Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zamek Kaniowski - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zamek Kaniowski - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 225 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KIL­KA SŁÓW O UKRA­INIE I RZE­ZI HU­MAŃ­SKIEJ

Je­den z cel­niej­szych na­szych po­etów miał wy­rzec o Ka­niow­skim zam­ku: że jest pe­łen ko­zac­kiej ha­ra­bur­dy, i tym go po­tę­pił. Nie dzi­wię się jego zda­niu, wie­dząc, że nie zna Ukra­iny; ale dzi­wię się, pa­trząc na jego wła­sne go­dło: kto chce zro­zu­mieć po­etę, po­wi­nien kraj jego po­znać. Po­wyż­szy za­rzut i tym po­dob­ne spo­wo­do­wa­ły mię obe­znać co­kol­wiek pu­blicz­ność z lu­dem, któ­ry do­star­czył bo­ha­te­rów mo­jej po­wie­ści, tu­dzież z wy­pad­ka­mi, któ­rych ona jest ustę­pem, a prze­to zo­stać zro­zu­mial­szym.

Jak cha­rak­ter czło­wie­ka po­zna­je­my z jego czy­nów, tak cha­rak­ter na­ro­du ma­lu­je się w jego dzie­jach. Prze­bie­gnę więc w krót­ko­ści wia­do­me ży­cie ko­zac­kie­go ludu, a rys zie­mi, na któ­rej miesz­ka, bę­dzie tłem ob­ra­zu. Zaj­mę się głów­nie tak zwa­ną pol­ską Ukra­iną; tą czę­ścią zie­mi, któ­rą od wscho­du Dniepr ob­le­wa, Boh od za­cho­du, od pół­no­cy Wo­łyń, a od po­łu­dnia cher­soń­skie ste­py ota­cza­ją.

Po­wierzch­nia kil­ku­dzie­się­ciu mil Ukra­iny mie­ści w so­bie naj­mil­szą roz­ma­itość. Lasy i jary płasz­czyzn skła­da­ją­cych więk­szą część tej pro­win­cji od stro­ny Bohu; ska­ły nad­brzeż­ne z gra­ni­tów, jak oko­li­ca Hu­ma­nia, Bo­hu­sła­wia i Kor­su­nia; so­sno­we bory, le­si­ste wzgó­rza, całe rze­ki w ba­gnach, jak mię­dzy Mosz­na­mi i Smi­łą, oka­za­łe gro­ma­dy wód Bohu, Dnie­pru, licz­nych sta­wów i kil­ku je­zior, za­czy­na­ją­ce się mo­rze ste­pów; jed­nym sło­wem: pia­ski i naj­żyź­niej­sze w świe­cie łany, naj­przej­rzyst­sze wody i ba­gna nie­do­stęp­ne, we­so­łe la­ski i od­wiecz­ne pusz­cze, ci­che do­li­ny i ol­brzy­mie wzgó­rza; bory nie­scho­dzo­ne i ste­py nie­przej­rza­ne, zgro­ma­dzi­ły się tu, ja­ko­by na po­jed­naw­czą przy­ro­dy ucztę. Nie dziw, że taką kra­inę uwa­żam za naj­pięk­niej­szą może w daw­nej Pol­sce; nie dziw, że taka zie­mia wpły­nę­ła na swo­ich miesz­kań­ców i wy­pia­sto­wa­ła na­ród mo­gą­cy sta­nąć mię­dzy naj­dziel­niej­szy­mi. Do­syć sły­szeć jego po­da­nia, jego dumy hi­sto­rycz­ne, do­syć obej­rzeć pola na­je­żo­ne mo­gi­ła­mi, aby przy­stać na moje zda­nie.

Za Ste­fa­na Ba­to­re­go po­strze­ga­my pierw­szy ślad Ko­za­ków. Ogni­sko ich było przy dnie­pro­wych po­ro­hach, miesz­ka­nie na obron­nych wy­spach. Zwa­li się Za­po­roż­ca­mi, a to miej­sce Si­czą. Wcho­dzi­li do ich skła­du lu­dzie roz­ma­ite­go ple­mie­nia, a żyli dziw­nym oby­cza­jem. Nie cier­pie­li u sie­bie ko­biet; po­lo­wa­nie, ry­bo­łow­stwo, na­pa­dy wodą i lą­dem na po­bli­skie oko­li­ce były ich za­ba­wą i spo­so­bem ży­cia. Prze­zor­ny król pol­ski we­zwał tych lu­dzi do swej służ­by, za­wa­ro­wał przy­wi­le­je i nadał kil­ka miejsc wa­row­nych nad Dnie­prem, aże­by za­sła­nia­li gra­ni­ce Pol­ski prze­ciw Mo­ska­lom i Ta­ta­rom. Za Zyg­mun­ta Trze­cie­go sły­ną po ca­łej Eu­ro­pie, już to pod ata­ma­nem Ko­na­sze­wi­czem, już jako li­sow­czy­cy, wal­czą­cy w Mo­skwie, a za spra­wę rzym­skie­go ce­sa­rza w Niem­czech. Za tego też kró­la nie­to­le­ran­cja księ­ży ka­to­lic­kich i nie­ludz­kość pa­nów dają im po raz pierw­szy broń w rękę prze­ciw Po­la­kom. Za Wła­dy­sła­wa Czwar­te­go wy­stą­pił Chmiel­nic­ki, któ­ry pod Ja­nem Kaź­mie­rzem za­trząsł po­tę­gą Pol­ski. Ko­zac­kie pań­stwo skła­da­ło się wów­czas z dzi­siej­szych gu­ber­ni czer­ni­how­skiej, po­łtaw­skiej i char­kow­skiej za Dnie­prem, na tej stro­nie Dnie­pru po­sia­da­ło te­raź­niej­szą gu­ber­nię ki­jow­ską i część przy­le­głą po­dol­skiej. Het­man Chmiel­nic­ki po­znał, co z tym lu­dem zro­bić moż­na, i łą­cząc dum­ne wła­sne za­mia­ry z jego nie­pod­le­gło­ścią, roz­po­czął śmier­tel­ną wal­kę z Po­la­ka­mi. Po­ko­na­ło go mę­stwo na­szych oj­ców, ale nie umie­li ko­rzy­stać ze zwy­cię­stwa. Ko­za­cy roz­dzie­li­li się na dwo­je. Więk­sza część przy­ję­ła opie­kę Mo­skwy, dru­ga, przed­dnie­przań­ska, zo­sta­ła niby przy Pol­sce. Je­że­li Po­la­cy stra­ci­li na tym roz­dwo­je­niu, to praw­dzi­wie Ko­za­cy tyl­ko cier­pie­li. Opie­ka Mo­skwy gro­zi­ła im co chwi­la zu­peł­ną za­gła­dą. Czę­ste było chwia­nie się ich het­ma­nów mię­dzy Pol­ską a Mo­skwą: lecz nig­dzie do­bra nie zna­leź­li. Na­resz­cie zja­wił się Ma­ze­pa. Nad­zwy­czaj­ny ten czło­wiek zdol­ny był utwo­rzyć na­ród po­tęż­ny, gdy­by kto losy mógł zwal­czyć. Używ­szy we szwedz­kiej woj­nie prze­ciw Pio­tro­wi Pierw­sze­mu jaw­nie i skry­cie wszyst­kie­go, co tyl­ko pod­stę­py i wa­lecz­ność po­da­ły, uległ z Ka­ro­lem Dwu­na­stym szczę­ściu cara. Z nim zgi­nę­ła sa­mo­ist­ność ko­zac­kie­go ludu i wszel­kie jego na­dzie­je. Nie­któ­rzy z na­stęp­ców Ma­ze­py wi­dzie­li jesz­cze zba­wie­nie w Pol­sce i ku­si­li się oca­lić Ko­za­ków od­stą­pie­niem od Mo­skwy, ale jako zdraj­cy zo­sta­li po­chwy­ta­ni i po­tra­ce­ni. Po­wo­li god­ność het­ma­na zo­sta­ła czczym ty­tu­łem; mnie­ma­ne­mu het­ma­no­wi ka­za­no miesz­kać w Pe­ters­bur­gu; na ko­niec pań­stwo ko­zac­kie po­dzie­lo­no na gu­ber­nie, a Si­czo­wych, czy­li

Za­po­roż­ców, za­pę­dzo­no w licz­bie kil­ku­dzie­siąt ty­się­cy nad brze­gi Czar­ne­go Mo­rza, gdzie do­tąd sta­no­wią obron­ną li­nię prze­ciw Czer­kie­som. Zda­je się, że bunt pol­skich Ukra­iń­ców w r. 1768 był ostat­nią kon­wul­sją ko­na­ją­ce­go cia­ła Ko­za­ków. Dzie­je tego zda­rze­nia, jako pod­sta­wy mo­jej po­wie­ści, są wła­ści­wie głów­nym j przed­mio­tem ni­niej­szej prze­mo­wy. Było to w po­cząt­kach pa­no­wa­nia Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta. Pol­skę szar­pał nie­rząd moż­nej szlach­ty, in­try­gi Czar­to­ry­skich i ze­wnętrz­nych dwo­rów wpły­wy. Garst­ka pra­wych oby­wa­te­li, czu­ją­cych nie­do­łęż­ność kró­la i pew­ną pod nim zgu­bę kra­ju, utwo­rzy­ła w zba­wien­nych za­mia­rach bar­ską kon­fe­de­ra­cję. Ock­nie­nie się Po­la­ków za­trwo­ży­ło nie­przy­ja­zną im po­li­ty­kę; przed­się­wzię­to więc wszel­kie środ­ki do stłu­mie­nia kon­fe­de­ra­cji. Nie­na­wiść ru­skie­go po­spól­stwa ku gnę­bią­cym go pa­nom i spól­ność wia­ry z po­gra­nicz­ną Mo­skwą dziel­nie po­słu­ży­ły do za­mia­ru prze­ra­że­nia, a może i wy­tę­pie­nia pol­skiej szlach­ty, przy­najm­niej w ru­skich pro­win­cjach, gdzie była naj­więk­sza kon­fe­de­ra­tów po­tę­ga. W po­ło­wie r. 1768 prze­był Dniepr w oko­li­cy Czeh­ry­na z kil­ku­na­stu to­wa­rzy­sza­mi nie zna­ny ni­ko­mu za­po­ro­ski Ko­zak, na­zwi­skiem Że­leź­niak; i za­raz w skut­ku po­ro­zu­mień się z po­pa­mi ru­ski­mi i po­spól­stwem od­by­ło się po­świę­ce­nie no­żów,(1) przy noc­nym ob­rzę­dzie w mo­na­ste­rze Św. Mo­try, po­ło­żo­nym sa­mot­nie wśród gór i la­sów nad Ta­śmi­ną, w po­wie­cie czeh­ryń­skim, o mil dwie od mia­stecz­ka Alek­san­drów­ki, idąc na pół­noc. Nie­da­le­ko wspo­mnia­ne­go klasz­to­ru leży wieś Me­dwe­dów­ka, gdzie jar­mark na­stę­po­wał; było to w świę­to Mak­ka­we­ja (Ma­cha­be­usza). Tłum na taki dzień ze­bra­ne­go po­spól­stwa sprzy­jał za­mia­ro­wi roz­po­czę­cia bun­tu. Z wozu tedy, śród ryn­ku, pop ru­ski prze­czy­tał zmy­ślo­ny, jak mó­wią, ukaz im­pe­ra­to­ro­wej Ka­ta­rzy­ny, któ­ry, obie­cu­jąc wie­le do­bro­dziejstw ukra­iń­skim chło­pom, na­ka­zy­wał im wy­czysz­cze­nie psze­ni­cy z ką­ko­lu, to jest wy­tę­pie­nie szlach­ty, księ­ży i Ży­dów; przed­sta­wił na­stęp­nie ten­że pop Że­leź­nia­ka jako mia­no­wa­ne­go przez im­pe­ra­to­ro­wę księ­cia smi­lań­skie­go i po­bło­go­sła­wił roz­po­czę­ciu rze­zi. W mgnie­niu oka wszyst­ko rzu­ci­ło się do spis i no­żów, a wkrót­ce Ukra­ina cała, jak­by cze­ka­ła tyl­ko ha­sła, zmie­ni­ła się w te­atr nie­sły­cha­nych mor­dów. Ów­cze­sny stan i po­ło­że­nie woj­ska pol­skie­go nie mo­gły prze­szko­dzić tak na­głe­mu sze­rze­niu się bun­tu, zja­wie­nie się kil­ku wy­słań­ców Że­leź­nia­ka w naj­od­le­glej­szych miej­scach Ukra­iny roz­nie­ca­ło po­żar do­ko­ła; całe wsie szły na ich we­zwa­nie. Pol­scy dzie­dzi­ce nie byli tak­że zdol­ni oprzeć się po­je­dyn­czym usi­ło­wa­niem; wszyst­ko chro­ni­ło się lub za gra­ni­cę Ukra­iny, lub do Hu­ma­nia, a Że­leż­niak z okrzy­kiem: "O! tak, La­sze, po Słucz na­sze!"(2) swo­bod­nie po­su­wał się ku za­cho­do­wi i bez prze­szko­dy pod Hu­ma­niem sta­nął. Hu­mań, dzi­siej­sze po­wia­to­we mia­sto w gu­ber­ni ki­jow­skiej, było w owym cza­sie prze­ciw nie­ćwi­czo­ne­mu woj­sku miej­scem do­syć wa­row­nym. Siła jego skła­da­ła się z nie­wie­lu żoł­nie­rzy pol­skich, kil­ku­dzie­się­ciu pru­skich, któ­rzy tam za kup­nem koni przy­by­li, i kil­ku­set na­dwor­nych Ko­za­ków Po­toc­kie­go pod ata­ma­nem Gon­tą; moż­na tu do­dać licz­ne szko­ły ks. ba­zy­lia­nów i mnó­stwo oko­licz­nej szlach­ty, zbie­głej do obron­ne­go mia­sta. Ani wąt­pić, że z tą siłą zbroj­ną i swo­ją lud­no­ścią był­by się Hu­mań obro­nił, gdy­by nie na­stęp­na oko­licz­ność. Szczę­sny Po­toc­ki, dzie­dzic Hu­ma­nia, na­pi­sał do Gon­ty, że mu dwie wsie da­ru­je, je­że­li utrzy­ma jego Ko­za­ków w po­słu­szeń­stwie i Hu­mań obro­ni. Ten list szedł przez ręce pew­ne­go Mła­da­no­wi­cza, za­wia­du­ją­ce­go do­bra­mi Po­toc­kich, któ­ry go otwo­rzył, prze­czy­tał, a sku­szo­ny spo­sob­no­ścią zy­ska­nia dwóch wio­sek, za­ta­ił obiet­ni­cę pana przed Gon­tą i na sie­bie wziął całą obro­nę. Tym­cza­sem Że­leż­niak się zbli­żał. Prze­ra­że­nie po­wszech­ne, pod­sy­ca­ne cią­gły­mi wie­ścia­mi naj­wy­myśl­niej­szych okru­cieństw, drę­czy­ło za­mknię­tych w sa­mym wa­row­nym Hu­ma­niu. Gon­ta po­dej­mu­je się trak­to­wa­nia z Że­leź­nia­kiem i wy­jeż­dża na­prze­ciw nie­go o trzy mile, do mia­stecz­ka So­ko­łów­ki; Ko­za­cy na­dwor­ni po­sta­wie­ni w polu dla za­sło­ny mia­sta. Nie­dłu­go trwa­ła nie­pew­ność za­mknię­tych w Hu­ma­niu. Ko­za­cy Że­leź­nia­ka albo, jak ich zo­wią, haj­da­ma­cy, po­ka­zu­ją się od la­sku zwa­ne­go Gre­ków i sta­ją obo­zem. Gon­ta z nimi, a wnet i cały jego od­dział prze­cho­dzi na stro­nę haj­da­ma­ków. Wte­dy do­pie­ro po­znał Mła­da­no­wicz całą nie­roz­myśl­ność swe­go po­stęp­ku i trud­ność obro­ny; uj­mu­je Gon­tę obiet­ni­ca­mi Po­toc­kie­go. "Już za póź­no!" – Gon­ta od­po­wie­dział. Ob­sa­dzo­no jed­nak oko­py, zwró­co­no dzia­ła na­bi­te ku nie­przy­ja­cie­lo­wi; wszy­scy z roz­pa­czy chcą się do ostat­nie­go bro­nić. Dwa dni prze­cho­dzą na nie­śmia­łych har­cach ze stro­ny haj­da­ma­ków: go­to­we dzia­ła trzy­ma­ją ich w od­da­le­niu; uda­ją się więc do wy­bie­gu. Gon­ta po­sy­ła do Mła­da­no­wi­cza, aby mu po­zwo­lo­no wje­chać do mia­sta dla roz­mó­wie­nia się; po­mi­mo opo­ru in­nych Mła­da­no­wicz ze­zwa­la. Gon­ta przy­by­wa pod bra­my, ale w licz­niej­szym or­sza­ku, niż była wy­mo­wa; pusz­karz chciał dać ognia, Mła­da­no­wicz połą od suk­ni na­krył za­pał dzia­ła, Gon­ta wjeż­dża, a jego to­wa­rzy­sze opa­no­wu­ją na­tych­miast bra­mę i po­bli­skie dzia­ła i uła­twia­ją szturm do mia­sta ca­łe­mu kor­pu­so­wi Że­leź­nia­ka.

Pierw­szy Mła­da­no­wicz padł ofia­rą nie­do­łęż­ne­go swo­je­go głup­stwa z rąk Gon­ty, któ­ry, jak sam wte­dy po­wie­dział, robi mu tę przy­słu­gę dla­te­go, że był chrzest­nym oj­cem jego dzie­ci.(3) Śmierć Mła­da­no­wi­cza była ha­słem rze­zi. Nie­spo­dzie­wa­ny ten na­pad rzu­cił taki po­płoch, że wszyst­ko pra­wie o uciecz­ce tyl­ko my­śla­ło. Szczu­pła licz­ba bro­nią­cych się nie zdo­ła­ła unik­nąć smut­nej śmier­ci. Bro­nio­no się jed­nak. Znacz­na część schro­ni­ła się do ko­ścio­ła ba­zy­lia­nów. Do­by­li go wkrót­ce Ko­za­cy. Rek­tor klasz­to­ru, ksiądz Ko­stec­ki, miał mszę wła­śnie i lud wte­dy bło­go­sła­wił; strzał rusz­ni­cy z chó­ru oba­lił go u oł­ta­rza. Nie było wzglę­du na świę­tość miej­sca; ni­ko­go nie oszczę­dzo­no. Wkrót­ce sce­na mor­du ogar­nę­ła całe mia­sto. Trzy dni rzeź trwa­ła: szes­na­ście ty­się­cy osób mia­ło ży­cie utra­cić roz­ma­ity­mi ro­dza­ja­mi śmier­ci; dziś jesz­cze po­ka­zu­ją pod klasz­to­rem ba­zy­lia­nów miej­sce ze stud­ni, gdzie do ty­sią­ca uczniów żyw­cem wrzu­co­no i za­du­szo­no ka­mie­nia­mi. Po trzech dniach prze­strzeń mia­sta na­peł­nio­na była we dnie snu­ją­cy­mi się jesz­cze za ra­bun­kiem mor­der­ca­mi, a w nocy roz­le­ga­ła się wy­ciem psów i wil­ków.(4) Obóz Ko­za­ków cią­gle był za mia­stem, gdzie już Gon­ta do­wo­dził, księ­ciem hu­mań­skim ob­wo­ła­ny. Że­leź­niak zaś z czę­ścią kor­pu­su po­szedł da­lej i przez Boh się prze­pra­wił.

Tym­cza­sem wo­je­wo­da Stemp­kow­ski, mia­no­wa­ny re­gi­men­ta­rzem z nie­okre­ślo­ną wła­dzą uży­cia wszel­kich środ­ków, aby stłu­mić sze­rzą­ce się nie­bez­pie­czeń­stwo, nad­cią­gnął w te stro­ny. Z pol­skim woj­skiem po­ro­zu­mie­li się te­raz i Mo­ska­le na zgu­bę haj­da­ma­ków, nędz­ny ko­niec ich za­wo­du. Puł­kow­nik mo­skiew­ski szedł od­dziel­nie, uda­jąc, że im sprzy­ja, sta­nął tuż przy nich obo­zem i po­słał Gon­cie, niby na znak do­brej przy­jaź­ni, zło­ty łań­cuch, któ­ry miał zna­czyć zgo­to­wa­ne mu kaj­da­ny, przy czym na wie­cze­rzę go za­pro­sił. Nie za­po­mnia­no i o pod­wład­nych. Wie­cze­rza dłu­ga, na­po­ju do woli; na­za­jutrz uj­rze­li się haj­da­ma­cy oku­ty­mi w kaj­da­ny śród Po­la­ków i Mo­ska­li. Wkrót­ce na­stą­pi­ło wy­mie­rze­nie kary. Była ona do­peł­nie­niem okru­cieństw, ja­kie haj­da­ma­cy nad Po­la­ka­mi wy­wie­ra­li. Roz­wo­żo­no tych nie­szczę­śli­wych w róż­ne miej­sca i roz­ma­icie wy­my­śla­ny­mi spo­so­by mor­do­wa­no. Gon­tę stra­co­no w Hu­ma­niu. Po­da­nie twier­dzi, że z nad­zwy­czaj­ną sta­ło­ścią prze­niósł wszyst­kie mę­czar­nie. Dar­to z nie­go pasy, ćwier­to­wa­no żyw­cem, zdję­to skó­rę z gło­wy, a on cały czas faj­kę pa­lił i książ­kę czy­tał, póki mu gło­wy nie ścię­to. Że­leź­niak umę­czo­ny na Po­be­re­żu, we wsi Ser­bach za Tul­czy­nem.

Tak się za­koń­czy­ło to pa­mięt­ne po­wsta­nie, haj­da­ma­czy­zną i ko­li­jewsz­czy­zną mię­dzy lu­dem ukra­iń­skim zwa­ne. Z ta­kich to cza­sów, z ta­kich to lu­dzi osnu­łem Ka­niow­ski za­mek; te­raz py­tam: jaki jego duch być po­wi­nien? Po­peł­nia­li­śmy nie­raz i do­tąd jesz­cze po­peł­nia­my licz­ne błę­dy, stąd tyl­ko, że nie zna­my swo­je­go kra­ju Nie w sa­mej li­te­ra­tu­rze czuć się to daje. Za­nad­to może roz­wlo­kłem prze­mo­wę, ale nig­dy w chę­ci bro­nie­nia sie­bie. Zwa­ża­łem tu głów­nie na wy­go­dę czy­ta­ją­cych. Zresz­tą wiem do­brze, że prze­mo­wa, i przy­pi­sy nie na­pra­wią la­da­ja­kie­go tek­stu. Każ­dy za sie­bie.

(1) Zda­je się, iż nie w jed­nym miej­scu noże po­świę­ca­no. Wi­dzia­łem sta­rą drew­nia­na ka­plicz­kę, na­le­żą­cą do jed­ne­go mo­na­ste­ru w Pusz­czy Łe­be­dyń­skiej, nie­da­le­ko mia­sta Szpo­ły, gdzie po­dob­ną uro­czy­stość od­by­to.

(2) O tak, La­chu (Po­la­ku), na­sze pa­no­wa­nie po Słucz. Słucz, rze­ka na Wo­ły­niu, któ­ra po­dług Ru­si­nów ma sta­no­wić na wscho­dzie gra­ni­cę udziel­ne­go ru­skie­go pań­stwa.

(3) Zna­łem jesz­cze w roku 1830 jed­no z tych dzie­ci chrzest­nych Gon­ty, cór­kę Mła­da­no­wi­cza. Jej tyl­ko brwi czar­ne ura­to­wa­ły ją od śmier­ci, któ­ra wte­dy całą pra­wie jej ro­dzi­nę znisz­czy­ła. Gon­ta wziął ją pod swo­ją opie­kę i na tru­pach ro­dzi­ców od­dal ją za żonę jed­ne­mu z Ko­za­ków. Wkrót­ce mał­żon­ka po­wie­szo­no, a jego na­stęp­cą zo­stał puł­kow­nik pol­ski, Krebs, po któ­rym wdo­wą ją po­zna­łem. Ko­cha­na ta od wszyst­kich ko­bie­ta dla przy­jem­no­ści cha­rak­te­ru, choć w ta­kim wie­ku, na­pi­sa­ła pa­mięt­ni­ki swo­je­go ży­cia; ża­ło­wać by trze­ba, gdy­by za­gi­nę­ły, są w nich cie­ka­we szcze­gó­ły ty­czą­ce się nie tyl­ko rze­zi hu­mań­skiej, ale wie­lu pierw­szych do­mów pol­skich, mię­dzy któ­re los ją rzu­cał.

(4) Cały nie­mal ob­raz tych wy­pad­ków za­my­ka się w po­ema­cie pod ty­tu­łem: Rzeź hu­mań­ska. Na­pi­sał go nie­ja­ki Da­row­ski, któ­ry był wów­czas uczniem i całą rzeź prze­sie­dział w ko­pu­le far­ne­go ko­ścio­ła. Sza­now­ny ten dla swo­jej au­ten­tycz­no­ści za­by­tek w rzad­kich bar­dzo rę­ko­pi­smach krą­ży po Ukra­inie. Czy­ta­łem go w ta­kim wie­ku, że go jesz­cze oce­nić słusz­nie nie umia­łem.CZĘŚĆ PIERW­SZA

1

Wspa­nia­łe zam­ku ka­niow­skie­go wie­że

Wzno­szą się w chmu­ry jak ol­brzy­ma ra­mię;

A dziel­nej zie­mi po­wie­wa z nich zna­mię,

A wiel­kich gra­nic twar­da ich pierś strze­że

Ka­niów, po ja­rach, gó­rach roz­pierzch­nię­ty,

Igra jak dzie­ci pod pia­stun­ki okiem;

Dum­ne, że pły­ną pod ol­brzy­ma bo­kiem,

Po­waż­nie ki­pią dnie­pro­wych wód męty;

A lasy, świe­że jak po­wab nie­tknię­ty,

Po gó­rach, dzi­kich jak roz­pa­czy czo­ło,

Roz­le­głe brze­gi ob­sia­dły wo­ko­ło.

2

Wietrz­na, je­sien­na za­wy­ła noc z dala,

Wa­rzą się wiry w za­mą­co­nym łożu;

Wre chmur kłę­ba­mi i nie­bo, jak fala;

Zło­śli­wy obłęd igra po roz­dro­żu.

Po­dróż­ny z ci­chym szep­ta­niem pa­cie­rza

Mija roz­do­ły świ­sta­ją­ce trzci­ną:

W skrwa­wio­nych szpo­nach zgłod­nia­łe­go źwie­rza

Dła­wio­ne by­dlę po­ry­ka do­li­ną.

Pod sztur­mem wia­tru, co sil­nie dmie górą,

Sły­chać skrzy­pa­nie głów­nej szu­bie­ni­cy:

Trup się ko­ły­sze – pies wyje po­nu­ro,

Śmierć snu osia­dła w zam­ku oko­li­cy.

Sza­blą cza­sa­mi po­brzę­ku­jąc krzy­wą,

Szyl­dwach wi­siel­ca wzdłuż pła­skie­go wzgó­rza,

Zwi­ja­jąc wąsy, prze­cha­dza się żywo:

To ci­sza nocy w my­ślach go po­nu­rza,

To szu­bie­ni­cy skrzyp­nie­nie ocu­ci,

A on wzrok błęd­ny to na tru­pa rzu­ci,

Niby się jego za­trwo­żył wskrze­sze­nia -

To jak po śmia­łość kie­ru­je spoj­rze­nia,

Gdzie baszt zam­ko­wych opie­kuń­cza gwiaz­da,

Straż­ni­czy ogień, czu­wa z wierz­chu wie­ży.

Sze­lest po krza­kach. Czy ptak pierzch­nął z gniaz­da?

Coś ma­ja­cze­je, coś po dro­dze bie­ży.

Tfu! W imię Ojca… To tu­ma­ny dia­ble.

Po cie­niach nocy wszyst­ko się roz­sia­ło.

Ko­zak opa­trzył jan­czar­kę4 i sza­blę

I daw­ną dro­gą cho­dził da­lej śmia­ło.

3

W świe­tle księ­ży­ca, co wyj­rzy cza­sa­mi,

Mi­gnął ktoś bie­lą i za­gasł tam w krza­ku:

I śpiew dzie­wi­czy prze­le­ciał z wia­tra­mi.

Ten śpiew zna­jo­my bu­dzi dreszcz w Ko­za­ku.

Al­boż to dziw­no, że sło­wa dziew­czy­ny (Po­znać ją moż­na po jej mi­łej nu­cie)

W burz­li­wym ser­cu syna Ukra­iny

Ock­nę­ły na­gle burz­li­we uczu­cie?

Oho – już nie ma Ko­za­ka u wzgó­rza.

A księ­życ zno­wu mgła­mi się za­chmu­rza

I noc mo­kry­mi tu­ma­na­mi bije,

I szu­bie­ni­ca skrzy­pi, i pies wyje,

I po roz­dro­żu igra­ją bał­wa­ny,

I wi­cher z ję­kiem dmie w zam­ko­we ścia­ny.

4

Luba pusz­czy­ka sie­dzi na­pe­rzo­na.

W szcze­li­nie wie­ży daw­no ję­czy ona:

Że mie­siąc ściem­niał, wia­try na nią wyły

I na tak dłu­go od­le­ciał jej miły.

Wszak to lot jego usły­sza­ła w gó­rze?

Nie; to dziew­czy­na przy­cho­dzi pod wie­żę,

Błą­dzą­cą ręką za mury się bie­rze,

Plą­ta­ne nogi po­śród nocy sta­wia.

"Czyś tu, Ne­ba­bo?" – z ci­chut­ka prze­ma­wia.

"Tu, tu, Or­li­ko!" – szep­nął głos przy mu­rze.

"O, jak­żem rada, żem wresz­cie przy to­bie! -

Gło­śniej i śmie­lej dziew­czy­na wy­rze­kła. -

Jak­że tu ciem­no, jak strasz­no! jak w gro­bie.

Chęt­nie bym jed­nak za każ­dą zręcz­no­ścią

I do sa­me­go ucie­ka­ła pie­kła

Przed tego La­cha obrzy­dłą mi­ło­ścią.

Jak­że tu wietrz­no i strasz­no, i ciem­no!

Ale mnie do­brze, sko­ro je­steś ze mną!"

Ko­zak tym­cza­sem uchy­lił swej bur­ki

I utu­lo­ną do boku przy­ci­snął;

Bo przy­kry wi­cher po­śród mu­rów świ­snął

I mgli­ste jęły pod­no­sić się chmur­ki.

5

Resz­tę roz­mo­wy uta­ja mil­cze­nie.

A i na wie­ży miłe po­sie­dze­nie,

Gdy roz­ko­cha­ne zle­cą się pusz­czy­ki.

Pusz­czyk pierw­szy

Skąd ci ten po­spiech i we­so­łe krzy­ki?

Pusz­czyk dru­gi

Pa­trzaj no, pa­trzaj, mi­luch­na,

Oczkiem ży­wym jak blask próch­na;

Patrz no i śmiej się: bo twe śmie­chy miłe,

Jak tej mat­ki wrzask prze­stra­chu,

Któ­rą nie­daw­no ostrze­ga­łem z da­chu,

Że cho­ry jej piesz­czo­szek za­le­gnie mo­gi­łę!

Jak dia­bli przy wi­siel­cu snu­ją się or­sza­kiem,

Co oni wy­ra­bia­ją z tym bied­nym Ko­za­kiem!

Cha, cha, cha!

Ten zma­cza­nym sno­pem trzci­ny

Jak na wszyst­kie stro­ny ma­cha,

Ja­kie gru­be mgły roz­sie­wa!

A ten obu­dza wia­try dę­bi­ny,

Jak bie­ga wko­ło, ga­łę­zia­mi sma­ga;

A ów mu po­ma­ga,

Jak skrzy­pi szu­bie­ni­cą! Aż pra­wie wy­ry­wa.

Pusz­czyk pierw­szy

Cóż to zna­czy?

Pusz­czyk dru­gi

Cze­kaj! wi­dzisz, pod krza­kiem coś bia­łe ma­ja­czy.

To ko­chan­ka Ko­za­ka wi­dzieć go przy­cho­dzi;

I Ko­zak wie o niej, lecz go dia­beł zwo­dzi;

Co tu ko­bie­cych snu­je się po­sta­ci,

Gło­sów po­dob­nych co tu z każ­dej stron;

Patrz! po­sły­szał ją, uj­rzał, bie­ży roz­pę­dzo­ny

I z oka tra­ci!

Cha, cha, cha!

Pusz­czyk pierw­szy

Cóż to zna­czy?

Pusz­czyk dru­gi

A tam zno­wu, na gó­rze, patrz! jeź­dziec ma­ja­czy:

Pod­jeż­dża ku szu­bie­ni­cy.

Szyl­dwach do rusz­ni­cy:

Krze­mień kla­snął, proch wy­buch­nął,

Dia­beł dmuch­nął,

Wszyst­ko z wia­trem ule­cia­ło:

A przed ocza­mi szyl­dwa­cha

Po­żół­cia­ło, po­ciem­nia­ło

I ty­siąc jezd­nych do­ko­ła ma­ja­czy!

Cha, cha, cha!

Pusz­czyk pierw­szy

Cóż to zna­czy?

Pusz­czyk dru­gi

Aha! już Ko­zak zna­lazł dzie­wi­cę.

Jeź­dziec pod szu­bie­ni­cę.

Patrz! trup się urwał; patrz, wisi dru­gi;

Dia­beł sko­ry do po­słu­gi.

W ja­kiej się py­sze

We­so­ły dia­beł ko­ły­sze,

Jak za­ba­wia to­wa­rzy­sze!

Ja­kie sko­ki, ja­kie śmie­chy!

Cha-cha! Chy-chy!

Pusz­czyk pierw­szy

Cóż to zna­czy?

Pusz­czyk dru­gi

Patrz: jeź­dziec ukradł tru­pa i pę­dzi przez bło­nia,

Aż mgła wsta­je z ko­nia;

Już le­d­wie, le­d­wie ma­ja­czy!

Pusz­czyk pierw­szy

Cóż to zna­czy?

Pusz­czyk dru­gi

Otu­ma­ni­li Ko­za­ka,

Po­zie­ra spod krza­ka:

I szu­bie­ni­ca stoi, i dia­beł się chwie­je;

Ko­zak spo­koj­ny, a dia­beł się śmie­je!

Pusz­czyk pierw­szy

Cóż się sta­nie z wi­siel­cem, jak ko­gut za­pie­je?

Pusz­czyk dru­gi

Parą się roz­wie­je.

Pusz­czyk pierw­szy

A jak tru­pa nie znaj­dzie, co szyl­dwa­cha spo­tka?

Pusz­czyk dru­gi

Zmie­nić dia­bła ra­czy.

Pusz­czyk pierw­szy

Cóż to wszyst­ko zna­czy?

Pusz­czyk dru­gi

Sza­tań­ska pu­stot­ka!

Cha, cha, cha!

Szyl­dwach tru­pa nie ustrzegł, po­wie­szą szyl­dwa­cha.

6

A tam, u dołu, ja­kie sły­chać gwa­ry?

To słod­kie sło­wa roz­ko­cha­nej pary.

"Cóż on ci pra­wił, moje ty ko­cha­nie,

Kie­dym was dzi­siaj ze­szedł nie­spo­dzia­nie?" -

Py­tał Ne­ba­ba. "Jego piosn­ka sta­ra,

Tak że już te­raz i nie zwa­żam na nią:

Jaka szczę­śli­wa by­ła­by z nas para,

Jak zna­ko­mi­tą zo­sta­ła­bym pa­nią,

Gdy­bym ze­chcia­ła zo­stać rząd­cy żoną.

Pra­wił jak dziec­ku. Szcze­gól­ne ga­da­nie!

Jak by mię wko­ło sza­no­wa­no, czczo­no!

Po­tem dwór jaki, a ja­kie ubra­nie!

Że zresz­tą w szczę­ściu nie mogę być ta­kiem,

Choć­by z naj­pierw­szym złą­czo­na Ko­za­kiem."

– "I ty go słu­chasz, ko­cha­na Or­li­ko? -

Prze­rwał Ne­ba­ba, a na­głe prze­rwa­nie

Do­syć od­kry­wa, jak wzmian­ka o pa­nie

O ser­ce jego od­bi­ja się dzi­ko. -

Le­piej by­ło­by nie słu­chać, Or­li­ko!

Jed­nak ty ko­chasz tyl­ko mnie sa­me­go?"

Tak wrzą­ce, na­głe były sło­wa jego,

Że mię­dzy nimi do­syć cza­su mi­nie,

Nim na od­po­wiedź zbie­rze się dziew­czy­nie:

"Ach! ty byś może mniej uwie­rzył mo­wie,

Czy cie­bie ko­cham, nie­chaj ci to po­wie!"

I po­ca­łu­nek pło­ną­cej mi­ło­ści

Zło­ży­ła, w ogniu, na usta za­zdro­ści.

"Or­li­ko, słu­chaj: niech go nie­bo strze­że,

Kogo po­sta­wi pie­kło mię­dzy nami!

Ju­tro, dziś jesz­cze!… Wi­dzisz, o! te wie­że,

Wi­dzisz, Or­li­ko, ten bór za wo­da­mi?…

A czy­liż dar­mo i ja no­szę sza­blę?

Je­śli pod­szep­ty uwio­dą go dia­ble,

Or­li­ko, słu­chaj, i Bóg nie ustrze­że!"

I dla unie­sień dzi­kich przy­świad­cze­nia

W dzie­wi­cze usta zio­nął ta­kie żary,

Ja­ki­mi drze­wo wy­pa­la dłoń mary,

Kie­dy nie­wier­ny prze­czy jej zja­wie­nia.

A cho­ciaż ogniem gra­ły jego żyły,

Usta pa­ła­ły i oczy iskrzy­ły,

Po­zór krwi zim­nej w gło­sie swo­im cho­wa

I te do pierw­szych do­dał jesz­cze sło­wa:

"Ta­kie, jak czu­jesz, nie zga­sną upa­ły!

Nie­chże się te­raz do­tknie ich zu­chwa­ły!

To pie­częć klą­twy na skar­bach twej twa­rzy!

A kto je ru­szy, pie­kło go opa­rzy!"

Na­gle się dziw­nie za­śmia­ły pusz­czy­ki:

Piesz­czo­ne cie­niem, stwo­rze­nia te rade

Sły­szeć wy­ro­ki, co nio­są za­gła­dę.

A strach się w ser­cu obu­dził Or­li­ki.

I pół­noc w dzwo­ny ze­ga­ru ude­rzy,

I ko­chan­ko­wie po­szli, gdzie sen woła,

I wszyst­ko ci­cho u drzy­mią­cej wie­ży,

I wszyst­ko ci­cho pod zam­kiem do­ko­ła;

Chy­ba nie­kie­dy pusz­czyk za­chy­cho­cze,

Że syny pie­kła, do pu­stot ocho­cze,

To echo zam­ku draż­nią swym tu­po­tem,

To zno­wu, zęby wy iskrzy wszy smo­cze,

Błą­dzą­ce ognie uda­ją nad bło­tem.

7

Gwiaz­do świet­na, we­so­ła jak anioł mło­do­ści!

Gdy na zło­tym pro­mie­niu wie­dziesz z sobą lato,

Jak jej na­dzie­ja, wte­dy spo­czy­wasz w ciem­no­ści

Dzi­siaj, mgli­stą je­sie­ni osło­nio­na sza­tą,

Jak­że tę­sk­nie opusz­czasz nie­bo Ukra­iny,

Gdzie wszyst­ko jest pięk­no­ścią nie­win­nej dziew­czy­ny,

Gdzie po­wie­trze, po­god­ne jak blask jej ob­li­cza,

Cza­ru­je w swych po­wie­wach uro­kiem jej tchnie­nia;

Gdzie wody od­bi­ja­ją świa­tło jej spoj­rze­nia;

Gdzie pa­gór­ki po­nęt­ne jak jej pierś dzie­wi­cza;

Gdzie wie­trzyk har­mo­ni­ją pie­śni jej po­wie­wa,

Gdzie kwia­ty płeć jej mają, a jej świe­żość drze­wa!

Cze­muż, o smut­na gwiaz­do, w za­cho­dzie je­sie­ni

Jak ko­na­ją­ce oko twój się okrąg mie­ni?

Po­nu­ry jest twój za­chód i wschód twój po­nu­ry,

Kie­dy się w chmu­rę kła­dziesz, kie­dy wsta­jesz z chmu­ry!

Pod rosą, co się dzi­siaj pro­mie­ni tak świet­nie,

Ju­tro, przed ra­nem jesz­cze, ten kwia­tek za­krzep­nie

Jak śród zdraj­czej piesz­czo­ty pięk­ność uwie­dzio­na.

Ten li­stek, taki świe­ży, żalu nie wy­szep­nie,

Gdy z ro­dzin­nej ga­łąz­ki wiatr go raz ode­tnie,

I na wy­wię­dłej bra­ci jesz­cze dzi­siaj sko­na!

Że­gnam cię więc, o gwiaz­do, przed smut­nym noc­le­giem:

Ję­kiem list­ka, co głuch­nie nad ogłu­chłym brze­giem,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: