Zaporożec - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lutego 2015
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Zaporożec - ebook
Powieść znakomitego XIX-wiecznego autora, opowiadająca o Polsce i Ukrainie czasów saskich.
To opowieść o zawikłanych losach rodzinnych, poruszająca także wiele interesujących niuansów dawnej obyczajowości i prawa.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63086-15-2 |
Rozmiar pliku: | 626 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ XI. W samej rzeczy, Jakób znajdował się w Siczy, stolicy Zaporoża, i siedlisku jego wyższych władz. Wszystkie stannice, przez które przejeżdżał, począwszy od Gardy, gdzie była granica Zaporoża od zachodu. nie były to ani miasteczka, ani wsie. W nich żaden dom mieszkalny, ani chałupa nie pokazywały się; nazywano je kurzeniami. Były to zbiory ziemianek rzuconych w różnych kierunkach, nad któremi wznosiły się szopy o trzy łokcie nad ziemią. Wszedłszy pod szopę, spuszczać się trzeba było w dół, gdzie były nie tylko mieszkania, ale stajnie, wozownie i śpichrze. Zaporożec, jeżeli był u siebie, żył w ciągłej ciemności, bo nawet ogień, przy którym warzył swoję strawę dzienną, światła nie rzucał, a tylko tlał i dymił; gdyż, jak wiadomo, na tych stepach jedynym opałem są cegiełki z gnoju bydlęcego, na słońcu wysuszone.
Z tego ciągłego życia w ciemnych ziemlankach, wynikały dwa skutki: pierwszy, że Zaporożec tracił wszelki pociąg do życia spokojnego, bo jego mieszkanie było podziemnem więzieniem, gdzie nigdy promień słońca nie dochodził. Jak inny żołnierz w pochodach tęskni za rodzinną strzechą, tak Zaporożec tęsknił w swojej siedzibie za wyprawą wojenną, bo w niej tylko używał pełnej swobody. I w rzeczy samej, przez połowę roku omal że Sicz i kurzenie od niej zawisłe nie były puste. Prócz starców, chorych i ludzi niezbędnych dla straży, cała młodzież plądrowała pograniczne części, bądź Rossyi, bądź Polski, i zapuszczała się nawet dość głęboko w posiadłości lenne, a nawet bezpośrednie wielkiego Padyszacha. Dopiero w jesieni wracała do swoich legowisk, i tam aż do końca ruskiego maja odpoczywała. W czasie zimowym Zaporożec, póki na niego nie przyszła kolej odbywania służby załogowej, która dopełniała się z największą ścisłością, nie wyłaził ze swojej ziemlanki, chyba dla przyniesienia sobie gorzałki, lub aby w cerkwi pomodlić się Bogu wedle obrządku wschodniego. Resztę dnia trawił w swojej jadźwinie, i zajmował się gospodarstwem, a będąc razem i gospodarzem i gospodynią, sam musiał piec chleb, warzyć strawę, doić krowy i prać bieliznę, bo w calem Zaporożu, kobiety na lekarstwo dostać nie można było.
Drugi skutek takowego trybu życia był, że Zaporożec wielką część roku przywykły żyć w ciemności, nabierał dziwnej sprężystości w oku. Podczas wypraw, w nocy najciemniejszej, o kilkadziesiąt kroków przed sobą, jakby we dnie, a może jeszcze wyraźniej rozpoznawał przedmioty. Niewidziany od pocztów, mógł łatwo wyrachować ilość wojaków, którzy je składali; ztąd nie można było ochronić się od jego napadu, podczas kiedy nie było podobieństwa jego samego podejść. Zaporożce byli to lądowi kawalerowie Maltańscy osobliwszego rodzaju. I trzeba było geniuszu i szczęścia, aby tak prędko i z taką łatwością znieść zgraję odważną, przenikliwą, silną, a przywiązaną do ustaw krępujących wolę osobistą nadzwyczajną karnością, utrzymującą w niej ducha wojowniczego. Można powiedzieć, że dopiero od zniesienia Zaporoża, Ukraina zachodnia zaczęła oddychać i bezpiecznie rozwijać w postępie rolnictwo i przemysł.
Oprócz cerkwi, domku księdza, magazynu w którym szafowano kozakom gorzałkę, i kilku domów a raczej chałup dla różnych urzędników, w żadnem kurzeniu budowli widocznej nie było. A takich kurzeni było czterdzieści. Z każdego pięćset kozaków na wartkich koniach i dobrze uzbrojonych, było gotowych do pochodu na każde zawołanie koszowego, bo takie nazwisko nosiła godność najwyższego naczelnika tej społeczności, a ten nad nią rozciągał samowładną wolę, bo był panem życia i śmierci każdego jemu podwładnego.
Każdy kurzeń składał pułk pod naczelnictwem Atamana, a pod nim Assaułowie i Chorużowie dowodzili oddziałami tego pułku. Kurzenie czyli pułki nosiły nazwiska miasteczek ukraińskich, najczęściej na prawym brzegu Dniepru położonych, i tak był pułk Korsuński, Smilański, Czehryński i tak dalej. W Siczy była chałupa obszerna koszowego; przy niej sad i pasieka, wielka murowana stajnia, wiele drewnianych zabudowań gospodarskich i czterdzieści ogromnych karczem murowanych, bo każdy pułk miał swoją karczmę, do której oficerowie i szeregowi zajeżdżali w czasie swego pobytu w Siczy, gdzie zawsze z kolei stał jeden pułk; w tej karczmie szafowano im jadło i gorzałkę.
Te karczmy czworobok obszerny składały, pośród którego stała wielka soborna cerkiew. Jako się powiedziało, Zaporożce publicznie trzymali się obrządku wschodniego, ale o ich religii trudno sądzić. Zgraja wychodźców z różnych narodów, związana dla rabunku, w rzeczy samej głębokich uczuć religijnych mieć nie mogła. Narody ruskie otaczające Zaporoże wiedziały dobrze, że tego kozactwa cerkwie od żadnej prawej władzy duchownej nie były zawisłe, że żaden pop na Siczy nie był instalowany od biskupa, ale jaki taki unita czy prawosławny, z prawej lub lewej strony Dniepru, rozstrzyżony za złe prowadzenie, albo jakiś trochę oczytany awanturnik, włóczęga, którego namaszczenie ulegało wątpliwości. Ztąd lud ruski ich otaczający, w związku religijnym z niemi nie zostawał, za nic do ich cerkwi by nie wstąpił, i brzydził się niemi, dając im pogardliwe nazwanie Roskolników.
W każdym kurzeniu była wysoka mogiła, na niej szaniec mały czworoboczny, i jedna armata miernego kalibru. Na przypadek napadu, czata najwięcej na przodzie postawiona dawała ostrzegawczy karabinowy strzał, który się powtarzał aż do kurzenia, a dopiero armata na mogile, tym sposobem ostrzeżona, dawała ognia. Na to hasło wszystko z pod ziemi wyłaziło, cała ludność kurzenia była pod bronią, i napastnik miał przeciw sobie tysiąc głów przynajmniej doskonałego żołnierza. Ale takowe napady istniały w podaniach tylko Zaporoża. Ostatni był uczyniony przez Krymskich Tatarów pod koniec XVII stulecia, ale został sromotnie odparty; odtąd nikomu przez myśl nie przeszło szukać Zaporożców w ich legowiskach; każdy rad, jeżeli od nich nie był nawiedzany, a w epoce o której piszę, były o to ciekawe układy dyplomatyczne między koszowemi a ekonomiami niektórych magnatów na Ukrainie.
Sama Sicz, stolica Zaporoża, przedstawiała obraz miasteczka polskiego, złożonego zwykle z kilku karczem i kilku chałup, noszących szumniejsze nazwisko dworków. Przytem Sicz była gatunkiem twierdzy, bo wokoło opasana wałem wznoszącym się nad dość głębokim i szerokim rowem, a na wałach były ostrokoły, z po za których wyglądały samopały, a nawet działa. Wśród stepu otoczona kurzeniami, siedzibą bitnego ludu, Sicz była dostatecznie silna, aby się nie bać napadu, ile że nie można było pomyśleć o jej zdobyciu, nie zniszczywszy wprzódy kurzeni okolicznych, czego nie było podobieństwa do skutku doprowadzić.
Wszystko w Siczy oznajmywało lud wojowniczy. Wszyscy byli uzbrojeni; co kroku spotykało się z oddziałami konnemi, przed każdym niemal dworkiem stał szyldwach, a mieszkanie koszowego można było poznać nie tyle przez jego okazałość, ile że dwa szyldwachy stały przed wejściem, a o kilkanaście kroków warta główna, zaciągnięta przez podwójną sotnię. Służba odbywała się z nndzwyczajną ścisłością. Było to widowisko zupełnie nowe dla Jakóba, gdyż nic podobnego nic widział w posiadłościach rzeczypospolitej.
Sanie, które go wiozły pod konwojem, zatrzymały się przed dworkiem dość schludnym. Jak się pokazało, było to mieszkanie Kulbidy, który z kilkoma innemi doświadczonemi kozakami, był używany do szczególnych poruczeń koszowego. Były to ważne osoby w Siczy, bo pełne zaufanie najwyższego wodza posiadały i składały główną jego radę, a między nimi Kulbida był zaszczycony najszczególniejszemi względami, tak, że w calem Zaporożu mówiono, że koszowy nie miał żadnej myśli, którejby jemu nie powierzył.
Gdy więc zajechali przed jego chatę, Kulbida zsiadł z konia, wszedł do izby, i śpiesznie z niej wyszedł na przyjęcie Jakóba, trzymając misę, w której był kawał chleba razowego i sól, stosownie do obyczaju ruskiego w przyjęciu przemożnego gościa. To niemałe wrażenie sprawiło na kozactwie ich otaczającem, i zaraz pomyśleli sobie, że to musi być jakaś znamienita osoba, kiedy wysoki dygnitarz Siczy występuje do niego z chlebem i solą. Mało na tem, ale jeszcze Kulbida podał mu rękę, i z głową schyloną wprowadził go przed sobą do izby.
Tam zostawszy z gościem sam na sam, powiedział mu:
— Panie, oto twoje mieszkanie, w którem już nie jestem gospodarzem, ale pierwszym twoim sługą. Co tylko zażądasz, powiedz mi, a ja wszelkich usilności przyłożę, aby każdy jego rozkaz był spełniony. Teraz muszę odejść do koszowego, aby mu się opowiedzieć z naszej podróży i przyjąć jego rozkazy. Pan masz dwóch kozaków na swojej usłudze; radziłbym panu kazać sobie przynieść herbaty, jest-to napój w waszej Polsce nieznany, a wielce orzeźwiający, kiedy siły po znoju ciężkim omdlewać zaczynają. Pan musiałeś się zmęczyć podróżą kilkodniową bez żadnego spoczynku. Niech pan więc ogrzeje się herbatą, a potem położy; oto jest łóżko posłane, a choć dla nas Zaporożców kulbaka poduszką, ziemia piernatem, a rosa niebieska kołdrą, widzi pan, że naszych gości, zwłaszcza tak szanownych jakim pan jesteś, umiemy przyjąć nieco wykwintniejszą pościołką.
Jakób nic nie odpowiedział, nawet nie wiele uważał co mu Kulbida mówił, a tylko rozbierał w myśli wszystko, co się z nim działo i jakie być mogło jego dalsze przeznaczenie. Tymczasem Kulbida kazał podać herbatę, nalał dwie spore szklanki, jednę ofiarował Jakóbowi, który ją machinalnie przyjął, a sam niziuteńko się skłoniwszy, kipiący napój trzema haustami wypróżnił, stosując się do obyczaju na Rusi rozpowszechnionego, gdzie gospodarz częstujący gościa, sam pierwej spożywa, czy ze szklanki, czy z misy, część jadła i napoju, ażeby go przekonać, że nie ma zdrady. Pan Jakób poznał się pierwszy raz z herbatą, i chociaż mu się wydała cierpką, taką czuł potrzebę ogrzania żołądka, że rychło poszedł za przykładem Kulbidy.
Ten zawołał kozaka i pokazując go Jakóbowi, powiedział:
— Oto jest na dziś sługa nieodstępny pański; jemu więc dawaj panie rozkazy, a jak odejdzie, jest tam drugi kozak, abyś pan ani chwili bez usługi nie zostawał. Żegnam pana, bo śpieszę do koszowego, który oczekuje przybycia pańskiego; ale jak dobrze wypoczniesz z podróży, będę ‘panu służył. Nie odejdę ztąd, póki pana nie położę w tem łóżku. A do Kozaka: — Narużny! rozbieraj pana.
Jakób był jak pijany, bo nie wiedział i zrozumieć nie mógł, co się z nim dzieje, i co nadal z nim dziać się będzie. Widział około siebie życzliwość, ale niemniej to, iż użycie własnej woli jest mu odjęte; zresztą był zmęczony, sen mu kleił powieki. Dał się więc rozebrać jak dziecko, położył się w łóżko, podał rękę na dobranoc Kulbidzie, który ją ucałował z uszanowaniem, i twardo zasnął, nim Kulbida wyszedł ze swojej siedziby.
Z tego ciągłego życia w ciemnych ziemlankach, wynikały dwa skutki: pierwszy, że Zaporożec tracił wszelki pociąg do życia spokojnego, bo jego mieszkanie było podziemnem więzieniem, gdzie nigdy promień słońca nie dochodził. Jak inny żołnierz w pochodach tęskni za rodzinną strzechą, tak Zaporożec tęsknił w swojej siedzibie za wyprawą wojenną, bo w niej tylko używał pełnej swobody. I w rzeczy samej, przez połowę roku omal że Sicz i kurzenie od niej zawisłe nie były puste. Prócz starców, chorych i ludzi niezbędnych dla straży, cała młodzież plądrowała pograniczne części, bądź Rossyi, bądź Polski, i zapuszczała się nawet dość głęboko w posiadłości lenne, a nawet bezpośrednie wielkiego Padyszacha. Dopiero w jesieni wracała do swoich legowisk, i tam aż do końca ruskiego maja odpoczywała. W czasie zimowym Zaporożec, póki na niego nie przyszła kolej odbywania służby załogowej, która dopełniała się z największą ścisłością, nie wyłaził ze swojej ziemlanki, chyba dla przyniesienia sobie gorzałki, lub aby w cerkwi pomodlić się Bogu wedle obrządku wschodniego. Resztę dnia trawił w swojej jadźwinie, i zajmował się gospodarstwem, a będąc razem i gospodarzem i gospodynią, sam musiał piec chleb, warzyć strawę, doić krowy i prać bieliznę, bo w calem Zaporożu, kobiety na lekarstwo dostać nie można było.
Drugi skutek takowego trybu życia był, że Zaporożec wielką część roku przywykły żyć w ciemności, nabierał dziwnej sprężystości w oku. Podczas wypraw, w nocy najciemniejszej, o kilkadziesiąt kroków przed sobą, jakby we dnie, a może jeszcze wyraźniej rozpoznawał przedmioty. Niewidziany od pocztów, mógł łatwo wyrachować ilość wojaków, którzy je składali; ztąd nie można było ochronić się od jego napadu, podczas kiedy nie było podobieństwa jego samego podejść. Zaporożce byli to lądowi kawalerowie Maltańscy osobliwszego rodzaju. I trzeba było geniuszu i szczęścia, aby tak prędko i z taką łatwością znieść zgraję odważną, przenikliwą, silną, a przywiązaną do ustaw krępujących wolę osobistą nadzwyczajną karnością, utrzymującą w niej ducha wojowniczego. Można powiedzieć, że dopiero od zniesienia Zaporoża, Ukraina zachodnia zaczęła oddychać i bezpiecznie rozwijać w postępie rolnictwo i przemysł.
Oprócz cerkwi, domku księdza, magazynu w którym szafowano kozakom gorzałkę, i kilku domów a raczej chałup dla różnych urzędników, w żadnem kurzeniu budowli widocznej nie było. A takich kurzeni było czterdzieści. Z każdego pięćset kozaków na wartkich koniach i dobrze uzbrojonych, było gotowych do pochodu na każde zawołanie koszowego, bo takie nazwisko nosiła godność najwyższego naczelnika tej społeczności, a ten nad nią rozciągał samowładną wolę, bo był panem życia i śmierci każdego jemu podwładnego.
Każdy kurzeń składał pułk pod naczelnictwem Atamana, a pod nim Assaułowie i Chorużowie dowodzili oddziałami tego pułku. Kurzenie czyli pułki nosiły nazwiska miasteczek ukraińskich, najczęściej na prawym brzegu Dniepru położonych, i tak był pułk Korsuński, Smilański, Czehryński i tak dalej. W Siczy była chałupa obszerna koszowego; przy niej sad i pasieka, wielka murowana stajnia, wiele drewnianych zabudowań gospodarskich i czterdzieści ogromnych karczem murowanych, bo każdy pułk miał swoją karczmę, do której oficerowie i szeregowi zajeżdżali w czasie swego pobytu w Siczy, gdzie zawsze z kolei stał jeden pułk; w tej karczmie szafowano im jadło i gorzałkę.
Te karczmy czworobok obszerny składały, pośród którego stała wielka soborna cerkiew. Jako się powiedziało, Zaporożce publicznie trzymali się obrządku wschodniego, ale o ich religii trudno sądzić. Zgraja wychodźców z różnych narodów, związana dla rabunku, w rzeczy samej głębokich uczuć religijnych mieć nie mogła. Narody ruskie otaczające Zaporoże wiedziały dobrze, że tego kozactwa cerkwie od żadnej prawej władzy duchownej nie były zawisłe, że żaden pop na Siczy nie był instalowany od biskupa, ale jaki taki unita czy prawosławny, z prawej lub lewej strony Dniepru, rozstrzyżony za złe prowadzenie, albo jakiś trochę oczytany awanturnik, włóczęga, którego namaszczenie ulegało wątpliwości. Ztąd lud ruski ich otaczający, w związku religijnym z niemi nie zostawał, za nic do ich cerkwi by nie wstąpił, i brzydził się niemi, dając im pogardliwe nazwanie Roskolników.
W każdym kurzeniu była wysoka mogiła, na niej szaniec mały czworoboczny, i jedna armata miernego kalibru. Na przypadek napadu, czata najwięcej na przodzie postawiona dawała ostrzegawczy karabinowy strzał, który się powtarzał aż do kurzenia, a dopiero armata na mogile, tym sposobem ostrzeżona, dawała ognia. Na to hasło wszystko z pod ziemi wyłaziło, cała ludność kurzenia była pod bronią, i napastnik miał przeciw sobie tysiąc głów przynajmniej doskonałego żołnierza. Ale takowe napady istniały w podaniach tylko Zaporoża. Ostatni był uczyniony przez Krymskich Tatarów pod koniec XVII stulecia, ale został sromotnie odparty; odtąd nikomu przez myśl nie przeszło szukać Zaporożców w ich legowiskach; każdy rad, jeżeli od nich nie był nawiedzany, a w epoce o której piszę, były o to ciekawe układy dyplomatyczne między koszowemi a ekonomiami niektórych magnatów na Ukrainie.
Sama Sicz, stolica Zaporoża, przedstawiała obraz miasteczka polskiego, złożonego zwykle z kilku karczem i kilku chałup, noszących szumniejsze nazwisko dworków. Przytem Sicz była gatunkiem twierdzy, bo wokoło opasana wałem wznoszącym się nad dość głębokim i szerokim rowem, a na wałach były ostrokoły, z po za których wyglądały samopały, a nawet działa. Wśród stepu otoczona kurzeniami, siedzibą bitnego ludu, Sicz była dostatecznie silna, aby się nie bać napadu, ile że nie można było pomyśleć o jej zdobyciu, nie zniszczywszy wprzódy kurzeni okolicznych, czego nie było podobieństwa do skutku doprowadzić.
Wszystko w Siczy oznajmywało lud wojowniczy. Wszyscy byli uzbrojeni; co kroku spotykało się z oddziałami konnemi, przed każdym niemal dworkiem stał szyldwach, a mieszkanie koszowego można było poznać nie tyle przez jego okazałość, ile że dwa szyldwachy stały przed wejściem, a o kilkanaście kroków warta główna, zaciągnięta przez podwójną sotnię. Służba odbywała się z nndzwyczajną ścisłością. Było to widowisko zupełnie nowe dla Jakóba, gdyż nic podobnego nic widział w posiadłościach rzeczypospolitej.
Sanie, które go wiozły pod konwojem, zatrzymały się przed dworkiem dość schludnym. Jak się pokazało, było to mieszkanie Kulbidy, który z kilkoma innemi doświadczonemi kozakami, był używany do szczególnych poruczeń koszowego. Były to ważne osoby w Siczy, bo pełne zaufanie najwyższego wodza posiadały i składały główną jego radę, a między nimi Kulbida był zaszczycony najszczególniejszemi względami, tak, że w calem Zaporożu mówiono, że koszowy nie miał żadnej myśli, którejby jemu nie powierzył.
Gdy więc zajechali przed jego chatę, Kulbida zsiadł z konia, wszedł do izby, i śpiesznie z niej wyszedł na przyjęcie Jakóba, trzymając misę, w której był kawał chleba razowego i sól, stosownie do obyczaju ruskiego w przyjęciu przemożnego gościa. To niemałe wrażenie sprawiło na kozactwie ich otaczającem, i zaraz pomyśleli sobie, że to musi być jakaś znamienita osoba, kiedy wysoki dygnitarz Siczy występuje do niego z chlebem i solą. Mało na tem, ale jeszcze Kulbida podał mu rękę, i z głową schyloną wprowadził go przed sobą do izby.
Tam zostawszy z gościem sam na sam, powiedział mu:
— Panie, oto twoje mieszkanie, w którem już nie jestem gospodarzem, ale pierwszym twoim sługą. Co tylko zażądasz, powiedz mi, a ja wszelkich usilności przyłożę, aby każdy jego rozkaz był spełniony. Teraz muszę odejść do koszowego, aby mu się opowiedzieć z naszej podróży i przyjąć jego rozkazy. Pan masz dwóch kozaków na swojej usłudze; radziłbym panu kazać sobie przynieść herbaty, jest-to napój w waszej Polsce nieznany, a wielce orzeźwiający, kiedy siły po znoju ciężkim omdlewać zaczynają. Pan musiałeś się zmęczyć podróżą kilkodniową bez żadnego spoczynku. Niech pan więc ogrzeje się herbatą, a potem położy; oto jest łóżko posłane, a choć dla nas Zaporożców kulbaka poduszką, ziemia piernatem, a rosa niebieska kołdrą, widzi pan, że naszych gości, zwłaszcza tak szanownych jakim pan jesteś, umiemy przyjąć nieco wykwintniejszą pościołką.
Jakób nic nie odpowiedział, nawet nie wiele uważał co mu Kulbida mówił, a tylko rozbierał w myśli wszystko, co się z nim działo i jakie być mogło jego dalsze przeznaczenie. Tymczasem Kulbida kazał podać herbatę, nalał dwie spore szklanki, jednę ofiarował Jakóbowi, który ją machinalnie przyjął, a sam niziuteńko się skłoniwszy, kipiący napój trzema haustami wypróżnił, stosując się do obyczaju na Rusi rozpowszechnionego, gdzie gospodarz częstujący gościa, sam pierwej spożywa, czy ze szklanki, czy z misy, część jadła i napoju, ażeby go przekonać, że nie ma zdrady. Pan Jakób poznał się pierwszy raz z herbatą, i chociaż mu się wydała cierpką, taką czuł potrzebę ogrzania żołądka, że rychło poszedł za przykładem Kulbidy.
Ten zawołał kozaka i pokazując go Jakóbowi, powiedział:
— Oto jest na dziś sługa nieodstępny pański; jemu więc dawaj panie rozkazy, a jak odejdzie, jest tam drugi kozak, abyś pan ani chwili bez usługi nie zostawał. Żegnam pana, bo śpieszę do koszowego, który oczekuje przybycia pańskiego; ale jak dobrze wypoczniesz z podróży, będę ‘panu służył. Nie odejdę ztąd, póki pana nie położę w tem łóżku. A do Kozaka: — Narużny! rozbieraj pana.
Jakób był jak pijany, bo nie wiedział i zrozumieć nie mógł, co się z nim dzieje, i co nadal z nim dziać się będzie. Widział około siebie życzliwość, ale niemniej to, iż użycie własnej woli jest mu odjęte; zresztą był zmęczony, sen mu kleił powieki. Dał się więc rozebrać jak dziecko, położył się w łóżko, podał rękę na dobranoc Kulbidzie, który ją ucałował z uszanowaniem, i twardo zasnął, nim Kulbida wyszedł ze swojej siedziby.
więcej..