Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zanim zapomnę - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zanim zapomnę - ebook

Jak być reporterem lokalnej rozgłośni, wypożyczanym niekiedy przez warszawską centralę do zadań specjalnych, twórcą krakowskiej szkoły reportażu radiowego, redaktorem Przekroju i Życia Literackiego, krytykiem sztuki radiowej, eseistą, kontynuatorem tradycji kabaretu Jama Michalika, aktorem, autorem tekstów i piosenek kabaretowych, sztuk teatralnych, książek, urzędnikiem, redaktorem naczelnym gazety samorządowej, zwykłym obywatelem i nie stać się celebrytą?
O swojej młodości, o tym kto i co go kształtowało, o swoich zawodowych spotkaniach z wielkimi ludźmi tego świata, z osobami, które historia wpisała na stałe do swoich annałów: z papieżem, prezydentami, premierami, naukowcami i artystami, a z drugiej strony ze zwykłymi ludźmi, z którymi zetknął go los, a których wybrał on potem na bohaterów swoich reportaży, opowiada jak sam mówi: zanim zapomni. Ani jednego słowa konfabulacji. Nie pisały o tym gazety, nie podało radio, nie pokazała telewizja ani do tej pory o tym nie plotkowano Ale wszystko zdarzyło się naprawdę.
Witold Ślusarski absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, współzałożyciel i wiceprezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Absolwentów UJ, reportażysta, wieloletni współpracownik radiowej Redakcji Reportaży Literackich, Sygnałów dnia i Lata z radiem. Związany z Przekrojem, Życiem Literackim oraz krakowską prasą regionalną. Autor kilkunastu reportaży i słuchowisk, kilku książek, programów kabaretowych, piosenek oraz kilkudziesięciu artykułów dotyczących Polskiego Radia drukowanych na łamach wielu polskich i zagranicznych gazet.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66616-10-3
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rentgen czasu

Jest 3.00 w nocy. Nie śpię. Dręczą mnie wątpliwości. Nie, nie koszmary. Snów z duchami czy upiorami nie miewam. Wątpliwości natomiast sporo. Teraz tę jedną: po co ja to wszystko opisuję? Kogo to może zainteresować? Przecież jest wielu ludzi, którzy osiągnęli znacznie więcej, którym podawali rękę najbardziej znani w świecie. Mnie nie podał ręki żaden prezydent, żaden premier, choć byłem bardzo blisko. Raz – zdawało mi się – miałem taką szansę, ale tylko mi się zdawało. A może to było we śnie? W takich sytuacjach, gdybyż to było na jawie i gdybym to ja wyciągnął pierwszy rękę na powitanie prezydenta Stanów Zjednoczonych – pewnie mógłbym się dziś chwalić – albo żyć na wózku z przetrąconym kręgosłupem. Przecież zawsze nas uprzedzano, że w takich przypadkach amerykańscy komandosi „najpierw strzelają, a potem pytają, kto to był”. Inni, znam takich, nie uścisnęli dłoni żadnego prezydenta, a wieść, jakoby dostąpili tego zaszczytu, powędrowała w świat za ich nazwiskami. Dowodem mają być rzekome zażyłości towarzyskie, może nawet przyjaźnie, przecież z nimi wszystkimi są „po imieniu”. Trudno sprawdzić… Czas starzeje się szybciej niż ludzie. Im starszy, tym trudniej zrozumiały. Podobno jest już tak odtajemniczony, że nic nie powinno mnie dziwić. Nawet to, że kruszymy góry, wydzieramy z nich kamień pod budowę domów i dróg, niekiedy pomników. Nie pogłębiamy nizin, bo jakaż z tego mogłaby być korzyść? Pozostawiamy odłogiem najbardziej żyzne ziemie na Ukrainie czy w Rumunii, a ludzie w Afryce głodują. Zaczyna brakować wody pitnej, a nie nauczyliśmy się jeszcze pić wody morskiej. A czy i tej na długo wystarczy?

Jeden dzień w tygodniu Stwórca wyznaczył na odpoczynek – być może od myślenia również. Moje pokolenie jeszcze może z niego korzystać… Następne? Wolę o tym nie myśleć… Odpoczywam.

Jest 3.00 w nocy. Niedziela. W domu cicho, śpią nawet dwie moje jamniczki, na ogół hałaśliwe, rozszczekane i czujne, budzące się na najmniejszy nawet szmer. Prześwietlam w myślach ostatni tydzień; banalne zdarzenia. Nie ma o czym opowiadać ani pisać. Żadnych towarzyskich spotkań. Znajomi, Basia i Adam, wyjechali do rodziny w Bydgoszczy, pojutrze ruszają dalej – do Łeby. Trzy dni odpoczynku. Ona jeszcze pracuje, raz rano, raz po południu. On każdego dnia wstaje o 5.00 rano, wraca do domu późnym wieczorem. Prywatny interes nie polega na odbijaniu karty obecności w pracy. Odpoczynek zatem należy mu się jak najbardziej. Ryby to jego przysmak. Ma w Łebie zaprzyjaźnioną wędzarnię; świeże łososie, halibuty, węgorze – gwarantowane.

Wraca, przywozi po kawałku. Mam zatem i ja namiastkę morza, morskiego powietrza i morskiego smaku. Czy to banał? Ależ nie… To prawdziwe życie, o tyle świąteczne, że z morską gościną.

Sobota. Umówiłem się ze znajomym kompozytorem, który napisał już muzykę do kilku moich tekstów. Od dwóch lat, od śmierci żony, Antoni Mleczko nie zasiadł do pianina. Nie otworzył nawet klapy tego instrumentu; zapewnia mnie tylko, że moje dwa nowe teksty leżą na pianinie. Nie potrafi powiedzieć, jak długo będą jeszcze tam leżeć. Miałem nadzieję, że moje odwiedziny u niego wymuszą na nim kilkanaście nutek. Przynajmniej kawałeczek refrenu, bo jest w nim o miłości. Temat rzeka i zawsze aktualny. W dzisiejszym świecie bardziej niż kiedykolwiek.

_Nie mów nic, pchaj życie do przodu_

_I za siebie nie patrz._

_To tylko cień jak złodziej podąża za tobą_

_Jak niewidoczny dla oka gniew._

_Nie mów nic, pchaj życie do przodu,_

_Będą następne dni._

_Może szarawe, może mroczne_

_Bylebyś była w nich._

Nie udało się. Wracam po kilku godzinach. Nie jestem zły, wiem, że żona posprzątała już mieszkanie, pewnie nawet nakryła stół świeżym obrusem, rozłożyła talerze i sztućce. Włożyła do wazonu goździki. Czeka, byśmy wspólnie zjedli obiad. Co proponuje domowe menu? Dowiem się, jak przyjdę. Lubię te jej kuchenne niespodzianki.

W piątek, przedwczoraj, byłem na zakupach z żoną. Rzecz jasna, w galerii handlowej. Siedzę na drewnianej ławce już przeszło godzinę, patrzę na ludzi; przemieszczają się to w jedną, to w drugą stronę. Niektóre twarze widzę już kolejny raz. Są jak mrówki znoszące łupy do swojego kopca. Nie rozmawiają ze sobą. Zauważam, że za każdym razem taszczą o jedną torbę zakupów więcej. Dźwiga oczywiście ON. Ona co chwilę wchodzi na moment do jednego czy drugiego sklepu, wychodzi po chwili, bo przecież już była tu przed kilkoma minutami. W tym czasie nowy towar jeszcze nie dotarł. ONA nadal buszuje po sklepach z butami i ciuchami. Torby i paczki po tych zakupach pewnie będę dźwigał ja, a jeśli jeszcze dodam do tego moje zakupy, książkę, gazetę – boję się o mój kręgosłup mocno sfatygowany przez wyczynowy sport i PESEL.

W środę spotkałem się z kolegami z klasy maturalnej. Wszyscy dojrzali mężczyźni. Dojrzali, ale żartów głodni. Starsi panowie, którzy na dwie godziny urwali się z domów. Spotykamy się w środy, co miesiąc, tym razem było nas siedmiu. Pięciu z tytułami profesorów zwyczajnych różnych dziedzin: chemii, biologii, biochemii, botaniki, jeden fizyk, jeden właściciel zabytkowego dworku, który niedawno sprzedał miastu, jeden rentier z amerykańską emeryturą, właściciel dużej posesji niedaleko Krakowa. Telefonujemy do księdza Stanisława, kolegi. Siedziałem z nim w jednej ławce przez wszystkie lata liceum. Pisał wiersze. Dziś pełni ważną funkcję w Kościele. Mamy do niego prośbę: Zbyszek, który mieszka na stałe w Niemczech, postanowił po pięćdziesięciu latach małżeństwa zawrzeć ślub kościelny – bo tak chce jego żona – a ona, arystokratka, żadnych sprzeciwów z jego strony nie uznaje. Zbyszek boi się tylko nauk przedmałżeńskich, które musi przecież zaliczyć u naszego księdza, żeby w całości mogło się spełnić życzenie żony. Dzwoniąc do Stanisława, liczymy na jakieś ulgi. Po znajomości. Została jeszcze… spowiedź. Może powszechna, publiczna, ale ograniczona wyłącznie do naszego grona szkolnych kolegów. Może da się zapomnieć chociaż o jednym grzeszku. Robimy to dla Zbyszka; on sam nie ma odwagi…

Wtorek. Na pewno wtorek…? Ten czas starzeje się naprawdę. Musiało to być bardzo dawno, bo nie pamiętam tego dnia. Ale przecież jest w kalendarzu, więc zapewne coś się i tego dnia wydarzyło. No tak… Byliśmy w teatrze. Podobno miała to być najlepsza farsa, jaką napisał angielski autor. Gwarancję wysokiego poziomu spektaklu miał zapewniać uznany reżyser teatralny. Akt pierwszy. Na scenie ścianki z siedmioma drzwiami, którymi nieustająco trzaskają aktorzy. Słowa nikną, aktorzy w amoku przebiegają od jednych drzwi do drugich. O co tu chodzi? Ani śmieszno, ani straszno, chociaż straszno, że się na wizytę w tym teatrze zdecydowaliśmy. Wychodzimy w przerwie. Podobnie jak wielu innych, zniesmaczonych widzów. Farsy w teatrze mamy dość na długo. Tęsknię za klasyką, ale nie ma już Swinarskiego, Kutza, Hanuszkiewicza, Jarockiego, Krasowskiego i Skuszanki… Klasyka najwyraźniej jest za trudna dla dzisiejszych reżyserów i czasów.

To było wieczorem, a wcześniej? Nic szczególnego. Każdy przecież coś robił w tym dniu; czy muszę koniecznie o wszystkim pamiętać?

Czwartek. Zgubiłem czwartek? Jak to możliwe? Przecież tkwi w środku kalendarza. Ach, tak… Byłem u lekarza, na szczęście tylko po receptę. Wykupiłem wszystkie przepisane mi leki. Nie chciałem pamiętać o czwartku, bo on mnie dużo, bardzo dużo kosztował; zapłaciłem kartą. Kto dziś nosi przy sobie gotówkę?

Poniedziałek. Wolny od wszelkich wspomnień. Powodem – moje lenistwo, a może strach, że jak dotąd miniony tydzień przeszedł bez kłopotów, a nuż, jeśli przestanie dopisywać mi szczęście, akurat poniedziałek może przywlec jakieś problemy. Lepiej o nich nie pamiętać, skoro się da. Przede mną jeszcze inne, nadchodzące tygodnie – mam taką nadzieję.

TY też masz takie tygodnie, tylko jeszcze o nich nie wiesz.

Wielkie nazwiska, ludzie, których zna cały świat – i te małe, nie mówiące współczesnym już zupełnie nic – stykałem się z nimi niemal każdego dnia, w całym moim długim zawodowym życiu. Ludzkie tragedie, dramaty, miłości, wzloty i upadki… Przeżywałem je wraz z bohaterami. Czy to wszystko warte pamięci? Odchodzą sławy, zmieniają się prezydenci, umierają cicho, bez rozgłosu aktorzy zdarzeń publicznych, a także tych znanych jedynie najbliższym. Czy warto budzić się rano i wspominać czyjąś śmierć? Czy poranna radość przetrwa choćby kilka godzin? Czy nienaganny garnitur prezydenta Francji może stać się marzeniem młodego reportera jeżdżącego po kraju za głową obcego państwa, za premierem czy znanym pisarzem, albo za polskim papieżem, tylko po to, żeby zobaczyć na własne oczy i zrelacjonować, jak ten wyjątkowy gość wyglądał, co robił, co powiedział, i dywagować, jakie to może mieć znaczenie dla kraju reportera, dla Europy, dla świata? Czy warto? Czy to kogoś może dziś jeszcze zaciekawić? Nie byłem przekonany, ale znajomi zachęcali: – _Spróbuj, sięgnij do zakamarków pamięci, opowiedz, wszak to nie tylko kawałek twojego życia, ale przede wszystkim naszej wspólnej historii, byłeś świadkiem wielu wydarzeń, o których nie można przeczytać ani w Wikipedii, ani tych faktów „wygooglować”. Może uda ci się przywołać sytuacje, znane jedynie nielicznym, a zwłaszcza zachować od zapomnienia ludzi, których los postawił na twej zawodowej ścieżce._ Może istotnie warto spróbować, głowa jeszcze pracuje, pamięć nienajgorsza, a szuflady pełne starych notatek, zapisków i radiowych taśm. Zatem do dzieła. Czasu coraz mniej.

Bieganie „po wódkę” czy papierosy nie jest chyba niczym nagannym, czasem staje się nawet doświadczeniem, którym można się potem chwalić. Zależy od tego, dla kogo się po ten alkohol biegało… Bohaterowi spod Monte Cassino, rotmistrzowi 24 Pułku Białych Ułanów kraśnickich, redaktorowi Jackowi Stworze, nie odmawiało się takich drobnych przysług. Młody redaktor czuł się nawet wyróżniony, kiedy ON grzmiał na długim korytarzu pałacu w Białowieży: – _Gdzie jest, kurwa, ten Ślusarski?_ Skulony za plecami żony zaprzyjaźnionego pisarza, Juliana Kawalca, redaktor Ireny Wierzbanowskiej, znanej tłumaczki literatury rumuńskiej, drżałem ze strachu, świadomy, do czego zdolny jest w gniewie pan rotmistrz, który, jak sam mówił o sobie, był dwa razy ranny – raz pod Tobrukiem i drugi raz w… dupę. Pan rotmistrz bywał, owszem, porywczy, a wzruszenie czy uznanie ukrywał pod grubymi słowami. Tak też było wówczas w Białowieży, gdzie toczyły się obrady szacownego jury w dorocznym konkursie na najlepszy reportaż radiowy. I tuż po owym wspomnianym gromkim okrzyku nastąpił kolejny, z nieco inną nutą w głosie: – _Tak, Ślusarski to mój uczeń!_ Bo właśnie mój reportaż „Gałąź jabłoni” otrzymał Grand Prix w tym konkursie, pokonując wielu doskonałych konkurentów z całej Polski. I była to moja pierwsza nagroda za radiowy reportaż. Duma w głosie redaktora Stwory, iż to pod jego skrzydłami zdobywałem zawodowe szlify, aprobata wyrażona bolesnym klepnięciem w plecy oznaczały dla mnie, młodego dziennikarza, namaszczenie, bym pozostał wierny temu gatunkowi radiowej sztuki. I ten gest odczuwałem niczym rozkaz pana rotmistrza.

Urodziłem się tuż obok warsztatu mechanicznego mojego ojca Franciszka, fabrykanta – jak wówczas mówiono, bo zatrudniał aż sześciu pracowników. Zatrudniał do czasu, bo niewiele lat upłynęło, a mógł dać posadę jedynie dwom. Jeszcze dziś widzę go w ciemnym, ochronnym kombinezonie upstrzonym plamami od oliwy i opiłków obrabianych metali. Jako dziecku zdawało mi się, że z tych metalowych elementów tworzył jakieś dziwne figury, niczym przestrzenne rzeźby, budował z nich w istocie cenione w branży maszyny stolarskie, po które przyjeżdżali właściciele sklepów z częściami metalowymi z Krakowa i Katowic, a przede wszystkim stolarze meblowi z całej Polski. Może jeszcze dziś maszyny te pracują w warsztatach meblowych w Lubelskiem lub w Kalwarii Zebrzydowskiej, bo stamtąd przychodziło do ojca najwięcej zamówień. W uszach brzmią mi wciąż jeszcze ich nazwiska, już niestety bez imion: Meissels, Dziki, Winer… Winera czy Winerski? W domu „przy warsztacie” obiady przygotowane przez moją matkę Jadwigę spożywano wspólnie z pracownikami. Spośród tych zapamiętałem szczególnie dwóch, nietypowych, których ojciec zatrudnił, by mogli utrzymać rodziny. Byli to doktor inżynier Kasprzyk, wyrzucony z pracy na Politechnice Krakowskiej z powodu jego przynależności do Armii Krajowej, oraz inżynier Berkus, pozbawiony państwowej posady z tego samego powodu. On każdego tygodnia częstował mnie smakowitymi, własnoręcznie przyrządzonymi pstrągami, złowionymi w przepływającej tuż obok, jeszcze wąziutkiej, rzece Rudawie, nazywaliśmy ją Rudawką. A podczas obiadów w przestronnej kuchni krążyły słowa, których ja jako dziecko nie rozumiałem: bory, frezarki, tokarnie… I zapamiętałem przerażenie rodziców, kiedy spodziewali się wizyty panów w czarnych skórzanych płaszczach, którzy przyjeżdżali tylko po to, żeby wlepić ojcu „domiar”, czyli w latach pięćdziesiątych często wobec prywatnych przedsiębiorców stosowane przez urząd skarbowy dodatkowe, niczym nieuzasadnione wysokie opłaty. Kwoty takich wymuszanych „podatków” często przekraczały półroczne dochody z warsztatu ojca.

Mimo wszystko rodzice starali się, by nas, dzieci, nie przytłaczały ich codzienne problemy. Zapewniali nam beztroskie dzieciństwo, przede wszystkim bezpieczne, bo jeszcze w pamięci tkwiły okrucieństwa wojny. Dbali bardzo, byśmy nie zaznali nigdy głodu, a od nas, trzech swoich synów: najstarszego Adama, mnie i najmłodszego Franciszka (Ślusarskiego) oczekiwali pilnej nauki.

Na świat przyszedłem w rozkwieconym miesiącu maju, gdy ledwo ucichły odgłosy wojny, w rozłożystym domu o wyglądzie niewielkiego dworku, otoczonym sadem. Wspaniałe odmiany jabłoni i gruszy dawały mnóstwo soczystych owoców, które moja matka skrzętnie przerabiała na kompoty i dżemy na całą zimę. Stałymi bywalcami naszego sadu byli później koledzy mojego starszego brata, objadali się bez skrępowania owocami, a po zaspokojeniu głodu często między drzewami rozgrywali mecze piłki nożnej; nie przeszkadzało im w tych swoistych rytuałach ani prażące, letnie słońce, ani ulewny deszcz. Chociaż wtedy sad zamieniał się w bajorko, błotne kałuże wypełniały całą przestrzeń między drzewami. Ale gdy tylko słoneczko wychyliło się zza chmur, trawnik natychmiast odzyskiwał pierwotny wygląd.

Kto wtedy mógł marzyć o porodzie w warunkach szpitalnych? Akuszerka miała na imię Maria, ale nikt nie pamięta dziś jej nazwiska, chociaż z pewnością odebrała co najmniej kilkadziesiąt porodów w Rudawie i w okolicznych wsiach. W tej radosnej dla matki godzinie mój starszy brat Adam Ślusarski biegał w sadzie za piłką, a potem musiał cierpliwie czekać, aż ojciec wpuści go do domu, by zobaczył braciszka.

Potem był chrzest w parafialnym kościele.

Fot. Edward Rudzki

Pośrodku, w ławce przed ołtarzem, matka trzymająca chorowitego chłopca w objęciach, jakby bała się oddać go w ręce matki chrzestnej, Eugenii Grzymkowej, bratowej słynnego reżysera filmów: „Nie ma miejsca dla dzikich zwierząt” i „Serengeti nie może umrzeć” lub – nie daj Boże – w ręce kapitana Armii Krajowej, szefa Kedywu na rejon Miękini, Krzeszowic i Młoszowej, Wita Nirskiego, który godzinę wcześniej w towarzystwie ojca maleństwa, Franciszka, raczył się dobrym trunkiem na plebanii u proboszcza, księdza doktora Marcina Siedleckiego. Malec podobno też protestował, nie śmiał jednak płaczem sprzeciwić się kapitanowi – lekarzowi, który właśnie w Rudawie ukrywał się przed penetratorami akowskiej przeszłości Wita i jego podkomendnych; nie buntował się też krzykiem, gdy wielebny ksiądz proboszcz przez pomyłkę wybrane przez matkę pierwsze imię chłopca wpisał w dokumenty jako drugie, a drugie uczynił pierwszym na resztę życia chłopca.

Fot. Edward Rudzki

Już wkrótce radość matki przyćmił lęk o życie nowo narodzonego syna. Malec był chorowity i z każdym dniem słabszy. Zrozpaczona matka klęczała przed obrazem Matki Boskiej, prosząc Ją o cud. Tym cudem okazała się ostatnia ampułka penicyliny, nieosiągalnego wówczas i najbardziej skutecznego leku tych czasów. Kapitan Nirski zdobył ją jeszcze przed zakończeniem wojny. Pochodziła ze zrzutów lotniczych. Przechowywał ją dla rannych partyzantów i chorych kombatantów. I pewnie dla siebie. Zaryzykował. Poświęcił własne bezpieczeństwo dla dobra swego chrześniaka. Chłopiec powoli, ale systematycznie odzyskiwał zdrowie, nabierał sił i apetytu.

Przysmaki z tamtego czasu? Gotowane ziemniaki okraszone słoniną z pokątnego uboju, który mimo zakazów był we wsi powszechny i może dlatego bezpieczny. Kto chciałby donosić do władz na… siebie przecież? Dopiero, gdy syn odzyskał siły i rumieńce na twarzy, matka pojechała z nim do Krzeszowic, do swojego domu rodzinnego, by pokazać babci drugiego wnuka i odwiedzić na miejscowym cmentarzu grób ojca, Adama, przedwojennego burmistrza Krzeszowic. Oprócz grobu, innym śladem tego zasłużonego dla Krzeszowic człowieka, jest tam skromna wystawa w miejscowym muzeum oraz park miejski nazwany jego imieniem, imieniem mojego dziadka po kądzieli – Adama Bogackiego.

Chłopiec rósł, rozwijał się jak każde normalne dziecko. Nad okraszone słoniną ziemniaki przedkładał z czasem kromkę chleba posypaną cukrem i polaną śmietaną bądź skropioną czystą wodą – wprost z rzeki przepływającej w niedalekiej odległości od domu. Nie dlatego, że w domu brakowało jedzenia. To było po prostu pyszne! Taka słodka kromka świeżego chleba smakowała wybornie, zresztą kostka cukru podkradziona z cukiernicy także należała do przysmaków.

Po pięciu latach dołączył do kolegów brata, którzy wciąż rozgrywali mecze piłki nożnej w sadzie pełnym owocowych drzew. Rodzice nie oponowali. Wychodzili z założenia, że lepiej mieć urwisów na oku, aniżeli szukać ich po wsi, włóczących się nad brzegami rzeki, która nawet po małym deszczu potrafiła zamienić się w groźny nurt, opuścić swe brzegi i rozlać się po łąkach, docierając nawet do domów. I tak w przydomowym sadzie chłopiec spędzał beztroskie dzieciństwo. Trwało to aż do pierwszej klasy. A że wcześnie nauczył się czytać i liczyć, wykazywał się też dużą ciekawością świata, więc zapisano go do pierwszej klasy miejscowej szkoły podstawowej już w wieku sześciu lat. Umiał wtedy już liczyć do stu i samodzielnie przeczytał kilka książek, m.in. „Na jagody” Marii Konopnickiej. W tamtych czasach żadna matka nie odprowadzała dzieci do szkoły, miało to tę zaletę, że dziecko mogło samodzielnie penetrować teren. Najpierw poznawać okolice najbliższe, pomiędzy domem rodzinnym a szkołą. Aż któregoś dnia przekroczył granicę swojej wsi i znalazł się za tablicą informującą, że kończy się Rudawa, a zaczynają Pisary. Właśnie tu obracał się przez połowę swojej młodości.Pisary

Musiała to być niegdyś ważna wieś, skoro pisze o niej sam Jan Długosz: _Pisary: Również ma X. Dziekan kapituły krakowskiej trzecią snopową dziesięcinę w Pyssarach, wiosce należącej do kościoła parafialnego w Rudawie, której właścicielami są Żegotha i Rafael de Ryther i Grzegorz z Paczołtowic, szlachcic herbu bipennium (dwóch piór) z niej ośm łanów kmiecych._

Jak przebiega granica między Rudawą a Pisarami, wiedzą chyba tylko twórcy bardzo szczegółowych map. Już z początkiem XXI wieku, przez ponad dwa lata trwała dyskusja, wręcz zażarty spór, dlaczego lewa strona drogi prowadząca na tak zwane _Suski_ nosi inną nazwę niż prawa strona tej drogi, choć należy do tego samego Tomasza Wojtasa. Słowem, można było założyć, że granica przebiega pośrodku drogi, ale gdyby tak było w istocie, to taka sytuacja przypominałaby dylemat poruszony przez Sławomira Mrożka w sztuce „Na granicy”, w którym to utworze granica pomiędzy państwami przebiegała przez środek… stołu. A praktycznie… pod stołem, pod którym bawiły się dzieci ze zwaśnionych krajów. W Pisarach aż takiego problemu nie było, a sama polemika miała raczej humorystyczny charakter. Tylko na sesjach Rady Gminy Zabierzów toczyły się boje wśród radnych, jak tę kwestię rozwiązać, przy czym radni dywagowali czysto teoretycznie, nie biorąc zupełnie pod uwagę interesu mieszkańców. Głusi na argumenty, że najprościej sporny teren nazwać jednym imieniem.

Kiedy jeszcze jako uczeń szkoły podstawowej w Rudawie znikał czasem z domu na pół dnia, mama zawsze wiedziała, gdzie jest. Wiosną lub późną jesienią należało go szukać właśnie na _Suskach_, gdzie chłopaki kopały piłkę – bo tam było zawsze sucho, nawet zaraz po obfitym deszczu, stąd może wywodzi się nazwa tego przysiółka – a zimą należało go szukać na zamarzniętych stawach w Pisarach, grającego z kolegami w hokeja. Te słynne _Suski ..._ dzisiaj zapomniane, poryte i zaśmiecone (no cóż, współczesność boryka się z dramatem ekologicznym). Lata później, kiedy piłka czy hokej zeszły u niego na dalszy plan, zaczęła go fascynować historia miejsca, w którym się urodził.Historia miejsca

Postronny obserwator czy przybysz szukający w Pisarach azylu, spokoju, nowego miejsca do życia, widząc ten piaszczysty teren, obok którego przebiega magistrala kolejowa: Śląsk – Kraków, nie przypuszcza zapewne, ile to miejsce kryje wspaniałych historii, ile znaczyło dla polskiej kultury. Księgi parafialne w Rudawie dokumentują wiele rozdziałów kulturalnej przeszłości tego terenu. Na życiu mieszkańców Rudawy, Pisar czy Niegoszowic swój niepodważalny ślad pozostawił Kościół i proboszczowie miejscowej parafii. A nie każda parafia może się poszczycić tym, iż to u niej przebywał i sprawował posługę rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, jakim był profesor teologii i prawa kanonicznego Jan z Latoszyna, czy później znany duchowny Albin Dunajewski. Zacnych duchownych odnotowuje też bliższa nam historia, zapisując choćby takie nazwiska księży, jak: Władysław Bukowiński, Józef Łobczowski, Marcin Siedlecki, Julian Bayer, Julian Kóska i już współcześnie: ks. kanonik Andrzej Badura. Nie da się opisać historii Pisar bez wzmianki o tych ludziach. Kroniki przypominają wydarzenia związane z obrzędami Świąt Bożego Narodzenia, Wielkiej Nocy czy wreszcie dożynek, gdy na czele strojnego orszaku do kościoła w Rudawie zdążała banderia konna, w jednym zaprzęgu zgodnie konie z Pisar i Rudawy, albo gdy prawie każdej niedzieli zajeżdżała do kościoła na mszę karoca lub bryczka z rodziną hrabiego Lewalskiego. Z pokolenia na pokolenie przekazywana była opowieść o słynnym malarzu Józefie Chełmońskim, który poboczem kolejowej magistrali, ze sztalugą na ramieniu, przemierzał co jakiś czas trasę do Krzeszowic, do swojego przyjaciela Wincentego – niektórzy twierdzą Waleriana – Konarskiego, ponoć zubożałego ziemianina, i zatrzymywał się właśnie na _Suskach_. To tu widział lecące bociany i spoglądających w górę chłopów, których uwiecznił na swoim słynnym obrazie „Bociany”. Choć brak na to jednoznacznych dowodów, utrwalona poprzez ustny przekaz legenda stała się w tych okolicach obowiązującym faktem.

Niepodważalna jest natomiast prawda o Pisarach i starej karczmie, która stanowi kluczowe miejsce akcji w powieści „Historia żółtej ciżemki”, napisanej przez Antoninę Domańską z Kremerów, ciotkę poety Lucjana Rydla:

_Wszedł (Wawrzek) w długą prostą ulicę, po lewej stronie domy drewniane, strzechą kryte, gdzieniegdzie chałupy z chrustu gliną grubą obrzucone, po prawej stronie stodoły i stajnie._

_– Jak się ta wieś nazywa? – spytał chłopca pędzącego gęsi do domu._

_– Pisary – odpowiedział pastuszek, machnął prętem i zaśpiewał znaną do dnia dzisiejszego w okolicach Krakowa gęsią pobudkę: „O lala haaa! O lala haaa!”._

_„Pisary… cóż po nich… ano trza się kaj zaprosić na noc. Cosi gra… muzyka hucna… o matko… a może to oni?”._

_Wsunął się do jakiejś nie domkniętej stodoły, przycupnął za drzwiami, strasznie się boi, że wiły skądś wylezą, porwą go i zabiją,_

_Ściemniło się zupełnie, już by się dawno powinno skończyć przedstawienie, a tu coś gra, gra ciągle. Słychać buczenie grube i pisk niby trąbki; pierwszy strach przeminął. Wawrzuś przysłuchuje się muzyce._

_– E… głupi ja, głupi… ady to inse granie, nie nase!_

_Noc ciemniusieńka, tak jak wczoraj, można śmiało wyjść z kryjówki, nikt się nie zadziwi, że jakieś dziecko idzie przez wieś. Tedy wyszedł ze stodoły i za słuchem się kieruje ku onemu graniu… Zobaczył chałupę dużą, wesoło ogniem na kominie i kilkoma kagankami oświetloną; z okien bucha światło na równe duże podwórko… dwóch kobziarzy siedzi na przyzbie i skoczno przygrywają, a parobcy i dziewki kręcą się, oberka wywijają, do taktu sobie przytupują, a coraz to któraś para staje przed muzyką, chłopak czapki z fantazją poprawia i śpiewa…_

__

_– Dy to wesele … – szepcze Wawrzuś za płotem – ta w wysokim wieńcu to panna młoda… a ten z rózdką na capce, to młody pan… ach, jak tez kiełbasa wonieje… jaze okropa… żeby dali choć raz ugryznąć… oj Boże…_

_I jak poprzednio za słuchem, tak teraz idzie za węchem… stanął pod ścianą przy kobziarzach, może go kto spostrzeże; wszak na weselu podróżnego odpędzić; straszny grzech nie poczęstować._

_Wyskoczyła z izby śliczna dziewucha; wstążki od paciorek fruwają niczym skrzydełka, spódnic na niej ze sześć, a sute… co się ruszy, to szumi i chrupi wedle niej. Wyniosła piwa dzban i mięsa na chlebie kobziarzom, przestali grać, podziękowali pięknie i zabrali się do jedzenia._

_Zobaczyła chłopca._

_– A to co za gość? – spytała, schylając się do Wawrzusia i zaglądając mu w oczy. – Skądżeś ty się wziął u nas? Cudze dziecko, nie pisarskie, prawda? A może ty głodny?_

_– No – odpowiedział z przejęciem._

_– Kiełbasy dać?_

_– No._

_– I placka?_

_– No._

_– Siądźże se na ziemi w kąciku, cobyś ludziom do tańca nie gawędził i jedz z Panem Jezusem._

Karczma w Pisarach (fot. Witold Ślusarski)

Taki opis przekazała Domańska, a przy okazji nie tylko uwieczniła karczmę, prawie na granicy z Rudawą, ale też weselny obrzęd szesnastowieczny w tle lichych zabudowań Pisar. Pisar, bo pada tu wyraźnie nazwa wsi, nie ma zatem wątpliwości, czy chodzi o starą karczmę w Pisarach, czy jakąś inną w Rudawie. W Rudawie zresztą podobnej karczmy nie było, tylko na dzisiejszej _Werbowni_ i w Niegoszowicach i były to raczej karczmy żydowskie, ta natomiast w Pisarach była karczmą kmiecą, wiejską. Historia tej karczmy sugeruje polskich jej właścicieli, aczkolwiek dokumenty z lat 1791–1812 dowodzą, że należała wówczas do karczmarzy wyznania mojżeszowego. Po tym okresie nazwiska właścicieli brzmią bardziej swojsko. Może w efekcie odebrania karczmy żydowskim właścicielom za odmowę uczestniczenia w kampanii napoleońskiej, a może wskutek lichwy i wysokich cen stosowanych przez karczmarzy żydowskich, co w tym czasie było dość częstym zjawiskiem na polskich ziemiach. Najstarsi mieszkańcy Pisar opowiadali, że przed II wojną światową karczma zatraciła swój pierwotny charakter, przestała pełnić rolę gospody, stała się spichlerzem, w którym przechowywano ziarno, nie tylko właściciela budynku, ale również innych pisarskich gospodarzy. Po wojnie pełniła funkcję mleczarni, do której mleko zwozili rolnicy z całych Pisar, Dubia, i przekazywali je do centralnej gromadzkiej mleczarni w Rudawie. To właśnie w tym czasie budynek popadł częściowo w ruinę i dopiero w ostatnich latach zaczął odzyskiwać dawny wygląd, już jako własność prywatna.

Przy dobrej woli można na obrazie Chełmońskiego dopatrzyć się jej sylwetki. Tak czy owak, pozostawała ona przez wiele lat widomym znakiem bogactwa i dostojeństwa wsi, świadczyła o kulturalnej przeszłości Pisar i ścisłych związkach z kulturalną przeszłością Rudawy.

O zabytkach, dworze kolejnych właścicieli Pisar, fabryce fajansów, których jakość chwalili Francuzi, browarze, gorzelni, tartaku, świetnie prosperującym młynie czy cegielni można przeczytać w każdym naukowym opracowaniu dotyczącym tego terenu. Dla dorastającego młodzieńca, już ucznia liceum krakowskiego, ważniejsze było szczególne uczucie do miejsca, w którym chłopak spędził kawał swojej młodości.

A skąd u Domańskiej zainteresowanie tym rejonem? Od 1896 roku mieszkała w Rudawie, w zachowanej do dziś charakterystycznej willi zwieńczonej wieżyczką. Pisarkę wielokrotnie na jej włościach odwiedzał noblista Henryk Sienkiewicz. Ale o efektach jego pobytów w Rudawie napiszę nieco później.

Rudawa – szkoła, plebania, kościół (fot. Edward Rudzki)Suski

Piaszczysty obszar wielkości dwóch boisk sportowych, przetykany tu i ówdzie kępami gęstej trawy o barwie soczystej zieleni, gdzieniegdzie wysepki wysuszonej darni w kolorze rudym bądź żółtawym, zawsze sucho, w miarę równo – wymarzony teren do gry w piłkę nożną. Roiło się tam od okolicznych chłopaków, zwłaszcza jesienią i na wiosnę, kiedy położone w pobliżu polderu rzeki boisko sportowe w Rudawie po deszczu zamieniało się w błotne jezioro pokrywające piłkarską murawę. Wtedy biegaliśmy na _Suski_. Dystans z szatni klubu do celu wynosił około kilometra, więc właściwy trening poprzedzała naturalna zaprawa biegowa, którą akceptowaliśmy, bo nasi trenerzy: Stanisław Puchniarz (były zawodnik _Polonii Lwów_) czy Wcisło (którego imienia nie udało mi się ustalić) tak to zaplanowali. Najczęściej trener dzielił nas na grupy i mecze rozgrywaliśmy między sobą, bo żadna z klubowych drużyn nie chciała grać na boisku bez prawdziwych bramek z siatkami, a zwłaszcza bez białych linii bocznych, wysypanych wapnem. Nam takie drobne niedogodności zupełnie nie przeszkadzały, nawet dziury po wybranym piasku, o które co rusz to ktoś zawadzał. Piękne lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku, beztroski start w dorosłe życie. Znacznie później przychodził tam również Adam Nawałka, mój rodak, w czasach współczesnych trener polskiej kadry. Nie pamiętam, czy grał z chłopakami, czy tylko patrzył, nie chcąc ryzykować kontuzji na tym byle jakim boisku, wszak był już wówczas utalentowanym młodzikiem trenującym w krakowskim klubie _Wisła_. Jako powszechnie znana postać, nie tylko w kręgach sportu, tworzy też legendę tego miejsca. I niech tak zostanie.

Cywilizacja jednak robiła swoje. _Suski_ ubożały też terytorialnie. Rosło zapotrzebowanie na piasek do celów budowlanych, kopano głębokie jamy, kurczyła się strefa do gry w piłkę. Pojawiły się maszyny wybierające piach: koparki, samochody ciężarowe, spychacze. Robiło się coraz bardziej obco.

Jeszcze tylko starsi mieszkańcy Pisar pamiętają, jak co tydzień, zawsze w czwartek późnym popołudniem, paliła się jakaś stodoła po lewej stronie drogi do Dubia, gdzie nadal z okolicznych wapiennych wzgórz łupi się kamień. Drewniane stodoły płonęły pięknie, niczym pochodnie, iskry strzelały wysoko, a strażacy z Rudawy, którzy docierali zwykle jako pierwsi, zastawali jedynie kupkę zgliszcz. Ogień w mgnieniu oka pochłaniał wysuszone drewno i słomę. Prawdziwą tajemnicą, graniczącą z cudem było, jak mimo to udawało się gospodarzom ocalić maszyny rolnicze i wozy, a także zwierzęta. Odpowiedź dziś jest prosta: każdy pożar poprzedzało wywiezienie i zabezpieczenie dobytku. Wkrótce po takich pożarach właściciele zwęglonych stodół stawiali nowe domy mieszkalne z cegieł czy pustaków. Urząd Skarbowy za każdym razem rezygnował z dochodzenia, skąd właściciele mieli pieniądze na budowę tych domów. A wysokie odszkodowania za stracone zabudowania gospodarcze pozwalały na postawienie jeśli nie gotowego domu, to chociaż doprowadzenie budowy do stanu surowego. I takim to sposobem, przy cichej zmowie całej wsi i niektórych urzędów, znikały drewniane, kryte strzechą stodoły i szopy, a Pisary stawały się modelową wsią, szczycącą się solidnymi zabudowaniami, których pożar nie trawił, wichury nie zrywały z nich dachów, zaś wnętrza nowych domów dorównywały miejskim mieszkaniom, kuchnie wyposażone w nowoczesne urządzenia, a na ścianach łazienek kafelki. Zazdrość mieszkańców okolicznych wiosek wzbudzało zwłaszcza centralne ogrzewanie, powszechne w tych nowych domach. I tylko droga przez wieś długo nie podlegała zmianom, pokrywał ją żwir, częściowo asfalt, w zależności od wysokości środków finansowych przyznawanych Pisarom przez władze.Indeks osób

Badura Andrzej 23

Bandura Jerzy 36, 59

Baranowski Stanisław 64

Barańczak Stanisław 186

Bardijewski Henryk 140

Bayer Julian 23

Berenda Czesław 104

Berkus, dr inż. 15

Bielecka Aniela 245, 246, 247, 248

Bielecka Stanisława 247

Bielecka Wanda 247

Bińczycki Jerzy 255

Bizoń Marta 225, 234

Bobrowska Romana 139

Bogacki Adam 18

Boksa Andrzej 46

Borchert Thomas 226

Boznańska Olga 59

Broszkiewicz Jerzy 94

Brynner Yul 188

Bujas Maria 229, 230, 232

Bukowiński Władysław 23

Bursa Andrzej 79

Całka Józef 211

Castro Fidel 109, 110, 111

Cebulski Marian 89, 95, 96, 137

Chaban-Delmas Jacques 247

Chełmoński Józef 24, 27

Chmielewski Grzegorz 127, 143, 151

Ciotek Kazimierz 155

Ciuksza Edward 33

Cyganik Henryk 140, 143, 144, 148, 149, 151

Czaczkowski Edward 117, 126, 206, 207

Czech Józef 178

Czuma Franciszek 260

Czuma Mieczysław 100, 185, 238, 239, 241, 260

d’Aumont hrabia 218

Dąbrowski Marian 79

de Bourbon Cecilia 217, 219, 220,

de Gaulle Charles 103, 104, 105

Długosz Jan 21

Dmoch Elżbieta 225

Domańska Antonina 24, 27, 28, 59, 194, 195

Dora Weronika 60

Drelinkiewicz Lucyna 151

Dudzik Zdzisław 79, 80

Dunajewski Albin 23

Dymna Anna 64

Dziemidowicz Grzegorz 121, 124

Dzierżanowski Feliks 33

Dziki 14

Dziurman Artur 255

Eile Marian 79

Estreicher Karol 243

Fedorowicz Jerzy 152

Fijak Ryszard 50

Filipski Ryszard 95

Florek Stanisław 60

Ford Gerald 117, 119, 247

Fouquet Eugene 218

Fredro Aleksander 236

Fulde Eugeniusz 137

Gałczyński Konstanty Ildefons 79, 186

Gaurowa Barbara 60

Gawroński Włodzimierz 255

Gert Jerzy 234, 245

Gil Mieczysław 147, 148, 152

Giscard d´Estaing Valery 113, 114

Globisz Krzysztof 140

Glöckner Heidy 222, 223, 224

Grela Józef 49

Grosics Gyula 90

Grotowski Józef 137, 139

Gryglik Eugeniusz 85, 86

Grzymek Eugenia 16

Guzowski Zbigniew 144

Haile Selassie (Lija Tafari) 99

Hašek Jaroslav 249, 250, 251

Herdegen Leszek 137

Holoubek Gustaw 95

Horwath Leszek 142

Hoyer Hans-Dieter 221, 222

Isakowicz-Zaleski Tadeusz 64

Jabłoński Henryk 119

Jakubowski Janusz 79

Jan Paweł II 121, 124, 125, 136, 150

Jan z Latoszyna 23

Janicki Jerzy 140, 253

Jaroszewicz Andrzej 166

Jaroszewicz Piotr 132, 133, 166

Jasieński Bruno 169

Jasińska Maria 175

Jędrysek Krzysztof 151

Kalamarz Wanda 60

Karaś Mieczysław 114

Karkoszka Elżbieta 255

Karus Wojciech 212

Kasprzyk, inż. 15

Kasprzysiak Ireneusz 151

Kawalec Julian 13

Kęsek Wojciech 211, 212, 213

Kieta Mieczysław 94

Kietlińska z Mohrów Maria 244

Kiryk Feliks 60

Klemensiewicz Zenon 59

Knapik Melchior 256

Kobiela Bogumił 47

Konarska Agata 226

Konarski Walerian (Wincenty) 24

Kondrat Kazimierz 95

Konieczny Marian 136

Koniński Karol Ludwik 36, 59

Konopnicka Maria 19

Kornhauser Julian 186

Kotwica Kazimierz 165, 166, 167, 168

Kozak Andrzej 95

Koźbiał Zbigniew 50

Kóska Julian 23

Krasicki Ignacy 250

Krawec Irena 138, 140

Kretówna Renata 151

Krumłowski Konstanty 233

Krupa Antoni 151

Kubarski Adolf 33, 34

Kuberski Jerzy 190

Kucza Władysław 163, 164

Kudelski Stefan 120

Kudliński Tadeusz 94

Kulinowska Zofia 161

Kurek Jalu 79, 94

Kurek Zofia 60

Kuropieska Józef 192

Kwiatkowski Tadeusz 234

Lassota Józef 240

Laszczka Ewa 229

Lautenbach Anke 226

Leetz Annelie 92

Lewalski Karol 24, 59

Lindemann Brigitta (Gitta) 223

Lindemann Tilo 223

Lindemann Werner 223

Litwin Krzysztof 255

Lloyd Webber Andrew 226

Lubański Aleksander 113, 115

Łobczowski Józef 23

Łomnicki Tadeusz 95

Łopuszniak Władysław 36, 59

Łuczkoś Bronisław 49

Macharski Franciszek 150

Machejek Władysław 189, 190, 192

Madeja Maciej 95

Majchrowski Jacek 240

Malar Peter 226, 227

Malarowa Hanka 226

Malatyńska Maria 191

Malczewski Jacek 206

Matejko Jan 244

Mazan Leszek 151, 186, 188

Mazowiecki Tadeusz 216

Meissels 14

Mendela Stanisław 103, 104, 105, 123

Michalski Jakub 189, 190, 191

Miłek Janusz 47

Miłosz Czesław 186, 189

Missona Krzysztof 138

Miszczak Edward 156, 157, 158, 159, 227

Mleczko Antoni 9, 151, 234

Molik Wiesław 224

Mrożek Sławomir 21, 79, 238, 239

Mularczyk Andrzej 81, 140, 253

Najhajta Wiesław 127

Nartowski Andrzej 151

Nawałka Adam 30

Nawrocka-Kańska Barbara 118

Niemiec Ryszard 78

Nirski Wit 16, 17

Niżyński Marian 233

Nowak Bogusław 238, 239, 241

Nowakowski Andrzej 151

Ochab Edward 99, 101

Oleksy Józef 187

Opaliński Kazimierz 95

Ostoja-Księżycki Wojciech 178, 180

Oszast Janina 84

Oszast Tadeusz 83, 84, 85, 86, 88, 89, 94, 95, 138

Oszast Zbigniew 84

Otwinowski Stefan 79, 94

Owsiak Jerzy 185, 186

Padjas Wojciech 143

Palka Zdzisław 78

Papandreu Andreas 127, 128

Pieczka Franciszek 95

Pikulicki Tadeusz 148

Pisarska Elżbieta 41

Pisarski Achacki 59

Płatek Piotr 85

Płażyński Maciej 187

Polaczek Józef 188

Popiela Tadeusz 118, 119

Porada Władysław 45

Potocka Cecylia 218

Potocka Marcelina 218

Potoczek Stanisław 73

Przybylska Sława 245

Puchniarz Stanisław 29

Pykosz Wojciech 91, 92, 191

Radziwiłowicz Jerzy 140

Ratajczakowa Dobrochna 234

Redford Robert 188

Regucki Zbigniew 147, 152

Rodowicz Maryla 225

Rosołowska Mirka 150

Rostworowski Karol 60

Rubinstein Helena 72

Rusek Anna 177, 181

Rusek Franciszek 176, 178, 183

Rydel Lucjan 24

Rząca Bolesław 85

Sabatowski Andrzej 190

Sadecki Jerzy 148

Sadecki Wiktor 95, 137

Samozwaniec Magdalena 60

Saß Carry 225

Satała Zbigniew 156

Schulz Juergen 221, 222, 226

Siedlecki Marcin 17, 23

Sienkiewicz Henryk 28, 36, 59, 60, 194, 195, 196, 197, 198, 200

Sipińska Urszula 225

Skrobot Jerzy 135

Słaboński Włodzimierz 85, 104, 105

Smolka Stanisław 60, 197, 199

Sobczuk Bogusław 156, 157

Solski Ludwik 93

Sołtyk 35, 36

Sosnowski Leszek 78

Sośnicka Zdzisława 225

Sowa Dominik 143

Stalin Józef 173

Stopka Andrzej 36, 59

Stuhr Jerzy 140

Stwora Jacek 95, 96, 137, 138, 158, 175, 176, 178, 179, 192, 261

Szafraniec Janina 175

Szajnocha Karol 60

Sznuk Tadeusz 156

Szumowski Maciej 148, 151, 152

Szymborska Wisława 79, 186, 189

Śliwiak Tadeusz 245

Ślusarczyk Natalia 60

Ślusarska Jadwiga 14

Ślusarski Adam 16, 65

Ślusarski Franciszek 14, 17, 194

Ślusarski Franciszek jr 15, 262

Święch Zbigniew 151

Tarkowski Stanisław 194, 195, 196, 197, 198, 199, 200

Tarkowski Wojciech 195, 198, 199

Tarnowski Hieronim 170

Tarnowski Stanisław 85, 170, 171, 175, 238

Tchórza Jan 237

Terakowska Dorota 152

Terlecki Olgierd 189

Tetelowska Irena 59

Tetelowska Zofia 59, 64

Thatcher Margaret 247

Trela Jerzy 140

Tyczyński Stanisław 158

von Rudow Fryderyk Roger 218

Wagner Richard 224

Walawski Jerzy 151

Wałęsa Lech 147

Walicki Kazimierz 178, 179

Walter Mariusz 159

Wąchal Anna 47

Wąchal Witold 37, 50

Wcisło Wincenty 29

Weiss Tomasz 245

Werner Lindemann 223

Wierzbanowska Irena 13

Wildstein Bronisław 158

Winer (Winera, Winerski) 14

Winiarski Mieczysław 46

Wiśniewski Kazimierz 45

Wiśniewski Leszek 46

Wiśniewski Stanisław, muzyk 47, 48

Wiśniewski Stanisław, piłkarz 45, 73

Witkiewicz Stanisław Ignacy 36, 59-60

Witt Katarina 223

Wnuczek-Łobaczewski Adam 170

Wnuczek-Łobaczewski Stefan 170, 173

Wodecki Zbigniew 225

Wojtas Tomasz 21

Wołosiuk Leszek 140

Wójcicki Jacek 225

Wyrodek Halina 151

Wyspiański Stanisław 36, 59, 244, 245

Zając Maria 47

Zakulski Witold 88, 89, 139, 157

Zamachowski Zbigniew 255

Zamkow Lidia 137

Zawiślak-Dolny Bożena 235

Zielonka Benedykt 60

Zwoliński Andrzej 60

Zwoliński Jan 50

Zwoliński Zbigniew 46

Zygmunt Stary 237

Zylska Natasza 49

Żeromski Adam 199

Żeromski Stefan 199

Żiwkow Todor 107, 108

Żurakowski Janusz 47, 48

Przychodzimy… Odchodzimy… Idziemy… (fot. Artur Sukiennik)
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: