Zawsze w porę - ebook
Zawsze w porę - ebook
"Życie to nieustające problemy i zmaganie się z nimi. Raz wychodzi się zwycięsko, a raz z nosem na kwintę. I nie rodzimy się z mapą, która mogłaby nas przeprowadzić przez wszystkie zdradliwe wiry losu i fałszywe ścieżki. Codzienną trasę wyznaczamy sami, na zasadzie prób i błędów.”
Na ulicy Wierzbowej szczęśliwe chwile splatają się z tymi trudnymi: miłość z rozczarowaniem, radość ze smutkiem. Każdy z sąsiadów musi się zmierzyć z niełatwym wyzwaniem. Hanna Jawińska staje na rozdrożu. Razem z dziećmi opuszcza swój piękny dom i przenosi się do wilii pani Flory. Jak potoczy się życie młodej kobiety? Czy otworzy się na nową miłość? I kogo wybierze, bo o jej zainteresowanie walczą dwaj mężczyźni.
Joli Cieplik przytrafia się niefortunny wypadek, a jej siostrzenica Nika, choć wreszcie czuje się potrzebna, to wciąż nie potrafi uporać się ze swoimi skomplikowanymi uczuciami. W szklarni Zygmunta zaczyna się wiosna. Czy zawita również do jego serca? Mieszkańcy ulicy będą zaskoczeni, jakie niespodzianki szykuje dla nich los.
Miasteczko także czekają zmiany, a nie wszystkie można zaakceptować. Tylko czy społeczność będzie potrafiła się zjednoczyć i wspólnie pokonać przeciwności?
Wciągająca opowieść o ludziach, którzy walczą o swoje szczęście i wierzą, że życie pisze dla nich dobry scenariusz. I choć teraz pada deszcz, wkrótce musi zaświecić słońce. Bo na świecie każda sprawa ma swój czas, nie dzieje się bez przyczyny. Ważne, żeby mieć nadzieję, iż prowadzi nas pomyślna gwiazda. I że pewne rzeczy zawsze przychodzą w porę. Nawet jeśli w tym momencie ich nie oczekujemy.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8195-175-3 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Świat o poranku wygląda zupełnie inaczej niż wieczorem, a blask dnia przynosi niespodziewane rozwiązania i mądrość, której czasami próżno szukać w mroku nocy.
Hanna Jawińska obudziła się w swojej sypialni, którą jeszcze do niedawna dzieliła z mężem, w wielkim łóżku, od przeszło pół roku zaścielonym pojedynczym kompletem pościeli, i rozejrzała się po sterylnym wnętrzu. Obszerny pokój, bardzo jasny, doświetlony wielkim oknem wychodzącym na ogród, został urządzony w minimalistycznym, industrialnym stylu. Chwilę patrzyła na każdy mebel z osobna, a potem w jednym momencie dotarło do niej, że raczej nie spędzi tu życia.
Na początku kochała ten dom. Jego szlachetną nowoczesną bryłę, ogromne okna otwierające się na zieleń za domem, starannie dobrane sprzęty i wysokie sufity. Dawid, jako architekt, z dużą precyzją zaplanował wszystko, bo do budowy przygotowywał się kilka lat. Jej projekt także się podobał, choć przy dopracowywaniu go nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Mąż przemyślał koncepcję w najmniejszych szczegółach, a ona nie chciała mu robić przykrości uwagami. Zresztą po co? Przecież jej wszystko pasowało. Dom był wolny od chaosu, nie gromadzili zbędnych sprzętów. Próżno tu było szukać ozdób czy bibelotów. Dwa wielkie metalowe ptaki, sowa i czapla, stały po obu stronach kominka, ale to były dzieła sztuki, nabyte przez męża w galerii. Jeśli lampa, to taka, która definiuje wnętrze, jeżeli mebel – to oryginalny – takie założenia przyjął Dawid, a ona ich nie negowała. Uspokajała się tutaj i odpoczywała.
Do czasu.
Do momentu, gdy uświadomiła sobie, że nic w tym wnętrzu nie należy do niej. Każdą rzecz wymyślił mąż, jego było też wykonanie. Hanna nie ustawiła choćby jednej rośliny czy krzesła. Działała wedle rozrysowanego przez partnera układu. To on wiedział, jak najlepiej urządzić przestrzeń idealną: funkcjonalną i elegancką zarazem.
Tylko czy ja naprawdę jestem w stanie tak żyć? Gdy wszystko zostało zaplanowane, opisane i działa wedle ściśle określonej procedury? Małżeństwo to nie lot w kosmos, podczas którego najdrobniejsza sytuacja jest zawczasu przewidziana w punktach i podpunktach, a ewentualne odstępstwo od schematu może sprowadzić katastrofę. Życie to nieustające problemy i zmaganie się z nimi. Raz wychodzi się z potyczki zwycięsko, a innym razem z nosem na kwintę. I nie rodzimy się z mapą, która mogłaby nas przeprowadzić przez zdradliwe wiry losu albo fałszywe ścieżki. Codzienną trasę wyznaczamy sami metodą prób i błędów.
W tym odczytaniu pojawienie się w jej świecie Błażeja mogło być właśnie znakiem, że należy obrać inny niż dotychczas kierunek. Czas zrezygnować ze szczegółowego planowania i pójść na żywioł. Wybrać drogę w nieznane, może wyglądającą na trudną i czasami niebezpieczną, ale jakże ekscytującą. Tak. Dla Hanny nadchodził właśnie dzień wyzwolenia.
Uświadomiła sobie to o świcie, gdy blade światło styczniowego poranka sączyło się przez okno osłonięte jedynie muślinową firanką. Przefiltrowane w ten sposób układało się na przedmiotach łagodnie, tępiąc ostre krawędzie. Zawsze chciałabym patrzeć na świat w ten sposób – uświadomiła sobie. Przez spokojny, delikatny filtr.
Poprzedniego dnia pojawił się w domu Dawid. Rozmowa nie należała do przyjemnych, choć przebiegała w kulturalnej atmosferze. Wobec przedświątecznego pisma męża, w którym akcentował swoje równe prawa do domu i – jej zdaniem – wyraźnie sugerował, że zamierza do niego wrócić, obawiała się, iż będzie się musiała wyprowadzić z dziećmi jeszcze przed Nowym Rokiem. Tak się jednak nie stało. Mąż poprosił o rozmowę.
Hanna bała się ich spotkania. Przede wszystkim nie wiedziała, jak zareaguje Nelka. Dziewczynka tęskniła za tatą, kilkukrotnie próbowała do niego dzwonić, ale on zawsze odpowiadał esemesem, że jest zajęty, skontaktuje się później, co nie następowało. Mała była tym coraz bardziej przygnębiona i zmartwiona; szukała winy w sobie.
Jej matkę dręczyło też coś innego: Czy ciągłe włóczęgi Nelki, która w towarzystwie białej suczki Figi penetrowała ogrody sąsiadów, nierzadko wchodząc bez ich wiedzy, na przykład przez dziury w płocie, nie są spowodowane właśnie tym? Obojętnością i niechęcią ojca do kontaktów? Może dziewczynka szuka potwierdzenia, że ludzie ją lubią i że przyjemność sprawia im przebywanie w jej towarzystwie?
Dzięki pani Florze Majewskiej, emerytowanej bibliotekarce, która mieszkała w najstarszym domu przy ulicy Wierzbowej – pięknej drewnianej willi, niegdyś określanej mianem „Leśna Struga”, Hanna zawsze wiedziała, dokąd zawędrowało jej dziecko. Sąsiadka starała się za każdym razem zadzwonić, gdy Nelka pojawiała się bez uprzedzenia w ogródku; wiedzieli też o tym inni mieszkańcy ulicy. Hanna nie raz i nie dwa tłumaczyła córeczce, że nie powinna tak postępować. Po pierwsze, nie wolno wchodzić bez pytania na czyjąś posesję, a po drugie – nie do końca jest to bezpieczne. Ale mała lubiła tu wszystkich i z każdym zdążyła się już zaprzyjaźnić, a życzliwość ludzka wyraźnie dodawała jej skrzydeł.
Młoda matka wyrzucała sobie również to, że Nela nie miała kontaktu z nikim starszym w rodzinie. Jej rodzice nie żyli, zaś rodzice Dawida… Cóż… Rzadko ich odwiedzali. Wnuczka chyba zupełnie nie kojarzyła dziadka i babci, a od narodzin Błażeja już w ogóle o żadnych spotkaniach nie było mowy. Teściowa najwyraźniej miała synowej za złe fakt, że urodziła niepełnosprawne dziecko.
Dziecko o specjalnych potrzebach – podkreśliła w myślach młoda kobieta, bo tak chciała to ujmować. Każdy z nas ma pewne ograniczenia i wyjątkowe potrzeby. Tylko jedni większe niż reszta, w tym cała rzecz. Nie, Hanna nie przymykała oczu na zespół Downa, który został zdiagnozowany u jej syna, nie starała się zaklinać rzeczywistości, wierząc, iż jej dziecko będzie dokładnie takie, jak jego rówieśnicy. Nie uważała po prostu, że to jakaś skaza, problem czy tym bardziej powód do wstydu. Istnieją bariery, których nigdy się nie pokona; u jednych jest to bardziej zauważalne, u drugich mniej. Mądrość polega na tym, aby zaakceptować to, czego z pewnością nie da się zmienić, zaś pracować nad tym, co można rozwinąć, bo każde życie jest piękne w swej odmienności i niepowtarzalności.
Mąż najwyraźniej inaczej to widział. Wyprowadził się niedługo po narodzinach syna. Czuł żal. Jego marzenia nie ziściły się, a rodzina nie rozwijała wedle planu, który stworzył. Tacy już jesteśmy nieschematyczni – pomyślała z nieoczekiwanym humorem Hanna i bardzo ją to pokrzepiło. Dlaczego musi poruszać się w wyznaczonych koleinach i realizować czyjś zamysł? Może właśnie los podpowiada jej, że ma w życiu do zrobienia coś większego i wartościowszego? Coś, co nie mieści się w uładzonym harmonogramie na egzystencję? Może jej przeznaczeniem jest odrobina szaleństwa?
Nelka ucieszyła się na widok ojca, a jej radość rozdarła Hannie serce. Znowu zaczęła przypisywać winę sobie. Może zbyt mało się starała, aby scalić rodzinę? To przez nią dzieci staną się nieszczęśliwe, zaszkodzi im, ograbi z miłości i domowego spokoju… Szybko odrzuciła tę myśl. Dawid wielokrotnie wmawiał jej, że się zmieniła i że to właśnie stało się powodem jego oschłości. Ona z kolei nie wyobrażała sobie, jak mogłaby pozostać wciąż taka sama. Los postawił ją w nowej sytuacji, a ona tylko dostosowała się do niej, a właściwie próbowała ją zrozumieć. To prawda, od porodu Błażeja zaszła w niej swoista metamorfoza. Kim była wcześniej? Kobietą bez większych aspiracji, której po prostu układało się w życiu. Teraz miała sprostać ogromnemu wyzwaniu, więc przemyślała wiele spraw na nowo. Musiała się zmienić, spojrzeć na świat innymi oczyma. Dawid najwyraźniej tego nie rozumiał. Chciał, by było jak wcześniej, jak zawsze. Tak, jak sobie tego życzył.
Już na początku wizyty odsunął od siebie delikatnie córeczkę, która chciała mu tyle opowiedzieć i pokazać, a potem zasiadł za stołem.
– Kochanie, zaraz obejrzę twoje rysunki, ale na razie idź się pobawić do pokoju – polecił, niby to łagodnie, ale jednak ze zniecierpliwieniem. Dziewczynka spojrzała na niego smutno, lecz udał, że tego nie dostrzega.
– Długo cię nie widziała – zaczęła Hanna pojednawczo.
– Wiadomo, że chcę z nią pomówić, przyjechałem tu przecież do dzieci, ale chyba najlepiej, żebyśmy od razu załatwili nasze sprawy. – Dawid nie krył irytacji. – To są rozmowy dorosłych, kochanie – zwrócił się ponownie do córki. – Za chwilę przyjdę do ciebie, dobrze?
Nela rozpogodziła się.
– Chciałabym ci pokazać moje nowe kino… I książkę, którą dostałam od pani Flory. Jest taka zabawna.
– Oczywiście, ale teraz daj nam chwilę na osobności. Pobaw się z Figą, proszę…
Hanna zacisnęła wargi, ale Nelka posłusznie odeszła, rzucając ojcu zawiedzione spojrzenie.
W salonie zrobiło się cicho. Młoda kobieta słyszała wyłącznie tykanie dużego zegara, który stał na kominku. Mąż mierzył ją wzrokiem, ale nie odzywał się. Kiedy więc usłyszała płacz Błażeja, zerwała się od stołu prawie z ulgą.
– Nakarmię go – oznajmiła i ruszyła do pokoju dziecka.
Oczekiwała, że Dawid pójdzie za nią. Nie widział syna już od tak długiego czasu, a nawet nie spytał o jego zdrowie, o rozwój. W ogóle wyrażał się o nim bezosobowo, nie używając imienia, ukrywając jego istnienie pod ogólnikowym określeniem „dzieci”.
Jeżeli miała jeszcze jakieś złudzenia, właśnie je traciła. Mąż wstał wprawdzie, ale tylko po to, by zrobić sobie kawę. Uruchomił duży nowoczesny ekspres i, czekając aż urządzenie zmieli ziarna, a potem przygotuje napój wedle jego wytycznych, patrzył przez okno na zimowy ogród.
Odczuwał satysfakcję, że dom jest taki piękny. Hanna dobrze dbała o wnętrze, nie było tu nic zbędnego czy psującego kompozycję. Pusty o tej porze roku ogród harmonizował z koncepcją architektoniczną budynku. Biel w środku i biel na zewnątrz. Kiedyś oglądał film o pisarzu, który przyjeżdża nad morze stworzyć biografię polityka. Zachwycił go dom tego fikcyjnego premiera. Na surowych popielatożółtych wydmach pozbawionych roślinności wzniesiono oszczędną bryłę z szarego betonu, której głównym atutem były przeszklone ściany otwarte na wodę i piasek. Szarość, brudna biel, zgaszona żółć – takie kolory tam dominowały. I czegoś podobnego chciał również u siebie. Uważał się za człowieka racjonalnego, roztropnego i nieulegającego porywom. Zawsze podejmował decyzje na chłodno, nie mieszał do tego serca. Był opanowany i zdystansowany. Dlatego też zaplanował sobie rozmowę w najdrobniejszych szczegółach i teraz spokojnie czekał, aż żona wróci od dziecka.
Hanna wyszła z pokoju po dłuższej chwili, niosąc na rękach Błażeja. Ojciec przyjrzał mu się chmurnym wzrokiem. Chłopiec – przeciwnie – spoglądał na tatę wesołymi oczami, a potem nagle się uśmiechnął.
Twarz Dawida złagodniała, wyciągnął rękę, aby pogłaskać dziecko.
– Jak się masz? – zagadnął.
– Dobrze – odpowiedziała matka. – Z jego zdrowiem wszystko w najlepszym porządku. Miałam pewne obawy, ale na szczęście Błażej rozwija się prawidłowo. Liczę, że niedługo zacznie sam siadać.
– Cieszę się. – Ta zdawkowa odpowiedź sprawiła kobiecie przykrość. Ojciec nie uczynił żadnego gestu, nie zasugerował, że chce wziąć syna na ręce. Po prostu przypatrywał mu się z wyczekiwaniem.
Na co czeka? – zastanowiła się. Że coś się w magiczny sposób odmieni i dziecko będzie takie jak inne? A może to pretensja względem mnie, że nie wywiązałam się z obowiązku? Od Dawida bił chłód. Jego rozczarowanie było wręcz namacalne.
Poczuła zniecierpliwienie. Jakie to wszystko niesprawiedliwe!
– O czym chciałeś pomówić? – spytała w końcu, przytulając chłopca jakby w obronnym geście.
Mąż upił nieco kawy z filiżanki i chwilę delektował się jej intensywnym smakiem.
– Chodzi o kwestie prawne. Delikatne sprawy majątkowe.
Miała ochotę się roześmiać, ale nie zrobiła tego.
– Nie do końca zrozumiałam twoje pismo. Chcesz tutaj wrócić? – zapytała bez ogródek, bo nie zamierzała przeciągać tej zabawy w kota i myszkę.
Dawid poruszył się niespokojnie.
– To nie wchodzi w grę – wyjaśnił, a ona nieco się odprężyła. Najbardziej obawiała się, że mąż zaproponuje wspólne mieszkanie do chwili uzyskania rozwodu. Dom był obszerny, dlaczego więc nie mieliby się pomieścić? Podejrzewała go o najbardziej absurdalne pomysły, również ten. Mógł to też być wybieg, żeby się jej jak najszybciej pozbyć. Bo oczywiste było, że nie zniosłaby takiej niejasnej sytuacji. W jakim charakterze mieliby tu przebywać? Jako para pozostająca w separacji, ale wspólnie wychowująca dzieci? Dobrzy znajomi? Byli kochankowie? Koncepcja wydawała się tak szalona, że wręcz niemożliwa, ale trudno powiedzieć, co Dawidowi podpowiedzieli prawnik i wyobraźnia.
– Rozumiem – odparła więc ostrożnie. – O co zatem idzie?
– O moją obecną sytuację. – Widać było, że i on nie zamierza się patyczkować. – Najprawdopodobniej wyjadę za granicę, dostałem tam propozycję…
– Ach, tak – skomentowała chłodno Hanna.
Skrzywił się.
– Owszem. Chciałem ci też powiedzieć, że gdy tylko dostaniemy rozwód, zamierzam ożenić się z Julką. Zatem…
– Tak szybko… – bardziej stwierdziła niż zapytała Hanna, ponieważ zabrakło jej tchu. Owszem, wiedziała o jego romansie. To znaczy nie wiedziała na pewno, ale uświadamiała sobie pewne sprawy. Wokół wszyscy szeptali, że Dawid znalazł sobie kogoś. Ona też nie była ślepa – ciągłe wyjazdy popołudniami, niby do pracy, musiały coś znaczyć. Na pewnym etapie po prostu odsuwała od siebie te myśli, nie mając siły się z nimi zmierzyć. Liczyła też z jego strony na uczciwe postawienie sprawy. On jednak zawsze kierował zarzuty wobec niej. Ją oskarżał o nieczułość, o to, że się zmieniła, że jest dla niego inna. A jaka, na Boga miała być? Opiekowała się sześcioletnią dziewczynką i niemowlęciem, które wymagało specjalnej uwagi. Nikt jej nie pomagał, czuła tylko niechęć i zawód. Bo nawaliła. Nie stanęła na wysokości zadania, zniszczyła piękny sen. W dodatku nie chciała przyznać się do błędu. O Julii również słyszała – oczywiście zawsze w kontekście pracy, ot, nowa specjalistka, która pojawiła się w firmie. Lecz Dawid od początku wspominał o niej w taki sposób, że trudno było nie nabrać podejrzeń. Niby nic szczególnego nie mówił o niedawno zatrudnionej koleżance, ale nawet słowa padające mimochodem zdradzały wiele. Hanna już jakiś czas temu zrozumiała, że nie wytrzymuje konkurencji z nową znajomą, ale dopiero teraz wszystkie jej niejasne wrażenia nabrały kształtu. Zatem chodziło o Julkę. No cóż…
– Nie sądzę, żeby to było zbyt szybko – podkreślił wyraźnie dwa ostatnie słowa. – To trwa już od pewnego czasu.
– Nie powiedziałeś mi – rzuciła gorzko.
– Cóż, chyba nie jesteś aż tak naiwna, by sądzić, że… Haniu, wielokrotnie sygnalizowałem ci, że nie możemy się porozumieć, oddalamy się od siebie.
– Tak, kładłeś mi to do głowy. Rozumiem, że wdałeś się w romans, bo ja zawiniłam, i musiałeś to zrobić, aczkolwiek niechętnie? – Nie chciała być ironiczna, to stało się samo, bez jej udziału.
– Nie stawiaj sprawy w ten sposób. Kochałem cię, przecież wiesz. Po prostu coś się wypaliło, umarło.
Hanna spojrzała na niego surowo, a potem przeniosła wzrok na dziecko. Tak, z pewnością coś się wypaliło, gdy urodziła syna, który nie odpowiadał wymaganiom ojca. Ciekawe, czym z kolei zawiniła Nelka – pomyślała z goryczą. Nią także się nie interesuje, nawet nie zadzwoni… Zdawkowe życzenia na święta i prezenty dostarczone przez kuriera to przecież nie wszystko.
Przygryzła wargi, bo czuła, że jakiekolwiek argumentowanie nie ma sensu. Dawid był przekonany do swojej racji. W jego świecie to Hanna ponosiła odpowiedzialność za rozpad małżeństwa – on był bez skazy. Po prostu musiał ją zdradzić, gdyż nie okazała się wystarczająco dobra.
– Dziwię się, że mówisz mi to tak otwarcie – oznajmiła więc. – Rozwód jest w toku, mogę żądać rozstania z twojej wyłącznej winy. To ty mnie opuściłeś i odszedłeś do innej, takie są fakty.
– Wierzę, że tego nie zrobisz. Nie chcę się wikłać w skandale, które żadnemu z nas nie przyniosą korzyści, wręcz przeciwnie. Myśl też o sobie, Haniu. Po co ci długotrwały proces, wywlekanie brudów, świadkowie na rozprawach? Załatwmy to sprawnie, nie zamierzam was zostawić z niczym. Będę płacił na dzieci, majątek podzielimy sprawiedliwie. Tobie także pomogę, jeśli nie będziesz dawała sobie rady.
Kobieta skrzywiła się na te protekcjonalne słowa. „Jeśli nie będziesz dawała sobie rady”. Jak łatwo przychodziło mu bagatelizowanie jej starań, właściwie obrażanie jej. Niby serdecznie, z troską, a jednak wbijał jej szpilę, mówiąc to takim głosem. Nie liczył się z nią, w jego oczach była najwyraźniej pogardliwie zamykaną kartą.
– Nie zachowuj się, jakbyś mi robił grzeczność – burknęła. – Skoro nie oferujesz tego z miłości do nich, to przypominam ci, że oboje rodzice mają obowiązki wobec dzieci. O mnie nie musisz się tak wspaniałomyślnie martwić, poradzę sobie.
Nie wiedziała jeszcze, jak to zrobi, bo w tym momencie jej powrót do pracy był niemożliwy ze względu na opiekę nad Błażejem, chciała też wykorzystać urlop wychowawczy, aby zapewnić chłopcu jak najlepszy start, zająć się rehabilitacją. Stwierdziła, że nie będzie sobie na razie tym zaprzątać głowy, jednakże nie zamierzała dać Dawidowi satysfakcji. Oczywiście mogłaby go oskarżyć, skoro sam się przyznał do zdrady, ale istotnie nie chciała przechodzić przez sądowe upokorzenia. Wysłuchiwanie świadków opowiadających o ich małżeństwie, spostrzeżenia i wnioski obcych ludzi – nie, to ponad jej siły. A jeszcze szukanie dowodów na romans, roztrząsanie różnych intymnych kwestii…
Poczuła, że skóra jej cierpnie. Nagle rozumiała, dlaczego tak gładko wyjawił jej prawdę o Julce: wiedział, że nie będzie w stanie niczego z tym zrobić, bo nie znajdzie w sobie wystarczająco dużo determinacji. Jest za bardzo zajęta dziećmi i swoimi problemami, by wikłać się w walkę. Wyczuwając jego wyrafinowany cynizm, poczuła jeszcze większą złość i upokorzenie.
– A co z domem? – spytała na pozór obojętnie, podnosząc głowę.
Poruszył się niespokojnie.
– No właśnie, ja poniekąd w tej sprawie. Początkowo myślałem, żeby ci zostawić możliwość mieszkania w nim, póki wszystkiego nie załatwimy, to znaczy wiesz – oficjalnie się nie rozstaniemy.
– Rozumiem, że coś się zmieniło – rzuciła sarkastycznie. – Narzeczona chce tutaj zamieszkać? – dodała lodowatym głosem, sama nie poznając jego brzmienia.
Po chwili już wiedziała, skąd się u niej bierze ten ton. Pogardzała mężem. Brzydziła się jego krętactwami i nieszczerością. To było nowe dla niej uczucie, gdyż wcześniej doświadczała tylko żalu, wstydu i smutku. Czuła się nieszczęśliwa, że coś, co budowała przez tyle lat, tak łatwo się rozpadło. Teraz doszedł nowy element. Choć wciąż tkwiła w niej zadra, bo Dawid nie był jej obojętny i jej dusza płakała nad końcem tego związku i miłości, jednocześnie nie odczuwała względem niego szacunku. Nawet więcej – przestała go traktować poważnie, jako świadomego swych wyborów człowieka. Widziała w nim tylko ofiarę własnych wyobrażeń, słabego, żałosnego, niedojrzałego chłopca poddającego się wpływowi innych. A z kimś takim nie chciała być, nawet jeśli w głębi serca wciąż go kochała. Nie. Zdradził ją i to było straszne, ale przede wszystkim oszukał dzieci. Obiecał im coś, czego teraz nie zamierzał dać. Za samo to należała mu się gorzka odprawa.
– Nie stawiaj sprawy w ten sposób – mruknął. – To prawda, Julka myślała o tym domu, bo się jej podobał, rozważaliśmy nawet, by cię spłacić…
– Ale?
– Życie potoczyło się inaczej. Potrzebujemy gotówki, chcemy urządzić się za granicą. Posiadłość trzeba będzie jak najszybciej sprzedać i chciałbym uzyskać na to twoją zgodę.
Milczała chwilę, rozważając wszystko. Potrzebę wyjazdu za granicę nawet rozumiała, choć oznaczało to, że Dawid, nawet gdyby chciał, nie będzie widywał zbyt często dzieci. Ale czemu tak nagle? Przecież nikt ich nie pospiesza, żeby natychmiast spieniężali majątek i dzielili się gotówką.
Zapytała o to. Mąż skrzywił się, a potem jednym łykiem wypił resztę kawy.
– Otóż Julka… No, jednym słowem, spodziewamy się dziecka. Sama rozumiesz, w tej sytuacji rozwód z mojej winy byłby nie na miejscu.
– Ach, tak? A więc jestem również odpowiedzialna za ciążę Julii? – roześmiała się drwiąco, pojmując w lot sens całej tej kombinacji. Błyskawiczny rozwód, szybki ślub, sprzedaż domu, wyjazd gdzieś daleko. Dawid odcinał się od przeszłości, planując nowe życie. Jakie to ponure.
– Wiesz, że nie o to chodzi. Może źle to ująłem. Miałem na myśli, że nikomu to nie posłuży.
– Owszem, wspominałeś już o tym. Obawiasz się skandalu – podrzuciła nieprzyjaznym głosem. – Ale nie rozumiem, w jaki sposób ta afera mogłaby obrócić się przeciwko mnie. Zastanówmy się… Porzucasz żonę i dwójkę dzieci, w tym jedno o specjalnych potrzebach, żeby odejść do innej, z którą od dłuższego czasu masz romans, a teraz spodziewasz się dziecka. No, to dla mnie faktycznie niewyobrażalna hańba, powinnam się tego wstydzić, naprawdę muszę to ukrywać! – dodała ironicznie, krzywiąc usta.
– Posłuchaj mnie – warknął. – Jeśli nie będziesz stwarzała problemów, wstrzymam się z tą sprzedażą na kilka miesięcy. I za uprzejmość odwdzięczę się, dostaniesz ze sprzedaży więcej niż połowę oraz godziwe alimenty na dzieci. A skoro mówię, że będą godziwe, to dotrzymam słowa.
Hanna przygryzła wargi. A więc tyle zostało z ich miłości? Żenujące targi o pieniądze? Obliczanie, co kto komu jest winien i jak się rozliczyć? Skoro tak, to dobrze. Nie mogła teraz rozpaczać nad zgliszczami swego uczucia, musiała myśleć o dzieciach.
– Rozumiem, że spiszemy umowę – spytała tym samym chłodnym i beznamiętnym tonem.
– Oczywiście. Wiesz, że ja nie rzucam słów na wiatr. Dziękuję ci za rozsądek i że nie straciłaś rozeznania w sytuacji – pochwalił ją łaskawie, najwyraźniej zadowolony z efektów rozmowy.
Ogarnął ją pusty śmiech.
– Jeżeli to wszystko, to idź już. Proszę, żeby twój prawnik skontaktował się z moim.
– Chciałbym porozmawiać chwilę z Nelką, jeżeli pozwolisz – oznajmił Dawid już normalnym, wypranym z emocji głosem. Wydawało się, że odetchnął, iż sprawa została tak gładko załatwiona.
– Ależ proszę. – Hanna wstała, bo Błażej zaczął delikatnie popłakiwać na jej rękach.
Dawid obrzucił spojrzeniem syna.
– Mam nadzieję, że Julka urodzi ci zdrowe dziecko. – Te dwa ostatnie słowa wypowiedziała tak, jakby brała je w cudzysłów. – Bo w innym wypadku nie wyobrażam sobie jej losu.
– Nie zdawałem sobie sprawy, że potrafisz być okrutna – zimno dopowiedział Dawid. – Miałem rację, że bardzo się zmieniłaś, Haniu.
– Szkoda, że sam siebie nie słyszysz. Może byś się choć trochę zawstydził. A teraz idź do córki, która nadal myśli, że ma wspaniałego ojca. I oby się nie przekonała, że jest inaczej, bo wówczas się z tobą policzę.
Chyba po raz pierwszy w jej głosie zabrzmiała groźba. Dawid spojrzał na nią w zdumieniu, ale nie skomentował. Wstał, otrzepał marynarkę z niewidzialnych pyłków i ruszył do pokoju Nelki.2.
Flora Majewska powoli wzięła się za porządki. Od czasu pamiętnego przyjęcia wigilijnego i jej decyzji, że nie pozbędzie się domu i zostanie na ulicy Wierzbowej, sąsiedzi odwiedzali ją często. Może nawet częściej, niż się spodziewała. Nie, żeby ją to męczyło, lecz nie przywykła do tak wielu wizyt. Niektóre były bardzo miłe, inne wręcz zaskakujące, jak ta na początku stycznia.
W jej progach nieoczekiwanie stanął Igor Konopiński, mąż Patrycji, tym razem nie jako sąsiad, ale oficjalny delegat samorządu, wraz z kierowniczką wydziału kultury, Aliną Bańką. Mieli wręczyć Florze nagrodę za najpiękniejszą dekorację świąteczną.
– Pani choinka wygrała w naszym internetowym plebiscycie – wyjaśnił zdumionej Florze Igor.
– Patrzcie państwo – zdziwiła się starsza pani. – Nie miałam pojęcia, że tak się to skończy. To prawda, Hania wspominała o jakimś konkursie, ale zupełnie mi to wyleciało z głowy.
Choinka istotnie mogła budzić podziw. Staraniem sąsiadów i różnych osób odwiedzających Wierzbową ozdabiały ją niezwykłe stare zabawki lub ręcznie wykonane błyskotki. Czego tu nie było: trochę wyciągniętych ze strychu Flory dawnych ozdóbek jej matki, błyszczące gwiazdki zrobione przez Nelkę, pierniczki (zanim oczywiście nie zjadły ich ptaki), wspaniała żołna z papier-mache, dzieło Ingi Oławskiej, kilka drucianych zwierzątek będących efektem małego eksperymentu jej brata Ksawerego, który zwykle pracował w kamieniu, ale tym razem skusił się na inny materiał. Szydełkowe bombki wykonane przez Jolę Cieplik, kwiaty podarowane przez Zygmunta Wyrwę i wreszcie kolorowe łańcuchy z papieru pochodzące z przedszkola Nelki.
Igor powinszował jeszcze raz, po czym wręczył zdumionej Florze bon do marketu budowlanego.
– To w ramach nagrody – wyjaśniła Alina Bańka. – Na pewno się przyda. – Obrzuciła krytycznym wzrokiem dom Majewskiej, a ona poczuła się zobowiązana zaprosić gości na kawę i coś słodkiego.
– Właśnie dostałam od przyjaciółki zimowe ciasto z bakaliami, może się państwo skuszą.
Alina nie była zbyt przekonana, ale Igor dobrze pamiętał przedświąteczne spotkanie u rodzeństwa Oławskich, podczas którego wszyscy mieszkańcy ulicy debatowali nad sposobem zatrzymania Flory w tym miejscu. Ktoś wspomniał, że starsza pani czuje się samotna, bo nikt jej odwiedza i że należy to zmienić.
– Bardzo chętnie – zgodził się więc i, lekceważąc zdziwione spojrzenie Aliny, ruszył za gospodynią przez uśpiony ogród.
– Właściwie to bardzo przydatna nagroda – rzuciła Flora, oglądając bon. – Skoro tu zostaję, czas pomyśleć o renowacji domu. Na pewno zrobię malowanie.
– Przydałby się remont dachu – fachowo oceniła Alina. – To piękna zabytkowa willa, a jest w takim kiepskim stanie. Trzeba by się zastanowić…
– Co pani ma na myśli? – zainteresowała się Majewska, dotknięta faktem, że o jej siedzibie ktoś mówi w ten sposób, bezosobowo i z lekceważeniem. To jej dom i jej historia. Nawet jeśli pamiętał lepsze czasy, to wciąż wyglądał niczego sobie.
– Może jakieś dofinansowanie na remont… – zadumała się dyrektorka. – W końcu walory historyczne i krajobrazowe są niezaprzeczalne…
– Zebrała tu pani wiele pięknych przedmiotów. – Igor ciekawie rozejrzał się po wnętrzu. – Meble, obrazy, widzę też sporo książek.
– To moje kolekcje – przyznała Flora. – Gromadziłam je przez wiele lat, głównie otrzymywałam w podarunku, mówiąc szczerze. Meble to taka powojenna różnorodność: są i starocie, antyki, ale sporo tu u mnie mało wartościowych gratów – przyznała z uśmiechem. Zdążyła się już przywiązać do eklektycznego wystroju.
– Imponujący zbiór pocztówek. – Konopiński zauważył kilka oprawionych sztuk. – Bardzo gustowne.
– Dziękuję. Mam takich rzeczy wiele: obsadki do piór, kałamarze, porcelanę i zegary. O właśnie, zegary lubię chyba najbardziej, nakręciłam każdy na inną godzinę – roześmiała się, widząc ich miny. Chyba zastanawiali się, czy jej uwierzyć. – Nie cierpię, gdy wszystkie dzwonią naraz – uściśliła.
– Przecież można je wyłączyć. – Alina pokręciła głową.
– Każdy przedmiot czemuś służy. Zegar ma odmierzać czas, więc powinien zostać wprawiony w ruch. A co to za czasomierz, który nie dzwoni? – wyjaśniała pogodnie.
– Naprawdę ciekawe wnętrze – pochwalił Igor. – Muszę się pani przyznać, że u mnie jest bardzo nowocześnie, więc lubię takie przytulne, trochę staromodne pokoje. Nie myślała pani o tym, żeby pokazać gdzieś swoje zbiory? – zapytał znienacka.
Flora poruszyła się.
– Tak, kiedyś proponowały mi to koleżanki z biblioteki. Bo widzi pan, mam sporo starych książek, tylko że to nic cennego, raczej takie pamiątki kultury materialnej – dodała zawstydzona, przypominając sobie, co o jej hobby sądzi żona Igora, dyrektorka biblioteki, Patrycja Konopińska. Nie ceniła tych kolekcji. Uważała, że stare, nierzadko mocno zużyte woluminy i przedwojenne broszury nadają się wyłącznie do wyrzucenia. Zaśmiecają księgozbiór, nikt ich nie pożycza, a pleśń i wilgoć, jaką często są dotknięte, zagrażają innym książkom. Miała sporo racji, bo część zbiorów Flory, te właśnie odzyskane i zabrane z bibliotecznych darów szpargały, faktycznie wymagały natychmiastowego suszenia i ratunku. Przy tym nie były to żadne białe kruki – kiedyś takich pisemek wydawano mnóstwo, drukując je na podłym papierze. W domach też nie obchodzono się z tymi poradnikami zbyt ostrożnie – była to przecież literatura nie tylko powszechnie występująca ze względu na nakład, ale i użytkowa. Flora jednak lubiła te przybrudzone okładki i wystrzępione środki. Stanowiły świadectwo życia innych ludzi i ich potrzeb. Świat aż tak bardzo się nie zmienia, skoro mogę zrobić konfiturę z róży wedle starego przepisu – dumała.
– Ach, czyli moja żona już z panią o tym rozmawiała? – dopytywał tymczasem Igor.
Flora musiała przyznać, że sprawę ewentualnej wystawy poruszyły dwie pracownice biblioteki: Lucyna i Karolina, zaś pani dyrektor nie miała z tym nie wspólnego.
– Z pewnością zachwyci ją ten pomysł – zapewnił Igor sąsiadkę, która jednak miała inne zdanie. Zastanawiała się, jak bardzo Konopiński musi nie znać swojej żony, skoro liczył na jej poparcie w tej sprawie. Nabrała przekonania, że mocno się zdziwi. Poza tym nie rozumiała, dlaczego radnemu tak zależy na tej wystawie. Podała obojgu kawę, wyciągnęła kawałek domowego ciasta, który otrzymała w prezencie od Joli, i po prostu zagadnęła o to.
– Prowadzimy taki projekt – mruknął Igor. – Senioralny.
– Ach tak! – W jednej chwili Flora zrozumiała wszystko. Samorządowcy musieli się wykazać jakimiś działaniami wobec osób starszych. Inne gminy organizowały zajęcia sportowe lub kursy języków obcych, ale tutaj najwyraźniej miało być inaczej.
– Proszę się nie uprzedzać do naszej inicjatywy – zastrzegła się Alina Bańka, widząc zdegustowaną minę Majewskiej. – Doszliśmy do wniosku, że seniorzy w naszym miasteczku mogą wiele zaproponować innym, także w dziedzinie kultury i sztuki. Chcemy po prostu pokazać te ciekawe przykłady.
– I ja mam być takim… przykładem? Wszyscy uważają mnie za starą dziwaczkę, nawet pan – rzuciła przekornie.
Igor się wzdrygnął.
– Skąd takie podejrzenia? Całkowicie nieuzasadnione. Nie było moją intencją obrażenie pani, wręcz przeciwnie. Proszę przemyśleć ten pomysł. Możemy piękne wyeksponować pani zbiory, chętnie zaprosimy również innych kolekcjonerów.
– Sama nie wiem – mruknęła Flora, która nie lubiła skupiać na sobie zainteresowania.
– Choinka zrobiła wrażenie – przypomniała Alina. – Właśnie głównie dzięki drobiazgom pochodzącym z pani kolekcji. Chcemy kultywować miejscowe tradycje, przyzwyczajenia.
Gdy wyszli, Flora odłożyła bon do marketu budowlanego na półkę. Przestała się z niego cieszyć. Miała wrażenie, jakby dostała coś w rodzaju łapówki. Próbowali ją przekupić, żeby zrealizowała ich zamiary. Coś, co się im dobrze wpisze w statystyki. Zrobiło jej się przykro.
Właściwie gdy jeszcze w ubiegłym roku Lusia z biblioteki rzuciła pomysł zorganizowania wystawy jej kolekcji, podeszła do tego z oporem. Potem jednak, z biegiem czasu nabierała ochoty na taką prezentację. Może coś niewielkiego na początek? Ryciny i książki? Albo właśnie doceniony przez Konopińskiego zbiór pocztówek? Zgromadziła też unikatowe zabawki, śliczną porcelanę. Na pewno można by wybrać coś intrygującego.
No ale nie w ten sposób. Ponownie wzięła z półki upominkowy bon. A właśnie że go zrealizuje! Nie przeznaczy jednak na farby czy materiały potrzebne do łatania dachu. Kupi pergolę ogrodową, żeby mogli z niej korzystać wszyscy sąsiedzi, kiedy do niej przyjdą. W końcu choinka wygrała również dzięki nim i ich upominkom. Poradzi się Zygmunta i Joli, jakie odmiany róż posadzić, żeby pięły się po ażurowym rusztowaniu, i zyska cudowne miejsce do odpoczynku. Tak, pomysł wydawał się idealny.
Teraz więc Flora porządkowała mieszkanie i zastanawiała się, kogo poprosić o pomoc. Trzeba było podjechać do tego sklepu i wybrać coś w odpowiedniej cenie.
Niespodziewanie przy furtce zobaczyła Ingę Oławską, siostrę rzeźbiarza Ksawerego. Była to bardzo ładna młoda kobieta, ale o urodzie nader oryginalnej. Miała długie kasztanowe włosy, co odróżniało ją od ogniście rudego brata, pociągłą twarz i niezwykle wykrojone oczy. Nie sposób jej było nazwać piękną, ale z pewnością mogła intrygować. Wysportowana, poruszała się z gracją, bardzo zdecydowanie. Od razu rzucało się w oczy, że przywykła do pracy w różnych warunkach i potrafi sama wszystko zorganizować, nie oglądając się na innych.
– Dzień dobry – zawołała z ganku Flora. – Pani do mnie?
– Tak – odpowiedziała Inga. – Przyszłam w sprawie filmu. Pamięta pani?
Owszem, Flora zgodziła się wystąpić w produkcji Ingi. W tym artystycznym dokumencie poświęconym mieszkankom Wierzbowej każda kobieta miała się sama zaprezentować od tej strony, która ją najlepiej określa.
Majewska zaprosiła artystkę do siebie, a kiedy już usiadły na werandzie służącej Florze za miejsce do prac plastycznych, gospodyni westchnęła.
– Jestem nieinteresująca.
Inga prychnęła śmiechem.
– Akurat! Kiedy gościliśmy tu z bratem w Wigilię, obejrzałam sobie pani dom. Właściwie mogłabym nakręcić film tylko o nim. Nazwałabym go „Wnętrze/Zewnętrze” – dumała.
– Czemu? – zainteresowała się starsza pani.
Inga odgarnęła włosy z czoła, a potem kiwnęła głową, jakby dla potwierdzenia swoich słów.
– Nie powiem niczego odkrywczego, ale ten dom panią opisuje. Każdy przedmiot opowiada jakąś historię. Chciałabym, żeby stała się pani moją główną bohaterką. Obok pani Joli Cieplik.
– Naprawdę? – zdumiała się Flora.
– Tak. Wy dwie najlepiej pokazujecie to, co chciałam moim filmem wyrazić. Każda rzecz ma swoje życie związane z ludźmi, którzy ją posiadają. Pani kolekcjonuje, pani Jolanta naprawia i puszcza dalej w obieg. Nie wyrzucacie, nie marnujecie.
– Jednym słowem: zbieraczki z nas – westchnęła Flora.
Inga zaprzeczyła.
– Skądże! Zbieracz ma przymus gromadzenia i robi to praktycznie bez refleksji. Wy ocalacie. Opowiadała pani kilku osobom, jak ratowała pani stare książki, których już nikt nie chciał. Teraz pani z nich korzysta, wiem o tym. Choćby z tych dawnych przepisów i poradników. Moim zdaniem, to coś więcej niż kolekcjonerstwo, które jest po prostu zdobywaniem przedmiotów dla ich urody. Pani włącza stare w bieg współczesnego życia. Obie z panią Jolą ożywiacie to, co zapomniane, czasami trochę pogardzane. Kto dzisiaj korzysta z prodiża? A to taki pożyteczny garnek!
Flora uśmiechnęła się. Podobał się jej zapał tej dziewczyny. Zaparzyła herbatę i wspomniała jej o wizycie Igora Konopińskiego i Aliny Bańki oraz o ich propozycji zorganizowania wystawy.
Inga przyglądała się jej uważnie, ze zmarszczonymi brwiami.
– Nie jest pani zbyt zachwycona? – spytała, a Majewska zaczęła jej wyjaśniać, co o tym sądzi. – Rozumiem – skomentowała artystka. – Wydaje mi się jednak, że nie przyszli w złych zamiarach. Jeśli pani uważa, że chcieli panią wykorzystać, to chyba tak nie jest.
Flora roześmiała się.
– Wcale ich o to nie podejrzewam. Po prostu to typowi urzędnicy. Skoncentrowani na swoich planach, budżetach, sprawozdaniach, wynikach. A ja nie chcę być elementem statystyki. Nie mam pewności, czy pragną zorganizować ten pokaz dlatego, że jestem pod ręką, czy rzeczywiście są przekonani o wartości moich zbiorów.
– Stawiam na to drugie. A jeśli dysponują dodatkowo planem i funduszami, to tylko lepiej. Przynajmniej wystawią wszystko w spektakularny sposób. Przedstawili konkrety?
Flora wyznała, że na odchodnym Alina zaproponowała dwie lokalizacje: hol urzędu miejskiego lub bibliotekę, która ma swoją salę wystawienniczą.
– Co by pani wolała? – zainteresowała się Inga.
– Chyba jednak bibliotekę – westchnęła Majewska. – Pracowałam tam tyle lat. Z urzędem nie czuję się emocjonalnie związana.
– To prawda, biblioteka to przytulniejsze miejsce dla takich zbiorów. Proszę się zastanowić, uważam, że to nie jest zły pomysł. Może spopularyzuje pani kolekcjonerstwo, ludzie się odważą…
– Oni chcą właśnie, aby to była wspólna wystawa kilku osób – wyjaśniła Flora. – Mnie właściwie byłoby to na rękę, bo nie lubię skupiać uwagi wyłącznie na sobie.
– Otóż to. Nic zobowiązującego. – Inga wzięła z przyjemnością kubek z herbatą.
Flora kiwnęła głową z aprobatą. Cieszyła się, że została zrozumiana.
– Gdyby się pani zdecydowała, to byłby to świetny motyw mojego filmu. Jak przygotowuje się tę wystawę, co pani na nią wybiera. Mogłaby mi pani opowiedzieć historię każdego z tych przedmiotów. Z pewnością jest pasjonująca. Choćby mojego pióra. – Sięgnęła do torebki i wydobyła prezent gwiazdkowy od Flory, pióro w kunsztownej obsadce.
Starsza pani wzięła je do ręki i zadumała się chwilę.
– Dostałam je od ojca. Kiedy wyszedł z więzienia, spotkał się z dawnymi kolegami z podziemia. Niewielu ich zostało, nawet wówczas. Jeden z nich podarował mu to pióro. Ponoć wypisywali nim legitymacje podczas powstania. Może nie jest wiele warte, bo to żadna znana firma, ale jakie ładne.
– I ma swoją narrację – podkreśliła Inga. – Proszę pomyśleć, ile legitymacji dzięki niemu powstało. Co myśleli ci ludzie, gdy szli do walki, jakie snuli marzenia i co się z nimi wszystkimi stało. Kto przeżył, a kto poległ? Niewielkie przedmioty tworzą wielką historię.
– Owszem. Nigdy nie myślałam w ten sposób, ale ma pani słuszność. Przedmioty też odgrywają swoją rolę. Czasami nawet nie wiemy, jak znaczącą.
Uśmiechnęły się do siebie porozumiewawczo. Starsza pani i młoda kobieta. Flora pomyślała, że Ingę wypełnia ta sama pasja, która niegdyś ożywiała ją samą. Dlaczego więc dziewczyna wydawała się ciągle wahać? Zawsze ostrożna, stąpała niepewnie; brakowało jej siły przebicia.
– Dostałam taką nagrodę za choinkę. – Pokazała artystce bon.
– Praktyczne. Co chce pani za to kupić? – zainteresowała się rozmówczyni.
– Pergolę do ogrodu.
– Świetny pomysł. – Kiwnęła głową Inga. – Miałaby pani sympatyczne miejsce do wypoczynku w lecie, które pasowałaby do zieleni.
– Mogłabym organizować popołudniowe herbatki dla wszystkich, którzy mnie odwiedzają – rozmarzyła się Flora. – Zadają sobie wiele trudu, żebym nie straciła ochoty do życia.
Oławska uśmiechnęła się dyskretnie.
– Mam nadzieję, że to pani nie męczy?
Flora pokręciła głową.
– To miłe, ale przyznam, że nie jestem przyzwyczajona. Szczególnie, gdy przychodzi Ewa i próbuje mi doradzać, jak powinnam układać swoje rzeczy. Początkowo zamierzałam wprowadzić kilka jej rad w życie, ale potem doszłam do wniosku, że to nie ma sensu. Trzeba żyć po swojemu, tak, jak się umie. Rewolucje nie są wskazane.
– Jeżeli potrzebuje pani jakiejś realnej pomocy – artystka podkreśliła dwa ostatnie słowa – to z pewnością Weronika jest chętna.
– Skąd pani wie? – zaciekawiła się gospodyni.
– Byłam z bratem w tej kawiarni przy Ryneczku, gdzie dostała pracę. Ksawery lubi tam rano wypić kawę. Rozmawiałyśmy chwilę, wspominała o pani.
– Och, a więc jednak zdecydowała się postarać o tę posadę! – zachwyciła się Flora.
Inga skinęła głową.
– Tak, śmiała się, że ciocia załatwiła jej etat za prodiż. Naprawiła go i podarowała właścicielce. Ale mnie się wydaje, że Nika bardzo odżyła. Nawet brat był zdumiony, że tak się zmieniła.
– To cudownie, ogromnie się cieszę – starsza pani na chwilę zamilkła, a potem odezwała się trochę nieśmiało: – Ingo, mam do pani wielką serdeczną prośbę.
– Jaką? Chętnie pomogę.
– Chciałabym, żeby pani pożyczyła od brata samochód i, o ile to możliwe, pojechała ze mną do sklepu wybrać tę pergolę. Czy to nie za duża fatyga?
– Ależ żadna. Zrobię to bardzo chętnie. Mam tylko jeden warunek.
Starsza pani z ciekawością przechyliła głowę.
– Jaki?
– Proszę do mnie mówić po imieniu, Inga, dobrze?
– Z wielką przyjemnością – zapewniła pani Flora z uśmiechem.
Ciąg dalszy w wersji pełnej