Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zaporożec. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zaporożec. Tom 3 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 265 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ZA­PO­RO­ŻEC.

Wol­no dru­ko­wać, pod wa­run­kiem zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry, po wy­dru­ko­wa­niu, pra­wem prze­pi­sa­nej licz­by eg­zem­pla­rzy.

War­sza­wa dnia 28 Sierp­nia (9 Wrze­śnia) 1853 roku.

Cen­zor, F. So­biesz­czań­ski.

I.

MOJE PA­MIĄT­KI DLA SYNA. Część czwar­ta.

Za­raz po na­szem przy­by­ciu do War­sza­wy, pan Nie­kra­sa udał się do JW. Kier­de­jo­wej, żeby jej wrę­czyć list od księż­nej jej mat­ki, a przy lem i ko­pją te­sta­men­tu jej ojca, w któ­rym mię­dzy in­ne­mi był i ten okres: „po­le­cam ko­cha­nej mo­jej cór­ce Nie­kra­sę, któ­ry z ma­łe­go u mnie słu­żył, aż do dnia mo­jej śmier­ci. Jest to czło­wiek w któ­rym naj­więk­szą uf­ność po­kła­da­łem, a on za­wsze po­ka­zał się być jej god­nym. Ra­dził­bym tej mo­jej cór­ce przy­wią­zać go do sie­bie, a cho­ciaż tak go opa­trzy­łem że ma z cze­go żyć o wła­snym chle­bie, tu­szę, że tyle wdzięcz­no­ści za­cho­wa dla mo­jej pa­mię­ci, iż do niej prze­nie­sie Ie samą wier­ność, któ­rej tyle mi dnł do­wo­dów. Moje cór­kę po­ru­czam mu, i za­kli­nam go, żeby jej w żad­nej cięż­kiej przy­go­dzie nie o-pusz­czal, cho­ciaż­by z na­ra­że­niem swo­je­go bez­pie­czeń­stwa.” Oprócz tego, ten te­sta­ment do­wo­dził wiel­ką nie­spo­koj­ność ojca o los swo­jej, cór­ki, a ra­zem prze­zor­ną pie­czę, żeby jej mąż jak naj­mniej na ten los wpły­wał. I tak: Ko­mar-gród zo­sta­wił pod doży wol­nićm wła­da­niem księż­nej, a wszyst­kie inne do­bra za­bez­pie­czył cór­ce w ten spo­sób, żeby mo­gła nie­mi wła­dać sama przez się, bez ni­czy­jej asy­sten­cji, zu­peł­nie od nich od­su­wa­jąc jej mał­żon­ka. Ten akt spo­rzą­dzo­ny przez naj­bie­glej­szych praw­ni­ków na­szej pro­win­cji, był tak sil­ny, że dla pana Kier­de­ja nie po­zo­sta­wał ża­den śro­dek le­gal­ny by siol z pod nie­go wy­ła­mać.

Pani Kier­de­jo­wa przy­ję­ła Nie­kra­sę, nie jak słu­gę, ale jak­by krew­ne­go. Zna­ła go od swo­je­go nie­mow­lęc­twa i lu­bi­ła, za­cho­wu­jąc w czu­łej pa­mię­ci, że on ją na rę­kach no­sił. Upro­si­ła go, żeby za­raz do niej się prze­niósł, iv wziął w opie­kę ją, jej dwór i wszel­kie jej przy­cho­dy jako sie­ro­ty, któ­ra so­bie rady dać nie może. Od­tąd wszyst­kie jej in­te­re­sa opie­ra­ły się na jego bar­kach, a że wier­nie i po­czci­wie jej słu­żył, na to nie po­trze­ba in­ne­go do­wo­du, jak ten że nic z nich dla sie­bie nie wy­niósł i że do­tąd oprócz ka­pi­ta­li­ku da­ro­wa­ne­go mu przez nie­bosz­czy­ka księ­cia, dwor­ku na Ka­mion­ce, ma­łe­go po­sąż­ku po żo­nie i ja­kie­goś do­byt­ku, któ­ry krwa­wą pra­cą so­bie przy­spo­rzył, nic in­ne­go nie po­sia­da, lubo kro­cie prze­cho­dzi­ły przez jego ręce.

Pan Nie­kra­sa ob­jąw­szy za­rząd mu po­wie­rzo­ny, z nie­ogra­ni­czo­nem za­ufa­niem swo­jej mło­dej pani, wkrót­ce się prze­ko­nał, że ona dla swo­je­go mał­żon­ka nie mia­ła ani przy­wią­za­nia, ani na­wet sza­cun­ku. Jako mę­żo­wi prze­ko­na­nia chrze­śćjań­skie­go, ta nie­zgo­da mał­żeń­ska, ta­jem­ni­cą po­kry­ta, o któ­rej pu­blicz­ność jesz­cze wie­dzie nio mo­gła, przy­kre na nim zro­bi­ła wra­że­nie, i usi­ło­wał zbli­żyć jej ser­ce do ser­ca mał­żon­ka, żeby żyli z sobą po bo­że­mu, a nie dla oka ludz­kie­go. Ale ona mu wręcz od­po­wie­dzia­ła, że lęka się cie­nia zgor­sze­nia, że o ile bę­dzie wrej mocy, nig­dy pu­blicz­ność się nie do­wie ja­kie jest jej po­ży­cie z mę­żem, i że on nic wię­cej od niej nie otrzy­ma. Do tego czu­je sic być obo­wią­za­ną jako mat­ka jego dziec­ka, ale że żad­nych ści­ślej­szych sto­sun­ków mieć nie może z czło­wie­kiem któ­rym po­gar­dza; że ubie­gał się o jej rękę nie mi­ło­ścią ani na­wet przy­jaź­nią po­bu­dzo­ny, ale je­dy­nie ła­kom­stwem; że da­wał tego cią­głe do­wo­dy w (om oko­ło dwu­le-tniem jch po­ży­ciu, że na­pi­sze do nie­go wy­raź­nie, by się nie wtrą­cał do jej ma­jąt­ku, je­że­li nie chce żeby z nim urzę­dow­nie ze­rwa­ła. A wiec żeby choć pod jed­nym da­chem miesz­ka­jąc, byli od­tąd dla sie­bie ob­ce­mi; a że po­czci­wy Nie­kra­sa chciał sta­nąć w obro­nie jej męża, ona urwa­ła roz­mo­wę, mó­wiąc:

–— Pro­szę cię mój Nie­kra­so, od­tąd z ni­czem po­dob­nem do mnie się nie od­zy­waj.

Nie­kra­sa któ­ry dla mnie i bra­ta swo­je­go nie miał nic taj­ne­go, za­raz nam to opo­wie­dział, do­da­jąc: „Ani bym uwie­rzył, że­bym tego na wła­sne uszy nie sły­szał, że pani sta­ro­ści­na, owa księż­nicz­ka Mar­ja, tak się zro­bi­ła re­zo­lut­na, ona któ­rą­śmy zna­li za­wsze tak bo­jaź­li­wą, tak ule­ga­ją­cą cu­dzej woli. Do tego stop­nia jej przy roda od­mie­nić się nie mo­gła, Wi­dać że musi zo­sta­wać pod czy­imś wpły­wem, któ­ry jej po­stęp­ki kie­ru­je. Ja­każ to oso­ba ją owład­nę­ła? tego nie wiem, bo o ile w tak krót­kim cza­sie do­pa­trzyć mo­głem, nie żyje w ści­słej za­ży­ło­ści tyl­ko z fa­mil­ją swo­je­go męża, a nie przy­pusz­czam żeby któ­ryś z jej człon­ków, chciał szko­dzić krew­ne­mu. Wszak­że z cza­sem i ta ta­jem­ni­ca musi się od­kryć przedem­ną.

To na mnie głę­bo­kie wra­że­nie spra­wi­ło. Już pan Nie­kra­sa opu­ścił był go­spo­dę do któ­rej ze mną za­je­chał i prze­niósł się do pa­ła­cu Kier-de­jow­skie­go, a ja, ile razy sam z sobą zo­sta­wa­łem, te jego sło­wa roz­bie­ra­łem: Musi zo­sta­wać pod cu­dzym wpły­wem. Mo­głem się przy­zwy­cza­ić do tej my­śli że dla obo­wiąz­ków re­li­gją na­ka­za­nych mu­sia­ła o mnie za­po­mnieć, ale żeby kto inny oprócz męża śmiał się po­sta­wić mię­dzy jej a mo­jem ser­cem, ta myśl wście­kłość we mnie wznie­ca­ła. Chcia­łem szu­kać, wy­na­leść lego za­nad­to szczę­śli­we­go ry­wa­la, żeby z nie­go zro­bić ofia­rę moim roz­draż­nio­nym uczu­ciom. Zno­wu roz­wa­ga na roz­sąd­niej­sze dro­gi mnie na­pro­wa­dza­ła; po­wta­rza­łem przed sobą;

ja­kież mieć moge pra­wa do za­zdro­ści, do ze­msty? mam we­wnętrz­ne prze­świad­cze­nie, że ko­cham Mar­ję nad ży­cie, że dla żad­nej in­nej ko­bie­ty moje ser­ce nig­dy nie biło, mo­głem pod­chle­biać so­bie, że nie jest dla mnie obo­jęt­ną; ale czyż lo prze­świad­cze­nie nie jest ułu­dą cheł­pli­wo­ści? Czyż kie­dy­kol­wiek wy­zna­ła przedem­ną swo­je wza­jem­ność? czyż na­wet od­wa­ży­łem się od­kryć przed nią moje mi­łość? cze­góż moge od niej żą­dać? ja­kież mam pra­wa sta­wić prze­szko­dy szczę­ściu, któ­re so­bie zna­la­zła, i nie­na­wi­dzić tego co jej lo szczę­ście za­pew­nia? Ale to ła­god­niej­sze uczu­cia wkrót­ce ustę­po­wa­ły wzbu­rzo­nej na­mięt­no­ści i naj­gwał­tow­niej­sze snu­łem przed­się­wzię­cia.

Nie­kra­sa od­dał jej list od księż­nej mat­ki, na moje ręce prze­sia­ny; kie­dy mnie zdał z tego spra­wę, za­py­ta­łem go, co po­wie­dzia­ła len list od­bie­ra­jąc? Nic in­ne­go od­rzekł, tyl­ko że pan nie­grzecz­ny, że sam jej nie wrę­czył tego co mu było po­wie­rzo­ne i od­tąd imie­nia pań­skie­go nie wspo­mnia­ła. Ta obo­jęt­ność omal że nie-od­bie­ra­ła mi przy­tom­no­ści. Cho­dzi­łem jak sza­lo­ny. Kul­bi­da na krok mnie nie od­stę­po­wał.

Na­ko­niec zo­sta­łem spo­koj­niej­szym. Wy­bry­ki lu­dzi zbyt­nie na­mięt­nych, o ile są gwał­tow­niej­sze, o tyle krót­ko­trwal­sze. Za­czą­łem szcze­rze my­śleć o so­bie, o moim lo­sie, o nada­niu so­bie ja­kiejś war­to­ści od in­nych przy­zna­nej. By­łem szlach­ci­cem ma­jęt­nym, i żeby moje uspo­so­bie­nie byfo ta­kie, ja­kie jest zwy­czaj­ne u na­szej szlach­ty, po­prze­stał­bym na wy­god­nem ży­ciu mię­dzy żeń­ca­mi i ko­sa­rza­mi, po­mna­żał­bym moje do­stat­ki, kie­dy nie­kie­dy ro­biąc prze­rwę moim za­trud­nie­niom, upi­jał­bym się z są­sia­da­mi dla roz­ryw­ki, a gdy­by jaka… wy­nio­słość wgnie-ździ­ła się w mo­jej du­szy, ja­kiś czczy; urząd, z ła­two­ścią wy­jed­na­ny, był­by ją za­spo­ko­ił. Ale moje przy­ro­dze­nie było inne, po­trze­bo­wa­łem rze­czy­wi­ste­go zna­cze­nia, sła­wy, wła­dzy, a tej nie bę­dąc pa­nem, otrzy­mać w Pol­sce dla sie­bie nie było po­do­bień­stwa.

Po­sta­no­wi­łem wy­prze­dać się z Pol­ski i prze­nieść się do zie­mi mo­ich przod­ków, gdzie bez wzglę­du na uro­dze­nie, każ­de­mu przez za­słu­gi, moż­na się wy­nieść mię­dzy pierw­sze­mi w pań­stwie, ale że już nowy rok za kil­ka dni przy­pa­dał, że zima trwa­ła w ca­łej swo­jej sile, wszyst­kie moje za­mia­ry odło­ży­łem do na­stęp­nej wio­sny, a póki jej się nie do­cze­kam, chcia­łem się od­dać za­ba­wom war­szaw­skim, aza­liż nie znaj­dę w nich za­po­mnie­nia a przy­najm­niej ulgi, w uczu­ciu któ­re mnie opa­no­wa­ło. Po­sta­no­wi­łem uni­kać wszel­kie­go spo­tka­nia z Mar­ją, co nie­trud­no było do wy­ko­na­nia, gdyż z po­wo­du ża­ło­by po ojcu, ani u dwo­ru, ani na te­atrze, ani na żad­nem pu­blicz­nem miej­scu nio po­ka­zy­wa­ła się. Nie mam pra­wa skar­żyć się na to­wa­rzy­stwa war­szaw­skie, wszę­dzie by­łem w nich z uprzej­mo­ścią przy­ję­ty. By­łem przed­sta­wio­ny kró­lo­wi je­go­mo­ści, któ­re­mu pa­dłem do nóg, dzię­ku­jąc mu że za jego ła­ską prze­sta­łem być wy­gnań­cem. Król przy­jął mnie z do­bro­cią wtem krót­kiem po­słu­cha­niu, któ­rem mnie ob­da­rzył.–— Znacz­nie go zna­la­złem zmie­nio­nym, nie miał lat sześć­dzie­siąt, a już na­ło­gi któ­rym od mło­do­ści był od­da­ny, zgrzy­bia­ło­ści pięt­nem ozna­cza­ły przed­wcze­sną sta­rość.Uczęsz­cza­łem do do­mów pa­nów któ­re dla mnie za­wsze były otwar­te. Mło­dzież lgnę­ła do mnie, sama od­waż­na, za­nad­to może ce­ni­ła od­wa­gę. Za­bi­cie pana Po­cie­ja, nie­tyl­ko że mi szko­dy nie przy­nio­sło, ale dało mi wzię­tość… na jaką za­le­d­wo praw­dzi­wy bo­ha­ter by za­słu­żył (a). Każ­dy chciał­by być na mo­jem miej­scu, a że na­sze ko­bie­ty mają wstręt nie­prze­zwy­cię­żo­ny od męż­czyzn tchó­rzów, a ich ser­ca mięk­nie­ją przy spo­tka­niu sic z mę­ża­mi słyn­ne­mi z wa­lecz­no­ści, nic dziw­ne­go, ze wa­bi­ły mnie cza­ru­ją­cym wzro­kiem, kra­śnym uśmie­chem i je­dwab­ne­mi sło­wy (b). Aio ja ma­jąc się za zdra­dzo­ne­go przez mi­łość, po­no­wi­łem po­sta­no­wie­nie moje, nie mieć z płcią pięk­ną in­nych sto­sun­ków (a) Daw­niej mło­dzież ży­ją­ca w War­sza­wie, wiel­ce była po­chop­na do po­je­dyn­czych bo­jów. Jesz­cze przed trzy­dzie­stu laty, mło­dzień­co­wi wy­cho­dzą­ce­mu na świat, zda­wa­ło się, źc ma cze­goś nio do­sta­wa­ło, je­że­li się nie wsła­wił zręcz­no­ścią i od­wa­gą w po­je­dyn­ku. Ze każ­dy szlach­cic broń przy so­bie no­sił, czę­sto się zda­rza­ło, że bez wy­zy­wa­nia się, broń wy – do­by­wa­li z po­chew, i so­bie na­wza­jem za­da­wa­li razy. Tego bez­względ­nie chwa­lić nie moż­na, bo jest to prze­stą­pie­nie praw re­li­gij­nych i rzą­do­wych.

(b) Je­że­li może być coś umniej­sza­ją­ce­go winę ko­bie­ty, któ­ra zbo­czy­ła z dro­gi po­win­no­ści, to nie­za­wod­nie przy­wią­za­nie ja­kie w niej wznie­cił czło­wiek rze­czy­wi­ście wa­lecz­ny. Wie­rzę w szla­chet­ność uczuć ko­bie­ty, któ­ra się za­po­mnia­ła dla ry­ce­rza, ale za­wsze klej­mo ja­kiejś nik­czem­no­ści ozna­cza taka, któ­ra tak tyl­ko ta­kie któ­re są nie­zbęd­ne w ży­ciu to­wa­rzy­skiem.

Mło­dzież czę­sto mnie na­wie­dza­ła i da­wa­ła mi do­wo­dy swo­je­go sza­cun­ku. Na­wet krew­ni nie­bosz­czy­ka Po­cie­ja do mnie się zbli­ży­li; jego brat stry­jecz­ny ka­wa­ler pe­łen szla­chet­no­ści, ro­biąc pierw­szy krok do zna­jo­mo­ści ze mną… wy­raź­nie mi po­wie­dział; „Je­że­li sta­ra­łem się ile było w mo­jej moż­no­ści, ob­wi­nie go przed spra­wie­dli­wo­ścią urzę­do­wą, to nie z po­wo­du iż­bym go nie sza­co­wał, gdyż aż nad­to by­łem za­wsze prze­ko­na­ny, że mój nie­szczę­śli­wy brat po­legł z jego ręki we­dle wszel­kich pra­wi­deł ry­cer­skich. My wszy­scy wo­ju­je­my mie­czem, a więc od mie­cza gi­nąć mo­że­my. I w na­szym sta­nie le­piej jest po­ledz z ręki szla­chet­ne­go męża, niż być po­ży­tym jak baba przez ob­łoż­ną nie­moc, ale coby świat, co­byś wac­pan sam po­wie­dział, że­bym ja da­le­ce po­ni­żyć sią mog­ta, żeby aż zo­stać ko­chan­ką czło­wie­ka nie ry­cer­skie­go spo­so­bu my­śle­nia; a je­że­li tchórz zdo­łał w niej wznie­cić na­mięt­ność, jest w tem… oczy­wi­sty do­wód, że dojść mu­sia­ła do osta­tecz­nych gra­nic pod­ło­ści.

bę­dąc spad­ko­bier­cą nie­bosz­czy­ka, obo­jęt­nym na jego śmierć się po­ka­zał.**

Jed­ne­go wie­czo­ra ze­bra­ło się u mnie kil­ku z mło­dzie­ży, był mię­dzy nie­mi i len pan Po­ciej. Już kar­na­wał się roz­po­czął; po wie­cze­rzy pan Po­ciej wniósł że­by­śmy wszy­scy ra­zem po­szli na ma­ska­ra­dę. Nig­dy nie lu­bi­łem tych burz­li­wych za­baw, i z po­cząt­ku im od­mó­wi­łem mego to­wa­rzy­stwa; ale jak za­czę­li na mnie na­le­gać, a byli chłop­cy do­brzy i wy­la­ni dla mnie, opóp mój zmięk­niał i po­sze­dłem z nie­mi.

Za­sta­li­śmy w sali re­du­to­wej peł­no ma­sek, moi mło­dzi to­wa­rzy­sze za­raz zo­sta­li okrą­że­ni, i od­dzie­le­ni ode­mnie. Mnie dano po­kój, a cho­dząc za­my­ślo­ny po sali, na­tra­fi­łem na próż­ne miej­sce w ką­cie i to miej­sce naj­spiesz­niej za­ją­łem. Obok mnie sie­dzia­ły dwie ma­ski, pró­bo­wa­ły ze­mną wdać się w roz­mo­wę, ale ja choć grzecz­nie, dość su­che da­wa­łem im od­po­wie­dzi, da­jąc im po­znać że nie jest ra­ojćm ży­cze­niem z nie­mi się za­zna­jo­mić; jed­na z nich za­czę­ła roz­wi­jać dow­cip pod­ma­sko­wy, na któ­rym nig­dy po­znać się nie umia­łem. Ta jej szcze­bio­tli­wość tak mnie unu­dzi­ła, że za­bie­ra­łem sic odejść z mego miej­sca.

kie­dy rap­tem przy­bli­żył się do nas pan Gu­row­ski kasz­te­la­nie po­znań­ski, któ­ry do na­sze­go to­wa­rzy­stwa na­le­żał, i z nami przy­szedł na re­du­tę; on rzekł do mnie pół­gło­sem:

–— Win­szu­ję ci do­bre­go miej­sca i mi­łe­go są­siedz­twa, a wiesz kto jest ta ma­secz­ka któ­rej oczki cię wa­bią?

Ma­secz­ka po­ru­sze­nia­mi gło­wy, pro­si­ła kasz­te­la­ni­ca żeby ją nie wy­mie­niał, jak gdy­by się tego oba­wia­ła, ale kasz­te­la­nie mó­wił na to nie zwa­ża­jąc. Sie­dzisz mój przy­ja­cie­lu obok na­szej Terp­sy­cho­ry, nad któ­rej zgrab­no­ścią uno­si­łeś się kil­ka­krot­nie w te­atrze. Jest to sław­na Ze­mi­ra, u jej nóg wzdy­cha­ło co jest naj­świet­niej­sze­go mię­dzy mło­dzie­żą sto­li­cy. Ze­mi­ra pięk­na jak We­ne­ra, zgrab­na jak Djan­na, dow­cip­na jak Aspa­zja, ob­ra­ła so­bie za pa­tron­kę Da­na­ję. Nie­je­den mu­siał się w deszcz zło­ty prze­mie­nić żeby do jej ła­ski do­stą­pić. Szczę­śli­wy je­steś, że za­nie­chaw­szy nas wszyst­kich jako swo­ich, na cie­bie si­deł­ko nad­sta­wi­ła; nie chcę być na­tręt­nym, pod­słu­chu­jąc wa­szej roz­mo­wy. P –— Roz­mo­wa z tym pa­nem nie­ła­twa, od­rze­kła Ze­mi­ra, na moje za­py­la­nia od­po­wia­da tak, lub nie, i roz­mo­wa się ury­wa; nig­dy po­dob­ne­go upo­ko­rze­nia nie do­świad­czy­łam,

–— Jest to ser­ce zim­ne jak lód, twar­de jak stal, do­rzu­cił kasz­te­la­nie; w tem two­ja sła­wa, pięk­na bo­gi­ni, że­byś go zmięk­czy­ła i roz­grza­ła; mu­sisz prze­cię wie­dzie, że to jest ukra­iniec, któ­ry przy­cho­dy swo­je, z sa­mych ru­bli, mie­rzy na garn­ce, bo nie star­czy­ło­by mu cza­su, na ich po­ra­cho­wa­nie, a zie­mię swo­je nie li­czy jak my na włó­ki i mor­gi, ale na mile kwa­dra­to­we. Pod ma­ska, nie mo­żesz mu od­kryć swo­ich cza­ru­ją­cych wdzię­ków, pod­wój­że przy­najm­niej twój dow­cip by go nim znie­wo­lić; idzie o ho­nor na­szej pro­win­cji, żeby ten Scy­ta swo­bod­ne­go ser­ca nie wy­wiózł z War­sza­wy.

–— Już on swo­jem ser­cem roz­rzą­dzać nie moie, ode­zwał się głos nowy.

Spoj­rza­łem, wi­dzę przed sobą ma­skę w odzie­ży sy­bil­li, któ­ra pod­czas tej roz­mo­wy zbli­ży­ła się do nas, żeby nas pod­słu­chać. Ubior jej był jesz­cze wię­cój gu­stow­ny niż bo­ga­ty, na gło­wie mia­ła za­wój ce­chu­ją­cy sy­bil­lę, z dyw­dy­ku kasz­mir­skie­go, tu­ni­kę bia­łą ogar­ni­ro­wa­ną ko­ron­ką bra­banc­ką prze­pa­sa­ną pa­skiem czar­nym sa­fia­no-

Wym, no któ­rym dwa­na­ście zna­ków Zo­dja­ku były wy­ha­fto­wa­ne. No­si­ła za­miast trze­wi­ków ko­turn, w któ­rym pięk­ność jej nóż­ki zda­wa­ła się wy­dat­niej­sza, te nóż­ki były za­mknię­te w poń­czosz­kach je­dwab­nych Ijoń­skich a jour. Prze­py­cho­wi jej odzie­ży mo­gła­by spro­stać Ze­mi­ra, gdyż za pie­nią­dze mo­gła­by być na­by­ła, nie było U'jj po­ru­sze­niach coś Ia­kie­go, co z pierw­sze­go rzu­tu prze­ko­ny­wa­ło, że Opatrz­ność ją umie­ści­ła w pierw­szym rzę­dzie po­ło­żeń spo­łe­czeń­skich.

Kasz­te­la­nie na nia pa­trzał z cie­ka­wo­ścią, a ja z za­dun­ńe­niem; za­py­la­łem ją po chwi­li mil­cze­nia, czy mnie zna, i czy może mnie o tem­prze – to­nąć? –— A ko­góż­by sy­bil­la nie zna­ią? je­steś ukra-Jńccm, w War­sza­wie za­bi­jasz męże szpa­dą, a nie­wia­sty ozię­bło­ścią, ale ta ozię­błość jest kła­ma­ną. Ognie po­że­ra­ją­ce two­je ser­ce, nio prze­dziu­ra­wią ii] wierzch­niej po­wło­ki, ale cóż się ukryć może przed ba­daw­czym wzro­kiem sy­bil­li. Wi­dzę wal­ki któ­re się wniem to­czą, pa­trzę się z li­to­ścią na two­je roz­pacz. Na te sło­wa roz­śmia­łem się kła­ma­nym śmie­chem, i od­rze­kłem:

–— Za­żar­to­wał­bym z cie­bie pięk­na sy­bil­lo, że­bym cię pro­sit o na­pi­sa­nie na mo­jej dło­ni pierw­szej li­te­ry imie­nia i na­zwi­ska tej mnie­ma­nej pięk­no­ści… iU­ó­ra znie­wo­li­ła moje ser­ce.

–— Po­daj rękę, rze­kła uro­czy­ście, i skre­śli­ła wy­raź­nie li­te­rę M. do­da­jąc: oto jest imie; co do na­zwi­ska, masz dwie li­ter, wy­bie­raj jed­no z nich. 1 nie­mniej wy­raź­nie skre­śli­ła S, a za­raz po­tem K. Za­drża­łem…

Moje po­mie­sza­nie było wi­docz­ne; na szczę­ście kasz­te­la­nie któ­ry tyl­ko ma­ska­ra­dą był za­ję­ty, tak że nad ni­czem się nie za­sta­na­wiał co było ubocz­ne­go, do sy­bil­li ob­ró­cił mowę wglą­da­jąc w jej oczy, aza­liż przez nie ją nie po­zna. A mnie czy znasz miła ma­secz­ko?

–— A któż­by cię nie znał het­ma­nie bru­ko­wych trzpio­ta­rzy! a je­st­że miej­sce w War­sza­wie, na któ­rem­by cię spo­tkać nie moż­na? Twoj oj­ciec sza­now­ny kasz­te­lan zbie­ra grosz do gro­sza, ale co jesz­cze nio ze­brał, ty już str­wo­nieś. Oto masz przed sobą nim­fę, któ­ra was wszyst­kich roz­pło­mie­nia; usiądź obok niej na miej­scu iego Ukra­iń­ca, któ­ry ci go chęt­nie ustą­pi. Jego du­sza jest za­żgnio­na nad­to szla­chet­nym za­pa­łom, źe by ja­kieś upodo­ba­nie znaj­do­wał w to­wa­rzy­stwie tych istot, któ­rych każ­de sło­wo, każ­dy fa­wor, nia już ozna­czo­ną cenę, któ­rych sła­bo­ści wy­ra­cho­wa­ne, pod­trzy­mu­ją gor­szą­cy zby­tek, a któ­ro w mło­do­ści swo­jej po­żarł­szy do­stat­ki mnó­stwa ta­kich jak!y wy­so­kie­go rodu pół­głów­ków, koń­czą na­tem, że w szpi­ta­lu pu­blicz­ną li­to­ścią utrzy­my­wa­nym, znaj­du­ją przy­tu­łek dla swo­jej przed­wcze­snej sta­ro­ści.

–— A że­bym cię nig­dy nio spo­tkał wieszcz­biar­ko bez li­to­ści! Chodź Ze­mi­ro, opar­ta na mo­jem ra­mie­niu ucie­kaj od tej sy­bil­li o sło­wach ra­żą­cych. Niech so­bie z na­szym me­lan­cho­lij­nym ukra­iń­cem roz­ma­wia, a my dzie­ci we­so­ło­ści, uśmie­chów, słod­kich igrzysk, idź­my zbie­rać róże, omi­ja­jąc ich kol­ce, jak naj­da­lej od łych co przy­szłość usi­łu­ją od­kryć przed nami.

To rze­kł­szy, ści­snął mnie za rękę, szep­nął do ucha: „nie za­zdrosz­czę ci zna­jo­mo­ści z tą zło­wieszczb­ną wróż­bit­ką, cho­ciaż wie­rzaj mi, że musi być pięk­ną ko­bie­tą; w tem spuść się na moje do­świad­czo­ne oko.” Wziął pod rękę do ży­we­go ob­ra­żo­ną nim­fę, i z nią uto­nął w ciż­bie bie­sia­du­ją­cej.

Sy­bil­la sko­ro się od­da­li­li, usia­dła obok mnie; juz nie mia­ła po­trze­by zmie­niać gło­su, bo nie było w bli­sko­ści Gu­row­skie­go, owe­go strasz­ne­go do­cie­ka­cza ta­jem­nic ma­ska­ra­do­wych, prze­mó­wi­ła do mnie dźwię­kiem sre­brzy­stym, a tak wraż­li­wym, że ten co go raz tyl­ko usły­szał, mu­siał­by go po­znać.

–— O synu ste­pów ukra­iń­skich, za nie­mi tę­sk­nisz, gdyż wi­dzę cię po­grą­żo­ne­go w za­du­ma­niu w sie­dli­sku we­so­łe­go sza­leń­stwa.

–— Zga­dłaś ma­secz­ko, że du­mam. Je­że­li tu się zna­du­ję, to je­dy­nie że do lego wcią­gnię­ty zo­sta­łem przez kil­ku go­ści, któ­rzy mnie na­wie­dzi­li, a tak usil­nie tego się do­ma­ga­li, że nie od­wa­ży­łem się za­smu­cić od­mó­wie­niem proś­by, łych co za­wsze oka­zu­ją mi życz­li­wość. Ję­zyk mój jak wi­dzisz nie jest re­du­to­wy, bo samą praw­dę wy­ra­ża. Za­kry­cie swo­ich ob­li­czów, zmia­na gło­su, te cią­głe kłam­stwa naj­mniej­sze­go dla mnie nie mają po­wa­bu. Jest to rzecz tak prze­ciw­na memu przy­ro­dze­niu, że gdy­bym na­wet chciał do niej się zmu­szać, nie po­tra­fił­bym tego do­ko­nać. I to wła­śnie jest przy­czy­ną mo­je­go wstrę­tu od tego ro­dza­ju za­baw. Re­du­ta dzi­kiej – sz.a jest pierw­sza i ostat­nią, któ­rą wi­dzę tego roku.

–— A jed­nak mój niby szcze­ry ukra­iń­cze, już się przy­uczasz do oby­cza­jów re­du­to­wych, bo kła­miesz.

–— A to ja­kim spo­so­bem?

1 –— Mó­wisz że to jest ostat­nia re­du­ta na któ­rej się znaj­du­jesz.

–— Nie in­a­czej.

–— A ja ci za­po­wia­dam, że bę­dziesz na na­stęp­nej re­du­cie.

–— Kto umie do tego zmu­si? –— Do tego zmu­szać cię nie ma po­trze­by, bę­dziesz tu, żeby ze mną mó­wić o lej kto­rą ko­chasz; za­po­wia­dam ci, że będę tu na na­stęp­nej ma­ska­ra­dzie, je­dy­nie żeby cię wi­dzieć, a ty żeby mnie zna­leść.

–— Wiel­ce się za­wieść mo­żesz, my­śląc że do tego stop­nia dam się opa­no­wać przez cie­ka­wość, że dla żar­tu re­du­to­we­go moge od­stą­pić od mego po­sta­no­wie­nia.

–— O to je­stem spo­koj­na, uczu­cie ser­ca za­wsze prze­ma­ga po­sta­no­wie­nie ro­zu­mu, i to nie może być in­a­czej; bo cho­ciaż­byś był naj­próż­niej­szym z lu­dzi, a wiem że tak nie jest, nig­dy nie mo­żesz być pew­nym, że masz ro­zum, tak jak je­steś pew­ny, że ko­chasz.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: