- W empik go
Zaporożec. Tom 4 - ebook
Zaporożec. Tom 4 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 265 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Autora Listopada .
Tom I .
Warszawa
Nakładem i Drukiem JózefA Unger „ przy ulicy Krakowskie-Przedmieście Nr. 394.
1854.
Wolno drukować, pod warunkiem złożenia w Komitecie Cenzury,po wydrukowaniu, prawem przepisanej liczby egzemplarzy.
Warszawa dnia 28 Sierpnia (9 Września) 1853 roku.
Cenzor, F. Sobiestczański.
I.
Od tego czasu, blisko dwóch lat upłynęło. Pan Niekrasa bojąc się na prowincji zemsty pana Kierdeja, przeniósł się był z żoną i z córką do Warszawy pod opiekuńcze skrzydła pani Krajewskiej, od której odtąd Helena była nieodstępną. Pani Krajewska otworzyła swój dom; co tylko było świetniejszego u dworu i w stolicy, u niej zbierało się na wieczorach, a tych Helena była największą ozdobą. Jój wdzięki, jej skromność, jej pobożność zwracały ku niej oczy i serca wszystkich tych co uczęszczali dom jej dobrodziejki. Nawet królowa tyle o niej słysząc, chciała ją widzieć, i za jej rozkazem, pani Krajewska ją do niej przywiozła. Królowa ktorą już była uwiadomiona o niej, powiedziała że chciałaby, żeby jej córki były do niej podobne; ata słowa powtarzane po salonach Warszawy, taką jej dały wziętość, że nie było w Warszawie młodzieńca wyższego tonu, któryby sobie nie poczytał za zaszczyt być jej przedstawionym, tak dalece, ie biedna dziewczyna nigdzie pokazać się nie mogła, żeby roje młodzieży ją nie otaczały. Każdy jej chciał coś powiedzieć, żeby inni widzieli że jest jej znany, każdy do niej występował z jakaś grzecznością, z jakimś panegirykiem jej wdzięków, co wszystko było dla niej uciążliwem, gdyż ten sposób obcowania nie był jak na prowincji, staropolskim, ale naśladowaniem dowcipu i kortezji francuzkich, które już uzyskiwało prawo obywalelstwa na naszym wyższym świecie, a do których skromna dziewica nie mogła się wzwyczaić.
Zresztą nadto była zajętą swoim Jakóbem, żeby to się jej podobać mogło. Pomimowolnie robiła porównania między nim a temi paniczami co się jej zalecali w stolicy. Jakób kiedy z nią rozmawiał, nie sadził się żeby ją zadziwiać swoim dowcipem, o sobie zupełnie zapominał, wszystkie myśli jego, jedynie ku niej były o brócone. Nie slarał się ją bawić, ale zasługi wać na coraz większy jej szacunek. Każde jego słowo wychodziło z jego serca, i dla tego też do jej serca trafiało. Gdyby nawet to serce było wolne, żaden kawaler salonów Warszawy, na nim wrażeniaby nie zrobił, taczczość uczucia przy nadobności form, lo niemiłosierne lekceważenie którym dowcip wykwintny nie przestaje razić tych co z nim na równi stanąć nie mogą, to szyderstwo tem więcej jadowite, im zgrabniej pokryte formami kłamanej grzeczności, ten brak miłości bliźniego cechujący mowę, myśli i uczynki ludzi wielkiego świata, wszystko to wzniecało postrach w jej poczciwej duszy; czasem siebie zapytywała, czy żyje w społeczności chrześćjańskiej? Razu jednego odezwała się z tóm pytaniem do pani Krajewskiej, Ta jej odpowiedziała:
– Zachowaj jak najdłużej, moja Helenko, tę prostotę duszy, która się trwoży tem wszjyst-kiem co Boga obraża. Nigdy ten wielki świat dla ranie nio miał powabów; jestem jak ty wieśniaczką, i radabym na wsi życie moje przepędzać, okoliczności niepodwładne mój woli rzuciły mnie w ten odmęt, wcale nieodpowiedni memu usposobieniu. Jednak i w tym zgiełku umiałam się osamotnić, poprzestając na obcowaniu z małym pocztem dusz cnotliwych, które nadto mi dały dowodów przyjaźni, żebym się od nich odosobnić miała. Oprócz tej małej liczby wybranych, dla wszystkich mój dom był zamknięty. Ten tryb życia raz przyjęty za nieboszczyka króla, i po jego śmierci był przezemnie zachowany; jeżeli z niego wyszłam, jeżeli w dojrzałości wieku zdaję się skłaniać ku temu, od czego wstręt w młodości mojej czułam, bądź pewna, że to jest ofiara, Którą robię dla twego i Jakóba dobra: otworzyłam dom mój, w nim staram się przywołać zabawy wszelkiego rodzaju, nie żebym w nich smakowała, ale żeby pozyskać dla Jakóba protektorów w tej sprawie którą rozpocząć musi o swój byt i swoje imie. Celem mego życia jest, by ją doprowadzić do pomyślnego końca, a skoro tylko wasze szczęście, wasza spokojność, będą zapewnione, znowu zasklepię się w ciasnem kole tych moich kilku przyjacioł, którzy w złej jako i pomyślniejszej dobie, zawsze dla mnie byli jednakowi.
Co roku do was przyjeżdżać będę, żeby z wami pospołu oddychać wiejskiem powietrzem, ale zawsze moja stała siedziba będzie w Warszawie. W niej rnogę swobodnie odosobnić się od zgiełku zepsutego świata. Żyjąc na wsi, byłabym otoczona poczciwemi sąsiadami, ale chwili wolnej nie znalazłabym dla siebie. Każdy nawiedzinami swojemi chciałby mi dowieść niekłamaną życzliwość, a wszelkie liczne towarzystwo mi cięży; wszelkie zdrożności, wszelkie przywary ześrodkowały się w stolicy, ale jeszcze w niej zachowują się formy, które stoją na straży, żeby zepsucie wielkiego świata nie pokazało się w całej swojej ochydnej nagości. Nie daj Boże żeby to zepsucie zaraziło nasze jeszcze dobroduszne prowincje, bo jak to nastąpi, wszystkie nikczemne namiętności stolicy, rozleją się na szerokiej przestrzeni, ale obnażone z tych form nadobnych, cechujących u kształcone towarzystwa. Wszakże trzeba przyjąć świat jakim jest, litować się nad jego zdrożnościami, oddać sprawiedliwość temu co w nim jest dobrego, a nadewszystko zachować wśród najniebezpieczniejszych przykładów, nieugiętość zasad chrześćjańskich.
I to rzekłszy, pocałowała Helenkę w czoło. Dom pani Krajewskiej siat się najświetniejszym w Warszawie. Sama była jeszcze piękną, a kogoby ta piękność nie przynęcała, tego zniewalał jej rozum, a zwłaszcza łagodność jej obcowania. Taki umiała nadać ton swojemu salonowi, że nikt w nim się nie odważył wystąpić nietylko z potwarzą ale nawet z obmową, a jednak nigdzie lepiej się nie bawiono.– Wszystkim były wiadome stosunki jakie ją łączyły z rodziną królewską, o czem ani sama nigdy nie mówiła, ani nawet pozwalała żeby jej o nich wspominano. Pewna młoda obywatelka z prowincji przybyła, razu jednego w jej salonie napełnionym gośćmi, oświadczając jej głębokie uszanowanie jakiem jest przejętą dla jej o soby, zabierała się już do tłumaczenia powodów tego uszanowania, ale pani Krajewska przerwała jej mowę temi słowy:
– Niech pani nie wspomina o uszanowaniu, winnaś mi go chyba dla tego, że około dwudziestu laty jestem od niej starszą, a pani jesteś nadto grzeczna, żeby mi to przypominać.
Taką to skromnością umiała nie dopuszczając do siebie poufałości, zadowolić każdą osobę, bez względu na jej wiek, płeć i położenie towarzyskie.
Postawieniem siebie i domu swego na takiej stopie, a do tego jako się powiedziało uzyskaniem względów królowej, miała w Warszawie taką powagę, że już bez obawy o jego bezpieczeństwo, mogła Jakóba sprowadzić do stolicy. Opatrzony błogosławieństwem ojca i groszem aż nadto dostatecznym do przyzwoitego utrzymania w stolicy, Jakób opuścił Sicz, z wielkim żalem swoich kolegów, których szacunek umiał pozyskać w kilku wyprawach, gdzie dał znakomite dowody odwagi i roztropności, tak dalece, że kiedy ojciec wyniósł go na stopień attamana, nietyle może był do tego skłoniony afektem rodzicielskim, ile głosem powszechnym swoich towarzyszów broni.
Udał się więc do Warszawy, gdzie go z równą niecierpliwością oczekiwały i miłość i przyjaźń. Wkrótce miał się złączyć z swoją Heleną i poznać tę, która jak opatrzność od jego niemowlęctwa opiekowała się jego losem i nie prze stawała czuwać nad jego bezpieczeństwem._
Jakób po drodze wsląpił do Żytomierza, żeby powitać swoich dobroczyńców braci Bołso nowskich, którzy go przyjęli jak syna. Pan Piotr był jeszcze więcój ztetryczal, niż kiedy go pożegnał przed dwoma laty. Nawet na mszę nie przyjeżdżał do Żytomierza, chyba na jakieś wielkie święto, a u siebie wystawił kaplicę, i trzymał kapelana, który co dzień czytał mu mszą świętą. Co się zaś tyczy rejenta, Jakób go zastał takim zupełnie jakim był wprzódy. Zawsze czynnym, zawsze wesołym, zawsze zajętym swoją jurysterją, a chociaż był wypadł z łaski pana łowczego, czuł się być tak mocnym w o bywalelstwie, że to niewiele zdawało się go obchodzić. Nawet kiedy przy cofnieniu plenipotencji, pan łowczy odjął mu wieś ktorą trzymał w kapitulacji, przyjął ten pocisk z sercem stoickiem. Przez wzgląd na dawne obowiązki jakie zaciągnął był w domu Kierdejów, najmniejszego nie pozwolił sobie narzekania na ten postępek swojego dawnego mocodawcy, tyle tylko, że kiedy w jego domu kto wspomniał jego nazwisko, on zręcznie zwracał rozmowę ku innym przedmiotom, a sam tego nazwiska nigdy nie miał odtąd w uściech.
Ale wynagrodził sobie tę wstrzemięźliwość z Jakóbem, bo ciągle w rozmowach jakie z nim sam na sam prowadził, przez te kilka dni które u niego przepędził, pan Kierdej był na placu.
– To jest niegodziwy człowiek, mawiał mu kilkakrotnie, wierz mi Kubusiu, że choć miałem z jego łaski dobrą wiosczynę, przecie rad jestem, że mi ją odebrał, uwalniając mię z posług jakie musiałem mu czynić, bo jestem czystym na sumieniu, a z takim pryncypałem, duszę bym własną zaprzepaścił; bo jużci ciebie bym nie mogł opuścić, a jakże tu poczciwie służyć dwora panom, wojującym z sobą. A trudno było mu podziękować za służbę, by przenieść się do o bozu jemu przeciwnego; jakoś to między ludźmi bojącemi się Boga, a oględnemi na sławę, nie u chodzi. Przecie sam mi rozwiązał ręce, nie tera ie mi dał odprawę, bo jużci słudze nie przysięgają jak żonie, że go nie opuszczą do śmierci, ale że mnie pozbył się jako złodzieja. Żeby się był ze mną po ludzku rozstał, nie byłbym zapomniał że za wsparciem jego ojca wyszedłem na człowieka. Ale tak postąpił ze mną nieuczciwie, że śmiało i otwarcie stanę za tobą przed kratami. Ja jego się nie boję i chwała Bogu człowiek ołysiał i zęby zjadf na prawnictwie. Wystaw sobie że udał się do pana Nietykszy, żeby mnie w łyżce wody utopić, i patrz jaką od niego otrzymał konferencję, olo pozwał mnie do przysięgi czy nie zatrzymałem na jego szkodę jakiś dokument z jego archiwum. Powiedzże Kubusiu, ty co znasz prawo, czy jest tu rozum? Dzieci wiedzą że w sprawach sąd nakazuje zaprzysiężenie komportacji dokumentów, ale żeby strona oto pozywała, taki koncept nie mogł powstać tylko w sercu pana łowczego, a głowie pana Nietykszy. A lo piękna rzecz byłaby, żeby pierwszy lepszy, miał prawo szlachcicowi urzędownie zapowiedzieć: zeznaj pod przysięgą, żeś nie ukradł, nie zabił, nie podpalił. Jak przysiężesz los pan… jak nie przysiężesz lo choć szubienica, a czy siak? czy tak? mnie nic. Hola moi państwo, nastawać na cudzą sławę bez narażenia swojej, to może uchodzi w statucie cygańskim, ale nie litewskim.
A czy lo pan łowczy z Iakich co wypuszcza ją dokumenta z archiwum hez wzięcia rewersu? Cóżto? pan łowczy miał jaką stratę z mojego powodu, czy aby jedne sprawę ranie powierzoną przegrał? Jakież to dokumenta mogłem zatrzymać na jego szkodę? Ale dałem że im obudwom w moim odpozwie. Mnie w ciemię nie bito, zawiązałem im łyka takiego, że zjedzą kaduka, jeżeli go rozwiążą. Jeżeli się nie wdadzą, to na następnej kadencji, pan łowczy choć magnat, będzie skazany na wieżę i grzywny; w lem moja głowa. Będzie on koło mnie skakał, o to pozwy. Odczytaj Kubusiu mój repozew, takem i pryncypała i plenipotenta wygził, żesięnaśmie jesz. Ta sprawa dla mnie ważna, bo każdemu honor miły, ale pan łowczy mniej o nią dba, zwyczajnie magnat w swoich bogactwach zaufany. Dopiero kiedy się z tobą spotka w Nuncjaturze, podrapiesię w głowę; znajdzie on mnie i tam. Będzie musiał za syna cię przyznać, a co gorsza oddać ci połowę majątku świętej pamięci twojej matki. Od tego się nie wywinie, chociażby mu sto Nietykszów assystowało, a sam miał łeb Salomona. Metryki twojej od przeszło lat dwudziestu niezaskarionej w kaszy nie zje, dziś jeszcze będziesz się widziaf z podczaszym: nieborak jeszcze więcej ztetryczały niż kiedyś go pożegnał, bo często zapada na podagrę. Trzeba ci się i dla wypocznienia i ze składu inteere sów kilka dni zatrzymać w Żytomierzu, a potem wyprawimy cię do Warszawy „do twojej dobrodziejki pani Krajewskiej; o, to pani, hic mulier. Dałby mi Bóg, tak trząsać grodem żytomierskim, jak ona Warszawą. Jej brat miał kiedyś rozum, ale lo zero w porównaniu siostry: Kudy ku-ciomu do zaycia.” Za jej pomocą tak zjeździsz pana łowczego, że aż miło.
Rozgadał się pan rejent otom, co było na jego sercu. Pan Jakób go słuchał nie przerywając, ale kiedy mu zapowiedział że za kilka dni trzeba mu jechać do Warszawy, by sądownie, się rozpierać z panem łowczym, jakieś wahanie się wyraziło na jego twarzy, co nie uszło uwagi rejenta. Spojrzał mu w oczy z zadziwieniem i odezwał się:
– Cóż lo Kubusiu! ktoby pomyślił, żenię życzysz sobie udać się do Warszawy.
– I owszem drogi wujaszku! jakżebym nie był rad widzieć moją najdroższą Helenę, po tak długiem rozstaniu się? jakżebym nie pragnął poznać się z moje dobrodziejką? A!e kiedy pomyślę że na to mnie sprowadzacie do Warszawy żebym wstąpił w prawne zapasy z panem Kierdejem, żebym się narzucał na syna, temu który nie jest moim ojcem, z krzywdą jego własnej krwi; że dobrowolnie mara się zaprzeć tego dobrego ojca danego mi od natury, który tyle ucierpiał dla mnie, a którego jestem jedyną pociechą, wtedy wszelkie nadzieje szczęścia, nawet obraz ukochanej mojej Heleny, znikają zprzed oczów moich: moje serce przygniecione brzemieniem zgryzoty, nie czuje nawet pociechy, iżby w zupełności było czyste na sumieniu.
– I cóż z tego wnioskujesz?
– Oto drogi wuju, powiem ci że jeżeli mi wolno być otwartym w moim własnym interesię, majątek jaki mam z waszej łaski, aż nadto jest dostarczającym dla skromnych moich żądz, Niechaj bogactwa które pan Kierdej ogarnął po mojej matce, będą dla niego błagalną ofiarą za krzywdę jaką od niej poniósł. Niech je posiada, bez przeszkody z mojej strony w ich użyciu.
Tem i dusza mojej matki będzie uradowaną, i ja sam bezpiecznym będę na sumieniu,
– I cóż myślisz z sobą zrobić?
– Oto chciałbym pojechać do Warszawy, ale nie w innym celu, tylko żeby podziękować mojej dobrodziejce za te wszystkie łaski jakie od niej odebrałem, ożenić się z Heleną, a potem z nią pracować na moim funduszu aż nadto wystarczającym dla naszych potrzeb.
– Szaleńcze! róż to, chcesz być jak święty król Melchizedek bez ojca i matki urodzonym? A czy ty nie odczytał przedostatniego artykułu statutu litewskiego o dzieciach nieprawego łóża? co to sobie myślisz? Czy to tylko o spadek po twojej matce rzecz chodzi? tu idzie o twoje nazwisko, o twój byt, żebyś był człowiekiem, a nie ruchomością. Cóż to! czyż się na to od dzieciństwa do prawa przykładałeś, żebyś niewiedział że u nas "Spurius non tam vilis quam nullus?" Aczyby oszaleli państwo Niekrasowie, żeby wydali córkę za takiego co ni szlachcic, ni mieszczanin, ni chłop, a podlejszy od cygana, bo i ten przecię jest swoim u swoich. Co tu ma sumienie do twojej sprawy? co tobie wchodzić w szperania, każdy znas o swojem urodzeniu to wie, co mu powiedziała jego metryka.– A cóż lo! ludzie bezsumienni albo półgłówki pisali prawo kanoniczne? a czy to prawo pozwala wchodzić w tajemnice hańbiące rody? Natura wielka rzecz, ale musi ustąpić pierwszeństwa prawu, bo jużci człowiek nie bydlę, żeby nie iść za prawem, a tylko się prowadzić własnym instynktem. Więcej ci powiem; na stronie zostawiwszy i prawo kanoniczne i volumina legum, i nasz statut, wedle prawa natury nawet, jesteś spadkobiercą połowy majątku twojej maiki. – A kto cudzego nie pragnie, a o swoje się upomina, ten chwali Boga.
– To wszystko prawda, kochany wuju, ja sam widzę, że nie pozostaje dla mnie inny środek, tylko rozpoczęcie gorszącego procederu, który jeżeli nawet pomyślnie dla mnie się skończy, zawsze napiętnuje mnie jakąś niesławą, tak dalece, że trzeba będzie wynieść się z własnego kraju, albo ciągle być narażonym na poniżenie. Jeszczebym może to przeniósł, ale kiedy pomyślę, że zmuszając człowieka którego szacować nie moge, do przyznania mnie za swojego syna, zaprę się własnego ojca, który tyle ma praw do mojego przywiązania, do mojej wdzięczności. Wtedy czuję jakby wyrzuty sumienia, że dla bogactw, dla miłości, nie chcę podzielać jego losu. Ta myśl jest tak dręcząca, że wszelką odwagę mi odbiera.
– Otóż coś nowego. Posłuchaj mnie starego Kubusiu: chceszli być poczciwym człowiekiem, trzymaj się zawsze litery prawa jak pijany płotu, a nie upadniesz. Jak tylko rzecz prawna to i poczciwa, bo jużci sumienie narodowe lepsze niż człowieka choćby najcnotliwszego, ani konstytucje koronne, ani statut litewski nie mogą być w kontrowersji z Boskiemi i kościel nerai przykazaniami. Wiara i prawo są to dwie siostry w najściślejszej zgodzie z sobą żyjące. Kto się trzyma litery prawa, ten zawsze będzie poczciwym. Mnie kiszki bolą kiedy słyszę, „ta sprawa prawna, ale nie sprawiedliwa,” z takiem absurdum półgłówek wyrwać się może, ale nie prawnik. Wyrok sądowy może być w formie prawny, a w istocie niesprawiedliwy, kiedy sędzia jest bezsumienny, lecz sama sprawa nigdy. Twoja sprawa jest i prawna i sprawiedliwa, dla siebie nie ma środka, albo jesteś synem pana łowczego, albo synem i to niewiedzieć jakim jego poddanego, wybieraj. Tu żadnej zgody być niemoże; jak cię przyznają być jego synem, a połowę posagu twojej matki tobie przysądzą, a pluniesz mi w oczy, jeżeli tak nie będzie, ożenisz się z twoją bogdanką, i da Bóg że będziecie w Polsce szczęśliwi, mając po sobie miłość ludzką, a jeżeli wam będzie ciasno między nami, możecie wedle woli przenieść się choć za góry i morza, i tam przy pieniądzach wam źle nie będzie; a co się tyczy twojego prawdziwego ojca, on całe życie swoje poświęcił na to, żeby ci zapewnić lo, od czego zdajesz się wzdrygać. Odczytaj jego listy do mnie pisane, a zwłaszcza ten który tobie wręczył rozstając się z tobą.– W nim wyraźnie stoi, żejak tylko sąd cię uzna być synem pana Kierdeja, a tem zapewniony mieć będziesz byt między naszą szlachtą, wtedy dopiero umrze spokojny, Zresztą my certujemy de lana caprina, bo już sprawa rozpoczętą została, i sam przyznałeś się do aktorstwa. – A to jakim sposobem? _ A czyś zapomniał, że przed pół rokiem byłeś z JW. Koszowym w Kijowie. Że stosnjac się do konferencji jaka jemu nadesłałem przez Kulbidę, wymógł na lobie, żeś przyznał plenipotencję na imię pana Rafała Swieżawskiego niegdyś mojego dependenta, pod którym pracowałeś, a ninie przysięgłego jurystę, żonatego i wziętego w naszem obywatelstwie, który bez mojej rady ani kroku nie robi. Plenipotencja choć w cudzym kraju zeznana., prawomocna, bo akta aktom wierzą, I pan Nietyksza na przeszłej kadencji przeciwko niej nie umiał ani słowa powiedzieć. Owoż tedy, na tej plenipotencji podpisałeś się Jakób Kierdej. A co mówi statut o tych co własne swoje czynności zaskarżają. Toć to nie przelewki piwa nawarzywszy odstąpić, i zaprzeć się własnego podpisu; dopierobyś wpadł w sprawę kryminalną z którejby i święty Iwon cię nie wybawił, bo owszem samby na przeciwko tobie wyrok podpisał.– Rzecz się doskonale ukartowała, pan Rafał w swoim pozwie do pana Kierdeja w żadne u Stępy niepotrzebne się nie rzucił, można go ścisnąć w kilku słowach: Panie ojcze składam metrykę mego chrztu na dowód że jestem twoim synem spłodzonym z księżniczki Sołomereckiej twojej małżonki, a że nie masz dożywocia na majątku mojej matki, więc proszę mi oddać to co jest mojego. Cóż przeciwko temu powiedzieć? Przed kadencją opinja powszechna prawników była, że pan Kierdej sądzić się nie ze chce i dopuści na siebie kondemnatę, jakież było nasze zadziwienie, kiedy pan Nietyksza po zapisaniu komparycji stanął do sądu, a sprawa wprowadzoną została. Zaręczam, że pan Rafał był dobrze poradzony, cała publiczność zachwycona była jego induklem, bo to bez żadnych skoków, boa żółci, bez przycinek, ale sama prawda jak wół. A pana Nielykszy odpowiedź same lezje, paszkwil, argumenta bez najmniejszego związku. Mnie serce rosło słysząc podobne baśnie; zaprzeczył ważność metryki, zadał tobie nieprawność urodzenia, zaczepił o sprawę twoje, z powodu wyrwania Kulbidy z egzekucji wyroku na niego zapadłego w grodzie, jakby ta sprawa od dawna nie była umorzona, a skończył szumnym panegirykiem wielkich cnot JW. łiowczego. Na śmiech publiczności siebie i swego pryncypała wysławił, i to ma być jurysta, a pan Rafał zabił go w swojej replice. Bo stanął jak niewinny baranek, wszystkie lżenia mimo siebie puścił, ubolewając z największem uszanowaniem na niełaskę drogiego zawsze ojca, a wszystko z taką pobożną czułością, że łzy wycisnął z oczów słuchaczy, zwłaszcza naszej pa-leslry tak do ciebie przywiązanej. Po wysłuchaniu sprawy, sąd ziemski dwie doby siedział na namowie, ale też unieśmiertelnił się swoim wyrokiem. Odsunął kwestje de legimitate, jako niewłaściwe juryzdykcji świeckiej, wedle kanonów Soboru Trydenckiego, a połowę posagu twojej matki kazał ci zwrócić. Pan Nietyksza odwołał się do trybunału koronnego. Jużci i dzieci wiedzą że ziemstwo nie jest ostateczną juryzdykcją, a onegdaj otrzymałem list od pani Krajewskiej, w którym mi donosi, że już poszła skarga pana Kierdeja do nuncjatury, i że sam jest spodziewany w Warszawie, żeby tam forsować w swo jej sprawie. Pobiliśmy go na głowę w ziemstwie, zaręczam, że trybunał powie to samo co i ziemstwo. Pan łowczy mnie samego tam znajdzie. Da Bóg że jeszcze lepiej go pobijemy w nuncjaturze. Zważże teraz czy ci się godzi iść przeciwko woli twojego własnego ojca, i nas prawdziwych przyjaciół w błocie pogrążyć. – Ale napróżno ci perswadować, masz tyle rozumu przecie, że wiesz co uchodzi, a co nieuchodzi.
Kilka dni zabawisz w Żytomierzu, a potem pojedziesz do Warszawy, gdzie cię prowadzić będzie pani Krajewska jak matka swoje dziecię. Pod szczęśliwą gwiazdą się urodziłeś, że masz taką dobrodziejkę, a w tem moja głowa, żebyś łam bezpiecznie zajechał, bo masz do czynienia z takim ptaszkiem, że gotów na ciebie po drodze zrobić zasadzkę, dla niego nie manie świętego. To jest diabolus incarnalus, im starszy lem gorszy.
Taka była rozmowa między Jakóbem a panem rejentem. Jakób poznał że trzeba mu się oddać z zupełną ufnością, i że nie było sposobu wyzwolić się z sprawy już rozpoczętej, której rozwiązanie miało mu zapewnić imie, byt, majątek, a nadewszystko rękę Helenki, albo li też okryć go sromotą i pogrążyć w największe nieszczęście.
II.
Jakób bawił jeszcze dziesiątek dni w Żytomierzu, gdzie czas swój przepędzał z braćmi Bołsonowskiemi, którzy się jego losem zajmowali jakby był ich synem i z dawnemi swojemi kolegami, zawsze stateczncmi w przywiązaniu jakie u nich był pozyskał. Pan Rafał Swieżawski jak się powiedziało, już zawołany mecenas, wstępował w ślady rejenta i na publiczny szacunek zasługiwał, Jakób miał dla niego wielkie powody wdzięczności, za gorliwość jaką się odznaczał chodząc około jego interesów, nie o glądając się na gniew i pogróżki pana łowczego.
Największa pociecha dla człowieka szlachetnych uczuć, jesl stateczna przyjaźń tych z któ remi przepędza? w zażyłości chwile błogie swojej pierwszej młodości. I w dojrzałości wieku, moga się utworzyć stosunki na wzajemnym szacunku oparte, ale nigdy nie będą tak ścisłe, jak te które się zawiązały w wiośnie życia. Koleżeństwo obozowe, paleslry, zawodu usług publicznych, a zwłaszcza szkolne, miało w zeszłem i schodzącóm nawet, pokoleniu coś świętego, nakładało wzajemne obowiązki, których zgwałcenie wywoływało powszechne zgorszenie – Biada człowiekowi przypruszoneniu szronem starości, który przeżył swoich przyjaciół. Ta strata już niczem wynagrodzoną nie będzie (a). Wnpawał się Jakób drogim napojem przyja- (a) Za dawnych czasów, kiedy obywatel chwali! współobywatela, zawsze od tego zaczynał: on ma wielu przyjacioł. Obok tej pochwały wszelkie inne wydawały się blado, ale też rozumiano istotne znaczenie tego wyrazu. Przyjaźń dwóch obywateli była pewnym rodzajem pokrewieństwa, które spadało ina potomków. Obywatel mógł umierać spokojnie, opuszczając drobną dziatwę, bo by! pewny, że jego przyjaciele wezmą ją w opiekę. Dotąd w niektórych prowincjach, zachowuje się ten obyczaj, acz mniej rozpowszechniony.
źni, przez te kilkanaście dni pobytu swego w Żytomierzu. Koledzy jego szli na wyścigi żeby go przekonać, ile go miłują, i że nieobecność jego bynajmniej nie umniejszyła ich przywiązania; każdy rad był go ugościć, wedle obyczaju staropolskiego. Codziennie do pory obiadowej zajęty był obcowaniem zwojami, gdyż dnia nie przepuszcza! żeby z rejentem nie zrobić wycieczki do Jarkowicz gdzie na widok Jakóba schorzały podczaszy zdawał się ożywiać, a cały wieczór zawsze był oddany kolegom z któremi trzeba było zakrapiać dopóźnej nocy przyjaźń. Ten zbytek wnapoju, uszlachelnionyświę-tem uczuciem przyjaźni i szacunku, bynajmniej nie wątlił potężnej natury mężów dawnego pokolenia, nie uszkodzonej ani temi naszemi wygódkami które już dziś stały się niezbędną potrzebą, ani przewinieniami innego rodzaju jakich zwykle się dopuszcza nasza młodzież, zaledwo wyszedłszy z dzieciństwa (b).
(b) Nałogowe pijaństwo za dawnych czasów było rzeczą niesłyszaną w obywatelstwie, upić się z przyjaciółmi każdy uważał być obowiązkiem, ale za to kiedy się z niemi nie spotkał, pił tylko wodę, a żyjąc na wisi w trudaoh rolniczych, najczęściej byt osamotniony.
Ale jeżeli podzielał swoje serce między przyjaciołmi szkoły i paleslry, największy udział w nim miał, Bartłomiej Kałużyński, z którym to był w takich upałach, kiedy na nich kozactwo pana łowczego napadło. Poczciwy Bartek rozbeczał się jak dziecko, kiedy go pierwszy raz ujrzał po tak długiem rozstaniu się z sobą. Oprócz tych uczuć przyjaźni jemu wspólnych z jego kolegami, miał jeszcze obowiązki wdzięczności. Już był spokojny o los swojej matki z łaski Jakóba; za konie i inne jego podarki utworzył dla niej mały kapitalik który ją postawił w możności, najęcia obszerniejszego dworku i utrzymywania w nim uczniów. Już tedy miała sposób do życia zapewniony, kawał chleba chudopacholski ale uczciwy. A on sam już obyły z prawem, czynił rozmaite posługi obywatelom, które mu tyle przynosiły zysku, że mogł się utrzymać przyzwoicie, i nikomu nio być ciężarem. Był też swojego dobroczyńcy towarzyszem nieodstępnym.