Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Zanim nadejdzie jutro. Tom 1. Podróż do krainy umarłych - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 września 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zanim nadejdzie jutro. Tom 1. Podróż do krainy umarłych - ebook

Historia o zwykłych ludziach, których życie zmienia się w ciągu kilkunastu minut… Początek wojny to dla Kresów Wschodnich czas wywózek w odległe i złowrogie rejony Związku Radzieckiego. Dobrze zapowiadająca się aktorka, żyjąca w szczęśliwym związku z lekarzem społecznikiem, zawadiacki lekkoduch grający na saksofonie, siostry bliźniaczki, których ojciec znika bez śladu, chłopiec opiekujący się niewidomym dziadkiem i młoda mężatka wychowująca córeczkę – tych wszystkich ludzi pewnego dnia połączyło jedno zdarzenie… Wywózka w nieznane, do świata, w którym jedynie śmierci jest pod dostatkiem, a życie staje się już tylko walką o przetrwanie. Czy poradzą sobie na tej nieludzkiej ziemi, nie tracąc swojego człowieczeństwa? A może w staraniach, by dotrwać do następnego dnia, wygrają zwierzęce instynkty?

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7835-694-3
Rozmiar pliku: 709 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Wilno, 1937

Jakub Staśko wsłuchiwał się w słowa siedzącego naprzeciwko niego mężczyzny. Niewiele wiedział o mieście, do którego właśnie podążał, ale człowiek dzielący z nim przedział stanowił istną skarbnicę informacji. Gdzie zjeść, gdzie znaleźć nocleg i dobrze się zabawić – te wiadomości były niezbędne, by dać sobie radę w dużym, nieznanym mieście. Zwłaszcza gdy w kieszeni spodni ma się ostatnie pięć złotych. Zerknął w okno, ale zobaczył jedynie ciemną czeluść, bowiem dochodziła już dwudziesta druga.

Jego towarzysz właśnie skończył opowieść o żydowskich cwaniakach, z którymi należy uważać, bo bardziej przypominają oni kuglarzy niż ludzi interesu – zawsze okpią człowieka.

Kiedy Jakub pomyślał, że towarzysz podróży w końcu zamilknie, ten odezwał się ponownie:

– Znowu zaczyna padać… – westchnął jegomość. – Co za parszywa pogoda.

Jakub pokiwał głową i zerknął ukradkiem na swoje buty. Były tak ciasne, że chwilami odnosił wrażenie, jakby ktoś pilnikiem pocierał mu stopy. Przez niemal całą drogę żałował, że połaszczył się na nowe pantofle kolegi, zostawiając mu w zamian swoje, dziurawe i tak zniszczone, że nawet ciągłe pastowanie nie pomagało. Tak, jego butom już chyba nic nie było w stanie przywrócić blasku. A jakże on miał pojechać szukać pracy w dziurawych butach? Wilno to szmat drogi, a nadszedł listopad, który bezlitośnie częstował ludzi deszczami i przenikliwymi, zimnymi wiatrami. Poczciwy Kazek miał jednak stopę mniejszą od Jakuba i to sprawiało, że buty były koszmarnie niewygodne. Jakby to miało stanowić karę za kradzież. Kiedy jednak znowu zaczęło padać, Kuba pomyślał, że chyba woli przemęczyć się w za ciasnych pantoflach, niż paradować po mokrym wileńskim bruku z dziurą w podeszwie.

Nie chciał okradać Kazka, chłopak był naprawdę w porządku. I grał na fortepianie jak sam Pan Bóg. Jakub nie miał jednak wyjścia. Musiał uciekać, i to jak najdalej od Warszawy, a że był goły jak święty turecki, wziął bez pytania i nowe buty kolegi, i pięć złotych, które Kazek przygotował na komorne. Obiecywał sobie, że odda z nawiązką wszystko, co ukradł i nawet zostawił na komodzie rozpaczliwy i przepraszający list. Tylko co Kazkowi było po liście, jeśli będzie musiał iść do roboty w dziurawych butach i w dodatku ze dwa numery za dużych.

***

Jakub nie chciał być bardzo bogaty, jak wielcy panowie, ale pragnął stać się na tyle zamożnym człowiekiem, by móc sobie kupić nowe buty i garnitur. Pantofle już się rozleciały, a garnitur aż błyszczał, taki był wyświechtany. Nic więc dziwnego, że imał się wszystkich zajęć, które mogły przynieść mu choć trochę grosza. Kiedy jeden szuler, zachwycony jego grą na saksofonie, a przy tym ostro podchmielony, pokazał mu kilka karcianych trików, Kuba uznał je za genialne i postanowił niemal od razu wykorzystać.

Chaim miał szulernię na Muranowie. Mieściła się w obskurnym budynku magazynowym, ale chętnych do gry nigdy nie brakowało. Niektórzy wchodzili z kilkoma złotymi, a wychodzili z tysiącami, inni na odwrót. Kuba uznał, że dzięki zdobytej wiedzy on będzie zaliczał się do grupy pierwszej. Zignorował słowa pijanego szulera, że potrzebne są lata praktyki, a to, co pozornie wygląda na łatwe, jest trudne jak cholera. Ćwiczył jeden trik przez cały tydzień. Naoliwił rękę, wsunął pod mankiet całą talię i wyginał nadgarstek, by niepostrzeżenie wyciągnąć odpowiednią kartę, gdy pojawi się ku temu okazja. Po siedmiu dniach uznał, że jest gotowy, by sięgnąć po fortunę. Jakże naiwny był…

Pierwszy raz, gdy wszedł do szulerni Chaima, był pełny optymizmu i wiary w swoje umiejętności. Potrafił grać w karty, ale cóż to były za partyjki – przy kuflu piwa, z kumplami, gdzie złotówka była najwyższą stawką, podczas gdy u Chaima – najniższą. Zaprowadzono go do zaniedbanego nieco pomieszczenia, które kiedyś zapewne było kantorkiem na szczotki lub czymś w tym rodzaju. Panowała tam duchota, a nad stołem wisiała prosta lampa przemysłowa. Wszyscy gracze palili, wypuszczając w przestrzeń kłęby gęstego, gryzącego dymu. Stare wygi mieli twarze niczym wyciosane w kamieniu, co nie napawało nadzieją. Niespodziewanie jednak zaczął wygrywać, i to bez konieczności stosowania trików. Małe pieniądze, zaledwie kilkanaście złotych, ale dla Kuby stanowiły wręcz mannę z nieba. Tkwiące w rękawie karty niemal parzyły mu rękę, ale wciąż czekał na właściwy moment. Jednak przez cały czas miał wrażenie, że jego partnerzy nie patrzą w swoje karty, ale na niego. Nic dziwnego, w końcu był nowy. Postanowił, iż tym razem potraktuje owo spotkanie jak trening, bowiem gra o wysokie stawki wyglądała zupełnie inaczej niż ta z kumplami, gdy partyjka pokera jest jedynie dodatkiem do mocno zakrapianej i wesołej imprezy.

Szczęście mu dopisywało. Do czasu. Nie miał pojęcia, że jest to typowa strategia starych wyjadaczy, by ograć żółtodzioba. Najpierw dają mu wygrać, by z końcem wieczoru pozbawić wszystkiego, łącznie ze starym zegarkiem. Kart nie wyciągnął z rękawa, bał się. Oni wciąż go obserwowali, postanowił więc, że nie może szarżować, musi lepiej się rozeznać. Cóż z tego, gdy nie miał już pieniędzy, by odbyć podobne ćwiczenia. Wściekły wychodził z szulerni, żegnany sztucznymi uśmieszkami, pełnymi współczucia i tekstami w stylu: „No, kolego, następnym razem się odegrasz. Dzisiaj po prostu ci nie farciło”. Jednak Kuba zdążył się zorientować, że to wszystko było jednym wielkim spektaklem i popisem kanciarzy. Postanowił, iż owszem, odegra się, ale na pewno nie będzie liczył na łut szczęścia, a poćwiczy lepiej swój popisowy trik. Musiał tylko zdobyć jakieś pieniądze. Kiedy następnym razem pojawił się w szulerni, z pomocą przyszedł Chaim, który pożyczył mu forsę. Jakub złożył zamaszysty podpis na wekslu i był gotów do kolejnej partyjki.

„Ja wam pokażę, cwaniaki warszawskie. Zostawię was w samych gaciach” – odgrażał się w myślach, gdy kolejny raz zasiadł przy drewnianym stole, wśród kłębów dymu papierosów i cygar. Poczuł, że jest cały mokry od lepkiego potu, ale na szczęście inni także byli spoceni, zapewne z uwagi na panujący zaduch. Rozpoczynali, jak zwykle, nową talią, ale wiedział od swojego mentora, że u Chaima gra się ciągle jednakowymi kartami. Kuba upatrywał w tym swojej szansy, nie mając pojęcia, że podobnie myślał każdy, kto zasiadał do partyjki pokera.

I w końcu nadszedł ten moment. Postawił wtedy wszystko, co pożyczył od Chaima. Dwieście złotych. To było jego być albo nie być. Usłyszał głos mężczyzny siedzącego naprzeciwko, ale nie pamiętał, co tamten mówił. Nieco otyły jegomość w marynarce w kratę pocił się jak świniak na ruszcie i co chwilę ocierał chustką mokre czoło, dłonie i szyję. Kuba musiał skorzystać z tej chwili nieuwagi i niepostrzeżenie wyciągnąć karty. Najpierw asa trefl, potem króla. I będzie bogatym człowiekiem. Siedzący obok ciemnowłosy facet, żujący przez całą rozgrywkę zapałkę, rzucił karty na stół. Gorzej być nie mogło. Kareta. Cztery asy. Zatem na stole nie mógł pojawić się piąty. Miał w zanadrzu jeszcze damy, ale to wciąż było za mało, by zgarnąć pulę…

Nie miał pojęcia, jak spłaci dług, ale nie przejmował się tym zanadto. Chaim, chociaż jego wygląd zdawał temu przeczyć, był bogatym człowiekiem. Pewnie dlatego, że skubał takich jak on, a długi karciane należały do tych honorowych i trzeba było je spłacić. Kuba Staśko nie miał jednak z czego ich oddać. Grał w bandzie na saksofonie. Niestety, tylko do tak zwanego kotleta. Najczęściej po kilku godzinach wszyscy byli już mocno podchmieleni i nikt nie był w stanie docenić kunsztu jego gry. Nawet tańczące pary jedynie kiwały się na parkiecie, zapewne z powodu niemocy, która pojawiała się zazwyczaj po wypiciu dużej dawki alkoholu. Łudził się, że w tak podrzędnych knajpach psy gończe Chaima nie będą go szukać, a nawet jeśli znajdą, zorientują się, że jest zwykłym gołodupcem i zostawią go w spokoju.

W istocie przez kilka tygodni było spokojnie. Kuba szybko zapomniał o całej sprawie i wracając nocą do domu, nawet nie rozglądał się nerwowo. Wdychał zapach nocy. Uwielbiał noc. Wydawała mu się dużo bardziej atrakcyjną porą niż dzień. Tak jakby w ciemności można było w końcu poznać ukrytą twarz tego miasta – Warszawy, miejsca, które polubił całym sercem. Anonimowe, bezwzględne, ale dające poczucie wolności. Niektórych prowincjuszy to przerażało, ale to, co dla innych było wadą, dla niego stanowiło zaletę. Mieszkał na Powiślu, z Kazkiem. Jego kumplowi wiodło się nieco lepiej, bo popyt na pianistów był znacznie większy niż na saksofonistów. On musiał dołączać do grup muzyków, Kazek mógł grać solo i dlatego pracował niemal bez przerwy, wspierając finansowo kolegę. A to założył za niego komorne, a to kupił jedzenie, i wręcz notorycznie pożyczał mu koszule. Miał ich pięć, a Kuba zaledwie dwie, więc gdy gospodyni wyprała obie, pozostawał mu jedynie poszarzały podkoszulek.

Wchodził do ciemnej bramy kamienicy, gdy ujrzał cień ogromnej postaci opartej o ścianę. Pewnie nawet nie spostrzegłby owego mężczyzny, bowiem wokół panowały ciemności, a mdłe światło oddalonej kilkadziesiąt metrów od bramy latarni ledwie pozwalało rozpoznać kontury budynków. Zwrócił jednak uwagę na postać z uwagi na papierosowy dym wypuszczany przez intruza z głośnym świstem, jakby człowiek palił jedynie po to, by głęboko powzdychać. Staśko przyśpieszył kroku i właśnie przechodził obok ogromnej postaci, gdy poczuł nagle, że ktoś ściska jego ramię. Masywna dłoń prawie miażdżyła mu kości. Syknął z bólu.

– Co jest, do cholery? – warknął Kuba.

Dłoń mężczyzny jeszcze mocniej zacisnęła się na barku chłopaka. Tym razem ból był tak silny, że Kuba wypuścił z dłoni futerał z saksofonem, który z hukiem upadł na chodnik.

– Jak to co, kolego? Chyba jesteś coś winny panu Chaimowi – powiedział ze spokojem mężczyzna.

Kuba teraz dopiero się porządnie wystraszył. Sądził, że ma do czynienia ze zwykłym rzezimieszkiem, który co najwyżej odbierze mu gażę za wieczór i nawet nie zainteresuje się takimi fantami, jak saksofon czy marynarka. Bo przecież na dziurawe buty nie będzie się zasadzał. Sytuacja wyglądała jedna zdecydowanie poważniej, skoro ten człowiek był od Chaima.

– Ja… Ja… – zaczął się jąkać Kuba.

– Tylko nie wyjeżdżaj mi tu po niemiecku: „Ja, ja”. Kiedy oddasz forsę panu Chaimowi? – zapytał ostro mężczyzna.

– Właśnie zbieram. Odkładam każdy grosz, byle tylko pana Chaima spłacić – wysapał Kuba.

– Posłuchaj, obrzępało, mnie tam ganc pomada, czy zbierasz, czy kradniesz, czy z ulicy bruk wygryzasz. Masz tydzień na oddanie forsy panu Chaimowi, bo inaczej skończysz w parku sztywnych. A teraz dostaniesz zadatek…

Ogromna pięść mężczyzny wylądowała na nosie Kuby. To był naprawdę potężny cios. Tak silny, że chłopak upadł na bruk i miał wrażenie, że widzi gwiazdy. I nie były to te, które niekiedy rozświetlały niebo swoim blaskiem. Na szczęście ogromny typ poprzestał na tym jednym ciosie, zapewne dlatego, że był wystarczająco mocny, by wystraszyć nawet najtwardszego delikwenta.

Po kilku minutach Jakub Staśko podniósł się z ziemi i powlókł do swojego mieszkania. Na szczęście Kazek już spał, więc nie musiał się tłumaczyć ani z rozbitego nosa, ani upapranego garnituru. Musiał jednak coś postanowić i w końcu zdecydował się na ucieczkę, uznając, że nie jest w stanie w tak krótkim czasie zdobyć pieniędzy dla Chaima. A zatem jedynym wyjściem było opuszczenie Warszawy i udanie się do innego wielkiego miasta.

Po krótkim namyśle wybrał Wilno. Spotykał w lokalach ludzi, którzy wciąż porównywali to miasto do stolicy i oczywiście owe porównania były niezbyt korzystne dla Warszawy. W Wilnie mieszkało w owym czasie jakieś dwieście tysięcy ludzi, a więc zapewne znajdowały się tam knajpy i kawiarnie z dansingami. Musiał jednak jakoś się zaprezentować w nowym mieście, bo łachudry i obszarpańca nikt nie zechciałby przyjąć nawet do podrzędnej knajpy. Tak też uczynił, przy okazji okradając Kazka z butów, jednej koszuli i pieniędzy na komorne. Kupił na Różycu nieco sfatygowaną walizkę, nowy krawat i pewnego pięknego dnia po prostu zniknął z Warszawy, nie informując o tym nikogo. Nie spodziewał się, aby Chaim narażał się na dodatkowe koszty, by szukać Kuby po całej Polsce, bo kwota, którą chłopak był mu winien, nie stanowiła szczególnego majątku. Przynajmniej dla Chaima.

***

Pociąg z Warszawy miał być w Wilnie o godzinie dwudziestej drugiej trzydzieści. Pora właściwa, by znaleźć nocleg, jednak dla Kuby taka godzina oznaczała dopiero środek dnia. Przywykł do nocnego życia i gdy inni już ziewali albo nawet spali głębokim snem, on dopiero odżywał. Miejsce do spania jednak musiał znaleźć od razu, bowiem po północy pozostaną do jego dyspozycji jedynie najdroższe hotele. Gadatliwy jegomość, w binoklach i z siwą brodą, jak żywo przypominający Bolesława Prusa, poinstruował go, że najtańsze noclegi mają w schronisku wycieczkowym przy Uniwersyteckiej. Po złotówce za noc, a jak się ktoś uczy, to można nawet wytargować jeszcze dwadzieścia pięć groszy. Kuba swoją edukację zakończył na maturze i od tego czasu minęło już kilka lat, ale miał nadzieję zastać w recepcji jakąś fertyczną kobietkę, którą oczaruje swoim usposobieniem i ta przymknie oko na nieco wyrośniętego ucznia. Potem zamierzał udać się do knajpy Zacisze, przy Mickiewicza, gdzie przygrywano na dansingach siedem dni w tygodniu. Miał nadzieję otrzymać jeśli nie angaż, to chociaż dorywczą pracę. Wiedział, że może stracić wszystko, oprócz saksofonu. To ów instrument gwarantował mu przeżycie i codzienną kromkę chleba. Dlatego Jakub Staśko nigdy nie tracił optymizmu, bo wierzył, że póki trzyma w dłoni futerał z zawartością, poradzi sobie w życiu ze wszystkim.

Wyszedł przed budynek dworca i postawił kołnierz prochowca, który był zdecydowanie za cienki na tę porę roku. Jednak nowy, ciepły płaszcz z prawdziwej wełny już od kilku lat pozostawał jedynie w sferze jego marzeń. Życie w Warszawie pochłaniało jego zarobki na bieżąco, zatem każdy dodatkowy wydatek musiałby być okupiony rozmaitymi wyrzeczeniami, a tych Kuba robić nie chciał, bo jakże miałby mieć siłę i parę w płucach, gdyby zrezygnował na przykład z obiadów.

Wykrzywił twarz w grymasie, wciąż czując brzemię zbyt ciasnych butów, ale pomyślał, że może deszcz płynący po ulicach niemal strumieniami trochę rozmiękczy skórę i pozwoli nieco dopasować obuwie do rozmiaru jego stóp. Ruszył w kierunku ulicy Zawalnej, by dotrzeć nią do Uniwersyteckiej, gdzie znajdowało się schronisko. Każdy krok był niemal katorgą i mimo padającego deszczu i braku parasola Kuba musiał co rusz przystawać, by dać wytchnienie ściśniętym stopom. Tym razem przystanął przed biurem loterii. Pomyślał, że gdyby tak trafił główną wygraną, kupiłby sobie dwadzieścia par butów, w tym kilka o numer większych, by nigdy już nie czuć przykrego ucisku podczas chodzenia. Po chwili jednak odpędził te marzenia, uznając, że jakkolwiek do pewnych rzeczy ma szczęście, tak gier hazardowych powinien unikać jak ognia piekielnego, wszak to one doprowadziły go do finansowej ruiny i zmusiły do pożegnania się z jego ukochaną Warszawą.

– Całuję rączki – powiedział szarmancko, gdy przemoczony do suchej nitki dotarł w końcu do schroniska wycieczkowego.

Młoda dziewczyna, o znudzonym wyrazie twarzy i włosach ściągniętych w kok baletnicy, popatrzyła na przybysza beznamiętnie i oznajmiła:

– Mamy tylko pojedyncze pokoje. Po cztery złote za dobę.

Kuba miał pięć, co oznaczało, że następnego dnia zostanie kompletnie bez grosza, bo przecież jeść także musiał.

– A ja słyszałem, śliczna panno, że macie po siedemdziesiąt pięć groszy. – Ostatkiem sił zdobył się na czarujący uśmiech. Miał wrażenie, że jeśli za chwilę nie zdejmie tych koszmarnych butów, straci czucie w nogach.

Dziewczyna ziewnęła.

– Zgadza się. W pokojach wieloosobowych i dla młodzieży szkolnej.

Kuba Staśko zrezygnował z wszelkich umizgów i powiedział uczciwie:

– Moja droga, powiem szczerze i otwarcie. Nie mam czterech złotych na nocleg, jestem zmęczony, mokry nawet pod bielizną, co może pani sprawdzić, jeśli ma ochotę, i buty mnie uwierają. Niechże pani znajdzie mi jakiś kąt w wieloosobowym pokoju, bylebym tylko łóżko dostał i mógł zdjąć z siebie te łachy.

Dziewczyna kolejny raz spojrzała na Jakuba i znowu ziewnęła.

– Niech pan idzie do ósemki. Na drugie piętro. Pod oknem stoi jedno łóżko. Niedaleko pieca, więc wysuszy pan ubranie. Policzę panu dobę ze zniżką, jeśli zostanie pan co najmniej dwie noce.

– Księżniczko, dobra wróżko, aniele złocisty, życie mi ratujesz – powiedział Kuba i wycisnął na dłoni dziewczyny siarczysty pocałunek.

W pokoju, gdzie słychać już było chrapanie współmieszkańców, Jakub zdjął w końcu buty, mokre odzienie i od razu poczuł, że świat zrobił się nieco piękniejszy. Obiecał sobie, że za pierwsze zarobione pieniądze kupi na bazarze jakieś używane pantofle, bo nie zniesie więcej butów Kazka. A te może mu odeśle, żeby chłopina nie uznał go za złodzieja i oszusta.

Postanowił, że do Zacisza pójdzie nazajutrz, jeśli udało mu się wycyganić od młodej recepcjonistki zniżkę za łóżko, bo choć spać mu się nie chciało, był bardzo zmęczony. Poza tym nie mógł się pokazać w lokalu w takim stanie. Musiał osuszyć ubranie, wygładzić włosy brylantyną, skropić się obficie wodą kolońską i sprawiać wrażenie człowieka sukcesu. Tak, musiał zaprezentować się w taki sposób, aby zarządcy knajpy myśleli, że właśnie wygrali los na loterii, mogąc zatrudnić muzyka pokroju Jakuba Staśko.

***

Młodziutka Nina Korcz posiadała cechę, która niezwykle pomagała jej w życiu. Była to ogromna wiara we własne możliwości. Zawdzięczała to wyłącznie swojemu ojcu, który, odkąd pamiętała, powtarzał jej, by zawsze miała o sobie dobre zdanie. Otwarta i przyjaźnie nastawiona do świata, realizowała marzenia, które innym wydawały się absurdalne. Jej rodzice, nauczyciele, żywili nadzieję, że ich córka również wybierze ten zawód, a przede wszystkim dobrze wyjdzie za mąż, ponieważ odznaczała się nietuzinkową urodą i posiadała wdzięk, który działał na mężczyzn. Tymczasem Nina po maturze ani nie wyszła za mąż, ani też nie została nauczycielką. Zdała do Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej w Warszawie, skończyła go i została aktorką. Rodzina pogodziła się w końcu z tym faktem, nie wróżono jej jednak błyskotliwej kariery, ponieważ pierwszy angaż otrzymała w niewielkim prowincjonalnym teatrze. Nina nie traciła nadziei i była pełna wiary we własne szczęście i talent. Z ogromną radością, ale też bez specjalnego zdziwienia przyjęła więc wiadomość, że może pracować w jednym z najlepszych teatrów Rzeczpospolitej – na Pohulance, w Wilnie.

Kiedy jednak stanęła w progach sali tegoż teatru, ściskając w dłoni dużą walizkę, pierwszy raz od niepamiętnych czasów poczuła się onieśmielona, i to nie tylko wielkością gmachu. Zobaczyła pod sceną siedzącą grupę ludzi, którzy zawzięcie o czymś dyskutowali. Wśród nich dostrzegła słynnego reżysera – Izydora Bielskiego – i uznaną aktorkę – Apolonię Ryszewską. Może to właśnie ich osoby sprawiły, że Nina dygnęła niczym pensjonarka i wydukała cichutko powitanie.

– A oto nasz nowy nabytek – powiedział mężczyzna z pokaźnym brzuchem i mocno przerzedzonymi włosami. – Panna Nina Korcz od poniedziałku zasili nasze szeregi.

Nina rozpoznała w nim dyrektora teatru i uśmiechnęła się do niego życzliwie. Pozostałe osoby zaledwie prześlizgnęły się wzrokiem po jej twarzy i powróciły do rozmowy, jakby kompletnie ich nie zainteresowała nowa aktorka. Dziewczyna poczuła się niezręcznie. Co prawda nie spodziewała się kwiatów i czerwonego dywanu na powitanie, ale sądziła, że pozostali pracownicy teatru przywitają się z nią nieco bardziej wylewnie. Na szczęście dyrektor Sabinicz wyprowadził ją z sali głównej i zaprosił do swojego gabinetu, by omówić szczegóły jej pracy.

– Zamieszka pani u Sylwii Dynarskiej, na Mickiewicza To niedaleko teatru i mieszkają tam również dwie inne nasze artystki, Apolonia Ryszewska i Maria Raczkiewiczówna. Miejsce jest prestiżowe, a pani Dynarska dba o nasze aktorki bardziej niż o własne córki – zapewnił ze śmiechem dyrektor i wręczył Ninie karteczkę polecającą dla gospodyni mieszkania.

Zaproponował także filiżankę herbaty, co Nina przyjęła z wdzięcznością, ponieważ była nieco zmęczona podróżą do Wilna.

– Przez te dwa dni proszę się rozgościć i poznać nasze piękne Wilno, no a w poniedziałek… praca na pełnych obrotach. Ruszamy ze Snem nocy letniej i mam nadzieję, że reżyser będzie na tyle zadowolony z pani gry, iż obsadzi panią w roli Heleny… Ale, ale nie przesądzajmy. Ja nie wtrącam się w obsadę panu Izydorowi. – Sabinicz poklepał się w pierś, chociaż każdy, kto miał z nim do czynienia, wiedział, że nawet Bielski nie był w stanie mu odmówić, jeśli ten chciał dać rolę swojej protegowanej.

– Bardzo dziękuję i obiecuję, że na poniedziałkowej próbie dam z siebie wszystko i pan Izydor po prostu będzie musiał mi dać rolę Heleny. – Nina nabrała animuszu.

– Nie wątpię, nie wątpię… Dlatego panią zatrudniłem. W Romeo i Julii była pani doskonała, aż za doskonała jak na ten zapyziały teatrzyk – mruknął.

– Bardzo pan łaskawy. – Skinęła głową.

Reszta rozmowy dotyczyła spraw organizacyjnych i płacowych, po czym Nina opuściła imponujący gmach teatru i udała się w kierunku ulicy Mickiewicza, jednej z najbardziej znanych w Wilnie. Zapewne bardziej rozkoszowałaby się widokiem urokliwych kamieniczek i licznych wieżyczek kościołów, wyrastających ponad dachami domów, ale pogoda była wyjątkowo niesprzyjająca. Wiało dość mocno, a z nieba zaczął padać rzęsisty deszcz. Nina w jednej ręce trzymała parasol, który wyginał się niebezpiecznie pod wpływem porywów wiatru, w drugiej zaś dzierżyła swoją przepastną walizkę. Nie był to więc odpowiedni moment, by zachwycać się miastem.

Miejsce, w którym miała zamieszkać, w istocie znajdowało się blisko teatru, a eklektyczna kamienica prezentowała się bardzo elegancko. Weszła na pierwsze piętro i nacisnęła dzwonek przy dwuskrzydłowych dębowych drzwiach. Wkrótce stanęła w nich kobieta, nieco już leciwa, z ogromnym kokiem na głowie. Włosy miała ufarbowane na blond, usta pociągnięte intensywnie czerwoną szminką i przywodziła Ninie na myśl kurtyzanę z francuskich dworów. Jednakże najbardziej przerażające były jej oczy. Duże, nieco wyłupiaste i każde z nich patrzyło w inną stronę.

Wnętrze mieszkania prezentowało się równie okazale, co fasada kamienicy. Wysokie sufity ozdobione sztukateriami, masywne drzwi prowadzące do pokoi i dyskretne kinkiety z aksamitnymi abażurami. Podłogę pokrywał miękki chodnik w kwiaty.

– W moim mieszkaniu ma kwaterę sama Apolonia Ryszewska – poinformowała z emfazą Dynarska, prowadząc Ninę do jej pokoju. – Biedaczka, tak wcześnie owdowiała i straciła synka. Taka tragedia… Ale to wielka dama i wspaniała aktorka. Polska powinna być z niej dumna.

Gospodyni mówiła to takim tonem, jakby dawała młodej adeptce sztuki aktorskiej do zrozumienia, że mieszkanie u niej jest zaszczytem i szczególnym wyróżnieniem. Nina potakiwała z grzeczności, ale nie wdawała się w żadne dyskusje z gospodynią, ponieważ jej największym marzeniem było zdjęcie z siebie mokrego palta i pantofli.

Pokój, w którym miała zamieszkać, nie był już tak efektowny, jak korytarz do niego prowadzący. Zapewne jako młoda i nieznana aktorka nie zasłużyła sobie na nic lepszego. Jednak Nina nie narzekała. Miała łóżko, szafę i stolik. A to jej wystarczyło. Chciała skupić się na pracy, by w przyszłości stać się gwiazdą na miarę Apolonii Ryszewskiej, której czas powoli mijał. Ktoś musiał ją zastąpić i Nina była niemal pewna, że to właśnie do niej uśmiechnie się szczęście.

Rozpakowała walizkę, przebrała się i do wieczora siedziała na krześle przy oknie, wpatrując się w strumienie ludzi idących po ulicznym bruku. Usłyszała pukanie do drzwi.

– Proszę – powiedziała dość głośno.

– Proszę przyjść do jadalni na kolację. Być może ostatni raz będzie mogła pani zjeść wieczorny posiłek o tak wczesnej porze – powiedziała gospodyni i zniknęła w głębi korytarza.

Nina nawet nie pomyślała o jedzeniu. Była tak zaabsorbowana nową posadą, że przez cały dzień nie czuła głodu. Z reguły jadała obfite posiłki, bo w żaden sposób nie odbijało się to na jej figurze, ale tym razem zdawało jej się, że przekracza w końcu próg do wielkiego świata i spektakularnej aktorskiej kariery, więc zaspokojenie głodu stało się dla niej kwestią drugorzędną.

Podczas kolacji towarzyszyła jej gospodyni, której imię „Apolonia” nie schodziło z ust. Nina miała wrażenie, jakby cały świat kręcił się wokół tej kobiety, a gdyby nagle opuściła Wilno, zgasłoby słońce i miasto pogrążyłoby się w ciemności.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: