- nowość
- promocja
Zamek Sinobrodego - ebook
Zamek Sinobrodego - ebook
Powieść jest kontynuacją poprzednich dwóch tomów. Główny bohater, Melchior Marín, zrezygnował z pracy w policji i został bibliotekarzem. Jego siedemnastoletnia córka Kozeta wyjeżdża na wakacje na Majorkę i znika: nie odpowiada ani na telefony, ani na maile ojca. Zaniepokojony Melchior udaje się na wyspę i usiłuje odnaleźć dziewczynę. Tamtejsza policja przekonana, że nastolatka chciała wyrwać się z domu, nie podejmuje żadnych działań. Były śledczy kierowany troską o córkę i poczuciem sprawiedliwości przystępuje do działania. Tropy prowadzą do posiadłości multimilionera, sławnego filantropa, który okazuje się być zdeprawowanym pedofilem zwabiającym do siebie młode kobiety i organizującym orgie z udziałem osób z pierwszych stron gazet. Czy Kozeta padła jego ofiarą?
"Zamek Sinobrodego" to thriller, czarny kryminał i powieść przygodowa, ale zarazem wędrówka po zakamarkach ludzkiej duszy i obraz sprzecznych sił rządzących światem: z jednej strony przemoc, kłamstwa, nadużycia, korupcja i bezprawie, ale z drugiej, przyjaźń, solidarność i wiara w sprawiedliwość.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7392-939-5 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
TERRA ALTA
.
Pierwsze wspomnienie, jakie Kozeta zachowała o swoim ojcu, było bardzo wyraziste: siedziała w dziecięcym foteliku z tyłu samochodu, a on powiedział zza kierownicy, że jej mama nie żyje. Wyjeżdżali z Terra Alta, a ojciec nawet nie spojrzał na nią we wstecznym lusterku, zapatrzony jedynie w siebie, a może we wstęgę asfaltowej szosy, która prowadziła w stronę Barcelony. Potem ojciec próbował wytłumaczyć Kozecie sens swoich słów, aż zrozumiała, że już nigdy więcej nie zobaczy mamy i że od tej pory będą sami, tylko we dwoje. Z tym wspomnieniem łączyły się dwa inne, oba równie wyraziste, oba równie przerażające. W pierwszym widziała ojca obok Vivalesa, adwokaciny, który był mu bliższy niż rodzony ojciec. To wspomnienie pojawiło się tuż po poprzednim: w pustej kawiarni z panoramicznymi oknami, miejscu, które po wielu latach Kozeta skojarzy z punktem obsługi podróżnych w El Mèdol przy Autostradzie Śródziemnomorskiej, ojciec i Vivales o czymś dyskutowali, ona zaś bawiła się na zjeżdżalni na placu zabaw (domyślała się, że rozmawiają o niej, o niej i o jej zmarłej mamie), a potem ojciec wrócił do Terra Alta, ona zaś pojechała z Vivalesem do Barcelony. Trzecie wspomnienie związane było z Barceloną i w nim także był Vivales, ale już bez ojca, który zjawił się dopiero później, już po kilku dniach pobytu Kozety w domu adwokata, kiedy to zobaczyła ojca w towarzystwie Vivalesa i jego dwóch serdecznych przyjaciół, Manela Puiga i Chicha Campà. Wszyscy trzej nie odstępowali Kozety ani na krok, jakby groziło jej jakieś nieokreślone niebezpieczeństwo i ta dziwaczna paczka dawnych kompanów z wojska podjęła się misji opiekowania się nią aż do chwili, gdy pewnego ranka pojawił się ojciec i niczym rycerz w lśniącej zbroi odegnał niebezpieczeństwo i zabrał ją z powrotem do Terra Alta.
Z kolei wspomnienia Kozety dotyczące mamy były mgliste i jakby zapożyczone. Bardziej mgliste niż zapożyczone, ponieważ, mimo że dziewczynka zasypywała ojca pytaniami, on prawie niczego nie opowiedział jej o mamie, jakby nie było nic do powiedzenia, a może było tak wiele, że nie wiadomo, od czego zacząć. Powściągliwość ojca doprowadziła Kozetę do wyidealizowania portretu matki. Idealizowała także, chociaż z innych powodów, ojca, co nie było łatwe: w końcu to osoba z krwi i kości, podczas gdy mama była tylko widmem czy też ułudą, którą mogła dowolnie upiększać. Jako dziecko, zwłaszcza w okresie, gdy ojciec był policjantem, Kozeta widziała w nim bohatera, rycerza w lśniącej zbroi, który przybył do domu Vivalesa, aby ją uratować. Niejednokrotnie słyszała, jak mówi, że najgorsi ludzie to ci, którzy wydają się dobrzy, i była święcie przekonana, że ojciec obdarzony został zdolnością rozpoznawania i zwalczania tych złych i że niczym nie różni się od bohaterów powieści awanturniczych, które, gdy nieco podrosła, czytywał jej wieczorami. Bohaterowie ci przypominali szeryfów i rewolwerowców ze starych westernów oglądanych tak chętnie przez Vivalesa.
Więź z ojcem, zwłaszcza w okresie dzieciństwa Kozety, była bardzo silna. Wprawdzie traktował ją dość chłodno, jak mógłby stwierdzić postronny obserwator, jakby z roztargnieniem, wciąż zamyślony, zamknięty w sobie, ale jej to nie zrażało, częściowo dlatego, że nie znała innych ojców, a częściowo dlatego, że sądziła, iż w prawdziwym życiu tacy właśnie są bohaterowie: chłodni, roztargnieni, milczący, zamknięci w sobie, jakby nieobecni, a nadto Kozeta dobrze wiedziała, że przynajmniej na godzinę lub półtorej godziny dziennie ojciec porzuci tę pozę i całkowicie się nią zajmie. W tym czasie, nim ogarnął ją sen, ojciec, siedząc przy łóżku, czytywał głośno powieści i wówczas emanował ciepłem, oddaniem, głęboką tkliwością; to wówczas powstawała między nimi ścisła więź, a dziewczynka czuła, jak bardzo jest do niego przywiązana, jak do nikogo innego, jakby obydwoje doświadczali jedynej w swoim rodzaju bliskości. A jednak w miarę dorastania Kozeta uświadomiła sobie, że ojcowskie oddalenie nie jest cechą jego osobowości, lecz skutkiem nieobecności matki; nabrała także podejrzenia, że ojciec, patrząc na nią, szuka obrazu zmarłej matki, ale odnajduje jedynie jej blade, mizerne odbicie. Usiłowała wtedy zmierzyć się z owym widmem (czy też ułudą), bezwiednie walczyć z nim, a może po prostu mu dorównać. Ale była to walka, czego sama nie była do końca świadoma, z góry skazana na niepowodzenie, która mogła ją zniszczyć albo przynajmniej przemienić w istotę jakby bezwolną, ułomną, niepewną siebie.
Ale tak się nie stało. Całe dzieciństwo Kozety upłynęło na spokojnym i uporządkowanym życiu przy ojcu. Codziennie rano odprowadzał ją do szkoły, a jeżeli miał dyżur w komisariacie, przychodził po nią po południu. Czasem matka najbliższej przyjaciółki Kozety, Elisy Climent, odbierała obie dziewczynki ze szkoły o drugiej i zawoziła je na boisko piłkarskie albo do siebie do domu, gdzie odrabiały lekcje, a wtedy ojciec przyjeżdżał po nią po skończonym dyżurze. Potem, kiedy zrezygnował z pracy w policji, obie przyjaciółki przychodziły do znajdującej się w pobliżu biblioteki, odkąd zaczął tam pracować, i tam przygotowywały się do lekcji lub egzaminów albo czytały i wówczas ojciec zajmował się nimi i odwoził do domu. W niektóre weekendy Kozeta spała u Elisy, a czasem Elisa spędzała noc w domu Kozety.
Kozeta nie była złą uczennicą, ale też nie należała do najlepszych. Wprawdzie bardzo lubiła czytać, nie interesowały jej jednak lekcje literatury czy historii ani inne przedmioty humanistyczne, miała za to zdolności do matematyki. Nauczyciele widzieli w niej uczennicę rozsądną, skromną, prostolinijną, pracowitą, pozbawioną ducha rywalizacji. Ta ostatnia cecha bynajmniej nie przytłumiła jej upodobania do sportu: Kozeta była członkiem szkolnej drużyny piłkarskiej, miała talent do szachów – brała udział w rozmaitych turniejach, trzykrotnie wygrywając, dwa razy turniej lokalny, a raz okręgowy – i nawet zmusiła ojca do nauczenia się gry w szachy, aby z nim rywalizować, i okazało się, że już od początku wygrywała z nim w błyskotliwy sposób. Nauczyciele Kozety uważali ją ponadto za dziewczynkę obdarzoną dużą wyobraźnią, skłonną do życia w świecie własnych fantazji.
Żadna z tych opinii nie dziwiła jej ojca, a Kozeta tylko częściowo nie miała racji: ojciec był człowiekiem zamkniętym w sobie i roztargnionym, ale zarazem spędzał z nią dużo czasu i dobrze ją znał. Wprawdzie obydwoje lubili Terra Alta, ale od czasu do czasu jeździli do Barcelony, a co roku latem spędzali parę dni w El Llano de Molina w regionie Murcji, z Pepe i Carmen Lucas, przyjaciółmi, których ojciec dziewczynki odziedziczył po swojej matce. To starsze małżeństwo było z nimi w stałym kontakcie, wysyłali im listy elektroniczne, dzwonili i zapraszali do siebie także o innych porach roku, z czego niejednokrotnie korzystali ojciec i córka. Kozeta przepadała za państwem Lucas, oni zaś przepadali za Kozetą, która z czasem znalazła w El Llano grupę przyjaciół, a niektórzy z nich mieszkali tam na stałe. Kozeta wiedziała, że ojca również cieszą te bukoliczne pobyty, chociaż z reguły oddawał się lekturom, długim sjestom, spacerom po okolicy i rozmowom z Pepe i Carmen, zwłaszcza z Carmen, dawną prostytutką i ostatnią przyjaciółką jego matki. Nigdy nie interesował się specjalnie uprawą warzyw, ale po południu często szedł z Carmen do jej warzywnika, gdzie całymi godzinami siedział na ziemi i czytał oparty o ścianę szopy, w której trzymano narzędzia. W Barcelonie, po śmierci Vivalesa, Kozeta i ojciec czasem spędzali weekendy w dawnym, położonym w centrum miasta mieszkaniu adwokaciny, które po nim odziedziczyli. Ojciec pozostawił to mieszkanie w nienaruszonym stanie, ale nie dlatego, że wyznawał sentymentalny przesąd, by nic nie zmieniać, aby wciąż mógł unosić się tam duch Vivalesa. Po prostu nie wiedział, co zrobić z domem, w którym adwokat mieszkał, od kiedy go znał. Podczas tych wypadów do stolicy chadzali do ogrodu zoologicznego, Muzeum Historii Naturalnej albo do kina, a czasem jedli kolację razem z Puigiem i Campą, z reguły w mieszkaniu tego drugiego, który zapraszał ich na królewskie wręcz bankiety ku czci Vivalesa. Często spędzali sobotnie poranki albo popołudnia w Internet Begum w dzielnicy Raval, lokalu, który prowadził Francuz, gdzie rozmawiali, czytali albo grali w szachy, a czasem nawet pomagali w interesach staremu przyjacielowi ojca Kozety, który z kolei rewanżował się zaproszeniem do jakiejś restauracji w okolicach Rambla albo Raval. Pewnego wieczoru, po kolacji w restauracji Amaya, Kozeta zafascynowana osobowością i ogromną wiedzą dawnego bibliotekarza z zakładu karnego Quatre Camins zapytała ojca, gdzie go poznał.
– Właśnie tam – odpowiedział.
– Co to znaczy „tam”? – zdziwiła się Kozeta.
Robili wówczas zakupy na śniadanie w sklepie spożywczym w dzielnicy Ensanche i ojciec odwrócił się w jej stronę, trzymając w dłoni paczkę Kellogg’s, ze szczególnym wyrazem twarzy, który nawet dla dziesięcioletniej dziewczynki w żaden sposób nie zasługiwał na miano szczerości.
– Potem ci powiem – oświadczył.
Kozeta nie była pewna, czy ojciec spełni swoją obietnicę, czy też nie, toteż kilka godzin później, kiedy mu o tym przypomniała, zrozumiała, że nie usłyszy prawdy. Nigdy nie opowiadał jej o swojej przeszłości, o tym, co robił, nim zamieszkał w Terra Alta: nie powiedział jej, że jego matka, tak jak Carmen Lucas, była prostytutką, która została zamordowana w bestialski sposób, nie powiedział jej o swoim ponurym dzieciństwie w dzielnicy Sant Roc ani o nieznanym ojcu, ani o burzliwej, sierocej młodości, ani o pobycie w poprawczaku i zatrudnieniu w charakterze dilera i rewolwerowca, pracującego dla kartelu kolumbijskiego, ani o aresztowaniu podczas strzelaniny z policją w strefie wolnocłowej w Barcelonie, ani o swoim procesie w madryckim Sądzie Najwyższym, ani nawet o pobycie w więzieniu Quatre Camins, gdzie zaprzyjaźnił się z Francuzem. Ojciec nigdy nie opowiedział o tym wszystkim córce i teraz także tego nie zrobił: wspomniał tylko mgliście, że poznał Francuza, kiedy ten pracował w bibliotece, że dzięki niemu odkrył Nędzników Wiktora Hugo, a dzięki Nędznikom odkrył swoje policyjne powołanie. Kozeta czuła, że ojciec ją okłamuje, ale sądziła, że w tym kłamstwie jest szczypta prawdy.
– Nie wierzę ci – roześmiała się. – Francuz nawet jednego dnia nie przepracował w bibliotece.
Widząc wyraz ulgi na twarzy ojca, zrozumiała, że nie zawiodła jej intuicja:
– Słowo honoru, że to prawda.
Z owego wieczoru wyciągnęła trzy wnioski. Pierwszy był taki, że najskuteczniejsze kłamstwa to nie oczywista nieprawda, ale kłamstwa zmieszane z tym, co prawdziwe, noszące tym samym pozory prawdziwości. Drugi był taki, że ojciec świadomie ukrywa przed nią swoją przeszłość, co jednak nie pozbawiło go aury rycerza w lśniącej zbroi czy też bohatera powieści awanturniczych albo szeryfa i rewolwerowca z westernów, postaci stworzonych przez wyobraźnię Kozety. Trzeci zaś wniosek był taki, że koniecznie musi przeczytać Nędzników.
Jeszcze w tym samym tygodniu poprosiła ojca, by poczytał jej Nędzników. Prośba wywołała u niego konsternację; w każdym razie starał się od tego wymówić. Twierdził, że od śmierci Vivalesa nie zaglądał do powieści Wiktora Hugo, że czytanie teraz córce Nędzników nie jest dobrym pomysłem, że wprawdzie ta powieść zmieniła jego życie, ale ma wątpliwości, czy Kozecie przypadnie do gustu, może powinna do niej dojrzeć (niewykluczone, że spodoba się jej później, kiedy będzie w wieku, w którym on sam po raz pierwszy ją przeczytał), argumentował, że jest bardzo długa, a w końcu powtórzył słowa usłyszane kiedyś od Francuza: „Połowę książki tworzy autor, a drugą połowę ty”. Kozety, która wiedziała, że swoje imię zawdzięcza córce bohatera Nędzników, nie przekonały te wyjaśnienia, uznała je wręcz za absurdalne i tylko utwierdziły ją w pragnieniu przeczytania powieści.
W końcu się udało. Trzy i pół miesiąca trwała lektura Nędzników. Kozeta zrobiła wszystko, co można, aby przekonać się do tej książki, ale głęboko się rozczarowała: od początku wydawało jej się, że to zawiłe powieścidło, sentymentalne, demagogiczne i w sumie nudne, a Javert – policjant bezwzględnie prawy i przez całą powieści niestrudzenie ścigający byłego galernika Jeana Valjeana, przez lata wzorzec dla jej ojca – wydał się jej postacią antypatyczną, nieobliczalną, nieprawdziwą i pozbawioną chociażby śladu moralnej odwagi i tragicznej wielkości, które tak bardzo podziwiał w nim ojciec. Kozeta wprawdzie nie użyłaby tych słów na określenie postaci Javerta i całej powieści, ale takie właśnie były jej doznania. Odczuwała też coś gorszego, bo mimo że ojciec czytał jej Nędzników z przekonaniem, zapałem i entuzjazmem, nie doświadczała zwyczajowej więzi istniejącej między nimi, jakby powieść nie zawierała w sobie owej esencjalnej tajemnicy, która dotąd ich łączyła, czy też, przeciwnie, jakby ta tajemnica nagle objawiła się w powieści, demonstrując swą dramatyczną pustkę, a może fałsz. Mimo to Kozeta nie poprosiła ojca, by przestał czytać jej co wieczór, dokonując nadludzkich wysiłków, aby ukryć swoje rozczarowanie: niewykluczone, że oczekiwała, że w pewnym momencie powieść poszybuje, nabierze głębi, nazbyt późnej, ale niezrównanej; niewykluczone, że sądziła, że powodem jej rozczarowania są nie Nędznicy, ale ona sama, jej niezdolność dodania do książki drugiej, koniecznej połówki, tej, która nadałaby powieści głębię znaczeń. Lecz to udało się tylko ojcu. W każdym razie po lekturze ostatniej strony książki Kozeta zdobyła się tylko na lapidarną odpowiedź na nieuniknione pytanie, które zadał ojciec:
– Trochę przydługa, prawda?
To była ostatnia książka, którą razem przeczytali.1
Melchior czeka na Kozetę w kawiarni przy dworcu autobusowym w Gandesie, popijając coca-colę i czytając powieść Iwana Turgieniewa Dym. Poza nim w lokalu jest tylko starsze małżeństwo, które odłożywszy na krzesło torbę podróżną, trzyma się za ręce, oraz jakiś mężczyzna za barem, rozmawiający z właścicielką kawiarni. Melchior nie zna tych staruszków, ale zna parę przy barze: właścicielka, trzydziestolatka z Ames, jest w separacji i ma córkę; mężczyzna jest młody, ma tatuaże i włosy na modłę jeżozwierza, to kuzyn właścicielki, mieszka w Gandesie, jest bezrobotny i każde popołudnie spędza tu przy kawie, rozmawia czasem z właścicielką, energicznie gestykulując. Jest pół do ósmej wieczorem. Bursztynowe światło kinkietów nadaje pomieszczeniu wygląd akwarium. Po drugiej stronie panoramicznych okien kawiarni ciemność ogarnęła już aleję Catalunya, hotel Piqué, a dalej pasmo górskie Serra de Cavalls i całą Terra Alta.
Kozeta od pięciu dni jest na wakacjach z Elisą Climent i Melchior wyczekuje jej powrotu z utęsknieniem i jest też trochę niespokojny. Chce zrobić córce niespodziankę i dlatego nie zawiadomił jej, że będzie czekał na dworcu autobusowym. Kozeta ma już siedemnaście lat i nie po raz pierwszy jest poza domem, a nawet bez nadzoru dorosłych. Ale tym razem jest inaczej. Kozeta i Elisa przez kilka miesięcy oszczędzały pieniądze na podróż, która w wyobraźni obu przyjaciółek jest albo miała być symboliczna, czy też czymś w rodzaju cezury: w tym roku ukończyły liceum w Instytucie Terra Alta, a w następnym obie planują opuszczenie rodzinnych stron, żeby podjąć studia uniwersyteckie, co, być może, przyczyni się do ich rozdzielenia. Niemniej w ostatnich tygodniach Kozeta nie była już pewna co do swoich planów: waha się, czy wyjechać w przyszłym roku do Barcelony, żeby studiować matematykę, o czym od dawna marzyła, nie jest nawet do końca przekonana, czy przystąpić do egzaminu wstępnego na studia. Istnieje konkretny powód tych rozterek: parę tygodni przed podróżą Kozeta odkryła przypadkiem, że ojciec od czternastu lat okłamuje ją w sprawie śmierci matki. Wcale nie zginęła w wypadku, jak twierdził, ale została zamordowana. Jakiś samochód potrącił ją nie przypadkowo, jak Kozeta zawsze sądziła, lecz celowo; sprawcą był pierwszy mąż Rosy, odpowiedzialny za śmierć swoich teściów Adellów, upozorowany wypadek samochodowy miał zastraszyć Melchiora i zmusić go do zrezygnowania ze śledztwa w sprawie Adellów. Przypadkowe odkrycie tego trzymanego w sekrecie zabójstwa wstrząsnęło Kozetą, kiedy pojęła, że matka zginęła z winy ojca, jego obsesyjnego dążenia do wymierzenia sprawiedliwości; jest wstrząśnięta także dlatego, że ojciec zataił przed nią prawdę. Odtąd Kozeta żyje w przeświadczeniu, że cała jej egzystencja oparta jest na fikcji, że w gruncie rzeczy nie zna własnego ojca, że to, co dotąd o nim sądziła, jest kłamstwem, że wszystkie zalety i wartości, które, według niej, posiadał, są nieprawdziwe, a wręcz toksyczne, że wszystko, czego dotąd doświadczyła, okazało się oszustwem. To wyjaśnia, dlaczego relacja między ojcem i córką została skażona i dlaczego parę dni przed swoim wyjazdem Kozeta oskarżyła ojca, że ją okłamywał. Melchior nie zaprzeczył ani nie zaprotestował, oskarżenie bowiem było słuszne: nawet jeśli córki nie okłamał, to z pewnością zataił przed nią prawdę (co w istocie było wyrafinowaną formą kłamstwa). Dlatego też Melchior miał nadzieję, że przez te pięć dni Kozeta ochłonie i zrozumie powody, dla których zrobił to, co zrobił; starał się również znaleźć argumenty pozwalające ją przekonać, że, być może, popełnił błąd, ale kierował się dobrymi intencjami. Z tego powodu jest teraz właśnie tutaj, w kawiarni przy dworcu autobusowym, wyczekując Kozety z utęsknieniem, gotowy wszystko wyjaśnić i prosić o wybaczenie w nadziei, że to wybaczenie uzyska.
O ósmej przyjeżdża autobus z Tortosy, zatrzymuje się przy swoim stanowisku, paru pasażerów wysiada, kilku wsiada, również to starsze małżeństwo z kawiarni, do której teraz wchodzi grupa wycieczkowiczów. Za dwadzieścia minut przyjedzie ostatni autobus z Barcelony i Melchior nabiera ochoty na kolejną coca-colę, ale rezygnuje z niej, ponieważ grupa turystów obsiada bar, zamawiając kanapki i napoje, co zmusza wytatuowanego mężczyznę do pomocy właścicielce kawiarni.
Melchior wraca do lektury powieści Turgieniewa. Jest nienasyconym czytelnikiem powieści, zwłaszcza dziewiętnastowiecznych. Odkąd związał się z Rosą Adell, zamierzał wzbogacić nieco swój jadłospis czytelniczy, rozszerzając go o kryminały, które upodobała sobie Rosa. Przeczytał ich sporo i niektóre nawet mu się podobały. Z czasem jednak znudziły mu się, a może odżyły dawne upodobania, powrócił bowiem do dziewiętnastowiecznych powieści, a w jego ślady poszła Rosa, czytelniczka o zmiennych i eklektycznych gustach. Melchior nazywa swój związek z Rosą po prostu związkiem, ponieważ nie wie, jaką inną nazwę mu nadać. Nie nazwie go małżeństwem, ponieważ nie pobrali się, aczkolwiek Rosa bardzo by tego chciała: proponowała to kilkakrotnie, ale spotkała się z odmową Melchiora. Jego argumenty są zawsze takie same: najbogatsza i najbardziej wpływowa kobieta w Terra Alta zasługuje na kogoś lepszego niż były policjant, który został bibliotekarzem, i z pewnością pożałuje swojej decyzji, Rosa zaś nie wie, czy Melchior mówi serio, czy żartuje (w gruncie rzeczy nie wie, czy on sam jest tego świadomy); usiłuje obalić ten argument, ale na próżno; kiedyś nawet zastanawiała się, czy prawdziwym powodem, dla którego Melchior nie chce się z nią ożenić, nie jest obawa przed poślubieniem kobiety o piętnaście lat starszej, w dodatku przyjaciółki z dzieciństwa jego żony. Koniec końców Rosa pogodziła się z tym faktem i jest szczęśliwa z Melchiorem, a nawet więcej, bo nigdy w swoim życiu nie była tak szczęśliwa, jak opowiada tym, którzy chcą jej słuchać.
Melchior i Rosa nie mieszkają razem, ale codziennie się widują albo dzwonią do siebie, sypiają ze sobą z zapałem nowożeńców, stosunek Rosy do Kozety zaś jest równie serdeczny jak stosunek Melchiora do jej czterech córek; aczkolwiek nie są sobie bardzo bliscy, a to między innymi z tego powodu, że żadna z czterech córek nie mieszka już w Terra Alta. Z kolei Melchior lubi Rosę, podziwia jej dobroć, radość życia, inteligencję, zdyscyplinowanie i zadziwiającą pracowitość, niemniej jednak nie jest niczego pewien, bo to, co czuje do niej, nie przypomina uczuć do Olgi, i nie wie, czy jest w niej zakochany, nawet nie ma ochoty zastanawiać się nad tym. Nie jest też do końca przekonany, czy Rosa kocha jego; w głębi duszy sądzi, że jej miłość opiera się na nieporozumieniu i owo nieporozumienie ujawni się prędzej czy później, co zakończy ich związek. Z drugiej strony wszyscy wokół wiedzą, że dyrektorka i właścicielka Gráficas Adell oraz połowy comarki Terra Alta jest partnerką policjanta, który czternaście lat wcześniej brał udział w rozwiązaniu sprawy zabójstwa Adellów, jej rodziców; te nieco makabryczne okoliczności w powszechnej opinii nie wróżyły świetlanej przyszłości tej parze, ale po latach uznano, że ów związek to po prostu jedna z ekstrawagancji w comarce pozbawionej ekstrawagancji.
Melchior przenosi spojrzenie z powieści Turgieniewa na ostatni autobus z Barcelony, który wjeżdża do Gandesy aleją Catalunya, kierując się w stronę dworca. Melchior wstaje, płaci za coca-colę i wychodzi na spotkanie córki. Z autobusu wysiada grupa pasażerów, którzy zbierają się przy lukach bagażowych, żeby odebrać swoje walizki; przez jakiś czas mieszają się z nowymi pasażerami, gromadzącymi się przy wejściu do autobusu. Melchior wypatruje w tłumie Kozety, ale jej nie widzi; dostrzega natomiast Elisę, która idzie w jego stronę, ma na twarzy wiosenną opaleniznę, niesie wypchany plecak i dwa, podwieszone na kolorowej tasiemce ośmiokątne kartony z drożdżówkami. Dziewczyna staje przed Melchiorem, który na próżno w tłumie na dworcu szuka wzrokiem córki, w końcu pyta:
– A gdzie Kozeta?
Elisa odpowiada speszona, że Kozeta została na Majorce, a potem mruga nerwowo, jakby nie wiedziała, co jeszcze powiedzieć, a może jak to powiedzieć. Melchior wpatruje się w nią. Dziewczyna jest w wieku jego córki, ma piegowatą twarz, wyraziste oczy, jasne, gładkie i nieco rozwichrzone włosy, na nogach plecione sandały, na niemal letni strój narzuciła dżinsową kurtkę. Melchior domyśla się, że coś musiało się stać, i pyta:
– Coś się stało?
– Nie. – Elisa stawia plecak na ziemi, nie wypuszczając z rąk obu kartonów, i patrzy na niego jakby pewniejszym wzrokiem. – Kozeta czuje się dobrze. Powiedziała, że zostanie jeszcze jakiś czas, bo musi coś przemyśleć. Jak tylko wróci, zadzwoni do pana i wszystko wyjaśni.
– Przemyśleć?
– Tak. Powiedziała, że to tylko kilka dni i...
Nim jeszcze Elisa skończyła mówić, Melchior sięgnął po komórkę, wystukuje numer córki i pyta ponownie:
– Co to znaczy?
– Nie odpowie panu – uprzedza Elisa.
Ma rację. Jest połączenie, ale Kozeta nie odbiera telefonu. Kiedy Melchior słyszy automatyczną sekretarkę, odwraca się i odchodzi parę kroków w stronę alei Catalunya. „Kozeto – mówi. – Tu tata. Jestem z Elisą na dworcu autobusowym. Właśnie przyjechała. Zadzwoń, proszę”. Chowa komórkę i odwraca się do dziewczyny, która znów zarzuciła plecak na ramiona.
– Proszę się nie martwić – mówi Elisa. – Kozeta czuje się dobrze. Po prostu przedłużyła sobie wakacje o kilka dni.
– A ty? – pyta Melchior. – Dlaczego też sobie nie przedłużyłaś?
– Bo mam tu sprawy do załatwienia.
Melchior bez przekonania kiwa głową. Nigdy nie umiał rozmawiać z Elisą, ale zna ją od niemowlęcia i domyśla się, że chociaż dziewczyna nie chce go okłamywać, to zamierza kryć Kozetę. Nieco zmieszany pyta:
– Czy Kozeta poznała kogoś?
Elisa energicznie kręci głową.
– Nie – mówi. – To nie to, o czym pan myśli.
W komórce Melchiora odzywa się sygnał WhatsAppa, jednocześnie dziewczyna coś mówi, ale on tego nie zrozumiał. Wiadomość na WhatsAppie nie jest od Kozety, tylko od Rosy. „Już przyjechała? – pyta. – Zjemy kolację w domu?” Melchior podnosi wzrok na Elisę, zanim jednak ona zdąży dokończyć zdanie albo coś dodać, przychodzi kolejna wiadomość, tym razem od Kozety. „Tato, proszę, nie dzwoń do mnie – pisze. – Nie chcę z tobą rozmawiać. Wszystko jest w porządku. Nie martw się o mnie, daj mi trochę luzu”. Melchior ponownie podnosi wzrok na Elisę i przez dwie sekundy patrzy na nią bez słowa.
– To była ona? – pyta przyjaciółka Kozety.
Melchior pokazuje jej wiadomość od córki na WhatsAppie.
– Mówiłam panu, że nic nie powie – powtarza Elisa, przeczytawszy wiadomość. – Chce być sama. Też mi tak to wyjaśniła.
Teraz Melchior nie wie, co powiedzieć. Minął już pierwszy moment zaskoczenia i czuje, że to, co się wydarzyło, bynajmniej go nie dziwi, bo spodziewał się czegoś takiego ze strony córki. „Masz pieniądze?”, wystukuje na klawiaturze swojej komórki. „Tak – odpowiada od razu Kozeta. – Wrócę, jak wszystko wydam”. Melchior zamierza wysłać kolejną wiadomość z prośbą, żeby uważała na siebie, ale odrzuca ten pomysł, nazbyt oczywisty, nazbyt ojcowski, i z bólem serca decyduje się tylko okazać córce zaufanie, wysyłając jej emotikon powodzenia: żółtą piąstkę z podniesionym kciukiem.
– No cóż – mówi Elisa, kiedy Melchior odkłada komórkę i roztargniony znów spogląda na dziewczynę niewidzącymi oczyma. – Muszę iść. Mama na mnie czeka.
W odpowiedzi Melchior wkłada do auta plecak Elisy i proponuje, że odwiezie ją do domu, po czym zawiadamia Rosę przez WhatsAppa, że na kolację przyjedzie sam.
Elisa mieszka z matką pod miastem, przy szosie do Bot, w pobliżu domu, który wynajął Melchior, kiedy osiemnaście lat wcześniej schronił się w Terra Alta po zastrzeleniu czterech uzbrojonych islamskich terrorystów na nadmorskim pasażu w Cambrils. Po drodze wypytuje Elisę. Dziewczyna opowiada, że obie spędziły pierwsze dwa dni wakacji w Palmie, w hotelu opodal S’Arenal, rano opalając się na plaży, po południu spacerując po starej dzielnicy miasta, a wieczorem odwiedzając bary i dyskoteki. Mówi, że trzeciego dnia zamiast przenieść się do Magaluf, jak miały w planach, pojechały autobusem do Pollençy, a ściślej, do Port de Pollença, gdzie zatrzymały się w tanim hostelu i kolejne dwa dni spędziły na plaży, kąpiąc się w morzu i bawiąc się w pobliskiej dyskotece, a oddaliły się od portu tylko po to, żeby zwiedzić po południu osadę Pollença, a kolejnego popołudnia miejscowość Cala Sant Vicenç. Melchior słucha przyjaciółki swojej córki, chłonąc każde jej słowo. Tuż przed sprzeczką z Kozetą, kiedy ta już od kilku tygodni dziwnie się zachowywała, chłodna i zdystansowana, rozmawiał z Elisą, która powiedziała mu, że Kozeta coś przeżywa, ale ona nie wie dokładnie, co się stało, a teraz on nie ośmiela się zapytać, czy Elisa już wie, co się dzieje z przyjaciółką i czy Kozeta opowiedziała jej o sprzeczce w przededniu wyjazdu, bo boi się, że dziewczyna odpowie twierdząco na oba pytania. Ośmiela się jednak zapytać, czy Elisa zauważyła coś niepokojącego w zachowaniu jego córki; dziewczyna zaprzecza, ale potem poprawia się, mówiąc, że może rzeczywiście Kozeta jest trochę niespokojna, od czasu, kiedy parę tygodni wcześniej naszły ją wątpliwości co do kierunku studiów i zaczęła się wahać, czy w ogóle przystąpić do egzaminu wstępnego.
– Powiedziała ci, że nie chce studiować? – pyta Melchior.
– Powiedziała, że nie wie, co robić – odpowiada Elisa. – Może dlatego postanowiła zostać parę dni dłużej. Żeby się zastanowić. Żeby podjąć decyzję.
Już drugi raz słyszy to od Elisy, ale tym razem wyłapuje jakąś fałszywą nutę w jej głosie, jakby dziewczyna powtarzała wyuczonę lekcję.
Dojechali do domu Elisy i Melchior nie chce już więcej naciskać. Wysiada razem z przyjaciółką córki z auta, niesie jej plecak do bramy, całuje w policzek, prosi o przekazanie pozdrowień matce i nie może powstrzymać się od pytania, czy Elisa będzie rozmawiać przez telefon z Kozetą.
– Nie wiem – dziewczyna wzrusza ramionami. – Chyba nie. Ale proszę się nie martwić: jeżeli czegoś się dowiem, dam panu znać.
Melchior dziękuje jej i na próżno usiłuje zdobyć się na uśmiech.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------