Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zarnica - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zarnica - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 388 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. OCZE­KI­WA­NIE.

W mie­sią­cu czerw­cu, dnia nie po­mnę któ­re­go, roku – roku nie po­da­ję umyśl­nie, aby po­wie­ści cech hi­sto­ryi nie nada­wać; – po­ciąg ko­lei że­la­znej, idą­cy z Pesz­tu do Ba­zja­szu, spóź­nił się. Spóź­nie­nie nie po­cią­ga­ło za sobą na­stępstw smut­nych, żad­nych. W Ba­zja­szu koń­czy się dro­ga że­la­zna, łą­czą­ca Za­chód ze Wscho­dem. Ar­te­rya ko­mu­ni­ka­cyj­na sztucz­na sty­ka się tu z na­tu­ral­ną, z Du­na­jem, któ­ry peł­ni służ­bę da­lej, za­bie­ra­jąc na grzbiet swój po­tęż­ny po­dróż­nych, pa­kun­ki, to­wa­ry, de­pe­sze, li­sty etc… i od­wo­żąc to wszyst­ko do mo­rza Czar­ne­go, a ztam­tąd roz­sy­ła­jąc po świe­cie Bóg wie jak da­le­ko. A świat ten, to Wschód, na któ­rym lu­dzie cza­su nie ce­nią. Spóź­nie­nie prze­to nie mia­ło i mieć nie mo­gło do­nio­sło­ści wiel­kiej. To co ko­lej wie­zie, po­je­dzie da­lej. Du­naj za­wsze go­tów do peł­nie­nia służ­by. Szlak ten wod­ny otwo­rem stoi, jak w dzień tak w nocy: jedź kie­dy chcesz, zwłasz­cza, że pa­ro­wiec Lloy­da au­stry – ac­kie­go ani my­ślał pusz­czać się w po­dróż dal­szą, aż po przyj­ściu po­cią­gu. Z tego po­wo­du, trud­no było zro­zu­mieć nie­po­kój, ja­kie­mu, z ra­cyi spóź­nie­nia się po­cią­gu, od­da­wał się, na dwor­cu ko­lei, czło­wiek pe­wien.

– Co to zna­czy? – za­py­tał po­słu­ga­czy, któ­rzy, albo mu nie od­po­wia­da­li wca­le, albo od­po­wia­da­li obo­jęt­nem ra­mion ści­śnie­niem. Pół go­dzi­ny już mija, a po­cią­gu jak nie ma tak nie ma!…

Dło­nią czo­ło po­cie­rał i ru­chem tym fez so­bie na tył gło­wy zsu­wał.

– Czy się to iak czę­sto zda­rza? – za­py­tał z tra­ga­rzy jed­ne­go, któ­ry, nie­wie­dząc o co cho­dzi, od­parł mu:

– Co?

– To że się po­ciąg spóź­nia?

– Nig­dy.

– A więc?

– Więc cóż?

– Spóź­nił się prze­cie te­raz!

Tra­garz ra­mio­na­mi ru­szył i od­szedł, po­zo­sta­wia­jąc czło­wie­ka w fe­zie w nie­po­ko­ju, wzra­sta­ją­cym w mia­rę, jak mi­nu­ty upły­wa­ły a świ­sta­nie sy­gna­ło­we sły­szeć się nie da­wa­ło. Usta­wicz­nie ze­ga­rek z za­na­drza wy­do­by­wał, okiem nań rzu­cał i do ucha go przy­kła­dał.

– Gdy­by to się na na­szym zda­rzy­ło mem­le­kie­cie – mó­wił do sie­bie – to jesz­cze! U nas Tur­cy, a Tur­cy co tyl­ko ro­bią, to ja­wasz…. Ale tu…. tu? A! chy­baż oni nie przy­ja­dą.

Strze­li­ło mu coś w my­śli. Obej­rzał się. Zo­czył urzęd­ni­ka ja­kie­goś w mun­du­rze, i do nie­go:

– Po­wiedz mi – za­czął.

Urzęd­nik od­stą­pił kro­ków parę w tył, zmie­rzył go okiem od stóp do gło­wy i za­py­tał:

– Jak­że to on śmie do mnie per­du prze­ma­wiać?……! Zkąd ta po­ufa­łość?….

– To nie dla po­ufa­ło­ści, a dla do­wie­dze­nia się­czy po­ciąg przyj­dzie….

– Czy on z tam­tej stro­ny, że taki nie­okrze­sa­ny?…

– Ja nie nie­okrze­sa­ny, a nie­spo­koj­ny….

– Nie­chże on nie­spo­koj­nym po­zo­sta­nie…. Ja się z nim w roz­mo­wę wda­wać nie my­ślę….

Roz­mo­wa ta krót­ka to­czy­ła się w na­rze­czu, któ­re­mu za pod­sta­wę słu­żył ję­zyk serb­ski, ła­ma­ny i przez urzęd­ni­ka i przez nie­zna­jo­me­go. Urzęd­nik ła­mał go z nie­miec­ka, nie­zna­jo­my zaś nada­wał mu ak­cent i zwro­ty, któ­re go czę­sto nie­zro­zu­mia­łym czy­ni­ły.

Urzęd­nik po­czął so­bie pod no­sem po­gwiz­dy­wać i od­szedł.

– Co też to tu za lu­dzie! – za­wo­łał czło­wiek w fe­zie. Ani się do­py­tać!…. Coby to im szko­dzi­ło cze­la­ko­wi od­po­wie­dzieć?

Gło­wą krę­cił i no­sem czmy­chał, a na ze­ga­rek wciąż spo­glą­dał.

Z wy­ra­zów: mem­le­kiet, co zna­czy "kraj, " i cze­lak, co zna­czy "czło­wiek," do­my­śla­my się na­ro­do­wo­ści, do ja­kiej nie­spo­koj­ny nie­zna­jo­my na­le­ży. Wy­ra­zów tych uży­wa­ją Buł­ga­rzy jed­ni, po­mię­dzy Sło­wia­na­mi po­du­naj­ski­mi. Więc to Buł­gar! By­li­by­śmy go po­zna­li z po­wierz­chow­no­ści, z kształ­tów po­sta­ci, z ry­sów i wy­ra­zu ob­li­cza. Buł­ga­rzy mają typ, swój wła­ści­wy, na­ce­cho­wa­ny pięt­nem od­ręb­nem, któ­ry jed­nak opi­sać się do­kład­nie nie da, zwłasz­cza z punk­tu ogól­ne­go. Sród nich rzu­ca­ją się w oczy dwa typy, któ­re­by na­zwać moż­na wiej­skim i miej­skim. Wie­śnia­cy wy­glą­da­ją bar­dziej po sło­wiań­sku; w miesz­cza­nach wi­dać po­mie­sza­nie ras, któ­re wy­pa­dło na ko­rzyść ja­kiejś rasy za­miej­sco­wej, ocze­ku­ją­cej na to aże­by ją et­no­lo­gia wy­śle­dzi­ła i zde­fi­nio­wa­ła. Rasa ta wnio­sła ko­lor oczu i ko­lor wło­sów, je­den i dru­gi czar­ny, wnio­sła śnia­da­wość cery, su­chość kom­plek­syi i wy­ra­zi­stość fi­zy­ogno­mii, ru­chli­wej i jak­by wiecz­nie za­nie­po­ko­jo­nej. Buł­ga­rzy sty­ka­ją się i łą­czą z Tur­ka­mi, Gre­ka­mi, Or­mia­na­mi i Ru­mu­na­mi, ale róż­nią się od tych wszyst­kich ra­zem, jak też od każ – dej z tych na­ro­do­wo­ści z osob­na wzię­tej. Co wię­cej. Moc­no bę­dąc przez hi­sto­ryą po­są­dza­ni o na­siąk­nię­cie pier­wiast­kiem mon­gol­skim, nie wy­da­ją pier­wiast­ko­wi temu świa­dec­twa po­wierz­chow­no­ścią swo­ją. Fi­zy­ogno­mia Buł­ga­ra nie przy­po­mi­na by­najm­niej zna­nej do­brze fi­zy­ogno­mii Mon­go­ła. Zdo­byw­cę, co na­ro­do­wi na­zwę nada­li, uto­nę­li w nim i roz­pły­nę­li się, na­kształt kro­pli tru­ci­zny w mi­liar­dzie wia­der wody, roz­pusz­cza­nej przez ho­me­opat­nie w celu pre­pa­ro­wa­nia pi­gu­łek mi­kro­sko­pij­nych. Ślad po­zo­stał w hi­sto­ryi; na fi­zy­ogno­mii ato­li na­ro­do­wej znikł ze szczę­tem i może to tyl­ko spra­wił, że nadał jej od­ręb­ność, wy­róż­nia­ją­cą ją po­śród na­ro­dów brat­nie­go ple­mie­nia. Buł­ga­ra sród Sło­wian, z ła­two­ścią roz­po­znać moż­na. Dla­te­go to po­wie­dzia­łem po­wy­żej, iż po­znał­bym był na­ro­do­wość, do ja­kiej nie­spo­koj­ny nie­zna­jo­my na­le­ży, i bez wy­mó­wio­nych przez nie­go wy­ra­zów: mem­le­kiet i cze­lak, któ­re wszel­ką pod tym wzglę­dem wąt­pli­wość sta­now­czo usu­wa­ły.

Nie­zna­jo­my był to Buł­gar czy­stej krwi: bru­net, tro­chę śnia­da­wy, su­chy, wzro­stu mier­ne­go, oczu ży­wych i ru­chli­wych ru­chli­wo­ścią cie­ka­wo­ści, mło­dy, nie wy­da­wał sio bo­wiem na czło­wie­ka, ma­ją­ce­go li­czyć lat wię­cej jak 30. Ubiór jego na­le­żał do tego ro­dza­ju, któ­ry w Tur­cyi na­zy­wa­ją "ubio­rem re­for­my," przy­po­mi­na­ją­cym tro­chę mun­dur woj­sko­wy, tro­chę sur­dut kwa­kra. Była to tu­ni­ka gra­na­to­wa z koł­nie­rzem sto­ją­cym, za­pi­na­na na je­den rząd gu­zi­ków czar­nych, spodnie czar­ne, ka­mi­zel­ka atła­so­wa na drob­ne gu­zicz­ki pod samą za­pię­ta szy­ję, kra­wat­ka uwią­za­na nie­zgrab­nie, łań­cu­szek od ze­gar­ka srebr­ny, na gło­wie fez czer­wo­ny z chwa­stem, na no­gach trze­wi­ki la­kie­ro­wa­ne. Nie­zgrab­ność w oczy biła. Ubra­nie wi­sia­ło jak na ma­ne­ki­nie; stan tu­ni­ki wy­da­wał się za dłu­gi, rę­ka­wy mia­ły minę krót­kich, spodnie wy­krę­ca­ły się z przo­du w tył, – wi­docz­nie ubiór ten był ubio­rem przy­bra­nym, i ten co go no­sił czuł się w nim tak, jak cza­su one­go czu­li się dzia­do­wie nasi, gdy zrzu­ca­li kon­tu­sze a wła­zi­li we fra­ki. Uczu­cie to de­fi­nio­wa­no za po­mo­cą wy­ra­zu: "okra­dzo­ny." Wy­da­wa­ło się czło­wie­ko­wi, na­wy­kłe­mu do dłu­gich pół i sze­ro­kich rę­ka­wów, że jest osku­ba­nym z ogon t i skrzy­deł. Coś po­dob­ne­go wy­da­wać się mu­sia­ło i nie­zna­jo­me­mu, tyl­ko że uwa­gę jego po­chła­nia­ło nie ubra­nie, a naj­przód to, że się po­ciąg spóź­niał, po­wtó­re to, że i o po­wo­dy opóź­nie­nia do­py­tać się nie mógł.

Od­pra­wio­ny przez urzęd­ni­ka z ni­czem, po­czął bur­czeć pod no­sem i do­pusz­czać się gie­stów, któ­re się co naj­mniej dzi­wacz­ne­mi wy­da­wa­ły. Ręce wy­cią­gał i do góry pod­no­sił, dło­nia­mi się za czo­ło chwy­tał, wy­do­by­wał ze­ga­rek i coś do nie­go prze­ma­wiał, pal­cem mu ki­wa­jąc. Urzęd­nik ob­ser­wo­wał go zda­le­ka, znikł na chwi­lę i po chwi­li po­wró­cił w to­wa­rzy­stwie czło­wie­ka po­waż­ne­go, w mun­du­rze, więc tak­że urzęd­ni­ka, za­pew­ne prze­ło­żo­ne­go swe­go. Ten na nie­zna­jo­me­go zda­le­ka naj­przód po­pa­trzył, na­stęp­nie pod­szedł do nie­go i prze­mó­wił:

– Co panu jest?

– Co mi jest?… Mnie to jest, żem się oszu­kał….

– Nie do mnie na­le­ży, py­tać pana w ja­kim wzglę­dzie…. ale….

– Cze­mu? – pod­chwy­cił nie­zna­jo­my, prze­ry­wa­jąc i nie da­jąc urzęd­ni­ko­wi po­waż­ne­mu koń­czyć fra­ze­su roz­po­czę­te­go. Nie wol­no!…. otóż to wła­śnie dzi­wi mnie…. Po­wia­da­no mi, że w wę­gier­skiej kra­inie pa­nu­je wol­ność, a tu tym­cza­sem na­wet py­tać nie wol­no….

– Nie to chcia­łem po­wie­dzieć – za­czął urzęd­nik.

– Ja nie wiem, coś po­wie­dzieć chciał, wiem tyl­ko, że py­tać nie wol­no….

– Ależ nie!….

– Do­zna­łem tego na so­bie…. Od pół go­dzi­ny prze­szło py­tam i nikt nie od­po­wia­da…. Pięk­na mi wol­ność!….

Ubod­nię­ty, zda­je się, wy­krzyk­ni­kiem tym urzęd­nik, od­parł żywo:

– Je­że­li pan chcesz wie­dzieć, to tu wol­no py­tać albo nie py­tać, ale też wol­no py­ta­nym od­po­wia­dać albo nie od­po­wia­dać; nie wol­no jed­nak w miej­scach pu­blicz­nych stro­ić miny i gie­sty­ku­lo­wać w spo­sób ni przy­zwo­ity…. Ro­zu­miesz pan?

Buł­gar nie ro­zu­miał. Po­jąć nie mogł, przez co ścią­gnął na sie­bie to ostrze­że­nie, wy­po­wie­dzia­ne to­nem uczo­nym i po­waż­nym.

– Znaj­du­jesz się pan nie­przy­zwo­icie; prze­ma­wiasz do lu­dzi przy­zwo­itych (tu ocza­mi na sto­ją­ce­go obok urzęd­ni­ka mło­de­go wska­zał) per­du….

– Per­du? – za­py­tał Buł­gar to­nem zdzi­wie­nia.

– Tak…. Per­du mó­wią tyl­ko do lo­ka­ja, ale nie do kaj­zer­lich­ke­ni­glich pe­st­do­nau­eisen­bahn­ge­scha­fts ma­ga­zy­nie­ra….

Nie­zna­jo­my sze­ro­ko oczy otwo­rzył, usły­szaw­szy ty­tuł taki ma­je­sta­tycz­ny.

– Tak – dla do­bit­no­ści snadź więk­szej po­wtó­rzył po­waż­ny urzęd­nik – do lo­ka­ja, ale nie do….

Znów ty­tuł cały wy­gło­sił, za­py­tu­jąc w koń­cu z przy­ci­skiem: – Ro­zu­miesz pan?…

– Ro­zu­miem, o!… ro­zu­miem; nie ro­zu­miem jed­nak tego – od­parł Buł­gar, spo­glą­da­jąc na ze­ga­rek – cze­mu po­ciąg nie przy­by­wa…

– Nie przy­by­wa… bo nie przy­by­wa… – rzekł urzęd­nik fleg­ma­tycz­nie.

Buł­gar rzu­cił się, jak – jak to po­wia­da­ją – opa­rzo­ny i zro­bił gie­stów kil­ka nie­cier­pli­wość ozna­cza­ją­cych.

– Ostrze­ga­łem pana raz, aże­byś się przy­zwo­icie na dwor­cu ko­lei za­cho­wy­wał… – ode­zwał się urzęd­nik. Ostrze­że­nie po­na­wiam po raz wtó­ry i ostrze­gam, iż za trze­cim ra­zem do pro­to­kó­łu pana po­cią­gnę…

– Co mi tam pro­to­kół wasz!… – za­wo­łał Buł­gar.

– O! to za wie­le, mój miły pa­nie… Pro­szę… Nie­zna­jo­my udał się do bió­ra, nad drzwia­mi któ­re­go fi­gu­ro­wał na­pis, ozna­cza­ją­cy że to bió­ro dy­rek­to­ra i w któ­rem dwaj mło­dzi lu­dzie, każ­dy przy sto­li­ku osob­nym, za­ję­ci byli pi­sa­niem. Dy­rek­tor ski­nął na jed­ne­go z pi­szą­cych, sam usiadł na fo­te­lu za trze­cim sto­li­kiem pa­pie­ra­mi za­ło­żo­nym i po­czął nie­zna­jo­me­mu py­ta­nia za­da­wać:

– Jak się pan na­zy­wasz?…

– A ty, jak?… – od­po­wie­dział za­py­ta­ny.

– Za­pisz pan tę od­po­wiedź… – rzekł dy­rek­tor do pi­sa­rza – do­da­jąc, że się do mnie ode­zwał per­du…

Pi­sarz za­pi­sał.

Dy­rek­tor, po­my­ślaw­szy przez chwil­kę, znów za­czął:

– Ostrze­gam pana, iż ukry­wa­nie imie­nia i na­zwi­ska bu­dzi po­dej­rze­nie wy­stęp­nych za­mia­rów, ra­dzę prze­to panu na za­py­ta­nia moje od­po­wia­dać…

– Wszak przed chwi­lą po­wie­dzia­łeś, że w wę­gier­skiej kra­inie wol­no od­po­wia­dać lub nie od­po­wia­dać… Nie mo­głem się od­po­wie­dzi na py­ta­nie moje do­pro­sić, więc i ja nie my­ślę od­po­wie­dzi da­wać..

Dy­rek­tor gło­wą po­krę­cił, krzyk­nął i od­parł:

– Sto­isz pan przed urzę­dem, przed pro­to­kó­łem, w cha­rak­te­rze ob­wi­nio­ne­go, pod za­gro­że­niem utra­ty wol­no­ści, je­że­li­byś pra­wu za­dość nie uczy­nił…

Tłó­ma­cze­nia tego wy­słu­chał Buł­gar, jak opo­wia­da­nia o wil­ku że­la­znym. Pra­wo, zda­je się, było dla nie­go rze­czą obcą.

– Cóż więc?… – za­py­tał urzęd­nik. De­cy­du­jesz się pan od­po­wia­dać?…

– Hm… – rzu­cił Buł­gar ra­mio­na­mi. Cze­muż­bym od­po­wia­dać nie miał!… Może też i ja do­py­tam się – Jak się pan na­zy­wasz?…

– Sto­jan Szum­lań­ski…

– Szum­lań­ski?… – pod­chwy­cił dy­rek­tor. Szum­lań­ski był wach­mi­strzem w puł­ku hu­za­rów, w któ­rym i ja słu­ży­łem… Czy to nie krew­ny jaki?…

Buł­gar ra­mio­na­mi ści­snął, na znak nie­wia­do­mo­ści.

– Jak­że to mu na imię było?… – za­my­ślił się dy­rek­tor na chwil­kę. A!… Alek­san­der. Czy to nie krew­ny jaki pań­ski, Alek­san­der Szum­lań­ski?…

Może i krew­ny… Czy­ja wiem… Bra­tu memu ro­dzo­ne­mu na imię Alek­san­der.

Za­py­ta­nia po­wyż­sze czy­nił urzęd­nik to­nem zwy­czaj­nym, po­uf­nym. Zmie­nił ton i ode­zwał się urzę­do­wym ba­sem:

– Ile pan masz lat?…

– Trzy­dzie­ści dwa…

– Gdzieś się pan uro­dził?…

– W Tyr­na­wie…

– W Tar­na­wie?… o… – tu znów ton zmie­nił. O i tam­ten Szum­lań­ski był z Tar­na­wy ro­dem… Wiem o tem, bo­śmy w Tar­na­wie przez dwie zimy sta­li… To rzecz oso­bli­wa!…

Nie zna­ją­cy się na geo­gra­fji urzęd­nik wi­docz­nie się my­lił, nie zwa­ża­jąc na róż­ni­cę jed­nej li­te­ry i li­cząc miej­sco­wość jed­ną za dru­gą. Nie zmie­niał już jed­nak tonu znie­sie­nia z po­uf­ne­go na urzę­do­wy. Wspo­mnie­nie ko­le­gi w do­bry go wpra­wi­ło hu­mor. Mu­siał Szum­lań­ski on być ko­leż­ką-hu­za­rem, bu­dzą­cym miłe wspo­mnie­nia. Mach­nął na pi­sa­rza ręką, co ozna­cza­ło, żeby spi­sy­wa­nia pro­to­kó­łu za­nie­chał, wstał z krze­sła urzę­do­we­go i w na­stę­pu­ją­ce do Buł­ga­ra ode­zwał się sło­wa:

– Wszyst­ko to do­brze, tyl­ko po przy­ja­ciel­sku panu po­wiem, że to źle, żeś taki nie­okrze­sa­ny… To de­mo­kra­cja temu win­na… Na­chwy­ta­łeś się jej pan w Tur­cji i oto, gdy­by nie ja, był­byś się nie­ma­łe­go na­ba­wił kło­po­tu… Nie po­wiem ja, że­bym de­mo­kra­cyi nie lu­bił, b… a te­re­mie­szen!… – za­klął po wę­gier­sku – ale… ot co… le­piej było w domu sie­dzieć… Czy daw­no pan z domu?…

– Ty­dzień temu… – od­rzekł Buł­gar.

– Hm… – urzęd­nik się za­my­ślił. Ty­dzień temu… Pan, jak wi­dzę, lu­bisz się ba­wić w śle­pą bab­kę, mniej­sza o to… Przez przy­jaźń dla wach­mi­strza, któ­ry nie­za­wod­nie jest krew­nym pań­skim, ra­dzę panu, nie wda­waj się za­nad­to z de­mo­kra­cją, bo źle na­tem wyjść mo­żesz… Ubli­ży­łeś kaj­zer­ke­ni­glich pe­st­do­nau­eizen­babn­ge­sel­se­ba­fts ma­ga­zy­nie­ro­wi; ubli­ży­łeś mnie i uszło to panu na su­cho; ale mo­żesz ubli­żyć ko­muś ta­kie­mu, co panu tego pła­zem nie pu­ści…

Dy­rek­tor naj­wy­raź­niej znaj­do­wał się w błę­dzie, nie tyl­ko pod wzglę­dem po­ło­że­nia Tyr­na­wy, ale tak­że pod wzglę­dem zna­cze­nia de­mo­kra­cji, w błę­dzie, z któ­re­go Buł­gar nie umiał go wy­pro­wa­dzić, al­bo­wiem nie wie­dział o co cho­dzi. Po­waż­na po­sta­wa dy­rek­to­ra im­po­no­wa­ła mu. Spo­sób prze­ma­wia­nia był taki, że zda­wa­ło się, nie może my­lić się czło­wiek, co się z taką od­zy­wa pew­no­ścią. Że jed­nak z po za tej po­wa­gi i z po za tej pew­no­ści prze­bi­ja­ła się ła­god­ność, więc Buł­gar nasz od­wa­żył się za­dać za­py­ta­nie, któ­re mu na ser­cu cią­ży­ło.

– E… – rzekł – wszyst­ko to do­brze, ale, dla cze­go się po­ciąg spóź­nia?…

Dy­rek­tor usta­mi ru­szył, minę zro­bił i od­parł:

– Spóź­nia się…

– Dla cze­góż?…

– Dla tego, że na czas nie przy­cho­dzi…

– Sły­sza­łem o wy­pad­kach, o wy­sko­cze­niu z szyn, o za­bi­ja­niu się lu­dzi… Czy nie za­szedł wy­pa­dek jaki?…

– Kto to wie.. Ale nie… By­ły­by sy­gna­ły alar­mo­we… Nie, wy­pa­dek nie za­szedł ża­den…

– Więc po­ciąg przyj­dzie?…

– O tem wąt­pić nie moż­na…

– Może za­błą­dził?… Może inną jaką dro­gą się pu­ścił?…

– Nie spo­sób… – od­rzekł urzęd­nik po­waż­nie, spo­glą­da­jąc z nie­ja­kiem po­li­to­wa­niem na czło­wie­ka, co się z po­dob­nie nie­do­rzecz­nem wy­rwał za­py­ta­niem.

– Więc przy­idzie z pew­no­ścią?…

– Z jak­naj­więk­szą…

Uspo­ko­jo­ny na­resz­cie, po­czął się Buł­gar przy­zwo­iciej nie­co za­cho­wy­wać na dwor­cu. Za­nie­chał ru­chów nie­cier­pli­wość ozna­cza­ją­cych, usiadł na ła­wecz­ce, po­sie­dział tro­chę, na ze­ga­rek się po­pa­trzył, wstał, odzież swo­ją do po­rząd­ku przy­pro­wa­dził i za­le­d­wie to uczy­nił, usły­szał świst prze­raź­li­wy po­łą­czo­ny ze stę­ka­niem gwał­tow­nem. W dali uka­za­ła się bia­ła kita dymu w tył od­rzu­co­na, a pod nią ko­min, lo­ko­mo­ty­wa i dłu­gi sze­reg wa­go­nów. Roz­legł się szum i huk, sły­szeć się dało sztu­ka­nie, zie­mia za­drża­ła i tyle ocze­ki­wa­ny przez na­sze­go Szum­lań­skie­go po­ciąg wje­chał pod okop dwor­co­wy i sta­nął.

Na raz je­den otwo­rzy­ły się wszyst­kich wa­go­nów drzwicz­ki i uka­za­ły się w ta­ko­wych po­sta­cie ludz­kie. Po­dróż­ni wy­sy­pa­li się hur­mem.

Buł­gar nasz bie­giem prze­szedł wzdłuż po­cią­gu, za­trzy­mu­jąc się przy każ­dych drzwicz­kach i przy­pa­tru­jąc się wnę­trzom wa­go­nów. Prze­szedł z koń­ca w ko­niec, wró­cił, sta­nął na chwil­kę, ru­szył do drzwi wy­chod­nych, bacz­nem okiem pa­trzał w oczy każ­de­go po­dróż­ne­go płci obo­jej i kie­dy ostat­ni mimo nie­go prze­szedł, z roz­pa­czą pra­wie ręką mach­nął.

Dy­rek­tor, któ­ry z obo­wiąz­ku swe­go asy­sto­wał przyj­ściu po­cią­gu, prze­cho­dził wła­śnie po­wo­li i po­waż­nie. Buł­gar przed nim sta­nął i dło­nie za­ła­mał. Dy­rek­tor się za­trzy­mał.

– No? – ode­zwał się ten ostat­ni to­nem za­py­ta­nia.

Buł­gar wes­tchnął głę­bo­ko.

– Coś panu brak, jak wi­dzę…

– Brak mi ich…

– Co za ich?…

– Sio­stry mo­jej i szwa­gra mego…

– To sio­stra pań­ska za mąż wy­szła?… a któ­ra, je­że­li się za­py­tać wol­no?…

Cie­ka­wość ta zdzi­wi­ła Buł­ga­ra. Zmie­rzył urzęd­ni­ka wzro­kiem od stóp do głów, od­sap­nął i ra­mio­na­mi ści­snął.

– Star­sza, śred­nia, czy naj­młod­sza?… – koń­czył dy­rek­tor.

– I star­sza i śred­nia; naj­młod­sza jesz­cze nie – od­parł Buł­gar.

– No pro­szę!… a to szczę­śli­wie!… to się rzad­ko w cza­sach na­szych zda­rza. A mu­sia­ły po­wy­ra­stać na ład­ne ko­bie­ty; zna­łem je dzieć­mi i za­no­si­ło się, że będą z nich faj­ne dzie­wecz­ki… Hm… Star­sza i śred­nia za mąż po­wy­cho­dzi­ły..

Buł­gar słu­chał urzęd­ni­ka z po­dzi­wie­niem wzru­szał ra­mio­na­mi, lecz czy to skut­kiem trud­no­ści w po­ro­zu­mie­wa­niu się z nim, czy też dla tego że był za­fra­so­wa­ny, nie wda­wał się w roz­mo­wę, któ­ra­by go z błę­du wy­pro­wa­dzi­ła. Dy­rek­tor za­dał mu jesz­cze py­ta­nie na­stę­pu­ją­ce:

– Więc mia­ła po­cią­giem tym przy­je­chać?

– Mia­ła i nie przy­je­cha­ła… a ja nie wiem, co da­lej po­cząć…

– Cze­kać na po­ciąg na­stęp­ny…. Buł­gar ręką mach­nął.

– Nie przy­je­cha­ła dziś, to przy­je­dzie ju­tro… A rad­bym zo­ba­czyć… Nie po­zna­ła­by mnie i ja ni" po­znał­bym jej, cho­ciaż­by mi po przed sam nos prze­szła… Ty­leż-bo to lat!…

Sło­wa te ude­rzy­ły Buł­ga­ra. Za­wo­łał:

– I ja bym jej nie po­znał!… O, naj­pew­niej nie po­zna­łem!… Tyle lat!… Prze­szła mi przed no­sem, a ja nie wie­dzia­łem że to ona!… O tak!…

Dy­rek­tor coś na to od­po­wie­dział; lecz Buł­gar słów jego już nie sły­szał. Wy­biegł z dwor­ca i pę­dem udał się na brzeg Du­na­ju, do przy­sta­ni, w któ­rej stał sta­tek pa­ro­wy, bu­cha­ją­cy dy­mem z ko­mi­na i szu­mią­cy parą, któ­rej ci­śnie­nie ma­szy­ni­sta w ko­tle re­gu­lo­wał, przy­go­to­wu­jąc ma­szy­nę do po­dró­ży. Na po­kła­dzie krzą­ta­li się lu­dzie. Ofi­ce­ro­wie da­wa­li roz­ka­zy, majt­ko­wie bie­ga­li – ruch za­ło­gi okrę­to­wej zna­mio­no­wał zbli­ża­nie się chwi­li od­jaz­du.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: