Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Zawsze będziesz winna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zawsze będziesz winna - ebook

Helen jest dojrzałą, mocną kobietą, ma dobrą pracę, która pozwala jej na niezależność. Kiedy pewnej śnieżnej nocy odkrywa w zaspie zwłoki mężczyzny, los przypomina jej, że pod eleganckim drogim płaszczem skrywa się głęboko poraniona przez życie osoba. By świat się o niej nie dowiedział, Helen rozpoczyna prywatne śledztwo. Wkrótce okazuje się, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a każda podjęta w przeszłości decyzja pociąga za sobą konsekwencje.

Książka autorki nagrodzonej w tym roku nagrodą specjalną im. Janiny Paradowskiej na Festiwalu Wielkiego Kalibru oraz główną nagrodą Kryminalnej Piły.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67217-97-2
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

_Na­dal nie pach­nie. Ale wyczu­wam już obec­ność zapa­chu zaklętą jesz­cze w tro­chę zie­lo­nych, a tro­chę nie­ru­cho­mych od przy­mrozku źdźbłach. Wio­sna nie roz­nosi swej woni na skrzy­dłach motyli, jesz­cze nie mości słońca w skrzy­dłach trzmieli. Choć sły­chać już w oddali pomruk orkie­stry – roz­chwiane dźwięki próby gene­ral­nej. Tre­nują zawzię­cie rudziki, walą w bębny żura­wie i gęsi wra­ca­jące z afry­kań­skiego tournée. Powoli spla­tają się w per­fek­cji, choć sek­cja smycz­kowa świersz­czy jesz­cze śpi. Zgrają się póź­niej, czy­ta­jąc par­ty­tury mistrzów Kwiet­nia i Maja, gdy tylko dyry­gentka Wio­sna ujmie w dłoń zie­loną sło­neczną batutę. A wie­czo­rem Zima dawką przy­po­mi­na­jącą wstrzy­kuje nam jesz­cze pod skórę mróz._

Spi­jała każde ze słów, choć znała je na pamięć. Od roku czy­tała je każ­dej nocy.

Zamknęła ostroż­nie opra­wiony w kolo­rowy pla­kat wolu­min, jakby miał się roz­paść od samego dotyku. Tak jak jej wspo­mnie­nia o córce, która nie tak dawno jesz­cze nieco dzie­cię­cym pismem spi­sy­wała swoje już nie­dzie­cięce prze­my­śle­nia.

Helen popra­wiła nie­dbale zało­żoną okładkę, wsa­dziła pamięt­nik do kar­tonu i odło­żyła go na meta­lową półkę. Zamknęła zmę­czone oczy, któ­rych kąciki sztur­mo­wały palące łzy. Do jej świa­do­mo­ści jaskra­wym powi­do­kiem prze­bi­jał się nie­dbale nanie­siony korek­to­rem napis: BRM 03/07845–86. Dla poli­cjanta, który go napi­sał, był kolej­nym nume­rem dowodu w spra­wie.

Dla niej ozna­czał śmierć dziecka.

Jej dziecka.STYCZEŃ, 1992

Lubiła nową pracę. W końcu. Nie męczyły jej nawet nocne audyty ani wyjazdy z dala od domu. Prze­ciw­nie, każdy budy­nek, który miała spraw­dzić i wyce­nić, jawił się jako nie­spo­dzianka, coś do odkry­cia i zgłę­bie­nia. Miła odmiana po poli­cyj­nym biurku.

Nawet stara fie­sta, któ­rej kaprysy musiała zno­sić od rana, nie była w sta­nie popsuć jej humoru. Helen mijała kolejne wysta­jące spod czap śniegu wsie, nie mogąc nacie­szyć oczu zacho­dem, który ostat­nim tchnie­niem sta­rał się pod­pa­lić świat. Mimo eks­plo­zji czer­wieni, która nada­wała zaspom barwy lawy, stycz­niowy dzień doga­sał bez­pow­rot­nie.

Po trzech kwa­dran­sach pod­je­chała pod szla­ban i odsu­nęła szybę. Lodo­waty wiatr wdarł się do wnę­trza auta, spra­wia­jąc, że prze­szedł ją dreszcz. Biu­ro­wiec labo­ra­to­rium tylko kil­koma punk­tami roz­świe­tlo­nych okien odzna­czał się na czar­nym nie­bie, z któ­rego coraz moc­niej padał śnieg. Helen naci­snęła przy­cisk domo­fonu i przed­sta­wiła się. Char­czący gło­śnik prze­pu­ścił tylko kilka sylab, ale mimo to szla­ban się uchy­lił i mogła wje­chać na teren labo­ra­to­rium.

Ochro­niarka wska­zała jej miej­sce par­kin­gowe na końcu ogrom­nego placu, który powoli przy­kry­wał się bia­łym kocem śniegu. Helen zajęła pierw­sze z brzegu i wyszła z auta. Otwo­rzyła torebkę, by wrzu­cić do niej klu­czyki, ale widok spo­czy­wa­ją­cej w jed­nej z prze­gró­dek koperty zmro­ził ją na chwilę. Powinna ją nadać jesz­cze dziś, żeby doszła na ponie­dzia­łek. Zawa­liła. Miała tylko nadzieję, że adre­sat wyba­czy jej zwłokę.

– Pani prze­stawi to auto tam, gdzie poka­za­łam. – Wyrwało ją z zamy­śle­nia. – To jest dla dyrek­cji.

– Prze­cież jest noc, nikt tu nie przy­je­dzie. – Helen opa­tu­liła się szczel­niej sza­lem. Czuła, że napie­ra­jący wiatr odbie­rał jej oddech, a ostre igły śniegu wbi­jały się w policzki.

– Przy­je­dzie albo nie. Ja tu jestem od porządku i ten porzą­dek ma być.

Helen wró­ciła do samo­chodu, usi­łu­jąc zapa­no­wać nad wście­kło­ścią. Wie­działa jed­nak, że wojo­wa­nie z pra­cow­ni­kami może zakoń­czyć się wyłącz­nie obni­że­niem poczu­cia wła­snej war­to­ści. Poza tym miała z tą kobietą spę­dzić naj­bliż­sze parę godzin w pustym budynku na odlu­dziu. _Lepiej się nie nara­żać_, pomy­ślała, uśmie­cha­jąc się w duchu. Włą­czyła sil­nik i zapar­ko­wała dokład­nie w rogu, ude­rza­jąc w zaspę tyl­nym zde­rza­kiem.

– Przy­je­cha­łam zro­bić wycenę dla Serco – wyja­śniła, pod­cho­dząc do ochro­niarki, która wciąż wpa­try­wała się w forda z nie­sma­kiem.

– Coś mi tam mówili, ale miała być pani chyba tro­chę póź­niej. – Kobieta skrzy­wiła się i bez słowa prze­szła przez szklane drzwi. Helen poszła za nią, choć nie była pewna, czy było to zapro­sze­nie. Czuła, że znów nara­sta w niej złość.

– Da sobie pani radę sama czy mam opro­wa­dzić? – Ochro­niarka nie wysi­liła się na zachę­ca­jący ton. Weszła do swo­jego biura i zajęła miej­sce za moni­to­rem. Uno­szące się nie­bie­skawe strzępy papie­ro­so­wego dymu draż­niły nos i gar­dło. Helen ze wstrę­tem wyobra­ziła sobie, że prze­nika on jej drogi płaszcz i apaszkę. Chciała jak naj­szyb­ciej opu­ścić pomiesz­cze­nie.

– Myślę, że sobie pora­dzę. Byłam tu już wcze­śniej. Teraz tylko cho­dzi mi o osta­teczną ocenę.

– No to droga wolna – burk­nęła kobieta i się­gnęła po leżącą na biurku paczkę marl­boro.

Helen zosta­wiła płaszcz na jed­nym z krze­seł w biu­rze open space, które było wypo­sa­żone we wszystko, co ofe­ro­wała tech­no­lo­giczna koń­cówka lat osiem­dzie­sią­tych – na każ­dym biurku duży dwu­na­sto­ca­lowy moni­tor usta­wiony na sta­cji dys­ków. Z uśmie­chem pomy­ślała o lap­to­pie spo­czy­wa­ją­cym na tyl­nym sie­dze­niu forda fie­sty, któ­rego ozdo­biła indy­wi­du­ali­zo­waną tablicą reje­stra­cyjną. Jak sły­szała, kom­pu­te­ry­za­cja jej daw­nej komendy miała się roz­po­cząć dopiero w przy­szłym roku.

Tak jak podej­rze­wała, biu­ro­wiec nie był ste­rylny, o czym gor­li­wie zapew­niała ją przy pierw­szej wizy­cie dyrek­torka labo­ra­to­rium. Po wyj­ściu pra­cow­ni­ków wszystko wyglą­dało ina­czej – brudne toa­lety, ubło­cona wykła­dzina na wszyst­kich ośmiu pię­trach, pokryte kurzem listwy przy­po­dło­gowe, wszyst­kie kosze wypeł­nione papie­rami i opa­ko­wa­niami po jedze­niu wyma­gały wię­cej pracy, niż zakła­dał pierw­szy kosz­to­rys. Do tego nie­otwie­rane okna, które będą wyma­gały zatrud­nie­nia kogoś do prac na wyso­ko­ściach. Noto­wała każdy szcze­gół, który przy­kuł jej uwagę, po godzi­nie uzna­jąc, że potrzeba będzie trzech, może nawet pię­ciu ludzi, żeby pomiesz­cze­nia wyglą­dały przy­zwo­icie. Wcho­dząc po wyło­żo­nych wykła­dziną scho­dach, zasta­na­wiała się, czy agen­cja przy­śle kogoś prze­szko­lo­nego. Oba­wiała się, że do tej walij­skiej dziury nikt nie będzie chciał dojeż­dżać. Z tą myślą wdra­pała się na ostat­nie pię­tro, gdzie znaj­do­wało się coś, co mogła nazwać maga­zy­nem – zasta­wione kar­to­nami i rupie­ciami ogromne pomiesz­cze­nie bez okien. Oświe­tlone tylko żarówką bez oprawki przy­po­mi­nało piw­nicę. Helen weszła do środka i opi­sała w notat­niku, co zauwa­żyła. _Tego raczej firma nie zakon­trak­tuje_, pomy­ślała, _chyba że za wyż­szą stawkę._ Nagle usły­szała dobie­ga­jący z kory­ta­rza odgłos czy­ichś kro­ków, który wyraź­nie zbli­żał się do niej. Jed­nak zanim pode­szła do drzwi, nastała cisza. Helen wyj­rzała na kory­tarz, ale nikogo na nim nie było. Zawo­łała nie­pew­nie, jed­nak odpo­wiedź nie nade­szła. Czu­jąc, jak adre­na­lina roz­py­cha jej żyły, opu­ściła maga­zyn i, sama nie wie­dząc czemu, poszła wzdłuż holu, sta­ra­jąc się, by jej kroki były jak naj­cich­sze.

W końcu kory­ta­rza Helen zna­la­zła jesz­cze dwie łazienki. Weszła do męskiej, która była naj­zim­niej­szym z pomiesz­czeń. Prze­szedł ją dreszcz. Była pewna, że przy tej tem­pe­ra­tu­rze zoba­czy swój oddech. Spo­dzie­wała się bała­ganu, jed­nak nie poczuła nawet cha­rak­te­ry­stycz­nego ostrego zapa­chu table­tek dezyn­fe­ku­ją­cych, które zwy­kle spo­czy­wały w pisu­arach. Naj­wy­raź­niej nikt jej nie uży­wał, choć była w niej nawet kabina prysz­ni­cowa. Świa­tło jarze­niówki drgało, draż­niąc wzrok, co spra­wiło, że poczuła się nie­pew­nie. Opa­tu­liła się szczel­nej mary­narką i zaj­rzała do kabin. W lustrach wiszą­cych nad umy­wal­kami kątem oka widziała swoje ciemne odbi­cia, któ­rych mno­gość wpra­wiała wyobraź­nię w drże­nie. Jakby prze­cho­dziła z jed­nego obrazu na drugi, z jed­nej mrocz­nej rze­czy­wi­sto­ści do kolej­nej.

Kiedy pchnęła drzwi ostat­niej kabiny, pomiesz­cze­nie roz­darł huk, sekundę póź­niej kolejny. Łazienka pogrą­żyła się w nie­prze­nik­nio­nej czerni. Helen krzyk­nęła. Gorącz­kowo tłu­ma­czyła sobie, że to tylko ciemne pomiesz­cze­nie, a awa­rie prądu są czymś nor­mal­nym, ale nie umiała uspo­koić myśli.

Gdy wzrok przy­zwy­czaił się do ciem­no­ści, dostrze­gła cie­niutką smużkę świa­tła sączącą się spod drzwi. Wysta­wia­jąc przed sie­bie ręce, ostroż­nie brnęła do wyj­ścia. Wydo­stała się na kory­tarz, który tonął w bla­dej poświa­cie awa­ryj­nych lamp. Helen zbie­gła na par­ter, ale nie zna­la­zła ochro­niarki, która naj­pew­niej robiła obchód po awa­rii.

Raport uznała za skoń­czony, więc mogła wra­cać do Car­diff. Nie cze­ka­jąc na pra­cow­nicę labo­ra­to­rium, zało­żyła pozo­sta­wiony na krze­śle płaszcz i udała się do wyj­ścia. Pchnęła szklane drzwi, ale te nie ustą­piły. Szarp­nęła ponow­nie za klamkę, z podob­nym skut­kiem. Wiatr ze śnie­życą roz­krę­ciły się w swym sza­leń­czym tańcu, roz­sy­pu­jąc wokoło tru­pio blade kon­fetti. Świat uto­nął w koro­wo­dzie lodo­wych igieł. Helen patrzyła przez chwilę na ten hip­no­ty­zu­jący obra­zek, wsłu­chu­jąc się w wycie prze­ci­ska­ją­cego się szcze­li­nami powie­trza. Nagle w tuma­nach śniegu dostrze­gła syl­wetkę, która natych­miast roz­pły­nęła się w ciem­no­ściach. Helen była pewna, że nie nale­żała ona do kobiety, która ją wpu­ściła do budynku. Wzdry­gnęła się i poszła do dyżurki. Musiała spo­koj­nie pocze­kać na ochro­niarkę, nie chciała jed­nak sie­dzieć w cuch­ną­cym dymem biu­rze. W pocze­kalni zoba­czyła skó­rzany fotel, w któ­rym zapa­dła się jak w puchu. Się­gnęła po cza­so­pi­smo ze sto­lika i przej­rzała pobież­nie kolo­rowe arty­kuły. Gdy skoń­czyła, zegar wybił pierw­szą. Obchód kobiety trwał zde­cy­do­wa­nie za długo i z każdą chwilą w Helen rosło prze­ko­na­nie, że coś było nie tak.

Wró­ciła do biura ochro­niarki, by zna­leźć tele­fon. Pod­nio­sła słu­chawkę, ale odpo­wie­działa jej tylko cisza, która napa­wała ją coraz więk­szym nie­po­ko­jem. Burza śnieżna musiała zerwać linię, co w tej czę­ści kraju nie było rzad­ko­ścią, jed­nak Helen poczuła, że ten wie­czór coraz bar­dziej odbiega od jej nor­mal­nego planu pracy.

Podej­rze­wała, że śnie­życa tego kali­bru nie była też w pla­nie pra­cow­nicy ochrony. Helen zasta­na­wiała się, dla­czego kobieta zamknęła budy­nek i ją zosta­wiła. Prze­cież musiała widzieć jej forda sto­ją­cego na par­kingu. Jej umysł prze­szyła nagła i prze­ra­ża­jąca myśl, że ochro­niarka wcale ni­gdzie nie poje­chała.

Helen pomy­ślała o wyj­ściu awa­ryj­nym, które powinno umoż­li­wić opusz­cze­nie budynku w każ­dej sytu­acji. Wsłu­chu­jąc się w szmer, który co jakiś czas prze­ry­wał doj­mu­jącą ciszę, obe­szła spo­wity pół­mro­kiem budy­nek, ale nie zna­la­zła żad­nych otwar­tych drzwi. Zre­zy­gno­wana wró­ciła do głów­nego holu i usia­dła w fotelu, który wcale nie wyda­wał się już taki przy­tulny. Zasta­na­wiała się, czy nie wybić jed­nej z szyb sta­łych okien. Oba­wiała się jed­nak, że były wzmoc­nione. Spoj­rzała na jedną z nich i dostrze­gła na szkle dziwny utwo­rzony przez śnieg okrą­gły kształt. Zacie­ka­wiona pode­szła do okna i dotknęła lodo­wa­tej powierzchni. Po chwili wie­działa, co nary­so­wało tajem­ni­czy okrąg i wywo­łało hałas, który sły­szała z góry. Wiatr porwał wielki suchy konar i cisnął nim w budy­nek. Mimo banal­nego wyja­śnie­nia wciąż czuła się nie­swojo.

W obiek­cie robiło się coraz zim­niej. Zdjęła płaszcz, a następ­nie przy­kryła się nim jak kocem. Skó­rzany fotel miał być dziś jej łóż­kiem. Już kie­dyś to prze­żyła, wtedy jed­nak nie miała na sobie kostiumu od Doro­thy Per­kins, ale piżamę, i nie ota­czały jej luk­su­sowe wnę­trza biu­rowca, ale sple­śniałe półki piw­nicy jej domu. Podo­bień­stwem były tylko głód, zamknięte drzwi i groza, która sza­lała za nimi.

*

Obu­dziło ją stłu­mione tupa­nie i prze­raź­liwe skrzyp­nię­cie, które nastą­piło zaraz po nim. Helen otwo­rzyła oczy i odszu­kała źró­dło dźwięku, któ­rym były wcho­dząca do budynku ochro­niarka i towa­rzy­szący jej męż­czy­zna. Prze­kra­cza­jąc próg, musiał się schy­lić, by nie ude­rzyć głową o futrynę. Zało­żona na dre­li­chowe ogrod­niczki piko­wana kurtka miała obe­rwane kie­sze­nie, wytarte do pod­szewki rękawy, a nacią­gnięta na czoło czapka nie­mal zasła­niała ogo­rzałą, oko­loną brodą twarz. Zatrzy­mał się w wia­tro­ła­pie i, mil­cząc, przy­glą­dał się kobie­cie.

Helen odwró­ciła wzrok. Z ulgą zauwa­żyła, że opady wyraź­nie się zmniej­szyły, choć za oknem wciąż pano­wała ciem­ność. Będzie mogła wró­cić do domu.

– Jak pani mogła mnie tu zosta­wić? – zaata­ko­wała, zry­wa­jąc się z fotela.

– Szu­ka­łam pani, ale pani nie było. – Ochro­niarka wzru­szyła ramio­nami i się­gnęła do kie­szeni. Widok paczki papie­ro­sów spra­wił, że w Helen zawrzało. – Linia tele­fo­niczna się zerwała, więc poje­cha­łam do domu, by spraw­dzić, czy z moimi dzie­cia­kami w porządku. Same w domu były, to trzeba było spraw­dzić, nie? A potem roz­pę­tało się pie­kło.

– A samo­chód? Nie widziała pani samo­chodu? – spy­tała zbyt piskli­wym gło­sem.

– W tej śnie­życy to ja czub­ków wła­snych butów nie widzia­łam – odparła i spo­koj­nie zapa­liła papie­rosa. Zacią­gnęła się mocno, ucie­ka­jąc wzro­kiem za okno, po czym wypu­ściła z ust błę­kit­nawy obłok. – Prze­cież nic się nie stało.

– Nic? – zapisz­czała Helen. – Spę­dzi­łam całą noc w lodo­wa­tym budynku.

– Witaj w moim świe­cie, kocha­niutka. – Roz­cią­gnęła usta w kpią­cym uśmie­chu.

Męż­czy­zna prze­stą­pił z nogi na nogę, by pod­kre­ślić swoją obec­ność, na co ochro­niarka zwró­ciła się do niego, wciąż jed­nak wpa­tru­jąc się w Helen wzro­kiem prze­sy­co­nym podejrz­li­wo­ścią.

– No – prze­cią­gnęła ostat­nią zgło­skę, jakby nad czymś się zasta­na­wia­jąc – Edga­rze, weź sobie taczkę i łopatę z maga­zynku za budyn­kiem i możesz zaczy­nać.

Męż­czy­zna zatrzy­mał na chwilę wzrok na Helen, mru­żąc oczy, jakby pró­bo­wał sobie coś przy­po­mnieć. Nagle odwró­cił się i wyszedł, po chwili zni­ka­jąc z pola widze­nia.

– Edgar – ochro­niarka prze­rwała mil­cze­nie, ale zda­wała się szu­kać wła­ści­wych słów – przy­je­chał odśnie­żyć, a ja wra­cam do mia­steczka.

– To nie zostaje pani? – zdzi­wiła się Helen.

– Żeby tu utknąć? – Wska­zała na gęst­nie­jące opady śniegu. – Co to, to nie.

Helen wyszła w lodo­waty pora­nek, który jesz­cze nie myślał roz­świe­tlić nieba choć strzę­pem słońca. Widziała, jak ochro­niarka mija posta­wiony na sztorc szla­ban i wsiada do zapar­ko­wa­nego przy dro­dze vana. Żołą­dek Helen zagrał mar­sza żałob­nego, który spra­wił, że znów ogar­nęła ją złość, ale gdy zoba­czyła zaśnie­żony par­king, prze­stała mieć pre­ten­sje do ochro­niarki. Nawet teraz, gdy nie padało, auto zary­so­wy­wało się tylko bia­ławą czapą na tle zasp.

W oddali sły­chać było jedy­nie szu­ra­nie łopaty, którą Edgar odśnie­żał przy­le­ga­jący do budynku teren. Helen pode­szła do auta i wło­żyła klu­czyk do zamka, który natych­miast odsko­czył. Szarp­nęła za klamkę i ode­rwała przy­mar­z­nięte drzwi, a spo­czy­wa­jący na dachu śnieg srebrną chmurą wdarł się do środka. Pod sie­dze­niem zna­la­zła szczotkę i skro­baczkę, którą wło­żyła sobie do kie­szeni, i przy­stą­piła do odśnie­ża­nia. Śnieg był mokry i ciężki, przez co łatwo zsu­wał się z gład­kich powierzchni samo­chodu. Pozo­stało odko­pa­nie tyłu forda, któ­rym wczo­raj zaryła w zaspę. Szczotka ześli­zgnęła się z szyby i Helen ude­rzyła w czapę śniegu, czu­jąc, że natra­fiła na coś twar­dego. Coś, co nie paso­wało do zimo­wej sce­ne­rii. Zaczęła ner­wowo odgar­niać biały puch, aż jej oczom uka­zał się przed­miot, który spra­wił, że szczotka wypa­dła jej z dłoni.

Helen wpa­try­wała się w wysta­jące z zaspy ludz­kie kolano. Rozej­rzała się ner­wowo w poszu­ki­wa­niu męż­czy­zny, który odśnie­żał par­king, ale dźwięk szu­ra­nia ustał, a oko­licę ogar­nęła napie­ra­jąca na zmy­sły cisza. Zro­biła kilka kro­ków w stronę labo­ra­to­rium. Miała nadzieję, że tele­fony znów dzia­łają i będzie mogła zadzwo­nić na poli­cję. Nagle poczuła na sobie czyjś wzrok. Odwró­ciła się i zoba­czyła sto­ją­cego za zaspą, uśmie­cha­ją­cego się szy­der­czo Edgara. Nie mógł widzieć tego, na co ukrad­kowo zer­kała Helen. Stał nie­ru­chomo i przy­glą­dał się jej, a ona nie mogła zapa­no­wać nad drże­niem rąk. Kolano i osnu­wa­jąca je tka­nina nagle wydały się jej zna­jome.

– Czy napra­wiono linię? – zapy­tała zdła­wio­nym gło­sem. – Muszę zadzwo­nić.

– Doprawdy? – Edgar prze­szedł przez zaspę i sta­nął naprze­ciwko Helen, wle­pia­jąc wzrok w odkry­cie kobiety.

– Muszę powia­do­mić poli­cję.

– Nic nie musisz – odparł i zało­żył sobie łopatę na ramię, jakby przy­mie­rzał się do odda­nia ciosu. – Ten czło­wiek nie zasłu­żył na nic lep­szego, prawda, pani sier­żant?

Helen mil­czała prze­ra­żona.

– Prawda, pani sier­żant? – Ruchem głowy wska­zał jej drzwi samo­chodu.

– Prawda.

Wsia­dła do auta i – nie dba­jąc o nie do końca odśnie­żone szyby – prze­krę­ciła klu­czyk w sta­cyjce. Sil­nik odpo­wie­dział natych­miast, ale ona nie mogła się zdo­być na wrzu­ce­nie biegu. Zaci­snęła dło­nie na kie­row­nicy, czu­jąc, że siła, z jaką to robi, spra­wia, że bolą ją palce. Z zamy­śle­nia wyrwało ją ude­rze­nie w dach. Męż­czy­zna pac­nął w niego, dając sygnał, że Helen ma odje­chać.

Jechała par­kin­giem, prze­dzie­ra­jąc się przez śnieg, który ze stłu­mio­nym trzesz­cze­niem ustę­po­wał pod napo­rem kół. Miała wra­że­nie, że jedzie po kościach. Minęła szla­ban, ner­wowo zer­ka­jąc we wsteczne lusterko. Męż­czy­zna w brą­zo­wej kurtce wciąż stał na wznie­sie­niu, odpro­wa­dza­jąc ją wzro­kiem. Helen czuła na sobie jego prze­szy­wa­jące spoj­rze­nie, dopóki nie zje­chała w dół drogi, choć nawet wtedy nie opu­ściło ją odczu­cie bycia obser­wo­waną.

*

Jak na tan­det­nej kartce świą­tecz­nej czer­wo­nym pro­sto­ką­tem odci­nała się w kra­jo­bra­zie budka tele­fo­niczna. Helen zje­chała na pobo­cze i dopa­dła prze­szklo­nych drzwi. Przy­kła­da­jąc lodo­watą słu­chawkę do ucha, wie­działa już, że tele­fon nie działa. Zasta­na­wiała się, gdzie na tym pust­ko­wiu może być komi­sa­riat. Wró­ciła do auta, ale wycią­gnięta ze schowka mapa nie odpowie­działa na jej pyta­nie. Ruszyła więc w stronę Che­ster, licząc na to, że po dro­dze znaj­dzie choć poste­ru­nek poli­cji.

Jadąc zaśnie­żo­nymi wąwo­zami, nie mogła pozbyć się powi­doku twa­rzy męż­czy­zny. Była prze­ko­nana, że ni­gdy wcze­śniej go nie widziała, choć z każ­dym kilo­me­trem na ten mono­lit nakła­dała się drżąca powłoka nie­pew­no­ści. Prze­ra­że­niem napa­wała ją myśl, że męż­czy­zna ją zna, że dowie­dział się o jej tajem­nicy, którą szczel­nie zamknęła za drzwiami prze­szło­ści. Odkąd wyje­chała z Bir­ming­ham, nikt nie zwra­cał się do niej _per_ pani sier­żant, z wyjąt­kiem jej ojca. Myśl, która prze­szyła ją niczym bły­ska­wica, zakieł­ko­wała kolej­nym ziar­nem nie­pew­no­ści. Nie mogła jej jed­nak spraw­dzić, póki nie dotrze do jakieś cywi­li­za­cji, a to z każdą chwilą robiło się coraz trud­niej­sze. Napie­ra­jący na szyby śnieg ogra­ni­czył widocz­ność do kilku metrów, a w Helen znów napęcz­niały wspo­mnie­nia poranka. W gło­wie pul­so­wały jej wciąż żywy obraz wysta­ją­cej z zaspy koń­czyny oraz coś, co dotarło do niej dopiero teraz. Pod­bie­gnięty czer­wie­nią śnieg. Widok, od któ­rego chce się uciec jak naj­da­lej, jed­no­cze­śnie nie mogąc ode­rwać wzroku.

Zasłona z wiru­ją­cych płat­ków śniegu zda­wała się gęst­nieć, gdy Helen zbli­żała się do pierw­szych zabu­do­wań. Nie­liczne roz­świe­tlone punkty okien suge­ro­wały, że tylko szczę­śliwi posia­da­cze gene­ra­to­rów mieli tego dnia prąd, choć dziś trudno było oddzie­lić noc od świtu, który tylko lekko zmie­nił barwę nieba z czerni na gra­fi­tową sza­rość. W tej zawie­ru­sze Helen dostrze­gła na słu­pie drew­niany znak wska­zu­jący drogę do poste­runku poli­cji. Skrę­ciła w nią, ale pier­wotny zamiar stop­niał w obli­czu widoku, który uka­zał się jej oczom. Z przy­po­mi­na­ją­cej cylin­der czer­wo­nej skrzynki listo­nosz wycią­gał listy, wkła­da­jąc je do juto­wego worka. Helen wciąż miała szansę nadać prze­syłkę o cza­sie. Zaha­mo­wała gwał­tow­nie i wypa­dła z auta z kopertą. Zaczer­wie­niony z zimna męż­czy­zna sko­men­to­wał ze śmie­chem, że takiego uro­czego eks­presu jesz­cze nie widział. Helen odwza­jem­niła uśmiech i podzię­ko­wała za przy­ję­cie listu.

Wró­ciła do samo­chodu i ruszyła. Po chwili ujrzała cha­rak­te­ry­styczny szyld. Pod­świe­tlona biało-nie­bie­ska sza­chow­nica raz po raz przy­ga­sała, jakby jedna ze świe­tló­wek kur­czowo, choć z coraz więk­szym tru­dem trzy­mała się życia. Helen zapar­ko­wała nie­dbale wzdłuż ulicy i, zosta­wiw­szy auto, wbie­gła do budynku, który, gdyby nie tabliczka, nie odróż­niałby się niczym w sza­rym sze­regu kamie­nic.

Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, otu­liły ją cisza i przy­jemne cie­pło. Pomiesz­cze­nie przy­po­mi­nało jej pocze­kal­nię w przy­chodni lekar­skiej, w któ­rej była nie­dawno. Nie zdą­żyła się dobrze rozej­rzeć, kiedy zza prze­szklo­nej witryny wychy­lił się dyżurny.

– W czym mogę pomóc? – zapy­tał znad kubka, który trzy­mał w dłoni.

Dopiero teraz Helen zdała sobie sprawę, że nie prze­my­ślała tego, co dokład­nie powie­dzieć poli­cji. Ta myśl przy­gnio­tła ją z taką siłą, że znie­ru­cho­miała.

– Pro­szę pani? – zagad­nął poli­cjant. – Dobrze się pani czuje?

– Ja… tak – bąk­nęła, po czym dodała pew­niej: – Chcia­łam zgło­sić mor­der­stwo.

– Mor­der­stwo? – zdzi­wił się dyżurny, ale nie na tyle, by odsta­wić kubek.

– Widzia­łam mar­twego męż­czy­znę nie­da­leko King­spool.

– Mar­twego męż­czy­znę – powta­rzał bez­myśl­nie. – Gdzie kon­kret­nie?

– Zna pan labo­ra­to­ria Euro­fin za King­spool? Pra­cuję tam – upro­ściła. – Wyjeż­dża­jąc stam­tąd, natra­fi­łam na ludz­kie szczątki. Z jed­nej z zasp wysta­wała noga, naj­praw­do­po­dob­niej męż­czy­zny.

– Przyj­rzała się pani uważ­nie? Sie­dząc w samo­cho­dzie, jesz­cze w takiej zawie­ru­sze, można się pomy­lić. Może się pani przy­wi­działo? – Męż­czy­zna prze­krzy­wił głowę jak kogut, który usi­łuje coś dostrzec jed­nym okiem. Helen stwier­dziła, że zwi­sa­jąca na grdyce skóra bar­dzo upo­dab­nia go do przed­sta­wi­ciela dro­biu.

– Nic mi się nie przy­wi­działo – powie­działa z naci­skiem.

– No dobrze – wes­tchnął, jakby zgło­sze­nie Helen zbu­rzyło mu plan dnia, na który skła­dać się miały krzy­żówki i nie­skoń­czone dolewki kawy. Pod­niósł się z krze­sła i wska­zał kory­tarz po lewej. – Pro­szę wejść do sali, tam na końcu. Zaraz kogoś przy­ślę.

Pomiesz­cze­nia do połowy wyło­żo­nego drew­nia­nymi pane­lami nie można było nazwać salą, a raczej poko­ikiem z dwiema poobi­ja­nymi ław­kami szkol­nymi zesta­wio­nymi tak, że two­rzyły stół, i kil­koma krze­słami z salki para­fial­nej. Helen zajęła jedno z nich, zasta­na­wia­jąc się, jak prze­ko­nać poli­cjanta do inter­wen­cji. Wciąż nie mogła zapa­no­wać nad myślami, które krą­żyły wokół słów Edgara.

Roze­dr­gane prze­czu­cie pod­po­wia­dało jej, że powinna się wyco­fać i jak naj­szyb­ciej wró­cić do domu, że jeśli zrobi jakiś krok, to wej­dzie do gry, któ­rej zasad nie rozu­miała. Stru­mień myśli prze­rwał jej wcho­dzący do sali poli­cjant. Wysoki męż­czy­zna wycią­gnął trzy­many pod pachą for­mu­larz zgło­sze­nia i notat­nik, które następ­nie uło­żył na bla­cie.

– Młod­szy sier­żant O’Don­nel – przed­sta­wił się i usiadł naprze­ciwko Helen, która pomy­ślała, że to dość wysoka ranga jak na takie wygwiz­dowo.

Krze­sło skrzyp­nęło pod cię­ża­rem jego bar­czy­stego ciała, a guziki mun­duru zabrzę­czały o brzeg stołu. Poli­cjant przej­rzał zapi­ski dyżur­nego, po czym zwró­cił się do kobiety:

– Poste­run­kowy powie­dział mi, że odkryła pani w naszej oko­licy ciało męż­czy­zny.

– To prawda.

– Nazywa się pani? – Wycią­gnął z kie­szeni koszuli dłu­go­pis i zaczął noto­wać w sko­ro­szy­cie.

– Helen Har­ris.

– Mieszka pani w…?

Helen podała swój adres w Car­diff, uwa­ża­jąc, by nie pomy­lić go z poprzed­nim, pod któ­rym miesz­kała jesz­cze rok temu.

– Gdzie dokład­nie znaj­duje się to labo­ra­to­rium, o któ­rym opo­wia­dała pani poste­run­ko­wemu?

Zapo­mniała. Wycią­gnęła z torby adres firmy, który otrzy­mała od sze­fo­wej, i podyk­to­wała go poli­cjan­towi.

– Co pani tam robiła? – zapy­tał, nie odry­wa­jąc się od pisa­nia.

– Spo­rzą­dza­łam raport pod wycenę usługi sprzą­ta­nia biu­rowca. Tym się zaj­muję.

– Szybko się pani uwi­nęła – skwi­to­wał, patrząc na zegar, który wska­zy­wał ósmą trzy­dzie­ści.

– Zaczę­łam wczo­raj – wyznała zakło­po­tana.

– Nie bar­dzo rozu­miem. Tyle zaj­muje taka wycena?

– Utknę­łam w budynku na całą noc – odrze­kła nie­chęt­nie, ale widząc wycze­ku­jący wzrok poli­cjanta, dodała: – Była awa­ria prądu, a potem ochro­niarka budynku nie­chcący zamknęła mnie w środku i…

– Pozwoli pani, że tu prze­rwę – powie­dział, celu­jąc w nią pal­cem i mru­żąc podejrz­li­wie oczy. – Dla­czego nie zadzwo­niła pani po pomoc?

– Bo zerwało linię tele­fo­niczną – wyja­śniła, czu­jąc, że roz­mowa idzie w złym kie­runku.

– Nic nie wiem o żad­nej zerwa­nej linii, a pro­szę mi wie­rzyć, że ja wiem o tym mie­ście wszystko – słowo „ja” poli­cjant wypo­wie­dział z taką siłą, że wszyst­kie inne zanik­nęły w jego echu.

– Tym bar­dziej wydaje się to dziwne, prawda? – zapy­tała. – Dla­tego pro­szę pana, żeby pan to spraw­dził…

Poli­cjant znów coś zano­to­wał w doku­men­tach. Helen widziała, jak rów­nym pismem powstaje nie­bie­ski napis „Euro­fin”, potem „awa­ria” i kilka zna­ków zapy­ta­nia.

– Może była pani zmę­czona po nie­prze­spa­nej nocy i coś się pani przy­wi­działo? – docie­kał, nie pod­no­sząc głowy znad kartki.

– Nie – odparła tro­chę za gło­śno. – W śniegu leżał czło­wiek.

– W porządku. Zapi­szę pani dane i spraw­dzę, gdy tylko to – wska­zał za okno – usta­nie. Nie sądzę, by nasz nie­bosz­czyk się odko­pał do tego czasu.

– Zgła­szam panu mor­der­stwo, a pan będzie cze­kał na bar­dziej sprzy­ja­jącą aurę? To chyba jakiś żart.

– Zgła­szała już pani mor­der­stwo?

Helen chciała przy­tak­nąć, ale w porę się powstrzy­mała.

– Nie, ale znam pro­ce­dury. Byłam poli­cjantką.

Poża­ło­wała swo­ich słów. Była wście­kła, że ambi­cja wzięła nad nią górę i nie­po­trzeb­nie się odsło­niła.

– O, to cie­kawe – zain­te­re­so­wał się O’Don­nel. – Z któ­rego rejonu?

– Z Bir­ming­ham.

– Uuu, to nie zazdrosz­czę. – Cmok­nął z wyra­zem iro­nicz­nego podziwu.

– Nie było aż tak źle. – Wzru­szyła ramio­nami, kry­jąc kłam­stwo.

– A jed­nak jest pani byłą poli­cjantką – pod­su­mo­wał z kpią­cym uśmie­chem i wsa­dził sobie do ust papie­rosa, któ­rego wydo­był zza ucha.

Helen nie odpo­wie­działa, ucie­ka­jąc wzro­kiem w okno, za któ­rym sza­rość mie­szała się z bielą jak w sta­rym tele­wi­zo­rze, który zgu­bił kanał. Takim samym jak ten, który stał w piw­nicy, gdzie spę­dzała dłu­gie, pełne prze­ra­że­nia godziny.PAŹDZIERNIK, 1979

Znała to uczu­cie. Ból, który nie potra­fił stra­wić sinego policzka, ale wni­kał w duszę i roz­ry­wał ją wsty­dem i bez­sil­no­ścią. Kucała w kącie, upchnięta mię­dzy szaf­kami kuchen­nymi, i modliła się, by The­odor nie wró­cił za wcze­śnie od szkol­nego kolegi. Tylko to ją obcho­dziło. By syn nie widział, jak trzy­many przez ojca pas smaga jej ciało.

Powód zna­lazł się zale­d­wie parę minut temu. Przy­je­chała z pracy i zapar­ko­wała pod bramą gara­żową. Nie wolno było jej wjeż­dżać do środka. Mogła prze­cież zary­so­wać moto­cykl, któ­rym jeź­dził Vic­tor. Zamknęła pospiesz­nie drzwi auta i weszła do domu. Musiała zdą­żyć wsta­wić _lasa­gne_. Męż­czy­zna tylko burk­nął w progu, że jedzie się pokrę­cić po oko­licy, i wyszedł.

Po chwili sta­nął w drzwiach, a Helen wie­działa, co się stało. W pośpie­chu zapar­ko­wała za bli­sko bramy i ta nie chciała się otwo­rzyć.

– Zepsu­łaś mi humor, Helen – powie­dział Vic­tor, roz­pi­na­jąc klamrę paska. Chwilę póź­niej usły­szała pierw­szy świst. Zdą­żyła tylko sku­lić się na tyle, by przy­jąć cios na plecy. Następne były pre­cy­zyj­niej­sze.

Vic­tor zro­bił krok do przodu. Chwy­cił Helen za łokieć, wbi­ja­jąc palce w to miej­sce, które wywo­łuje prąd na całym ciele. Dosko­nale wie­dział, jak je zna­leźć. Pod­cią­gnął ją i popchnął przed sobą.

– Wiesz, gdzie spę­dzisz noc, prawda?

– Bła­gam! – łkała. – Co powiesz Theo?

– Że nocu­jesz u kole­żanki – odparł i otwo­rzył meta­lowe drzwi do piw­nicy.

– A Laura?

– O to się nie martw. Przyj­dzie Janika – zapew­nił ją słodko i pchnął na schody.

Helen potknęła się i zro­biła kilka kro­ków w dół, ale nie upa­dła. Ten manewr znała na pamięć.

Zanim Vic­tor prze­krę­cił klucz, krzyk­nął:

– A niech cię tylko usły­szę, to poża­łu­jesz.

Ogar­nęła ją ciem­ność.STYCZEŃ, 1992

Mimo że sta­rała się stą­pać na pal­cach, kamienne schody potę­go­wały każdy jej krok. Sza­rość dnia na cuch­ną­cej moczem klatce scho­do­wej wyda­wała się jesz­cze bar­dziej ponura. Helen pode­szła do drzwi i prze­grze­bała torebkę w poszu­ki­wa­niu klu­czy, które swoim zwy­cza­jem utknęły gdzieś na dnie jed­nej z kilku prze­gró­dek. Gdy wresz­cie wycią­gnęła pęk, zna­la­zła nie­bie­ski klucz i zanu­rzyła go w zamku, który gładko ustą­pił. Odszu­kała różowy klucz, wło­żyła w szparę i prze­krę­ciła. Trzeci zamek, ten, który otwie­rał klucz żółty, ku jej zasko­cze­niu sta­wiał opór. Była pewna, że gdy opusz­czała miesz­ka­nie, dokład­nie zamknęła drzwi, a jed­nak ostatni rygiel nie był zasu­nięty. Miała swój nie­za­wodny spo­sób, by nie zapo­mnieć – zamy­ka­jąc pierw­szy zamek, przy­gry­zała język, przy dru­gim szczy­pała się w ramię, a ostatni zazna­czała w pamięci, pstry­ka­jąc pal­cami. Zmienna kolej­ność, by mózg nie spy­chał czyn­no­ści do tych machi­nal­nych. Tego ranka zro­biła tak samo – ramię, język, pstryk­nię­cie, trzy zamki, trzy klu­cze. Nie było mowy o pomyłce.

Naci­snęła klamkę i weszła do środka, spo­dzie­wa­jąc się naj­gor­szego. Jed­nak w łunie wpa­da­ją­cej z klatki wszystko miało nor­malny, choć pozorny tylko kształt. Helen dotknęła prze­łącz­nika świa­tła, ale cof­nęła rękę. Para­dok­sal­nie w ciem­no­ściach czuła się naj­le­piej, jakby czerń była dla niej naj­lep­szym kamu­fla­żem w nie­rów­nej walce ze stra­chem. Odli­cza­jąc każdy bez­sze­lestny krok, posu­wała się w głąb miesz­ka­nia, które pierw­szy raz od ucieczki z Bir­ming­ham wydało jej się obce. Żało­wała, że nie wyna­jęła tego z otwar­tym salo­nem. Nie musia­łaby teraz zasta­na­wiać się, z któ­rej strony wysko­czy napast­nik. Wytę­żyła wzrok i w ułamku sekundy już wie­działa.

Drzwi do jej sypialni poru­szyły się nie­znacz­nie, a ona czuła napie­ra­jącą na nogi adre­na­linę, która kazała jej natych­miast ucie­kać. Albo rzu­cić się do ataku. Odli­czyła do pię­ciu, oddzie­la­jąc każdą cyfrę głę­bo­kim odde­chem.

Jak wystrzał armatni ciszę roz­darł dzwo­nek tele­fonu. Helen pod­sko­czyła i wró­ciła do przed­po­koju, wciąż wpa­tru­jąc się w koły­szące się skrzy­dło.

– Halo? – szep­nęła do słu­chawki.

– Dzięki Bogu, jesteś!

– Darcy?

– No a kto? – przy­ja­ciółka wyda­wała się zde­ner­wo­wana. – Dla­czego się nie odzy­wasz? Poje­cha­łaś na to zadu­pie i znaku życia nie dajesz.

– Prze­pra­szam, przez tę śnie­życę dłu­żej mi zeszło – wyznała, czu­jąc, że strach ją opusz­cza. Drzwi znie­ru­cho­miały.

– Tom się odzy­wał? Nie mar­twi się?

– Nie, jakoś dziw­nie mil­czy – odparła nie­chęt­nie, a jej myśli zawi­sły nad wspo­mnie­niem nie­daw­nej kłótni z part­ne­rem.

– O co tym razem poszło?

– Jak zwy­kle o dro­biazg.

– Od tego się zaczyna – zawy­ro­ko­wała Darcy.

– Pamię­tam – mruk­nęła Helen.

– A pamię­tasz, że uwa­żam, że Tom jest dup­kiem?

– Nie dajesz mi o tym zapo­mnieć ani na chwilę.

– A ty upar­cie nie korzy­stasz z tej wie­dzy – Darcy odparła z roz­ba­wie­niem. – Dobra, nie truję. Wpadnę jutro, to mi opo­wiesz o eks­cy­tu­ją­cych przy­go­dach na zadu­piu.

– Jasne. Dobrej nocy.

Chciała popro­sić przy­ja­ciółkę, żeby przy­je­chała jesz­cze dziś, ale opla­ta­jący jej łydki chłód uświa­do­mił jej, dla­czego drzwi sypialni znów się poru­szyły. Gdy tylko poże­gnała się z Darcy, pew­nym kro­kiem poszła do pokoju i z hukiem zatrza­snęła okno, jakby hała­sem chciała wypło­szyć z ciała prze­ra­że­nie.

_Nie musisz się bać_, zga­niła się w myślach, _już nie_.

Z całego pakietu wygód jej miesz­ka­nie ofe­ro­wało tylko ciszę i bie­żącą wodę, choć i z tym pierw­szym bywały pro­blemy, gdy sąsiad w przy­pły­wie pro­mili posta­na­wiał przy­po­mnieć żonie, gdzie jej miej­sce. Helen wie­rzyła, że wzy­wana za każ­dym razem poli­cja raz na zawsze roz­wiąże pro­blem, ale kolejne dni poka­zy­wały, że jest on nie do roz­wią­za­nia. Znała ten sche­mat.

Wró­ciła do przed­po­koju i zamknęła za sobą drzwi – trzy zamki oraz łań­cuch i zdjęła buty. Czu­jąc, jak zimne powie­trze nie­przy­jem­nie drażni nos, posta­no­wiła pozo­stać w płasz­czu.

Droga dyplo­matka była cenna tylko na zewnątrz – zapew­niała jej kamu­flaż. Tutaj sta­no­wiła tylko rekwi­zyt, który przy­po­mi­nał jej, że ten zakup kosz­to­wał ją zimne kalo­ry­fery i lodówkę zapeł­nioną tylko pro­duk­tami z żół­tymi naklej­kami. Wol­ność nie ma ceny.

Przy progu zna­la­zła kilka kopert, które wpa­dły przez zardze­wiałą klapkę w drzwiach. Nie musiała ich otwie­rać, by wie­dzieć, że wycią­gną z jej port­fela kolej­nych kil­ka­dzie­siąt fun­tów. Tak jak koperta, którą nadała w King­spool.

Poszła do kuchni i przy­go­to­wała kola­cję, do któ­rej nalała sobie kie­li­szek wina. Bia­łego. Bała się, że czer­wone osią­dzie jej całym swym cię­ża­rem na żołądku i że nie zmruży oka. Po latach bez­sen­no­ści sta­rała się wykroić z doby jak naj­wię­cej czasu na sen i nie zakłó­cać go niczym. Odło­żyła nawet czy­ta­nie, choć na półce cze­kała na nią naj­now­sza powieść Iana Ran­kina. Jed­nak nawet _Mętna woda_, wokół któ­rej zro­bił się spory skan­dal, nie była jej w sta­nie przy­cią­gnąć.

Poło­żyła się w zim­nej pościeli zła, że zapo­mniała zamknąć okno, i ana­li­zo­wała to, co zoba­czyła na par­kingu. Nie wyda­wało jej się – w śniegu leżał czło­wiek. Wciąż jed­nak nie mogła uwie­rzyć, że mogła go znać. Zanim sen sze­roką i cie­płą falą zebrał ją z klifu rze­czy­wi­sto­ści, pomy­ślała, że rano zadzwoni w jedyne miej­sce, które może przy­nieść odpo­wie­dzi.LISTOPAD, 1967

– Helen, pospiesz się! Klient czeka na roz­li­cze­nie, a ten na trójce od dzie­się­ciu minut wypa­truje zamó­wie­nia – wrzesz­czał kie­row­nik restau­ra­cji. – Jak sobie pój­dzie, to masz po pre­mii!

Niski i chudy męż­czy­zna stał w kuchni, czer­wie­niąc się i pokrzy­ku­jąc na każ­dego. Pie­klił się od samego rana, ale nikt z pra­cow­ni­ków Beefe­ater nie brał go na poważ­nie. Z wyjąt­kiem Helen.

– Już idę – stęk­nęła i pod­nio­sła ciężką tacę.

Brzuch powoli zaczy­nał jej zawa­dzać w pracy, ale nie mogła dać tego po sobie poznać. Do samego roz­wią­za­nia musiała się tu utrzy­mać, by odło­żyć pie­nią­dze, które pozwolą jej prze­żyć przez pierw­sze parę mie­sięcy po poro­dzie. Z utę­sk­nie­niem czy­tała donie­sie­nia, że w Niem­czech wpro­wa­dzono płatny urlop macie­rzyń­ski. Tutaj pew­nie przyj­dzie jesz­cze na to pocze­kać.

– Daj – usły­szała za sobą – pomogę ci.

– Nie trzeba, Vic­to­rze – odparła hardo i poszła na salę, czu­jąc na sobie wzrok męż­czy­zny.

Nie­za­do­wo­le­nie klien­tów było odwrot­nie pro­por­cjo­nalne do zło­ści mena­dżera. Jeden z nich, star­szy męż­czy­zna, wci­snął jej do kie­szeni sowity napi­wek, który Helen natych­miast prze­li­czyła w gło­wie: pięć paczek pie­luch. Wró­ciła do kuchni po kolejne tace, ale póki co nic nie poja­wiło się na stole do wyda­wa­nia posił­ków. Vic­tor wciąż stał w tym samym miej­scu. Kobieta usia­dła na wysłu­żo­nym krze­śle i potarła czoło.

– Posłu­chaj, moja sytu­acja nie jest pro­sta. – Pogła­dziła się po brzu­chu, który w ostat­nich dwóch tygo­dniach zda­wał się podwoić swoje roz­miary. – A za chwilę będzie naprawdę trudna – dodała.

– Wiem, ale daj sobie pomóc – nale­gał. – Tylko tyle.

– Aż tyle.

Vic­tor wypu­ścił gło­śno powie­trze przez nos. Mógł mieć pod trzy­dziestkę, co wcale nie prze­szka­dzało mu być kró­lem restau­ra­cji. Kobiety chęt­nie zosta­wiały na sto­łach, które obsłu­gi­wał, pokaźne sumy, czę­sto okra­szone nume­rem tele­fonu. On zda­wał się na to nie reago­wać. Uśmie­chał się, ale było to tylko wyuczone roz­cią­gnię­cie ust bez zmarsz­czek wokół oczu. Te zda­wał się zacho­wy­wać na szcze­gólne oka­zje. Takie jak ta.

– I co w zamian? – wypa­ro­wała, gasząc łagod­ność jego spoj­rze­nia.

– Nic.

– Nie ma na świe­cie takich ukła­dów, tak jak nie ma grabi, które gra­bią od sie­bie – rzu­ciła cierpko i zła­pała tale­rze, które poja­wiły się przed nią w okienku podaw­czym. Vic­tor patrzył smutno, jak kobieta jeden po dru­gim usta­wia je na tacy.

– Mam duży dom – zapew­nił. – Dziecko mogłoby się bawić w ogro­dzie. Chyba nie powiesz mi, że pokój nad hin­du­skim skle­pem to cie­kaw­sza alter­na­tywa?

Słowa Vic­tora wciąż odbi­jały jej się echem, kiedy wie­czo­rem wra­cała autem do swo­jego zatę­chłego miesz­ka­nia, w któ­rym wynaj­mo­wała obskurny pokój. Po skoń­czo­nej zmia­nie wypili jesz­cze her­batę, roz­ma­wia­jąc o wspól­nym zamiesz­ka­niu. Osta­tecz­nie Helen obie­cała się zasta­no­wić, choć była raczej prze­ciwna.

Głowa nie­zno­śnie jej cią­żyła, podob­nie jak myśli krą­żące wokół dużego domu współ­pra­cow­nika. Nie­od­parta sen­ność brała nad nią górę. Podej­rze­wała u sie­bie cukrzycę cią­żową, ale spo­tka­nie z leka­rzem miała dopiero za dwa tygo­dnie, a kobieta w recep­cji przy­chodni była bez­li­to­sna.

Wciąż czu­jąc pod pal­cami kie­row­nicę, Helen patrzyła nie­obec­nym wzro­kiem na mija­jące ją z naprze­ciwka świa­tła samo­cho­dów tak długo, aż zlały się w jedną złotą linię, która ją przy­cią­gała jak magnes.

A potem nastą­pił huk.STYCZEŃ, 1992

Nie­moż­li­wie ostry pro­mień słońca prze­bi­jał się przez jej powieki, jakby mróz panu­jący za oknem naostrzył jego grot. Odwró­ciła się na drugi bok i zer­k­nąw­szy na zega­rek, stwier­dziła, że prze­spała prze­pi­sowe osiem godzin. Z zado­wo­le­niem pod­nio­sła się i nacią­gnęła koł­drę pod brzuch, się­ga­jąc po książkę. Jed­nak zamarła w pół gestu zmro­żona obra­zami wczo­raj­szego dnia.

Musiała się dowie­dzieć.

Przy­cią­gnęła za kabel leżący na pod­ło­dze tele­fon, poło­żyła apa­rat na łóżku i pod­nio­sła słu­chawkę. Przez ulotną chwilę wyda­wało jej się, że w cią­głym, nieco piskli­wym sygnale sły­szy głos, który mówi jej, by nie wybie­rała zna­jo­mego numeru. Wzięła głę­boki oddech, jakby chciała wypchnąć z ciała waha­nie, i naci­snęła kolejno dzie­sięć cyfr.

– Halo, mówi Helen Har­ris – przed­sta­wiła się na wszelki wypa­dek.

– Pani Har­ris, dobrze, że pani dzwoni – prze­rwała jej kobieta, ale nagle zamil­kła.

– A coś się stało?

Helen usły­szała, że recep­cjo­nistka osie­dla eme­ry­tów wypusz­cza powie­trze przez nos, naj­wy­raź­niej zasta­na­wia­jąc się, co powie­dzieć.

– Pani ojciec wyszedł przed­wczo­raj z miesz­ka­nia i nie wró­cił na noc.

– To już się wcze­śniej zda­rzało. Ojciec jest miesz­kań­cem, a nie pod­opiecz­nym. Może wycho­dzić, kiedy chce.

– Tak, ale tym razem niczego nie zabrał. Nawet port­fela. Mam wra­że­nie, że…

– Że? – pona­gliła

– Że roz­pły­nął się w powie­trzu.

*

Helen ubrała się pospiesz­nie i zbie­gła na par­king. W pierw­szym odru­chu chciała poje­chać pro­sto na zamknięte osie­dle eme­ry­tów, gdzie od lat miesz­kał jej ojciec. Zaku­pił to miesz­ka­nie zaraz po sprze­daży jej rodzin­nego domu. Nie czuła żalu. W tych czte­rech ścia­nach pokry­tych omszałą dachówką nie spo­tkało jej nic, co można by wkleić do rodzin­nego albumu w okładce w kolo­rowe motyle, jaki Helen widziała u jed­nej ze szkol­nych kole­ża­nek i jakiego po cichu jej zazdro­ściła.

W The­orii ojciec miał mieć zapew­nioną cało­do­bową opiekę pie­lę­gnia­rek, które były niczym dżin wyska­ku­jący z lampy, gotowe słu­żyć miesz­kań­com nawet w naj­bar­dziej absur­dal­nych sytu­acjach. W prak­tyce Ben Har­ris poza tym, że od ponad sze­ściu lat nie wypo­wie­dział ani słowa, nie wyma­gał żad­nych spe­cjal­nych zabie­gów. Nawet począt­kowo podej­rze­waną afa­zję szybko zwe­ry­fi­ko­wały bada­nia lekar­skie. Psy­chia­tra, z któ­rym roz­ma­wiała wtedy Helen, obsta­wiał stres poura­zowy. Słu­cha­jąc jego wywodu, była w sta­nie tylko kiwać głową, wście­kła, że ojciec wykpił się w ten spo­sób. Po tym wszyst­kim, co jej zro­bił, odgro­dził się od winy tchó­rzow­skim mil­cze­niem.

Teraz też nie miała zamiaru jechać do niego. Musiała się upew­nić, że przed­wczo­raj­sza noc nie była tylko prze­wi­dze­niem. Wrzu­ciła wsteczny i ruszyła. Nagle kątem oka dostrze­gła cień. Z impe­tem naci­snęła hamu­lec i zatrzy­mała się w miej­scu. Odsu­nęła szybę i wrza­snęła:

– Patrz, jak idziesz!

– Patrz, jak jedziesz! – usły­szała w odpo­wie­dzi. Mimo że głos znie­kształ­ciła wielka prze­strzeń garażu, wie­działa, do kogo nale­żał. Męż­czy­zna pod­szedł do samo­chodu i wsiadł na miej­scu pasa­żera.

– Dla­czego się nie odzy­wasz? – zaczął z pre­ten­sją i prze­cze­sał ręką blond włosy. Jego szczęki poru­szały się ner­wowo, nacią­ga­jąc pozba­wioną tkanki tłusz­czo­wej skórę.

– Cześć, Tom.

– Zada­łem ci pyta­nie – rzu­cił, nie patrząc na nią. Się­gnął do osłony prze­ciw­sło­necz­nej i odchy­lił ją. Prze­su­nął klapkę, spod któ­rej wyło­niło się pod­ręczne lusterko. Roz­cią­gnął wargi, uka­zu­jąc rząd rów­nych zębów. Wyglą­dał przy tym jak war­czące zwie­rzę, jed­nak zamiast wydać z sie­bie dźwięk, prze­je­chał języ­kiem po bia­łym szkli­wie, usi­łu­jąc wydo­stać coś, co utknęło po nie­dawno spo­ży­tym posiłku. Helen wzdry­gnęła się z obrzy­dze­niem.

– No więc? – zapy­tał z naci­skiem. – Zni­kasz na całą noc i nie masz mi nic do powie­dze­nia?

– Mam. Byłam w pracy, a teraz jadę do niej z powro­tem. Jak każdy nor­malny czło­wiek.

– W nie­dzielę?

– W nie­dzielę – potwier­dziła odro­binę za gło­śno, co pozwo­liło jej przy­kryć kłam­stwo. – Zapo­mnia­łam papie­rów z jed­nego budynku i muszę po nie wró­cić.

– To pojadę z tobą.

– Nie.

– Nie? – Tom spoj­rzał na nią podejrz­li­wie.

– To labo­ra­to­rium. Można wejść tylko z prze­pustką – zmy­śliła na pocze­ka­niu.

– No jak tam chcesz – rzu­cił nie­prze­ko­nany. – To do wie­czora.

– Wie­czo­rem będę pra­co­wać nad rapor­tem. Ode­zwę się.

– Nie pogry­waj ze mną, Helen, OK? – Zła­pał ją za kolano i ści­snął zde­cy­do­wa­nie za mocno.

– Nie pogry­wam. Mam dużo pracy.

– Rozu­miem, kocha­nie. – Zwol­nił uścisk i nachy­lił się, by ją poca­ło­wać. Nad­sta­wiła poli­czek, ale Tom ujął jej pod­bró­dek i prze­krę­cił twarz w swoją stronę. Jego zimne wargi dotknęły jej ust, a ona w myślach odli­czała sekundy, cze­ka­jąc na koniec. – To do wie­czora.

Wle­piła nie­ru­chomy wzrok w kie­row­nicę, sta­ra­jąc się nie patrzeć na odda­la­ją­cego się Toma. Cie­ka­wość była jed­nak sil­niej­sza i kątem oka zoba­czyła, że zanim znik­nął za drzwiami garażu, obej­rzał się i posłał jej uśmiech. Nie odwza­jem­niła go. Prze­krę­ciła klu­czyk w sta­cyjce i zanim skrzy­dło dotknęło fra­mugi, ford sunął już po Ben­ner Road.

*

Skrzące się w słońcu czapy śniegu zachę­cały do podróży, w niczym nie przy­po­mi­na­jąc wczo­raj­szej grozy. Zupeł­nie jakby biały kra­jo­braz miał sta­no­wić swo­iste prze­pro­siny za wczo­raj­szy wybuch gniewu pogody. Helen mijała kolejne miej­sco­wo­ści, zasta­na­wia­jąc się, czy nie lepiej byłoby po pro­stu odpu­ścić i wró­cić do domu. Nawet jeśli w zaspie leżał czło­wiek, to naj­praw­do­po­dob­niej był jej zupeł­nie obcy. W myślach stro­fo­wała się, że wszystko, co złe, zatrza­snęła za pan­cer­nymi drzwiami i powinna dbać, by ni­gdy się nie otwo­rzyły. Mimo to nie­wy­obra­żal­nie potężna siła przy­cią­gała ją do King­spool.

Z tą myślą wje­chała na par­king i zatrzy­mała auto zaraz za szla­ba­nem. Wysia­dła z auta i rozej­rzała się. W obli­czu słońca wyda­wało się, że mróz scho­wał ostre pazury i teraz jedy­nie lekko szczy­pał w policzki. Budy­nek labo­ra­to­rium wciąż zda­wał się uśpio­nym w śniegu monu­men­tem. W rogu, w któ­rym nocą par­ko­wała, dostrze­gła gra­na­to­wego pikapa. Może to zmiana świa­tła, ale w całym tym obra­zie coś jej nie paso­wało, choć jesz­cze nie potra­fiła okre­ślić co.

– O, co za spo­tka­nie – usły­szała za sobą, kiedy prze­ci­nała szyb­kim kro­kiem odśnie­żony par­king.

Odwró­ciła się gwał­tow­nie, a jej wzrok znów padł na zapar­ko­wany w końcu placu samo­chód, z któ­rego uśmie­chała się do niej zna­joma twarz. Poli­cjant poma­chał ręką, po czym wysiadł, zamknął auto i pod­biegł do Helen.

– Dzień dobry – bąk­nęła pod nosem. – Spraw­dza pan trop?

– Nie ina­czej. – Uśmiech­nął się głup­ko­wato. – Nic jed­nak nie wska­zuje na to, by pani opo­wieść miała pokry­cie w fak­tach. – Jego wzrok powę­dro­wał za jej ramię. Helen odru­chowo się odwró­ciła i zoba­czyła, że zbliża się do nich ochro­niarka.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: