Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Zawierucha. Garść popiołu - ebook

Data wydania:
31 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zawierucha. Garść popiołu - ebook

Rok 1916. Druga wiosna Wielkiej Wojny. W Warszawie rządzą Niemcy. Łagodzą nieco przepisy i pozwalają na narodowe demonstracje, ale traktują miasto jak magazyn surowców i towarów. Bez litości łupią mieszkańców, którzy z każdym dniem cierpią coraz większą biedę. A nawet głód, gdyż mimo reglamentacji, nieustannie brakuje żywności.

Dla rodziny Kellerów nastają ciężkie czasy. Osamotniona Pola czeka na powrót sióstr. Zofia przebywa w Piotrogrodzie i mimo ciągłego zagrożenia ze strony Ochrany, dobrze sobie tam radzi. Duża w tym zasługa Witolda Tarłowskiego, na którego Kellerówna spogląda coraz łaskawszym okiem. Niestety, Julia przepadła gdzieś na wschodzie i nie daje znaku życia. Nieszczęścia nie omijają ciotki Klary, która musi zmierzyć się z demonami przeszłości. Na świat przychodzi dziecko Niny.

Wszystko wskazuje, że tajemnica bankructwa i śmierci Maksymiliana zostanie wkrótce wyjaśniona. Czy jednak prawda przyniesie komuś ulgę, czy sprowokuje dalsze kłopoty? I czy rodzina Kellerów zdoła przetrwać w komplecie wojenną zawieruchę? Co stało się ze Stanisławem i gdzie przepadł doktor Warliński? Czy można bezkarnie odrzucić miłość?

I czy to prawda, że stare grzechy rzucają długie cienie?

Ida Żmiejewska jak mało kto potrafi osadzić swoich bohaterów w historycznych ramach, malując pełen emocji obraz społeczeństwa i realiów epoki.

 

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-83291-64-2
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

1.

– Nie mogę do­cze­kać się wio­sny – po­wie­działa z wes­tchnie­niem Eliza Ro­sen­feld, szczel­niej okry­wa­jąc się sza­lem z wiel­błą­dziej wełny. – Albo przy­naj­mniej ocie­ple­nia.

Za­czął się ma­rzec, ale zima nie od­pusz­czała. Braki w za­opa­trze­niu po­wo­do­wały, że na­wet za­możni miesz­kańcy Pio­tro­grodu byli zmu­szeni oszczę­dzać na opale i dla­tego w ogrom­nym miesz­ka­niu Ro­sen­fel­dów pa­no­wał rześki chłód.

– W Mo­skwie jest jesz­cze go­rzej – oświad­czyła re­dak­to­rowa Mi­cha­lina Kru­kow­ska, która kilka dni temu, w ślad za mę­żem, zje­chała nad Newę ze sta­rej sto­licy. – My­śla­łam, że tu wam ła­twiej, w końcu bli­skość dworu...

– Bli­skość dworu wy­wo­łuje tylko nie­po­koje – wy­ja­śniła z nie­chę­cią Eliza. – Zwłasz­cza od kiedy car wy­je­chał do sztabu ar­mii, a rządy zo­sta­wił żo­nie. Wszy­scy wie­dzą, że ca­ryca ślepo słu­cha Ra­spu­tina... Bóg ra­czy wie­dzieć, co z tego wy­nik­nie. Ima­gi­nuj so­bie, droga Mi­siu...

Ro­sja­nie mieli do­syć wojny i spo­wo­do­wa­nego nią ba­ła­ganu. Ich gniew ob­ra­cał się prze­ciwko ca­rowi, który zu­peł­nie nie ra­dził so­bie z sy­tu­acją. Do tego plotki o be­ze­ceń­stwach wy­pra­wia­nych przez „świę­tego starca”, jego bez­czel­no­ści i za­śle­pie­niu ce­sa­rzo­wej Alek­san­dry Fio­do­rowny roz­cho­dziły się po mie­ście lo­tem bły­ska­wicy, więc Ka­ro­lina Wa­is­sowa do­sko­nale wie­działa, ja­kimi opo­wie­ściami jej bra­towa Eliza za­mie­rza ura­czyć dawno nie­wi­dzianą przy­ja­ciółkę. Sama nie za­mie­rzała wy­słu­chi­wać tego po raz setny, więc upiła łyk go­rą­cej her­baty, umo­ściła się wy­god­niej w fo­telu i za­to­nęła w nie­we­so­łych roz­my­śla­niach.

Od wielu mie­sięcy nie miała żad­nych wie­ści o mężu, który zo­stał w War­sza­wie. Jesz­cze w lipcu ze­szłego roku pod­czas naj­więk­szej fali ewa­ku­acji przed spo­dzie­wa­nym wej­ściem Niem­ców, Hen­ryk Wa­iss, na­mó­wiony przez ro­syj­skich zna­jo­mych, wy­słał żonę i dwu­na­sto­let­nią córkę do Pio­tro­grodu. Wcze­śniej, kiedy pro­fe­sor wy­kła­dał na tu­tej­szym uni­wer­sy­te­cie, mał­żon­ko­wie by­wali w sto­licy bar­dzo czę­sto, a na stałe miesz­kał tu Ja­kub Ro­sen­feld, brat Ka­ro­liny, więc de­cy­zja wy­da­wała się ze wszech miar roz­sądna. Wa­iss, za­trzy­many przez za­wo­dowe obo­wiązki, miał przy­być nieco póź­niej, tyle że nie zdą­żył; ar­mia kaj­zera po­su­wała się bar­dzo szybko i sta­nęła do­piero hen za Bu­giem i Nie­mnem, od­ci­na­jąc zie­mie Kraju Nad­wi­ślań­skiego od Ro­sji tak sku­tecz­nie, że nie da­wało się prze­słać na­wet ko­re­spon­den­cji. O po­wro­cie do War­szawy nie mo­gło być mowy.

– Ka­rol­ciu? – Do rze­czy­wi­sto­ści przy­wo­łał ją lekko znie­cier­pli­wiony głos bra­to­wej. – Uwa­żasz, że to zły po­mysł?

„Czyż­bym za­snęła?” Pro­fe­so­rowa wy­pro­sto­wała się szybko, spoj­rzała na Elizę z za­kło­po­ta­niem, po czym od­parła dy­plo­ma­tycz­nie:

– Moja droga, ni­gdy nie mie­wasz złych po­my­słów.

Mo­gła po­zwo­lić so­bie na ta­kie ry­zyko, po­nie­waż wie­działa z do­świad­cze­nia, że go­spo­dyni – nie­za­leż­nie od zda­nia in­nych – i tak zrobi to, co sama uzna za słuszne. Inna sprawa, że Ka­ro­lina, gosz­cząc od dnia przy­jazdu w domu brata, za nic w świe­cie nie chcia­łaby ob­ra­zić jego żony.

– W ta­kim ra­zie po­sta­no­wione. Urzą­dzamy przy­ję­cie ostat­kowe. Jak co roku.

– Nie je­stem pewna, czy wy­pada – wes­tchnęła Mi­sia, która wiecz­nie przej­mo­wała się cu­dzymi opi­niami. – Mamy ta­kie cięż­kie czasy. Le­piej oszczę­dzać, bo nie wia­domo, co się wy­da­rzy za kilka dni.

– Co ma być, to i tak bę­dzie – od­parła fi­lo­zo­ficz­nie Eliza, się­ga­jąc po kru­che cia­steczko. – A ba­wić się trzeba, żeby na chwilę za­po­mnieć o kło­po­tach. Mamy oszczęd­no­ści, je­dze­nia na ra­zie nie bra­kuje i Ma­sza na pewno wy­cza­ruje coś pysz­nego. Za­pro­simy...

Nie zdą­żyła do­koń­czyć, bo aku­rat skrzyp­nęły drzwi i do po­koju wszedł pan domu.

– Do­bry wie­czór. – Ukło­nił się uprzej­mie sio­strze i Kru­kow­skiej, a po­tem uści­skał żonę, która na jego wi­dok na­tych­miast ze­rwała się z fo­tela.

– Je­steś głodny? Każę wcze­śniej po­dać ko­la­cję.

– Nie trzeba, za­cze­kam. Ale chęt­nie na­piję się her­baty. – Ja­kub przy­su­nął so­bie krze­sło i usiadł obok Ka­ro­liny, a Eliza po­de­szła do sa­mo­wara, aby przy­go­to­wać na­par.

Wa­is­sowa z nie­po­ko­jem przy­glą­dała się bratu, który z każ­dym dniem spra­wiał wra­że­nie co­raz bar­dziej zmę­czo­nego i przy­tło­czo­nego trud­no­ściami, z ja­kimi bo­ry­kał się w banku. Nie­chęt­nie o tym opo­wia­dał, ale sio­stra była od niego star­sza o pięć lat i do­sko­nale go znała.

– Jak spę­dzi­ły­ście dzień, moje dro­gie?

– Po­my­śla­ły­śmy, że by­łoby miło urzą­dzić przy­ję­cie ostat­kowe – oświe­ciła go żona, sta­wia­jąc na stole szklankę z her­batą i przy­su­wa­jąc spodeczki z mio­dem oraz pla­ster­kami cy­tryny. – Tu­szę, mój drogi, że nie masz nic prze­ciwko temu? – Za­mru­gała ko­kie­te­ryj­nie.

Ka­ro­lina z tru­dem po­wstrzy­mała śmiech. Bra­towa była za­iste nie­po­prawna; od dnia ślubu utrzy­my­wała Ja­kuba w prze­ko­na­niu, że to on rzą­dzi w domu, ale i tak za­wsze ro­biła, co chciała. Inna sprawa, że Ro­sen­fel­do­wie sta­no­wili wy­jąt­kowo do­brane sta­dło. Pro­fe­so­rowa, co prawda, nie na­rze­kała na wła­sne, ale też była ze sobą szczera – sza­no­wała star­szego o dwa­dzie­ścia lat męża i była do niego szcze­rze przy­wią­zana, po­ślu­biła go jed­nak na wy­raźne ży­cze­nie ro­dzi­ców. Za to Ja­kub, na co dzień prak­tyczny wręcz do bólu, w kwe­stii wy­boru żony nie słu­chał ni­czy­ich rad, tylko serca. I zde­cy­do­wał bar­dzo do­brze; Eliza, choć po­cho­dziła z nie­za­moż­nej ro­dziny, świet­nie spraw­dziła się w roli żony wpły­wo­wego ban­kiera i matki jego dzieci.

– Jak so­bie ży­czysz, moja droga. Pa­mię­taj tylko, żeby za­pro­sić Ko­stro­wi­czów. I ba­ro­nową Wit­ten­berg.

– Ba­rona chyba też? – upew­niła się Ka­ro­lina. Brat, co prawda, nie prze­pa­dał za ko­stycz­nym szwedz­kim dy­plo­matą, ale chyba nie po­su­nąłby się do świa­do­mego afrontu?

– Ba­ron ju­tro wy­jeż­dża. I je­śli chcesz – Ja­kub prze­niósł wzrok na sio­strę – mo­żesz dać mu list do Hen­ryka. Zgo­dził się zna­leźć ko­goś, kto prze­wie­zie go ze Sztok­holmu do War­szawy. Je­ste­śmy umó­wieni z sa­mego rana.

Serce Ka­ro­liny za­biło szyb­ciej. List pi­sała już od pew­nego czasu, cze­ka­jąc na po­dobną oka­zję, i wła­ści­wie był go­towy.

– Po ko­la­cji do­koń­czę. Może Mar­cy­sia bę­dzie chciała coś do­pi­sać tatce.

– Naj­chęt­niej sama za­pa­ko­wa­ła­byś się w ko­pertę i wy­słała na do­mowy ad­res – skon­sta­to­wała ze śmie­chem Eliza.

– Oczy­wi­ście – od­parła tak samo we­soło. – Je­śli tylko ba­ron zgo­dziłby się nadać taką dużą prze­syłkę.

– Po­dobno także przez Sztok­holm można do­trzeć do War­szawy – wtrą­ciła się re­dak­to­rowa. – Księżna Lu­bo­mir­ska w ze­szłym roku je­chała wła­śnie tą drogą.

– Księżna Lu­bo­mir­ska to waż­niej­sza oso­bi­stość niż my obie ra­zem wzięte – od­parła Ka­ro­lina już po­waż­niej­szym to­nem. – I ma kon­takty na naj­wyż­szych szcze­blach, więc bez pro­blemu do­stała pasz­port dla sie­bie i dzieci. Po­noć książę Lu­bo­mir­ski do­szedł do po­ro­zu­mie­nia z Niem­cami i jest te­raz pre­zy­den­tem War­szawy.

– Ty też masz kon­takty. – Mi­sia zer­k­nęła na nią spod zmru­żo­nych po­wiek. – Twój mąż le­czył sa­mego ca­re­wi­cza.

– Pró­bo­wał le­czyć, moja droga – spro­sto­wała. – Pró­bo­wał! I nic z tego nie wy­szło, a ca­re­wi­czowi chwi­lowo na­wet się po­gor­szyło... Dla­tego wolę nie przy­po­mi­nać się na dwo­rze.

– A pani nie chce do ko­goś na­pi­sać? – Ja­kub, wi­dząc zmie­sza­nie sio­stry, po­sta­no­wił zmie­nić te­mat.

– Na szczę­ście wszy­scy bli­scy są tu ze mną – od­parła re­dak­to­rowa to­nem peł­nym za­do­wo­le­nia. – I nie­spieszno mi wra­cać. Jak po­my­ślę o tych teu­toń­skich hor­dach...

– Ka­rol­ciu, a nie po­win­naś na­pi­sać jesz­cze do Klary? – przy­po­mniała so­bie Eliza.

– Rze­czy­wi­ście! – Ka­ro­lina zga­niła się w du­chu, że na śmierć za­po­mniała o obiet­nicy da­nej Zosi Kel­le­rów­nie. – Na­pi­szę ko­niecz­nie.

– O ja­kiej Kla­rze mó­wi­cie? – za­in­te­re­so­wała się na­tych­miast Kru­kow­ska. – Znam ją może?

– Oczy­wi­ście, że znasz Klarę Kel­ler – od­parła go­spo­dyni z prze­ko­na­niem. – To córka pani Adeli. Zna­jo­mej matki Ka­rolci i Ja­kuba.

– Ach, rze­czy­wi­ście! To ona wciąż nie wy­szła za mąż? Taka z niej była ładna dziew­czyna.

– Nie zło­żyło się ja­koś. – Ka­ro­lina wie­działa, z czego wy­ni­kało sta­ro­pa­nień­stwo Klary, ale nie czuła się upo­waż­niona, aby za­po­zna­wać z tą hi­sto­rią osoby po­stronne.

– Wszystko przed nią – stwier­dziła dy­plo­ma­tycz­nie Eliza.

– Nie są­dzę – za­wy­ro­ko­wała Mi­sia. – Męż­czyźni wolą młod­sze dziew­częta.

– Nie da­lej jak wczo­raj py­tał mnie o nią młody Ulrich – po­wie­dział Ja­kub, który z tru­dem ukry­wał roz­ba­wie­nie. – Do­piero nie­dawno do­wie­dział się, co spo­tkało jej ro­dzinę.

Do­brze pro­spe­ru­jący ban­ko­wiec „młody Ulrich”, zwany tak dla od­róż­nie­nia od swo­jego ojca, także zna­nego w branży „sta­rego Ulri­cha”, do­bi­jał wła­śnie czter­dziestki i przed laty upar­cie za­le­cał się do Klary, ale ona wo­lała... Mniej­sza o to.

– Za­raz? – Re­dak­to­rowa nie zwró­ciła uwagi na słowa go­spo­da­rza. – O ile do­brze pa­mię­tam, jej brat był żo­naty z Wój­to­wi­czówną. Mieli dzieci?

– Cztery córki – po­twier­dziła pro­fe­so­rowa. – Naj­star­sza z nich, wła­śnie Zo­fia, jest te­raz w Pio­tro­gro­dzie. Żan­darmi aresz­to­wali ją przed sa­mym wyj­ściem z War­szawy.

– Na mi­łość bo­ską! Aresz­to­wali dziew­czynę z ta­kiego domu? – Mi­sia zło­żyła ręce jak do mo­dli­twy. – Za co?

– A Bóg ra­czy wie­dzieć... – Ka­ro­lina, co prawda, do­my­ślała się po­wodu, ale uznała, że o ta­kich spra­wach też nie na­leży mó­wić gło­śno. – Na po­że­gna­nie ła­pali mło­dych jak leci.

– Zo­sia i tak miała szczę­ście – po­wie­działa Eliza. – Na­rze­czony wy­cią­gnął ją z aresztu. Zo­sia jest za­rę­czona z Wi­tol­dem Tar­łow­skim – do­dała po chwili.

– Tar­łow­ski żeni się prze­cież z Dres­sle­równą – zdzi­wiła się Kru­kow­ska. – Po­pro­sił ją o rękę ja­koś tuż przed wojną.

– Szczę­śli­wie ze­rwał te za­rę­czyny – mruk­nęła Ka­ro­lina, za­wsty­dzona fak­tem, że nie umie za­pa­no­wać nad nie­chę­cią do tak mło­dej panny.

– A to cie­kawe. – Re­dak­to­rowa wciąż nie mo­gła się uspo­koić. – Spo­tka­łam pannę Sa­binę w Mo­skwie, tuż przed wy­jaz­dem. Mogę przy­siąc, że nic nie wie o żad­nym ze­rwa­niu. A na­wet... – Za­wie­siła głos.

– Co ta­kiego? – Eliza po­na­gliła przy­ja­ciółkę.

– Ona za­mie­rza tu przy­je­chać.

2.

„Czy można po­lu­bić miej­sce, gdzie mieszka się z przy­musu?”

Ja­dąc sa­niami przez za­śnie­żoną Sa­dową w kie­runku Fon­tanki, Zo­fia uświa­do­miła so­bie, że upły­nęło już pół roku, od kiedy przy­je­chała do Pio­tro­grodu. Przez ten czas nie próż­no­wała, tylko po­zna­wała dziel­nice i za­ułki mia­sta, za­wie­rała nowe zna­jo­mo­ści – za­równo wśród Po­la­ków, któ­rych było tu za­trzę­sie­nie, jak i Ro­sjan – zdo­łała na­wet pod­jąć pracę w in­ter­na­cie Gim­na­zjum Żeń­skiego pani Ćwier­dziń­skiej, ale i tak nie zno­siła We­ne­cji Pół­nocy. Jej mo­nu­men­tal­nej za­bu­dowy, sze­ro­kich pro­spek­tów cią­gną­cych się ca­łymi mi­lami, zim­nego i wil­got­nego kli­matu, a przede wszyst­kim, przy­tła­cza­ją­cej at­mos­fery; my­ślała kie­dyś, że to w znie­wo­lo­nej War­sza­wie ciężko się od­dy­cha, ale tu było sto­kroć go­rzej. Wes­tchnęła, a po­tem za­ci­snęła po­wieki, aby choć na mo­ment za­po­mnieć o tym mie­ście i wró­cić do lu­dzi oraz miejsc, za któ­rymi tę­sk­niła nie­ustan­nie.

Tak bar­dzo chcia­łaby zo­ba­czyć bab­cię, ciotkę i sio­stry. A przy­naj­mniej do­wie­dzieć się, co u nich sły­chać. Czy są zdrowe? Jak ra­dzą so­bie pod nie­miec­kimi rzą­dami? Czy Ju­lia wresz­cie się do nich ode­zwała? Może na­wet przy­je­chała do domu?

I co dzieje się z Jan­kiem? Mar­twiła się o niego, cho­ciaż ich ostat­nie spo­tka­nie za­koń­czyło się kłót­nią, która mo­gła na­wet ozna­czać ze­rwa­nie. Cóż, od­kry­cie, że ni­gdy nie bę­dzie je­dyną ko­bietą w jego ży­ciu po­dzia­łało na nią ni­czym ku­beł lo­do­wa­tej wody i po­zwo­liło uświa­do­mić so­bie, że nie od­po­wiada jej rola wiecz­nej ko­chanki.

Otwo­rzyła oczy do­piero, kiedy sa­nie sta­nęły przed ka­mie­nicą, do któ­rej po wyj­ściu ze szpi­tala – a było to za­le­d­wie przed trzema dniami – wpro­wa­dził się Wi­told Tar­łow­ski. Zo­fia znała ten bu­dy­nek, bo wła­śnie tu, na pierw­szym pię­trze od ulicy, miesz­kali jej do­brzy zna­jomi, pań­stwo Ro­sen­fel­do­wie oraz gosz­cząca u nich wraz z córką pro­fe­so­rowa Wa­is­sowa.

Kel­le­równa za­pła­ciła izowsz­czi­kowi od­li­czoną kwotę, a po­tem od­rzu­ciła weł­niane pledy i wzdry­ga­jąc się z zimna, wy­gra­mo­liła z po­jazdu. Ostroż­nie stą­pa­jąc po wy­śli­zga­nym śniegu, tylko tu i ów­dzie po­sy­pa­nym po­pio­łem, mi­nęła bramę, na­stęp­nie duże po­dwórko i we­szła do ofi­cyny. Na klatce scho­do­wej nie było wcale cie­plej niż na ze­wnątrz. Mimo to zdjęła rę­ka­wiczki i opu­ściła fu­trzany koł­nierz palta, na­stęp­nie zaś skrę­ciła w stronę mar­mu­ro­wych scho­dów; ka­mie­nica była zbu­do­wana z roz­ma­chem i po­rządna, więc na­wet ofi­cyny pre­zen­to­wały się na­der ele­gancko. Miesz­ka­nia też nie były ta­nie – także te na wyż­szych pię­trach – ale pie­nię­dzy Wi­tol­dowi aku­rat nie bra­ko­wało.

Zo­fia od mie­sięcy ucho­dziła za jego na­rze­czoną. Ura­to­wał ją przed wię­zie­niem albo czymś znacz­nie gor­szym, dla­tego bez pro­te­stu przy­jęła na­rzu­coną so­bie rolę i grała ją naj­le­piej, jak po­tra­fiła. Re­gu­lar­nie od­wie­dzała Tar­łow­skiego w Mi­ko­ła­jew­skim Szpi­talu Woj­sko­wym. Po­cząt­kowo, kiedy po po­dróży z War­szawy jego stan nie­bez­piecz­nie się po­gor­szył, spę­dzała tam całe dnie; nie mó­wił pra­wie nic, ale szu­kał jej ręki, a kiedy zna­lazł, mocno ją ści­skał i ro­bił się spo­koj­niej­szy. Ona zaś, kiedy spla­tała jego palce ze swo­imi, czuła dła­wie­nie w gar­dle. Uświa­do­miła so­bie, że za­leży jej na tym męż­czyź­nie – nie miała ni­gdy lep­szego przy­ja­ciela – i lęka się o jego ży­cie.

Póź­niej, kiedy Wi­told nieco do­szedł do sie­bie, a Zo­fia zna­la­zła pracę, od­wie­dzała go rza­dziej, ale też re­gu­lar­nie. Dużo roz­ma­wiali; opo­wia­dała mu, co dzieje się w mie­ście, wy­mie­niali się opi­niami na ak­tu­alne te­maty, wspo­mi­nali dawne dzieje i wspól­nych zna­jo­mych. Oczy­wi­ście, sta­rym zwy­cza­jem, opo­wia­dał jej też o ma­te­ria­łach wy­bu­cho­wych i róż­nych ty­pach broni, a ona, ku swemu zdzi­wie­niu, słu­chała tych mo­no­lo­gów z za­in­te­re­so­wa­niem. Nie­wy­klu­czone, że wpły­nęły na to szko­le­nia woj­skowe, które prze­szła w Dru­ży­nach Strze­lec­kich. Cza­sem mil­czeli, ale to mil­cze­nie wcale jej nie cią­żyło. Wręcz prze­ciw­nie – ci­cha obec­ność Wi­tolda uspo­ka­jała ją i spra­wiała, że uwa­żała szpi­tal za je­dyne bez­pieczne miej­sce w ca­łym Pio­tro­gro­dzie.

Tylko je­den te­mat ni­gdy nie po­ja­wiał się w ich roz­mo­wach. Oby­dwoje omi­jali sta­ran­nie to, co miało zwią­zek z ich nie­do­szłym mał­żeń­stwem. Do tego Tar­łow­ski był tak po­wścią­gliwy, że Zo­fia zwąt­piła w to, co nie­gdyś usły­szała od Niny. Nie, dawny kon­ku­rent nie mógł na­dal się w niej ko­chać. Był miły, do­brze jej ży­czył, dbał o bez­pie­czeń­stwo, a przez pierw­sze dwa mie­siące także utrzy­my­wał, po­nie­waż wy­je­chała z War­szawy w przy­sło­wio­wej jed­nej ko­szuli, ale nie było w tym nic po­nad przy­ja­ciel­ską sym­pa­tię.

Le­dwo po­ko­nała kilka stopni, na gó­rze trza­snęły drzwi i roz­legł się od­głos ener­gicz­nych kro­ków; ktoś szybko zbie­gał na dół.

Puł­kow­nik Du­bi­nin.

Na jej wi­dok za­trzy­mał się i uchy­lił czapki, a ona na­brała ochoty, aby na­tych­miast za­wró­cić i uciec. Nie­stety ta­kie roz­wią­za­nie nie wcho­dziło w grę, wstrzy­mała więc od­dech i za­ci­snęła palce na po­rę­czy scho­dów, usi­łu­jąc za wszelką cenę za­cho­wać spo­kój.

– Do­bry wie­czór, So­fio Mak­sy­mi­lia­nowna.

– Do­bry wie­czór – od­parła pra­wie szep­tem.

Nie­chęt­nie przy­zna­wała się do tego, ale Du­bi­nin prze­ra­żał ją od chwili, kiedy na kilka dni przed swoim aresz­to­wa­niem Irena po­ka­zało go jej na ulicy. A kiedy sta­nęli na­prze­ciwko sie­bie na pe­ro­nie Dworca War­szaw­skiego, obawa jesz­cze się wzmo­gła. Ten przy­stojny, po­zor­nie miły i do­sko­nale wy­cho­wany męż­czy­zna w śred­nim wieku, sły­nął z okru­cień­stwa i wy­star­czyło raz po­pa­trzeć mu w oczy, aby stwier­dzić, że opo­wie­ści o jego wy­czy­nach nie są wcale wy­ssane z palca.

– Wi­told Alek­san­dro­wicz czeka na pa­nią – po­wie­dział, ob­rzu­ca­jąc ją spoj­rze­niem, które mro­ziło bar­dziej niż pa­nu­jąca na ze­wnątrz tem­pe­ra­tura.

Od dawna miała wra­że­nie, że żan­darm krąży nad nią ni­czym ja­strząb nad prze­piórką w ocze­ki­wa­niu na jej naj­mniej­sze po­tknię­cie. Przed ata­kiem chro­nił ją tylko sta­tus na­rze­czo­nej Wi­tolda. Na samą myśl, że puł­kow­nik mógłby od­kryć, że go oszu­kali, czuła serce w gar­dle. Ją cze­ka­łaby za­pewne kara gor­sza niż ze­sła­nie na Sy­be­rię. Wi­told zaś... Co, u dia­bła, łą­czyło tych dwóch męż­czyzn? Da­łaby wiele, aby się tego do­wie­dzieć. Kie­dyś za­py­tała wprost, ale Tar­łow­ski mach­nął tylko ręką i zbył ją ogól­ni­kami.

– Piękne miesz­ka­nie. – Du­bi­nin wska­zał ręką w górę. – Sły­sza­łem, że pani je wy­bie­rała.

– Wła­ści­wie to za­sługa zna­jo­mego – od­parła, uni­ka­jąc jego wzroku. Lo­kal zna­lazł pan Ja­kub, ona tylko go obej­rzała i po­ra­dziła Wi­tol­dowi, żeby zde­cy­do­wał się na wy­na­jem. – Ale mnie też bar­dzo się po­do­bało – do­dała po chwili, aby unik­nąć nie­przy­jem­nej ci­szy.

– To ważne. – Roz­mówca uśmiech­nął się jak wilk do upa­trzo­nej na ko­la­cję owcy. – Nie­długo i pani się tu wpro­wa­dzi. Ałła Jew­sie­jewna bę­dzie nie­po­cie­szona, gdy straci taką do­brą lo­ka­torkę.

Ałła Jew­sie­jewna So­ro­kina, po­nad sześć­dzie­się­cio­let­nia wdowa po urzęd­niku mi­ni­ste­rial­nym, była bli­ską zna­jomą czy też ku­zynką puł­kow­nika, i to wła­śnie u niej, zgod­nie z jego su­ge­stią, Zo­fia za­trzy­mała się po przy­jeź­dzie do sto­licy. Nie wąt­piła na­wet przez chwilę, że go­spo­dyni do­nosi Ochra­nie, więc nie chcąc bu­dzić po­dej­rzeń, za­ci­skała zęby, za­cho­wy­wała się wzo­rowo i nie szu­kała no­wego lo­kum.

– Wi­told nie jest jesz­cze cał­kiem zdrów.

– Le­piej nie zwle­kaj­cie ze ślu­bem – rzu­cił puł­kow­nik, a ona nie od­wa­żyła się za­py­tać, czemu ma słu­żyć ta rada. – Nie będę pani dłu­żej za­trzy­my­wał. – Ukło­nił się znowu i nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, ru­szył do wyj­ścia.

Ulżyło jej, kiedy stra­ciła go z oczu. Prze­ska­ku­jąc po dwa stop­nie, po­bie­gła na dru­gie pię­tro. Drzwi sta­nęły otwo­rem, za­nim zdą­żyła za­pu­kać, i sto­jący w progu Wi­told chwy­cił ją za rękę i wcią­gnął do środka.

– Co ci po­wie­dział?

– Że­by­śmy szybko brali ślub – od­parła, kiedy tylko zła­pała od­dech.

– Mnie mó­wił to samo – mruk­nął. – Chce pierw­szy zło­żyć nam ży­cze­nia.

Po­my­ślała, że przy­ja­ciel wciąż wy­gląda na cho­rego: był mi­zerny, a na rę­kach, szyi i w oko­li­cach le­wego oka, w któ­rym pra­wie stra­cił wzrok, na­dal wid­niały wy­raźne ślady po opa­rze­niach chlo­rem.

– W ta­kim ra­zie mamy kło­pot – oznaj­miła, roz­pi­na­jąc gu­ziki palta.

– Prze­pra­szam. – Po­mógł jej zdjąć okry­cie, które po­tem od­wie­sił. – Po­wi­nie­nem był wy­my­ślić coś in­nego, a nie wi­kłać cię...

– Nie mów tak! Cud, że wy­my­śli­łeś co­kol­wiek.

Pod­czas ich pierw­szego spo­tka­nia w pio­tro­grodz­kim szpi­talu ona była wy­stra­szona wy­da­rze­niami na dworcu, a Wi­told nie dość, że le­dwo żywy po po­dróży, to jesz­cze skon­ster­no­wany obec­no­ścią Du­bi­nina. Nie miał czasu ani oka­zji, aby co­kol­wiek jej wy­tłu­ma­czyć. Nie mu­siał. Spoj­rzeli tylko na sie­bie i od razu po­jęła, że może za­ufać mu bez­względ­nie. Jak za­wsze.

– Nie są­dzi­łem, że tak się do nas przy­czepi – rzekł, kiedy we­szli do nie­wiel­kiego po­koju peł­nią­cego funk­cję ba­wialni. – Na­pi­jesz się her­baty? Słu­żąca Ro­sen­fel­dów na­sta­wiła sa­mo­war. I przy­nio­sła na­wet coś do je­dze­nia.

– Może póź­niej. – Mach­nęła ręką i usa­do­wiła się za sto­łem. – Chcę, że­byś naj­pierw po­wie­dział mi prawdę. – Po­sta­no­wiła za­ry­zy­ko­wać po raz drugi, bo od­po­wied­niej­szej chwili chyba już nie do­czeka.

– Jaką prawdę? – Usiadł na­prze­ciwko niej.

– Pra­co­wa­łeś dla Ochrany?

– Co ta­kiego?! – Po­ru­szył się tak gwał­tow­nie, że o mało nie spadł z krze­sła. – Co za bzdura!

– Mó­wiono na mie­ście – za­częła spo­koj­nie, nie spusz­cza­jąc z niego wzroku – że sza­sta­łeś się po knaj­pach z Du­bi­ni­nem. A tu­taj... ta jego po­moc. Tacy jak on nie dają nic za darmo. Dla­tego chcę wie­dzieć, co cię łą­czy z tym czło­wie­kiem.

– Nie lu­bię o tym mó­wić.

– Uwa­żasz, że jak o czymś nie mó­wisz, to coś nie ist­nieje? – spy­tała nie bez iro­nii. – Mów! Tym ra­zem nie dam się zbyć.

Wes­tchnął z re­zy­gna­cją i po chwili na­my­słu za­czął nie­chęt­nie wy­ja­śniać, jak mają się sprawy:

– Niech ci bę­dzie, spo­tka­łem się w War­sza­wie z Du­bi­ni­nem... Ale nie było mowy o żad­nym sza­sta­niu! – za­strzegł sta­now­czo. – Tak się zło­żyło... Pod Tan­nen­ber­giem ura­to­wa­łem ży­cie jego sy­nowi. Przy­pad­kiem, ale fakt jest fak­tem. Uznał więc, że ma wo­bec mnie dług i upie­rał się, że chce spła­cić. To da­łem mu wresz­cie moż­li­wość.

Zo­fia spoj­rzała na niego z po­dzi­wem. Naj­pierw ura­to­wał mło­dego Du­bi­nina – i nie, nie wie­rzyła w żadne przy­padki – a pod Bo­li­mo­wem czte­rech swo­ich żoł­nie­rzy. Na polu bi­twy Wi­told Tar­łow­ski po­tra­fił za­cho­wać zimną krew i trzeźwy umysł. Pa­so­wało to do niego tak samo jak skrom­ność. O wiele trud­niej było uwie­rzyć, że puł­kow­nik Du­bi­nin z Ochrany jest zdolny do wdzięcz­no­ści.

– Pro­blem w tym – kon­ty­nu­ował po­nuro go­spo­darz – że te­raz je­ste­śmy kwita. Na­rze­czona za syna.

– Skru­pu­latny bu­chal­ter – rzu­ciła lekko, choć wcale nie było jej do śmie­chu. – Nie bę­dzie miał żad­nych wzglę­dów, je­śli zła­pie cię na kłam­stwie.

– Nie­ustan­nie su­ge­ruje to mię­dzy wier­szami. My­śla­łem, że bę­dzie bar­dziej mi wie­rzył.

– Du­bi­nin?! On nie wie­rzy ni­komu. Idę o za­kład, że na­wet swemu nie­szczę­snemu sy­nowi... Do tego jest mści­wym ło­bu­zem! Wiesz, ile ofiar ma na su­mie­niu?

– Skąd tak do­brze go znasz? – Przyj­rzał się jej uważ­niej.

– In­te­re­so­wało się nim wielu lu­dzi – od­parła wy­mi­ja­jąco. – Bę­dzie kie­dyś oka­zja, to ci opo­wiem. – Te­matu jej przy­na­leż­no­ści do Pol­skiej Or­ga­ni­za­cji Woj­sko­wej też wcze­śniej nie po­ru­szali, w szpi­talu nie było ku temu sprzy­ja­ją­cych wa­run­ków, a te­raz mieli waż­niej­sze sprawy.

– Z chę­cią po­słu­cham. – Uśmiech­nął się blado.

– Ach, by­ła­bym za­po­mniała... Coś mi się wy­daje, że puł­kow­nik przy­cze­pił ci ogon. Z mo­jego po­wodu.

– Nie mów, że łażą za tobą?!

– Od sa­mego po­czątku – od­parła z wes­tchnie­niem. – Tyle że ja za­cho­wuję się wzo­rowo. Dom. Praca. Wi­zyty u cie­bie w szpi­talu, a te­raz tu­taj. Cza­sem pod­wie­czo­rek u Ro­sen­fel­dów lub w in­nym sza­no­wa­nym domu.

– Zo­siu! – Tar­łow­ski spra­wiał wra­że­nie nie­zwy­kle po­ru­szo­nego tym, co usły­szał. – Obie­cuję, że zro­bię wszystko, żeby wy­cią­gnąć cię z tej ka­bały.

– Po­słu­chaj, Witku, i do­brze za­pa­mię­taj. – Ści­szyła głos i do­tknęła jego dłoni, któ­rej cie­pło od mie­sięcy do­da­wało jej od­wagi. – Po pierw­sze, zro­bimy to ra­zem. Po­nie­waż, po dru­gie, sie­dzimy w tym oboje.

3.

– Jak się czu­jesz, moja droga? – za­py­tała pro­fe­so­rowa, przy­glą­da­jąc się z tro­ską Zosi Kel­le­rów­nie. Za­pro­siła ją tego dnia na pod­wie­czo­rek, po­nie­waż za­mie­rzała opo­wie­dzieć jej o nie­po­ko­ją­cych po­czy­na­niach Dres­sle­równy. Nie wie­działa jed­nak, jak za­cząć, i wciąż krą­żyła wo­kół te­matu. Sprawa była bo­wiem nie­zwy­kle de­li­katna.

Kiedy do­szły do niej wie­ści o za­rę­czy­nach, bar­dzo się ucie­szyła, bo ży­czyła obojgu mło­dym jak naj­le­piej. Póź­niej zaś za­częła się za­sta­na­wiać, czy coś aby nie kryje się za tym nie­spo­dzie­wa­nym związ­kiem. Zo­fia i Wi­told byli jak ogień i woda, kie­dyś pró­bo­wano ich swa­tać i nie wy­ni­kło z tego nic do­brego.

Z dru­giej strony Kel­le­równa z od­da­niem opie­ko­wała się na­rze­czo­nym, a kiedy pa­trzyła na niego, trudno było jej ukryć czu­łość. Kto jak kto, ale Zo­sia, naj­bar­dziej nie­obli­czalna z czte­rech wnu­czek pani Adeli, nie wy­szłaby za mąż z roz­sądku. Już raz udo­wod­niła to na­der do­bit­nie.

– Dzię­kuję, bar­dzo do­brze – od­parła tym­cza­sem dziew­czyna, po czym przy­su­nęła bli­żej szklankę i za­ci­snęła obie dło­nie na roz­grza­nym pod­sta­kan­niku. – Tylko ostat­nio mam mnó­stwo za­jęć.

Chyba rze­czy­wi­ście pra­co­wała po­nad siły, bo zmi­zer­niała. Stała się przez to jesz­cze bar­dziej po­dobna do swo­jego świę­tej pa­mięci ojca, któ­rego Ka­ro­lina znała do­sko­nale; wstyd przy­znać, ale w szkol­nych cza­sach pod­ko­chi­wała się, oczy­wi­ście bez wza­jem­no­ści, w star­szym o kil­ka­na­ście lat i już żo­na­tym synu przy­ja­ciółki matki.

– Mam po­roz­ma­wiać z pa­nią Ćwier­dziń­ską, żeby od­jęła ci obo­wiąz­ków?

Kel­le­równa przy­je­chała do Pio­tro­grodu bez żad­nych do­ku­men­tów po­twier­dza­ją­cych wy­kształ­ce­nie – jak twier­dziła, do końca stu­diów przy­rod­ni­czych na Uni­wer­sy­te­cie Ja­giel­loń­skim po­zo­stał jej rok – ale pro­fe­so­rowa i tak za­pro­te­go­wała ją zna­jo­mej, która wła­śnie roz­sze­rzała dzia­łal­ność pro­wa­dzo­nej przez sie­bie pol­skiej szkoły. Z po­wodu rze­czo­nych bra­ków for­mal­nych pani Ćwier­dziń­ska nie mo­gła dać Zo­fii etatu na­uczy­ciel­skiego, więc za­trud­niła ją do po­mocy w kan­ce­la­rii. Oka­zało się jed­nak, że śmiała Kel­le­równa do­sko­nale ra­dzi so­bie z dziew­czę­tami, więc po dwóch mie­sią­cach awan­so­wała na damę kla­sową.

– Ależ pro­szę tego nie ro­bić. Ta praca... Nie są­dzi­łam, że tak mi się spodoba.

– Gdyby na­sza droga Klara usły­szała te słowa, nie po­sia­da­łaby się ze zdu­mie­nia. – Za­śmiała się pro­fe­so­rowa. – A wła­śnie... Udało mi się wy­słać list do War­szawy.

– Na­prawdę?! – Zo­sia wbiła w nią za­sko­czone spoj­rze­nie. – Ja­kim cu­dem?

– Via Sztok­holm... przez jed­nego ze zna­jo­mych Ja­kuba. Czas na­glił, więc sama na­pi­sa­łam, co sły­chać u cie­bie i Wi­tolda. Hen­ryk prze­każe wie­ści two­jej ro­dzi­nie i panu Ed­mun­dowi.

– Mam na­dzieję, że list do­trze do War­szawy. A jesz­cze więk­szą, że do­sta­nie pani od­po­wiedź. Mu­szę wie­dzieć, co dzieje się w domu. Mam ostat­nio złe prze­czu­cia...

– Wi­dzę, że z tru­dem tu wy­trzy­mu­jesz – po­wie­działa z wes­tchnie­niem Ka­ro­lina. – Tak samo jak i ja.

– Po­je­cha­ła­bym choćby ju­tro. – Na twa­rzy Zo­fii roz­kwi­tły ru­mieńce. – A na­wet po­szła pie­szo. Choćby przez front.

Ka­ro­lina uśmiech­nęła się, bo roz­ba­wiła ją ta ostat­nia wi­zja, ale szybko spo­waż­niała i za­dała py­ta­nie:

– A Wi­told?

– Wi­tolda za­bra­ła­bym ze sobą – oświad­czyła sta­now­czo. – On też tę­skni za do­mem.

– Nie są­dzi­łam, że zde­cy­du­jesz się za niego wyjść. – Pro­fe­so­rowa uznała, że naj­wyż­sza pora przejść do za­sad­ni­czego te­matu roz­mowy. – Pa­mię­tam, ile było za­mie­sza­nia, kiedy wy­je­cha­łaś do Kra­kowa. Chło­pak cho­dził jak struty i szybko ze­brał się do...

– Do­ro­słam – prze­rwała jej Kel­le­równa, która chyba nie miała ochoty wy­słu­chi­wać wspo­mnień z daw­nych cza­sów. – Prze­sta­łam są­dzić lu­dzi po po­zo­rach.

– I po wy­glą­dzie.

Zo­fia spoj­rzała na nią ze zdzi­wie­niem, ale szybko po­jęła w czym rzecz i z na­ci­skiem oświad­czyła:

– Naj­waż­niej­sze, że prze­żył. Nina pra­co­wała w szpi­talu, kiedy zwo­zili ran­nych z Bo­li­mowa, i mó­wiła, że ni­gdy wcze­śniej nie wi­działa ta­kiego pie­kła. Tylu mar­twych żoł­nie­rzy jed­no­cze­śnie... a on so­bie po­ra­dził. I jesz­cze ura­to­wał pod­wład­nych. Je­stem z niego dumna.

Nie było wąt­pli­wo­ści, mó­wiła szcze­rze. A więc ro­dziny obojga po­peł­niły nie­gdyś fa­talny błąd. Wy­star­czyło dać mło­dym spo­kój i cier­pli­wie po­cze­kać, aż sami dojdą do po­ro­zu­mie­nia.

– Mu­szę coś ci po­wie­dzieć, Zo­siu – za­częła, bo chyba za długo już zwle­kała. – Sły­sza­łaś, że Wi­told przed wojną za­rę­czył się z Dres­sle­równą?

– Sa­bina nie omiesz­kała mnie o tym po­in­for­mo­wać tuż po fak­cie. Od Wi­tolda wiem, że za­rę­czyny zo­stały ze­rwane.

– Mi­sia Kru­kow­ska twier­dzi ina­czej.

– A to czemu? Je­stem pewna, że Wi­told nie kła­mie.

– W ta­kim ra­zie panna Sa­bina nie może się z tym po­go­dzić i nie dość, że wciąż uważa się za jego na­rze­czoną, to po­noć wy­biera się oso­bi­ście do Pio­tro­grodu.

– Cie­kawe, czemu nie przy­je­chała wcze­śniej? – Zo­fia uśmiech­nęła się kpiąco. – Mu­siała się upew­nić, że Wi­told wy­zdro­wieje? I że za bar­dzo nie zbrzyd­nie?

– Nie lu­bisz jej?

– Nie mam po­wodu lu­bić.

– Oba­wiam się, moja droga... – pro­fe­so­rowa wy­rzu­ciła z sie­bie to, co drę­czyło ją naj­bar­dziej – ...że ta dziew­czyna może na­ro­bić wam nie­przy­jem­no­ści. A je­śli nie ona, to jej oj­ciec. Wiem coś o tym. – Spu­ściła wzrok na znak, że nie za­mie­rza wra­cać do wy­da­rzeń sprzed po­nad trzy­dzie­stu lat, kiedy to po­cząt­ku­jący prze­my­sło­wiec bu­do­wał swoje im­pe­rium na zglisz­czach ma­jątku jej dziadka.

Kel­le­równa chyba coś o tym sły­szała, bo nie na­le­gała na wy­ja­śnie­nia, tylko twardo oświad­czyła:

– Nie boję się ani Sa­biny, ani jej ojca. Umiem się bro­nić. Zresztą – do­dała po chwili – my dwie mu­simy coś so­bie wy­ja­śnić.

Wi­dząc wy­raz jej twa­rzy, Ka­ro­lina po­my­ślała, że krą­żące wśród war­szaw­skich zna­jo­mych po­gło­ski o tym, że Zo­fia działa w ja­kiejś kon­spi­ra­cji, mu­szą za­wie­rać w so­bie ziarno prawdy.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: