Zamieć - ebook
Zamieć - ebook
Po wypadku samochodowym w Sztokholmie, na SOR w szpitalu Nobla trafia dwóch mężczyzn, jeden z ranami zagrażającymi życiu. Kiedy ciężko poszkodowany pacjent leży na OIOM-ie, zjawia się u niego tajemnicza kobieta z małym chłopcem. Już od kilku dni krąży po szpitalu. Na oczach lekarzy i syna dźga nożem nieprzytomnego mężczyznę. Lekarka Tekla Berg szybko dostrzega, że kobietę, mężczyznę i chłopca łączy wspólna przeszłość, a to, co z początku wyglądało na wypadek, wcale nim nie było. Tekla podejmuje odważne, ale ryzykowne decyzje i wchodzi w otwarty konflikt z zadufanym w sobie sławnym chirurgiem Klasem Nyströmem, który staje na przeszkodzie wszystkim poczynaniom lekarki. Zamieć to drugi tom w serii o Tekli Berg, którą otworzył sukces Przejdź przez wodę, krocz przez ogień. Po raz kolejny śledzimy losy Tekli i jej współpracowników ze szpitala Nobla w Sztokholmie, miejsca, w którym napięcie, intrygi i romanse są zawsze na wyciągnięcie ręki.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8032-588-3 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
.
Młoda matka z wózkiem przed sobą dostała wreszcie bułkę z żółtym serem i do automatu szybko podeszła inna kobieta. Wiedziała, czego chce i ile to kosztuje. Dwie dziesięciokoronówki do otworu na monety. Potem jedno spojrzenie na krzesła przy recepcji.
Przez sekundę, rozwlekłą jednostkę czasu, która rozrywała ją wewnętrznie, kobieta spadała wolno, coś blokowało powietrze w drodze do jej płuc, rozsadzało klatkę piersiową.
– Chce mi się jeść.
Kiedy brzęczenie drugiej dziesięciokoronówki ustało gdzieś głęboko w maszynerii, kobieta obróciła się raptownie. W dłoni poczuła ciepłą, suchą dłoń chłopca.
– Gdzie...?
Chłopiec popatrzył na nią zatroskany.
– Co? Co jest, mamo?
– Nic.
Wypuściła powietrze, przymknęła powieki, udała, że wydłubuje coś z oka, wzięła kilka głębokich wdechów, otworzyła oczy. Odczuwała potrzebę, żeby się pochylić i objąć chłopca, jakby chciała sprawdzić, czy naprawdę istnieje, czy nie przyszedł do niej tylko we śnie, zdusiła jednak ten odruch. Bolał ją kark i kiedy głęboko nabierała powietrza, jakiś ciężar przygniatał jej klatkę. Coś pękło, wiedziała o tym, ale było za późno, żeby to naprawić. Niczego już się nie da scalić.
– Poczekaj, skarbie. – Wstukała właściwy numer i w automacie załomotało. Włożyła rękę po napój, zimna butelka ślizgała się w jej spoconych dłoniach. – Tutaj.
Zaschło jej w ustach aż po struny głosowe. Odchrząknęła wydzielinę i przełknęła.
Chłopiec wziął butelkę. Chyba nie zwrócił uwagi na rozedrgane dłonie kobiety. Powoli ruszył z powrotem do czerwonego plastikowego krzesła. Kobieta poszła za nim.
– Dlaczego musimy tu być? Strasznie tu śmierdzi.
– My... – Straciła wątek, popatrzyła na ocieplane buty chłopca, na sznurówki, które wcześniej ciągnęły się w błocie, na granatowe spodnie poplamione szarą gliną i różową kurtkę reperowaną w kilku miejscach. – Zdejmij maskę, żeby nikogo nie przestraszyć.
– Ale... Iron Man stoi po stronie tych dobrych, mamo.
– Wiem. Ale zrób to, o co proszę.
Chłopiec niechętnie ściągnął złotą maskę i kurczowo przycisnął ją do piersi.
– Chodź tutaj – powiedziała kobieta i nachyliła się do niego. Przyciągnęła go do siebie. Stał nieruchomo, zaglądał do boksu, w którym na noszach leżał pacjent pod tlenem. A nad jego głową pikał monitor.
Kobietę zmroziło. Kłujący chłód. Musiała spowolnić sobie puls, sprawiać normalne wrażenie. Szpital powinien dawać większe poczucie bezpieczeństwa niż to, które odczuwała tutaj. Czy nie taki był zamysł? Co mogło pójść nie tak? Zdjęła kurtkę i okryła nią chłopca.
– Nie chcę – zaprotestował z determinacją.
– Nie marzniesz?
– Nie.
Zrzucił z siebie kurtkę niemal w panice, jakby zajęła się ogniem.
– Na pewno?
– Na pewno – westchnął poirytowany. – Nie rób tak nigdy więcej.
– Dobrze, przepraszam cię, skarbie. Chciałam tylko, żebyś nie marzł.
– Nie marznę.
– Okej, okej.
Kobieta zabrała kurtkę i ruszyła. Chłopiec podążył za nią, jego buty skrzypiały na linoleum. Ten dźwięk przeszywał jej ciało. Tak się trzęsła, że ból docierał do kręgosłupa.
Sunęli korytarzem, mijając pielęgniarki biegające tam i z powrotem między boksami. W tym chaosie zdawał się panować pewien porządek, jak w wielkiej fabryce, gdzie każdy ma jasno określone zadanie. Kobiecie to odpowiadało.
Przeszukiwała oddział metodycznie. Chciała uniknąć konieczności zadawania pytań, nie zwracać na siebie uwagi. Nauczyła się tego. On zawsze jej powtarzał: „Nie ściągaj na siebie niepotrzebnej uwagi”. Tylko pomyśleć, że mogłaby przewinąć taśmę, zacząć od nowa.
W jednym z pomieszczeń pielęgniarka zakładała właśnie gips młodemu mężczyźnie. W innym rodzina siedziała koło kobiety o zaczerwienionej od płaczu twarzy. Makijaż spłynął jej po policzkach.
Kobieta spostrzegła w końcu, że to na nic. Wędruje po świecie, którego nie rozumie. Podeszła do okienka i z wysiłkiem odkleiła język od podniebienia. Odkaszlnęła. Blondynka oderwała wzrok od komputera, po czym popatrzyła prosto na nią.
– Mam pytanie. Czy przywieziono tu jakichś rannych z wypadku samochodowego?
Pielęgniarka pokiwała głową.
– Jest pani z rodziny?
– Tak.
– Lekarze pracują na pełnych obrotach. Myślę, że to nie najlepszy moment, żeby tam wchodzić. – Wskazała drzwi z napisem „Gabinet nr 1” i dodała: – Starszy z mężczyzn jest na tomografii, później zabiorą go na oddział K osiemdziesiąt jeden.
– Przeżyje? – Kobieta zerknęła niespokojnie w tamtą stronę.
– Kto?
Wskazała gabinet. Widziała, jak drży jej ręka, więc natychmiast ją opuściła. Pielęgniarka odwróciła się, zdawała się zdezorientowana, jakby nie wiedziała, co ma powiedzieć. Nie wolno pozbawiać rodziny nadziei, a zarazem nie można obiecywać zbyt wiele.
– Nie wiem... Ale obrażenia starszego mężczyzny nie są równie poważne, nie był intubowany.
Kobieta podziękowała i wycofała się, zanim pielęgniarka zdążyła zadać pytanie o jej samopoczucie. Otarła pot z czoła, w kręgosłupie czuła nieprzyjemne mrowienie.
Co dziwne, te wszystkie objawy trochę ją ciekawiły. Stanowiły dla niej pewną nowość. Poza okropnymi bólami menstruacyjnymi, które zawsze dawały się jej we znaki, była okazem zdrowia. Ale teraz, kiedy z każdą minutą ujawniały się nowe symptomy, jak odrętwiałe opuszki palców lewej ręki, nie mogła się nie zatrzymać i tego nie zarejestrować, nie ulec fascynacji.
– Co to jest oddział? – spytał chłopiec.
Kobieta zastanowiła się.
– Korytarz z rzędem pokoi. Trochę jak w hotelu. Albo... na statku księżniczki Lei.
Chłopiec wybałuszył oczy.
– Są tam szczoteczki do zębów w plastikowych opakowaniach?
– Może.
– I czekolada?
Kobiecie zrobiło się ciepło na sercu, gdy usłyszała, jak chłopiec wymawia „cz” w słowie „czekolada” – jak chrząknięcie. Jakby miał usta pełnej miękkiej, ciepłej czekolady.
– Nie sądzę. Wciąż jesteś głodny?
Przytaknął.
– Chodź.
Wyszli z SOR-u i ruszyli schodami na górę, żeby opuścić podziemia. Kobieta starała się sobie przypomnieć, co powiedziała pielęgniarka. „K osiemdziesiąt jeden”. Trochę to potrwa. Trzeba postąpić właściwie. Kiedy znikną na dobre, nie mogą pozostać po nich żadne niewyjaśnione sprawy.
Zatrzymali się na parterze. Nisko zawieszony sufit, poczucie zamknięcia. Kobietę zaczęła ogarniać panika. Mokra, zabłocona podłoga. Chłopiec spojrzał na kiosk kilka metrów od nich.
– Możemy coś kupić? – spytał.
– Oczywiście. Jasne, że tak.
Podeszli do Pressbyrån, lawirując między zaparkowanymi wózkami dziecięcymi i korowodami ciemnych, workowatych kurtek zimowych, minęli dwie ubrane na biało kobiety, które wolno pchały przezroczysty kojec na stojaku, a ich powłóczyste kroki świadczyły o kilkudniowej bezsennej walce. Kobieta miała wrażenie, że wyczuwa pot.
U celu pod wpływem słodkiego, ciepłego zapachu bułeczek cynamonowych zrobiło jej się niedobrze. Coś w jej brzuchu przeciskało się w stronę lewej pachwiny.
– Co chcesz? – spytała.
Chłopiec się rozejrzał.
– Coś do jedzenia.
– Do jedzenia? – zdziwiła się, ale potem się zorientowała, że nie jadł przecież nic od lunchu w domu. A wtedy tylko rozgrzebał ziemniaki. Weszła do sklepu, w którym sprzedawano różne gotowe dania. – Lazania?
Chłopiec powoli pokręcił głową z obrzydzeniem na twarzy.
– Wieprzowina z ryżem?
Zastanowił się. Wolno pokiwał głową. Wzięli opakowanie, zapłacili i wyszli. Po drodze kobieta zauważyła, że to od niej czuć potem. Kwaśna, przenikliwa woń. Rano nie zdążyła się umyć, jedynie opłukała się pod pachami. Kiedy się zastanowiła, wiedziała, dlaczego cuchnie. Mimo to nie mogła sobie tego do końca przypomnieć. Odczuwała tylko mdłości. W związku z tym, co zrobiła. Bolał ją brzuch. Powinna iść do toalety. Czuła się skonana. Myśli kołatały jej w głowie, odbijały się od czaszki.
Musiała się zatrzymać i wysilić przez kilka sekund, żeby przypomnieć sobie, gdzie się znajduje. Ubrania jej ciążyły, jakby je w czymś zamoczono. Ubzdurała sobie, że to benzyna. Popatrzyła na chłopca, który trzymał w ręce jedzenie. Poczuła się zbita z tropu: dostrzegła dwie twarze zamiast jednej. Poczucie bezpieczeństwa, że ma go ze sobą, mieszało się z niepokojem, z wrażeniem, że idzie sama. Że trzyma swoją własną rękę. Potem powróciło kłucie w żołądku. Na kilka sekund musiała wstrzymać oddech, spróbować nie myśleć o bólu.
– Jak myślisz, co on robi? – spytał chłopiec. Szurał nogami, żwirek drapał o linoleum. Dlaczego teraz o nim myślał? Dlaczego nie wystarczyło mu, że ona z nim była? Po takim czasie, jaki razem spędzili. To niesprawiedliwe. Wstrząsnęła nią gwałtowna złość, musiała ze sobą walczyć, żeby ją stłumić.
– Nie wiem. Jak myślisz?
Chłopiec dalej szurał nogami.
– Co? – spytał.
– Nic.
– Dziwna jesteś, mamo.
– Ach tak? To znaczy?
– Mówisz dziwne rzeczy.
– Na przykład?
– Nie wiem. Taka już jesteś.
– Zaczekaj – powiedziała, nie mogła dłużej się powstrzymywać.
Rzuciła się do toalety. Powinna była zabrać ze sobą chłopca, nie zdążyła jednak po niego wrócić. Jelita opróżniły się niepohamowanie do sedesu. Spuściła wodę, umyła ręce i pchnęła drzwi. Kiedy wyszła, spojrzała prosto na maskę Iron Mana.
– Dobrze, że zaczekałeś.
Ruszyli dalej, dotarli do schodów, zatrzymali się i przepuścili dwie osoby ubrane na niebiesko. Chłopiec cały czas wpatrywał się w podłogę.
– Co się dzieje, skarbie?
– Nic.
– Nie no, powiedz. – A potem cichszym, już nie tak napominającym głosem: – Powiedz.
Chłopiec odwrócił się do niej, podniósł przyłbicę. Zareagował na ten cichszy ton.
– Mówisz takie dziwne rzeczy.
– Mówię rzeczy, których nie rozumiesz?
– Tak. I rozmawiasz ze sobą.
– Nic podobnego.
– Rozmawiasz.
Chłopiec zdawał się speszony. Przy kolejnym ukłuciu w żołądku chciała zgiąć się wpół, ale wzięła kilka głębokich oddechów i to złagodziło ból, który pozostawiły po sobie ssące mdłości. Jej polem widzenia zachwiało, tak jak wtedy, gdy niestabilna łódka uderza o falę, a potem wraca na stały kurs. Myślała, że wie, co się dzieje, ale nie mogła nic poradzić. Musiała się pospieszyć, zrobić to, co konieczne.
Chłopiec znów opuścił przyłbicę. Przytłumionym głosem powiedział:
– Chodź już, mamo.
– Tak jest, szefie – odparła. – Zjedzmy coś, zanim umrzemy z głodu.
– Międzynarodowy Dzień Mężczyzny.
– Jakiego mężczyzny? – spytała Tekla.
Viola uśmiechnęła się i przytrzymała drzwi do gabinetu.
– Ogólnie, wszystkich.
Tekla weszła, nałożyła plastikowy fartuch, przyłbicę, dwie pary rękawiczek i wsunęła kartę ID do komputera.
– Nie wiedziałam nawet, że jest coś takiego.
– Nie działa – wtrąciła sucho Lisa, główna pielęgniarka urazowa, zerkając zza biurka. Trzymała na nim laptop, pustą kartę pacjenta i puszkę coli light.
Tekla wstukała PIN po raz trzeci.
– Właśnie je wymieniają na jakieś aparaty, które rozpoznają odciski palców – dodała Lisa i upiła łyk coli.
Tekla popatrzyła na dziarską kobietę z ufarbowanymi na niebiesko włosami splecionymi w gruby warkocz, podwiniętymi rękawami i szerokimi barkami.
– Odciski palców? – spytała. – Czemu nie od razu rozpoznawanie głosu?
– Wprowadzają te same idiotyzmy co na drugim końcu miasta – odparła Lisa i podeszła do linki otwierającej dwuskrzydłowe drzwi prowadzące z gabinetu na podjazd dla karetek. Jedno skrzydło zaklinowało się w pół drogi, ale Lisa rąbnęła w nie bez ceregieli, jakby to był worek na siłowni. – Wydaje im się, że jakaś fancy technika odwali za nas robotę. Ale zapominają, że ludzie to nie samochody. Czy to, na co wpadli ostatnio ci idioci, to nie przypadkiem model lean? I co się stało z tymi milionami? Mogliby zacząć od naprawienia drzwi.
Pielęgniarka Viola i pielęgniarz Johan przywitali załogę karetki. Tekla pomyślała o wczorajszym esemesie, który pozostał bez odpowiedzi, ale odsunęła to na bliżej nieokreśloną przyszłość.
– Jak więc mam sprawdzić kartę pacjenta? – spytała.
– Chwilowo się nie da – odparła Lisa i rozłożyła ręce w geście rezygnacji.
– Może i dobrze – powiedziała Tekla i wyciągnęła z kieszeni puszkę.
– Może powinnaś się poskarżyć bezpośredniemu przełożonemu.
Zastanowiła się, ale sam widok nowego szefa aż nadto ją irytował.
– Dzięki, nie sądzę. W drodze wyjątku skupimy się na pacjencie.
Opróżniła puszkę pięcioma haustami, po czym ruszyła do ratowników.
– Wypadek w Stuvście, sprawca uciekł – powiedział jeden z nich.
Tekla podniosła rękę.
– Sekundkę. Ma drożne drogi oddechowe?
Popatrzyła na ratowniczkę, która trzymała worek ambu nad zmasakrowaną twarzą. Z powodu kołnierza i pasów przy noszach nie udało jej się nic zobaczyć. Jedynie para zakrwawionych stóp wystawała na drugim końcu.
– Tak – odparła ratowniczka. – Ale potrzebuje tlenu.
– Okej. – Tekla wróciła do raportu, a Johan i Viola pomogli przenieść pacjenta na szpitalne łóżko. – Mów dalej.
– Pacjent prawdopodobnie koło czterdziestki, tożsamość nieznana. Nie znaleźliśmy portfela ani niczego, co by pozwoliło na identyfikację. Pierwszy priorytet z wypadku w Stuvście, niedaleko kolei, koło przystanku autobusowego. Jest jeszcze jeden mężczyzna, starszy.
Tekla zerknęła przez ramię na ratowniczkę i zobaczyła, że pod SOR podjechała druga karetka.
– Ragna to weźmie w dwójce – wtrąciła się Lisa.
– Naprawdę? – zaniepokoiła się Tekla, ale zarazem paradoksalnie poczuła spokój. Ragna sobie poradzi. Myślała raczej o jej ciąży. Za Teklą pojawiła się para anestezjologów: kobieta i mężczyzna. Odstawili hulajnogi i w milczeniu włożyli na siebie fartuchy i przyłbice.
– Kiedy dotarliśmy, pacjent leżał w pozycji bocznej ustalonej, tracił przytomność, ale dało się go ocucić. Pięć punktów w skali Glasgow. Zadzwonił po nas biegacz i zaczekał na miejscu. Drożne drogi oddechowe, ale wyraźny uraz twarzoczaszki. Krwawienie z głowy i ust. Podczas transportu saturacja dziewięćdziesiąt przy dziesięciu litrach tlenu na minutę przez maskę. Ciśnienie skurczowe około osiemdziesięciu. Szybkie tętno między sto a sto dwadzieścia. Brzydkie złamanie lewej goleni zabezpieczone. – Ratownik oderwał wzrok od tabletu. – To chyba tyle. Poza tym, że dostał łącznie dwadzieścia miligramów morfiny.
– A dlaczego nie zabrano go do centrum urazowego w NSK?
– Zostałby im po tym uraz. W szpitalu za pięćdziesiąt baniek nie da się przecież przyjąć dwóch pacjentów jednocześnie. Oszalałaś? – Ratownik się uśmiechnął.
Tekla rzuciła okiem na łóżko i zobaczyła, że wszystko zrobiono prawidłowo. Głowa była ustabilizowana. Znieczulenie podano przez drogi oddechowe.
– A drugi mężczyzna? – spytała.
– Nie jest w aż tak złym stanie. Pęknięta kość przedramienia i uderzenie w głowę, ale kontaktuje.
– Dzięki – odparła Tekla i opuściła przyłbicę. Podeszła do pacjenta i sprawdziła, czy jego obrażenia są poważne. Został potrącony, a sprawca uciekł z miejsca wypadku. Może jakiś pijak albo narkoman. Cóż za pierwszorzędna definicja bezsensu.
– Nie mamy jego nazwiska? – zawołała za załogą karetki, która zaczęła się zbierać.
– Niestety. I w pobliżu nie było nikogo, kto by coś o nim wiedział.
– A sprawca? – dodała Tekla.
– Biały samochód osobowy, kombi, odjechał. Policja zjawiła się tam razem z nami.
– Można tylko mieć nadzieję, że złapią tego idiotę i zamkną na dobre.
Tekla zaczęła od góry. Po lewej stronie jasna czupryna mężczyzny była tak zdarta, że kość czaszki lśniła w świetle jarzeniówki niczym przybrudzony marmur. Lewa połowa twarzy została jakby wgnieciona, wyglądała jak z gumy. Tekla ostrożnie zbadała kość jarzmową, która puściła, przez co zapadła się gałka oczna. Brzydkie złamania, które będą wymagać sporej ingerencji chirurgicznej.
– Będzie ciężko. – Tekla miała przed oczami filmik o rekonstrukcyjnej chirurgii plastycznej z Kliniki Mayo.
Mężczyzna był w głębokiej sedacji morfiną, niekomunikatywny. Miał około czterdziestu lat, normalną budowę ciała z lekko zwiotczałymi mięśniami na prawym ramieniu. Tekla ujęła jego prawą dłoń – była kanciasta, żył zapewne z pracy fizycznej, co zgadzałoby się ze strojem i z nietypową jak na tę porę roku opalenizną. Jej myśli powędrowały do dzieciństwa i Edsåsdalen. Tekla uwielbiała stawiać pniaki na kawałku drewna i je przytrzymywać. Tata, z papierosem w kąciku ust, wznosił siekierę do błękitnego nieba i w ostatniej chwili mówił: „A teraz zabieraj paluszki, bo na kolację będą kiełbaski”. Szybko odsuwała ręce i patrzyła, jak drewno się rozłupuje. Pamiętała odgłos siekiery zagłębiającej się w pieniek, to, jak później śmiali się i rąbali dalej, aż kosz był pełen drewna na opał, a na ziemi leżała garść petów. Brakowało jej tej bezpiecznej ciszy, która towarzyszyła zmrokowi nadchodzącemu powoli od strony lasu.
– Saturacja osiemdziesiąt osiem – powiedziała Viola i podkręciła przepływ tlenu.
Kawałek dalej dyskutowali anestezjolodzy: „Musisz intubować...”, „Stracimy go...”.
– Poradzisz sobie sama? – spytała Tekla.
Anestezjolożka Helena Gray była trzydziestojednoletnią rezydentką o nienaturalnie wyprostowanej postawie, w połowie specjalizacji.
– Komentarz jest chyba zbędny – odparła. – A ty? Może pora wezwać posiłki, zanim ten pacjent ci zejdzie.
Tekla ją zignorowała, dalej przeprowadzała badanie. Z dróg oddechowych dochodził bulgot.
– Mamy ciśnienie?
Pielęgniarka Anki właśnie puściła mankiet, który zasyczał, a na koniec, kiedy rozpięła stazę, szorstko zatrzeszczał.
– Sześćdziesiąt na brak pomiaru.
Tekla pomacała nadgarstek mężczyzny: brak tętna. Przyłożyła dwa palce do jego pachwiny. Tętno nitkowate, szybkie.
– Mamy wkłucie?
– Nie działa – poinformował ją Johan. Klęczał koło Tekli i szukał naczyń na opalonym przedramieniu mężczyzny. Nie miało to sensu, naczynia były zapadnięte, brakowało w nich krwi. Tekla zanotowała, że opalenizna kończy się na ramieniu.
– Mogę prosić o igłę doszpikową? – powiedziała i zwróciła się do Lisy: – Będzie chyba potrzebny chirurg. – Tekli zdawało się, że dostrzegła drwiący uśmiech Heleny, kiedy ta przykładała laryngoskop, żeby zaintubować pacjenta.
– Jaka to kategoria? – spytała Lisa, sięgając po telefon. Podeszła do ściany i przejechała palcem po zalaminowanej liście. – A przede wszystkim pod jaki kolor i numer mamy dzwonić?
– Jezus Maria! – wybuchła Tekla. – Zadzwoń po prostu na centralę.
– Oni też potrzebują koloru i numeru – odparła oschle Lisa.
– Powiedz, że chcesz dyżurnego chirurga.
– Powiedz to, moja droga, kierownictwu. To oni zdecydowali, że mamy się tego trzymać przez cały okres testowy – wtrąciła Anki, która zaczęła rozcinać spodnie mężczyzny potężnymi nożycami.
– Może to kategoria jeden kolor, czerwony? – spytała Lisa. – Medycyna regeneracyjna? Ale nie powinno się to nazywać „chirurgia”? A może mam szukać po jednostkach? Jest czerwona.
– Zadzwoń po prostu na centralę – wysyczała Tekla. Stwierdziła, że lewe płuco poszkodowanego jest cichsze. Prawe brzmiało normalnie.
Anki przeszukała kieszenie zakrwawionych spodni. Przytrzymała małą karteczkę przed twarzą Tekli.
– Mogę to wyrzucić? – spytała.
– Jasne – odparła Tekla, która pospiesznie zerknęła na paragon ze sklepu spożywczego Tempo i dalej obmacywała wątrobę i śledzionę mężczyzny. Kiedy ucisnęła lewą stronę jamy brzusznej, pacjent poruszył nogą.
– Ketamina zwiększona – odezwał się pielęgniarz anestezjologiczny Rikard.
– Wciąż nie ma działającego wkłucia – rozległ się zadziwiająco spokojny głos Johana. Obejrzał grzbiet dłoni pacjenta, zmienił położenie stazy, a potem pochylił się nad stopami, dalej polując na sprawne naczynie.
– No to zobaczymy, kto będzie pierwszy – powiedziała Tekla.
– Z pewnością ja – odparł Johan i podniósł wzrok.
– Igła doszpikowa – oznajmiła Lisa. – I Klas Nyström w drodze.
– Oj – wyrwało się Helenie Gray za plecami Tekli.
– To on ma już dyżur? – Tekla wzdrygnęła się.
– Tak powiedzieli w centrali – odparła Lisa, trzymając słuchawkę kawałek od siebie, jakby ta nagle brzydko zapachniała. – To była czerwona jednostka.
– Może być naprawdę ciekawie – wymamrotał Rikard i napisał coś flamastrem na strzykawce, którą trzymał w ręce.
Tekla zauważyła, że stetoskop w jej dłoni zaczął drżeć.
– Okej, nie wiedziałam, że już pracuje.
Chciała wziąć bombę ze sztyftu po pomadce, ale nie miała ku temu okazji. Obejrzała odsłonięty brzuch pacjenta. Anki udało się ściągnąć mu i spodnie, i koszulę w kratę, więc teraz było widać, jak rozległe są obrażenia całej lewej strony ciała mężczyzny. Jakby samochód przejechał po nim wzdłuż. Ciemne partie krwi, żwiru i otwarte rany biegły z brzucha do goleni, która złamała się w połowie i wystawała nad skórę. Przywodziło to na myśl wbity w nogę kijek narciarski, jakby siła skierowana była do środka. Na skórze rysowała się mapa ciemnofioletowych wysp krwotoków podskórnych.
– Może powinniśmy ściągnąć jeszcze ortopedę – powiedziała Tekla.
– Jaki to będzie kolor? – spytała Lisa bez cienia ironii.
– Nie sądzę, żeby Klas Nyström potrzebował ortopedy – wtrąciła Helena Gray.
Tekla zignorowała jej komentarz i podniosła igłę. Wbiła ją w prawą goleń pacjenta. Prawie się nie poruszył.
– Wkłucie gotowe – oświadczyła.
– Podam ketaminę – zapowiedział Rikard, na co Helena skinęła głową.
Drzwi się otworzyły. Tekla spojrzała tam i na sekundę się odprężyła, bo zobaczyła ponurą, ale dobrze sobie znaną twarz anestezjologa Piotra Nowaka.
– Nadal intubowany? – spytał i podszedł do zagłówka. Ręce trzymał za plecami.
– Dopiero teraz mamy wkłucie – powiedziała Helena. – Mam spróbować?
Piotr przytaknął.
– Pięćdziesiąt na brak pomiaru – zakomunikowała Viola, która znów zmierzyła ciśnienie.
– Podaję ketaminę – powiedział Rikard.
Helena Gray rozłożyła właśnie lśniący laryngoskop, żeby przebić się przez kałużę krwi i śluzu do gardzieli pacjenta, gdy drzwi znowu się otworzyły i tym razem do gabinetu wszedł Klas Nyström.
Szli wzdłuż okien ciągnących się od podłogi do sufitu. To tu, to tam dało się wyjrzeć na zewnątrz między dużymi bocznymi nawami. Większość osób, które spotykali na korytarzu, była ubrana na biało lub niebiesko. Lekarze, pielęgniarki, młodsze pielęgniarki zmierzające do szatni po kolejnym dniu pracy. Reszta była ubrana po cywilnemu, jak oni sami. Sporadycznie mijali dzieci i za każdym razem czuła, jak przyciąga to uwagę chłopca. Często jego wzrok padał na przechodzące tamtędy starsze dzieci – głód, tęsknota w oczach. Tak długo był izolowany. Tęsknił za prawdziwym życiem, zabawą i śmiechem. Kobieta starała się odwrócić od nich jego uwagę, wskazując mało ciekawe posągi na korytarzu. Nie udało jej się ich ożywić. Pozostały posągami, otoczonymi popękanymi ścianami po latach społecznej nonszalancji. Jak można pracować w tak bezbarwnym otoczeniu i nie zwariować? Przycisnęło ją. Znów musiała do toalety. Paliła ją błona śluzowa gardła, a język łomotał jej w ustach. Musiała się czegoś napić, mogłaby wypić pół morza.
Zatrzymali się przy kolejnych windach. Przeczytała tabliczki: nazwy oddziałów, które częściowo umiała rozszyfrować. Hematologia ma coś wspólnego z krwią. Endokrynologia z hormonami. Ale czy obejmuje też nerki? Na samej górze: „K81, oddział ortopedyczny”.
Winda zadzwoniła. Kobiecy głos obwieścił monotonnie metalicznym tonem, na którym piętrze się znajdują.
– Dokąd jedziemy? – spytał chłopiec.
– Odwiedzić kogoś.
Sięgnęła po jego rękę, ale był zajęty muskaniem przycisków.
– Czteery, pięęć, szeeśśść...
– Tutaj. – Kobiecie dwoiło się w oczach, ale wyciągnęła palec i poczuła, który przycisk jest tym właściwym. Wskazała ósme piętro.
Chłopiec nacisnął.
W windzie, w ciągu tych kilku sekund ciszy, dotarło do niej, gdzie się znajduje. Czy było to z góry zaplanowane, że tu wyląduje? Czy poniosła porażkę? Zdawało się, że zawsze, przez całe życie, podejmowała dobrze przemyślane decyzje. Ale czy jej obraz samej siebie odpowiadał rzeczywistości? To, że tu byli, ona i chłopiec, po tym wszystkim, co się stało, może mimo wszystko było samą kwintesencją niepowodzenia.
– Ósme piętro – obwieścił mechaniczny kobiecy głos.
Winda się zatrzymała, kilka sekund trwało, nim drzwi się otworzyły. Razem przeczytali tabliczkę: „K81”. Teraz do dzieła. Gra toczyła się o wysoką stawkę. Niepowodzenie może uda się przekuć w coś innego, w coś choćby trochę pozytywnego.
Na oddziale czuć było kwaśnymi odchodami. Smród uderzał w nos. Kobieta stłumiła wymioty, miała nadzieję, że chłopiec nic nie czuje. Przy wejściu do pierwszej sali dla pacjentów wisiał na ścianie środek dezynfekujący. Zawahała się. Czy ktoś coś powie, jeśli z niego skorzysta? Dwa razy szybko nacisnęła butelkę i mocno wtarła płyn w dłonie. Energicznie pomachała nimi przed sobą. Ból zakłuł ją w żołądku. Znów musiała pilnie do toalety. Mdłości nie chciały ustąpić.
– Dlaczego tak robisz? – spytał chłopiec.
– Zdezynfekowałam ręce. To zabija bakterie.
– Też tak mam zrobić?
– Ty niczego nie dotykałeś.
– Trzymałem cię za rękę.
Kobieta uśmiechnęła się. Starała się ocenić, czy chłopiec dobrze się czuje. Na nic się nie skarżył.
– To prawda. Ale...
– Mogę w czymś pomóc? – spytała pielęgniarka, która wyszła z większej sali, gdzie przy okrągłych i kwadratowych stolikach gromadziło się wielu pacjentów. Dwóch mężczyzn na fotelach inwalidzkich siedziało przed ogromnym płaskim telewizorem z dźwiękiem na cały regulator. Słychać było brawa i dziarskie okrzyki prowadzącego program.
– Czekamy na pewnego pacjenta. Krewnego. – Kobieta zastanowiła się, dlaczego tak powiedziała. Improwizowanie nie było do niej podobne. Ale nic już nie było do siebie podobne, od dawna, i nic nie będzie takie jak kiedyś. A teraz, w chwili gdy weszli na oddział, nie mogła się wycofać, zawrócić, najzwyczajniej było już za późno.
– Witam wszystkich – rozległ się jedwabisty głos. – Jak się sprawy mają?
Tekla poluzowała lekko stazę na lewym udzie pacjenta i zerknęła na słynnego chirurga. Stwierdziła, że Klas Nyström nie wygląda wcale tak, jak go sobie wyobrażała. Pogłoski sprawiły, że w jej wyobraźni przyjął monstrualne rozmiary. Nawet jej kolega Tariq Moussawi wypowiadał się z szacunkiem o tym, jak Klas Nyström z miejsca odprawił z kwitkiem rezydenta z sali operacyjnej, bo ten niewystarczająco szybko podał mu pean. To także profesor Nyström odpowiadał za doroczną konferencję transplantologiczną w Brukseli i powiadano, że jako jedyny miał własne miejsce parkingowe przy wejściu do szpitala. To, jak Monice Carlsson udało się go zwabić do Szpitala imienia Alfreda Nobla, pozostawało głównym tematem rozmów. Na szali musiała znajdować się spora kwota lub przywileje.
Klas Nyström był mężczyzną przeciętnego wzrostu, koło pięćdziesiątki, z bujnymi jasnymi włosami zaczesanymi na bok z przedziałkiem, o zaciekawionym spojrzeniu i uśmiechu, który pasował bardziej na wywiadówkę niż do nagłego wezwania do urazu.
Tekla poczuła ciepło na rękawiczce, opuściła wzrok i zobaczyła sączącą się krew.
– Oj – powiedział Klas Nyström i stanął z rękami złączonymi w błagalnym geście koło nóg pacjenta. – Myślę, że powinniśmy oszczędzać te małe czerwone krwinki.
Zawstydzona Tekla szybko zacisnęła stazę.
– Przepraszam.
– Żyje? – spytał zaciekawiony Klas.
– Na razie tak – odparła.
– Ale nie zostało mu więcej niż kilka minut, jeśli dalej będziecie tak działać.
– Słucham?
Klas Nyström pochylił się i popatrzył na identyfikator Tekli. Poczuła zapach mydła.
– Tekla Berg – powiedział.
Przyprowadziła ultrasonograf, ale cały czas czuła na karku jasnoniebieskie spojrzenie chirurga.
– Lekarka ratownictwa medycznego, tak?
– Tak, a co?
– Świetnie, świetnie. Wiesz, w nowym schemacie organizacyjnym, który stworzyliśmy z Monicą, wiedza zstępuje na dół, to znaczy pod moją postacią, tak jak teraz, i przejmuję pałeczkę od generalistów, gdy zrobią swoje. Wyobraź sobie zaawansowany technologicznie statek kosmiczny, który nagle ląduje wśród jaskiniowców.
Tekla włączyła aparat i przyłożyła głowicę do ciała pacjenta. Zrobiła poglądowe USG, aby sprawdzić, czy w opłucnej i jamie brzusznej nie znajdują się płyny.
– Krwiak opłucnej po lewej i wodobrzusze – stwierdziła po trzydziestu sekundach.
– Zaintubowany – powiedziała Helena Gray i wyciągnęła kateter z laryngoskopu. Osłuchała płuca. – Oddycha, chociaż po prawej stronie słabiej. Mówiłaś, że oddech jest stłumiony, prawda, Teklo?
– Postawiłabyś swoją legitymację lekarską na to, że to krwiak opłucnej? – spytał Klas Nyström i zrobił krok w stronę Tekli.
– Tak, a co innego? – powiedziała i zarazem cofnęła się o krok.
– A jeśli to płyn w jamie opłucnej spowodowany nowotworem lub infekcją przed wypadkiem? – podsunął Klas Nyström.
– Nieprawdopodobne – odparła, ale sama złapała się na tym, że w jej głosie pobrzmiewa niepewność.
– Robisz to niedbale – oświadczył chirurg z uśmiechem, który wyglądał na szczery. – May I? – dodał i wyciągnął rękę.
Tekla oddała mu głowicę ultrasonografu. Założył jedną rękawiczkę i ostrożnie przytknął głowicę do zakrwawionej skóry pacjenta. Szybko zmienił kilka ustawień na ekranie.
– Zero koma trzy w impedancji. Najnowsze badania Levy’ego pokazują, że da się z dziewięćdziesięcioośmioprocentową pewnością odróżnić krew od zwykłego płynu. Sprytne, co? – powiedział i rzucił Tekli głowicę.
Odwrócił się.
– Lisa, która jeździ konno w Nykvarn.
– Tak, to ja – odparła Lisa, widocznie pod wrażeniem, i kiwnęła głową.
Klas znowu zwrócił się do Tekli.
– Trzeba zbudować szpital od podstaw. Tak jak Egipcjanie. Nic innego nie wchodzi w rachubę. Tylko pomyśl, co by było, gdyby pierwsze głazy położono krzywo. Jak wyglądałyby wtedy piramidy?
– Pięćdziesiąt na brak pomiaru – zakomunikowała Viola.
– Załóż jeszcze jedno wkłucie i podaj dwa litry ringera – polecił Klas, łagodnie się uśmiechając.
– To nie będziemy podawać cztery, cztery, jeden? – zaoponowała Tekla.
Klas wsunął ręce do obszernych kieszeni białego fartucha.
– Jak ci na imię?
– Tekla.
– Moja droga... Teklo. Ciekawe imię. Rób swoje, ustabilizuj pacjenta i tak dalej, ale nie zapuszczaj się na cienki lód.
– Aha. – Tekla otarła łokciem pot z czoła. – Zgodnie z badaniem Crash 2 powinno się podawać krew, osocze i trombocyty w stosunku cztery, cztery, jeden.
– Nie wiem, czy widziałaś ostatnią obiegówkę od kierownictwa, ale w Sztokholmie brakuje krwi.
– Widziałam, ale...
– Nie uda mi się wprawdzie tego rozwiązać w ciągu kilku najbliższych godzin, ale mój lab jest na dobrej drodze. Krew syntetyczna – co ty na to, moja droga?
– Tak, oczywiście byłoby świetnie, gdyby udało się rozwiązać problem braku krwi na świecie, ale...
– Już mamy patent – przerwał jej Klas.
– Okej, gratulacje, ale teraz chodzi o tego pacjenta, którego właśnie tracimy.
– I po drodze na blok zrób CT – dodał. – Widziałaś płyny, prawda?
– Oczywiście – zapewniła Tekla. – I dlatego błędem jest nieoperowanie go od razu.
– A kto ma go operować? – spytał retorycznie Klas, rozglądając się dookoła.
– Kolega, jak przypuszczam – powiedziała Tekla.
– Wspaniale. – Klas uśmiechnął się szeroko. – Chcę więc dokładnie wiedzieć, jak zrobić nacięcie, żeby nie poszlachtować go jak starej krowy. – Wykonał asekuracyjny gest. – Słuchajcie, świetna robota. Zobaczymy, czy uda nam się uratować życie temu biedakowi. Nie wydaje się stary. Jest ojcem? O tym nigdy nie można zapomnieć, kiedy mówi się o budżecie, reorganizacji i miliardach. Powtarzam to kierownictwu za każdym razem, nie zapominajcie, dla kogo tu koniec końców pracujemy. – Klas Nyström podniósł rękę jak kaznodzieja. – Pacjent na pierwszym miejscu. Nie zapomnijcie. – Później zwrócił się do Tekli: – Dwa litry ringera i przez tomografię na blok. Już tam idę, żeby rozruszać zespół operacyjny.
Cieszący się światową sławą chirurg z Linköping podszedł do pacjenta i zanim Tekla zdążyła go powstrzymać, nacisnął podbrzusze obiema rękami, jakby miał zamknąć dużą stawiającą opór deskę klozetową.
– Czekaj! – krzyknęła.
– Złotko, musimy sprawdzić, czy miednica jest stabilna.
Tekla powstrzymała odruch, żeby odciągnąć go siłą od pacjenta.
Kiedy chirurg skończył, ściągnął rękawiczki i rzucił je na podłogę.
– Proszę. Nic się nie stało.
Wyszedł z gabinetu. W neonowożółtych sportowych sandałach przypominał Tekli greckiego boga odlatującego z czymś płonącym pod stopami. Drzwi się za nim zamknęły.
– Pięćdziesiąt na... – zaczęła Viola.
– Daj mu dwie jednostki krwi zero Rh – przerwała jej Tekla.
– Ale chyba słyszałaś, co powiedział? – wtrąciła się Lisa.
– I zamów jeszcze dwie oraz dwie jednostki osocza i jedną trombocytów.
Tekla podniosła kolejną igłę doszpikową i wprowadziła ją w prawe ramię pacjenta.
– Proszę, drugie wkłucie.
– Jesteś nienormalna – powiedziała Helena Gray. – Czy wiesz, kim on jest?
– Tak, słyszałam historie o Ronaldzie Busuttilu z UCLA i jego kolekcji ferrari.
– Dość przeciętny chirurg – wymamrotał Piotr Nowak. – Widziałem go wczoraj, jak męczył się z drenem.
Tekla uśmiechnęła się pod nosem. Polski anestezjolog pokazał, po czyjej jest stronie.
– Pracował jako fellow na UCLA u czołowego chirurga wątroby! – wybuchnęła Helena. – Byli razem z rodzinami na nartach w Aspen!
Tekla podniosła przyłbicę, która znów całkiem zaparowała.
– Szczęściara z jego żony. Zaraz jedziemy na blok.
– Ale...
– Zajmij się drogami oddechowymi i dopilnuj, żeby przeżył drogę na salę operacyjną – powiedziała Tekla, patrząc anestezjolożce prosto w oczy.
Po drugiej stronie rozsuwanej ściany słychać było głos Ragny.
– Zdajesz sobie sprawę, co się stanie? – spytała Helena.
– Nie wygląda, jakby się tym przejmowała – wtrąciła Lisa z rozbawioną miną. – Może aż tak nie interesują jej sportowe samochody.
– Chodźmy! – Tekla ruszyła do drzwi. – Pytanie tylko, którą drogę wybrać.
– Nie możesz wyjść przed zakodowaniem pacjenta – zawołała za nią Lisa.
– O czym ty mówisz? – prychnęła Tekla.
– Musisz zakodować pacjenta – powtórzyła Lisa. – Zgodnie z nowymi procedurami pacjentowi nie wolno opuścić SOR-u, zanim przyjmująca go kategoria, dawniej jednostka, nie nada mu kodu, który będzie mu towarzyszyć przez cały proces leczenia. Chodzi o taki kod kreskowy, który zgodnie z reorganizacją...
– Nie będę się godzić na ten idiotyzm! – Tekla pociągnęła za linkę i otworzyła drzwi na SOR. – Chodźmy, zanim facet nas opuści. Mam gdzieś pieprzony schemat organizacji. Jest młody. Nie zasługuje, żeby ginąć przez taki bezsens.
– Chcesz powiedzieć, że istnieje sensowny sposób umierania? – spytała Lisa.
Tekla pochwyciła spojrzenie pielęgniarki chirurgicznej i się uśmiechnęła.
– Co racja, to racja.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------