- W empik go
Zamknięta trumna - ebook
Zamknięta trumna - ebook
Odkryj mrożące krew w żyłach tajemnice brutalnego morderstwa w sercu duńskiej wsi.
IV część serii o komisarz Agnes Hillstrøm.
Kiedy starsza kobieta, Else Berthelsen, zostaje brutalnie zamordowana w swoim domu, pierwsze wskazówki prowadzą śledczych Agnes i Otto do mieszkańca pobliskiego ośrodka dla uchodźców, z którym ofiara współpracowała. Sprawa przybiera mroczny obrót, gdy główny podejrzany, syryjski uchodźca, zostaje znaleziony martwy w piwnicy zamordowanej kobiety.
W miarę jak fabuła się zagęszcza, młodszy wnuk Else powraca do Danii z Nowej Zelandii, a jego pozorna nieszczerość wobec policji rodzi nowe pytania. Pomimo narastających komplikacji, Agnes i Otto nie ustają w dążeniu do sprawiedliwości.
Idealna propozycja dla miłośników kryminałów skandynawskich, którzy cenią sobie twórczość Jo Nesbø czy Stiega Larssona!
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-270-8237-0 |
Rozmiar pliku: | 391 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Znów widziała te dzieci. Pomachała nawet ręką jasnowłosemu chłopcu na żółtym rowerku, gdy wjechał do ogrodu ścieżką prowadzącą wzdłuż strumienia. Ale chłopczyk nie odmachał, choć była pewna, że ją widział.
Dzieci były mile widziane w jej ogrodzie, choć o tym nie wiedziały. Czasem wydawało jej się, że nigdzie ich już nie widać. Wiele lat temu były stałym elementem krajobrazu miasta, ale teraz nieczęsto się je widywało. Zastanawiała się, dlaczego.
Niektórzy twierdzili, że młodzież siedzi w domach przy komputerach i telefonach albo ogląda telewizję. Nie rozumiała tego. Dzieciaki od zawsze przebywały na dworze. Nie pojmowała, dlaczego wolały siedzieć w domach, skoro mogą wyjść, kiedy tylko najdzie je ochota.
Im rzadziej dzieci przebywały na dworze, tym rzadziej nadarzała się okazja zobaczyć je podczas zabawy, a im rzadziej się natrafiała, tym bardziej skomplikowany i niezręczny stawał się kontakt dzieci z dorosłymi.
„Myśl o czymś innym”, powiedziała do siebie. „To sprawa niewarta zachodu. Masz osiemdziesiąt osiem lat. Lada dzień zawiozą cię na cmentarz. Nikogo nie obchodzi twoje zdanie na temat dorosłych i dzieci”.
Nikogo nie obchodzi twoje zdanie na jakikolwiek temat.
Ty sama nikogo nie obchodzisz.
Skarciła się w duchu. Użalanie się nad sobą nie leżało w jej naturze, a jednak było jej najgorszym wrogiem. Kiedy nie ma się już nikogo wokół siebie, a dni i noce są długie i samotne, trudno się nad sobą nie rozczulać. Człowiek nie dojada, codzienne obowiązki wykonuje obojętnie i bez przekonania. Po co się trudzić ścieraniem kurzu czy zmywaniem, czy w ogóle jedzeniem, skoro tak naprawdę czeka się już tylko na śmierć?
Odpowiedź była prosta: trzeba, bo trzeba. I nawet jeśli jedyną osobą, którą ona obchodzi, jest ona sama, to jest sobie winna jakiś wysiłek, by móc pożegnać się z życiem, zachowując choć trochę godności.
Teraz chciała, by dzieci wróciły. Żeby się bawiły w ogrodzie. Zrobiłaby im nawet wodę z sokiem; lodówka w kuchni buczy tak samotnie. Był to jedyny dźwięk, który słyszała. Jakiś czas temu zatrzymała wahadło zegara ściennego, gdy zdała sobie sprawę z faktu, jak wsłuchuje się w uporczywe tik-tak, wręcz kołysze się w takt jego dźwięku, jakby zegar wybijał rytm powolnego tańca, który wkrótce się skończy.
To zbyt makabryczne. Dlatego zatrzymała czas.
Ale on i tak biegł.
Zobaczyła na ulicy listonosza. Już sam widok tego młodego mężczyzny na rowerze elektrycznym stanowił wydarzenie. Rzadko miał coś dla niej – listy praktycznie przestały istnieć, podobnie jak osoby, które kiedyś do niej pisywały.
Dostrzegła, że chłopak się zatrzymuje i poczuła chwilowe napięcie. Tak, podchodzi do furtki! Chwilę później usłyszała skrzypienie klapki na listy w drzwiach i głuchy odgłos czegoś spadającego na wycieraczkę.
Reklamy byłyby rozczarowujące, choć i tak byłyby urozmaiceniem codziennej monotonii.
Dopiła powoli resztkę kawy, delektując się wyczekiwaniem i fantazjując. Czy można mieć nadzieję, że przyszedł prawdziwy list od Axela, jej wnuka, który studiował na uniwersytecie w Nowej Zelandii? Axel był szalonym chłopakiem o długich włosach. Napisał do niej przed Bożym Narodzeniem, a jego długi list przynosił jej radość jeszcze przez wiele dni. Axel ją lubił, może nawet kochał. W każdym razie ona kochała jego i w odpowiedzi napisała do niego równie długi i staranny list. Nakleiła znaczki i wrzuciła go do skrzynki przy stacji. Wciąż pamiętała chwilę, gdy wypuściła z ręki kopertę, wręcz drżąc na myśl o długiej podróży, którą będzie musiała przebyć, zanim Axel otworzy ją w swoim pokoju po drugiej stronie kuli ziemskiej.
Odstawiła filiżankę, unosząc się powoli. Udała się do sieni, gdzie zobaczyła kopertę leżącą na wycieraczce. Tętno jej wzrosło. To nie reklama, ale podłużna, biała koperta. Leżała frontem do góry, więc widać było, że to nie żaden list z okienkiem, tylko taki z prawdziwego zdarzenia, z odręcznie napisanym adresem. Wzięła chwytak, który pomoc domowa przyniosła jej z centrali dystrybuującej sprzęt rehabilitacyjny, gdy się poskarżyła, że nie może się już schylać.
Szczypce chwytaka złapały za kopertę, kobieta wyjęła ją i wróciła do stołu kuchennego, na którym położyła list, po czym nalała sobie kolejną filiżankę kawy z ekspresu. Dodała cukier – na tę wyjątkową okoliczność.
Usiadła, zamieszała w filiżance i wlepiła wzrok w kopertę.
– No otwórzże ją, ty świrnięta babo! – powiedziała do siebie.
Odstawiła filiżankę, ujęła kopertę, wsunęła uchwyt łyżeczki pod wieczko koperty i po jej rozerwaniu wyjęła list. Składał się z jednej, dwukrotnie złożonej kartki. Nie podano adresu nadawcy. Kobieta nie wiedziała, kto mógł go wysłać ani co zawierał.
Sięgnęła po okulary do czytania, wiszące na sznurku na jej szyi, włożyła je na nos i zabrała się za lekturę.2.
Ciemność panowała tylko przez kilka godzin w nocy, a nawet i wtedy mrok nie był całkowity. Przez większość dnia dreptała po pokojach i kuchni, nie mogąc sobie znaleźć miejsca i nie będąc w stanie się skoncentrować. Nie mogła się doczekać wczesnego wieczora, kiedy będzie mogła zażyć swoje tabletki, poczuć ich otulające, krzepiące działanie, a potem powoli wdrapać się po schodach na górę i położyć spać.
Chciała zachować rutynę. Połknęła tabletki kwadrans po dziewiątej; zazwyczaj działały dopiero po godzinie. Dała im jeszcze piętnaście minut, tyle samo czasu przeznaczając na wejście na górę i przygotowanie się do snu.
Przy odrobinie szczęścia i odpowiednim wycyrklowaniu moment, w którym jej głowa opadała na poduszkę, zbiegał się w czasie z pełnią działania tabletek i w ciągu kilku minut zasypiała kamiennym snem.
W takim wypadku potrafiła obudzić się przed piątą w tej samej pozycji, w której się położyła, jakby przeżywszy chwilową śmierć. Leżała wówczas w zupełnym bezruchu na boku z podciągniętymi nogami, patrząc na rozjaśniającą się z wolna roletę.
Ale dziś wieczorem było inaczej.
Dzisiejszy wieczór należał do tych, o których już z góry wiedziała, że bezsilny strach ogarniający jej myśli weźmie górę nad chemicznym działaniem tabletek i nie pozwoli na nadejście snu. Nastanie noc, którą przeleży wyłącznie dlatego, że nie będzie miała siły utrzymywać się dłużej w pozycji wyprostowanej.
Wgramoliła się pod lekką kołdrę i ułożyła wygodnie. Usłyszała trąbienie samochodu gdzieś w głębi ulicy. Ten przytłumiony, zwyczajny dźwięk dał jej poczucie, że świat wokół funkcjonuje tak, jak powinien, że ktoś wraca do domu lub z niego wyjeżdża.
Szare wieczorne światło w sypialni przypomniało jej o pewnym letnim wieczorze z dzieciństwa. Z jakiegoś powodu wysłano ją wcześniej spać – nie pamiętała, czy była niegrzeczna, czy chora – i leżąc w łóżku, nasłuchiwała odległych, wesołych głosów innych dzieci, wciąż bawiących się na dworze.
Wzbudziło to w niej poczucie wykluczenia, cierpkie i podszyte wstydem wrażenie, że jest zbędna.
Brakowało jej tego uczucia. Było czyste, nieskomplikowane, pełne nadziei.
Chcę być z wami.
Wciąż chciała być częścią wspólnoty, tyle że nie było już w czym uczestniczyć.
Wbrew oczekiwaniom zapadła w lekki sen, spowita szarą poświatą. Nie miała wrażenia, że śpi, ale gdy następnym razem poruszyła głową i spojrzała na cyfry na zegarze elektronicznym w kolorze zieleni eukaliptusa, okazało się, że jest prawie wpół do drugiej, a w sypialni panuje mrok.
Musiała śnić o Axelu, bo wciąż czuła jego bliskość i słyszała czuły, urywany śmiech.
Pomyślała o czymś, co powiedział jej, gdy skarżyła się na bezsenność. Postrzegała to jako wynik swojego wieku i samotności, ale Axel tylko skinął głową i powiedział:
– Mama mówi, że to odziedziczyłem. Jens nie.
Jens był starszym bratem Axela, pracował jako spedytor w Aarhus.
– Jens dobrze sypia? – spytała.
– Jak kamień.
– A ty nie?
Axel potrząsnął długą, sfilcowaną czupryną, która nosiła jakąś nazwę kojarzącą jej się ze słowem „zgredy”, ale i tak nie mogła jej zapamiętać.
– Nie, nie należę do śpiochów, podobnie jak ty.
– To przekleństwo. Obudziłam się o wpół do czwartej nad ranem i już po spaniu.
Axel kiwnął głową.
– Wtedy nachodzą nas różne myśli, jeśli się nie uważa.
– Jeśli się nie uważa? One i tak przychodzą, Axelu.
Wnuk się roześmiał.
– Mam na to metodę.
– Metodę?
– Tak, jeśli obudzę się za wcześnie, powtarzam mantrę.
– Co powtarzasz?
– Mantrę. Coś, co mówię do siebie. Dźwięk, który mi mówi, że nie powinien się zagłębiać w swoje myśli, że mam je od siebie odsunąć i odpoczywać. I że jutro też można o tym pomyśleć.
– No tak – odparła. – Skąd masz tę mantrę?
– Sam ją wymyśliłem. Przyszła do mnie.
Zalała ją wtedy fala wielkiej miłości do tego silnego chłopaka, połączona z rozpaczliwym wręcz smutkiem, że nie będzie jej dane ujrzeć, jak staje się dorosły i zakłada rodzinę. Prawdę mówiąc, Axel był człowiekiem, którego kochała najbardziej na świecie. Łatwo było z nim rozmawiać, czasem nawet myślała, że zbyt dużo mu mówi.
– Powtórzysz mi ją? – poprosiła.
Axel wzruszył ramionami.
– Trochę mi głupio.
– Ale ja nie mogę spać, Axelu.
– Okej. – Nachylił się w jej stronę i wyszeptał: _Fladda._
Spojrzała na niego.
– _Fladda?_
– Tak, ale musisz to wymawiać miękko, do siebie, wielokrotnie. Jak coś, co łopocze. Albo jak dźwięk przy przewracaniu kartki w książce. Fladda, fladda, fladda. Mantra nie pozwoli ci zagłębiać się we własne myśli. Musi być powierzchowna.
– I wtedy zasnę?
– Może. Ja zasypiam, jeśli mam fart.
Teraz, w mroku, gdy chłodnawa zielona poświata rzucana przez cyfry zegara padała na zasłonę, starsza pani zatęskniła za wnukiem. Axel potrafił mówić rzeczy, które brzmiały dziwnie, ale jak się głębiej nad nimi zastanowić, wcale takie nie były. Kiedyś powiedział:
– Jeśli jest się nieszczęśliwym lub zdezorientowanym, należy stanąć na jednej nodze.
Brzmiało to wariacko, ale wcale nie było takie głupie, sama wypróbowała. W jej wieku stanie na jednej nodze wymaga takiej koncentracji, że rzeczywiście zapomina się o stanie swojego umysłu.
Axel często mówił rzeczy, które brzmiały głupio lub niewłaściwie, ale w rzeczywistości takie nie były.
Wyszeptała cichutko:
– Fladda, fladda, fladda.
Sam akt szeptania sprawił, że zrobiła się senna. Odnosiła niejasne wrażenie, że zapomniała coś zrobić. Powieki jej zadrżały, gdy usłyszała odległe tąpnięcie. Ale kiedy zarejestrowała, że ktoś idzie po schodach, następując na siódmy, skrzypiący stopień, była już daleko stąd.
„Axel wdrapuje się po schodach”, pomyślała z uśmiechem.3.
– Boże – powiedziała Gerda Eberlein, odchylając głowę do tyłu i przeczesując palcami włosy Agnes. – Więcej!
Agnes dała jej więcej. Sutki Gerdy stwardniały, przypominając teraz gumki do ścierania. Przygryzła jeden, gdy ciało Gerdy wygięło się w łuk, a jej uda zadrżały.
Agnes przyglądała się nagiemu ciału, gdy zaspokojona Gerda wstała, by pójść pod prysznic. Miała ładną pupę. Nie były to jędrne, małe, dziewczęce pośladki – jak sama stwierdziła – ale też nie kwadratowy tyłek starej baby. Agnes przyznawała jej rację. Gerda miała po prostu ładną, kobiecą pupę, przywodzącą na myśl duńską aktorkę Livę Week i wypowiedzi ekspertów od urody, zaniepokojonych tak charakterystycznymi dla współczesnych czasów bulimią i nienawiścią do własnego ciała.
Gerda przystanęła, czując na sobie jej wzrok, i zakręciła pupą.
– Czy mam za duży tyłek? – spytała.
– Za duży do czego? – spytała Agnes. – Ujdzie.
– Chyba dojdzie; właśnie to zrobił. – Gerda się uśmiechnęła. – Idę pod prysznic.
Gerda mieszkała w willi z żółtej cegły w Hillerød. Agnes lubiła tu przebywać. Gerda uwielbiała prace ogrodowe. Żelazna, biała poręcz na schodach i wokół tarasu była świeżo pomalowana, a Gerda przygotowywała jedzenie, nie poświęcając temu nawet zbytniej uwagi.
Było niedzielne przedpołudnie.
Piły kawę, jedząc bułeczki w kuchni Gerdy, gdy Agnes oświadczyła:
– Muszę dziś odwiedzić mamę.
– Mamę? – Gerda uniosła brwi. – Nie wiedziałam, że twoja mama żyje.
– Cóż – odparła Agnes. – Ona sama nie zawsze o tym wie.
– Gdzie mieszka?
– W Holte, w domu opieki. Ma dziewięćdziesiąt dwa lata.
– Jak się nazywa?
– Erna. Erna Hillstrøm.
– Czy jest z nią kontakt?
– To za dużo powiedziane. Jest wiekowa i krucha. Ale nie ma demencji, rozpoznaje ludzi.
– Ludzi?
– Mnie. Poza mną nikt inny jej nie odwiedza.
– Nie ma innej rodziny?
– Mam młodszego brata Nielsa, ale on przyjeżdża tylko na Boże Narodzenie. Mieszka w Anglii, jest inżynierem. Jego zdaniem ja się lepiej nadaję do takich rzeczy.
– Do opieki nad waszą matką?
Agnes potwierdziła.
– Łączy to z faktem, że pracuję w policji.
– Co takiego?
– Twierdzi, że mam coś, co on nazywa kompetencją psychologiczną, której on nie ma.
– Bo jest inżynierem?
– Nie, bo jest leniwym idiotą, który ma gdzieś własną matkę.
Gerda skinęła głową.
– Mogę pojechać z tobą?
Agnes odłożyła bułkę.
– Do mamy?
– Tak.
– A chcesz?
– Przecież właśnie spytałam.
– Masz ochotę poznać moją matkę?
Gerda podrapała się po brodzie.
– Mam ochotę poznać ciebie i wszystko, co się z tobą łączy.
– Bo się wzruszę.
– Daj spokój.
– Nie, serio. Jestem wzruszona.
– Czyli mogę z tobą pojechać?
– Byłoby cudownie. – Agnes skinęła głową. – Ale nie kombinuj, ona jest stara i…
Gerda przechyliła głowę i z uśmiechem wlepiła w nią spojrzenie.
– Czy twoja matka może się o tym dowiedzieć?
– O czym?
– O nas.
Agnes powoli pokiwała głową.
– Wątpię, czy ją to zainteresuje. Ale na pewno się ucieszy na widok kogoś innego poza mną.
Erna Hillstrøm siedziała w swoim fotelu przy oknie. Widziała, jak szczęśliwa jest Agnes, i już miała się uśmiechnąć na ten widok, ale się pohamowała. Nie ma sensu mówić o czymś, co jest oczywiste. Powód niewysłowionej radości jej córki siedział tego przedpołudnia na krześle obok Agnes. Życie jest przedziwne. Erna nigdy w życiu by nie pomyślała, że nadejdzie dzień, w którym poczuje się szczęśliwa na myśl o tym, że jej sześćdziesięciodwuletnia mała córeczka okaże się „lizbiją”. Może Agnes nie znała tego słowa, ale jej ojciec owszem i teraz pewnie przewraca się w grobie.
Tak to bywa.
„Przyjaciółka” Agnes była ładna i pełna uroku. Przyniosła kwiaty, nie takie z kiosku czy ze stacji benzynowej. Erna przyjrzała się bukietowi: ułożono go starannie i z rozmysłem.
– Gerda jest patologiem – wyjaśniła Agnes. – Pracujemy razem.
– Wyobrażam sobie – mruknęła Erna. – A co robi taki… patolog?
– Przeprowadzam sekcje zwłok – odparła kobieta imieniem Gerda. Miała grube, jasne włosy tego rodzaju, który siwieje w niezauważalny sposób.
– Ach, tak! – powiedziała Erna. – Jeśli zostaniecie wystarczająco długo, będziesz mogła zbadać moje.
– Mamo – mruknęła Agnes.
– Mam dziewięćdziesiąt dwa lata, Agnes, chyba możemy o tym pożartować.
– Jeszcze długo pożyjesz.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.