Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zapatan - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Ebook
0,00 zł
Audiobook
10,42 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zapatan - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 191 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

…Pa­tent, któ­ry mi wy­dał jw. pan ge­ne­rał Mier, miał wpraw­dzie wa­lor do­sta­tecz­ny, jako od sze­fa re­gi­men­tu wy­da­ny, wsze­la­ko, za radą do­świad­czeń­szych idąc, a i sam po­trze­bę tego uzna­jąc, cho­dzić za­czą­łem za­tem, aby mi z kan­ce­lar­ji kró­la je­go­mo­ści, jako naj­wyż­sze­go gwar­dji ko­ron­nej a za­tem i re­gi­men­tu Mie­row­skie­go sze­fa, kon­fir­ma­cja czy­li pa­tent osob­ny był fe­ro­wa­ny. Dużo mnie to tru­du i cza­su kosz­to­wa­ło, za­nim, tam i sam bie­ga­jąc, a o in­stan­cje pro­sząc, ta­kie­go pa­ten­tu się do­pro­si­łem. Na­resz­cie otrzy­ma­łem do­ku­ment kon­fir­ma­cji z kan­ce­lar­ji i z wła­sno­ręcz­nym pod­pi­sem kró­la je­go­mo­ści, któ­re­go to pa­ten­tu taki był te­nor:

Wszem wo­bec i każ­de­mu zo­sob­na, komu o tem wie­dzieć na­le­ży, mia­no­wi­cie jed­nak JO­Oym, JWWym, WWym Ich­mo­ściom Pa­nom ge­ne­rał-lejt­nan­tom, ge­ne­rał-ma­jo­rom, Puł­kow­ni­kom, Obe­rszt-Lejt­nan­tom, Ma­jo­rom, Ka­pi­ta­nom oraz in­nym wszyst­kim, wyż­szej i niż­szej szar­ży, Wojsk Na­szych i Rze­czy­po­spo­li­tej Cu­dzo­ziem­skie­go Au­to­ra­men­tu, Sztabs i Ober-ofi­cje­rom wia­do­mo czy­ni­my, iż My przez wzgląd in­stan­cji JW. pana Mie­ra, Ge­ne­ral-Ma­jo­ra Wojsk Na­szych i Sze­fa Re­gi­men­tu Na­sze­go Gwar­dji Kon­nej Ko­ron­nej tu­dzież przez wzgląd sta­tecz­nych za­sług JMĆ­Pa­na Wita Na­rwo­ja, pierw­sze­go nie­gdy w re­gi­men­cie dra­gon­ji pru­skiej po­rucz­ni­ka, z przy­stoj­ne­go uło­że­nia, apli­ka­cji, chwa­leb­nych przy­mio­tów i zna­jo­mo­ści służ­by żoł­nier­skiej do­brze Nam wia­do­me­go, umy­śli­li­śmy kon­fe­ro­wać One­mu szar­żę ka­pi­tań­ską w Na­szym re­gi­men­cie Gwar­dji Kon­nej Ko­ron­nej, ja­koż i ak­tu­al­nie da­je­my i kon­fe­ru­je­my tym Na­szym Pa­ten­tem, ob­li­gu­jąc wszyst­kich wy­żwy­mie­nio­nych Ich­mo­ściów Pa­nów Sztabs i Ober-Ofi­cje­rów, aże­by od­tąd po­mie­nio­ne­go JMĆ­Pa­na Wita Na­rwo­ja za ak­tu­al­ne­go w prze­rze­czo­nym Na­szym Re­gi­men­cie Gwar­dji Kon­nej Ko­ron­nej ka­pi­ta­na zna­li i re­ko­gno­sko­wa­li, za­do­syć czy­niąc, co­kol­wiek pro gra­du et mu­ne­re tej Szar­ży na­le­żeć mu bę­dzie. Na co ten Pa­tent dla więk­szej wagi i wa­lo­ru przy przy­ci­śnie­niu Na­szej pod­pi­su­je­my pie­czę­ci.

Dan w War­sza­wie r. 1763.“

Kie­dym wy­jeż­dżał do War­sza­wy, aby się w szta­bie do pre­zen­cji sta­wić i cho­rą­giew moją ob­jąć, mar­kot­no mi tro­chę było, a to z tej ra­cji, żem się nie­ła­du i owej mi­zer­ji żoł­nie­rza pol­skie­go na­pa­trzyw­szy, moc­no tego oba­wiał, abym w mo­jej przy­szłej służ­bie fra­sun­ków tyl­ko da­rem­nych nie za­znał, a na bie­do­tę re­gi­men­tu i szwa­dro­nu mego nie pa­trzył, nic na to po­ra­dzić nie mo­gąc…

Dał Pan Bóg le­piej, ni­żem się tego spo­dzie­wał, bo owo wszyst­ko skład­niej i w uczciw­szej kon­dy­cji za­sta­łem, ni­że­li po temu były aspek­ta. Dra­gon­ja Mie­row­ska, czy­li gwar­dja kon­na ko­ron­na naj­le­piej może uszty­fto­wa­ną była ze wszyst­kich re­gi­men­tów au­to­ra­men­tu cu­dzo­ziem­skie­go, a żoł­nierz w niej le­piej był ćwi­czo­ny, niż to za­zwy­czaj za onych cza­sów w Rze­czy­po­spo­li­tej by­wa­ło. A był to wy­ją­tek z pol­skiej re­gu­ły, bo kie­dy król je­go­mość wszyst­kie swe sa­skie woj­ska pod Pir­ną mi­zer­nie utra­cił, a z elek­tor­stwa swe­go ru­go­wa­ny przez Pru­sa­ków, w War­sza­wie vo­lens no­lens sie­dział, to wła­sne­go sa­skie­go żoł­nie­rza nie ma­jąc, dra­gon­ję Mie­ra do swej służ­by prze­zna­czył, za­ufa­niem ją swem i ła­ską mo­nar­szą ho­no­ru­jąc, z szka­tu­ły swej pry­wat­nej gro­sza nie ską­piąc, by­le­by ten re­gi­ment oku ludz­kie­mu uczci­wie się pre­zen­to­wał, a dwo­ro­wi pań­skie­mu wsty­du nie czy­nił.

Z ta­ko­wej ra­cji re­gi­ment Mie­row­ski i ekwi­po­wa­ny był, i ży­wio­ny, i pła­co­ny re­gu­lar­nie, a, co mnie naj­moc­niej ra­do­wa­ło, do żad­nych za­cne­go sta­nu woj­sko­we­go nie­god­nych po­sług nie był po­cią­ga­ny. A trze­ba wam wie­dzieć o tem, że by­wa­ło to gę­sto a na­wet może i wszę­dzie w Pol­sce, że żoł­nierz au­to­ra­men­to­wy wszyst­kiem by­wał: i pa­choł­kiem, i kuch­tą, i fa­ga­sem – jeno nie żoł­nie­rzem. Naj­mo­wa­no go so­bie do po­sług nik­czem­nych za wie­dzą i roz­ka­zem ko­men­dy – a nie było w War­sza­wie wiel­kie­go obia­du, aby żoł­nie­rze w mun­du­rach pa­rad­nych i le­der­wer­kach nie byli uży­wa­ni do no­sze­nia pół­mi­sków na sto­ły ma­gnac­kie.

Dzia­ła się stąd wiel­ka krzyw­da ho­no­ro­wi żoł­nier­skie­mu; ano żoł­nierz bez uczci­wej am­bi­cji a bez ho­no­ru szla­chet­ne­go co zacz, jak nie na­jem­nik nik­czem­ny? Kuch­ni pań­skiej a nie oj­czyź­nie słu­gu­jąc, na­tem już nie­je­den re­gi­ment sztu­kę swo­ją mi­li­tar­ną z aplau­zem koń­czył, że przy wi­wa­tach bie­siad­nych na znak pana mar­szał­ka sal­wy strze­lał, a to je­dy­ny ogień by­wał, w któ­rym go pro­chu wą­chać uczo­no.

By­wa­ło, pan szef re­gi­men­tu, rze­mio­sła żoł­nier­skie­go tak samo świa­dom, jak ja he­brej­skie­go ję­zy­ka, in­nych pa­nów u sie­bie go­ści, pół re­gi­men­tu na po­dwó­rzu usta­wi, a gdy się chce ran­gą swo­ją ge­ne­ral­ską po­pi­sać, z okna Gib Fe­ier! za­wo­ła, kon­tent so­bie bar­dzo, że bie­siad­ni­kom ho­nor woj­sko­wy czy­ni. W re­gi­men­cie Mie­ra tego nie by­wa­ło. Żeby to było z ujmą ma­je­sta­tu kró­la je­go­mo­ści, gdy­by ten sam żoł­nierz, co jego do­stoj­nej oso­by strze­że, a w zam­ku mo­nar­szym straż trzy­ma, kuch­ni pań­skiej pil­no­wał, więc też nig­dy ża­den dra­gon z na­sze­go re­gi­men­tu do żad­nej pod­łej po­słu­gi nie śmiał być ko­men­de­ro­wa­ny, a tak i mnie przy­jem­nie to było ofi­ce­rem być w ta­kim puł­ku.

Do tego do­dać jesz­cze trze­ba, że re­gi­ment Mie­row­ski peł­ny miał sta­tus i że moja cho­rą­giew, jak i inne, do­brze była po­kry­ta, sto koni ma­jąc. Był to sam pięk­ny a do­bra­ny żoł­nierz i do­brej re­pu­ta­cji uży­wał. Nie cho­dził też ob­dar­ty, jako to nie­raz by­wa­ło, ale uczci­wie i chę­do­go ubra­ny, ma­jąc mun­dur i mo­de­ru­nek cały z ła­ski kró­la je­go­mo­ści w przy­zwo­itym po­rząd­ku. A mia­ła dra­gon­ja Mie­row­ska ka­ba­ty czer­wo­ne, ka­mi­zel­ki i spodnie ja­sne­go gra­na­tu, ko­li­ste płasz­cze z lisz­twa­mi, sztyl­py wy­so­kie, a ka­pu­zy czer­wo­ne na gło­wie – wszyst­ko to chę­do­gie i pa­sow­ne. Król je­go­mość, dba­jąc o swo­ją gwar­dję, coś już na krót­ko przed śmier­cią swo­ją spra­wił był re­gi­men­to­wi ca­łe­mu mun­dur oka­za­ły pa­rad­ny, ja­kim się ża­den inny pułk, na­wet dra­gon­ja jmć pana ko­niu­sze­go Wie­lo­pol­skie­go po­chwa­lić nie mo­gła. Owo cały re­gi­ment miał od wiel­kie­go świę­ta ko­le­ty z ło­siej skó­ry, kształ­tem fran­cu­skim kro­jo­ne, czer­wo­ne­mi ta­śma­mi pięk­nie bur­to­wa­ne, na pier­siach zaś i na ple­cach u ko­le­tów były dwie po­zło­ci­ste gwiaz­dy albo ja­ko­by słoń­ca.

Mo­de­ru­nek był do­bry i we­dług re­guł nie­miec­kiej prak­ty­ki mi­li­tar­nej. Miał każ­dy żoł­nierz ka­ra­bin, pa­łasz, ba­gnet i parę pi­sto­le­tów, czy­niąc nie­mi musz­trę pie­szą lub kon­ną, bo obie znać mu­siał, jako iż dra­go­ni w ba­tal­ji we­dług obu re­gu­la­men­tów za­ży­wa­ni być mo­gli. Ko­nie same tę­gie i sil­ne fry­zy, tro­chę cięż­kie, ale do­brze do­bra­ne.

Za am­bi­cję to so­bie mia­łem, żeby, kie­dym do­bre­go żoł­nie­rza do­stał, jesz­cze lep­sze­go zeń zro­bić. Tro­chę mi to twar­do było zra­zu, bo i żoł­nie­rze i ofi­ce­ro­wie moi, tro­chę do wy­gód się przy­zwy­cza­iw­szy, nie­chęt­ni byli do ostrej musz­try, cały kunszt na pa­rad­nym mar­szu, na trzy­ma­niu or­dyn­ku a na zręcz­nem skwe­ro­wa­niu bro­nią przed kró­lem i het­ma­na­mi so­bie za­sa­dza­jąc. Było też mno­go ha­ła­su, jako lu­dzi mę­czę i ofi­ce­rów nie­po­trzeb­nie tur­bu­ję, ale żem się na­uczył kar­ność cho­wać u

Pru­sa­ków, a moc­ną ręką wła­dzą w cho­rą­gwi trzy­ma­łem, więc mu­sia­ło być po mej woli.

Ja­koż bez prze­chwał­ki to a z chłu­bą po­czci­wą po­wia­dam, że cho­rą­giew moja była tak do­brze wy­ćwi­czo­ną w rze­mio­śle żoł­nier­skiem, że był­bym się nią nie po­wsty­dził przed daw­nym obe­rsz­tem moim, gra­fem Kog­ge­rit­zem, a na­wet przed sa­mym kró­lem je­go­mo­ścią Fry­de­ry­kiem. Na do­bre to wy­szło póź­niej, bo, kie­dy­śmy na haj­da­ma­ki wy­szli, nie raz i nie dwa razy cho­rą­giew moja ło­tro­stwo po­skro­mi­ła, nie­tyl­ko męż­nie, ale z wsze­la­ką woj­sko­wą re­gu­lar­ną pre­cy­zją so­bie po­czy­na­jąc, a kie­dy, by­wa­ło, pa­no­wie to­wa­rzy­stwo i lek­kie puł­ki przed­niej stra­ży tył po­da­wać mu­sie­li lub sro­dze byli tur­bo­wa­ni, dra­go­ni moi wszyst­kich sal­wu­ją i mię­dzy oprysz­ka­mi rum ro­bią, sami nie po­no­sząc du­że­go szwan­ku.

By­wa­ło, pa­no­wie to­wa­rzy­stwo pan­cer­ne i hu­sar­ja z wiel­kim ani­mu­szem i okrut­ną fan­ta­zją na­trą, kupą gę­stą bie­żąc i tu­mult a okrzyk wiel­ki czy­niąc, ale, gdy się tego haj­da­mac­two nie ustra­szy a im­pet na im­pet na­sa­dzi, da­waj w roz­syp­kę iść, a mię­szać się, a na­wet – na de­spekt to nam nie­raz było – nędz­nie umy­kać; zaś dra­go­ni moi, gdy­by mur, plac trzy­ma­ją, z ko­nia wlot zsią­dą, ogniem plu­to­no­wym sy­pią lub w ba­gne­ty pój­dą, a ci­chut­ko i sfor­nie, jak­by ma­chi­ny, jeno ko­men­dy nad­słu­chu­jąc… Ale o tem po­tem jesz­cze.

Dwa lata w War­sza­wie lub pod War­sza­wą z szwa­dro­nem moim sta­łem i na elek­cję kró­la Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta pa­trzy­łem. Po tym cza­sie otrzy­ma­łem or­dy­nans ru­szyć z War­sza­wy a do Lwo­wa ma­sze­ro­wać, jako że stam­tąd pan ge­ne­rał Ko­ry­tow­ski, ko­men­dant tego mia­sta, pie­cho­tę swą do Ka­mień­ca od­daw­szy, bar­dzo a bar­dzo o au­gmen­ta­cję gar­ni­zo­nu upra­szał. Da­le­ka to była dro­ga dla mnie, i da­le­ka Ukra­ina ta Ruś, bo jej do­tąd nig­dy nie wi­dzia­łem, a dla mego szwa­dro­nu ta­koż mi­łym ten or­dy­nans nie był, bo się to już wszyst­ko w War­sza­wie osia­dło było, ja­ko­by w domu – ale or­dy­nans or­dy­nan­sem, a kie­dy marsz, to marsz i kwi­ta.

Ża­ło­wa­li mnie ko­le­dzy i ra­dzi­li, abym pana sze­fa upra­szał, by mnie już w tak da­le­ką dro­gę nie ru­szał, ale po­pro­stu cho­rą­gwi do Lwo­wa od­mó­wił, jako że żoł­nierz w mar­szu jest w tej Rze­czy­po­spo­li­tej mi­zer­nem a nie­szczę­śli­wem stwo­rze­niem. Mó­wi­li mi, że się bie­dy na­jem i fra­sun­ku w tym opła­ka­nym mar­szu i że żoł­nie­rze z gło­du przy­mie­rać mi będą. Mó­wi­li i mie­li ra­cję, bo tego mar­szu nie za­po­mnę ja nig­dy, tak on mi do­jął aż do siód­mej skó­ry.

Śmie­li sie też ze mnie rot­mi­strzo­wie inni a sar­ka­li moc­no ofi­ce­ro­wie mego szwa­dro­nu, żem na ten marsz ani sam kry­te­go po­wo­zu dla sie­bie nie brał, ani żad­ne­mu z ofi­ce­rów brać nie do­pu­ścił. Jam taki żoł­nierz, jako i mój pocz­to­wy i naj­niż­szy gi­maj­ne; może on tłuc się na ko­niu sto mil, mogę i ja tak­że, i wy mo­że­cie, a nie­tyl­ko mo­że­cie, ale i po ry­go­rze woj­sko­wym po­win­ni­ście i mu­si­cie, bo nato ty ofi­cer, abyś sze­re­gom two­im przo­do­wał wszyst­kiem, więc i tru­dem, i bez­sen­no­ścią, i gło­dem, kie­dy na to pad­nie, i abyś z tych wszyst­kich cnót i ka­pi­tal­nych kon­dy­cyj ry­cer­skich da­wał do­bry przy­kład z sie­bie. Taką per­swa­zję usły­sze­li ode mnie i do niej się też ac­cu­ra­te sto­so­wać mu­sie­li.

Roz­po­czął się mój marsz pod złe­mi au­spi­cja­mi. Wy­da­no mi or­dy­nan­sy, wy­pi­sa­no rutę, a ka­za­no cze­kać na pie­nią­dze, bo ich w re­gi­men­to­wej ka­sie nie było. Ter­min wy­mar­szu nad­szedł i mi­nął, a gro­sza żad­nym ludz­kim spo­so­bem do­pro­sić się nie było moż­na. Chodź od Ana­sza do Kaj­fa­sza, tędy i tam­tę­dy, su­pli­kuj, gwał­tuj, la­men­tuj – a wszyst­ko nada­rem­no! Ścią­gnię­to po dłu­giej i cięż­kiej bie­dzie ja­kąś sum­kę wkoń­cu – o resz­cie sa­me­mu pa­mię­tać ka­za­no.

Za­raz też uło­ży­łem mar­szru­tę i, jak na­le­ży, sza­chow­ni­cą pu­ści­łem się na­przód. Od­ko­men­de­ro­wa­łem do sza­chow­ni­cy dwa­dzie­ścia lu­dzi z ofi­ce­rem, ten zaś zno­wu for­wach­ta­mi się wy­su­nął na­przód, abym ja, z cho­rą­gwią moją na­stę­pu­jąc, wszę­dzie już dach i fu­raż mógł zna­leźć. Ale co tam po­mo­gła sza­chow­ni­ca cała i bied­ne na­sze for­wach­ty! Boże, zli­tuj się, kie­dy­bym tak miał wo­dzić re­gi­ment, a daj­my na to, arm­ję całą, to­by­mi, jak garść lodu w gar­ści, stop­nia­ła po dro­dze – bo by­wa­ło tak w Pol­sce, że żoł­nie­rzo­wi w mar­szu zo­sta­wa­ła ta­ko­wa chy­ba al­ter­na­ty­wa: bądź­że so­bie oprysz­kiem, albo giń z gło­du i od zim­na!

Wie­dzia­łem ja do­brze, że mnie sło­dy­cze nie cze­ka­ją, do nie­wy­gód kam­pa­men­to­wych by­łem wpra­wio­ny, a i to mi nie była żad­na no­wi­na, że w na­szej Rze­czy­po­spo­li­tej by­wa­ło za­wsze po przy­sło­wiu:

Ho­spi­tium vile, Czar­ny chleb, cień­kie piwo, bar­dzo dłu­gie mile.

Cze­gom wsze­la­ko nig­dy się nie spo­dzie­wał, to owej nie­uczci­wej re­ni­ten­cji a nie­go­ścin­no­ści ze stro­ny pa­nów szlach­ty. Gdzie się przy­wlo­kę, tam moi lu­dzie z sza­chow­ni­cy, trzy dni przo­dem wy­sła­ni, na­prze­ciw mnie bie­żą, a la­men­tu­ją i skar­żą, jako nie­tyl­ko ani jed­ne­go źdźbła sia­na dla koni i jed­ne­go kęsa chle­ba dla cho­rą­gwi za­ase­ku­ro­wać nig­dzie nie mo­gli, ale ano i sami, nic nie jadł­szy, a pod bo­żym na­mio­tem kam­po­waw­szy, z gło­du i zim­na przy­mie­ra­ją.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: