Zapomniani. Chłopi w Wojsku Polskim - ebook
Zapomniani. Chłopi w Wojsku Polskim - ebook
Przemilczana historia chłopskiej walki
Walczyli o kraj, którego chcieli być pełnoprawnymi obywatelami.
Walczyli o swoje, pragnąc dzięki służbie wojskowej zrzucić jarzmo pańszczyzny.
Towarzysze broni nazywali ich samotnymi wilkami i odszczepieńcami.
W czasach pokoju widziano w nich darmową siłę roboczą. W czasach wojen widziano w nich mięso armatnie. Polscy panowie wyzyskiwali ich niemiłosiernie. Zaborcy siłą wcielali do swoich armii. Z ich pracy korzystali wszyscy. O ich bohaterskie nie pamiętał nikt.
Przeczytaj niezwykłą opowieść o chłopskich formacjach w dawnym polskim wojsku – od piechoty wybranieckiej po Bataliony Chłopskie. Poznaj zupełnie nieznanych bohaterów i oddziały, w których służyli. Stań w szeregu z kosynierami, rusz z Napoleonem na Moskwę, walcz z okupantem ramię w ramię z chłopakami z Batalionów Chłopskich. I nie zapomnij, że kiedyś większość z nas byłaby chłopami.
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-8748-8 |
Rozmiar pliku: | 5,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
wolność, równość, uwolnienie od pańszczyzny i własność ich gruntów, byle się trzymali swoich panów i dopomogli im do wypędzenia Niemców z kraju. Aby nie było żadnych różnic między dworem a wieśniactwem, poprzebierali się synowie i córki pani domu w odzienia wieśniacze dla bawienia się pospołu z ludem w zupełnej równości. Na podwórzu szczepanowickiego dworu odprawiano więc wspólnie przez noc wesołą biesiadę; wspólne było jedzenie i picie . Piosenki przeciw Niemcom, o Polsce, o wolności, do kielicha, o szczęśliwie ukończonych żniwach pobudzały do większej ochoty. Czapek nie wolno było zdejmować, bo wszyscy byli sobie równi i panowie mieniali czapki z chłopami, zrzucali swoje ubiory, a przywdziewali chłopskie. Napitku nie zbywało – a gdy parobcy sobie podochocili, rozgrzany napojem urlopnik zawoławszy, że kiedy dziewki to co panny, a panny to co dziewki, to można panny jak dziewki zaczepiać, a uścisnąwszy swoją piękną tancerkę, pocałował ją serdecznie wśród pląsów; ta krzyknęła, a brat podskoczył i dał urlopnikowi policzek. Urlopnik zawołał: – Takie to wasze braterstwo, poczekajcie, doniosę ja o waszym namawianiu nas do zdrady przeciw cesarzowi! Ów urlopnik dotrzymał słowa, doniósł o wszystkim Breinlowi1, staroście tarnowskiemu, i odtąd rozpoczęło się prześladowanie rodziny Chrząstowskich i uwięzienia2.
Urlopnikami nazywano ówcześnie żołnierzy przebywających na przepustce. Sprawca nieszczęścia mających dobre intencje Chrząstowskich odbywał więc służbę w armii austriackiej. Jak wynika z opisu, śmiałości i fantazji mu nie brakowało, więc może był dobrym wojakiem, a urlop nagrodą za wzorową służbę? Całkiem prawdopodobne. Możliwe też, że któryś z jego przodków najpierw w sukmanie z kosą na sztorc szedł na moskiewskie armaty za kordonem pod Racławicami, a i później z napoleońskim orłem na czaku bił się gdzieś u Włochów albo Hiszpanów… Jeśli tak było, to wolał już syn o przygodach ojca albo wnuk o terminach dziadka nie pamiętać. Czy uważał się za zdrajcę sprawy polskiej? Bynajmniej. Jako wzorowy żołnierz i chłop cesarski mógł z czystym sumieniem cieszyć się z nagrody, jaką pewnie otrzymał za doniesienie o „spisku”. Szokujące? No to idźmy dalej – Jakub Szela, który podniósł siekierę na swego pana Bogusza, został uznany za zdrajcę Polski. Jednak był także chłopem cesarskim, który masakrując powstańców krakowskich i szlachtę w cyrkule tarnowskim, liczył na to, że „najjaśniejszy pan”, cesarz Austrii, zniesie pańszczyznę i da chłopom wolność. Zarówno na dożynkach w Szczepanowicach, jak i w krwawe zapusty 1846 roku szlachta galicyjska przegrała walkę z zaborcą o chłopską duszę. Równie dotkliwie wcześniej i później przegrywała ją za kordonem – w zaborze rosyjskim. W mniejszym stopniu natomiast w zaborze pruskim.
O powodach tej sytuacji napisano wcześniej wiele. Dziś znowu – i bardzo dobrze – trwa dyskusja o niszczycielskim wpływie upośledzenia chłopów przez szlachtę na historię Rzeczypospolitej. Adam Leszczyński w _Ludowej historii Polski_, Michał Rauszer w _Bękartach pańszczyzny_, Kacper Pobłocki w _Chamstwie_ i inni słusznie łączą system pańszczyźniany z niewolnictwem. Przeciw tej tezie pada utarty argument, że „chłop w Polsce jadał lepiej od swego pobratymca na zachodzie Europy”. Od razu możemy dopowiedzieć, że także jadał lepiej od chłopa na wschodzie – choćby w imperium moskiewskim. Dobrze jednak wiadomo, że przecież nie o miskę kaszy (nawet ze skwarkami) tutaj chodzi – niewolnicy na plantacjach bawełny w Ameryce także byli dobrze żywieni. Tylko głupiec źle traktował kogoś tak cennego jak dobrze pracujący niewolnik czy chłop pańszczyźniany. Tu gra szła o wyższą stawkę – o wolność, możliwość kierowania własnym losem, poczucie godności, perspektywę lepszego życia dla siebie i swych dzieci. Te wyższe potrzeby są typowe dla wszystkich ludzi, nie tylko dla elity…
Była pańszczyzna i cała jej otoczka – wszelkie propinacje, czynsze i inne bezeceństwa służące wyzyskowi, za które Polska płaciła straszną cenę – choćby rozlaną krwią w czasie rabacji galicyjskiej i milczeniem wsi, kiedy surmy grały, by iść pod narodowe sztandary w czasie powstań i wojen. Zresztą te surmy aż tak mocno nie brzmiały, bo szlachta w przytłaczającej większości także wolała dbać o własne interesy – normalna, ludzka rzecz… „Od historii nie da się uciec – pisał Antoni Kroh, znakomity etnograf. – W ciągu długich stuleci ogromna większość mieszkańców ziem polskich pracowała pod batem, nie smakując owoców swej pracy . Widać to do dzisiaj. Wciąż, na każdym kroku. Dosyć się rozejrzeć”. Święte słowa.
Wszczynali chłopi bunty, sabotowali pańszczyźniane powinności, nieraz szli, bardziej lub mniej dobrowolnie, z nieprzyjacielem Rzeczypospolitej, widząc w nim wybawienie od jarzma – jednak przedstawianie ich wyłącznie jako niewolników, kontestatorów czy buntowników w państwie polskim byłoby uproszczeniem i fałszowaniem historii. Bywały w Rzeczypospolitej okresy, kiedy w chłopie widziano nie tylko siłę roboczą, lecz także obrońcę ojczyzny. O „chłopów godnych do boju” postulował Węgier na polskim tronie – król Stefan Batory; wybitni polscy hetmani apelowali, by polskie wojska składały się i z jazdy pospolitego ruszenia szlachty, i tak potrzebnej dla obrony granic chłopskiej dragonii oraz piechoty obsadzającej stanice i forty. Przyszedł wreszcie Tadeusz Kościuszko i powstał mit chłopa kosyniera…
Znaleźli się wśród chłopów i tacy, którzy w wezwaniu króla Stefana Batorego „chłopów godnych do boju” zobaczyli szansę na poprawę swego losu i związali go na dobre i złe z wojskiem. W gromadzie nazywano ich często „samotnymi wilkami” lub odszczepieńcami. Nie lubił ich także dwór – słusznie postrzegając, że chłop żołnierz czyni wyłom w pańszczyźnianym systemie. Ale to oni, razem z przedstawicielami szlachty rozumiejącymi, że tylko łącząc dwie części narodu, można marzyć o wolnej Polsce, przerzucili mosty nad dzielącą je przepaścią. Tworzenie wspólnoty narodowej kosztuje często wiele krwi – także tej niewinnie i niesprawiedliwie przelanej.
Zygmunt Rumel, znakomity poeta, komendant Batalionów Chłopskich na Wołyniu, postulator pojednania polsko-ukraińskiego, który zginął z rąk nacjonalistów z UPA, tak w poemacie _Rok 1863_ pisał o tworzeniu narodu:
Dziś wicher twój nad nami przemiata istnienia
I mieczem płomienistym niby anioł sięga –
Ryjąc bytu tworzywo do spodów korzenia –
Z którego Naród rośnie – Naród żywa księga.
W jej białe czyste karty – pokoleń łańcucha
Czynów ludzkich codzienność wmuruje ogniwa –
I nadzieli im miarę woli – z wolnych ducha
I formę – którą jeno wolny duch dobywa.
Parafrazując innego geniusza pióra, Stanisława Wyspiańskiego: tak się w naszej historii dziwnie splotło, że wnuki – a może i synowie – urlopnika opisanego przez Henryka Bogdańskiego, już jako świadomi Polacy, w Wojsku Polskim bronili swej ojczyzny przed nieprzyjacielem, a kiedy przyszły czarne dni okupacji – tworzyli chłopską armię lub wstępowali do oddziałów podziemnego wojska – Armii Krajowej. Ta książka jest „o chłopach godnych do boju”, „samotnych wilkach” walczących jednocześnie o swoje, czyli zrzucenie jarzma pańszczyzny, i o Polskę – ojczyznę, której chcieli być i czuli się pełnoprawnymi obywatelami.
***
Książka ta ma przypomnieć i przybliżyć historię chłopskich formacji w dawnym polskim wojsku – od piechoty wybranieckiej po Bataliony Chłopskie. W każdym z działów autor skupia się na konkretnych, mało znanych lub prawie zupełnie nieznanych bohaterach i oddziałach, w których służyli. Wspomina też o osobach pochodzących z jego rodzinnych stron – gminy Biecz. Spłaca tym samym dług wszystkim Tym, których życiorysy były natchnieniem do poznawania historii i inspirowania się nią.
Kosy na sztorc. Rys. Piotr Korczyński.
Generał Tadeusz Kościuszko i Bartosz Głowacki. Rzeźby Stanisława Matusika, artysty ludowego z Sitnicy.Traktem szło boso dwóch obdartych wieśniaków, kłócąc się zapamiętale. Wracali z wojny, na której chcieli zbić majątek, ale trafili na nią już po decydującej bitwie, kiedy łupy zostały rozdzielone. Wzięto ich do niewoli i zmuszono do grzebania obdartych ze zbroi trupów. Uciekli i wracali do swej wsi z niczym, skacząc sobie do oczu i obwiniając jeden drugiego o niepowodzenie planu… Ich spór przerwało pojawienie się ciężko rannego samuraja, a za nim jeźdźców, którzy go otoczyli i bez pardonu zamordowali ciosami włóczni. Chłopi zastygli w przerażeniu na poboczu, ale żaden z siepaczy nie zrobił im krzywdy. Samuraje odjeżdżają, wzbijając tumany kurzu, upojeni masakrą rycerza, którego ciało pozostawili na środku drogi. Wieśniacy rzucili się na trupa i obrabowali go ze zbroi i miecza.
Tak rozpoczyna się _Ukryta forteca_, jedno z arcydzieł samurajskich Akiry Kurosawy z 1958 roku – opowieść o dwóch wieśniakach wplątanych w konflikt feudalnych rodów w epoce wojen domowych w Japonii. Groteskowość tych postaci przejawia się przede wszystkim w tym, że są wielkimi tchórzami, pozbawionymi wszelkich predyspozycji do bycia żołnierzami. Na wojnę pociągnęły ich chciwość i żądza wzbogacenia się. I te niskie pobudki wykorzystuje przebiegły generał Rokurota Makabe (Toshirō Mifune), by ocalić swą panią, księżniczkę Yuki-hime (Misa Uehara), i przetransportować przez wrogi kraj ładunek złota, którym będzie można opłacić nową armię i odzyskać dla księżniczki utracone władztwo. Generał przy pierwszym spotkaniu chciał obu wieśniaków zabić, ale to właśnie oni, dzięki swemu chłopskiemu sprytowi oraz bezwzględnemu działaniu, wskazali mu drogę wyjścia, która okazała się zwycięska.
Oryginalny tytuł filmu jest dłuższy i można go tłumaczyć jako _Trzech złych ludzi w ukrytej fortecy_. Nie ma wątpliwości, że dwaj z nich to wspomniani wieśniacy, gotowi do wszelkich nikczemności, by zdobyć złoto i jako bogacze powrócić do wioski. Nie są jednak aż tak jednowymiarowi, jak by się mogło wydawać, gdyż Tahei (Minoru Chiaki) i Matakishi (Kamatari Fujiwara) zdolni są do okazywania współczucia, przywiązania i przyjaźni3 – wobec siebie. Natomiast samurajów, czyli szlachtę, niezależnie od tego, którą stronę konfliktu reprezentują, traktują jako wrogów. Kim jest więc trzeci z nikczemników? To generał Rokurota. Bezwzględny, chytry i okrutny samuraj, który nie waha się przed niczym dla osiągnięcia celu. By odwrócić uwagę od prawdziwej księżniczki, poświęca nawet swą młodziutką siostrę, która ginie przebrana za Yuki-hime. Postępuje jednak ściśle według samurajskiego kodeksu. Zło, którego się dopuszcza – w odróżnieniu od nikczemności wieśniaków – jest uświęcone tradycją i traktowane jako honorowe zachowanie na polu bitwy. Pozostaje jednak złem, czego Kurosawa nie omieszkał w filmie podkreślić. Oto w _Ukrytej fortecy_ w czasie jednej wojny zderzyły się z sobą dwie mentalności: szlachecka z chłopską.
Podobnie było z wcześniejszym arcydziełem Kurosawy – _Siedmioma samurajami_ z 1954 roku. Tutaj także rycerskość siedmiu roninów zderza się z mentalnością chłopów. Koichi Yamada, znany japoński aktor, stwierdził, że w _Siedmiu samurajach_
ta opozycja między mniejszością dusz szlachetnych a masą pospolitych jest podkreślona maksymalnie: samuraj jest śmiały i bohaterski, a chłop ostrożny i małoduszny. Jest to opozycja między wojną a pokojem . By wywyższyć samuraja, Kurosawa poniża chłopa . Ta nierównomierność wartości, ta hierarchia dusz, zabraniająca zawsze chłopom stać się bohaterami, prowadzi nas do prawdziwego dualizmu postawy reżysera. Przedstawiając samurajów, okazuje się on idealistą, w przypadku chłopów – realistą. Z tego punktu widzenia samuraj Kurosawy jest bliższy raczej bohaterowi _Popiołu i diamentu_, wiecznemu bojownikowi, niż bohaterowi westernu.
Istotnie, bohater arcydzieła Andrzeja Wajdy, Maciek Chełmicki, miał wiele wspólnego z samurajami świadomymi tego, że ich świat odchodzi, a nadchodzą inne czasy, w których to chłopi staną się siłą dominującą. Jak to celnie napisał Zygmunt Kałużyński – ronini w _Siedmiu samurajach_ są przedstawicielami „feudalizmu melancholijnego”. Realizując ostatnie zadanie, za miskę ryżu poświęcają życie w obronie chłopów przed bezwzględnymi bandytami. Wbrew jednak twierdzeniom Koichiego Yamady, to właśnie twórców westernu najbardziej zainspirowało arcydzieło Kurosawy i to bohaterowie z Dzikiego Zachodu, zamieniwszy miecze na rewolwery, stali się wyrazicielami kodeksu bushidō. Także chłopi, w tym wypadku Meksykanie, wyznają te same wartości, co ich pobratymcy z epoki Sengoku4. Między _Siedmioma wspaniałymi_ Johna Sturgesa, bo o tej westernowej adaptacji _Siedmiu samurajów_5 mowa, a oryginałem jest jednak zasadnicza różnica. U Kurosawy rozbójnicy terroryzujący wieś są anonimowi. W westernie Sturgesa na czele bandy stoi charyzmatyczny Calvera (Eli Wallach). To okrutnik, niewahający się rabować, ale nigdy nie okrada chłopów ze wszystkiego. Zostawia im tyle, by mogli nadal wegetować i pracować do następnego przybycia bandy. Calvera, pewnie sam mając chłopskie korzenie, lepiej ich rozumie od amerykańskich najemników i zadaje trudne pytania, na przykład: „Jeśli Bóg nie chciał, żeby wieśniacy byli wykorzystywani, to dlaczego uczynił ich bezwolnymi jak owce?”.
Kwestia godna sarmackiego ideologa! Ale chłopi, wyszkoleni przez rewolwerowców i zdeterminowani, by bronić swego dobytku, udowodnili Calverze, że nie miał racji. Część jego ludzi padła od kul gringos, a część pod ciosami chłopskich motyk. Podobnie było w japońskim pierwowzorze, ale tu istotną rolę odgrywała jeszcze jedna postać. Jeden z wynajętych przez chłopów obrońców był fałszywym roninem. Kikuchiyo, w którego wcielił się znakomity Toshirō Mifune, był chłopem udającym samuraja. Szybko zostaje zdemaskowany przez prawdziwych samurajów. Lecz ostatecznie jego determinacja i katana, którą dźwiga na plecach, przekonują rycerzy, by został tym siódmym, który stanie u ich boku do walki. Mamy więc wyłom w feudalnym systemie! Znalazł się chłop godny do boju…
Dlaczego kino samurajskie i western na nim oparty są rozpatrywane w tym miejscu? Bo warto spojrzeć czasem na coś pozornie dalekiego, by znaleźć analogie do czegoś, co jest tak bliskie, że właściwie już niezauważalne… Naczelnik w chłopskiej sukmanie, kosynierzy, Stary Wiarus, Bartek, który nosi przydomek Zwycięzca, by jeszcze bardziej podkreślić jego nędzę… Powstanie styczniowe w depresyjnym ujęciu Stefana Żeromskiego – wrony i kruki kołujące nad końską padliną i trupem powstańca odartego z ubrania przez ciemnego chłopa… I kosy we mgle błyskające, kiedy Jasiek gubi złoty róg… W _Rozdzióbią nas kruki, wrony_ Żeromski stopniuje napięcie, sadzając najpierw na ciele zamordowanego przez rosyjskich dragonów powstańca Winrycha wronę, która przeszła po nim i zatrzymawszy się na głowie,
poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania. Nim wszakże skosztowała warcholskiego mózgu i zdążyła osiągnąć tzw. tytuł do sławy, spłoszył ją nowy przybysz, co zbliżał się niepostrzeżenie, chyłkiem, podobny do dużej szarej bestii. Nie był to wcale poetyczny szakal6, lecz człowiek ubogi, chłop z wioski najbliższej. Na działku, który odtąd miał do niego należeć7 na zawsze, znalazły się trupy – szedł tedy zabrać je stamtąd.
Ten chciwy nędznik to dusza pokrewna, bez mała brat Taheia i Matakishiego z _Ukrytej fortecy_. Oni przecież uczynili tak samo z zamordowanym na trakcie samurajem. Obdarli go z wszystkiego bez zastanowienia, bez szacunku czy litości. „Ciemne i głupie chłopy, a ciemne, bo biedne” – jak mówi prześmiewcze porzekadło. „Tak bez wiedzy i woli zemściwszy się za tylowieczne niewolnictwo, za szerzenie ciemnoty, za wyzysk, za hańbę i za cierpienie ludu, szedł ku domowi z odkrytą głową i z modlitwą na ustach” – pisze wymownie Żeromski, nim zakończy swą nowelę mocnym akordem: „Zza świata szła noc, rozpacz i śmierć…”. Lecz chłop był szczęśliwy, dzierżąc nędzny łup – nie dla niego rozpacz i śmierć w tę noc. Poza tym, jak w _Ukrytej fortecy_, __ większe zło tkwiło w kim innym…
JASIEK
Ka te kosy złożyć –– ?
CHOCHOŁ
W kąt.
JASIEK
Nikt ich ta nie najdzie stąd.
Jasiek, pierwszy drużba z _Wesela_ Stanisława Wyspiańskiego, to był „chłop godny do boju”, ale zgubił róg, którym miał dać sygnał gotowym do walki współbiesiadnikom – narodowi. Zamiast zostać drugim Bartoszem Głowackim, cisnął kosę w kąt i stał się śmieszny, jak… Kikuchiyo udający samuraja:
pawie pióra ładne,
pawie pióra kradne:
postawie se pański dwór!
Nie tędy droga. Nie wiadomo, jak potoczyły się losy Jaśka po przebudzeniu z chocholego tańca, natomiast Kikuchiyo poległ bohaterską śmiercią w obronie swych chłopskich współbraci – i wtedy dopiero stał się rycerzem równym samurajom…
„Chłop godny do boju” – tak król Stefan Batory charakteryzował kandydatów do swej piechoty wybranieckiej. Tkwi w tym określeniu wieloznaczność, zważywszy na rzeczywistość, w jakiej chłopi funkcjonowali w Rzeczypospolitej. Ostatnio w wielu dysertacjach o pańszczyźnie porównuje się chłopów polskich choćby do niewolników z kolonii amerykańskich czy z Południa Stanów Zjednoczonych. Wywołuje to namiętne dyskusje. Pojawiają się głosy, że nie można oceniać dzisiejszą miarą minionych epok, bo inne były wtedy realia, inna mentalność… jakby zapominano, że niezależnie od epoki człowiek doznaje tych samych stanów: miłość i gniew, pragnienie szczęścia, strach, poczucie własnej godności _etc_. Nienawiść do Rzymian i pragnienie wartości motywowało trackiego gladiatora Spartakusa do walki na czele armii niewolników. Afroamerykanie, wcielani prosto z plantacji bawełny do armii Unii, okazywali się świetnymi żołnierzami, bo mieli motywację – perspektywę wolności. Czarne regimenty walczyły ze swymi byłymi panami – konfederatami – jak lwy, a później rzucone do tłumienia indiańskich buntów także biły się wyśmienicie… Otóż to, historia nie jest jednowymiarowa, a na historię własnego kraju nie ma co się obrażać albo – co gorsze – wybierać sobie te jej fragmenty, które pasują do doraźnej i aktualnej polityki, bo wówczas czyni się z historii karykaturę.
„Chłop godny do boju”, czyli mówiąc najprościej, nieułomek, postawny, oswojony z piką czy muszkietem, śmiały i odważny, a więc wieśniak o cechach rycerza – ktoś oderwany od pługa, komu nagle do ręki daje się miecz i każe walczyć. Taka idea w wielu przedstawicielach narodu szlacheckiego budziła zgorszenie, a nawet przerażenie. Lejtmotywem tej książki jest opór dworu i dzierżawców dóbr królewskich wobec rozporządzeń o poborze lub pospolitym ruszeniu chłopów do wojska oraz ich sabotowanie niezależnie od tego, jak potężny wróg przekroczył granice państwa. To samo było w czasie zaborów, kiedy powstańcze rządy nawoływały do walki i ogłaszały pobór. Wtedy też szlachta – wyłączając nieliczne, chlubne wypadki – niechętnie puszczała swych pańszczyźnianych chłopów na wojnę. A jeśli puszczała, to takich, z którymi miała problemy „dyscyplinarne”, lub nienadających się do pracy (a więc i wojaczki) – czyli dzięki poborowi pozbywała się „elementu” nieprzysparzającego dochodów. Czasem ci hardzi i skorzy do awantur chłopi okazywali się świetnymi żołnierzami, jak chociażby Bartosz Głowacki. Gorzej było z tymi, którzy byli chorzy, spracowani czy niedożywieni – jeśli zostali przyjęci w szeregi, szybko ginęli nawet nie w bitwie, lecz wskutek trudów kampanii. Dwór często sabotował przywileje, które należały się żołnierzowi po szczęśliwym powrocie z wojny – zwolnienie z pańszczyzny, czynszów czy dodatkowe działy ziemi. Traktowano to jako wyłomy w folwarcznym systemie, niebezpieczne precedensy, które zarażą wieś wolnością.
Z drugiej strony, co zrozumiałe, ogół społeczności wiejskiej do poboru podchodził niechętnie. Pójście w kamasze wiązało się z wieloletnią rozłąką z rodziną, opresją życia w wojskowym drylu, niepewnością, co zastanie się w domu po powrocie, lub niebezpieczeństwem śmierci na wojnie. Jeden z rezerwistów, powracający ze służby w armii rosyjskiej, wspominał:
Do wojska mnie zabrali i musiołym wszystko zostawić. Jak mnie wtedy gniotło na wnętrzu, gdym z chałupy wyjeżdżał. Tam mnie coś wiązało sznurami żelaznymi tak mocno, że i piekielny ogień nie stopiłby ich. Nie widziałym, czy wrócę, i żegnałym oczami chałupę, ziemie, wszystko. Żona płakała bardzo. Mnie tyż się rozdzierało serce, ale nie mogłym się oprzeć, bo była to siła, moc postronka, co trzyma człowieka na życie. Dalekom był i dużom widział, ale tego nie pisze, bo księgebym napisał o tych latach, a o to się nikt teraz nie pyta. Tyle tylko powiem, że gdym wracał i pierwsze zobaczył chałupy, tom ożył i jedno pragnołym, by spokojnie usnąć w swojej zagrodzie. We wsi psy mie ino powitały szczekaniem. Zdaleko dopatrywałym się chałupy swojej i takem dążył przez pola. Światełka mrugoły w ciemności, alem zdaleka rozpoznać nie mógł, które moje. Podszedłem bliżej, ciemno było w moi chacie. Zachybotało mi serce ze strachu i własny niemocy. Stuknąłem w drzwi, nikt mi nie otworzył. Pchnąłem drzwi z całyj siły, aż się z zawias wyrwały, wbiegłym do mieszkania. Byli wszyscy. Żona zerwała się z łóżka, dzieci spały. Wszystkie mię opuściły siły, takim się zrobił słaby, że i ruszyć się nie mogłem z miejsca. Chłopaki chrapały na całe gardło. Całom noc nie spaliśmy wcale. Tyle było do opowiedania, tyle nowości. Ojciec ani matka nie żyli, żona była już inna jak sobie myślałym. Tydzień cały przeszedł nimem się we wszystko włożył. Tak było inaczej na wsi. Starzy wymarli, chałupy się trochę poprzygarbiały, drzewa urosły, ino ziemia była taka sama swoja, że ją się tulić całą czarną chciało jak to rodzone dziecko, bo była w ni siła co nie odepchnie człowieka.
Znane są powszechnie chłopskie sposoby na unikanie służby wojskowej: ucieczki przed rekruterami w lasy albo okaleczanie się przez wybicie zębów lub obcięcie sobie palców, by nie być zdatnym do obsługi broni. Najsłynniejszy w Polsce chłopski buntownik, Jakub Szela, miał służyć w armii austriackiej. Prawdopodobnie brał udział w bitwie pod Ulm w październiku 1805 roku. Tam dostał się do francuskiej niewoli, z której uciekł. Wróciwszy do rodzinnej Smarzowej, pierwsze, co zrobił, to wziął siekierę i obciął sobie serdeczny palec u lewej ręki, a środkowy tak pokiereszował, by był bezwładny. Tym sposobem uwolnił się raz na zawsze od służby wojskowej. Jednak niedługo potem zaczął prywatną wojnę z dziedzicem Stanisławem Boguszem, która trwała dwadzieścia cztery lata i skończyła się krwawymi zapustami w lutym 1846 roku dla całej szlachty w Galicji Zachodniej. Austriacy na wieść o powstańczych planach patriotów krakowskich bez trudu wykorzystali przeciwko nim nienawiść chłopów do polskiej szlachty, a kiedy było już po wszystkim – wojsko uspokoiło wieś jak zawsze – biciem, rekwizycjami i wzięciem w kamasze co bardziej hardych. Tak kolejny raz i wcale nie pierwszy, choć na pewno najkrwawszy, mściło się egzekwowanie przez szlachtę feudalnych powinności, często przy użyciu bata (co oficjalnie było w Cesarstwie Austriackim zabronione!) i szykan – Szela nie mógł darować Boguszowi pohańbienia, czyli trzymania w kajdanach na mrozie przed kościołem. Ale wyzysk i pańszczyzna nie były jedynym powodem chłopskiej wrogości do „Polaków”.
Jakuba Szelę szybko zaliczono w poczet zdrajców narodowych i do dziś ten argument się przytacza. Niesłusznie. Gospodarz ze Smarzowej nie uważał się za Polaka, lecz jak większość mieszkańców okolicznych wsi – za cesarskiego chłopa, co najwyżej – miejscowego. Polak to był szlachcic, czyli wróg i ciemiężca. Od „Polaków” niczego dobrego nie można było się spodziewać, tylko „dobry cesarz” gwarantował im opiekę i sprawiedliwość… Ci, którzy wierzyli „Polakom” i podnosili rękę na cesarza, kończyli marnie, bo albo tracili życie, albo gnili w więzieniach za sprzeniewierzenie się „majestatowi” władcy, albo byli zdradzani przez swych mocodawców – szlachtę, kiedy wracali do swej wsi, a tam ekonom kijem wybijał im z głowy fanaberie o wolności, braterstwie i przynależności do polskiego narodu… Ktoś powie, ale co z pamięcią o Kościuszce, racławickich kosach i Bartoszu Głowackim! Co z tymi potężnymi mitami, wokół których budowano świadomość narodową na wsi? A to właśnie Jakub Szela swą rabacją przypomniał o polskim chłopie – Bartoszu Głowackim i bitwie pod Racławicami, w której naczelnik Kościuszko poprowadził ponad trzystu chłopów z kosami do zwycięskiego ataku na rosyjskie armaty. Przypomniał o tym wszystkim najpierw szlachcie, a ta postanowiła przypominać chłopom. Oczywiście nie cała, tylko ta część, która potrafiła się wzbić nad klasowe uprzedzenia, własne interesy i zrozumiała wreszcie, że ciemnota i nędza wsi zawsze będą wykorzystywane przez zaborców i w końcu posiądą oni „duszę ludu” bez reszty.
Wstrząs krwawych zapustów w cyrkułach tarnowskim i jasielskim doprowadził do tego, że zaczęto na masową skalę drukować wiersz Gustawa Ehrenberga _Bartłomiej Głowacki_ i jemu podobne utwory. Wiersz Ehrenberga napisany w latach trzydziestych XIX stulecia brzmiał tak:
Hej tam w karczmie za stołem
Siadł przy dzbanie Jan stary:
Otoczyli go kołem,
On tak mówił do wiary:
„Ja mówiłem wam nieraz,
Że dziś zuchów już mało;
Wiara, bracia, źle teraz;
Dawniej lepiej bywało!
Za mych czasów to słynął
Kum Bartłomiej Głowacki;
Od Moskali on zginął,
Oj, to krakus był gracki!”.
W takich „rymowankach i powiastkach” dla ludu i ludowi (najczęściej niepiśmiennemu) czytanych konfrontowano dobrego chłopa Bartosza ze złym Jakubem. Abstrahując od tego, podczas czytania charakterystyki obu gospodarzy uderza, jak byli podobni do siebie – hardzi, kłótliwi, skorzy do bitki i wypitki. Traf chciał, że jeden kosę skierował na rosyjskich kanonierów, a drugi – polską szlachtę (lecz nie na swoich! – jak twierdzi wielu. „Swoimi” stali się szlachcice znacznie później). Tak przypomniano sobie o „chłopie godnym do boju”, by zapomnieć o niebezpiecznym buntowniku8, przez którego nie tylko cierpiały majątki, lecz także sprawa polska. To była ważna nauka! Przypomniano sobie też ostatnią zwrotkę _Mazurka Dąbrowskiego_, śpiewaną przez Legiony Polskie we Włoszech:
Na to wszystkich jedne głosy:
„Dosyć tej niewoli
mamy racławickie kosy,
Kościuszkę Bóg pozwoli”.
Formowanie się narodu nie jest rzeczą prostą ani bezbolesną. Tu znowu można zrobić wycieczkę w stronę westernu i przypomnieć _Nienawistną ósemkę_ Quentina Tarantino z 2015 roku. Tarantino zamknął ośmiu antagonistów w gospodzie stojącej na odludziu w Wyoming, odciętej od świata przez śnieżną zamieć. Tam weterani niedawno zakończonej wojny secesyjnej szybko skoczyli sobie do oczu i zaczęła się klasyczna jatka _à la_ Tarantino. Lecz film kończy się optymistycznie, gdyż dwójka śmiertelnych wrogów – czarnoskóry weteran armii Unii major Marquis Warren (Samuel L. Jackson) i zaprzysięgły konfederata, szeryf Chris Mannix (Walton Goggins) – zaprzestaje walki. Ranni, przed śmiercią czytają list, jaki Warren otrzymał od pani Lincoln. List jest fałszywką, którą major sporządził, by jako łowca głów łatwiej otrzymywać zlecenia od szeryfów będących zwolennikami Północy, ale to nie ma w tym momencie znaczenia. Łatwiej jest umierać, słuchając słów o więzach braterstwa i miłości, które muszą zjednoczyć naród amerykański… Czyli by zasypać przepaść nienawiści, potrzebny jest mit. W wypadku Polski musiał on być równie potężny, co mit prezydenta Abrahama Lincolna, który rozpoczął wojnę ze skonfederowanymi stanami Południa, by wyzwolić tamtejszych niewolników. Takim mitem na ziemiach polskich był Tadeusz Kościuszko ze swą armią kosynierów, która rozgromiła Rosjan pod Racławicami. Oczywiście w każdym micie jest ziarno prawdy – wojna secesyjna doprowadziła do tego, że niewolnictwo zostało zniesione, choć wcale nie to było głównym powodem jej wybuchu, a grenadierzy krakowscy ze swymi kosami na sztorc nie byli ani główną, ani najliczniejszą siłą insurekcji kościuszkowskiej. Tadeusz Kościuszko, pomny doświadczeń z rewolucji amerykańskiej, podczas której osadnicy zaprawieni w traperskim życiu i posługujący się sztucerami, jak Sokole Oko z powieści Coopera, dziesiątkowali czerwone kurtki – brytyjskich żołnierzy – zanim ci zdołali ich dojrzeć na leśnych traktach. To był ideał dla generała, dlatego tak popierał tworzenie w polskim wojsku oddziałów strzelców celnych złożonych z Kurpiów i innych „leśnych ludzi”.
Nieregularna „milicja” uzbrojona w kosy to była konieczność, by zyskać czas na dozbrojenie wojska i uświadomienie żołnierzom sprawy, o którą walczą. Pod Racławicami udało się Kościuszce podprowadzić kosynierów między wzgórzami na tyle blisko, że rosyjska bateria nie miała czasu na skuteczny ich ostrzał, i „harmaty” zostały zdobyte. Pod Szczekocinami już się ta sztuka nie udała, a bohater pierwszej bitwy kosynierów – uszlachcony i mianowany na oficera Bartosz Głowacki został śmiertelnie ranny. Walkę przegrano, ale narodził się potężny mit kosy nastawionej na sztorc! Nieprzypadkowo był on podsycany w _Mazurku Dąbrowskiego_ pióra Józefa Wybickiego wykonywanego do melodii ludowej. Wielu legionistów miało za sobą insurekcję kościuszkowską, byli i tacy, którzy walczyli kosą pod Racławicami i w innych potyczkach, wcielano także jeńców z armii austriackiej, rosyjskiej, a bywało, że i pruskiej – w przewadze chłopów, których masowo werbowały władze zaborcze. Wszystkich w szeregach Legii miał cementować duch demokratyczny i obywatelski. Jak w armii generała Napoleona Bonapartego, żołnierz miał być świadomy swych obowiązków, celu walki, ale też przywilejów za tę walkę mu przynależnych. Choć akurat sama chłopska kosa mogła się Napoleonowi źle kojarzyć, bo z wandejskimi powstańcami – sfanatyzowanymi religijnie chłopami, którzy zbuntowali się przeciw rewolucyjnej Francji – to polskim legionistom kosynierzy i generał Kościuszko (słusznie niewierzący w bezinteresowność Napoleona co do sprawy polskiej) kojarzyli się jednoznacznie dobrze. Chcieli podążać ich śladem, lecz na to akurat „bóg wojny” im nie pozwolił.
Wytracił Napoleon Legiony na San Domingo i tylko nieliczni legioniści dołączyli do armii Księstwa Warszawskiego, a później Królestwa Polskiego. Nieliczni też zobaczyli znowu kosynierów w powstaniu listopadowym, a później w powstaniu krakowskim i rabacji galicyjskiej jednocześnie, bo mimo wszystko „Czerwonemu Kasztelanicowi” – Edwardowi Dembowskiemu – i jego towarzyszom udało się niewielu chłopów na swoją stronę przeciągnąć. Tlący się mit racławickich kos na dobre rozpalił wybuch kolejnego powstania 22 stycznia 1863 roku. Bez wyszkolonej armii, a jedynie po partyzancku podjęto walkę z jedną z najpotężniejszych armii na świecie, licząc na międzynarodową interwencję i zmianę powstania w wojnę ludową. Ogłoszono chłopom zniesienie pańszczyzny i istotnie, więcej ich pojawiło się w partiach powstańczych, ale nieufność, niezawodnie umacniana przez wielu ziemian, była zbyt wielka, aby manifest Tymczasowego Rządu Narodowego okazał się naprawdę skuteczny. Pomoc z Zachodu zawiodła zupełnie – prócz nielicznych ochotników. Podobnie było z chłopami – wieś w przeważającej części pozostała obojętna, a uwłaszczenie z wiarą przyjęła dopiero od cara i jego uznała za dobroczyńcę.
Te nieliczne oddziały kosynierów w powstaniu styczniowym sprawiły jednak, że mit kosy na sztorc jako broni arcypolskiej stał się nieśmiertelnym symbolem, i to poza granicami. Między innymi włoski poeta Jacopo Pierri napisał w 1863 roku wiersz _Kosa polska_. Przetłumaczył go natychmiast na język polski Teofil Lenartowicz:
Srogiego wroga bądźże mi postrachem,
Aż cię zawieszę pod ojczystym dachem!
Jak ci go zniszczę, dopiero cię złożę,
Koso krakowska, ty żelazo boże!
Motyw ten podchwytują inni literaci, kompozytorzy, plastycy, ale może dziwić, że entuzjazm dla żołnierzy uzbrojonych w tę archaiczną już wówczas broń wyrażają także specjaliści wojskowi. Wyraźnego bzika na punkcie skuteczności kosynierów miał generał Ludwik Mierosławski, a podzielało go także kilku obcokrajowców, w tym szwajcarski podpułkownik Franz Ludwig von Erlach. Ten artylerzysta z polecenia swego rządu przyjechał do ogarniętego powstaniem Królestwa Polskiego i sporządził szczegółowy raport o taktyce powstańczej. Kosę osadzoną na sztorc uznał za „broń rodzimą Polaków”. A tak pisał o formacjach kosynierów:
Żołnierze tej broni już od początku, a także obecnie rekrutują się po większej części z chłopów, albo w ogóle z rolników, przynajmniej w tych partiach, które ja poznałem, i z wiejskich rzemieślników, a więc ludzi w ogóle silnych, bardzo wytrwałych i zahartowanych.
Von Erlach, podkreślmy raz jeszcze – oficer artylerii, a więc umysł ścisły i konkretny, zaskakuje w swoim raporcie przekonaniem o skuteczności kosynierów w nowoczesnej wojnie i niezwykle obrazowo opisuje ich działanie w polu:
Oddział kosynierów już w marszu, kiedy od czasu do czasu odezwie się przytłumiony dźwięk przypadkowo uderzonych o siebie kos, robi straszne wrażenie; gdy uszykują się oni naprzeciw nieprzyjaciela w półmroku na krańcu lasu i ten ich widok z pewnego oddalenia budzi więcej grozy niż strzelców lub jazdy. Ich ataku Moskale boją się do tego stopnia, że nigdy prawie nie stawią mu czoła i – o ile nie przewyższają kosynierów znacznie liczbą albo też nie mają wyraźnej przewagi z innych względów – zazwyczaj ratują się ucieczką.
Opinia to przesadzona i zabarwiona sympatią Szwajcara do polskiej sprawy, lecz faktem jest, że dobrze przeprowadzony atak kosynierów – na modłę Kościuszki pod Racławicami, który rozkazał ubezpieczać skrzydła ich ataku regimentami strzeleckimi – mógł zadawać Rosjanom wielkie straty, a nawet decydować o zwycięstwie. Oficer powstańczy Jan Nałęcz Rostworowski w swych _Wspomnieniach_ pisał, że żołnierz rosyjski
bardzo nie lubił kosy, nie wiem, czy to pochodziło z małej wprawy wojska rosyjskiego w walczeniu bagnetami, czy też trwożyła ich długość drzewca, pozwalająca kosynierowi dosięgnąć przeciwnika, a nie być dosięgniętym.
Wespół ze słowem dla umocnienia mitu kosy osadzonej na sztorc działał obraz. Wielcy polscy malarze drugiej połowy XIX i początku XX wieku podjęli tematykę rozpoczętą jeszcze w czasach insurekcji kościuszkowskiej przez Jana Piotra Norblina czy Aleksandra Orłowskiego. Ci kronikarze ostatnich lat I Rzeczypospolitej przedstawiali sceny z obozów wojsk Kościuszki, a więc także kosynierów, i samą bitwę pod Racławicami. Swoją interpretację racławickiego triumfu namalował Jan Matejko (_Kościuszko pod Racławicami_), a w cyklu graficznym Artura Grottgera _Polonia_ znalazł się karton zatytułowany _Kucie kos_. Temat ten podejmował i Józef Chełmoński – piewca polskiej wsi, między innymi malując _Modlitwę przed bitwą pod Racławicami_. Ale dziełem, które wywołało swym przekazem największy rezonans w społeczeństwie, była niewątpliwie _Panorama Racławicka_. Stworzona przez zespół malarzy pod kierunkiem Jana Styki i Wojciecha Kossaka specjalnie na Powszechną Wystawę Krajową, otwartą we Lwowie 5 czerwca 1894 roku, w setną rocznicę insurekcji kościuszkowskiej, stała się katalizatorem ruchu ludowego na ziemiach polskich. Skupia też w sobie jak w soczewce mit kosy i kosynierów Kościuszki.
Początkowo w odróżnieniu od dzieł Matejki czy Chełmońskiego _Panorama Racławicka_ nie znalazła uznania u krytyków sztuki. I nie była w tym odosobniona – panoramy traktowano bardziej jako sztukę jarmarczną niż salonową. Zresztą na Zachodzie panoramy bardzo szybko zostały wyparte przez kino – również wtedy uznawane za sztukę ludyczną. Natomiast _Panorama Racławicka_ nie straciła na popularności przez całe lata i do dziś mocno oddziałuje, co każdy może sprawdzić, oglądając ją we Wrocławiu. To swoisty „komiks”, w którym Styka z Kossakiem zmieszali mit z faktami historycznymi. Generał Kościuszko prowadzi do boju kosynierów już w sukmanie, choć przywdział ją dopiero po bitwie9. Wśród kosynierów widać górali z ciupagami, którzy jako poddani austriaccy w bitwie udziału brać nie mogli. Także poczet sztandarowy kosynierów z chorągwią, na której widnieje słynne hasło „Żywią y bronią”, jest fantazją malarzy, gdyż sztandar ten otrzymali już po bitwie. A poza tym strój i buty nacierających kosynierów odpowiadają ubiorowi chłopów współczesnych malarzom. Można by było wymieniać dalsze nieścisłości, ale od razu trzeba zaznaczyć, że były one prokurowane przez artystów świadomie. _Panorama_ miała być jak czytanka z ludowego elementarza, gdzie najistotniejsze fragmenty tekstu są zapisane pogrubioną czcionką: sukmana Naczelnika, kosy i chorągwie oraz Bartosz Głowacki gaszący lont armaty taką samą czapką jak się „teroz” nosi. Już w niespełna dwa miesiące po otwarciu Powszechnej Wystawy Krajowej, 25 sierpnia 1894 roku, z inicjatywy Bolesława Wysłoucha odbył się we Lwowie wiec trzech tysięcy chłopów, którzy zobaczyli _Panoramę Racławicką_. Oprowadzała ich po jej rotundzie niezmordowana szerzycielka oświaty ludowej, żona Bolesława Wysłoucha, Maria. Bezpośrednim efektem wiecu było zawiązanie się rok później w Rzeszowie Stronnictwa Ludowego.
Odtąd wybrzmiewało hasło, które Wyspiański włożył w usta Gospodarza w _Weselu_: „Chłop potęgą jest i basta”. A Czepiec mu wtóruje:
Jakby przyszło co do czego,
Wisz pon, to my tu gotowi,
My som swoi, my som zdrowi.
I zaraz ten entuzjazm narodowy celnie puentuje Żyd:
Taka szopka,
Bo to nie kosztuje nic
Potańcować sobie raz:
Jeden Sas, a drugi w las.PRZYPISY
1 Joseph Breinl von Wallerstern – wieloletni starosta Tarnowa i dyrektor tamtejszego gimnazjum. Zachęcał chłopów do wystąpienia przeciw szlachcie polskiej szykującej się do powstania. Wydarzenia te przeszły do historii jako rabacja galicyjska.
2 W całej książce zachowano oryginalną pisownię cytatów.
3 Obaj wieśniacy stali się protoplastami robotów z _Gwiezdnych wojen_ George’a Lucasa – C-3PO i R2D2. To właśnie przyjaźń obu maszyn o różnym przeznaczeniu i charakterach najbardziej się pamięta.
4 Okres w historii Japonii przypadający na lata 1467 (albo 1493)–1573.
5 To nie jedyna adaptacja dzieł japońskiego reżysera na western. Sergio Leone dosłownie splagiatował _Straż przyboczną_ (1961) w pierwszej części swej trylogii dolarowej – _Za garść dolarów_ (1964). Również Sergio Corbucci oparł na _Straży_ swój mroczny spaghetti western _Django_ (1966).
6 To aluzja do grafiki Artura Grottgera _Ludzie czy szakale?_ z cyklu _Wojna_, __ przedstawiającej postacie Muzy i Artysty na tle sceny obdzierania trupów na pobojowisku.
7 Nawiązanie do ukazu carskiego z 2 marca 1864 roku znoszącego w Królestwie Polskim pańszczyznę.
8 Mimo starań i odmalowywania Jakuba Szeli w najczarniejszych barwach pamięć o nim w podtarnowskich czy podjasielskich wsiach nie zginęła. „Biała” legenda Szeli, który ukrócił „dworskie rządy”, miała się tam całkiem dobrze jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku – póki żyli starzy ludzie, którym dziadowie tę legendę przekazywali.
9 Nie jest prawdą, jak piszą niektórzy historycy, że dowodził pod Racławicami w generalskim mundurze. Najbliższy prawdy był Juliusz Kossak, namalowawszy na jednym ze swych obrazów Naczelnika pod Racławicami w cywilnym surducie.