura stanowiła całkowite przeciwieństwo panującej aktualnie męskiej mody: był obcięty na krótko, na czubku głowy jednak włosy miał dłuższe. Mój wielkolud był przystojnym mężczyzną, ale mógł być kimkolwiek, nawet największym zbrodniarzem w Londynie. Nic o nim nie wiedziałam.
– Zimno mi, tu jest tak… tak potwornie zimno. – Szczękał zębami. Marzł, a jednocześnie rozpalała go wysoka gorączka.
Nie miałam wyjścia. Odwiesiłam ciepły wełniany szalik na oparcie fotela i położyłam się obok pacjenta w łóżku. Przywarłam do niego ciałem, by go ogrzać i sprawić, by poczuł się bezpiecznie. Oczywiście mógł być żonaty, ale gdyby nie przeżył, nie miałoby to większego znaczenia.
Zrobiłam dokładnie to, co zawsze, gdy Sam był chory lub smutny: głaskałam go po głowie i nuciłam mu melodię, którą śpiewała mi mama, kiedy byłam dzieckiem.Rozdział 3
Londyn 1811
Rupert
Ciążyły mi powieki, podobnie jak całe ciało. Wielokrotnie, bezskutecznie próbowałem wstać, za każdym razem jednak znów morzył mnie sen. W królestwie niebieskim było cudownie, ciepło i bezpiecznie. Czy trzymałem w objęciach kobietę? Westchnąłem z zadowoleniem i poruszyłem się. Ciało mówiło mi, że obok faktycznie śpi wtulona we mnie niewiasta. Czułem jej miękkie piersi, co spowodowało natychmiastową reakcję w moich spodniach. Dzięki Bogu nadal miałem je na sobie. Jak, do cholery, wylądowałem w łóżku nieznanej mi damy? Tym razem zmusiłem się do otwarcia oczu i przestudiowałem wzrokiem pomieszczenie. Skromny pokój w suterenie. Na wyposażeniu było tylko łóżko, biurko i kominek.
Czy była prostytutką? Odwróciłem głowę w jej stronę. Złote, falowane włosy okalały jej twarz i opadały na barki i plecy. Leżąc z lekko otwartymi, jasnoróżowymi ustami i zamkniętymi oczyma otoczonymi niewiarygodnie długimi rzęsami, wyglądała jak bogini. Cerę miała jasną, a policzki nieco zarumienione od snu. Miała na sobie ubranie, a zatem prawdopodobnie nie była panią do towarzystwa, nie przypominałem sobie zresztą, bym ostatnio odwiedzał przybytek rozpusty. Minęły wieki od czasu, kiedy to robiłem. Teraz już nie bywałem w miejscowych zamtuzach. Książęta nie narzekają na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej.
– Calista! – krzyknąłem i usiadłem na łóżku. Przeraźliwy ból przeszył mi lewy bark, więc chwyciłem się za niego z jękiem.
– Poppy, nazywam się Poppy Parker. Widzę, że lepiej się pan czuje. – Szeroko otworzyła oczy i ziewnęła.
– Gdzie jestem?
– Wschód Londynu, w pobliżu doku nad Tamizą. – Przeczołgała się nade mną i usiadła na krawędzi łóżka. – Pamięta pan cokolwiek z tego, co wydarzyło się wczorajszego wieczoru?
– Uratowała mi pani życie – wyjąkałem i posłałem wybawczyni pełne wdzięczności spojrzenie. Przypomniało mi się starcie z dwoma zbirami, powoli odtworzyłem je w głowie. Chłopakowi udało się uciec, ale postrzelili mnie i zostawili na pastwę losu w zaułku pośród szalejącej śnieżycy. Kiedy się ocknąłem, ucisnąłem ranę dłonią i doczołgałem się do domu tej kobiety.
– Nie ma za co. – Owinęła ramiona szalikiem i poruszyła drewnem w kominku, które szybko zapłonęło silniejszym płomieniem.
Znała się na rzeczy, podała mi herbatę ziołową na złagodzenie bólu i gin. Czy to przez alkohol odnosiłem wrażenie, że dostałem czymś ciężkim w głowę? Dotknąłem bolącego miejsca i wyczułem guza wielkości kurzego jaja.
– Został pan postrzelony i uderzony w głowę, być może rękojeścią pistoletu, albo uderzył się pan, upadając.
Piękna młoda kobieta, która mnie uratowała, miała w sobie coś bezpośredniego i szczerego. Nazywała rzeczy po imieniu i najwyraźniej była nauczona radzić sobie sama.
– Jestem pani bardzo, bardzo wdzięczny, ale muszę wracać do domu. Na pewno mnie szukają. Pozwoli pani, że zapłacę za jej uzdrawiające umiejętności? Gdyby nie to, że wiedziała pani, co robić, już bym nie żył.
Urocza młoda dama o imieniu Poppy, jak się dowiedziałem, wzruszyła ramionami i dołożyła drewna do kominka.
– To moje powołanie.
– W takim razie cholernie dobrze radzi sobie pani z jego wypełnianiem. – W końcu i mnie udało się usiąść na krawędzi łóżka.
– Pański płaszcz jest cały, ale musiałam rozerwać koszulę, by dostać się do rany. – Dopóki o tym nie wspomniała, nieokryty tors absolutnie mi nie przeszkadzał. Nagle jednak zdałem sobie sprawę, że jestem na wpół nagi w towarzystwie atrakcyjnej kobiety.
– Bardzo chętnie zapłacę za pani pomoc. Chociaż tak mogę pani podziękować. – Sięgnąłem do kieszeni w spodniach, ale nic w niej nie znalazłem. – Wygląda na to, że zostałem również okradziony. Bardzo mi przykro, ale nie mam przy sobie ani pensa. Jak dostanę się do domu? – Przyłożywszy dłoń do czoła, opadłem na wygodne łóżko kobiety i poczułem, że znów ogarnia mnie sen.
– Nadal odczuwa pan skutki uderzenia w głowę, ma pan gorączkę i jest pan ranny. Zawołam powóz, ale proszę nie martwić się pieniędzmi. Kto nie pomógłby człowiekowi w potrzebie? – Poppy zniknęła za drzwiami; słyszałem, jak krząta się w pomieszczeniu za ścianą. Otóż to, kto by tego nie zrobił. Czułem się zamroczony, ale nie zapomniałem, kim jestem i jaka jest moja życiowa misja. Wstałem i oparłem się o biurko, ponieważ zakręciło mi się w głowie. Naprawdę była aniołem-wybawicielką. Na meblu przede mną leżał stos gęsto zapisanego papieru. Zaciekawiony kształtnym pismem podniosłem pierwszą kartkę i zacząłem czytać.
Zamaskowany Kochanek sięgnął dłonią do mojego łona, które pod wpływem jego dotyku zaczęło pulsować z pożądania. Nie wystarczyły mi palce. Pragnęłam jego ust i męskości tam, gdzie dawały mi one absolutną rozkosz…
Co to było? Doprawdy, nie pisała nudnych historii, ale pełne życia, barwne teksty o pragnieniu i pożądaniu. Pobieżnie omiotłem wzrokiem dalszą część i zauważyłem podpis.
Milady.
– W tym diabelskim mieście bynajmniej nie brakuje ludzi, którzy myślą tylko o sobie i o tym, jak wykorzystać niewinne dzieci – odpowiedziałem Poppy, kiedy chwilę później dołączyłem do niej w kuchni, gdzie krzątała się, przygotowując śniadanie.
Podała mi płaszcz i zegarek, który najwyraźniej uszedł uwadze złodziei.
– Proszę go zachować. – Położyłem należący niegdyś do mojego dziadka od strony matki przedmiot w zagłębieniu jej dłoni i przykryłem go jej palcami. – To najcenniejsze, co mam przy sobie. – Mimo że nasze dłonie zetknęły się tylko na chwilę, uczucie gorąca rozprzestrzeniło się po całej mojej ręce.
– Nie mogę tego przyjąć. – Podniosła wzrok, a przez moje ciało przetoczyła się fala żaru nieporównywalnego z niczym, czego dotychczas doświadczyłem. Patrzyła na mnie fioletowoniebieskimi, pełnymi wyrazu oczyma. Miałem wrażenie, że ją znam, mimo że nigdy wcześniej nie było nam dane się spotkać.
– Nalegam. – Próbowałem włożyć płaszcz, ale z uwagi na ranny bark moje próby spełzały na niczym.
– Proszę pozwolić, że ja to zrobię. – Podniosła okrycie, a ja musiałem się schylić. Wspólnymi siłami w końcu się udało.
– Śnieżyca trochę się uspokoiła, zapewne uda mi się sprowadzić powóz. Może skusi się pan na kawałek chleba lub odrobinę zupy ziemniaczanej, zanim pan odjedzie?
– Niestety muszę odmówić. Moja rodzina na pewno odchodzi od zmysłów, zamartwiając się o mnie. – Ani Teresa, ani Finlay nie wiedzieli nic o akcjach ratunkowych, które organizowałem jako Zamaskowany Dżentelmen, a ja nie zamierzałem wyjawiać swojej tajemnicy, ani im, ani nikomu innemu.
– Mamo! – Z progu trzeciego pomieszczenia dobiegł dziecięcy głos.
– Tak, skarbie? Dobrze spałeś? – Poppy uśmiechnęła się ciepło, a jej fioletowoniebieskie oczy błyszczały przepełnione miłością. Sześcio-, może siedmioletni chłopczyk podbiegł do matki, która uściskała go na powitanie.
– Przeżył. – Jego maleńka twarz rozpromieniała z radości.
– Istotnie, przeżyłem dzięki twojej mamie. – Uśmiechnąłem się i pomyślałem, że moja wizyta naprawdę powinna dobiec końca. Brakowało tylko, by z ukrycia wyskoczył mąż i mnie pogonił.
– I dzięki temu młodzieńcowi, bardzo pomógł. – Poppy pogłaskała syna po głowie, a ja przypomniałem sobie moment, kiedy taką samą pieszczotą obdarzyła mnie.
– Zatem serdecznie dziękuję zarówno pani, jak i panu. Zegarek ma swoją wartość, możecie za niego dostać majątek. – Jak na cenę za uratowanie mi życia, było to i tak niewiele. Uniosłem wyimaginowany kapelusz, swój musiałem zgubić w zaułku. Moja chusta! Może ktoś ją znalazł? Może ona? Fatalna sytuacja. Kiedy otworzyłem drzwi, na twarzy poczułem uderzenie zimna. Wiatr nawiewał śnieg do środka.
– Dziękuję za wszystko.
– Swoją drogą, mogę wiedzieć, jak się pan nazywa? Nie poznałam pańskiego nazwiska?
– Rupert Lancaster, Milady.
Podniosła wzrok, odnajdując mój. Ból w jej spojrzeniu mówił sam za siebie. Była kimś więcej niż tylko miejscową uzdrowicielką, ale nie ulegało wątpliwości, że ukrywa Milady przed światem. Teraz jednak znałem jej tajemnicę. Czy i ona odkryła moją?Rozdział 4
Londyn 1811
Poppy
Zegarek leżał na krawędzi kuchennego stołu i połyskiwał swym złotym pięknem. Jak mogłabym sprzedać przedmiot, który bez wątpienia tak wiele znaczył dla nieznajomego mężczyzny?
Rupert Lancaster. Powtarzałam sobie te dwa słowa, kończąc szykowanie śniadania: gotowane jajko, pszenny chleb, konfitura i filiżanka mocnej herbaty. Sam stał nachylony nad miednicą i dokładnie mył się mydłem, tak jak go nauczyłam. Pachnące pomarańczą, cynamonem, jaśminem, tymiankiem i lawendą kulki mydlane dostaliśmy od jednego z moich stałych pacjentów, cierpiącego na ciężkie zapalenie oskrzeli.
Uporczywy kaszel, świszczący oddech i trudności z oddychaniem szczególnie nasilały się w półroczu zimowym. Nie mogliśmy sobie pozwolić na długie kąpiele, ale obowiązywała zasada: myjemy się codziennie. Wiedziałam, że pomaga to chronić się przed chorobami. Ponadto czyste ciało i świeżo uprane ubrania dawały odświeżające i ożywiające uczucie.
Nieznajomy, który teraz miał już imię i nazwisko, wydawał się uprzejmy, zainteresowany i otwarty, przeraziło mnie jednak nasze pożegnanie. Przeczytał moje zapiski i poznał mój pseudonim. Jak mogłam być na tyle lekkomyślna, by zostawić je na wierzchu? Było to do mnie niepodobne. Chroniłam swoją prywatność, a rękopis zawsze dostarczałam do wydawnictwa dopiero po zamknięciu, by nikt mnie nie widział ani nie rozpoznał.
W miarę narastania namiętności romansu między lady Dahlią a jej kochankiem i coraz to bardziej odważnych kroków rzeczywistego Zamaskowanego Dżentelmena, publikowana w odcinkach powieść zyskiwała coraz większą popularność. Czekając na pacjentów, którzy mogli do mnie dziś zawitać, wymyślałam dalszą część historii.
Była zima, więc ludzie najczęściej przychodzili z przeziębieniem, gorączką, kaszlem i reumatyzmem. Musiałam przygotować rumianek, jeżówkę i oczywiście złocień. Rumianek miał właściwości odprężające, pięknie pachniał, a jego delikatny smak przywoływał na myśl letnie dni. Jeżówka wzmacniała organizm i wspomagała odporność na przeziębienie.
Smakowała gorzko i okropnie, dlatego też zawsze robiłam koncentrat i pamiętałam o tym, by zaparzyć kubek herbaty rumiankowej z miodem do popicia. Napar ze złocienia pomagał na reumatyzm i ciężką migrenę. Mój ukochany kamienny moździerz zawsze był w użyciu, dziś, w ten zimowy poranek również. Należał do mojej matki i był jedynym przedmiotem, który zawsze mi towarzyszył. Miał równie wysoką wartość sentymentalną, jak i użytkową, a dzięki niemu i czystej wodzie mogłam zdziałać cuda. Przez wiele lat odsuwałam od siebie myśli o tym, że mogłabym żyć inaczej. Umiejętności odziedziczyłam po matce. Obchodziłam się z ziołami i maściami z wrodzoną naturalnością, a z wczesnego dzieciństwa pamiętałam, jak matka, dokładnie tak samo jak ja, ucierała zioła w moździerzu i pomagała kobietom. Przyuczała mnie od najmłodszych lat i mawiała, że mam szczególny dar, który powinnam cenić, a jednocześnie nieustannie doskonalić.
– Podano do stołu. – Pożywne jajko ze sporą skibką chleba i sycącą konfiturą. Do tego kubek herbaty.
Jak na swój wiek Sam był niski. Miał sześć lat, ale nikt by się nie zorientował, gdybym skłamała i powiedziała, że ma dopiero pięć. Przeczesałam dłonią jego złotobrązową czuprynę. Podobnie jak ja miał fioletowoniebieskie oczy, ale kolor włosów odziedziczył po ojcu. Mężczyźnie, po którym wspomnienia zostały schowane głęboko i przykryte i nigdy nie miały prawa powrócić.
– Skarbie, możesz dziś pomóc pani Baker z zakupami? – Kobiecina mieszkała na drugim piętrze naszej kamienicy i miała problem z wchodzeniem po schodach. Była sześćdziesięcioletnią bezdzietną wdową. Rzadko miewała gości. Leczyłam ją na reumatyzm, a ona uwielbiała towarzystwo Sama, mimo że na mnie, młodą, samotną matkę z dzieckiem z nieprawego łoża, patrzyła krzywo. Wielokrotnie sugerowała, że powinnam oddać Sama do sióstr zakonnych prowadzących Foulding Hospital, najlepszy sierociniec w mieście. Mógłby tam zdobyć wykształcenie i – jeśli szczęście by się do niego uśmiechnęło – zostać zaadoptowany przez prawdziwą rodzinę. Ignorowałam jej uszczypliwe komentarze i pomagałam jej tak czy siak, wszak była samotną, opuszczoną duszą potrzebującą miłości. A mojemu Samowi nikt nie byłby w stanie dać tyle serca co ja.
– Pewnie, bardzo chętnie. – Oczy mu się zaświeciły, ponieważ uwielbiał pomagać.
– Jak zjesz, biegnij do niej po listę zakupów i pieniążki. Nie zapomnij o lekach i ciasteczkach imbirowych dla starszej pani.
Ciastka imbirowe piekłam regularnie. Miały podwójne działanie. Dzięki przeciwzapalnym właściwościom imbiru pomagały zwalczać infekcje, doskonale sprawdzały się też w przypadku problemów z sercem. Kłopot polegał jednak na tym, że mój zapas tego cennego składnika się kurczył. Z drugiej strony brakowało mi pieniędzy, nie żywności, ubrań czy mydła – potrzebowałam gotówki, a pacjenci nie byli w stanie płacić w ten sposób.
Tęsknym wzrokiem zerknęłam w kierunku zegarka kieszonkowego. Ile mogłabym za niego dostać i gdzie go sprzedać? Jutro wieczorem, przy okazji oddawania kolejnej części tekstu do wydawnictwa, planowałam porozmawiać o tym z Henrym, musiałam jednak wymyślić coś na przykrywkę, szósty zmysł podpowiadał mi, że Rupert Lancaster jest kimś szczególnym, może nawet znaną postacią w Londynie. Jutro dostanę również gażę za tygodniową sprzedaż powieści w odcinkach, miałam już jednak długą listę rzeczy do kupienia, poza tym musiałam odłożyć na czynsz. Desperacko potrzebowałam nowej sukienki. Dwie, które nosiłam na zmianę, były na tyle znoszone, że strzępiły się już na brzegach i rozchodziły w szwach. W przeciwieństwie do tego, jak wyobrażałam sobie skrojone z jedwabiu, brokatu i muślinu szaty lady Dahlii, moja garderoba nie miała w sobie nic nadzwyczajnego.
Zdecydowanymi ruchami rozdrobniłam goździki w moździerzu. Ból zęba był jedną z najpowszechniejszych wśród londyńczyków bolączek, niezależnie od pory roku. Zmieszałam je z olejkiem ze skórki pomarańczy, uzyskując koncentrat, którym mogłam smarować obolałe dziąsła i zęby. Pomarańcze. W sobotę rano musiałam udać się do portu, by sprawdzić, czy uda mi się dostać trochę tych egzotycznych owoców z przybijającego z krajów śródziemnomorskich statku. Jeden zwyczajny produkt, a tak wiele zastosowań. Z wyciskanego soku robiłam napój dla Sama, skórkę mieszałam z olejkiem z goździków, a z pozostałego miąższu przygotowywałam konfiturę. Aromatyczne cytrusy zawsze były pełne aromatu i cennych wartości.
Zadrżałam z zimna pod czarną wełnianą peleryną i mocniej się nią owinęłam. Wiatr sprawiał, że śnieg wirował i unosił się wokół mnie. Był piątek wieczór, dochodziła siódma. Surowo przykazałam Samowi, by nikomu nie otwierał drzwi, nawet gdyby zapukał do nich kolejny ranny. Nie mogłam ryzykować, że mój syn będzie musiał się zmierzyć z taką sytuacją w pojedynkę. Co do licha? W oddalonej o kilka metrów od mojego mieszkania alejce spod śniegu wystawało coś czerwonego. Kucnęłam, wyciągnęłam zamarznięty przedmiot i otrzepałam go z białego puchu. Purpurowa, jedwabna, wytworna chusta. Ogrzałam ją w dłoniach, otrzepałam ponownie, złożyłam i schowałam do kieszeni. Moje zmysły były wyostrzone, a w myślach próbowałam poskładać w całość wszystkie szczegóły spotkania z Rupertem Lancasterem. Czy to on jest Zamaskowanym Dżentelmenem? Gdyby okazało się, że to prawda, byłby to nieprawdopodobny zbieg okoliczności. Przeszedł mnie dreszcz i po raz pierwszy od lat poczułam, że naprawdę żyję. Podekscytowanie, którego odmawiałam sobie, żyjąc w ukryciu i godząc się na to, by spragniona przygody część mojej osobowości ujawniała się tylko w opowieściach, które snułam. Obejrzałam się za siebie, wbiłam wzrok w ziemię i pośpiesznie ruszyłam w dalszą drogę. W głowie krążyły mi pomysły na fabułę i kolejne historie.
Henry nalał mi herbaty do mojej filiżanki, a ja włożyłam do parującego napoju doskonale uformowaną kostkę cukru. Zamieszałam kilka razy, aż wszystko się rozpuściło.
– Znowu się to pani udało, pani Parker. Sprzedaż poszybowała. Tym razem wydrukowaliśmy dwa razy więcej egzemplarzy niż w zeszłym tygodniu i sprzedaliśmy je wszystkie… ponownie. – Nigdy wcześniej nie widziałam Henry’ego tak zadowolonego i aż się zarumieniłam, słuchając jego pochlebnych słów. Kto wie, może któregoś dnia będę mogła utrzymywać się z pisania. – Proszę powiedzieć, czy odcinek, który wydamy w tym tygodniu, będzie tak samo pikantny jak ostatni? – Pochylił się do przodu i uniósł brwi.
– Proszę mi wierzyć, użyłam wszystkich możliwych przypraw i zmieszałam je z czułością i pełnymi wzruszenia momentami, dokładnie tak, jak sobie życzą czytelnicy. Plan na kolejny tydzień jest następujący: Zamaskowany Kochanek zjawia się u lady Dahlii, ale jest ranny i potrzebuje jej opieki. Po piętach depcze mu największy wróg. – Uniosłam filiżankę i wzięłam łyk aromatycznej, jaśminowej herbaty. – Proszę pozwolić, że resztę zachowam dla siebie. – Był to tylko ogólny koncept, chciałam zostawić sobie możliwość pójścia za głosem wyobraźni, gdzie tylko będzie chciała.
– A gdy już skończy pani tę serię, ma pani pomysł na nową fabułę i kolejnych bohaterów?
– Być może. Nie wiem jeszcze, ale zastanawiam się nad czymś bardziej odważnym. – Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, o czym pisać.
Dahlia i jej kochanek zawładnęli wszystkimi moimi myślami i uczuciami, więc nie było w nich miejsca na nic innego. Musiałam jednak podtrzymać uwagę Henry’ego i chęć wydawania moich historii. Zawsze udawało mi się wymyślić nową akcję, w tym momencie jednak w głowie miałam kompletną pustkę.
– Fiu, fiu, brzmi interesująco. Nie mogę się doczekać. – Zatarł ręce, a na jego twarzy pojawił się chytry uśmiech. Henry był moim jedynym kontaktem z wydawnictwem. Nikt inny mnie nie znał. Sama chciałam, żeby tak było, ale oznaczało to również, że byłam od niego zależna. Miał pełną kontrolę nade mną i moimi historiami, nic jednak nie mogłam z tym zrobić.
– W tej serii mam jeszcze co najmniej pięć odcinków. – Skłamałam, ponieważ nie planowałam, ile ma ich być. Pięć wydawało się realną liczbą, a jednocześnie zyskiwałam czas na wymyślenie tematyki kolejnej powieści. Odchrząknęłam. – Może mógłby pan mi pomóc. Zna pan jakiś dobry lombard lub jubilera? Mam trochę biżuterii…
– Problemy finansowe? – Spojrzał na mnie zmartwiony i przysunął się w moją stronę na krześle. – Mogę pani pożyczyć pieniądze.
– Nie, zupełnie nie w tym rzecz. Mam trochę kosztowności, które odziedziczyłam, a których nie noszę, chciałabym wymienić je na bardziej chodliwą walutę. Jeszcze tylko kilka rzeczy i uda mi się całkowicie odnowić garderobę. – Zabrzmiało to tak, jakbym potrzebowała znacznie więcej aniżeli jednej sukienki. Nie powiedziałam mu też o zegarku pana Lancastera.
– Niech pani zapyta o Alistaira pod tym adresem. Może pani pomóc, a skoro mowa o sukienkach, przypomniało mi się coś… – Podrapał się po brodzie, a ja wyczekiwałam dalszego ciągu. – Wydawnictwo organizuje świąteczną galę. To bal przebierańców, nie zapraszałem pani, bo wiem, jak bardzo zależy pani na zachowaniu anonimowości, ale z maską na twarzy, skryta za kapeluszem z szerokim rondem mogłaby pani ukryć swoją tożsamość. Wszyscy chcieliby dowiedzieć się więcej o tajemniczej autorce Milady, a sprzedaż mogłaby wzrosnąć jeszcze bardziej.
– Kiedy się odbędzie?
– Na tydzień przed Bożym Narodzeniem.
– Hmm, musiałabym pomyśleć, ale z sukienką będzie problem. Nie stać mnie na nią. – Wstałam i włożyłam rękawiczki. Moje codzienne życie w mieszkaniu w suterenie na East Endzie i tego rodzaju życie towarzyskie dzieliła przepaść, ale być może nadszedł czas, by wyjść nieco poza strefę komfortu, pod warunkiem że będę mogła wziąć udział incognito.
– Wydawnictwo zapewni sukienkę, maskę, kapelusz i rękawiczki. – Henry zapisał mi jeszcze jeden adres. – U krawca Yves’a znajdzie pani dokładnie taki strój, jakiego sobie pani życzy. Proszę powiedzieć, że to ja panią przysłałem, i nie krępować się.
Kiedy krótko przed ósmą pospiesznie wyszłam na ulicę, zupełnie nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Śnieg prószył, a wiatr się uspokoił. Londyn nie był miastem, po którym powinno się wałęsać samemu po zmroku, szczególnie jeżeli jest się kobietą.
Starałam się jednak być na tyle anonimowa, na ile się dało: skryłam się pod kapturem, a wzrok wbijałam w ziemię, za żadne skarby nie mogłam sobie pozwolić na kontakt wzrokowy. Musiałam przemierzyć most Londyński od strony północnej, by dotrzeć na południe miasta, gdzie mieszkaliśmy. Z torbą pełną pieniędzy równie dobrze mogłam zamówić dorożkę, jednak wolałam jutro w porcie kupić pomarańcze oraz cynamon i wanilię po atrakcyjnej cenie. Podciągnęłam spódnicę i zamarzyłam o pachnących przyprawach i eksplozjach smaku. W magazynach wzdłuż nabrzeża nadal paliły się światła, widać było, że sporo się tam dzieje. Z kominów wydostawały się kłęby czarnego dymu, a ja doskonale wiedziałam, że często to dzieci wnoszą towary, układają je na półkach, liczą i szykują wino, żywność i inne różnego rodzaju delikatesy do wysyłki w głąb kraju, do posiadłości majętnych ludzi. Nie mogłam dopuścić do tego, by taki los spotkał Sama. Nie podobało mi się, że zostawiam go samego w domu, ale nie miałam innego wyjścia. Gdybym zabierała go ze sobą, byłoby to tym bardziej niebezpieczne dla nas obojga. Kobieta z dzieckiem po zmroku przyciągnęłaby jeszcze większą uwagę miejskich szumowin. Skręciłam w lewo, pozostawiając most za sobą. Szłam energicznym krokiem, prawie biegłam. Wkrótce dotarłabym do domu, gdyby nie to, że zetknęłam się ze ścianą.
Podniosłam wzrok.
Nie była to ściana, ale bardzo wysoki mężczyzna. Zadarłam głowę i przypomniałam sobie wieczór sprzed dwóch dni. Nieznajomy podtrzymał mnie swoimi ogromnymi dłońmi, dzięki czemu nie straciłam równowagi po zderzeniu. Jego twarz schowana była za czarną jedwabną chustą. Nasze spojrzenia się spotkały i oczywiste było, że rozpoznaliśmy się nawzajem. Instynktownie sięgnęłam do kieszeni, wyciągnęłam czerwoną, jedwabną apaszkę i podałam ją mężczyźnie.
– To chyba należy do pana, panie Lancaster – szepnęłam, ponieważ domyślałam się, że nie chce ujawniać swojego nazwiska.
– Zachowaj ją, Milady. – Mrugnął szelmowsko i w okamgnieniu zniknął za rogiem.
Znał moją prawdziwą tożsamość i vice versa. Pozostawało pytanie, czy możemy sobie ufać.
– Przerwijcie pracę. Wszystkie dzieci zapraszam do mnie. Jeżeli chcecie lepszego życia, bez udręki, chodźcie za mną. – Niski męski głos zarządził koniec harówki. Słychać było nawoływania, krzyki i wrzawę, a jeżeli mnie słuch nie mylił, również odgłosy przepychanek. Za mną pojawił się szereg powozów, które podjeżdżały, zabierały pasażerów i znikały. Tym razem postanowiłam naprawdę biec do domu, do Sama, do miejsca, w którym będziemy bezpieczni. W oddali wyły syreny, co oznaczało, że policja jest już w drodze. Miałam głęboką nadzieję, że Zamaskowanemu Dżentelmenowi udało się w porę uciec. Przeżegnałam się i w myślach zmówiłam modlitwę.