Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zaporożec. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zaporożec. Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 262 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Po­wieść przez

Au­to­ra Li­sto­pa­da .

Tom I .

War­sza­wa

Na­kła­dem i Dru­kiem Jó­ze­fA Unger „ przy uli­cy Kra­kow­skie-Przed­mie­ście Nr. 394.

1854.

Wol­no dru­ko­wać, pod wa­run­kiem zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry po wy­dru­ko­wa­niu, pra­wem prze­pi­sa­nej licz­by eg­zem­pla­rzy.

War­sza­wa dnia 28 Sierp­nia (9 Wrze­śnia) 1853 roku.

Cen­zor, F. So­biesz­czań­ski.

w po­cząt­ku roku 1754. był wiel­ki zjazd wży-to­mie­rzu, bo ra­zem przy­pa­da­ły i ka­den­cja trzech kró­lew­ska i kar­na­wał, czy­li jak go wów­czas na­zy­wa­no świę­ta ba­chu­so­we. Oby­wa­te­le z róż­nych stron przy­by­wa­li bądź dla at­ten­to­wa­nia spraw wła­snych, bądź dla for­so­wa­nia za spra­wa­mi przy­ja­cioł; oby­wa­tel­ki dla za­baw prze­ry­wa­ją­cych jed­no­staj­ność ży­cia wiej­skie­go, lub żeby pro­du­ko­wać cór­ki do­ro­słe, aza­liż Bóg nie da im szczę­ścia. Było to żni­wo zwłasz­cza dla ży­dów po­sia­da­czy do­mostw za­jezd­nych, któ­re się prze­peł­nia­ły. Na Ka­mion­ce wszyst­kie dwor­ki chrze­ściań­skie były za­ję­te, kto do swo­je­go, kto do przy­ja­ciel­skie­go, kto do na­ję­te­go za­jeż-

Za­po­ro­żec. T. I.

dżał. Zgo­ła wiel­ki ruch byt w mie­ście ina przed-mie­ścinch.

Po uli­cach snu­ła się szla­chla za­mo­żan, bo od­da­na wy­łącz­nie rol­nic­twu, któ­re ja wzbo­ga­ca­ło, a nie prze­my­sło­wi, któ­ry dziś po­chła­nia for­tu­ny oby­wa­tel­skie. Sku­pia­ły sio grup­py la­ra­ta­tek pod­szy­tych per­wist­ka­mi. Pod­czas kie­dy słu­dzy zno­si­li tłu­mo­ki do izb, pa­no­wie roz­ma­wia­li z sobą przed do­mo­stwa­mi, o go­spo­dar­stwie i o spra­wach ma­ją­cych się roz­sa­dzić lub już osą­dzo­nych na tej ka­den­cji. A naj­wię­cej mó­wio­no o wy­pad­ku wy­da­rzo­nym w Ży­to­mie­rzu przed no­wym ro­kiem, a któ­ry szcze­gól­nie szlach­tę zaj­mo­wał.

Przed sa­me­mi rocz­ka­mi Swię­to-Mi­chal­skie­mi, gło­śny na Rusi Wa­tasz­ka haj­da­ma­ków Kul­bi­da, noc­ną porą, w jed­nej cha­łu­pie wktó­rej się skry­wał na Ka­mion­ce, schwy­ta­ny przez pa­choł­ków sta­ro­ściń­skich, po męż­nym opo­rze ran­ny, zo­stał zwią­za­ny i za­nie­sio­ny przed gród. Ka­za­no go le­czyć w wię­zie­niu, a gdy rany się wy­go­iły, jego spra­wa przed gro­dem wpro­wa­dzo­ną była. Za obroń­cę przy­da­no mu pana Ja­kó­ba Bo­ku­na, sio­strzeń­ca i de­pen­den­ta pana Bol­su new­skie­go re­jen­ta ziem­skie­go Ży­to­mier­skie­go, jed­ne­go z naj­sław­niej­szych praw­ni­ków owe­go cza­su. Pan Ja­kób mło­dy, ale już słyn­ny z wy­mo­wy i na­uki, wiel­ką był zjed­nał so­bie sła­wę w obro­nie tego zbrod­nia­rza i wszel­kie­mi si­ła­mi sta­rał się go unie­win­nić. Ale do­wo­dy prze­ciw nie­mu były tak oczy­wi­ste, że sąd grodz­ki de­kre­to­wał go na śmierć, zo­stawn­jąc mu dwa dni na po­jed­na­nie się z Bo­giem, a po ich uply­nie­niu miał być na przed­mie­ściu Ber­nar­dyń­skiem po­wie­szo­nym. Otoż kie­dy przy­szedł dzień eg­ze­ku­cji, pan Ja­kób pod­bu­rzył mło­dą pa­le­strę żeby go wy­ra­to­wać. – Ob­sko­czy­li ry­dwan, do nich przy­łą­czy­ło się po­spól­stwo za­wsze przy­chyl­ne haj­da­ma­kom, bo od nich krzyw­dy nie do­świad­cza­ło, i wy­rwa­li Kul­bi­dę z rąk opraw­ców. Ten się skrył do ko­ścio­ła ber­nar­dyń­skie­go, skąd już nie moż­na go było silą wy­do­być, prop­ter immu-ni­ta­tes Ec­c­le­siae. A stam­tąd wpadł jak w wodę. Pan Ja­kób był o lo tur­bo­wa­ny i komu in­ne­mu loby na bar­dzo złe wy­szło. Jed­no, że wda­nie się wuja to spra­wi­ło, że nikt prze­ciw­ko nie­mu nie wy­stą­pił z de­la­cją. Wi­sia­ła spra­wa nad jego gło­wą, ale ze nikt nie chciał jćj po­pie­rać, bo re­jen­ta mi­ło­wa­no, i jego się bano, a więc pan Ja­kób w po­ko­ju zo­stał.

Po­nie­waż mowa o re­jen­cie, mu­sze więc czy­tel­ni­ków mo­ich z nim obe­znać.

Na przed­mie­ściu ber­nar­dyń­skićm, gdzie te­raz roz­cią­ga się uli­ca Ki­jow­ska, jed­na z pierw­szych w mie­ście okń­ka razy dziś ob­szer­niej­szem, niż było w ze­szłem stu­le­ciu, stał po­rząd­ny dwo­rek z dwo­ma ofi­cy­na­mi, wła­sność pana Boł­su­now-skie­go re­jen­ta ży­to­mier­skie­go, naj­słyn­niej­sze­go ju­ry­sty, nie­tyl­ko w wo­je­wódz­twie Ki­jow­skióm, ale w ca­łej Ru­skiej pro­win­cji. – Naj­moż­niej­sze pany do­bi­ja­ły się o jego po­słu­gi, naj­waż­niej­sze spra­wy byty w jego rę­kach, in­te­re­sa wszyst­kich ta­mecz­nych oby­wa­te­li umiał na pa­mięć, a tak wiel­ką po­kła­da­no uf­ność i w jego ro­zu­mię, i w jego cha­rak­te­rze, źe trząsł wszyst­kie­mi ju­ryz­dyk­cja­mi, i że nie bez ja­kiejś słusz­no­ści na­zy­wa­no go dyk­ta­to­rem ki­jow­skie­go po­wia­tu.

Był­to typ ju­ry­sty daw­ne­go wie­ku. Bo­go­boj­ny i po­czci­wy po swo­je­mu, nie opusz­czał żad­nej oko­licz­no­ści, któ­ra­by ja­kiś zysk mu przy­nieść mo­gła. Jed­nak o skąp­stwo nie był poma wla­ny, owszem żył omal że nie po pań­sku. Jego dom przed ni­kim nie byt za­mknię­ty. W cza­sie ka­den­cji nie było dnia żeby przy­najm­niej dwu­dzie­stu go­ści nie za­sia­da­ło za jego sto­łem, a wino nie lało się po­to­kiem. Perc­cp­ty swo­je co do sze­lą­ga za­pi­sy­wał, wy­dat­ków nig­dy: ma­wiał że zdro­wie mu mil­sze nad wszel­kie ra­chun­ki, a że zgry­zo­ty ja­kich­by do­świad­czał za­pi­sy­wa­niem wy­dat­ków, nie­za­wod­nie­by mu je nad­we­rę­ży­ły. Pod­ży­ły ka­wa­ler, ale oby­cza­jów nie­ska­żo­nych, ani jed­nej ko­bie­ty nie miał w ca­łym domu, jego usłu­ga aż do nad­zo­ru bie­li­zny i pie­czy­wa chle­ba, skła­da­ła się z ubo­giej szlach­ty płci męi-kiej, na któ­rej cze­le, był za­ufa­ny szlach­cic, ja­kiś jego krew­ny, o kil­ka lat od nie­go młod­szy, nie­ja­ki pan Ja­cek Mlecz­ko. Ten był u nie­go to­tum­fac­kim, za­rząd domu na nim sic opie­rał.– Wszel­kie na dom wy­dat­ki przez jego ręce prze­cho­dzi­ły. A pan Re­jent któ­ry w in­te­re­sach praw­nych, ojcu świę­te­mu nie wie­rzył­by i wszyst­ko sam bez ni­czy­jej rady uła­twiał, tak da­le­ce jemu ufał w lim wszyst­kiem co się li jego oso­by ty­czy­ło, że bez nie­go obu­wia so­bie nie spra­wił.

Pan Ja­cek co ty­dzień przy­cho­dził do nie­go z re­je­strem, a pan re­jent pa­trzy na pod­su­mo­wa­ną kwo­tę, na szcze­gó­ły ani okiem rzu­ci, od­li­cza pie­nią­dze, tyle tyl­ko, że jęk­nie kil­ka razy. Je­że­li znaj­dzie w ar­ku­szu re­je­stro­wym ka­wa­łek czy­ste­go pa­pie­ru, od­ci­na go sta­row­nie, żeby na nim za­pi­sy­wać praw­ne ko­no­lat­ki, a to z cze­go nie­mo­że mieć użyt­ku, w piec rzu­ca i na­tem ko­niec.

Pan Ja­cek o so­bie nie za­po­mi­nał, mó­wio­no po­wszech­nie że swo­je­go pana nie­mi­ło­sier­nie okra­dał, i że miał już po lu­dziach ka­pi­ta­ły. Przy­szło do tego, że przy­ja­cie­le re­jen­ta otwo­rzy­li mu oczy, i że na nim wy­mo­gli że od­da­lił swo­je­go mi­ni­stra. Ale tak był do nie­go przy­wy­kły, tak był obcy wszyst­kie­mu temu, co wprost lub ubocz­nie nie od­no­si­ło sic do praw­nic­twa, że wkrót­ce w jego domu wszyst­ko do góry no­ga­mi się prze­wró­ci­ło. Służ­ba się roz­przę­gła, wino skwa­śnia­ło, stół ze­psuł. De­pen­den­ci za­czę­li sar­kać że nie mają na­le­ży­tej wy­go­dy. Re­jent za­kło­po­ta­ny, bo cią­gle od­ry­wa­ny od je­dy­ne­go za­trud­nie­nia do któ­re­go był uspo­so­bio­ny, po­go­dził się na­ko­niec z swo­ją pi­jaw­ką, i na nowo od­dał mu się t… ca­łym swo­im do­mem w opiel­sę, i wię­li­szą jesz­cze uf­no­ścią je­że­li lo być mo­gło, niż wprzó­dy, a jako re­cy­dy­wa jest zwy­kle sil­niej­szą od pier­wiast­ko­wej nie­mo­cy, tak pan Ja­cek po swo­im po­wro­cie, jesz­cze wię­cej go okra­dał. A kie­dy za­ula­ni przy­ja­cie­le w tym wzglę­dzie po­na­wia­li panu re­jen­to­wi ostrze­że­nia, on ich tak zby­wał: „At za­chcia­ło się, czło­wiek nie anioł, żeby słu­żąc dru­gim, mógł wcho­dzić w to co się u nie­go dzie­je. Ja słu­żę oby­wa­te­lom a wier­nie, kto ra­nie się po­wie­rzy, może spać spo­koj­nie, bo ja jego spra­wy nie za­śpię. Ura­nie nie ma żon­ki że­by­się mo­jem do­brem opie­ko­wa­ła. Jak się niem zaj­mę, mnie może być le­piej, ale moim pryn­cy­pa­tom bę­dzie go­rzej. Wła­sna szko­da su­mie­nia nie ob­cią­ża, a za­wie­dze­nie cu­dzej uf­no­ści bez re­sty­tu­cji od­pusz­czo­ne nie bę­dzie. Moja cha­ta to nio akta, że­bym nie miał pra­wa zdać ją na pierw­sze­go lep­sze­go, może Mlecz­ko ra­nie okra­da; ża­den słu­ga swe­go nie przy­ło­ży. Ale przy­najm­niej mam co jeść, co pić i czem przy­jąć ła­ska­wych na­wie­dza­ją­cych, a po­kąd byt od­da­lo­ny, mnie go­spo­da­rzo­wi ru­ra­ier nić się cza­sem wy­pa­da­ło przed mo­je­mi go­ść­mi.

Wole ja­ki­bądż za­rząd, niż po­czci­wy nie­rząd. Niech tak bywa jak by­wa­ło, niech tak boli jak bo­la­ło," I za­pi­ja spra­wę z przy­ja­ciół­mi.

Jako się po­wie­dzia­ło, za­skar­bił so­bie był nad­zwy­czaj­ną sła­wę. A wsze­la­ko pryn­cy­pa­łom swo­im wię­cej rze­czy­wi­stej szko­dy, niż ko­rzy­ści przy­no­sił, gdyż we­dle oby­cza­ju za­wo­ła­nych ju­ry­stów ów­cze­snych, praw­nic­two nie­ly­le było dla nie­go środ­kiem do otrzy­ma­nia spra­wie­dli­wo­ści, ile po­bo­jo­wi­skiem na kto­rem mógł roz­wi­nąć i udo­wod­nić przed pu­blicz­no­ścią wiel­ki swój ro­zum. I w sa­mej rze­czy był­zn­le­go mistrz stra­te­gjl praw­ni­czej. Nikt le­plój od nia­go nie umiał spodjaz­do­wać stro­ny prze­ciw­nój, zręcz­ną ewa­zją wy­wi­nąć się od wpi­su, zml­trę­żyć ka­den­cję ze­rwa­niem kom­ple­tu, po­da­niem ob­mo­wy na któ­re­go z sę­dziów, uto­pić głów­ną spra­wę, two­rze­niem dzie­się­ciu spraw ak­ces­so­ryj­nych. Jed­nem sło­wem tak wi­kłał swo­ich pryn­cy­pa­łów, że nig­dy koń­ca do­cze­kać się nie mo­gił. Bla­da Iemu któ­re­go spra­wę wziął w opie­kę, a jed­nak, że w owym cza­sie, pie­niac­two było wię­cej do­go­dze­niem am­bi­cji, niż szu­ka­niem zy­sku pie­nięż­ne­go, każ­dy uda­wał się do nie­go po radę, i miał się za szczę­śli­we­go, je­że­li ra­czył od nie­go przy­jąć umo­co­wa­nie. Bo lubo na­wet spra­wa wy­gra­na by­wa­łą, naj­czę­ściej kosz­ta na nią po­nie­sio­ne, prze­wyż­sza­ły ko­rzy­ści po­myśl­ne­go wy­ro­ku. Ale stro­na zwy­cięz­ka­przy­najm­niej po­cie­szać się mo­gła, iż znę­ka­ła i upo­ko­rzy­ła prze­ciw­ni­ka.

Tym spo­so­bem nie jed­ne­go pa­cjen­ta for­tu­na, przez nie­go stop­nia­ła, co jego su­mie­nia by­najm­niej nie ob­cią­ża­ło. Bo kie­dy pod­jął się czy­jej spra­wy, po­czy­ty­wał so­bie za świę­ty obo­wią­zek, wszel­kich sprę­żyn po­ru­szać żeby ją wy­grać, i dla osią­gnie­nia lego celu, każ­dy śro­dek był do­bry. Byle na swo­jem po­sta­wił, ani go za­sta­no­wi­ło że nę­dza klien­ta może być skut­kiem wy­granśj. Nig­dy nic do­pusz­czał stro­nom się go­dzić, bo każ­dą zgo­dę miał za ubli­że­nie pra­wa.

W ca­łej pa­le­sl­rze Ży­to­mier­skiej miał tyl­ko jed­ne­go współ­za­wod­ni­ka, któ­re­mu pu­blicz­ność przy­zna­wa­ła tyle świa­tła i bie­gło­ści co i jemu. A tym był pan 3Iar­cin Nie­lyk­sza. Oba nic­po­sia-dali się z ra­do­ści, kie­dy im wy­pa­da­ło za kra­ta­mi sta­wać prze­ciw­ko sie­bie. Były to szer­my, któ­rych kosz­ta w praw­dzie ich mo­co­daw­cy czę­sto wiel­ką czę­ścią swo­ich ma­jąt­ków opTa­ca­li, ale na nie zjeż­dża­ło się całe oko­licz­ne oby­wa­tel­stwo, żeby za­wy­ro­ko­wać któ­ry z nich lep­szy. Po­kąd na­ród był wo­jow­ni­czy, szran­ki ry­cer­skie były dla nie­go naj­mil­szą za­ba­wą. Ale sko­ro duch ry­cer­ski uto­nął w praw­nic­twie, ju­ry­ści zo­sta­li bo­ha­te­ra­mi epo­pei na­ro­do­wej, a kra­ty praw­ni­cze tyle wi­dzów ścią­ga­ły, ile wprzó­dy kru­sze­nie ko­pji na tur­nie­jach. Dłu­go w po­wie­cie pa­mię­ta­no spra­wę mię­dzy pa­nem Na­dol­skim, a pa­nem Ih­na­tow­skim. Każ­dy z nich był osia­dłym na po­rząd­nej wio­sce, rzą­dzi­li się jak naj­le­piej, i żyli z sobą w są­siedz­twie i przy­jaź­ni. Aż wsz­czę­ła się mię­dzy nie­mi za­wzię­ta spra­wa, z po­wo­du iż pan Ih­na­tow­ski za­jął w swo­im owsie stad­ni­nę pana Na­dol­skie­go.– Pierw­szy żą­dał od dru­gie­go dwie­ście zło­tych za wy­na­gro­dze­nie szko­dy, i na mniej­szem był­by po­prze­stał. Zgo­da ła­two­by na­stą­pi­ła za po­śred­nic­twem przy­ja­cioł, ale że je­den udał się do pana Boł­su­now­skie­go, a dru­gi do pana Nie­tyk­szy, ci nad­to byli ra­dzi spo­tkać się z sobą, żeby zgo­dę do­pu­ścić. Przy­szło do tego, że spra­wa przez ośm lat cią­gnę­ła się w ziem­stwie i gro­dzie, że było kil­ka­na­ście kon­de­scen­cjów i de­kre­tów, a że ona nie do­szła do try­bu­na­łu, to dla tego żo ma­jąt­ki obu stron po­szły pod exdy­wi­zje, a ich wła­ści­cie­le zo­sta­li bez ka­wał­ka chle­ba.

Pan re­jent lubo żar­li­wy wy­znaw­ca wia­ry ka­to­lic­kiej, nie wi­dział w tem na­wet ma­ler­ji do spo­wie­dzi. Ho nikt nie jest obo­wią­za­ny ży­czyć bliź­nie­mu le­piej niż so­bie sa­me­mu. A że ra­dził w do­brój wie­rze tyra co go pro­si­li o radę, o tem wąt­pić się nie go­dzi, gdyż i sam so­bie in­a­czej nie ra­dził. Po­mi­mo znacz­nych wy­dat­ków, pie­nią­dze tak rzę­si­sto na nie­go spa­da­ły, że z ła­two­ścią mógł­by wyjść na pana. Ale on brał­by za ubli­że­nie swo­je­mu ro­zu­mo­wi, żeby wszedł z kim w ro­bo­tę zu­peł­nie czy­stą. Wie­le ra­chu­jąc na swo­ją gło­wę, lu­bił na­by­wać do­bra za­wi­kła­ne, za­pro­ce­so­wa­ne, żeby je po­lem oczy­ścić, a w rze­czy sa­mej, proc­c­sa któ­re wraz z nimi ku­po­wał, jesz­cze wię­cej wi­kłał. Czę­sto po­wta­rzał, nie­chno lal kil­ka po­ży­ję, a po mo­jej śmier­ci ogrom­ne mil­jo­ny znaj­da. A tak pięk­nie swo­je in­te­res;! pro­wa­dził, że po jego śmier­ci po­ka­za­ło się, że miał ty­tuł dzie­dzic­twa na wie­lu do­brach, że był ak­to­rem wie­lu spraw, a dłu­gów tyle, że dwo­rek w któ­rym miesz­kał, kil­ka sprzę­tów i z dzie­sią­tek ku­frów na­peł­nio­nych do­ku­men­ta­mi, skła­da­ły cał­ko­wi­te jego ac­ti­vum. Taką ko­le­ją po­szedł i pan Nie­tyk­sza, niem­mój sko­ry od pana re­jen­ta do fa­cjend po­dob­ne­go ro­dza­ju. Bo je­że­li tu­zin­ko­wi prak­ty­kan­ci ju­ry­ster­ji zwy­kle się w krót­kim cza­sie wzbo­ga­ca­li, za­wo­ła­ni le­ba­cy pa­le­sl­ry rzad­ko kie­dy ja­kiś spa­dek po so­bie zo­sta­wia­li. Byli oni po­dob­ni do te­raź­niej­szych sław­nych wi­ścia­rzy, któ­rym nie było cho­dzi o wy­gra­nie ro­bra, ile o lo, żeby ja­kimś głę­bo­ko ob­my­ślo­nym im­pa­sem, po­bu­dzić vvy-krzy­ki za­dzi­wie­nia, próż­nia­ków grę ota­cza­ją­cych, wszyst­ko to ro­bi­ło się i robi nie dla sie­bie, ale dla ga­ler­ji. Lecz zo­staw­my na stro­nie przy­szłość tych praw­ni­ków, a zaj­muj­my się nie­mi o tyle tyl­ko, o ile mie­li stycz­no­ści z tem co sta­no­wi tło tej po­wie­ści.

Po­mię­dzy do­sloj­ne­mi pryn­cy­pa­ła­mi, któ­rym pan re­jent słu­żył, naj­wię­cej był po­wa­ża­ny JW. Kier­dej łow­czy wiel­ki li­tew­ski, pan sze­ro­kich wło­ści w Li­twie I na Rusi, z któ­re­go domu po­wstał, gdyż oj­ciec re­jen­ta był eko­no­mem a po­źniej gra­cja­li­stą jesz­cze ojca łow­cze­go, hasz­le-

I

lana ki­jow­skie­go, a kosz­tem tego pana, on i brat jego wy­cho­wa­ni byli. Od lat kil­ku­na­stu pan łow­czy nie­gdyś za­wo­ła­ny dwo­rak Au­gu­sta II-go, a ni­nie za­szczy­co­ny szcze­gól­ne­mi wzglę­dy Au­gu­sta III-go, osiadł był w To­po­rzysz­czach bli­sko Ży­to­mie­rza, w swo­im zam­ku, z któ­re­go rzad­ko kie­dy się wy­da­lał. Żył w nim z ma­łym dwo­rem, cią­gle po­wta­rzał że jest jak na dy­sz­lu, i że temi dnia­mi wy­jeż­dża do War­sza­wy, a nie ru­szał z miej­sca. U są­sia­dów nie by­wał, ani ich ngasz­czał u sie­bie, a żył Iak oszczęd­nie, że ucho­dził za skąp­ca mię­dzy szlach­tą przy­wy­kłą do hoj­no­ści pa­nów, i któ­ra pod lyra tyl­ko wa­run­kiem ro­bi­ła dla nich ja­kieś ustęp­stwo z tśj rów­no­ści wszyst­kich z wszyst­kie­mi, owe­go wę­giel­ne­go ka­mie­nia du­cha daw­nej usta­wy. – Pan łow­czy zaj­mo­wał się za­rzą­dem swo­ich ob­szer­nych dóbr, i sy­nem swo­im je­dy­nym Au­gu­stem, któ­ry miał rok dwu­dzie­sty dru­gi, a żona nim ko­ii­czył się dom Kier­de­jów, ku nie­mu był o-bró­cif wszy­sl­kio swo­jo na­dzie­je.

Za­dzi­wia­ło to nie mało, że pan łow­czy przy­wy­kły żyć albo w sto­li­cy, albo za gra­ni­cą, na­wet no­szą­cy się no fran­cu­sku, dla któ­re­go oby cza­ję pro­win­cji nie mo­gły mieć po­wa­bów, za­ko­pał się w za­pa­dłem Po­le­siu, po­śród chło­pów w cbo­da­Kach, gdzie za­miast śpie­wa­czek i bale-Jni­czek, nie mogł spo­tkać tyl­ko co naj­wię­cój kon­la­szo­we­go szlach­ci­ca zgłowg jak pał­ka ber­nar­dyń­ska, lub jnkęś oby­wa­tel­kę wpraw­dzie cza­sem cza­ru­ją­cej uro­dy, ale zma­tro­nia­łą su­ro­wo­ścią za­sad chrze­ścia­ii­skich. Róż­ne wy­szu­ki­wa­no przy­czy­ny­te­go jego od­da­le­nia się od dwo­ru. Mię­dzy oby­wa­te­la­mi kur­so­wa­ło, że z żalu po żo­nie któ­ra w kwie­cie wie­ku prze­nio­sła się do tam­te­go świa­ta, ste­try­czał i uni­kał lu­dzj, ale wia­do­mo było in­nym, ze jego po­ży­cie z żoną księż­nicz­ką So­ło­me­rec­ką z domu, było nie oso­bliw­sze, a na­wet mó­wio­no w War­sza­wie o ma­ją­cej się mie­dzy nie­mi za­cząć spra­wie roz­wo­do­wej przed samą jej śmier­cią. Były i inne do­mnie­my­wa­nia jed­ne od dru­gich mniej po­dob­ne do praw­dy, bo nikt na pro­win­cji nie wie­dział tego, co żad­ne­mu sa­lo­no­wi war­szaw­skie­mu nie było taj­ne.

Rzecz się tak mia­ła. Pan łow­czy miał so­bie obie­ca­ne od kró­la je­ne­ral­stwo ar­ly­ler­ji ko­ron­nej, sko­ro tyl­ko lo do­sto­jeń­stwo któ­re pia­sto wał Wie­lo­pol­ski siedm­dzie­się­cio­lel­ni sta­rzec, za­wa­liu­je. Do­cze­liał sic lego na­ko­niec, i tak był pew­ny sie­bie, że mnn­dur ka­zał so­bie uszyć i przyj­mo­wał po­win­szo­wa­nia od wszyst­kich. Tym cza­sem hra­bia Bruhl, któ­ry zu­peł­nie był ouła-dał kró­la, sko­sił mu tra­wę pod no­ga­mi, bo wy­jed­nał od kró­la przy­wi­lej na to je­ne­ral­stwo dla swo­je­go syna. Do tego upo­ko­rze­nia do­łą­czy­ło się skąp­stwo, osta­tecz­na na­mięt­ność du­szy nie szla­chot­nej.

Pan łow­czy zi­ry­to­wa­ny, swo­je słu­gi od­pra­wił, pa­łac swój wy­na­jął, a bio­rąc na sie­bie po­stać fi­lo­zo­fa od­cza­ro­wa­ne­go ze wszel­kich ułud świa­ta, ja­kie­goś sen­ty­men­tal­ne­go mi­zan­tro­pa, opu­ścił War­sza­wę, nie po­że­gnaw­szy na­wet kró­la i udał się do swo­ich dóbr po­le­skich, wła­śnie dla lego, że były naj­wię­cej od­da­lo­ne od zgieł­ku sto­li­cy i tam za­peł­niał od­tąd swo­je wor­ki, po­kła­da­jąc szczę­ście naj­więk­sze w ich po­mno­że­niu.

Pan Łow­czy oprócz wy­gó­ro­wa­nej py­chy, i po­pę­dli­wo­ści ni­czem nie po­ha­mo­wa­nej, nie miał żad­nej ce­chy pana pol­skie­go. Jego oj­ciec kasz­te­lan ki­jow­ski był praw­dzi­wym Sar­ma­tą, i ta­kim chciał mieć swo­je­go syna, bo oprócz nie­go i cór­ki, nie­miał in­ne­go po­tom­stwa. Od­dał go do kon­wi­ku oj­ców Je­zu­itów w Ży­to­mie­rzu, gdzie rek­to­rem był jego brat stry­jecz­ny, któ­ry był dia nie­go wy­rocz­nią. Tam wraz z in­ne­mi, mło­dy Jó­zio w kon­lu­si­ku i z go­lo­ną gło­wą, ćwi­czył się wnau­kach, ja­kie wów­czas były da­wa­ne, i w po­boż­no­ści ka­to­lic­kiej, Ale gdy skoń­czył re­to­ry­kę, już mu kar­ność je­zu­ic­ka cię­ży­ła, a z dru­giej stro­ny że wie­dział iż oj­ciec nig­dy na to nie­bę­dzie wy­ro­zu­mia­ły, zmy­ślił chęć wstą­pie­nia do za­ko­nu, i do nie­go na­pi­sał pro­sząc o ze­zwo­le­nie i bło­go­sła­wień­stwo, aż nad­to bę­dąc pew­nym, że po­zwo­le­nia nie otrzy­ma. Jak­kol­wiek kasz­te­lan był mę­żem wiel­kiej po­boż­no­ści, był prze­cie ra­oż­now­lad­cą. – Na sa­rao wspo­mnie­nie że imie Kier­de­jów wy­ga­snąć może, a jego do­bra przejść w inne domy, omal że od ro­zu­mu nie od­cho­dził. Kie­dy więc ode­brał list od syna, wiel­ce się za­fra­so­wał i ze­brał do rady naj­zau­fań­szych swo­ich przy­ja­cioł. Wszy­scy się zgo­dzi­li na to, żeby dla ode­rwa­nia syna od po­dob­nej my­śli, od­dać go do dwo­ru kró­lew­skie­go, a je­że­li po dwu­let­nim na nim po­by­cie, ta myśl nie wy­wie­trzy mu się z gło­wy, w ta­iiim do­pie­ro ra­zie nie sprze­ci­wiać się wy­raź­ne­mu po­wo­fa­niu. Po­szedł kasz­le­lan za tą rada, i w ten spo­sób od­pi­sał sy­no­wi. A to było wła­śnie cze­go so­bie mło­dy Il­lut ży­czył.

Od­da­ny do dwo­ru Au­gu­sta II-go a do­brze opa­trzo­ny od kasz­te­la­na, któ­ry już z dóbr swo­ich nie wy­jeż­dżał, a tyl­ko pro­sił Boga żeby mogł się do­cze­kać wi­dzieć je­dy­na­ka oże­nio­nym; od tego za­czął, że sta­ro­żyt­ny a na­ro­do­wy ubior z sie­bie zrzu­cił, a z nim i wia­rę i oby­cza­je przod­ków. I prze­kształ­cił się na dwo­ra­ka wer­sal­skie­go. Wy­uczył się ak­cen­tu fran­cu­skie­go, eu­ro­pej­skich tań­ców i fech­to­wa­nin, i wkrót­ce w jed­nych i w dru­giem zo­stał mi­strzem. Kil­ka szczę­śli­wych po­je­dyn­ków na szpa­dy i pi­sto­le­ty zjed­na­ły mu od­głos nad­zwy­czaj­nej wa­lecz­no­ści, kil­ka oba­ła­mu­co­nych przez nie­go mę­ża­tek roz­trą­bi­ło o nim sła­wę ka­wa­le­ra peł­ne­go po­lo­ru, kil­ka po­dró­ży za gra­ni­cę i ty­leż ma­dry­ga­łów fran­cu­skich przez nie­go uło­żo­nych dla pani Orzel­skiej fa­wo­ry­ty kró­lew­skiej, do­sta­tecz­ne były dla za­pew­nie­nia mu po wszyst­kich sa­lo­nach War­sza­wy, sła­wy wy­so­kie­go ro­zu­mu, i

Zan­n­rożnc. T. I.

głę­bo­kiej uczo­no­ści, i to mu nie mało do tej wzię­to­ści do­po­mo­gło, że był­sko­li­ga­co­ny­ni znaj-pierw­sze­mi do­ma­mi Rze­czy­po­spo­li­tej, i spad­ko­bier­cą ojca sta­re­go, wła­ści­cie­la ogrom­ne­go ma­jąt­ku, któ­ry się cią­gle po­więk­szał.

Przy ta­kich za­so­bach, pan kasz­te­la­nie zo­stał wkrót­ce gło­wą wszyst­kich trze­pie­ta­rzy wyż­sze­go uro­dze­nia, a tóm sa­mem waż­ną fi­gu­rą.– Od­da­ny wszel­kim roz­pu­stom ale pe­łen nie­ogra­ni­czo­nej dumy, ni­cze­go on nie za­nie­dby­wał dla wy­nie­sie­nia się, a że po­sel­stwo na sej­mie było szcze­blem nie­zbęd­nym do naj­wyż­szych w kra­ju za­szczy­tów, o nie oświad­czył się na sej­mi­ku w Czer­sku, w któ­rym po­wie­cie je­dy­nie dla tego, na­był wio­sko, nie­zmier­nie prze­pła­ciw­szy jej war­tość. U ta­mecz­nej szlach­ty zna­lazł wiel­kie i słusz­ne prze­ciw so­bie uprze­dze­nia. Ale jak za­czął się jój kła­niać, a poić i kar­mić, a sy­pać pie­nią­dze, a współ­za­wod­ni­ków do po­sel­stwa od­stra­szać od kan­dy­da­cyi, słab­szych, oso­bi­stą z sobą czyn­no­ścią, męż­niej­szycb oba­wą na­ra­że­nia się na prze­śla­do­wa­nie moż­nych swo­ich krew­nych, z nie­ma­łem za­dzi­wie­niem kró­la, któ­ry na­wet od­ra­dzał mu jako ra­ło­de – i

mu, pusz­czać sie wza­pa­sy z za­stu­żo­ne­mi w zie­mi Czer­skiej mę­ża­mi, jed­no­myśl­nie po­słem zo­stał ob­ra­ny.

Już był utra­cił ojca, po któ­rym znacz­na spu­ści­zna mu się do­sta­ła. – Na­stą­pi­ło to wła­śnie w cza­sie kie­dy się sta­rał o po­sel­stwo. Na sej­mie by­najm­niój się nie po­ka­zał być za­usz­ni­kiem kró­lew­skim, bo miał dość traf­no­ści żeby po­znać, iż bez po­pu­lar­no­ści nie­moż­na było nic w tym cza­sie waż­ne­go otrzy­mać w Pol­sce, utwo­rzył ją so­bie dość ta­nim kosz­tem, bo po­znaw­szy że po­par­cie naj­zba­wien­niej­szych i naj­su­mien­niej­szych za­mia­rów rzą­du za­bi­ja ją wspo­łe­czeń­stwie dla któ­re­go opo­zy­cja była ce­lem a nie środ­kiem, pod­czas gdy jak naj­mniej roz­sąd­ny, cho­ciaż­by na­wet za­bój­czy dla kra­ju opór wi­do­kom rzą­do­wym ją za­bez­pie­czał, rzu­cił się z sztucz­nym za­pa­łem w opo­zy­cję prze­ciw­ko dwo­ro­wi. A że nio umiał pi­sać po pol­sku, od­czy­ty­wał na se­sjach sej­mo­wych mowy peł­ne go­ry­czy prze­ciw­ko mę­żom za­szczy­co­nym uf­no­ścią kró­la, a któ­re pi­ja­ro­wie za pie­nią­dze mu ukła­da­li, a od­czy­ty­wał je z de­kla­ma­cją fran­cuz­ką, czóm za­chwy­cał damy sa­lo­no­we. Na żad­ne po­dat­ki nio po­zwa­laf, prze­ciw moż­no­wtadz-twu po­wsta­wał, czem taką re­pu­ta­cje pa­tr­jo­tyz-mn i re­pu­bli­ka­ni­zi­nu dla sie­bie utwo­rzył, że król po­skoń­czo­nym sej­mie nie za­nie­dba! ob­da­rzyć go sla­ro­stwcm.

Tak sta­nąw­szy u celu swo­ich żądz, umiał po­znać, że już w na­ro­dzie za­czy­na­ło wcho­dzić w obycz.ij ule­pia­nie bał­wa­nów, a wkrót­ce po­tem ich kru­sze­nie, i ze po­pu­lar­ność nio mo­gła być ani trwa­ła, ani dłu­gi czas ko­rzyst­ną. Przez nią otrzy­mał cze­go żą­dał, już mu po­trzeb­ną nic była. Dał tego do­wód na na­stęp­nym sej­mie, na któ­rym po­sło­wał. Na nim al­bo­wiem uro­czy­ście ze­rwał z mnie­ma­ne­mi pa­tr­jo­ta­mi, i po­ka­zał się gor­li­wym stron­ni­kiem dwo­ru. Czem w jed­nój chwi­li po­pu­lar­ność utra­cił o któ­rą dbał jak naj­mniej, gdyż ona już go była znu­dzi­ła, do ni­cze­go do­pro­wa­dzić nie mo­gła, a tyl­ko wy­dat­ki po­mna­ża­ła i nie po­zwa­la­ła mu wo­dze pusz­czać wzgar­dzie, jaką czuł dla tych wszyst­kich, co świet­no­ścią krwi jemu spro­stać nie mo­gli. Dum­ny z uro­dze­nia, dum­ny z do­stat­ków, o ile do­tąd wi­dzia­no go układ­nym, uprzej­mym, o tyle po­ka­zał się wy­nio­słym, zim­nym, nie­do­stęp­nym.

Tóm wię­cej, ż,a uda­ło mu się po­więk­szyć wtrój-na­sób swo­je do­slnl­ki, oże­nie­niem sie z księż­nicz­ką So­ło­me­reckg, z któ­ra żył nie­wie­dzieć po ja­kie­mu i po­stą­pić na dy­gni­ta­rza, z na­dzie­ją jesz­cze wyż­szych za­szczy­tów.

Pan łow­czy był po­wszech­nie nie­cier­pia­ny, ale wszy­scy mu za­zdro­ści­li szczę­ścia. – Był wdow­cem, ale zona mu zo­sta­wi­ła ogrom­ny ma­ją­tek i syna, któ­ry mo­ral­nie i fi­zycz­nie był jego wy­ka­pa­nym ob­ra­zem. Wpraw­dzie z ła­ski hra­bi Bruh­la po­niósł był szwank u dwo­ru, ale z dru­giej stro­ny to mu da­wa­ło po­siać mal­kon­ten­ta, rola w owym cza­sie ulu­bio­na od pana pol­skie­go, a któ­ra da­wa­ła spo­sob­ność żyć na wsi i po­mna­żać zbio­ry, co aż nad­to było po­chleb­ne dla czło­wie­ka tak chci­we­go, Żył więc od lat kil­ku­na­stu na wsi wzu­peł­nem od­osob­nie­niu, i do­cze­kał się peł­no­let­no­ści syna, któ­re­go pod okiem swo­jem wy­cho­wał, nie ża­łu­jąc kosz­tów na spro­wa­dze­nie mi­strzów nauk i ta­len­tów z róż­nych czę­ści Eu­ro­py, tak, że jego za­mek Topo-rzy­ski tóm je­dy­nie róż­nił się od aka­dem­ji, że tyl­ko je­den uczeń z tego na­ucza­nia ko­rzy­stał. Kie­dy mło­dy Au­gust swo­je na­akt ukoń­czył i jak dru­gi Pi­cus Mi­ran­do­tes zdał eg­za­min do omni re sci­bi­lii, przed oj­cem, któ­ry nie bar­dzo wie­dział co się świę­ci­ło. Ten po­dwój­nie się ucie­szył, raz, że ma tale mą­dre­go syna, po­wtó­re, że wy­dat­ki na na­uczy­cie­li prze­cie się skoń­czy­ły; bo chci­wość i skąp­stwo w sto­sun­ku z wie­kiem się wzma­ga­ły. Od­tąd już nie ma­jąc w domu cu­dzo­ziem­ców przed któ­re­mi mógł­by się wsty­dzić, co roku po­ka­zy­wał się oszczęd­niej­szym w ży­ciu. Po ca­łych dniach za­mknię­ty sie­dział, in­nej roz­ryw­ki nie ma­jąc, tyl­ko li­cze­nie i prze­kła­da­nie wor­ków na­peł­nio­nych zło­tem i sre­brem. Je­że­li nowy jaki przy­chód wno­sił mu pie­nią­dze, z tych acz z bo­le­ścią ser­ca, prze­cie czy­nił ja­kiś udział dla syna, dla opła­ty sług, dla nie­zbęd­nych po­trzeb domu, ale to, co było za­wią­za­no w wor­kach, było jak­by za­klę­te. Co do nich we­szło, z nich wyjść nie mo­gło, ża­ło­wał ich dla syna, dla sie­bie sa­me­go, skąp­stwo i chci­wość jak wszyst­kie zło na­mięt­no­ści, nie przo-ciw­wa­żo­ne sil­nem uczu­ciem re­li­gij­nem, u nie­go przy­bra­ły wszyst­kie ce­chy bał­wo­chwal­stwa. Tę wia­rę jaką po­boż­ny chrze­ścia­nin po­kła­da w Bogu, on po­kła­dał w swo­ich skar­bach. Co­do­słow­nie był wy­znaw­ca, po­st­ni­kiem, po­kul­ni­kiem ma­mo­ny.

Z ni­kim nie żył, jak lo się już po­wie­dzia­ło. Ale że pan re­jent był słu­gą spad­ko­wym jego domu, że był jego ple­ni­po­ten­tem, i za tę po­słu­gę w ka­pi­tu­la­cji trzy­mał je­den fol­wark klu­cza To­po­rzy­skie­go, on je­den miał przy­stęp wol­ny do nie­go. Pan łow­czy go lu­bił, ile razy do nie­go przy­je­dzie, uprzej­mie go przyj­mie, przy obie­dzie każe po­sta­wić na sto­le bu­tel­kę wę­grzy­na, fun­da­cji jesz­cze nie­bosz­czy­ka kasz­te­la­na, z niej so­bie na­le­je kie­li­szek, resz­ta idzie na po­ży­tek re­jen­ta, ale gdy ją wy­próż­ni, na­próż­no się przy­ma­wia do dru­giej; pan łow­czy niby tego nie ro­zu­mi. Pan re­jent rad­by go wplą­tać w ja­kiś pro­ces, żeby mu się stać po­trzeb­niej­szym, ale łow­czy prze­zor­ny za­raz obej­mie zysk czy stra­tę jaka ze spra­wy wy­nik­nąć może dla nie­go, i wręcz mu od­po­wia­da, że żad­ne­go pro-ces­su z ni­kim mieć so­bie nie ży­czy, raz… że nie chce sę­dziom się kła­niać, po­wtó­re że­zysk zpro-ces­su do­pie­ro w przy­szło­ści oka­zać się może, a pie­nią­dze sy­pać trze­ba za­raz, a tych nie ma, i na kon­klu­zje do­da­je; na lo waść masz moja… ple­ni­po­ten­cją, że­byś umie bro­nił jak mnie kto za­cze­pi, a ja za­cze­piać nie my­ślę ni­ko­go. A kie­dy go za­cznie na­ma­wiać żeby ku­pił ja­kie do­bra, ten mu jed­no a jed­no od­po­wia­da: „a skąd ja we­zmę pie­nią­dze, lu­dzie my­ślą że je zbie­ram, a ja goły jak świę­ty tu­rec­ki. A czy mafo wy­cho­wa­nie syna mnie kosz­to­wa­ło, a były jesz­cze i sta­re grze­chy w War­sza­wie, któ­re tu odej­mu-jąc­so­bie­kę­sod­gę­by­za­spo­ko­ić mu­sia­łem. Ana amen po­dob­nych an­ty­fon, da­wał mu do po­zna­nia, że już jemu czas wra­cać do Ży­to­mie­rza.

Re­jent wszyst­kie te chi­me­ry zno­sił z usza­no­wa­niem, bo w słu­żeb­nic­twio domu Kier­de­jów zro­dzo­ny, nie prze­sta­wał się uwa­żać za kre­atu­rę tego domu. Jaka taka, ale wy­łącz­na uf­ność jaką w nim po­kła­dał, ma­gnat od­lu­dek, po­to­mek tego domu, tyle była dla nie­go po­chleb­ną, że i bez wsi co ja mu wy­pu­ścił, miał­by się już za so­wi­cie na­gro­dzo­ne­go. A od ja­kie­goś cza­su, wła­śnie tego w któ­rym się za­czy­na­ją wy­pad­ki, ja­kie opi­sy­wać przed­się­wzią­łem, ta uf­ność zda­wa­ła się po­dwa­jać. Czę­sto po­słan­ce przy­by­wa­li do re­jen­ta, czę­sto, cze­go wprzó­dy nie­by­wa­ło, wzy­wa­ny by­wał do To­po­rzyszcz; za­uwa­ża­no na­wet, że re­jent bar­dzo by­wał za­my­ślo­ny po po­wro­cie z każ­dej swo­jej wy­ciecz­ki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: