- W empik go
Zapomniane światło - ebook
Zapomniane światło - ebook
Tę książkę Jakub Deml napisał w gorączce w ciągu kilku nocy w 1934 roku. Po wydaniu została skonfiskowana, a do sprzedaży wróciła dopiero po zaczernieniu „niemoralnych”, erotycznie drażniących fragmentów. To wściekły tekst! Spowiedź. Krwawe rozliczenie ze światem, który nie akceptował autora, zresztą z wzajemnością. A dziś – pomnik nowoczesnej prozy.
Deml był poetą i prozaikiem, jednym z najbardziej oryginalnych pisarzy czeskich XX wieku. Z woli rodziców i za namową znanego poety Otokara Březiny – Jakub zaprzyjaźnił się z nim jeszcze przed maturą –został rzymskokatolickim księdzem. W 1902 roku ukończył seminarium duchowne w Brnie. Jednak proboszcz, który twierdził, że ksiądz jest psem, a zadaniem psa – szczekać na Pana Boga, nie był do zaakceptowania przez hierarchię kościelną; zwłaszcza na katolickich Morawach, gdzie za karę przenoszono go z parafii do parafii. W wieku 34 lat został zmuszony do przejścia na emeryturę z nakazem zamieszkania w Pradze.
Na jego życie silny wpływ miały cztery związki z kobietami, które stały się pożywką dla jego twórczości. „Pozorna sensacyjność jest tu jednak sprawą zewnętrzną: istota tych związków opierała się na bliskości myśli, poglądów i celów” – pisze w Historii literatury czeskiej prof. Zofia Tarajło-Lipowska. W 1935 roku Deml poznał 18-letnią Marię Rosę Junovą, która zrezygnowała dla niego ze studiów i przez dwadzieścia cztery lata prowadziła mu dom, pomagając w działalności wydawniczej. Jakub Deml większość swoich dzieł publikował własnym sumptem, w niewielkim nakładzie.
Zapomniane światło jest książką gatunkowo trudną do określenia. Licealiści w Czechach uczą się, że to „bolesny strumień krzyku księdza i poety”. Całość jest rozmową Demla z poetą B.M. Ptáčkiem, a jednocześnie opowieścią o umieraniu na gruźlicę wiejskiej parafianki Demla oraz polemiką ze światem. Książkę bardzo cenił Bohumil Hrabal i uważał ją za idealny zapis strumienia świadomości.
Pisano o Demlu, że był mściwy i histeryczny, a z przeciwnikami i sprawcami życiowych rozczarowań zawsze rozliczał się bezpardonowo. Skutkowało to izolacją pisarza i odwróceniem się od niego przyjaciół. Jedynym, który został przy nim do końca swych dni, był Březina. W 1931 roku Jakub Deml napisał głośną książkę Moje świadectwo o Otokarze Březinie, która wywołała wojnę między nim a czeskim światem literackim. Zrzucił bowiem metafizycznego poetę z piedestału, pokazując go z nie najlepszej strony, łącznie z jego antysemityzmem – zresztą o własnym też nie zapomniał. Zapomniane światło to również reakcja na antydemlowską kampanię wielbicieli Březiny.
Do Zapomnianego światła, którego pierwsze polskie wydanie ukazało się w 2000 roku, dodajemy esej Jindřicha Chalupeckiego z książki o czeskich ekspresjonistach. „Przyjaźń Březiny z Demlem była tym mocniejsza, że ukryty był w niej także motyw miłosny – pisze Chalupecký. – W życiu Březiny pojawia się młodziutki Jakub Deml, ze swym niemal dziewczęcym wyglądem (Florian w swych dziennikach nazywa go ironicznie »hermafrodytą«), ze swym poetyckim geniuszem i z entuzjastycznym uwielbieniem. Z nikim Březina nie będzie się czuł tak blisko związany”. Uważał, że Deml był „jednym z tych wspaniałych ludzi, w bliskości których otwierają się ukryte źródła serca i wypowiedzenie wszystkiego – także tego, do czego się nawet przed sobą nie przyznaliśmy”.
„Po co dziś czytać Demla? – zastanawia się Mariusz Szczygieł, autor serii literatury czeskiej Stehlík, w której ukazuje się książka. − Choćby po to, aby się przekonać, że wszystkie źle społecznie widziane cechy, takie jak nieustępliwość, wybujały egotyzm, kłótliwość, czy przekonanie o własnej nieomylności mogą być podłożem wybitnej literatury. A poza tym ksiądz, który szczeka na Pana Boga, jest zawsze ciekawy”.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66778-38-2 |
Rozmiar pliku: | 922 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziś brzmi to wprost niewiarygodnie, ale podczas pięciu lat studiów (1950–1955) ani razu podczas wykładów z literatury czeskiej nie słyszałem choćby jednego nazwiska pisarza katolickiego. Kogo zajmował nurt literatury metafizycznej, musiał na własną rękę dokonywać poszukiwań, niełatwych zresztą, bo nawet w uniwersyteckich bibliotekach brakowało podstawowych podręczników, nie mówiąc już o dziełach najwybitniejszych przedstawicieli tego nurtu.
O wszystkim decydował szczęśliwy przypadek!
I tak udało mi się jeszcze w latach akademickich zdobyć Zarys dziejów literatury czeskiej Arnego Nováka i dwutomowy Słownik współczesnych pisarzy czeskich Jarosława Kunca (obie publikacje sprzed komunistycznego puczu w 1948 roku).
Dzięki tym książkom poznawałem na razie same tylko nazwiska: Jakub Deml, Jaroslav Durych, František Křelina, Jan Zahradníček...
I wreszcie pod koniec lat pięćdziesiątych pierwsza podróż do Pragi (podczas studiów nie mogliśmy nawet marzyć o wyjazdach do Czechosłowacji, choć studiowaliśmy bohemistykę!), pierwsze spotkania z katolickimi pisarzami, pierwsze książki, dotychczas wprost niedosiężne...
Dopiero wówczas rozpoczyna się moja przygoda z czeską literaturą katolicką, której bogactwo i wielostronność już od pierwszych lektur zdumiały mnie i olśniły.
Bo przecież nie mógł nie porwać Karol Schulz, autor znanej z polskiego przekładu powieści biograficznej o Michale Aniele i jego epoce oraz wspaniałych opowiadań, czy Jaroslav Durych, twórca wielkiego fresku historycznego z okresu wojny trzydziestoletniej, trzytomowej powieści Zbłąkani i elegijnej „małej trylogii wallensteinowskiej” – Requiem. To właśnie tom opowiadań Pierścień królowej Schulza i Requiem Durycha otworzyły przede mną drogę tłumacza w drugiej połowie lat pięćdziesiątych (pierwsza z tych książek ukazała się w 1956 roku, druga w lata później).
Nawiązane znajomości, dzięki którym moja biblioteka wzbogaciła się o wiele dzieł czeskich pisarzy katolickich, pogłębiana wiedza o tych zjawiskach pozwoliły mi na podejmowanie prób choćby cząstkowej prezentacji ich na łamach prasy: i tak udało mi się opublikować wiersze Jana Zahradnička (i to wówczas, gdy z długoletnim wyrokiem w procesie politycznym przebywał w więzieniu), Jaroslava Durycha (który był nie tylko wybitnym powieściopisarzem, ale także poetą), Kamila Bednářa i Františka Lazeckiego.
I wreszcie objawił mi się ksiądz Jakub Deml, autor Miriam i Moich przyjaciół. Już nie pamiętam, kto z praskich znajomych ofiarował mi pierwszy jego książki. Może Chalupecký, przyszły autor eseju o Demlu? Może Fryderyk Fučik, świetny krytyk literacki, ściśle związany z nurtem literatury katolickiej w Czechach? Obaj domyślali się już wtedy, że w tym nurcie „potężnym głazem”, sterczącym wysoko ponad jego powierzchnię, jest właśnie autor Zapomnianego światła, ale dopiero później sformułowali ostatecznie te swoje przekonania w tezę o niepowtarzalności i wielkości zjawiska, jakim był w literaturze czeskiej pierwszego półwiecza XX wieku Jakub Deml z Tasova.
Ja, oczywiście, wtedy ledwie absolwent bohemistyki, nie zdawałem sobie w pełni z tego sprawy, ale urzeczony urodą dzieła Jakuba Demla, odważyłem się tłumaczyć go na język polski. Były to fragmenty Miriam. Publikował je w 1960 roku miesięcznik „Życie i Myśl”, redagowany przez Zygmunta Lichniaka.
Nie wiedziałem wówczas, czy ks. Jakub Deml jeszcze żyje: urodzony w 1878 roku, miał wtedy, w 1960 roku, osiemdziesiąt dwa lata. Ale mimo to posłałem zeszyt pisma do Związku Pisarzy Czeskich z prośbą o przekazanie autorowi.
Zdążyłem!
Na adres redakcji nadszedł do mnie list z takim oto adresem zwrotnym na kopercie: „Posilá Jakub Deml z Tasova”.
Sędziwy poeta napisał:
Szanowny Panie,
dziękuję panu za te drukowane fragmenty z Miriam.
Posłałbym panu dla „Życia i Myśli” pewien swój wiersz o tematyce biblijnej, gdybym wiedział, że to do pana dotrze.
Łączę braterskie pozdrowienia
Jakub Deml
W Tasovie, 5 X 1960.
Nie w pełni sobie wówczas zdawałem sprawę z tego, jak ważny dokument znalazł się w moim posiadaniu. Wszakże ten list, pisany pewną ręką, równym, niemal dziecinnym pismem, wyszedł spod pióra wielkiej legendy współczesnej literatury czeskiej, pisarza, który jak nikt inny kształtował jej współczesny, nowoczesny obraz. Ale byłem pewien jednego: że powinienem natychmiast na list odpisać, bo rysuje się możliwość współpracy... I znów bałem się, że mogę nie zdążyć.
Raz jeszcze zdążyłem.
Nie pamiętam dziś, po czterdziestu latach, co pisałem, ale widocznie prosiłem o ten wiersz o tematyce biblijnej, bo już wkrótce nadszedł z Tasova drugi list:
W Tasovie, 28 XI 1960
Drogi Panie,
jako życzenia świąteczne – bo stan mojego zdrowia nie cierpi zwłoki – posyłam panu ten Tryptyk, który napisałem w tym roku, kiedy miałem już osiemdziesiąt dwa lata. Proszę przyjąć ten tekst jako wyraz zadowolenia z tego, że mamy teraz umowę kulturalną z Polską.
A poniżej Tryptyk, na końcu zaś dedykacja:
Jakub Deml
Panu Andrzejowi Piotrowskiemu...
Niestety, nie zdążyłem tego wiersza przetłumaczyć. Wkrótce potem, 10 lutego 1961 roku, autor zmarł w szpitalu w Třebíči, a już wcześniej, z końcem 1960 roku, miesięcznik „Życie i Myśl” przestał istnieć jako pismo literackie.
Dzięki swoim czeskim przyjaciołom miałem już – jak wspomniałem – także i inne książki Jakuba Demla. Sięgnąłem więc po Moich przyjaciół. Kilka utworów z tego cyklu wydrukowała „Zorza Świąteczna”, kilka „Kierunki”. A kiedy w kilka lat później redagowałem antologię współczesnej prozy czeskiej Więcej niż miłość (1964), nie mogłem nie włączyć do niej opowiadania Demla Biały niedźwiedź (napisałem też notę o autorze).
Niestety, nie z mojej winy tak się złożyło, że na kolejną publikację prezentującą między innymi twórczość Demla trzeba było długo czekać. Stała się nią dopiero antologia Jacka Balucha Czescy symboliści, dekadenci, anarchiści przełomu XIX i XX wieku, wydana niemal w dwadzieścia lat później, w 1983 roku, w Ossolineum. Obok moich nowych przekładów kilku wierszy z tomu Notantur lumina i dawniej drukowanych fragmentów Miriam i Moich przyjaciół znalazło się tam też opowiadanie Zamek śmierci, które spolszczył autor antologii. Razem skromne piętnaście stron!
W tym samym 1983 roku w tak zwanym drugim obiegu ukazała się antologia literatury czeskiej z lat 1968–1978 Bez nienawiści, przygotowana przez Andrzeja S. Jagodzińskiego (on jeden z trójki tłumaczy nie użył pseudonimu, co świadczy bądź co bądź o cywilnej odwadze!). Autor nie pominął, oczywiście, Jakuba Demla, zaprezentowanego trzema opowiadaniami: Światłość wiekuista, Metamorfoza i Noc.
Warto też wspomnieć o twórczości Demla na łamach „Literatury na Świecie”: w 1982 roku ukazały się fragmenty (w wyborze Bohumila Hrabala) Zapomnianego światła, typowo demlowskiego formalnie polifonicznego gatunku prozy zapowiadającej o kilkadziesiąt lat późniejsze i tak modne utwory jednoczące w sobie prozę, poezję i esej, lirykę i polemikę, konfesje i inwektywy.
Tu też w 1984 roku wydrukowano w przekładzie Andrzeja S. Jagodzińskiego obszerny esej Jindřicha Chalupeckiego Jakub Deml, pierwszą pracę krytycznoliteracką wyznaczającą miejsce tego pisarza w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości literatury nie tylko czeskiej.
Mogłoby się wydawać, że zostało uczynione wszystko, by wreszcie zaczęły się ukazywać k s i ą ż k i Jakuba Demla!
Ale nadeszły czasy niedobre dla ambitnej literatury. Nawet renomowani wydawcy woleli publikować książki przynoszące natychmiastowe krociowe zyski.
Mimo iż z samej tylko literatury czeskiej przełożyłem parę dziesiątków książek, to jednak pracę nad Zapomnianym światłem podejmowałem z pewnym lękiem. Ale sprawiała mi ona ogromną, niepowtarzalną przyjemność. Miałem świadomość, że obcuję z dziełem wielkim, znaczącym, twórczym...
Andrzej Czcibor-Piotrowski
Warszawa, lipiec 1999Zapomniane światło
Rycina wykorzystana przez Jakuba Demla w pierwszej edycji Zapomnianego światła, którą wydał własnym sumptem w 1934 roku.
W sporze z innymi tworzymy piękne tyrady, ale w sporze z samym sobą tworzymy wiersze. W przeciwieństwie do retorów, których głos nabiera pewności, bo przypominają sobie rzesze, jakie zdobyli lub też mogą zdobyć, my śpiewamy z głębi swojej niepewności i – mając świadomość swojego osamotnienia – jakże pokorni jesteśmy wobec najwyższego piękna – i wiersz nasz drży. Myślę także, iż żaden prawdziwy poeta, choćby prowadził życie wyuzdane, nigdy, nawet w samym tylko swoim życiu, nie czynił z rozkoszy jedynego celu (W.B. Yeats).
Musisz, Janie Amosie Vernerze, drogi Harcerzyku, sam osądzić, w jakiej mierze jestem prawdziwym poetą. Ja nie wiem, tak samo jak nie wiem, czy sporo już dziś wypiłem.
A jest dzisiaj niedziela i odprawiłem sumę, i jest dziś święto Matki Boskiej Różańcowej, i przez całe przedpołudnie dręczył mnie głód, począwszy od północy, a głód i pragnienie od północy do południa. Choć poszedłem spać dopiero o pierwszej po północy, już o szóstej byłem na nogach i dziwię się, jak człowiek może żyć, jeśli tak późno chodzi spać i tak wcześnie wstaje i jeśli to trwa dłużej niż pięćdziesiąt miesięcy...
Jeden Bóg wie, jak długo to trwa, nigdy przez całe swoje życie nie wiedziałem, jak długo to trwa – nagle ofiarowałem wszystko, i swoją duszę, i swoje zbawienie, i nigdy nie wiedziałem, jak długo to trwa, i nie liczyłem, a powiadają, że szczęśliwość czy potępienie mogą trwać przez całą wieczność.
La douleur est notre unique noblesse. To jest to samo, jak mawiał Otokar Březina, co po angielsku: splendid isolation. W języku ojczystym oznacza to dla mnie wieczne potępienie.
Gdy będziesz, Harcerzyku, rozmawiał z profesorem, Antonínem Prokešem, powiedz mu, że jego siostra prosiła o czystą, miękką szmatkę do otarcia ust, kiedy pluła krwią, ale nie dostała jej, bo w całym Tasovie nie było czystej, miękkiej szmatki do ocierania jej warg, tak że ocierała swoje usta starą, brudną, śmierdzącą szmatą, która z samej swojej natury i przez skrzepłą na niej krew była tak twarda, tak chamska i tak prostacka, że ścierała sobie nią wargi jak osełką, i gdy zdałem sobie sprawę, że mógłbym postarać się dla niej o szmatkę miękką i czystą, tego dnia właśnie wyzionęła ducha, a ja po jej śmierci odkryłem w swoim domu, w jednej z szaf, cały stos czystych i miękkich ściereczek, tak czystych i miękkich, jakby szyła je i prała sama Święta Weronika.
Ale usprawiedliw mnie, Harcerzyku, przed przyjacielem Antonínem Prokešem i powiedz mu, że układałem właśnie i pisałem tę nieszczęsną książkę.
I powiedz także profesorowi Antonínowi Prokešowi, że owo miejsce po koncertowym fortepianie Pavli Kytlicovej nie jest puste:
Do muzyki październikowych promieni dołączyłam słowa majowych pieśni,
a w koronach tracących liście drzew śpiewały ptaki, które powrócą...
Jakub Deml
Tasov, 7 X 1934 r.
2 października 1934 roku mówiłem w praskiej rozgłośni radia czeskiego na temat życia: jak ja je widzę. Kiedy wróciłem do domu, czekał na mnie ten oto list:
Nasz poeto!
Dziękuję Księdzu za dzisiejsze słowa miłości, odwagi i piękna, które przekazało radio. Dziękuję Księdzu za pokrzepienie, jakie przyniosły mojej duszy. Łzy, z trudem w pewnych chwilach powstrzymywane, były łzami radości i współczucia. Łzy radości z żywego uczucia, niesionego na skrzydłach żywego słowa, łzy współczucia – jak po oczyszczeniu.
Radio gra nadal, nadają teraz Balladę na skrzypce Dvořáka, a ja boję się nawet poruszyć, by nie spłoszyć piękna, które zawładnęło moją duszą.
„Życie to coś więcej niż dobra opowieść”.
Jakże pojmuję teraz w lot wiele rzeczy, których dawniej nie rozumiałem. A w niewiedzy człowiek niszczył jak dziecko lub barbarzyńca, barbarzyńca to dorosłe dziecko. Nieświadomość jednak nie czyni grzechu... I jest jej odpuszczone...
Nie dosłyszałem, ilu mamy milionerów – jest ich jednak tylu, by wszyscy ludzie żyli dostatnio. Jakże niewielu jednak mamy prawdziwych poetów – a nie szanujemy ich. Czy ten grzech może nam być odpuszczony?!
Pozdrawiam Księdza, poeto popędliwego serca i bogobojnej duszy!
B.M.P.
Velké Meziříčí 2 września 1934 r. godzina 9³⁰.
Panie B.M.P., dziś mamy jedenasty września, całe przedpołudnie szukam wśród swoich papierów listu pana dr. Miloslava Novotnégo, bibliotekarza Muzeum Królestwa Czeskiego. Przez całe przedpołudnie listu owego nie udało mi się odnaleźć, choć jeszcze w tych dniach dawałem go komuś do przeczytania.
Panie B.M.P., nie może się pan nawet domyślić, co znaczy dla mnie list pana dr. Miloslava Novotnégo, bibliotekarza Muzeum Królestwa Czeskiego. W tym liście pana dr. Miloslava Novotnégo, bibliotekarza Muzeum Królestwa Czeskiego, tyle jest grubiaństwa, tyle podłości i tyle brudu, słowem: tyle pogardy dla mojej osoby i tyle szczerego zainteresowania moją twórczością, że nikt spośród moich obecnych przyjaciół nie może pojąć, dlaczego jestem dziś taki wesoły.
De facto jestem śmiertelnie smutny, bo nie mogę znaleźć w swoich papierach tego prostackiego pamfletu pana dr. Miloslava Novotnégo, bibliotekarza Muzeum Królestwa Czeskiego. Moja nędzna dusza łaknie i pragnie brudu, tak jak dusza cnotliwej i pobożnej chrześcijanki pragnie i łaknie czystości i wstydliwości i żeby dali jej święty spokój wszyscy mężczyźni na świecie.
Panie B.M.P., dopóki nie znajdę tego chamskiego, tego podłego, tego jadowitego listu od pana dr. Miloslava Novotnégo, bibliotekarza Muzeum Królestwa Czeskiego, proszę nie oczekiwać ode mnie żadnego rozgrzeszenia. Przed panem, miły panie B.M.P., otwiera się jedyna nadzieja: niech pan po całej Republice Czechosłowackiej, jak długa i szeroka, pozbiera całe to chamstwo, całą tę podłość i cały ten brud i wyleje mi to wszystko na głowę, wszystko to, co o mnie mówili Josef Florian ze Staré Říši i jego wierni wasale: Jaroslav Durych, Antonín Ludvík Stříž, Jezus Maria Braito i jeden jedyny osioł – a będę mógł panu wybaczyć.
Dopóki nie zbierze pan w Republice Czechosłowackiej wszystkich tych pomyj i nie wyleje mi ich pan na głowę, nie może pan mieć ani odrobiny nadziei, że mógłbym panu wybaczyć. Im więcej tych nieczystości o mnie pan zbierze i im więcej brudu wyleje pan na moją głowę, tym milszy będzie pan mojemu sercu i tym większą może pan mieć nadzieję, że panu wybaczę. Pan bowiem za mnie spowiada się z jakiegoś przewinienia...
Drogi panie B.M.P., muszę panu powiedzieć, że wcale się na pana nie gniewam. Aby się na kogoś gniewać, trzeba go kochać. A ja pana w ogóle nie znam, jakże więc może pan oczekiwać, że pana pokocham? Nigdy pana nie znałem, nigdy nie dał mi pan sposobności, bym pana kochał.
Pan, drogi panie B.M.P., myśli może, iż mam jakąś władzę i że może życzę sobie jeszcze czegoś na świecie, proszę więc przyjąć do wiadomości, że nie mam najmniejszej władzy i że absolutnie niczego już sobie na tym świecie nie życzę. Pragnę jedynie, aby nikt do mnie nie przychodził, aby nikt mnie nie odwiedzał, aby nikt do mnie nie pisał, żeby cały świat dał mi święty spokój, a jeśli mimo to ktoś mnie kocha, żeby tę miłość zachował dla siebie, a mnie przysłał tylko pieniądze.
Na miłość boską, błagam pana, panie B.M.P., niech mnie pan nie napastuje swoją miłością. Nie wiem, kim pan jest, nie mam pojęcia, kto pan jest, ale jeśli jest pan pewien swoich uczuć do mnie, proszę mi posyłać co miesiąc aż do mojej śmierci dziesięć koron z pańskiej gaży. Pogrzeb bowiem władze kościelne i świeckie i wszyscy, którzy mnie nienawidzili, chętnie urządzą za darmo.
Ja w głębi duszy nie mam żadnej nienawiści, ja mam w niej coś daleko gorszego: ja mam w niej obojętność, absolutną i doskonałą obojętność, którą mi darowali i którą aż po dziś dzień i na wieki częstowali mnie mężczyźni i kobiety wywodzący się z narodów czeskiego i niemieckiego. Dla żadnego człowieka nie żywię dziś wdzięczności. Dla żadnego człowieka nie mam dziś szacunku. Dwulicowo udaję grzecznego, a nawet uniżonego i wdzięcznego, ale nie szanuję żadnego człowieka i proszę po kryjomu Pana Boga, aby żaden człowiek mnie nie odwiedzał i żeby wszyscy okazali mi łaskawość, to znaczy, aby nikt mnie nie odwiedzał i aby pozwolono mi spokojnie umrzeć.
Jednakże czasem ktoś jeszcze do mnie przychodzi, na przykład taki Harcerzyk, ale ja po kryjomu proszę Pana Boga, aby nawet on już mnie nie odwiedzał, a on tego nie rozumie, bo jest o trzydzieści lat młodszy, taki zaś człowiek nie pojmuje, iż może być dla kogoś ciężarem.
Mój Boże, mój Boże, daj mi śmierć, przy której nie będzie ani jednego człowieka! Jestem grzeczny i uprzejmy dla każdego, ale gdyby ludzie wiedzieli, jak trudna jest dla mnie ta grzeczność i uprzejmość, uciekaliby ode mnie i prosili, abym im wybaczył, że ich cień padł na moją drogę.
Panie B.M.P., nie ma pan i mieć nie może pojęcia, co ja cierpię, i to stanowi jedyne usprawiedliwienie pańskiego listu. Bo gdyby miał pan pojęcie, jak ja cierpię, wyrzekłby się pan niezwłocznie swojej kariery i przyszedłby pan natychmiast do mnie na kolanach, i z płaczem i ze złożonymi rękoma prosiłby mnie pan, abym pozwolił panu czyścić swoje buty. I zrobiłby pan to, kopnąłby pan swoją żonę i przyszedłby pan do mnie, i czyścił moje buty, i jak pies lizałby pan moje ręce za tę wyświadczoną panu łaskę: że może pan czyścić moje buty.
Jak pan widzi, panie B.M.P., raz w życiu pozwalam sobie wreszcie pożartować. Jest wszakże oczywiste, że nie mówię poważnie, bo będąc księdzem, nie mogę przecież radzić komuś, by kopnął swoją żonę, skoro kocham Najświętszą Marię Pannę i w każdej kobiecie, będąc Jakubem Demlem, kocham Najświętszą Marię Pannę – a poza tym taki Harcerzyk nie może przecież być dla mnie ciężarem, on, który poświęcił dla mnie swoją karierę i którym obdarowała mnie Pavla Kytlicová, on jest jednym jedynym jej wianem dla mnie, wie pan, co to znaczy?
Panie B.M.P., życzę panu tylko tego jednego jedynego: aby miał pan pojęcie, kim była Pavla Kytlicová. I powiem panu tylko to jedno jedyne: gdyby wszystkie niewiasty całego świata wysrały mi się na głowę, wybaczyłbym im tę nieprzyzwoitość z powodu tej jedynej kobiety, która mnie kochała, a mnie, Bogu dzięki, kochało wiele kobiet, ale najbardziej ze wszystkich Pavla Kytlicová. Moja matka kochała mnie jako dziecko, bo kiedy umarła, byłem jeszcze dzieckiem, a Pavla Kytlicová kochała mnie już jako mężczyznę i – rzecz dziwna – kochała mnie jak matka. Przez całe swoje życie u żadnego człowieka nie znalazłem tak głębokiego, tak wszechstronnego zrozumienia dla mojej twórczości i dla moich występków jak właśnie u Pavli Kytlicovej. Kiedy piszę te słowa, ona – nieobecna, niewidzialna – podpowiada mi, co mam pisać. Mimo to, mimo wszystko pojawia się w moim pisaniu zbyt wiele tego, czego ona mi nie podpowiada. To tak jak w wilgotnym mieszkaniu: ściany są z dobrego materiału, budowali je bardzo dobrzy murarze, ale od dołu, od ziemi, ściany te nasiąkają wilgocią, bo tam, głębiej, w gruncie, są ukryte źródła.
Panie B.M.P., gdy zrozumie pan, że moja własna sztuka i posłanie nie polegają na tym, że mówię i piszę, ale na tym, że milczę – dopiero wtedy będziemy mogli ze sobą rozmawiać, a może nawet się zaprzyjaźnić. „A ja, jeśli będę podwyższon od ziemie, pociągnę wszytko do siebie”. Si exaltatus fuero, omnia traham ad meipsum (J 12,32). Bóg chciał, abym został podwyższony, e g z a l t o w a n y. Moje straszliwe nieszczęście polega nie na tym, że jestem egzaltowany, ale na tym, że łacina nie jest już znana i że umarła, opuściła mnie Pavla Kytlicová.
„Jeśli będę podwyższon, pociągnę wszystko do siebie”. To proroctwo, które się spełnia. Dlaczego żądają ode mnie tak straszliwej posługi? I dlaczegoś mnie opuścił, o mój Boże?
Znajduję na swoim biurku kartę, napisano na niej ołówkiem chemicznym: „Doskonały Niemiec jest mistykiem, doskonały Francuz racjonalistą”.
29 czerwca 1921 roku to samo powiedział mi Otokar Březina. I w tym jest cała moja nadzieja, chwała mojego życia i gorycz mojej śmierci. Widzi pan, już dopuszczam się fałszu, podpowiedziano mi bowiem: gorycz mojej śmierci i chwała mojego życia. A ja przestawiłem to, bo moje ściany wchłaniają wilgoć.
Wczoraj przez całą noc nie spałem. Przyjaciel dr med. Jan Štourač przepisał mi jakieś kropelki na niedoczynność serca, postawiwszy słuszną diagnozę, że jestem egzaltowany. Kardiazol, brom, eter i diabli wiedzą co jeszcze. Nikodemów miał Chrystus dosyć, mnie chce się od nich wymiotować i rzygać, tylu ich jest! Harcerzyk również mówił, że rzygać się chce. Zum Erbrechen.
Żałuję, że przynajmniej nie byłem kobietą. Gdybym był kobietą, zakochałbym się w Jakubie Demlu. Lecz gdyby Jakub Deml był kobietą, z całą pewnością byłby akuszerką, z całą pewnością nie pragnąłby niczego lepszego. Czechosłowacka krytyka literacka przeczuwa to wprawdzie, tak jak świnia czuje prymitywne wiejskie wychodki, kochając świeże gówno – widzi, czuje, widzi – jednakże interpretacja jest bez reszty prosięca, wieprzowa, nie francuska, nie germańska; świńska. Cóż można zrobić? Umrzemy.
Przypisy
Ból jest naszym jedynym szlachectwem.
Imiona własne i nazwy miejscowości w pierwszym polskim wydaniu z 2000 roku były spolszczone – tłumacz konsekwentnie je transkrybował. Jednak w tym wydaniu postanowiliśmy wrócić do czeskich wersji, a w przypadku nazw geograficznych pozostawić w polskim zapisie tylko te, które – jak np. Hradczany – mocno osadziły się w polskim piśmiennictwie. Co do imion i nazwisk, to przywracamy je w czeskiej wersji, co jest zgodne ze współczesną praktyką translatorską, pamiętając, że przecież przytaczane przez autora nazwiska są nazwiskami nie fikcyjnych postaci literackich, a realnie żyjących osób, które zapisały się w historii Czech (przyp. red.).
Wszystkie cytaty z Pisma Świętego podaję w przekładzie ks. Jakuba Wujka z 1599 roku.
Rzygać się chce.