Zapytaj ogrodnika - ebook
Zapytaj ogrodnika - ebook
W tej książce nie chcę udzielać prostych rad i odpowiedzi na pytanie, jak się pozbyć kłopotów z ogrodu. Uważam, że takich rad po prostu nie ma. Ale mimo to wciąż ich potrzebujemy i każdy z nas wiele by oddał za proste i skuteczne rozwiązania. Często pytacie o to, jak zwalczyć różne plagi. Powtarza się dwadzieścia, może trzydzieści kilka chorób, szkodników i różnych innych zjawisk oraz czynników uprzykrzających życie ogrodnikom. Postanowiłem więc, że napiszę taki poradnik, w którym zamieszczę informacje o tym, co doraźnie pomaga, ale i wyjaśnię, dlaczego nie wszystkie plagi nawiedzające ogródek to typowe czarne charaktery.
Zawsze mi miło, gdy otrzymuję listy z pytaniami i prośbami o radę od czytelników moich książek i widzów
Roku w ogrodzie. To przecież znaczy, że wszystko, co opowiadam w szklanym okienku i wypisuję w kolejnych publikacjach, ma sens. Tym bardziej zależało mi na tym, by ukazał się poradnik Zapytaj ogrodnika . To podsumowanie korespondencji, którą prowadzę z nieznanymi mi na ogół osobami, właścicielami ogrodów i roślin doświadczonych przez różne przypadki i wypadki. Większość listów i tak dotyczy tego, co najbardziej boli: szkodników, chorób oraz próśb o domowe na nie sposoby.
Poczytajcie o nich, a później zajmijcie się też lekturą pozostałych rozdziałów tej książki. Ogród to przecież nie tylko utrapienia!
Witold Czuksanow
Witold Czuksanow (ur. 1965) - dziennikarz telewizyjny, autor poradników i książek o tematyce ogrodniczej. Od kiedy pamięta interesuje się wszystkim, co zielone i kwitnące. Uwielbia podpatrywać rośliny i opowiadać innym o ich życiu. Najbardziej znana z jego audycji to Rok w ogrodzie , emitowana od lat w sobotnie poranki na antenie Programu 1 TVP.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7506-825-2 |
Rozmiar pliku: | 16 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Każdy z nas ma w sobie coś z dziecka — mam tu na myśli nasze słabostki i to wszystko, co sprawia, że czasami o kimś mówimy: „jest dziecinny”.
Także w każdym ogrodniku, zwłaszcza początkującym, z dziecięcych lat pozostaje wielka wiara w to, że ogrodowy świat jest czarno-biały, że jest albo piękny, albo brzydki i że wszystkie małe oraz wielkie problemy, które się w nim spotyka, można rozwiązać w prosty sposób. W innych dziedzinach życia nazywamy to podziałem na dobre i złe. Z czasem jednak zgłębiamy problem i dochodzimy do wniosku, że większość spraw ma po prostu różne odcienie szarości i nie ma idealnych rozwiązań problemów, z którymi się borykamy.
W tej książce nie chcę udzielać prostych rad i odpowiedzi na pytanie, jak się pozbyć kłopotów z ogrodu. Uważam, że takich rad po prostu nie ma. Ale mimo to wciąż ich potrzebujemy i każdy z nas wiele by oddał za proste i skuteczne rozwiązania. Często pytacie o to, jak zwalczyć różne plagi. Ich lista od lat jest niezmienna. Powtarza się dwadzieścia, może trzydzieści kilka chorób, szkodników i różnych innych zjawisk oraz czynników uprzykrzających życie ogrodnikom. Postanowiłem więc, że napiszę taki poradnik, w którym zamieszczę informacje o tym, co doraźnie pomaga, ale i wyjaśnię, dlaczego nie wszystkie plagi nawiedzające ogródek to typowe czarne charaktery. Słowem: dlaczego ogrodowy świat należy opisywać nie w kategoriach czerni i bieli, lecz w gamie szarości, a nawet całym bogactwie kolorów.
A jeśli w tej książce nie znajdziecie odpowiedzi na nurtujące was pytania, to — bardzo proszę — napiszcie do mnie, coś wymyślę i pomogę.
Pozdrawiam
Witold Czuksanow
[email protected] databank
Znowu pada śnieg!
Czasami trudno z żelazną konsekwencją przestrzegać zasady nieprzejmowania się sprawami, na które nie mamy wpływu. Pogoda otwiera ich listę, ale ja na przedwiośniu mam taką ochotę na to, by wreszcie ruszyć do ogrodu i rozpocząć kopanie, grabienie, cięcie i różne inne prace na rabatach, że taka bezczynność denerwuje.
Z drugiej strony, później wspaniale się wspomina momenty marcowego oczekiwania na wiosnę, gdy jeszcze wszystko przed nami i wiemy, że już za chwilę się zacznie. A będzie pięknie, to pewne!
Nim biały puch okrył ziemię, widziałem nad powierzchnią łebki krokusów. Tylko temperatura podskoczy, a one w jeden dzień zakwitną i wtedy przed domem zamiast pożółkłej trawy będzie kwiecista łąka. Krokusy to wyjątkowi wiosenni sprinterzy!
Czy czasem się zastanawiacie, po co w ogóle potrzebny jest śnieg? Machnę ręką na to, że teraz jego obecność mnie irytuje, i przyznam szczerze: jest kilka ważnych zalet zalegania białego puchu. Począwszy od aspektu dekoracyjnego, poprzez ochronę roślin przed mrozem, a skończywszy na tym, że wcześniej czy później śnieg i tak zamieni się w wodę. Może i brudna będzie ta deszczówka (lub „śniegówka”), bo w śniegu, jak wiemy, jest mnóstwo kurzu i paprochów, ale to dla roślin najlepsza woda pod słońcem. Kranówka się do niej nie umywa.
Jeśli więc macie pod ręką mniejsze lub większe naczynia ogrodowe, to tak jak ja napełnijcie je śniegiem i wtedy będziecie mieli zapas deszczówki, który z czasem wykorzystacie do podlewania kwiatów doniczkowych. W domu jest przecież ciepło i powietrze suche, więc wszystkim bardzo chce się pić. Każdy kwiatek się odwdzięczy za kilka łyków takiej wody.
Stara ziemia z doniczek
Wszyscy mówią, żeby wymieniać ziemię, w której w ubiegłym roku rosły kwiaty balkonowe.
Jeśli się zastanowić, mają rację, bo przecież w pojemnikach jest po sezonie mało gleby, a mnóstwo korzeni. I czy mamy pewność, że to „coś” jest zdrowe dla roślin? A nuż przyczaiły się jakieś szkodniki czy choroby, które przepościły zimę, a teraz właśnie się zastanawiają, co dobrego dostaną do jedzenia w tym roku?
Nie przeoczcie i tego faktu, że każde przesuszenie donic źle wpływa na torf. Ma on bardzo delikatną strukturę i po takim doświadczeniu nigdy nie odzyskuje swych wspaniałych właściwości. Dlatego zawsze trzeba kupić nowe worki z dobrą ziemią. Ale co zrobić ze starą?
Do kosza na śmieci grzech wyrzucać! Torf to przecież naturalna substancja, którą przyroda tworzyła wiele setek lat.
Ja najczęściej starą ziemię przeznaczam na kompost lub do wypełnienia dolnej warstwy podwyższonej grządki. Wrzucam tam zawartość pojemników tak samo jak ubiegłoroczne łęty.
fot. Mart1n / sxc.hu
Jeśli bryły da się rozdrobnić rękami, wtedy można je przeznaczyć na pryzmę i przekompostować. Pamiętamy jednak, że mogą mieć one w środku ogrodowego konia trojańskiego w postaci zarazków lub robaczków o bliżej nieokreślonych intencjach. To nic! Przecież w pryzmie kompostowej, do której dodaje się świeżego obornika, temperatura wzrasta do ponad 60 stopni, a to, delikatnie mówiąc, unieszkodliwia wszelkie podejrzane czynniki. My mamy kłopot z głowy i jeszcze do tego wartościową próchnicę.
Tak jak należy w prawdziwym, ekologicznym ogrodzie!
Jaka gleba?
Doświadczony ogrodnik weźmie garść ziemi do ręki i od razu powie, z jaką glebą ma do czynienia. Czy lekką piaszczystą, czy ciężką gliną, a może z torfem?
Ci, którzy dopiero zaczynają przygodę z własnym ogrodem, najwięcej informacji o zasobności i składzie gleby zdobędą w najbliższej stacji chemiczno-rolniczej (działają takie w prawie wszystkich większych miastach) albo mogą sami zrobić pewne doświadczenie.
Trzeba wykopać w glebie spory dół, powiedzmy, długi i szeroki na dwa sztychy szpadla, a głęboki na półtora, i wlać tam wodę. Powinno jej być po brzegi. Jeśli płyn szybko wsiąknie i nie będzie po nim śladu, to znaczy, że w glebie przeważa piasek i mamy w ogrodzie glebę lekką. Jeśli woda stoi długo, ponad kilka godzin i nawet nie zdąży się w tym czasie dobrze sklarować, wtedy mamy glinę.
A jeśli to, co znajdzie się dołku, wsiąknie w 2-3 godziny, to znak, że mamy w ogrodzie mieszaninę gliny z piaskiem, a to znacznie ułatwia zadanie. Gdy gleba ma w sobie i trochę piasku, i sporo iłu, to ta równowaga wiedzie prostą drogą do tego, by powstała idealna struktura gromadząca wodę i powietrze, która jest odpowiednia dla mnóstwa różnych roślin. Oczywiście w każdym wypadku ważna jest próchnica, której niezależnie od tego, z czego gleba jest zbudowana, co rok powinno się dodawać. Najlepiej wiosną lub jesienią nawozić ją kompostem. A może komuś uda się zdobyć zmielony węgiel brunatny?
fot. rams_o / sxc.hu
Doraźnie pod rośliny można podczas sadzenia dodawać różne podłoża torfowe sprzedawane w centrach ogrodniczych.
By rozluźnić gliniastą glebę, powinno się zawsze przed przekopywaniem posypywać ją mieszaniną piasku i żwirku. Wyraźnej poprawy od razu nie zauważymy, ale z czasem struktura się poprawi.
By wzmocnić glebę piaszczystą, radzę postępować podobnie, lecz zamiast piasku i żwiru wykorzystywać różne minerały ilaste. Doskonały byłby bentonit, ale centra ogrodnicze tego nie sprzedają.
Powinny was niepokoić również niektóre nienormalne reakcje obserwowane na powierzchni gleby.
W czasie suszy woda nie wsiąka, ale spływa po powierzchni.
Oznacza to, że w glebie jest za dużo piasku i za mało substancji organicznej. Koniecznie zasilajcie ją próchnicą z kompostu, wysiejcie i przekopcie rośliny na zielony nawóz (na przykład łubin) albo regularnie okrywajcie powierzchnię różnymi ściółkami. Najtańsze będą podeschnięte chwasty. Odradzam ściółkowanie korą!
Powierzchnia gleby pęka w czasie suszy.
Nie pomylcie tej sytuacji z obsychaniem kożuszka błota, które po większych ulewach może powstać na powierzchni, a później podgrzane słońcem pękać i zasychać. Powinny was zaniepokoić głębokie spękania, podobne do tych, które pokazują w filmach o głodzie w krajach Trzeciego Świata. W ten sposób gleba informuje uprzejmie, że brakuje jej próchnicy. Postępujcie tak jak w wypadku opisanym wyżej.
Niby wszystko w porządku, a rośliny słabo rosną i plonują.
Przyczyn może być kilka:
b) Zasolenie. Po latach stosowania tanich nawozów mineralnych w glebie gromadzi się sól, która większości roślin utrudnia pobieranie wody. Postępujcie jak w wypadku powyżej. Zrezygnujcie także ze stosowania odżywek mineralnych, a najbardziej osłabione rośliny zaszczepcie odpowiednią szczepionką mikoryzową. Przypominam, że skuteczne są tylko te w formie żelu.
c) Szkodniki glebowe. Czasami życie glebowe jest zbyt bogate. Gdy w ziemi jest za dużo pędraków i larw sprężyków, których ulubionym zajęciem jest podgryzanie korzeni, trzeba powiedzieć: „Co za dużo, to niezdrowo”. Szczególnie delikatne rośliny mogą nawet uschnąć, inne stają się osłabione i osowiałe.
Nie dowiemy się, co jest tego przyczyną, dopóki nie podejmiemy próby zwabienia pędraków i sprężyków. Włóżcie do ziemi kilka pokrojonych ziemniaków, a po kilku dniach je wykopcie i sami zobaczcie, ile robactwa w nich siedzi.
Pod koniec lata koniecznie wysiejcie gorczycę, której szkodniki glebowe bardzo nie lubią. Przekopcie to późną jesienią lub wiosną.
Larwami sprężyków bardzo zagrożone są gleby i ogrody w pobliżu lasów!
d) Zniszczona struktura gleby. Była budowa, stały cegły, betoniarka, po działce jeździły ciężkie samochody. Po takich przejściach i przejazdach gleba jest jak skała! Trzeba wszystko głęboko spulchnić widłami amerykańskimi. Dodatkowo radzę wysiać nostrzyk, którego korzenie głęboko penetrują glebę, rozluźniając ją. Nasiona można kupić w sklepach ogrodniczych lub u pszczelarzy. Nostrzyk traktuje się tak, jak inne rośliny uprawiane na zielony nawóz.
Sposób na jałową glebę
Nikomu nie życzę niezaplanowanej wizyty w warsztacie samochodowym podczas podróży. Nie zaliczam ich do przyjemności, ale jedną zapamiętałem inaczej.
Poznałem wtedy mechanika, który w wolnych chwilach zakładał słomkowy kapelusz i ruszał do ogrodu. Cały czas gadaliśmy o roślinach i sam nie wiem, kiedy samochód był gotowy. Ten mechanik ciągle powtarzał: „Kto smaruje, ten jedzie” i to powiedzonko się do mnie przyczepiło. Naprawdę się sprawdza! Nie tylko w wypadku samochodów, ale i w ogrodach. Zwłaszcza takich, gdzie występują tłuste piachy.
Napisałem „tłuste”, ale wcale nie mam na myśli piasku z gliną. Dotyczy to gleb, które podczas podlewania tak się zachowują, jakby w ogóle nie chciały przyjąć wody, która po powierzchni spływa jak po kaczce. Niełatwo zmienić naturę takiej gleby, ale można ją obłaskawić coroczną daniną z kompostu i zielonych nawozów. Wielu ogrodników próbuje wzbogacać taką glebę torfem wysokim, ale on się do tego nie nadaje, gdyż w piaszczystej glebie szybko się rozkłada. Lepiej zastosować próchnicę z węgla brunatnego. Mamy jej w Polsce pod dostatkiem i powinniśmy ją wykorzystywać, bo w glebie działa jak gąbka. Zatrzymuje wodę i różne minerały do czasu, aż znajdą je tam korzenie roślin. Piaszczystą glebę można jeszcze wzbogacać nie mniej cennymi dodatkami mączki bazaltowej albo ilastej. Obydwie składają się z bardzo drobnych cząsteczek i jeśli dodajemy je systematycznie, to z czasem nasza gleba przestanie być „tłustym” piaskiem, a zmieni się w magazyn zasobny w składniki pokarmowe i wodę. Ale to wymaga corocznej, systematycznej pracy!
Rozsypuję na powierzchni cienką warstwę próchnicy z węgla brunatnego (od kilograma do dwóch kilogramów na 10 metrów kwadratowych) i mieszam płytko z glebą. Powtarzam to każdego roku raz lub dwa razy w sezonie. Najlepiej podczas każdej uprawy gleby. Rabata posypana węglem lub mączką powinna wyglądać jak przyprószona czarnym pieprzem. Trzeba tę „przyprawę” wymieszać rylcem do spulchniania, norkrosem albo widłami amerykańskimi i gotowe!
Sposób na trawnik
Bardzo lubię pisać o rzeczach pięknych i przyjemnych, ale ponieważ zdarzają się w ogrodzie i czarne chwile, to teraz kilka słów o jednej z nich. W Polsce trudno utrzymać gęstą, zieloną murawę, a ci wszyscy, którym przyszło się zmagać z piaszczystą ziemią, świetnie o tym wiedzą. Gdy pada, wszystko w porządku. Ale nie daj Boże, przyjdzie upał i wtedy już od pierwszego dnia wciąż trzeba lać wodę. Można właściwie ciągle nawadniać, a trawie będzie mało. U mnie dochodzi jeszcze ten problem, że wody brakuje, więc trawnik wygląda tak, jak wygląda.
Zastanawiając się, co można zrobić w takiej sytuacji, doszedłem do wniosku, że już w czasie zakładania trawnika należałoby zrobić dobry podkład, czyli usypać pięciocentymetrową warstwę gliniastej ziemi albo najlepiej gotowego podłoża. Jest ono tak skomponowane, żeby z jednej strony spełniać wymagania pokarmowe młodej trawy, a z drugiej gromadzić wodę. Podłoże trzeba wyrównać i ubić ciężkim walcem, na to wysiać nasiona i przykryć je włókniną. Warto ją kupić, bo włóknina chroni nasiona traw przed wybijaniem podczas ulew i deszczowania oraz przed skrzydlatymi amatorami nasion. Piszę o podlewaniu, bo przez początkowe miesiące trawę trzeba bardzo regularnie nawadniać. Robimy to do czasu, gdy się zagęści i utworzy darń. Wtedy staje się bardziej odporna na upały i brak wody.
Włókninę zdejmuje się po wykiełkowaniu nasion, gdy źdźbła są wyraźnie zielone.
Inspekt dla niecierpliwych
Z pewnością znacie to uczucie, kiedy wiosną trudno doczekać chwili, gdy pogoda wreszcie pozwoli rozwinąć skrzydła podczas pracy na świeżym powietrzu? To objaw charakterystyczny dla ogrodników z zamiłowania. Możecie skrócić męczarnie i zbudować inspekt!
Wydaje mi się, że niesłusznie zarzuciliśmy uprawę roślin w skrzyniach przykrytych oknami. Jest to jedna z najtańszych osłon dla roślin ogrodowych, którą sami możemy wybudować.
Radzę zacząć od rozejrzenia się za starymi oknami. Na ogół o nie nietrudno, bo przecież wielu wstawia teraz te nowoczesne, energooszczędne. Niektórzy działkowcy potrafią nawet ze starych okien zbudować szklarnie, lecz jeśli wasze umiejętności ciesielsko-stolarskie są takie jak moje, to raczej tego nie próbujcie, tylko wykorzystajcie budulec do przykrycia skrzyni.
Należy zbić ją z desek i koniecznie zaimpregnować, najlepiej pokostem. Szerokości i długości skrzyni nie podaję, bo wymiary zależą od tego, jakie są okna. Trzeba natomiast przestrzegać reguł dotyczących wysokości ścian. W skrzyni jednospadowej ściana przednia (skierowana na południe) ma zwykle wysokość 25-40 centymetrów, a ściany boczne i tylna 35-50 centymetrów.
Cała filozofia polega na tym, by równo i stabilnie postawić skrzynię na ziemi. Jeśli jest zmarznięta, wtedy wypełniamy ją po brzegi świeżym obornikiem i zakrywamy szczelnie oknem, a gdy zapowiadają mrozy, dodatkowo przykrywamy matami słomianymi. Widziałem takie w sklepach ogrodniczych.
W ciągu kilku dni zawartość się zagrzeje, ziemia rozmarznie, a wówczas skrzynię należy odkryć, wyjąć obornik i usunąć ze środka starą ziemię na głębokość dwóch, trzech sztychów szpadla. Jeśli nie nadaje się do uprawy roślin, wtedy na obornik, który posłuży jako ściółka grzejna, trzeba będzie nasypać dobrej ziemi do warzyw. Obornik na spodzie udeptujemy, na to sypiemy ziemię i już mamy gotowy inspekt do uprawy roślin.
Spytacie, czy można tam wysiewać rośliny zimą. Proszę się nie bać. W słoneczne dni pod szkłem temperatura jest naprawdę wystarczająca. Inspekty trzeba jedynie na noc okrywać słomą. Robi się to zwłaszcza wtedy, gdy zapowiadają mrozy. Trochę to męczące, bo przecież rano trzeba odkryć inspekt, ale chrupanie własnych nowalijek będzie nagrodą za poświęcenie.
Nasiona wysiewa się od razu po założeniu inspektu, zaczynając od rzodkiewek i sałaty na taśmach. Dlaczego takich? Bo są na nich zestawy nasion różnych odmian. Zwłaszcza kolorowe sałaty ładnie wyglądają i fantastycznie smakują. Wysiewam ponadto koper i trochę buraków na botwinę. W inspekcie dojrzewają one może nieco później niż w profesjonalnych uprawach, ale za to są własne!
Inspekt może też służyć jako rozsadnik. W moim inspekcie wysiewam kwiaty jednoroczne, które później przesadzam do ogrodu, a pod koniec kwietnia melony. Te zostają w inspekcie do końca sezonu, a ponieważ wyjątkowo lubią ciepło, więc zawsze nad nimi znajduje się okno. Uchylam je tylko w czasie upalnych dni, bo zbyt wysoka temperatura nawet melonom może zaszkodzić!
Samo życie!
Czytając różne artykuły w czasopismach ogrodniczych, odnoszę wrażenie, że wielu autorów sprowadza zagadnienie dobrego wzrostu roślin do równania matematycznego. Dwa plus dwa równa się cztery po „ogrodniczemu” brzmi tak: „Podsypać tyle potasu, azotu, fosforu, magnezu, wapnia i czego tam jeszcze, by po drugiej stronie znaku równości uzyskać zieloną, kwitnącą roślinę”.
Byłoby pięknie, gdyby udało się stworzyć matematyczny model ogrodu i gleby, ale nie jest to możliwe. Bo co z żyznością? Dla gleby w takim równaniu w ogóle nie ma miejsca, a (z całym szacunkiem dla metod hydroponicznych) bez gleby ogrodu prowadzić się nie da!
Przypomnijcie sobie, ile razy byliście na swoich rabatach świadkami rzeczy niewytłumaczalnych. Oto warzywa wspaniale plonują, jabłonie i grusze owocują jak szalone, kwiaty nie tylko są wyjątkowo okazałe, ale i w wazonach długo po ścięciu utrzymują świeżość. Zdarzają się i odwrotne sytuacje, gdy chuchamy, dmuchamy, posypujemy nawozami i robimy wszystko zgodnie z fazami księżyca, a tu klapa na całej linii!
W tym drugim wypadku jest bardzo prawdopodobne, że kłopot tkwi właśnie w podłożu, a raczej w glebie. Te słowa zwykło się traktować wymiennie, tymczasem jest między nimi wielka różnica. Podłoże to tylko jeden ze składników gleby. To wszystkie cząstki mineralne i organiczne, które można zobaczyć gołym okiem. Gleba natomiast to także to, co niewidoczne, czyli cała mikroflora i jeszcze struktura, czyli w jaki sposób są ułożone wszystkie mniejsze i większe ziarenka piasku i pyły oraz cząstki ilaste.
Brak mikroflory i dobrej struktury może być przyczyną kłopotów tak samo jak niedobór składników mineralnych. Gleba i wszyscy jej mieszkańcy wcale nie są zadowoleni, gdy nasypiemy im garściami symboli z tablicy Mendelejewa. Takie zachowanie będzie wprawdzie usprawiedliwione chęcią nakarmienia roślin i zgodne ze wskazówkami z mądrych poradników, nie łudźmy się jednak, że korzenie zdążą pobrać to wszystko, co wysypiemy z worka z nawozem. Znaczną część minerałów wypłucze deszcz i w glebie niewiele zostanie, jeśli nie będzie w niej cząstek próchnicy, które działają jak gąbka i są w stanie zatrzymać większość minerałów.
Z punktu widzenia ogrodu znacznie bardziej racjonalnym działaniem jest karmienie gleby. Doprowadzenie do takiej sytuacji, w której zacznie ona tętnić życiem i z podłoża zmieni się w prawdziwą glebę.
Ktoś kiedyś podobno policzył, ile różnych bakterii, grzybów, pierwotniaków żyje w jednym centymetrze sześciennym żyznej gleby i doszedł do kosmicznych liczb, których nie będę przytaczał. Dla mnie i dla was powinno być najważniejsze to, że ów kosmos rozwinął się w danej glebie dlatego, że systematycznie była do niej dostarczana substancja organiczna, która jest dobrą pożywką. Tego nie da się zrobić jednorazowo. Użyźnianie gleby jest procesem ciągłym. Doprowadza do tego, że powoli zamienia się ona w żywy magazyn, w którym jest pod dostatkiem nie tylko azotu, potasu i innych składników mineralnych, ale i mikroskopijnych sprzymierzeńców, roślin takich jak grzyby mikoryzowe, które pomagają korzeniom pobierać wodę i składniki pokarmowe oraz produkują enzymy chroniące korzenie przed atakiem chorób i szkodników. Każdy by chciał taką glebę w ogrodzie i tak sobie myślę, że właśnie od tego roku powinniście postanowić, że będziecie systematycznie do niej dostarczali nie tylko samych minerałów, ale i próchnicy.
Buduję podwyższoną grządkę
W marcu można zaplanować zbudowanie podwyższonej grządki. Porównałbym ją do nietypowej pryzmy kompostowej, z której rośliny od razu czerpią składniki, nie czekając, aż grzyby, bakterie i różne inne promieniowce przemienią materię organiczną w próchnicę i dopiero my im ją dostarczymy.
Podwyższona grządka to również miejsce, w którym odbywa się recykling wszystkich ogrodowych odpadków, a różnego rodzaju śmieci po jesieni i zimie jest w ogrodzie tak dużo, że nie bardzo wiadomo, co z tym robić. Najlepiej więc uprawiać na nich warzywa, zioła i truskawki. Grządka ma kształt długiego wału ustawionego w kierunku północ–południe. Dzięki temu jest równomiernie ogrzewana przez słońce.
Na dół sypię wał z gałązek, łętów i innych grubych odpadków. Powinien on mieć jakieś 40 centymetrów wysokości. Na to daję darń z glebą albo stare liście kapusty, porów i jarmużu, które zimują na polu. Dobry będzie też świeży obornik. Teraz wszystko obsypuję wilgotnymi, zeszłorocznymi liśćmi. Grubą warstwą, co najmniej dwudziestocentymetrową. Jeszcze daję na wierzch jakieś ćwierć metra nierozłożonego kompostu, a na samą górę dobrą, ogrodową glebę. Na przekroju pryzma ma kształt trapezu, z rowkiem do podlewania na wierzchu. W ten sposób powstaje wyjątkowe miejsce do wzrostu wszystkich warzyw i ziół. Dobrze na tym rosną rośliny ciepłolubne, bo pryzma szybko się ogrzewa.
fiskars databank
O ściółkowaniu
Wypróbowałem w ogrodzie nowy rodzaj ściółki: łuski z ziaren kakaowca. Zachowują się zupełnie wyjątkowo, gdyż pod wpływem wody sklejają się w skorupę. Roślinom to nie przeszkadza, a chwastom bardzo utrudnia życie. Sklejonych łusek nie rozwiewa wiatr, co stanowi o przewadze łuski nad popularną korą. Wyjątkową cechą tej ściółki jest również bardzo przyjemny zapach fabryki czekolady!
Aromat czuć nawet i miesiąc po wysypaniu rabat. Szkoda, że z czasem zanika. Wadą tej ściółki jest ograniczona podaż. Ale jeśli kiedyś uda się wam ją kupić, to serdecznie polecam.
Bardziej dostępnym materiałem jest słoma. Unikają jej ślimaki i myślę, że to wielu zainteresuje, biorąc pod uwagę perypetie z żarłocznymi mięczakami. Wadą słomy jest kolor. Słyszałem też, że kwiaty truskawek rosnących na glebie wyściółkowanej słomą łatwiej wymarzają niż te na glebie bez ściółki. Dla warzyw ciepłolubnych polecam agrowłókninę ściółkującą, która utrudnia wzrost chwastom i szybko się nagrzewa. A jeśli chcecie, by było i skutecznie, i ładnie, wtedy na powierzchni rozsypcie na przykład korę.
Złoże z dżdżownic
Często stosuję biologiczne aktywatory, które przyspieszają dojrzewanie kompostu: gnojówkę i wyciąg z mniszka lekarskiego albo gnojówkę z pokrzyw. Polewam nimi pryzmę podczas układania, bo to pobudza mikroorganizmy. Któregoś roku jednak nie miałem czasu nastawić gnojówki, a pryzmę już musiałem układać. Dlatego zamówiłem siedlisko dżdżownic.
Styropianowe pudełko przywieziono mi do domu. Otworzyłem je zaraz i w środku zobaczyłem kłębiącą się różową masę skąposzczetów. Każdy wędkarz zaraz by zrobił zamach na to moje pudełko, więc się chyłkiem rozejrzałem, na szczęście żadnego nie było w pobliżu. Na wszelki wypadek postanowiłem nie zwlekać i od razu wprowadzić nabytek do nowego mieszkania.
Mieszkanki pudełka to dżdżownice odmiany ‘Red Hybrid of California’, znacznie bardziej wydajne niż ich polskie kuzynki. Nie będę dokładnie wyjaśniał, na czym owa „wydajność” polega, dla ułatwienia napiszę tylko, że więcej jedzą i więcej… wydalają. A mnie właśnie chodzi o ten skarb, który tak masowo pojawia się na końcu przewodu pokarmowego tych dżdżownic.
fot. stevenkin / sxc.hu
Dla gleby nie ma nic lepszego. Gruzełki wzmacniają strukturę i wzbogacają ziemię w najlepszą próchnicę. Dżdżownice przerobią na nią wszystko, co organiczne: obornik, odpadki kuchenne, chwasty z ogrodu i wszelkie inne odpadki przeznaczane na kompost. Bałem się tylko, czy nie uciekną, i nawet myślałem o kupieniu zamkniętego kompostownika, by tam nie niepokojone zajmowały się trawieniem. Później przygotowałem jednak pryzmę na wolnym powietrzu, ale położyłem na ziemi siatkę o tak drobnych okach, by nie przecisnęły się w głąb ziemi i nie dostały się do nich krety, które od czasu do czasu buszują w pobliżu kompostownika. Jak wiadomo, mają one nie mniejszy apetyt na dżdżownice niż te na resztki.
Jeszcze chwilę patrzę na różowe kłębowisko położone na środku pryzmy i tak sobie myślę, że jednak zostaniemy przyjaciółmi. Od czasu do czasu podrzucę im trochę resztek organicznych i obornika, a one mnie gruzełki. Jeśli będą miały co jeść, wtedy nie w głowie im będą dalekie wycieczki. Na koniec zawsze przysypcie gniazdo odrobiną kuchennych resztek, polejcie wodą i tak zostawcie. Niech się rozgoszczą na nowych śmieciach.
Kaprysy pogody
Jakie będzie lato? Chłodne i deszczowe czy może raczej słoneczne i upalne? Z pogodą bywa różnie, a ogrodnicy najlepiej wiedzą, co z niej za gagatek. Pogoda nigdy nie mieści się w normach. Średnia temperatura każdego miesiąca jest zawsze kilka stopni albo powyżej normy, albo poniżej.
Opady? Patrząc w tabele i zestawienia, za głowę można się złapać. Bywa, że w ogóle nie pada. Ale może też dzień w dzień lać! Podtapiać i zatapiać. Poszczególne miesiące szykują różne niespodzianki, ale meteorolodzy tym się nie przejmują. Wszystko mierzą, a na koniec roku dodają, wyciągają średnią i wychodzi im norma.
A co z roślinami w ogrodzie? One mają się napić „średniej wieloletniej”? Kto ogrodnikom wymasuje plecy zbolałe od dźwigania konewek, gdy pogoda nie wyrabia normy opadów? Albo pocieszy, gdy się zamartwiają, że wszystko gnije, bo pogoda poczuła zew do pracy i deszcz zalewa rabaty? Pewien mądry człowiek powiedział mi, żebym nie przejmował się pogodą, bo i tak nie mam na nią wpływu. Tego się trzymam. Ale ponarzekać trochę można?
Z czystego wyrachowania wolę zapracowaną pogodę, bo w czasie deszczu ogród się cieszy, a u mnie mogłoby padać codziennie. I tak wszystko wsiąka w piach.
Piszę o kaprysach pogody, bo chcę wszystkich namówić, by w czerwcu pomyśleli o tym, jak łapać deszczówkę, magazynować ją i wykorzystywać wtedy, gdy pogoda odpoczywa. Naturalna deszczówka jest dla roślin najlepsza. Popijanie deszczyku to dla nich mniej więcej to samo, co dla nas gaszenie pragnienia źródlaną wodą. A więc bawimy się w zbieranie deszczówki?
Na początek postawmy pod rynnę starą, plastikową beczkę i ją przykryjmy. Wtedy nie wpadną tam żadne śmieci i zbiornik nie będzie wylęgarnią komarów. Na dole beczki trzeba wstawić kranik. A w ogrodzie deszczówki nigdy dość. Jest ciepła i nie zawiera wapnia, więc w pierwszej kolejności powinno się ją wykorzystywać do podlewania azalii, różaneczników, wrzosów i borówek amerykańskich. Na deszczówce robi się najlepsze gnojówki i preparaty wspomagające kompostowanie. Gdy wyjeżdżam na dłużej, to do zbiornika na wodę deszczową podłączam automatyczną konewkę do podlewania roślin doniczkowych.
Podlewanie
Ogrodnik, który wyjeżdża odpoczywać, jest wyjątkowo zestresowany. I wcale nie martwi się o to, czy na wczasach dopisze pogoda. Urlop to stres, ponieważ wszystko kwitnie, a tu akurat trzeba wyjechać. Po powrocie na pewno już zwiędną najpiękniejsze lilie i liliowce! „A co będzie z kwiatkami w doniczkach? Dobrze je podleję, postawię w cieniu. Tydzień na pewno przetrwają, ale przecież przed nami bite czternaście dni rozłąki!” Tak się dwa lata temu martwiłem i przed wyjazdem zastanawiałem, jak najlepiej przygotować rośliny do dwutygodniowego rozstania, że zapomniałem o jednym ważnym szczególe.
fot. pasi / sxc.hu
Mam w ogrodzie automatyczny włącznik czasowy podlewania i tak go nastawiłem, by co drugi dzień się włączał. Byłoby wszystko w porządku, gdyby nie to, że zapomniałem odkręcić wodę. Wróciłem z urlopu i o mało nie zszedłem na atak serca. Miałem rabaty z suszonymi roślinami! Wiele z nich wkrótce udało się doprowadzić do porządku, ale niektóre dopiero w następnym roku wróciły do dobrej formy. Jak zatem przygotować rośliny do wakacji, pomijając konieczność odkręcenia wody?
O roślinach doniczkowych myślę już w momencie sadzenia. Przygotowuję podłoże z dodatkiem żelu, który dobrze magazynuje wodę. Rośliny można też uprawiać w doniczkach z podwójnym dnem. Dolna część takiego pojemnika pełni funkcję zbiornika na wodę, z której korzystają korzenie. Zapas wystarcza nawet na dwa tygodnie.
Są też automatyczne systemy podlewania. Do każdej doniczki doprowadza się kapilary, końcówkę głównego przewodu zanurza w zbiorniku u na deszczówkę albo podłącza do kranu. Widziałem w sklepie ogrodniczym zestaw z włącznikiem czasowym, który uruchamiał pompę podającą wodę. Najlepszym rozwiązaniem będzie mimo wszystko troskliwy sąsiad, bo któż lepiej niż on zajmie się kwiatkami?
fot. lespowell / sxc. hu
Ciepło!
Moje zainteresowania też czasami odbiegają od tego, co zielone i co kwitnie. Pasjonuje mnie na przykład szeroko pojęta ekologia, zwłaszcza wykorzystanie odnawialnych źródeł energii. Dlatego teraz chcę napisać o tym, jak własnymi rękami zbudować na działce urządzenie do podgrzewania wody.
Po pracy w ogrodzie trzeba się przecież umyć, a w ciepłej wodzie robi się to i skuteczniej, i przyjemniej niż w zimnej. A jeśli tę podgrzaną wodę będziemy mieli za darmo, to będzie naprawdę wspaniale.
Sposób pierwszy: połóżcie na słońcu wąż ogrodowy wypełniony wodą, a po 20-30 minutach zawartość będzie miała taką temperaturę, że z przyjemnością umyjecie ręce, a nawet weźmiecie prysznic. Oczywiście wąż powinien być wystarczająco długi.
Sposób drugi: pomalujcie na czarno starą beczkę lub okrągły zbiornik na wodę (bojler), umieśćcie go na dachu altany, gdzie przez większą część dnia dociera słońce, i napełnijcie wodą. Na dół trzeba sprowadzić rurkę i zamontować kranik. Woda będzie spływała sama, trzeba tylko uważać, by się nie poparzyć, bo temperatura zawartości zbiornika może w czasie słonecznych dni znacznie przekraczać bezpieczną dla ludzkiej skóry.
Na dachu czasem układa się długi czarny przewód do podlewania roślin, który spełnia dokładnie to samo zadanie co bojler.
Majsterkowiczom z prawdziwego zdarzenia polecam sposób trzeci, czyli wybudowanie na działce kolektora słonecznego z prawdziwego zdarzenia. Widziałem kolektory, które skonstruowali mieszkańcy Kuńkowców pod Przemyślem, a byli tacy mili, że opowiedzieli, jak to zrobić.
Najpierw trzeba zbić drewnianą ramę, pomalować ją na czarno i zamocować plecy z blachy ocynkowanej. W innym miejscu na specjalnym kopytku (szablon) wygina się miedziane rurki i przylutowuje do absorbera z cienkiej blachy miedzianej. Jedną jego stronę maluje się na czarno, a gdy farba schnie, wtedy na dno ramy układa się wełnę mineralną z blachą aluminiową, a na to folię, taką jak do ogrzewania podłogowego. Na to układamy absorber czarną stroną do góry i wzmacniamy ramy metalowym kątownikiem. Od wierzchu kolektor powinno się jeszcze przykryć płytą poliwęglanową, którą trzeba uszczelnić sylikonem odpornym na temperaturę.
Szacunkowa cena takiego zestawu, który będzie wystarczający do domku na działce, wynosi około 2-2,5 tysiąca złotych. W ogrodach można też budować kolektory powietrzne do suszenia ziół, warzyw i owoców.
W czerwcu ilość starych chwastów, ściętej trawy i resztek kuchennych jest tak wielka, że nie tylko zaczynają się wysypywać ze skrzyni na odpadki, ale dolatuje stamtąd charakterystyczny zapaszek. To znak, że bakterie rozpoczęły swoją robotę. Najwyższy czas wziąć w ręce widły i założyć pryzmę kompostową.
Ogrodnik, który robi kompost, jest jak kucharz gotujący pożywne danie dla roślin. Ta myśl zawsze mi osładza mało przyjemną woń towarzyszącą pracy. Z samych odpadków powstaje jednak taki posiłek, który porównałbym do zupki na wodzie. Dlatego układając pryzmę, zagęszczam ją mączką ilastą albo bazaltową. Dobrym składnikiem kompostu jest także próchnica z węgla brunatnego. Przydałaby się jeszcze „kość do zupy”, czyli obornik. W pryzmie z naturalnym nawozem z całą pewnością powstanie pełnowartościowe danie dla roślin. Mnie dosyć łatwo o obornik, bo mieszkam na wsi. Wykorzystuję taki, jaki akurat jest: bydlęcy, koński albo świński. Jeśli ktoś ma w pobliżu fermę brojlerów, może tam poprosić o trochę suchej ściółki, która po nasączeniu wodą szybko zamienia się w mocny nawóz.
Układam warstwami obornik i odpadki roślinne. Najgrubsze części wrzucam do rozdrabniacza. Jeśli ktoś nie ma rozdrabniacza, to wszystkie grube części może umieścić na spodzie pryzmy. Na to idzie warstwa odpadków i warstwa obornika, odpadki, obornik, odpadki… Każdą warstwę posypuję mączkami, nasączam wodą albo aktywatorem kompostowym domowej roboty. Łatwo go zrobić: potrzeba 2 kilogramów pociętych liści mniszka z korzeniami i 10 litrów wody. Następnego dnia można to już wykorzystać. Polewam pryzmę wyciągiem nierozcieńczonym, na kompost wyrzucam też resztki roślin. Ten aktywator naprawdę przyspiesza dojrzewanie kompostu. Można nim również polewać glebę, bo pobudza do działania mikroby w niej żyjące. Proszę stosować raz w miesiącu i regularnie przerabiać pryzmę, by ją napowietrzać. Wtedy próchnica powinna być gotowa na jesienny sezon nawożenia gleby!
Wiszące ogrody Semiramidy
Próbowałem nie raz uprawy roślin w wiszących pojemnikach. Będę szczery i wyznam, że z różnym skutkiem. Ale ponieważ zwisające kaskady kwiatów zawsze bardzo mi się podobały, dlatego w końcu i na nie znalazłem sposób.
Na pewno słyszeliście o Babilonie i królu Nabuchodonozorze. To był władca jak z bajki. Miał potężne królestwo i pałac oraz piękną żonę. Jaka to wielka musiała być miłość, skoro dla ukochanej Amytis kazał zbudować tak cudowne ogrody, że pisali o nich podróżnicy. Wiszące ogrody Semiramidy (nie wiadomo, dlaczego nazwano je imieniem królowej, która żyła znacznie wcześniej) założono na dachach pałacu zrobionych z ołowiu i zaimpregnowanych smołą. Drzewa i pnącza rosły również obok pałacu na skarpach uformowanych w tarasy. Wszystkie rośliny zwieszały się w dół, sprawiając wrażenie, jakby były zawieszone w powietrzu. Nie ma niestety autentycznych malowideł tego dzieła sztuki. Są tylko współczesne wyobrażenia o tym, jak wyglądał ten cud starożytnego świata.
Budowanie własnego wiszącego ogródka najlepiej zacząć od przygotowania dobrego podłoża. Powinno ono zatrzymywać wodę, a więc zawierać specjalną glinkę lub żel. Najważniejsza uwaga dotycząca pielęgnacji takiego pojemnika jest taka, że nie wolno dopuścić do przesuszenia podłoża. Wyschnięty torf bowiem, a jest on jego głównym składnikiem, nigdy w pełni nie odzyskuje swych właściwości. Nawet jeśli uda się go reanimować, nie będzie już magazynował tyle wody, ile mógł przed katastrofą. Trzeba więc nie tylko dmuchać i chuchać na wszystkie bratki i pelargonie, które sadzi się do pojemników, ale przede wszystkim pamiętać, że będą piękne w podłożu regularnie podlewanym.
A teraz najważniejsze: jak to zawiesić? Z oferty centrów ogrodniczych trudno wybrać coś eleganckiego i niedrogiego. Najbardziej popularne są plastikowe zawieszki, często sprzedawane razem z doniczkami, ale ich nie polecam. Czasami myślę, że producentom zależy jedynie na sprzedaży, a to, jak się sprawują podczas użytkowania, już ich nie interesuje. Często się łamią, pękają, tracą kolor.
Tym bardziej ucieszyła mnie przesyłka od pana Wojciecha Kocielińskiego, który przysłał mi do przetestowania zawieszki ze stalowego drutu. Doniczka wisi, a z odległości kilku kroków drutu nie widać. Jakby lewitowała. Świetny wynalazek! Konstrukcja jest mocna, a drut łatwo założyć na doniczkę, bo na końcu znajduje się pętla, w którą wkłada się doniczkę i całość zawiesza na małej pętelce zrobionej u góry. Wielkość pętli daje się łatwo regulować, więc można zawiesić donice każdego kształtu i pojemności. Ja te zawieszki wykorzystuję do zwykłych, plastikowych donic, których mało elegancki wygląd poprawiam, obwiązując doniczkę tkaniną jutową. Wsuwam ją między drut a doniczkę i wszystko się trzyma.
a) Bardzo często się zdarza, że gleba jest po prostu nieaktywna. Nie jest więc normalnym środowiskiem, w którym kipi życie widzialne (na przykład dżdżownice) i niewidzialne gołym okiem (promieniowce, grzyby, bakterie), lecz podłożem składającym się z mniejszych i większych okruchów skał i minerałów. Regularnie polewajcie taką glebę aktywatorem z mniszka lub pokrzywy oraz zasilajcie kompostem i wzmacniajcie nawozami zielonymi. Z czasem gleba się ożywi, a sytuacja unormuje. Przepis na aktywator podaję we fragmencie "O kompoście".
Niezależnie od tego namawiam również, by w maju nastawić gnojówkę z pokrzyw do zasilania roślin i ochrony przed chorobami. Przepis na gnojówkę podaję we fragmencie "Parzy!".
O kompoście
Dostępne w wersji pełnejCebulowe
Jednoroczne
Byliny
Tymczasem w ogrodzie rozpoczyna się czas niebiesko-białego pokazu urody dzwonków brzoskwiniolistnych (Campanula persicifolia) widocznych na fotografii. Kończąc listę najważniejszych bylin z mojej kolekcji, muszę jeszcze wymienić żółte słoneczniki szorstkie (Heliopsis sabra) i białe krwawniki kichawce (Achillea ptarnica). Zupełnie przypadkiem posadziłem je razem i uzyskałem przepiękny efekt. Towarzyszą im róże i kolorowe lilie. Wiele z nich nie zadowala się byle czym, ale najmniej wybredne mieszańce azjatyckie obłaskawione obfitą dawką kompostu sprawiają naprawdę wiele radości. Po kwitnieniu wszystkie liście trzeba przyciąć na takiej wysokości, by zostały tylko ulistnione łodygi. Wtedy nie będą wiązały nasion, lecz rozbudowywały cebule. Sezon kończą rudbekie (Rudbeckia fulgida), najważniejsze byliny drugiej części lata, wysokie floksy, rozchodniki olbrzymie i astry marcinki.
Bluszczyk kurdybanek
Rośliny na wiele lat
Jak bluszczyk kurdybanek (Glechoma hederacea), którego liście mają korzenny aromat i można je wykorzystywać jako jeden ze składników wiosennych sałatek, dodatek do zup (na przykład zwykłej kartoflanki), jajecznicy, omletów i zapiekanek. Bluszczyk roślinie w Polsce dziko, ale zadomowił się też w moim ogrodzie. Pisałem o nim we fragmencie "Bluszczyk kurdybanek".
Liście stokrotek można dodawać do sałatek, a kwiaty nadają się na zupę. Zawsze przygotowuję ją według przepisu, który podałem we fragmencie "Małe co nieco ze stokrotek".
Dostępne w wersji pełnejMączniak prawdziwy
Jeśli jednak kędzierzawość się pojawia, ale nie stanowi wielkiego problemu, wtedy można brzoskwinie opryskać preparatem ze skrzypu, opisanym już we fragmencie "Mączniak prawdziwy".
Ochrona chemiczna jest dla ogrodnika amatora bardzo trudna, bo musi on dobrze określić dzień wykonania oprysku. Robi się go wtedy, gdy larwy wylęgają się z jaj złożonych na zawiązkach owoców i wgryzają się do środka. Są nawet specjalne pułapki (pytajcie o nie w sklepach ogrodniczych) do prognozowania, kiedy to nastąpi. Trzeba sprawdzać, kiedy przykleja się najwięcej motyli, i odmierzyć liczbę dni, które mają upłynąć od intensywnych lotów do wyklucia się larw. Ten okres jest różny dla poszczególnych gatunków drążących śliwki, jabłka i czereśnie. Z tymi ostatnimi jest stosunkowo prosto, bo można obserwować, co się dzieje z akacjami. Pisałem już o tym we fragmencie o "O szkodnikach robinii i czereśni". Nie wolno przegapić terminu oprysku, bo jeśli larwy wgryzą się do owoców, to umarł w butach. O właściwy termin wykonania oprysków pytajcie też znajomych sadowników.
Dostępne w wersji pełnej