Zasny - Julia - ebook
Zasny - Julia - ebook
Śpiączka to utrata przytomności, brak reaktywności oraz zdolności postrzegania. Angielska nazwa pochodzi od greckiego słowa „koma” oznaczającego głęboki sen. Co dzieje się z człowiekiem podczas śpiączki? Czy odczuwa? Wizję tego, co dzieje sie z człowiekiem w trakcie śpiączki, prezentuje Damian Loken w swej książce "Zasny - Julia"
Damian Loken (wł. Damian Uciński) - ur. 19 lutego 1985 roku w Knurowie; ukończył technikum telekomunikacyjne, grafikę, informatykę oraz reklamę. Pierwsze kroki w kierunku pisania, zaczął stawiać będąc już na studiach, wygrywając konkurs literacki na opowiadania fantastyczne.
W dotychcasowym dorobku Autora znajdziemy nowelki, opowiadania sci-fi i opowiadania fantastyczne. W 2013 r. powstała pierwsza autorska książka fantasy "Zasny - Julia". Nastoletnia Julia, która spędza wakacje na wsi, za sprawą tajemniczego zegara przeżywa przygodę swojego życia. Odkrywa świat Zasnów - miejsce, w którym tkwią dusze ludzi leżących w śpiączce, zawieszonych pomiędzy zaświatami a krainą snów. W obronie tego miejsca staje Julka, wybrana strażniczka, która – wraz z pomocnikami – będzie musiała stawić czoło złu.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64343-39-1 |
Rozmiar pliku: | 826 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 1
– Nareszcie wakacje! Przyznaj się, że sama nie mogłaś się już doczekać – Mama obróciła się na tylne siedzenie do córki i radośnie klasnęła w dłonie.
– Oczywiście mamusiu, jak zwykle będzie super – odpowiedziała, dodając już w myślach: „O ile mnie uśpicie na te trzy tygodnie...”. Zmarszczyła brwi, założyła rękę na rękę i wcisnęła się z jeszcze większą rezygnacją w tylne siedzenie i obróciła twarz w stronę szyby.
Kolejne nudne wakacje na wsi i to jeszcze teraz, kiedy ciągle leje, zero TV, komputera, nawet głupia komórka nie ma zasięgu, no niech to wszystko coś trafi – Z cichym westchnięciem, wróciła do kontemplacji reszty drogi.
Za oknem rozciągały się już typowe dalekomiejskie widoki: Nieskończone pola, które pokrywała woda i gdzieś daleko początki starego lasu, o którym mówił dziadek.
Mimo całej swojej złości na okrutny los, Julia nie umiała oderwać wzroku od mglistych widoków, miały w sobie coś magicznego i odległego, coś, co powoli ją uspokajało.
Ogromne krople rozbijały się o szyby, a samochód, co chwilę zatrzymywał się w kolejnych kałużach, barwiąc cały krajobraz wraz z deszczem na sinoniebieski kolor.
Od dzieciństwa rodzicie zabierali ją na wieś do dziadków, zaraz po tym jak tylko kończył się rok szkolny. Kiedyś może i było to zabawne, gonienie krów (lub odwrotnie) po polu, upychanie piskląt do sukienki, czy gonienie kociaków. Ale teraz...! Kiedy Julia ma już czternaście i pół roku, jest dorosła i wyrosła już z takich dziecinnych zabaw. To było nie do pomyślenia żeby czas, który mogła spędzać z koleżankami – marnować tutaj.
Samochód ojca powoli zjeżdżał z drogi, która coraz mniej przypominała ulicę, a coraz bardziej przeistaczała się w polną ścieżkę, po której rzucało przy każdym mocniejszym wyboju.
Nagle autem szarpnęło jeszcze mocniej, coś zazgrzytało a silnik zgasł.
– No i pięknie, wjechaliśmy chyba w coś więcej niż kałużę.
– I co, nie możemy z niej wyjechać kochanie? – Zapytała mama, poprawiając krótką fryzurę w bocznym lusterku.
– No nie, silnik w ogóle zgasł. Mogliśmy wyjechać wcześniej, to nie złapałby nas ten deszcz – Powiedział ojciec, łapiąc się za głowę i rzucając nieprzychylne spojrzenie w kierunku żony.
Przez chwilę słychać było tylko szum, spadającego deszczu.
– No to klops – powiedziała mama, przerywając kontemplację swojej fryzury.
– Jak nic mamuś.
– Wydaje mi się, że coś widzę – powiedział tata przechylając głowę w kierunku przedniej szyby.
Powoli z szarej ściany burego krajobrazu zaczął wyłaniać się czarny, rosnący kształt, a przez szum deszczu dało się usłyszeć rytmiczny charkot.
– Oho, któż to jedzie?! – Wykrzyknął ojciec, wyskakując z samochodu prosto na deszcz i biegnąc do zbliżającego się traktora.
Reszta drogi upłynęła o wiele sprawniej, po wyciągnięciu samochodu z wody i odpaleniu go ponownie w końcu dojechali pod dom dziadków. Niebo ciągle było usłane ciemnymi chmurami, a deszcz przeszedł w lekką, niezauważalną mżawkę.
– Czas wyjść i zrobić na wszystkich oszałamiające wrażenie! – Powiedziała do siebie, po czym złapała torebkę i podręczną torbę, niemalże wykopując drzwi z samochodu, wyskoczyła na zewnątrz.
– Oto jeste... ! – Nagle przerwała, gdy odkryła, że pod butami znajduje się nie ziemia tylko głęboka koleina po traktorze. Jedyne, co można było dostrzec w ciągu tej krótkiej chwili, to wypadający z samochodu czarno odziany – blondwłosy kształt, który natychmiast poleciał na twarz w brudnoszaro-brązową wodę. Kiedy tylko jej zabłocona głowa, wyłoniła się z kałuży wszyscy wybuchnęli śmiechem.
– Po prostu cudnie, piękny początek wakacji – powiedziała pod nosem, ściągając z twarzy maskę błota.
– No nic, to ja pójdę nagrzać wodę – powiedziała babcia, która do tej pory trzymała się z boku. Posłała pokrzepiający uśmiech wnuczce i ruszyła w stronę domu. Dziadek tymczasem zabrał resztę bagaży i przeskakując kolejne koleiny wraz z zięciem ruszył do domu.
Dom dziadków był budynkiem tak samo starym jak Julia, bo dokładnie na kilka dni przed jej urodzinami jego budowa została ukończona. Był to typowy prostokątny domek, w kolorze jakieś trudnej do określenia szarości, z dwiema dobudówkami po bokach na garaż i magazynek. Każdą ścianę ozdabiały okna, w stylowych drewnianych ramach, a na każdym z parapetów stały dojnice kwiatów, codziennie pielęgnowane przez panią domu.
Chwilowa przerwa była tylko początkiem prawdziwej ulewy. Z nieba padały krople wielkości grochu, uderzając o szklane szyby. Pioruny przesuwały się po niebie tworząc pajęcze nici białych kresek, a wszystko to łączyło się w najpotworniejszą burzę, jaką miała okazję widzieć czternastoletnia dziewczynka w życiu.
Julka siedziała w swoim pokoju na poddaszu. Ściany ozdabiały tylko stare plakaty zespołów muzycznych, które rozwieszała w każde wakacje, a które babcia zostawiała myśląc, że jej wnuczka ciągle jest ich fanką. Nad pokoikiem znajdował się dach, więc słychać było tylko monotonne uderzanie kropel o dachówki, powoli wypełniające pomieszczenie usypiającym szumem. Całe ubranie było mokre i brudne, oberwało się także ubraniom w torbie, którą miała przy sobie. Musiała, więc siedzieć w starej ciemnoniebieskiej sukience po mamie, którą babcia wynalazła w szafie.
– Dlaczego ja?! Naprawdę tyle narozrabiałam, że to ma być moja kara? – Z rozpaczą w głosie rzuciła się na zaścielone łóżko – No dobrze błagam, już nie będę nikomu dokuczać, postaram się też trzymać język za zębami. – dodała po cichu – Będę grzeczna – powiedziała patrząc na zalane szyby – Czy tutaj naprawdę musi tylko padać...?!
Jakby na dobicie nagle zgasło światło, komórka leżąca na biurku dała znać, że bateria w końcu padła, a dobiegający z dołu odgłos radia ucichł.
– Świetnie, jeszcze to.
Zrezygnowana podeszła do okna i spojrzała na ciemny krajobraz za oknem, nocne ciemności rozświetlały tylko odległe błyski piorunów.
– Gdyby tylko coś się zdarzyło. Cokolwiek, żeby dać mi nadzieje, że to nie będą najgorsze dni mojego życia – Powiedziała do okna.
Jak na spełnienie jej prośby, miedzy kroplami, na tle czarnego od deszczu lasu ujrzała złoty promień sunący powoli po niebie. Złoty blask zdawał otulać się małą białą kulkę lub kropkę w samym jego centrum, leciała nad lasem powoli wirując i kierując w jej stronę.
– Co to ma być, UFO? – Jej ciemnoniebieskie oczy powoli rozszerzyły się z ciekawości próbując dojrzeć ten dziwny promyk zza mokrej szyby.
Odruchowo złapała za klamkę od okna i otworzyła je na oścież. Wiatr i deszcz wdarły się do środka otwierając okiennice na całą szerokość, ogromne krople uderzały ją w twarz, mocząc włosy. Widziała teraz między strugami deszczu, jak złoty promyk powoli mknie ku polanie. Był jeszcze piękniejszy, złote delikatne światło pulsowało chroniąc białe wnętrze, a tuż za nim ciągnęły się dwa wirujące warkocze ze złota, dostrzegalne tylko, kiedy zbliżały się do siebie.
– Co to ma być? – Niezrażona wystawiła głowę za okno i próbowała przyjrzeć się tajemniczemu obiektowi. Nagle po niebie przetoczył się kolejny piorun, wydawało się jakby zaczynał się nie na niebie a w pobliskim lesie, błyskawica skręciła i ostrym zygzakiem skierowała się stronę jasnego punktu. Uderzyła raz, jednak promyk zrobił unik, piorun uderzył w mokrą ziemię rozrzucając wokół błoto. Co było dziwne, nie było słychać żadnego huku.
Noc zrobiła się błękitna, choć przez błękit przebijała ciemność nocnej pory mieszając się przed oczami Julii.
– Uważaj – Kolejne uderzenie przyszło z drugiej strony, podobnym do węża zygzakiem błyskawica prześlizgnęła się po niebie i zaatakowała kierując się w stronę światełka. Tym razem zabłyszczały wstążki i odbiły piorun, który szeroką parabolą poleciał w bok uderzając ponownie w ziemię.
– Tak! – pisnęła z radości.
Po niebie przetoczył się donośny pomruk, zupełnie tak, jakby ktoś się denerwował, że jego ofiara umyka mu z rąk. Niebo, aż zrobiło się białe od sieci błysków, które się po nim przetoczyły, a błękitne niebo powoli zaczynało znów robić się czarne. Kolejna błyskawica wypłynęła znad lasu i niczym świetlisty wąż popłynęła w kierunku świetlistego punktu.
– Nie daj się! – krzyczała przez deszcz. Wydawało się, że ofiara traci siły gdyż ponownie zaatakowały wstążki, lecz tym razem to światełko odbiło się z trzaskiem od błyskawicy i poleciało w bok. Wąż tymczasem gruchnął o ziemię nurkując w błocie. Po niebie przetoczył się zadowolony pomruk podobny do obijającego się echa w górach. Kolejna błyskawica śmigła przez las po chmurach i uderzyła pionowo w dół. Złoty promyk odbił się w bok i wtedy spod ziemi wyskoczyła podobna do węża błyskawica, uderzając i łapiąc umykające światełko niczym młot i kowadło.
– Nie! – krzyczała coraz głośniej w deszcz.
Oba pioruny uderzyły jednocześnie. Nagle rozbłysło się światło. Błysk poszedł we wszystkie strony, rozganiając błękitny odcień nieba i zwracając ponownie nocne niebo. Ze strachu sama Julka skuliła się w sobie, zamknęła oczy i czekała na huk.
Gdy po dłuższej chwili, huk nie nadchodził otworzyła oczy i zobaczyła najdziwniejszą rzecz, jaką kiedykolwiek widziała: Deszcz ustał, dosłownie zatrzymał się w powietrzu, krople podobne teraz do rozciągniętych kryształów wisiały w powietrzu przed nią, od domu aż do lasu i na boki wzdłuż łąki. W oddali słychać było, że burza ciągle trwa, lecz przy polanie i dziadkowym domu deszcz zatrzymał się, a w samym centrum niczym na fotografii zatrzymana błyskawica i białe drobinki wokół jej końca. Czymkolwiek był biały punkt, teraz znajdował się w kilkunastu kawałkach. Powoli dał się słyszeć głos grzmotu, który stopniowo, oktawa po oktawie nabierał coraz bardziej na sile. Kiedy odgłos dobiegł już najwyższego punktu czas ruszył do przodu. Deszcz runął na ziemię, piorun znikł, a białe punkciki rozsypały się po całej polanie. Poczuła jak podmuch, który uderzył o dom wypchnął ją z okna obijając dotkliwie kości.
– Auu! – krzyknęła mimo woli, i rozcierając obolałe łokcie ruszyła z powrotem do okna. W tym samym czasie zobaczyła biały punkcik lecący wprost na nią, w ostatniej chwili zdążyła się uchylić, poczuła tylko ciepły podmuch obok czoła i spokojne uderzenie w ścianę tuż za nią. Zaraz za nim do pokoju znów wpadł deszcz i wiatr, z wielką trudnością zaczęła zamykać okiennice. Deszcz znów monotonnie zaczął uderzać o szyby, ale tym razem nie słychać było już piorunów.
Spojrzała na ziemię i zobaczyła kilka jasnych kosmyków, tuż obok własnych nóg.
– Co do... – złapała za lusterko leżące na stoliku, zapaliła mała świeczkę i spojrzała w swoje odbicie. Dokładnie połowa jej grzywki została przycięta, równo jak od linijki.
– M-moje... moje włosy – krzyknęła i uderzyła ze złością lustrem w stół. Odwróciła się i rozejrzała ze świecą po pokoju. Powoli obchodziła ścianę naprzeciwko okna, aż w końcu w świetle świecy ujrzała błyszczący element.
Powoli złapała go w dwa palce i wyciągnęła z ściany. Element wbił się prosto w serce wokalisty widniejącego na plakacie. Był to metalowy trójkąt, lustrzanosrebrny, pokryty zawiłym wzrokiem, z drugiej strony był matowo złoty i lekko szorstki w dotyku.
– Więc mi się nie zdawało, tam naprawdę było to światełko.
Rogiem sukienki zaczęła powoli przecierać trójkąt.
– Kochanie, wszystko w porządku? – usłyszała na schodach głos babci
– Oczywiście, czemu pytasz?
– Słyszałam jak coś uderzyło o podłogę.
– To byłam ja, spadłam z krzesła jak patrzyłam w okno.
– Nic się nie stało kochanie?
– Nic, naprawdę.
– Ale na pewno?
– Tak wszystko w porządku.
– Dziadek mówi, że od deszczu mogły zostać zerwane linie wysokiego napięcia, więc prądu może nie być nawet do jutra.
– Dobrze.
Babcia tymczasem swoim zwyczajem zdążyła się i tak wdrapać po schodach na górę.
– To dobrze, powinnaś bardziej uważać, to stary dom i ma swoje humory, szczególnie w ciemnościach.
– Oczywiście, będę mniej bujać w obłokach.
– Dobrze – babcia uśmiechnęła się – Aha, bym zapomniała, kolacja się trochę spóźni – bezgłośnie odwróciła się i zeszła po schodach.
– Czym jesteś? – odruchowo chciała zbiec na dół za babcią i opowiedzieć wszystkim o walce białego światełka z piorunami. Po chwili namysłu, cofnęła się, zamykając szczelnie za sobą drzwi, uświadomiwszy sobie, że i tak przecież nikt jej nie uwierzy. Mama pogrozi palcem i wygłosi kazanie na temat dojrzałości i odróżniania fikcji od rzeczywistości, a babcia pośle kolejny pokrzepiający uśmiech i doleje gorącego kakao.
Sama musi się dowiedzieć wszystkiego!
W międzyczasie, dwie osoby w długich szatach o szarym kolorze siedziały przy zakrytym papierami stole. Jeden był szczupły o smutnych oczach, drugi niski o postępującej łysinie.
– No to zaczęło się.
– Teraz już nie ma odwrotu.
Rozdział 2
Po wieczornej burzy i tajemniczych wydarzeniach na polanie Julia zasnęła natychmiastowo, co było do niej bardzo niepodobne. Następnego ranka Julka wstała wyjątkowo wcześnie jak na siebie. Jedyną osobą, która już kręciła się po domu był dziadek. Z samego rana wstawał on nakarmić zwierzęta, które miał jeszcze siły hodować. Wciągnęła na siebie starą sukienkę mamy. Mama nosiła ją jak miała tyle lat, co ona. Sukienka sięgała za kolana, była spłowiałoniebieska i miała białe podszycia. Z hukiem zbiegła po drewnianych schodach nie myśląc o tym, że reszta domowników ciągle może jeszcze spać.
Kuchnia była największym pomieszczeniem w całym domostwie, nowoczesnej lodówce czy zmywarce towarzyszyły wiszące na gwoździach pęki ziół czy słoiki z domowymi przetworami na półkach. Ozdobione wzorami kafelki błyszczały obok chromowanych przedmiotów codziennego użytku przywiezionych przez tatę i mamę. Drewniane szafki, stary ceramiczny młynek do kawy, szeroki prostokątny stół w rogu zaraz przy oknie, wszystko to połączone dawało ciepły i przytulny wystrój.
– No proszę, chyba zaczynam mieć przewidzenia na starość – zawołał dziadek, gdy tylko wnuczka przekroczyła kuchenny próg
– Tak? Czemu?
– Ty i tak rano na nogach? Ostatnim razem jak tu byłaś, twoim śniadaniem był spóźniony obiad – zaśmiał się, a jego sumiaste wąsy uniosły się w górę – To co? Chcesz coś zjeść?
– Nie, dziękuję, muszę... Chciałam się trochę przewietrzyć z rana, wiesz złapać trochę słońca, wrócę na obiad – powiedziała sznurując glany
– No proszę, kto by pomyślał – skomentował starszy pan, gdy Julia była już poza zasięgiem jego wzroku.
Okolica nie należała do zbyt oryginalnych, widok w każdą stronę wyglądał podobnie, wszędzie dookoła znajdowały się pola i pastwiska. Wzdłuż jedynej drogi stały pojedyncze domy „jak to w górach” pomyślała Julia. Co jakiś czas znajdował się tam jeszcze sklep czy mała restauracyjka, która ożywała właśnie na wakacje. Teraz jednak cała droga przypominała wielki błotny szlak nijak nieprzypominający porządne ulice w mieście. Dom dziadków znajdował się najwyżej w okolicy i zazwyczaj roztaczał się stamtąd piękny widok, ale teraz wszystko otaczała rzadka mgła kryjąca wszystko, stojąc na ścieżce przed domem miała wrażenie, że znajduje się na wyspie otoczonej nicością. Oprócz głównej drogi była jeszcze mniejsza polna dróżka, zaczynała się pod domem i biegła powoli zwężając się w stronę starego lasu.
Julkowe glany wbijały się w namokłą żwirową powierzchnię, rozchlapując wokół brud i błoto, oznaki wczorajszej nawałnicy. Zatrzymała się na samym środku pola i odwróciła się w kierunku domu. Ziemia była sucha, a nawet więcej – wysuszona, najbliższe dwie kałuże wody od siebie dzieliło jakieś dziesięć metrów. Powoli otworzyła, do tej pory ściśniętą, dłoń. Kostki niemalże pobielały od siły, z jaką trzymała w środku wczorajsze znalezisko. Malutki kawałek metalu z jednej strony błyszczał srebrem, z drugiej złotem. Rozejrzała się, ale jak okiem sięgnąć widać było trawę, z początku suchą, ale im dalej od miejsca gdzie stała, coraz bardziej wilgotną. Kilkukrotnie rozejrzała się wokoło i ciężko westchnęła.
– No i jak mam coś tutaj znaleźć? – nagle przeraziła ją myśl, że inne kawałki mogły polecieć we wszystkie strony tak jak ten, który miała w dłoni. Rozglądała się wokoło, gdy zobaczyła mały refleks słoneczny odbijający się w trawie. Kucnęła i po chwili mocowania wyciągnęła drugi metaliczny kawałek, z okrzykiem triumfu. W ręku miała małe kółko zębate połączone z metalową płytką i jeszcze mniejszym kółkiem zębatym.
– Tylko jak znaleźć cała resztę? – pomyślała patrząc na oba kawałki w dłoniach.
– Gdybyś, chociaż mógł mi pomóc – powiedziała szeptem do metalowego kawałka w dłoni – Albo gdybyś umiał załatwić wykrywacz metalu.
Pole było rozległe, a dzień wcale nie wydawał się być na tyle długi by znaleźć wszystkie kawałki. Chłodny wiatr zawiał od tyłu, targając jej sukienkę, a ciepłe słońce zaczęło odbijać się w jej włosach. Leżący na otwartej dłoni trójkącik powoli zaczął bzyczeć, niczym mały świerszcz. Ostrzejszy koniec metalu skierował się stanowczo w prawą stronę ciągle podrygując.
– To chyba nie jest normalna reakcja – zamyśliła się zdziwiona na sekundę – A trudno, prowadź.
Kiedy minęło południe, a słońce prawie wysuszyło ślady wieczornej burzy, Julia pędziła do domu trzymając w poplamionym błotem fartuszku kilkanaście, jeszcze ociekających wodą, metalowych kawałków. Cały spód sukienki jak i rękawy były mokre i czarne od błota, nawet czarnym kosmykom się dostało. Najgorzej jednak wyglądały buty, które na pierwszy rzut oka składały się tylko z błota i trawy. Wbiegając przez próg zatrzymała się na sekundę żeby zrzucić ciężkie buty i pędem ruszyła dalej.
Przez kuchnię i schody przebiegła jak burza, gdy znalazła się w swoim pokoju, całą zawartość fartuszka wysypała na biurko. Już chciała siadać na krześle, gdy do pokoju wkroczyła Mama.
– Młoda damo, możesz mi wyjaśnić, co to ma znaczyć?
– Ale co dokładnie?
– To! – wskazała palcem podłogę. Od przemoczonych stóp Julii ciągnęły się błotne plamy prowadzące na schody. – Jak ty wyglądasz? Brudna, morka, gorzej niż wczoraj, kiedy wpadłaś do kałuży, naprawdę musiałaś tak szaleć na dworze?
– Ale musiałam mamo.
– A to, co? – zniecierpliwiona pokiwała głową i dopiero wtedy zwróciła uwagę na Julkowe znalezisko.
– Znalazłam na polu, to są jakieś części, ale jeszcze nie wiem, czego. Muszę je tylko poskładać.
– Rozumiem – westchnęła i spojrzała na córkę. Choć była już nastolatką czasem zdawała się być pięcioletnim dzieckiem
– Dobrze, widzę ze chcesz zająć się swoim skarbem, ale dopiero jak zdejmiesz te brudne skarpetki, ubranie, umyjesz się, przebierzesz, posprzątasz pokój i schody i zjesz obiad.
– Ale...
– Żadnych, ale – dokończyła, a Julia wiedziała, że dalsza dyskusja jest bezcelowa.
– Dobrze, już idę.
Następna godzina dłużyła się jak to tylko było możliwe, a mama umyślnie sprawiała, by ciągnęła się jeszcze bardziej. Kazała się dokładnie wymyć, wysuszyć i wyczesać włosy. Potem trzykrotnie pytała o dokładkę, a potem jeszcze musiała dokładnie wyszorować brudne schody.
Kiedy zamknęła już za sobą drzwi do swojego pokoju z radością podbiegła do krzesła i spojrzała na znalezisko.
Było tam ponad trzydzieści kawałków. Kawałki metalu, kółka zębate, sprężyny, nawet pęknięte szkiełko i trzy wskazówki.
– Chyba trzeba będzie cię poskładać – powiedziała, powoli przekładając części, wycierała je szmatką i odkładała na bok. Choć majsterkowanie nigdy nie było cechą typowo kobiecą, Julia miała naturalny dryg do takich rzeczy – jak to mawiał dziadek: „Jego talent przeszedł na wnuczkę” – więc błyskawicznie wszystko rozłożyła i pogrupowała.
– Wyglądasz zupełnie jak rozbity zegarek – stwierdziła przypominając sobie jak kiedyś tata z dziadkiem naprawiali mały zegarek na rękę, który ojciec dostał podczas wesela.
Nie wiedziała jak składa się zegarki, a tym bardziej takie, które były roztrzaskane w drobny mak. Spojrzała na cztery grupki elementów, osobno szklane elementy, osobno metalowe, do tego sprężyny i zębatki na końcu. Na samym środku leżał trójkącik, od którego wszystko się zaczęło.
– I co teraz? Znalazłam wszystkie części, a nie wiem jak je złożyć do kupy.
Tym razem metalowy kawałek nawet nie drgnął, reszta części także leżała dziwnie zimna i srebrna, choć mogła przysiąc, że jeszcze tego samego ranka wszystkie elementy były złote.
Powoli otworzyła szufladę. Wyciągnęła na biurko stare śmieci leżące w jej wnętrzu w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby pomóc. Kleju, taśmy klejącej, pinezek. Niestety prócz starych spinaczy, długopisów i kawałków papieru nie znajdowało się tam nic przydatnego. Zrezygnowana Julia odeszła od biurka i podeszła do łóżka, usiadła ciężko wypuszczając powietrze. Obok na krześle leżała niebieska sukienka, ciągle brudna z zaschniętym błotem na całej długości, lecz to nie brud przyciągnął jej uwagę a srebrny błysk przebijający się spod warstwy brudu. Podeszła do sukienki, skruszyła rękom błoto, tak by w dłoni pozostał jej tylko srebrzysty kawałek metalu, o kształcie obrączki.
– Jak ty się tutaj zaplątałeś? – podbiegła z nim do biurka i upuściła na blat. Metalowe kółeczko uderzyło cicho i zaczęło się toczyć do trójkąta, zatrzymało się, a następnie upadło bezdźwięcznie.
Drobne elementy zaczęły w tym samym momencie podskakiwać zupełnie tak jakby ktoś trząsł biurkiem, metalowy trójkącik lekko wirując uniósł się w powietrze, zatrzymał się kilka centymetrów nad blatem i zastygł. Części z kupki oznaczonej jako obudowa powoli, niczym stado skaczących pcheł, odskakiwały od biurka i z cichym syknięciem uderzały o trójkącik łącząc się z nim. Nie minęło kilka sekund, a przed Julią wisiały dwie połówki obudowy, kółka zębate, sprężyny, dziwnie wyglądające blaszki i śrubki, kłębiące się kształty powoli układały się we wnętrzu. Za nimi wskoczyła tarcza, wskazówki i poskładana srebrzysta szybka, druga połowa zegara zamknęła się i upadła na biurko idealnie celując w obrączkę, która przyczepiła się do jego górnej części.
Julia powoli podniosła zegarek i przyjrzała mu się uważnie: Pokrywały go teraz zawiłe wzory i figury geometryczne, wyryte lub wyrzeźbione w srebrze cienkimi, czarnymi liniami.
Złapała delikatnie za klapkę i powoli go otworzyła. W środku znajdowała się biała tarcza z czarnymi kreskami oznaczającymi godziny i trzy wskazówki ustawione idealnie na godzinie dwunastej. Spojrzała na obrączkę, która stała się częścią uszka i jednocześnie systemem nakręcania, powoli ujęła ją w palce i przekręciła. Po piątym razie usłyszała ciche tykanie i znów otworzyła zegarek.
Wskazówki poruszały się w dwie strony, mała i średnia kręciły się w lewo, a duża w prawo, powoli okrążając tarczę i znów kierując się ku godzinie dwunastej. Po kilkunastu sekundach znów spotkały się na samej górze.
Z zegarka trysnęło złote światło, a srebrna obudowa zmieniła się w błyszczące złoto. Z boków zegara wystrzeliły dwa złote łańcuchy, te same, które wzięła poprzedniej nocy za wstążki, którymi odbijała uderzenia pioruna. Powoli wirując, łańcuszki rzuciły się w stronę Julii i obwinęły się wokół jej pasa, przypasowując zegar do talii dziewczyny.
Wtedy zegar ponownie błysnął złotym blaskiem, a pokój znikł w jego świetle