Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zaporożec. Tom 4 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zaporożec. Tom 4 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 265 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Po­wieść przez

Au­to­ra Li­sto­pa­da .

Tom I .

War­sza­wa

Na­kła­dem i Dru­kiem Jó­ze­fA Unger „ przy uli­cy Kra­kow­skie-Przed­mie­ście Nr. 394.

1854.

Wol­no dru­ko­wać, pod wa­run­kiem zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry,po wy­dru­ko­wa­niu, pra­wem prze­pi­sa­nej licz­by eg­zem­pla­rzy.

War­sza­wa dnia 28 Sierp­nia (9 Wrze­śnia) 1853 roku.

Cen­zor, F. So­bie­st­czań­ski.

I.

Od tego cza­su, bli­sko dwóch lat upły­nę­ło. Pan Nie­kra­sa bo­jąc się na pro­win­cji ze­msty pana Kier­de­ja, prze­niósł się był z żoną i z cór­ką do War­sza­wy pod opie­kuń­cze skrzy­dła pani Kra­jew­skiej, od któ­rej od­tąd He­le­na była nie­od­stęp­ną. Pani Kra­jew­ska otwo­rzy­ła swój dom; co tyl­ko było świet­niej­sze­go u dwo­ru i w sto­li­cy, u niej zbie­ra­ło się na wie­czo­rach, a tych He­le­na była naj­więk­szą ozdo­bą. Jój wdzię­ki, jej skrom­ność, jej po­boż­ność zwra­ca­ły ku niej oczy i ser­ca wszyst­kich tych co uczęsz­cza­li dom jej do­bro­dziej­ki. Na­wet kró­lo­wa tyle o niej sły­sząc, chcia­ła ją wi­dzieć, i za jej roz­ka­zem, pani Kra­jew­ska ją do niej przy­wio­zła. Kró­lo­wa kto­rą już była uwia­do­mio­na o niej, po­wie­dzia­ła że chcia­ła­by, żeby jej cór­ki były do niej po­dob­ne; ata sło­wa po­wta­rza­ne po sa­lo­nach War­sza­wy, taką jej dały wzię­tość, że nie było w War­sza­wie mło­dzień­ca wyż­sze­go tonu, któ­ry­by so­bie nie po­czy­tał za za­szczyt być jej przed­sta­wio­nym, tak da­le­ce, ie bied­na dziew­czy­na nig­dzie po­ka­zać się nie mo­gła, żeby roje mło­dzie­ży ją nie ota­cza­ły. Każ­dy jej chciał coś po­wie­dzieć, żeby inni wi­dzie­li że jest jej zna­ny, każ­dy do niej wy­stę­po­wał z ja­kaś grzecz­no­ścią, z ja­kimś pa­ne­gi­ry­kiem jej wdzię­ków, co wszyst­ko było dla niej uciąż­li­wem, gdyż ten spo­sób ob­co­wa­nia nie był jak na pro­win­cji, sta­ro­pol­skim, ale na­śla­do­wa­niem dow­ci­pu i kor­te­zji fran­cuz­kich, któ­re już uzy­ski­wa­ło pra­wo oby­wa­lel­stwa na na­szym wyż­szym świe­cie, a do któ­rych skrom­na dzie­wi­ca nie mo­gła się wzwy­cza­ić.

Zresz­tą nad­to była za­ję­tą swo­im Ja­kó­bem, żeby to się jej po­do­bać mo­gło. Po­mi­mo­wol­nie ro­bi­ła po­rów­na­nia mię­dzy nim a temi pa­ni­cza­mi co się jej za­le­ca­li w sto­li­cy. Ja­kób kie­dy z nią roz­ma­wiał, nie sa­dził się żeby ją za­dzi­wiać swo­im dow­ci­pem, o so­bie zu­peł­nie za­po­mi­nał, wszyst­kie my­śli jego, je­dy­nie ku niej były o bró­co­ne. Nie sla­rał się ją ba­wić, ale za­słu­gi wać na co­raz więk­szy jej sza­cu­nek. Każ­de jego sło­wo wy­cho­dzi­ło z jego ser­ca, i dla tego też do jej ser­ca tra­fia­ło. Gdy­by na­wet to ser­ce było wol­ne, ża­den ka­wa­ler sa­lo­nów War­sza­wy, na nim wra­że­nia­by nie zro­bił, tacz­czość uczu­cia przy na­dob­no­ści form, lo nie­mi­ło­sier­ne lek­ce­wa­że­nie któ­rym dow­cip wy­kwint­ny nie prze­sta­je ra­zić tych co z nim na rów­ni sta­nąć nie mogą, to szy­der­stwo tem wię­cej ja­do­wi­te, im zgrab­niej po­kry­te for­ma­mi kła­ma­nej grzecz­no­ści, ten brak mi­ło­ści bliź­nie­go ce­chu­ją­cy mowę, my­śli i uczyn­ki lu­dzi wiel­kie­go świa­ta, wszyst­ko to wznie­ca­ło po­strach w jej po­czci­wej du­szy; cza­sem sie­bie za­py­ty­wa­ła, czy żyje w spo­łecz­no­ści chrze­śćjań­skiej? Razu jed­ne­go ode­zwa­ła się z tóm py­ta­niem do pani Kra­jew­skiej, Ta jej od­po­wie­dzia­ła:

– Za­cho­waj jak naj­dłu­żej, moja He­len­ko, tę pro­sto­tę du­szy, któ­ra się trwo­ży tem wszjyst-kiem co Boga ob­ra­ża. Nig­dy ten wiel­ki świat dla ra­nie nio miał po­wa­bów; je­stem jak ty wie­śniacz­ką, i ra­da­bym na wsi ży­cie moje prze­pę­dzać, oko­licz­no­ści nie­pod­wład­ne mój woli rzu­ci­ły mnie w ten od­męt, wca­le nie­od­po­wied­ni memu uspo­so­bie­niu. Jed­nak i w tym zgieł­ku umia­łam się osa­mot­nić, po­prze­sta­jąc na ob­co­wa­niu z ma­łym pocz­tem dusz cno­tli­wych, któ­re nad­to mi dały do­wo­dów przy­jaź­ni, że­bym się od nich od­osob­nić mia­ła. Oprócz tej ma­łej licz­by wy­bra­nych, dla wszyst­kich mój dom był za­mknię­ty. Ten tryb ży­cia raz przy­ję­ty za nie­bosz­czy­ka kró­la, i po jego śmier­ci był prze­zem­nie za­cho­wa­ny; je­że­li z nie­go wy­szłam, je­że­li w doj­rza­ło­ści wie­ku zda­ję się skła­niać ku temu, od cze­go wstręt w mło­do­ści mo­jej czu­łam, bądź pew­na, że to jest ofia­ra, Któ­rą ro­bię dla twe­go i Ja­kó­ba do­bra: otwo­rzy­łam dom mój, w nim sta­ram się przy­wo­łać za­ba­wy wszel­kie­go ro­dza­ju, nie że­bym w nich sma­ko­wa­ła, ale żeby po­zy­skać dla Ja­kó­ba pro­tek­to­rów w tej spra­wie któ­rą roz­po­cząć musi o swój byt i swo­je imie. Ce­lem mego ży­cia jest, by ją do­pro­wa­dzić do po­myśl­ne­go koń­ca, a sko­ro tyl­ko wa­sze szczę­ście, wa­sza spo­koj­ność, będą za­pew­nio­ne, zno­wu za­skle­pię się w cia­snem kole tych mo­ich kil­ku przy­ja­cioł, któ­rzy w złej jako i po­myśl­niej­szej do­bie, za­wsze dla mnie byli jed­na­ko­wi.

Co roku do was przy­jeż­dżać będę, żeby z wami po­spo­łu od­dy­chać wiej­skiem po­wie­trzem, ale za­wsze moja sta­ła sie­dzi­ba bę­dzie w War­sza­wie. W niej rno­gę swo­bod­nie od­osob­nić się od zgieł­ku ze­psu­te­go świa­ta. Ży­jąc na wsi, by­ła­bym oto­czo­na po­czci­we­mi są­sia­da­mi, ale chwi­li wol­nej nie zna­la­zła­bym dla sie­bie. Każ­dy na­wie­dzi­na­mi swo­je­mi chciał­by mi do­wieść nie­kła­ma­ną życz­li­wość, a wszel­kie licz­ne to­wa­rzy­stwo mi cię­ży; wszel­kie zdroż­no­ści, wszel­kie przy­wa­ry ze­środ­ko­wa­ły się w sto­li­cy, ale jesz­cze w niej za­cho­wu­ją się for­my, któ­re sto­ją na stra­ży, żeby ze­psu­cie wiel­kie­go świa­ta nie po­ka­za­ło się w ca­łej swo­jej ochyd­nej na­go­ści. Nie daj Boże żeby to ze­psu­cie za­ra­zi­ło na­sze jesz­cze do­bro­dusz­ne pro­win­cje, bo jak to na­stą­pi, wszyst­kie nik­czem­ne na­mięt­no­ści sto­li­cy, roz­le­ją się na sze­ro­kiej prze­strze­ni, ale ob­na­żo­ne z tych form na­dob­nych, ce­chu­ją­cych u kształ­co­ne to­wa­rzy­stwa. Wszak­że trze­ba przy­jąć świat ja­kim jest, li­to­wać się nad jego zdroż­no­ścia­mi, od­dać spra­wie­dli­wość temu co w nim jest do­bre­go, a na­de­wszyst­ko za­cho­wać wśród naj­nie­bez­piecz­niej­szych przy­kła­dów, nie­ugię­tość za­sad chrze­śćjań­skich.

I to rze­kł­szy, po­ca­ło­wa­ła He­len­kę w czo­ło. Dom pani Kra­jew­skiej siat się naj­świet­niej­szym w War­sza­wie. Sama była jesz­cze pięk­ną, a ko­go­by ta pięk­ność nie przy­nę­ca­ła, tego znie­wa­lał jej ro­zum, a zwłasz­cza ła­god­ność jej ob­co­wa­nia. Taki umia­ła nadać ton swo­je­mu sa­lo­no­wi, że nikt w nim się nie od­wa­żył wy­stą­pić nie­tyl­ko z po­twa­rzą ale na­wet z ob­mo­wą, a jed­nak nig­dzie le­piej się nie ba­wio­no.– Wszyst­kim były wia­do­me sto­sun­ki ja­kie ją łą­czy­ły z ro­dzi­ną kró­lew­ską, o czem ani sama nig­dy nie mó­wi­ła, ani na­wet po­zwa­la­ła żeby jej o nich wspo­mi­na­no. Pew­na mło­da oby­wa­tel­ka z pro­win­cji przy­by­ła, razu jed­ne­go w jej sa­lo­nie na­peł­nio­nym go­ść­mi, oświad­cza­jąc jej głę­bo­kie usza­no­wa­nie ja­kiem jest prze­ję­tą dla jej o soby, za­bie­ra­ła się już do tłu­ma­cze­nia po­wo­dów tego usza­no­wa­nia, ale pani Kra­jew­ska prze­rwa­ła jej mowę temi sło­wy:

– Niech pani nie wspo­mi­na o usza­no­wa­niu, win­naś mi go chy­ba dla tego, że oko­ło dwu­dzie­stu laty je­stem od niej star­szą, a pani je­steś nad­to grzecz­na, żeby mi to przy­po­mi­nać.

Taką to skrom­no­ścią umia­ła nie do­pusz­cza­jąc do sie­bie po­ufa­ło­ści, za­do­wo­lić każ­dą oso­bę, bez wzglę­du na jej wiek, płeć i po­ło­że­nie to­wa­rzy­skie.

Po­sta­wie­niem sie­bie i domu swe­go na ta­kiej sto­pie, a do tego jako się po­wie­dzia­ło uzy­ska­niem wzglę­dów kró­lo­wej, mia­ła w War­sza­wie taką po­wa­gę, że już bez oba­wy o jego bez­pie­czeń­stwo, mo­gła Ja­kó­ba spro­wa­dzić do sto­li­cy. Opa­trzo­ny bło­go­sła­wień­stwem ojca i gro­szem aż nad­to do­sta­tecz­nym do przy­zwo­ite­go utrzy­ma­nia w sto­li­cy, Ja­kób opu­ścił Sicz, z wiel­kim ża­lem swo­ich ko­le­gów, któ­rych sza­cu­nek umiał po­zy­skać w kil­ku wy­pra­wach, gdzie dał zna­ko­mi­te do­wo­dy od­wa­gi i roz­trop­no­ści, tak da­le­ce, że kie­dy oj­ciec wy­niósł go na sto­pień at­ta­ma­na, nie­ty­le może był do tego skło­nio­ny afek­tem ro­dzi­ciel­skim, ile gło­sem po­wszech­nym swo­ich to­wa­rzy­szów bro­ni.

Udał się więc do War­sza­wy, gdzie go z rów­ną nie­cier­pli­wo­ścią ocze­ki­wa­ły i mi­łość i przy­jaźń. Wkrót­ce miał się złą­czyć z swo­ją He­le­ną i po­znać tę, któ­ra jak opatrz­ność od jego nie­mow­lęc­twa opie­ko­wa­ła się jego lo­sem i nie prze sta­wa­ła czu­wać nad jego bez­pie­czeń­stwem._

Ja­kób po dro­dze wslą­pił do Ży­to­mie­rza, żeby po­wi­tać swo­ich do­bro­czyń­ców bra­ci Boł­so now­skich, któ­rzy go przy­ję­li jak syna. Pan Piotr był jesz­cze wię­cój zte­try­czal, niż kie­dy go po­że­gnał przed dwo­ma laty. Na­wet na mszę nie przy­jeż­dżał do Ży­to­mie­rza, chy­ba na ja­kieś wiel­kie świę­to, a u sie­bie wy­sta­wił ka­pli­cę, i trzy­mał ka­pe­la­na, któ­ry co dzień czy­tał mu mszą świę­tą. Co się zaś ty­czy re­jen­ta, Ja­kób go za­stał ta­kim zu­peł­nie ja­kim był wprzó­dy. Za­wsze czyn­nym, za­wsze we­so­łym, za­wsze za­ję­tym swo­ją ju­ry­ster­ją, a cho­ciaż był wy­padł z ła­ski pana łow­cze­go, czuł się być tak moc­nym w o by­wa­lel­stwie, że to nie­wie­le zda­wa­ło się go ob­cho­dzić. Na­wet kie­dy przy cof­nie­niu ple­ni­po­ten­cji, pan łow­czy od­jął mu wieś kto­rą trzy­mał w ka­pi­tu­la­cji, przy­jął ten po­cisk z ser­cem sto­ic­kiem. Przez wzgląd na daw­ne obo­wiąz­ki ja­kie za­cią­gnął był w domu Kier­de­jów, naj­mniej­sze­go nie po­zwo­lił so­bie na­rze­ka­nia na ten po­stę­pek swo­je­go daw­ne­go mo­co­daw­cy, tyle tyl­ko, że kie­dy w jego domu kto wspo­mniał jego na­zwi­sko, on zręcz­nie zwra­cał roz­mo­wę ku in­nym przed­mio­tom, a sam tego na­zwi­ska nig­dy nie miał od­tąd w uściech.

Ale wy­na­gro­dził so­bie tę wstrze­mięź­li­wość z Ja­kó­bem, bo cią­gle w roz­mo­wach ja­kie z nim sam na sam pro­wa­dził, przez te kil­ka dni któ­re u nie­go prze­pę­dził, pan Kier­dej był na pla­cu.

– To jest nie­go­dzi­wy czło­wiek, ma­wiał mu kil­ka­krot­nie, wierz mi Ku­bu­siu, że choć mia­łem z jego ła­ski do­brą wio­sczy­nę, prze­cie rad je­stem, że mi ją ode­brał, uwal­nia­jąc mię z po­sług ja­kie mu­sia­łem mu czy­nić, bo je­stem czy­stym na su­mie­niu, a z ta­kim pryn­cy­pa­łem, du­szę bym wła­sną za­prze­pa­ścił; bo już­ci cie­bie bym nie mogł opu­ścić, a jak­że tu po­czci­wie słu­żyć dwo­ra pa­nom, wo­ju­ją­cym z sobą. A trud­no było mu po­dzię­ko­wać za służ­bę, by prze­nieść się do o bozu jemu prze­ciw­ne­go; ja­koś to mię­dzy ludź­mi bo­ją­ce­mi się Boga, a oględ­ne­mi na sła­wę, nie u cho­dzi. Prze­cie sam mi roz­wią­zał ręce, nie tera ie mi dał od­pra­wę, bo już­ci słu­dze nie przy­się­ga­ją jak żo­nie, że go nie opusz­czą do śmier­ci, ale że mnie po­zbył się jako zło­dzie­ja. Żeby się był ze mną po ludz­ku roz­stał, nie był­bym za­po­mniał że za wspar­ciem jego ojca wy­sze­dłem na czło­wie­ka. Ale tak po­stą­pił ze mną nie­uczci­wie, że śmia­ło i otwar­cie sta­nę za tobą przed kra­ta­mi. Ja jego się nie boję i chwa­ła Bogu czło­wiek oły­siał i zęby zjadf na praw­nic­twie. Wy­staw so­bie że udał się do pana Nie­tyk­szy, żeby mnie w łyż­ce wody uto­pić, i patrz jaką od nie­go otrzy­mał kon­fe­ren­cję, olo po­zwał mnie do przy­się­gi czy nie za­trzy­ma­łem na jego szko­dę ja­kiś do­ku­ment z jego ar­chi­wum. Po­wiedz­że Ku­bu­siu, ty co znasz pra­wo, czy jest tu ro­zum? Dzie­ci wie­dzą że w spra­wach sąd na­ka­zu­je za­przy­się­że­nie kom­por­ta­cji do­ku­men­tów, ale żeby stro­na oto po­zy­wa­ła, taki kon­cept nie mogł po­wstać tyl­ko w ser­cu pana łow­cze­go, a gło­wie pana Nie­tyk­szy. A lo pięk­na rzecz by­ła­by, żeby pierw­szy lep­szy, miał pra­wo szlach­ci­co­wi urzę­dow­nie za­po­wie­dzieć: ze­znaj pod przy­się­gą, żeś nie ukradł, nie za­bił, nie pod­pa­lił. Jak przy­się­żesz los pan… jak nie przy­się­żesz lo choć szu­bie­ni­ca, a czy siak? czy tak? mnie nic. Hola moi pań­stwo, na­sta­wać na cu­dzą sła­wę bez na­ra­że­nia swo­jej, to może ucho­dzi w sta­tu­cie cy­gań­skim, ale nie li­tew­skim.

A czy lo pan łow­czy z Ia­kich co wy­pusz­cza ją do­ku­men­ta z ar­chi­wum hez wzię­cia re­wer­su? Cóż­to? pan łow­czy miał jaką stra­tę z mo­je­go po­wo­du, czy aby jed­ne spra­wę ra­nie po­wie­rzo­ną prze­grał? Ja­kież to do­ku­men­ta mo­głem za­trzy­mać na jego szko­dę? Ale da­łem że im obu­dwom w moim od­po­zwie. Mnie w cie­mię nie bito, za­wią­za­łem im łyka ta­kie­go, że zje­dzą ka­du­ka, je­że­li go roz­wią­żą. Je­że­li się nie wda­dzą, to na na­stęp­nej ka­den­cji, pan łow­czy choć ma­gnat, bę­dzie ska­za­ny na wie­żę i grzyw­ny; w lem moja gło­wa. Bę­dzie on koło mnie ska­kał, o to po­zwy. Od­czy­taj Ku­bu­siu mój re­po­zew, ta­kem i pryn­cy­pa­ła i ple­ni­po­ten­ta wy­gził, że­się­na­śmie jesz. Ta spra­wa dla mnie waż­na, bo każ­de­mu ho­nor miły, ale pan łow­czy mniej o nią dba, zwy­czaj­nie ma­gnat w swo­ich bo­gac­twach za­ufa­ny. Do­pie­ro kie­dy się z tobą spo­tka w Nun­cja­tu­rze, po­dra­pie­się w gło­wę; znaj­dzie on mnie i tam. Bę­dzie mu­siał za syna cię przy­znać, a co gor­sza od­dać ci po­ło­wę ma­jąt­ku świę­tej pa­mię­ci two­jej mat­ki. Od tego się nie wy­wi­nie, cho­ciaż­by mu sto Nie­tyk­szów as­sy­sto­wa­ło, a sam miał łeb Sa­lo­mo­na. Me­try­ki two­jej od prze­szło lat dwu­dzie­stu nie­za­ska­rio­nej w ka­szy nie zje, dziś jesz­cze bę­dziesz się wi­dziaf z pod­cza­szym: nie­bo­rak jesz­cze wię­cej zte­try­cza­ły niż kie­dyś go po­że­gnał, bo czę­sto za­pa­da na po­da­grę. Trze­ba ci się i dla wy­pocz­nie­nia i ze skła­du in­te­ere sów kil­ka dni za­trzy­mać w Ży­to­mie­rzu, a po­tem wy­pra­wi­my cię do War­sza­wy „do two­jej do­bro­dziej­ki pani Kra­jew­skiej; o, to pani, hic mu­lier. Dał­by mi Bóg, tak trzą­sać gro­dem ży­to­mier­skim, jak ona War­sza­wą. Jej brat miał kie­dyś ro­zum, ale lo zero w po­rów­na­niu sio­stry: Kudy ku-cio­mu do zay­cia.” Za jej po­mo­cą tak zjeź­dzisz pana łow­cze­go, że aż miło.

Roz­ga­dał się pan re­jent otom, co było na jego ser­cu. Pan Ja­kób go słu­chał nie prze­ry­wa­jąc, ale kie­dy mu za­po­wie­dział że za kil­ka dni trze­ba mu je­chać do War­sza­wy, by są­dow­nie, się roz­pie­rać z pa­nem łow­czym, ja­kieś wa­ha­nie się wy­ra­zi­ło na jego twa­rzy, co nie uszło uwa­gi re­jen­ta. Spoj­rzał mu w oczy z za­dzi­wie­niem i ode­zwał się:

– Cóż lo Ku­bu­siu! kto­by po­my­ślił, że­nię ży­czysz so­bie udać się do War­sza­wy.

– I owszem dro­gi wu­jasz­ku! jak­że­bym nie był rad wi­dzieć moją naj­droż­szą He­le­nę, po tak dłu­giem roz­sta­niu się? jak­że­bym nie pra­gnął po­znać się z moje do­bro­dziej­ką? A!e kie­dy po­my­ślę że na to mnie spro­wa­dza­cie do War­sza­wy że­bym wstą­pił w praw­ne za­pa­sy z pa­nem Kier­de­jem, że­bym się na­rzu­cał na syna, temu któ­ry nie jest moim oj­cem, z krzyw­dą jego wła­snej krwi; że do­bro­wol­nie mara się za­przeć tego do­bre­go ojca da­ne­go mi od na­tu­ry, któ­ry tyle ucier­piał dla mnie, a któ­re­go je­stem je­dy­ną po­cie­chą, wte­dy wszel­kie na­dzie­je szczę­ścia, na­wet ob­raz uko­cha­nej mo­jej He­le­ny, zni­ka­ją zprzed oczów mo­ich: moje ser­ce przy­gnie­cio­ne brze­mie­niem zgry­zo­ty, nie czu­je na­wet po­cie­chy, iżby w zu­peł­no­ści było czy­ste na su­mie­niu.

– I cóż z tego wnio­sku­jesz?

– Oto dro­gi wuju, po­wiem ci że je­że­li mi wol­no być otwar­tym w moim wła­snym in­te­re­się, ma­ją­tek jaki mam z wa­szej ła­ski, aż nad­to jest do­star­cza­ją­cym dla skrom­nych mo­ich żądz, Nie­chaj bo­gac­twa któ­re pan Kier­dej ogar­nął po mo­jej mat­ce, będą dla nie­go bła­gal­ną ofia­rą za krzyw­dę jaką od niej po­niósł. Niech je po­sia­da, bez prze­szko­dy z mo­jej stro­ny w ich uży­ciu.

Tem i du­sza mo­jej mat­ki bę­dzie ura­do­wa­ną, i ja sam bez­piecz­nym będę na su­mie­niu,

– I cóż my­ślisz z sobą zro­bić?

– Oto chciał­bym po­je­chać do War­sza­wy, ale nie w in­nym celu, tyl­ko żeby po­dzię­ko­wać mo­jej do­bro­dziej­ce za te wszyst­kie ła­ski ja­kie od niej ode­bra­łem, oże­nić się z He­le­ną, a po­tem z nią pra­co­wać na moim fun­du­szu aż nad­to wy­star­cza­ją­cym dla na­szych po­trzeb.

– Sza­leń­cze! róż to, chcesz być jak świę­ty król Mel­chi­ze­dek bez ojca i mat­ki uro­dzo­nym? A czy ty nie od­czy­tał przed­ostat­nie­go ar­ty­ku­łu sta­tu­tu li­tew­skie­go o dzie­ciach nie­pra­we­go łóża? co to so­bie my­ślisz? Czy to tyl­ko o spa­dek po two­jej mat­ce rzecz cho­dzi? tu idzie o two­je na­zwi­sko, o twój byt, że­byś był czło­wie­kiem, a nie ru­cho­mo­ścią. Cóż to! czyż się na to od dzie­ciń­stwa do pra­wa przy­kła­da­łeś, że­byś nie­wie­dział że u nas "Spu­rius non tam vi­lis quam nul­lus?" Aczy­by osza­le­li pań­stwo Nie­kra­so­wie, żeby wy­da­li cór­kę za ta­kie­go co ni szlach­cic, ni miesz­cza­nin, ni chłop, a pod­lej­szy od cy­ga­na, bo i ten prze­cię jest swo­im u swo­ich. Co tu ma su­mie­nie do two­jej spra­wy? co to­bie wcho­dzić w szpe­ra­nia, każ­dy znas o swo­jem uro­dze­niu to wie, co mu po­wie­dzia­ła jego me­try­ka.– A cóż lo! lu­dzie bez­su­mien­ni albo pół­głów­ki pi­sa­li pra­wo ka­no­nicz­ne? a czy to pra­wo po­zwa­la wcho­dzić w ta­jem­ni­ce hań­bią­ce rody? Na­tu­ra wiel­ka rzecz, ale musi ustą­pić pierw­szeń­stwa pra­wu, bo już­ci czło­wiek nie by­dlę, żeby nie iść za pra­wem, a tyl­ko się pro­wa­dzić wła­snym in­stynk­tem. Wię­cej ci po­wiem; na stro­nie zo­sta­wiw­szy i pra­wo ka­no­nicz­ne i vo­lu­mi­na le­gum, i nasz sta­tut, we­dle pra­wa na­tu­ry na­wet, je­steś spad­ko­bier­cą po­ło­wy ma­jąt­ku two­jej ma­iki. – A kto cu­dze­go nie pra­gnie, a o swo­je się upo­mi­na, ten chwa­li Boga.

– To wszyst­ko praw­da, ko­cha­ny wuju, ja sam wi­dzę, że nie po­zo­sta­je dla mnie inny śro­dek, tyl­ko roz­po­czę­cie gor­szą­ce­go pro­ce­de­ru, któ­ry je­że­li na­wet po­myśl­nie dla mnie się skoń­czy, za­wsze na­pięt­nu­je mnie ja­kąś nie­sła­wą, tak da­le­ce, że trze­ba bę­dzie wy­nieść się z wła­sne­go kra­ju, albo cią­gle być na­ra­żo­nym na po­ni­że­nie. Jesz­cze­bym może to prze­niósł, ale kie­dy po­my­ślę, że zmu­sza­jąc czło­wie­ka któ­re­go sza­co­wać nie moge, do przy­zna­nia mnie za swo­je­go syna, za­prę się wła­sne­go ojca, któ­ry tyle ma praw do mo­je­go przy­wią­za­nia, do mo­jej wdzięcz­no­ści. Wte­dy czu­ję jak­by wy­rzu­ty su­mie­nia, że dla bo­gactw, dla mi­ło­ści, nie chcę po­dzie­lać jego losu. Ta myśl jest tak drę­czą­ca, że wszel­ką od­wa­gę mi od­bie­ra.

– Otóż coś no­we­go. Po­słu­chaj mnie sta­re­go Ku­bu­siu: chcesz­li być po­czci­wym czło­wie­kiem, trzy­maj się za­wsze li­te­ry pra­wa jak pi­ja­ny pło­tu, a nie upad­niesz. Jak tyl­ko rzecz praw­na to i po­czci­wa, bo już­ci su­mie­nie na­ro­do­we lep­sze niż czło­wie­ka choć­by naj­cno­tliw­sze­go, ani kon­sty­tu­cje ko­ron­ne, ani sta­tut li­tew­ski nie mogą być w kon­tro­wer­sji z Bo­skie­mi i ko­ściel ne­rai przy­ka­za­nia­mi. Wia­ra i pra­wo są to dwie sio­stry w naj­ści­ślej­szej zgo­dzie z sobą ży­ją­ce. Kto się trzy­ma li­te­ry pra­wa, ten za­wsze bę­dzie po­czci­wym. Mnie kisz­ki bolą kie­dy sły­szę, „ta spra­wa praw­na, ale nie spra­wie­dli­wa,” z ta­kiem ab­sur­dum pół­głó­wek wy­rwać się może, ale nie praw­nik. Wy­rok są­do­wy może być w for­mie praw­ny, a w isto­cie nie­spra­wie­dli­wy, kie­dy sę­dzia jest bez­su­mien­ny, lecz sama spra­wa nig­dy. Two­ja spra­wa jest i praw­na i spra­wie­dli­wa, dla sie­bie nie ma środ­ka, albo je­steś sy­nem pana łow­cze­go, albo sy­nem i to nie­wie­dzieć ja­kim jego pod­da­ne­go, wy­bie­raj. Tu żad­nej zgo­dy być nie­mo­że; jak cię przy­zna­ją być jego sy­nem, a po­ło­wę po­sa­gu two­jej mat­ki to­bie przy­są­dzą, a plu­niesz mi w oczy, je­że­li tak nie bę­dzie, oże­nisz się z two­ją bog­dan­ką, i da Bóg że bę­dzie­cie w Pol­sce szczę­śli­wi, ma­jąc po so­bie mi­łość ludz­ką, a je­że­li wam bę­dzie cia­sno mię­dzy nami, mo­że­cie we­dle woli prze­nieść się choć za góry i mo­rza, i tam przy pie­nią­dzach wam źle nie bę­dzie; a co się ty­czy two­je­go praw­dzi­we­go ojca, on całe ży­cie swo­je po­świę­cił na to, żeby ci za­pew­nić lo, od cze­go zda­jesz się wzdry­gać. Od­czy­taj jego li­sty do mnie pi­sa­ne, a zwłasz­cza ten któ­ry to­bie wrę­czył roz­sta­jąc się z tobą.– W nim wy­raź­nie stoi, że­jak tyl­ko sąd cię uzna być sy­nem pana Kier­de­ja, a tem za­pew­nio­ny mieć bę­dziesz byt mię­dzy na­szą szlach­tą, wte­dy do­pie­ro umrze spo­koj­ny, Zresz­tą my cer­tu­je­my de lana ca­pri­na, bo już spra­wa roz­po­czę­tą zo­sta­ła, i sam przy­zna­łeś się do ak­tor­stwa. – A to ja­kim spo­so­bem? _ A czyś za­po­mniał, że przed pół ro­kiem by­łeś z JW. Ko­szo­wym w Ki­jo­wie. Że sto­sn­jac się do kon­fe­ren­cji jaka jemu na­de­sła­łem przez Kul­bi­dę, wy­mógł na lo­bie, żeś przy­znał ple­ni­po­ten­cję na imię pana Ra­fa­ła Swie­żaw­skie­go nie­gdyś mo­je­go de­pen­den­ta, pod któ­rym pra­co­wa­łeś, a ni­nie przy­się­głe­go ju­ry­stę, żo­na­te­go i wzię­te­go w na­szem oby­wa­tel­stwie, któ­ry bez mo­jej rady ani kro­ku nie robi. Ple­ni­po­ten­cja choć w cu­dzym kra­ju ze­zna­na., pra­wo­moc­na, bo akta ak­tom wie­rzą, I pan Nie­tyk­sza na prze­szłej ka­den­cji prze­ciw­ko niej nie umiał ani sło­wa po­wie­dzieć. Owoż tedy, na tej ple­ni­po­ten­cji pod­pi­sa­łeś się Ja­kób Kier­dej. A co mówi sta­tut o tych co wła­sne swo­je czyn­no­ści za­skar­ża­ją. Toć to nie prze­lew­ki piwa na­wa­rzyw­szy od­stą­pić, i za­przeć się wła­sne­go pod­pi­su; do­pie­ro­byś wpadł w spra­wę kry­mi­nal­ną z któ­rej­by i świę­ty Iwon cię nie wy­ba­wił, bo owszem sam­by na prze­ciw­ko to­bie wy­rok pod­pi­sał.– Rzecz się do­sko­na­le ukar­to­wa­ła, pan Ra­fał w swo­im po­zwie do pana Kier­de­ja w żad­ne u Stę­py nie­po­trzeb­ne się nie rzu­cił, moż­na go ści­snąć w kil­ku sło­wach: Pa­nie oj­cze skła­dam me­try­kę mego chrztu na do­wód że je­stem two­im sy­nem spło­dzo­nym z księż­nicz­ki So­ło­me­rec­kiej two­jej mał­żon­ki, a że nie masz do­ży­wo­cia na ma­jąt­ku mo­jej mat­ki, więc pro­szę mi od­dać to co jest mo­je­go. Cóż prze­ciw­ko temu po­wie­dzieć? Przed ka­den­cją opin­ja po­wszech­na praw­ni­ków była, że pan Kier­dej są­dzić się nie ze chce i do­pu­ści na sie­bie kon­dem­na­tę, ja­kież było na­sze za­dzi­wie­nie, kie­dy pan Nie­tyk­sza po za­pi­sa­niu kom­pa­ry­cji sta­nął do sądu, a spra­wa wpro­wa­dzo­ną zo­sta­ła. Za­rę­czam, że pan Ra­fał był do­brze po­ra­dzo­ny, cała pu­blicz­ność za­chwy­co­na była jego in­du­klem, bo to bez żad­nych sko­ków, boa żół­ci, bez przy­ci­nek, ale sama praw­da jak wół. A pana Nie­lyk­szy od­po­wiedź same le­zje, pasz­kwil, ar­gu­men­ta bez naj­mniej­sze­go związ­ku. Mnie ser­ce ro­sło sły­sząc po­dob­ne ba­śnie; za­prze­czył waż­ność me­try­ki, za­dał to­bie nie­praw­ność uro­dze­nia, za­cze­pił o spra­wę two­je, z po­wo­du wy­rwa­nia Kul­bi­dy z eg­ze­ku­cji wy­ro­ku na nie­go za­pa­dłe­go w gro­dzie, jak­by ta spra­wa od daw­na nie była umo­rzo­na, a skoń­czył szum­nym pa­ne­gi­ry­kiem wiel­kich cnot JW. łiow­cze­go. Na śmiech pu­blicz­no­ści sie­bie i swe­go pryn­cy­pa­ła wy­sła­wił, i to ma być ju­ry­sta, a pan Ra­fał za­bił go w swo­jej re­pli­ce. Bo sta­nął jak nie­win­ny ba­ra­nek, wszyst­kie lże­nia mimo sie­bie pu­ścił, ubo­le­wa­jąc z naj­więk­szem usza­no­wa­niem na nie­ła­skę dro­gie­go za­wsze ojca, a wszyst­ko z taką po­boż­ną czu­ło­ścią, że łzy wy­ci­snął z oczów słu­cha­czy, zwłasz­cza na­szej pa-le­sl­ry tak do cie­bie przy­wią­za­nej. Po wy­słu­cha­niu spra­wy, sąd ziem­ski dwie doby sie­dział na na­mo­wie, ale też unie­śmier­tel­nił się swo­im wy­ro­kiem. Od­su­nął kwe­stje de le­gi­mi­ta­te, jako nie­wła­ści­we ju­ryz­dyk­cji świec­kiej, we­dle ka­no­nów So­bo­ru Try­denc­kie­go, a po­ło­wę po­sa­gu two­jej mat­ki ka­zał ci zwró­cić. Pan Nie­tyk­sza od­wo­łał się do try­bu­na­łu ko­ron­ne­go. Już­ci i dzie­ci wie­dzą że ziem­stwo nie jest osta­tecz­ną ju­ryz­dyk­cją, a oneg­daj otrzy­ma­łem list od pani Kra­jew­skiej, w któ­rym mi do­no­si, że już po­szła skar­ga pana Kier­de­ja do nun­cja­tu­ry, i że sam jest spo­dzie­wa­ny w War­sza­wie, żeby tam for­so­wać w swo jej spra­wie. Po­bi­li­śmy go na gło­wę w ziem­stwie, za­rę­czam, że try­bu­nał po­wie to samo co i ziem­stwo. Pan łow­czy mnie sa­me­go tam znaj­dzie. Da Bóg że jesz­cze le­piej go po­bi­je­my w nun­cja­tu­rze. Zważ­że te­raz czy ci się go­dzi iść prze­ciw­ko woli two­je­go wła­sne­go ojca, i nas praw­dzi­wych przy­ja­ciół w bło­cie po­grą­żyć. – Ale na­próż­no ci per­swa­do­wać, masz tyle ro­zu­mu prze­cie, że wiesz co ucho­dzi, a co nie­ucho­dzi.

Kil­ka dni za­ba­wisz w Ży­to­mie­rzu, a po­tem po­je­dziesz do War­sza­wy, gdzie cię pro­wa­dzić bę­dzie pani Kra­jew­ska jak mat­ka swo­je dzie­cię. Pod szczę­śli­wą gwiaz­dą się uro­dzi­łeś, że masz taką do­bro­dziej­kę, a w tem moja gło­wa, że­byś łam bez­piecz­nie za­je­chał, bo masz do czy­nie­nia z ta­kim ptasz­kiem, że go­tów na cie­bie po dro­dze zro­bić za­sadz­kę, dla nie­go nie ma­nie świę­te­go. To jest dia­bo­lus in­car­na­lus, im star­szy lem gor­szy.

Taka była roz­mo­wa mię­dzy Ja­kó­bem a pa­nem re­jen­tem. Ja­kób po­znał że trze­ba mu się od­dać z zu­peł­ną uf­no­ścią, i że nie było spo­so­bu wy­zwo­lić się z spra­wy już roz­po­czę­tej, któ­rej roz­wią­za­nie mia­ło mu za­pew­nić imie, byt, ma­ją­tek, a na­de­wszyst­ko rękę He­len­ki, albo li też okryć go sro­mo­tą i po­grą­żyć w naj­więk­sze nie­szczę­ście.

II.

Ja­kób ba­wił jesz­cze dzie­sią­tek dni w Ży­to­mie­rzu, gdzie czas swój prze­pę­dzał z brać­mi Boł­so­now­skie­mi, któ­rzy się jego lo­sem zaj­mo­wa­li jak­by był ich sy­nem i z daw­ne­mi swo­je­mi ko­le­ga­mi, za­wsze sta­tecznc­mi w przy­wią­za­niu ja­kie u nich był po­zy­skał. Pan Ra­fał Swie­żaw­ski jak się po­wie­dzia­ło, już za­wo­ła­ny me­ce­nas, wstę­po­wał w śla­dy re­jen­ta i na pu­blicz­ny sza­cu­nek za­słu­gi­wał, Ja­kób miał dla nie­go wiel­kie po­wo­dy wdzięcz­no­ści, za gor­li­wość jaką się od­zna­czał cho­dząc oko­ło jego in­te­re­sów, nie o glą­da­jąc się na gniew i po­gróż­ki pana łow­cze­go.

Naj­więk­sza po­cie­cha dla czło­wie­ka szla­chet­nych uczuć, jesl sta­tecz­na przy­jaźń tych z któ remi prze­pę­dza? w za­ży­ło­ści chwi­le bło­gie swo­jej pierw­szej mło­do­ści. I w doj­rza­ło­ści wie­ku, moga się utwo­rzyć sto­sun­ki na wza­jem­nym sza­cun­ku opar­te, ale nig­dy nie będą tak ści­słe, jak te któ­re się za­wią­za­ły w wio­śnie ży­cia. Ko­le­żeń­stwo obo­zo­we, pa­le­sl­ry, za­wo­du usług pu­blicz­nych, a zwłasz­cza szkol­ne, mia­ło w ze­szłem i scho­dzą­cóm na­wet, po­ko­le­niu coś świę­te­go, na­kła­da­ło wza­jem­ne obo­wiąz­ki, któ­rych zgwał­ce­nie wy­wo­ły­wa­ło po­wszech­ne zgor­sze­nie – Bia­da czło­wie­ko­wi przy­pru­szo­ne­niu szro­nem sta­ro­ści, któ­ry prze­żył swo­ich przy­ja­ciół. Ta stra­ta już ni­czem wy­na­gro­dzo­ną nie bę­dzie (a). Wnpa­wał się Ja­kób dro­gim na­po­jem przy­ja- (a) Za daw­nych cza­sów, kie­dy oby­wa­tel chwa­li! współ­o­by­wa­te­la, za­wsze od tego za­czy­nał: on ma wie­lu przy­ja­cioł. Obok tej po­chwa­ły wszel­kie inne wy­da­wa­ły się bla­do, ale też ro­zu­mia­no istot­ne zna­cze­nie tego wy­ra­zu. Przy­jaźń dwóch oby­wa­te­li była pew­nym ro­dza­jem po­kre­wień­stwa, któ­re spa­da­ło ina po­tom­ków. Oby­wa­tel mógł umie­rać spo­koj­nie, opusz­cza­jąc drob­ną dzia­twę, bo by! pew­ny, że jego przy­ja­cie­le we­zmą ją w opie­kę. Do­tąd w nie­któ­rych pro­win­cjach, za­cho­wu­je się ten oby­czaj, acz mniej roz­po­wszech­nio­ny.

źni, przez te kil­ka­na­ście dni po­by­tu swe­go w Ży­to­mie­rzu. Ko­le­dzy jego szli na wy­ści­gi żeby go prze­ko­nać, ile go mi­łu­ją, i że nie­obec­ność jego by­najm­niej nie umniej­szy­ła ich przy­wią­za­nia; każ­dy rad był go ugo­ścić, we­dle oby­cza­ju sta­ro­pol­skie­go. Co­dzien­nie do pory obia­do­wej za­ję­ty był ob­co­wa­niem zwo­ja­mi, gdyż dnia nie prze­pusz­cza! żeby z re­jen­tem nie zro­bić wy­ciecz­ki do Jar­ko­wicz gdzie na wi­dok Ja­kó­ba scho­rza­ły pod­cza­szy zda­wał się oży­wiać, a cały wie­czór za­wsze był od­da­ny ko­le­gom z któ­re­mi trze­ba było za­kra­piać do­póź­nej nocy przy­jaźń. Ten zby­tek wna­po­ju, uszla­chel­nio­ny­świę-tem uczu­ciem przy­jaź­ni i sza­cun­ku, by­najm­niej nie wą­tlił po­tęż­nej na­tu­ry mę­żów daw­ne­go po­ko­le­nia, nie uszko­dzo­nej ani temi na­sze­mi wy­gód­ka­mi któ­re już dziś sta­ły się nie­zbęd­ną po­trze­bą, ani prze­wi­nie­nia­mi in­ne­go ro­dza­ju ja­kich zwy­kle się do­pusz­cza na­sza mło­dzież, za­le­d­wo wy­szedł­szy z dzie­ciń­stwa (b).

(b) Na­ło­go­we pi­jań­stwo za daw­nych cza­sów było rze­czą nie­sły­sza­ną w oby­wa­tel­stwie, upić się z przy­ja­ciół­mi każ­dy uwa­żał być obo­wiąz­kiem, ale za to kie­dy się z nie­mi nie spo­tkał, pił tyl­ko wodę, a ży­jąc na wisi w tru­da­oh rol­ni­czych, naj­czę­ściej byt osa­mot­nio­ny.

Ale je­że­li po­dzie­lał swo­je ser­ce mię­dzy przy­ja­cioł­mi szko­ły i pa­le­sl­ry, naj­więk­szy udział w nim miał, Bar­tło­miej Ka­łu­żyń­ski, z któ­rym to był w ta­kich upa­łach, kie­dy na nich ko­zac­two pana łow­cze­go na­pa­dło. Po­czci­wy Bar­tek roz­be­czał się jak dziec­ko, kie­dy go pierw­szy raz uj­rzał po tak dłu­giem roz­sta­niu się z sobą. Oprócz tych uczuć przy­jaź­ni jemu wspól­nych z jego ko­le­ga­mi, miał jesz­cze obo­wiąz­ki wdzięcz­no­ści. Już był spo­koj­ny o los swo­jej mat­ki z ła­ski Ja­kó­ba; za ko­nie i inne jego po­dar­ki utwo­rzył dla niej mały ka­pi­ta­lik któ­ry ją po­sta­wił w moż­no­ści, na­ję­cia ob­szer­niej­sze­go dwor­ku i utrzy­my­wa­nia w nim uczniów. Już tedy mia­ła spo­sób do ży­cia za­pew­nio­ny, ka­wał chle­ba chu­do­pa­chol­ski ale uczci­wy. A on sam już oby­ły z pra­wem, czy­nił roz­ma­ite po­słu­gi oby­wa­te­lom, któ­re mu tyle przy­no­si­ły zy­sku, że mogł się utrzy­mać przy­zwo­icie, i ni­ko­mu nio być cię­ża­rem. Był też swo­je­go do­bro­czyń­cy to­wa­rzy­szem nie­od­stęp­nym.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: