- W empik go
Zarnica - ebook
Zarnica - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 388 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W miesiącu czerwcu, dnia nie pomnę którego, roku – roku nie podaję umyślnie, aby powieści cech historyi nie nadawać; – pociąg kolei żelaznej, idący z Pesztu do Bazjaszu, spóźnił się. Spóźnienie nie pociągało za sobą następstw smutnych, żadnych. W Bazjaszu kończy się droga żelazna, łącząca Zachód ze Wschodem. Arterya komunikacyjna sztuczna styka się tu z naturalną, z Dunajem, który pełni służbę dalej, zabierając na grzbiet swój potężny podróżnych, pakunki, towary, depesze, listy etc… i odwożąc to wszystko do morza Czarnego, a ztamtąd rozsyłając po świecie Bóg wie jak daleko. A świat ten, to Wschód, na którym ludzie czasu nie cenią. Spóźnienie przeto nie miało i mieć nie mogło doniosłości wielkiej. To co kolej wiezie, pojedzie dalej. Dunaj zawsze gotów do pełnienia służby. Szlak ten wodny otworem stoi, jak w dzień tak w nocy: jedź kiedy chcesz, zwłaszcza, że parowiec Lloyda austry – ackiego ani myślał puszczać się w podróż dalszą, aż po przyjściu pociągu. Z tego powodu, trudno było zrozumieć niepokój, jakiemu, z racyi spóźnienia się pociągu, oddawał się, na dworcu kolei, człowiek pewien.
– Co to znaczy? – zapytał posługaczy, którzy, albo mu nie odpowiadali wcale, albo odpowiadali obojętnem ramion ściśnieniem. Pół godziny już mija, a pociągu jak nie ma tak nie ma!…
Dłonią czoło pocierał i ruchem tym fez sobie na tył głowy zsuwał.
– Czy się to iak często zdarza? – zapytał z tragarzy jednego, który, niewiedząc o co chodzi, odparł mu:
– Co?
– To że się pociąg spóźnia?
– Nigdy.
– A więc?
– Więc cóż?
– Spóźnił się przecie teraz!
Tragarz ramionami ruszył i odszedł, pozostawiając człowieka w fezie w niepokoju, wzrastającym w miarę, jak minuty upływały a świstanie sygnałowe słyszeć się nie dawało. Ustawicznie zegarek z zanadrza wydobywał, okiem nań rzucał i do ucha go przykładał.
– Gdyby to się na naszym zdarzyło memlekiecie – mówił do siebie – to jeszcze! U nas Turcy, a Turcy co tylko robią, to jawasz…. Ale tu…. tu? A! chybaż oni nie przyjadą.
Strzeliło mu coś w myśli. Obejrzał się. Zoczył urzędnika jakiegoś w mundurze, i do niego:
– Powiedz mi – zaczął.
Urzędnik odstąpił kroków parę w tył, zmierzył go okiem od stóp do głowy i zapytał:
– Jakże to on śmie do mnie perdu przemawiać?……! Zkąd ta poufałość?….
– To nie dla poufałości, a dla dowiedzenia sięczy pociąg przyjdzie….
– Czy on z tamtej strony, że taki nieokrzesany?…
– Ja nie nieokrzesany, a niespokojny….
– Niechże on niespokojnym pozostanie…. Ja się z nim w rozmowę wdawać nie myślę….
Rozmowa ta krótka toczyła się w narzeczu, któremu za podstawę służył język serbski, łamany i przez urzędnika i przez nieznajomego. Urzędnik łamał go z niemiecka, nieznajomy zaś nadawał mu akcent i zwroty, które go często niezrozumiałym czyniły.
Urzędnik począł sobie pod nosem pogwizdywać i odszedł.
– Co też to tu za ludzie! – zawołał człowiek w fezie. Ani się dopytać!…. Coby to im szkodziło czelakowi odpowiedzieć?
Głową kręcił i nosem czmychał, a na zegarek wciąż spoglądał.
Z wyrazów: memlekiet, co znaczy "kraj, " i czelak, co znaczy "człowiek," domyślamy się narodowości, do jakiej niespokojny nieznajomy należy. Wyrazów tych używają Bułgarzy jedni, pomiędzy Słowianami podunajskimi. Więc to Bułgar! Bylibyśmy go poznali z powierzchowności, z kształtów postaci, z rysów i wyrazu oblicza. Bułgarzy mają typ, swój właściwy, nacechowany piętnem odrębnem, który jednak opisać się dokładnie nie da, zwłaszcza z punktu ogólnego. Sród nich rzucają się w oczy dwa typy, któreby nazwać można wiejskim i miejskim. Wieśniacy wyglądają bardziej po słowiańsku; w mieszczanach widać pomieszanie ras, które wypadło na korzyść jakiejś rasy zamiejscowej, oczekującej na to ażeby ją etnologia wyśledziła i zdefiniowała. Rasa ta wniosła kolor oczu i kolor włosów, jeden i drugi czarny, wniosła śniadawość cery, suchość kompleksyi i wyrazistość fizyognomii, ruchliwej i jakby wiecznie zaniepokojonej. Bułgarzy stykają się i łączą z Turkami, Grekami, Ormianami i Rumunami, ale różnią się od tych wszystkich razem, jak też od każ – dej z tych narodowości z osobna wziętej. Co więcej. Mocno będąc przez historyą posądzani o nasiąknięcie pierwiastkiem mongolskim, nie wydają pierwiastkowi temu świadectwa powierzchownością swoją. Fizyognomia Bułgara nie przypomina bynajmniej znanej dobrze fizyognomii Mongoła. Zdobywcę, co narodowi nazwę nadali, utonęli w nim i rozpłynęli się, nakształt kropli trucizny w miliardzie wiader wody, rozpuszczanej przez homeopatnie w celu preparowania pigułek mikroskopijnych. Ślad pozostał w historyi; na fizyognomii atoli narodowej znikł ze szczętem i może to tylko sprawił, że nadał jej odrębność, wyróżniającą ją pośród narodów bratniego plemienia. Bułgara sród Słowian, z łatwością rozpoznać można. Dlatego to powiedziałem powyżej, iż poznałbym był narodowość, do jakiej niespokojny nieznajomy należy, i bez wymówionych przez niego wyrazów: memlekiet i czelak, które wszelką pod tym względem wątpliwość stanowczo usuwały.
Nieznajomy był to Bułgar czystej krwi: brunet, trochę śniadawy, suchy, wzrostu miernego, oczu żywych i ruchliwych ruchliwością ciekawości, młody, nie wydawał sio bowiem na człowieka, mającego liczyć lat więcej jak 30. Ubiór jego należał do tego rodzaju, który w Turcyi nazywają "ubiorem reformy," przypominającym trochę mundur wojskowy, trochę surdut kwakra. Była to tunika granatowa z kołnierzem stojącym, zapinana na jeden rząd guzików czarnych, spodnie czarne, kamizelka atłasowa na drobne guziczki pod samą zapięta szyję, krawatka uwiązana niezgrabnie, łańcuszek od zegarka srebrny, na głowie fez czerwony z chwastem, na nogach trzewiki lakierowane. Niezgrabność w oczy biła. Ubranie wisiało jak na manekinie; stan tuniki wydawał się za długi, rękawy miały minę krótkich, spodnie wykręcały się z przodu w tył, – widocznie ubiór ten był ubiorem przybranym, i ten co go nosił czuł się w nim tak, jak czasu onego czuli się dziadowie nasi, gdy zrzucali kontusze a włazili we fraki. Uczucie to definiowano za pomocą wyrazu: "okradzony." Wydawało się człowiekowi, nawykłemu do długich pół i szerokich rękawów, że jest oskubanym z ogon t i skrzydeł. Coś podobnego wydawać się musiało i nieznajomemu, tylko że uwagę jego pochłaniało nie ubranie, a najprzód to, że się pociąg spóźniał, powtóre to, że i o powody opóźnienia dopytać się nie mógł.
Odprawiony przez urzędnika z niczem, począł burczeć pod nosem i dopuszczać się giestów, które się co najmniej dziwacznemi wydawały. Ręce wyciągał i do góry podnosił, dłoniami się za czoło chwytał, wydobywał zegarek i coś do niego przemawiał, palcem mu kiwając. Urzędnik obserwował go zdaleka, znikł na chwilę i po chwili powrócił w towarzystwie człowieka poważnego, w mundurze, więc także urzędnika, zapewne przełożonego swego. Ten na nieznajomego zdaleka najprzód popatrzył, następnie podszedł do niego i przemówił:
– Co panu jest?
– Co mi jest?… Mnie to jest, żem się oszukał….
– Nie do mnie należy, pytać pana w jakim względzie…. ale….
– Czemu? – podchwycił nieznajomy, przerywając i nie dając urzędnikowi poważnemu kończyć frazesu rozpoczętego. Nie wolno!…. otóż to właśnie dziwi mnie…. Powiadano mi, że w węgierskiej krainie panuje wolność, a tu tymczasem nawet pytać nie wolno….
– Nie to chciałem powiedzieć – zaczął urzędnik.
– Ja nie wiem, coś powiedzieć chciał, wiem tylko, że pytać nie wolno….
– Ależ nie!….
– Doznałem tego na sobie…. Od pół godziny przeszło pytam i nikt nie odpowiada…. Piękna mi wolność!….
Ubodnięty, zdaje się, wykrzyknikiem tym urzędnik, odparł żywo:
– Jeżeli pan chcesz wiedzieć, to tu wolno pytać albo nie pytać, ale też wolno pytanym odpowiadać albo nie odpowiadać; nie wolno jednak w miejscach publicznych stroić miny i giestykulować w sposób ni przyzwoity…. Rozumiesz pan?
Bułgar nie rozumiał. Pojąć nie mogł, przez co ściągnął na siebie to ostrzeżenie, wypowiedziane tonem uczonym i poważnym.
– Znajdujesz się pan nieprzyzwoicie; przemawiasz do ludzi przyzwoitych (tu oczami na stojącego obok urzędnika młodego wskazał) perdu….
– Perdu? – zapytał Bułgar tonem zdziwienia.
– Tak…. Perdu mówią tylko do lokaja, ale nie do kajzerlichkeniglich pestdonaueisenbahngeschafts magazyniera….
Nieznajomy szeroko oczy otworzył, usłyszawszy tytuł taki majestatyczny.
– Tak – dla dobitności snadź większej powtórzył poważny urzędnik – do lokaja, ale nie do….
Znów tytuł cały wygłosił, zapytując w końcu z przyciskiem: – Rozumiesz pan?…
– Rozumiem, o!… rozumiem; nie rozumiem jednak tego – odparł Bułgar, spoglądając na zegarek – czemu pociąg nie przybywa…
– Nie przybywa… bo nie przybywa… – rzekł urzędnik flegmatycznie.
Bułgar rzucił się, jak – jak to powiadają – oparzony i zrobił giestów kilka niecierpliwość oznaczających.
– Ostrzegałem pana raz, ażebyś się przyzwoicie na dworcu kolei zachowywał… – odezwał się urzędnik. Ostrzeżenie ponawiam po raz wtóry i ostrzegam, iż za trzecim razem do protokółu pana pociągnę…
– Co mi tam protokół wasz!… – zawołał Bułgar.
– O! to za wiele, mój miły panie… Proszę… Nieznajomy udał się do bióra, nad drzwiami którego figurował napis, oznaczający że to bióro dyrektora i w którem dwaj młodzi ludzie, każdy przy stoliku osobnym, zajęci byli pisaniem. Dyrektor skinął na jednego z piszących, sam usiadł na fotelu za trzecim stolikiem papierami założonym i począł nieznajomemu pytania zadawać:
– Jak się pan nazywasz?…
– A ty, jak?… – odpowiedział zapytany.
– Zapisz pan tę odpowiedź… – rzekł dyrektor do pisarza – dodając, że się do mnie odezwał perdu…
Pisarz zapisał.
Dyrektor, pomyślawszy przez chwilkę, znów zaczął:
– Ostrzegam pana, iż ukrywanie imienia i nazwiska budzi podejrzenie występnych zamiarów, radzę przeto panu na zapytania moje odpowiadać…
– Wszak przed chwilą powiedziałeś, że w węgierskiej krainie wolno odpowiadać lub nie odpowiadać… Nie mogłem się odpowiedzi na pytanie moje doprosić, więc i ja nie myślę odpowiedzi dawać..
Dyrektor głową pokręcił, krzyknął i odparł:
– Stoisz pan przed urzędem, przed protokółem, w charakterze obwinionego, pod zagrożeniem utraty wolności, jeżelibyś prawu zadość nie uczynił…
Tłómaczenia tego wysłuchał Bułgar, jak opowiadania o wilku żelaznym. Prawo, zdaje się, było dla niego rzeczą obcą.
– Cóż więc?… – zapytał urzędnik. Decydujesz się pan odpowiadać?…
– Hm… – rzucił Bułgar ramionami. Czemużbym odpowiadać nie miał!… Może też i ja dopytam się – Jak się pan nazywasz?…
– Stojan Szumlański…
– Szumlański?… – podchwycił dyrektor. Szumlański był wachmistrzem w pułku huzarów, w którym i ja służyłem… Czy to nie krewny jaki?…
Bułgar ramionami ścisnął, na znak niewiadomości.
– Jakże to mu na imię było?… – zamyślił się dyrektor na chwilkę. A!… Aleksander. Czy to nie krewny jaki pański, Aleksander Szumlański?…
Może i krewny… Czyja wiem… Bratu memu rodzonemu na imię Aleksander.
Zapytania powyższe czynił urzędnik tonem zwyczajnym, poufnym. Zmienił ton i odezwał się urzędowym basem:
– Ile pan masz lat?…
– Trzydzieści dwa…
– Gdzieś się pan urodził?…
– W Tyrnawie…
– W Tarnawie?… o… – tu znów ton zmienił. O i tamten Szumlański był z Tarnawy rodem… Wiem o tem, bośmy w Tarnawie przez dwie zimy stali… To rzecz osobliwa!…
Nie znający się na geografji urzędnik widocznie się mylił, nie zważając na różnicę jednej litery i licząc miejscowość jedną za drugą. Nie zmieniał już jednak tonu zniesienia z poufnego na urzędowy. Wspomnienie kolegi w dobry go wprawiło humor. Musiał Szumlański on być koleżką-huzarem, budzącym miłe wspomnienia. Machnął na pisarza ręką, co oznaczało, żeby spisywania protokółu zaniechał, wstał z krzesła urzędowego i w następujące do Bułgara odezwał się słowa:
– Wszystko to dobrze, tylko po przyjacielsku panu powiem, że to źle, żeś taki nieokrzesany… To demokracja temu winna… Nachwytałeś się jej pan w Turcji i oto, gdyby nie ja, byłbyś się niemałego nabawił kłopotu… Nie powiem ja, żebym demokracyi nie lubił, b… a teremieszen!… – zaklął po węgiersku – ale… ot co… lepiej było w domu siedzieć… Czy dawno pan z domu?…
– Tydzień temu… – odrzekł Bułgar.
– Hm… – urzędnik się zamyślił. Tydzień temu… Pan, jak widzę, lubisz się bawić w ślepą babkę, mniejsza o to… Przez przyjaźń dla wachmistrza, który niezawodnie jest krewnym pańskim, radzę panu, nie wdawaj się zanadto z demokracją, bo źle natem wyjść możesz… Ubliżyłeś kajzerkeniglich pestdonaueizenbabngeselsebafts magazynierowi; ubliżyłeś mnie i uszło to panu na sucho; ale możesz ubliżyć komuś takiemu, co panu tego płazem nie puści…
Dyrektor najwyraźniej znajdował się w błędzie, nie tylko pod względem położenia Tyrnawy, ale także pod względem znaczenia demokracji, w błędzie, z którego Bułgar nie umiał go wyprowadzić, albowiem nie wiedział o co chodzi. Poważna postawa dyrektora imponowała mu. Sposób przemawiania był taki, że zdawało się, nie może mylić się człowiek, co się z taką odzywa pewnością. Że jednak z po za tej powagi i z po za tej pewności przebijała się łagodność, więc Bułgar nasz odważył się zadać zapytanie, które mu na sercu ciążyło.
– E… – rzekł – wszystko to dobrze, ale, dla czego się pociąg spóźnia?…
Dyrektor ustami ruszył, minę zrobił i odparł:
– Spóźnia się…
– Dla czegóż?…
– Dla tego, że na czas nie przychodzi…
– Słyszałem o wypadkach, o wyskoczeniu z szyn, o zabijaniu się ludzi… Czy nie zaszedł wypadek jaki?…
– Kto to wie.. Ale nie… Byłyby sygnały alarmowe… Nie, wypadek nie zaszedł żaden…
– Więc pociąg przyjdzie?…
– O tem wątpić nie można…
– Może zabłądził?… Może inną jaką drogą się puścił?…
– Nie sposób… – odrzekł urzędnik poważnie, spoglądając z niejakiem politowaniem na człowieka, co się z podobnie niedorzecznem wyrwał zapytaniem.
– Więc przyidzie z pewnością?…
– Z jaknajwiększą…
Uspokojony nareszcie, począł się Bułgar przyzwoiciej nieco zachowywać na dworcu. Zaniechał ruchów niecierpliwość oznaczających, usiadł na ławeczce, posiedział trochę, na zegarek się popatrzył, wstał, odzież swoją do porządku przyprowadził i zaledwie to uczynił, usłyszał świst przeraźliwy połączony ze stękaniem gwałtownem. W dali ukazała się biała kita dymu w tył odrzucona, a pod nią komin, lokomotywa i długi szereg wagonów. Rozległ się szum i huk, słyszeć się dało sztukanie, ziemia zadrżała i tyle oczekiwany przez naszego Szumlańskiego pociąg wjechał pod okop dworcowy i stanął.
Na raz jeden otworzyły się wszystkich wagonów drzwiczki i ukazały się w takowych postacie ludzkie. Podróżni wysypali się hurmem.
Bułgar nasz biegiem przeszedł wzdłuż pociągu, zatrzymując się przy każdych drzwiczkach i przypatrując się wnętrzom wagonów. Przeszedł z końca w koniec, wrócił, stanął na chwilkę, ruszył do drzwi wychodnych, bacznem okiem patrzał w oczy każdego podróżnego płci obojej i kiedy ostatni mimo niego przeszedł, z rozpaczą prawie ręką machnął.
Dyrektor, który z obowiązku swego asystował przyjściu pociągu, przechodził właśnie powoli i poważnie. Bułgar przed nim stanął i dłonie załamał. Dyrektor się zatrzymał.
– No? – odezwał się ten ostatni tonem zapytania.
Bułgar westchnął głęboko.
– Coś panu brak, jak widzę…
– Brak mi ich…
– Co za ich?…
– Siostry mojej i szwagra mego…
– To siostra pańska za mąż wyszła?… a która, jeżeli się zapytać wolno?…
Ciekawość ta zdziwiła Bułgara. Zmierzył urzędnika wzrokiem od stóp do głów, odsapnął i ramionami ścisnął.
– Starsza, średnia, czy najmłodsza?… – kończył dyrektor.
– I starsza i średnia; najmłodsza jeszcze nie – odparł Bułgar.
– No proszę!… a to szczęśliwie!… to się rzadko w czasach naszych zdarza. A musiały powyrastać na ładne kobiety; znałem je dziećmi i zanosiło się, że będą z nich fajne dzieweczki… Hm… Starsza i średnia za mąż powychodziły..
Bułgar słuchał urzędnika z podziwieniem wzruszał ramionami, lecz czy to skutkiem trudności w porozumiewaniu się z nim, czy też dla tego że był zafrasowany, nie wdawał się w rozmowę, któraby go z błędu wyprowadziła. Dyrektor zadał mu jeszcze pytanie następujące:
– Więc miała pociągiem tym przyjechać?
– Miała i nie przyjechała… a ja nie wiem, co dalej począć…
– Czekać na pociąg następny…. Bułgar ręką machnął.
– Nie przyjechała dziś, to przyjedzie jutro… A radbym zobaczyć… Nie poznałaby mnie i ja ni" poznałbym jej, chociażby mi po przed sam nos przeszła… Tyleż-bo to lat!…
Słowa te uderzyły Bułgara. Zawołał:
– I ja bym jej nie poznał!… O, najpewniej nie poznałem!… Tyle lat!… Przeszła mi przed nosem, a ja nie wiedziałem że to ona!… O tak!…
Dyrektor coś na to odpowiedział; lecz Bułgar słów jego już nie słyszał. Wybiegł z dworca i pędem udał się na brzeg Dunaju, do przystani, w której stał statek parowy, buchający dymem z komina i szumiący parą, której ciśnienie maszynista w kotle regulował, przygotowując maszynę do podróży. Na pokładzie krzątali się ludzie. Oficerowie dawali rozkazy, majtkowie biegali – ruch załogi okrętowej znamionował zbliżanie się chwili odjazdu.