- W empik go
Zazulka - ebook
Zazulka - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 216 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PRZEŁOŻYŁA
ZOFJA ROGOSZÓWNA
WARSZAWA 1915 KRAKÓW
WYDAWNICTWO J. MORTKOWICZA
NAKŁAD TOWARZYSTWA WYDAWNICZEGO W WARSZAWIE.
Äîçâîëåíî Âîåííîé Öåíçóðîé Âàðøàâà, 10 Îęòÿáðÿ 1914 ã.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ZAPOZNAJE NAS Z DZISIEJSZYM WYGLĄDEM KRAINY ŻYZNYCH PÓL 1 JEST PONIEKĄD PRZEDMOWĄ OPOWIADANIA.
Całą część lądu, kędy się rozciągało ongiś księstwo Żyznych Pól, zalewa dzisiaj morze. Z miasta i zamku nie pozostało i śladu. Jeżeli jednak wierzyć gawędom rybaków, to o dobrą milę od brzegu, można dojrzeć w dnie pogodne olbrzymie pnie drzewne, stojące nieruchomo w głębi wody. Także wydmę na wybrzeżu, służącą celnikom za posterunek, zowią po dziś dzień Budą majstra Fastrygi. Nie ulega wątpliwości, że nazwa ta jest pamiątką po pewnym majstrze krawieckim, o którym będzie mowa w niniejszem opowiadaniu. Morze, rok rocznie przybierające z tej strony, zagarnie wkrótce i ten płat ziemi wraz z jego dziwacznem przezwiskiem.
Przemiany takie zgodne są z prawami przyrody. Z biegiem wieków góry się zapadają, natomiast morze unosi na wysokość chmur i lodowców małże i polipy, pełzające po jego dnie.
Bo nic nie trwa wiecznie; morza i lądy przetwarzają się bez ustanku. I tylko wspomnienie dusz i kształtów minionych pozostaje w pamięci ludzkiej przez wiele stuleci i dozwala odtworzyć zdarzenia dawno ubiegłe.
Opowieść moja o księstwie Żyznych Pól przeniesie was w bardzo dawne czasy, Oto, jak się zaczyna:
…Okrywszy pukle złotych włosów czarnym kapturkiem, bogato naszywanym perłami, hrabina Srebrnych Wybrzeży…"
Zanim jednak opowiem wam, co się stało dalej, proszę na wszystko, żeby osoby rozsądne i poważne nie brały nawet do ręki tej książki. Bo nie dla nich napisałem moją „Zazulkę”. Stanowczo baśń ta nie nadaje się na lekturę dla istot trzeźwych, gardzących drobnostkami życia i pragnących nieustannie się kształcić. Pisałem ją dla ludzi, których umysł jest jeszcze tak młodzieńczy, że lubią pośmiać się i poswawolić niekiedy. Bo tylko osoby, którym wystarczają puste i niewinne rozrywki, przeczytają „Zazulkę” od początku do końca. Do nich też zwracam się z prośbą, żeby, jeżeli mają dzieci, zapoznali je z moją baśnią. Szczerem mem pragnieniem było, by książka ta podobała się chłopcom i dziewczynom, ale, prawdę mówiąc, nie wiele mam na to nadziei. Zapewne uznają ją za nazbyt niedorzeczną i „Zazulka” pozostanie bajką dla dzieci dawnych czasów. Któregoś dnia przeglądałem podręczną biblioteczkę mojej dziewięcioletniej sąsiadeczki. Znalazłem dużo książek o mikroskopach i zoofitach a także kilka powieści naukowych. Na chybił trafił otworzyłem jedną z nich i wzrok mój padł na następujące zdanie; „Mątwa, czyli sepia officinalis, jest mięczakiem głowonogim, posiadającym workowatą jamę skrzelową, któreto skrzela pochłaniają z powietrza tlen rozpuszczony w wodzie, a wydzielają, niepotrzebny dwutlenek węgla”… Moja milutka sąsiadeczka, rozczytuje się w tej powieści z ogromnem upodobaniem. Otoż błagam ją na wszystko, żeby nigdy nie czytała „Zazulki”, bo czuję, że zginąłbym ze wstydu, gdybym ujrzał swoją powieść w rękach tak uczonej oaoby. ________________.
ROZDZIAŁ DRUGI.
O BIAŁEJ RÓŻY I HRABINIE SREBRNYCH WYBRZEŻY.
Okrywszy pukle złotych włosów czarnym kapturkiem, bogato naszywanym perłami, i opasawszy się wdowim sznurem, weszła hrabina Srebrnych Wybrzeży do kaplicy zamkowej, by jak codziennie pomodlić się za duszę swego męża, zabitego w nierównej walce z groźnym olbrzymem irlandzkim.
Ale raptem lica jej zbladły, wzrok się zaćmił, głowa upadła w tył a ręce załamały się boleśnie. Na poduszce jej klęcznika jaśniała biała roża, a młoda hrabina wiedziała, że dzień, w którym hrabiny Srebrnych Wybrzeży znajdują białą różę na klęczniku kaplicy zamkowej–—jest ostatnim dniem ich życia.
Ze więc zbliżała się godzina rozstania się z życiem, w którem w ciągu tak niewielu dni hrabina była żoną, matką i wdową –— powstała z klęczek i pośpieszyła do komnaty, gdzie pod opieką niewiast służebnych, spał jej syn, Jantarek. Chłopczyna miał dopiero trzy lata. Długie jego rzęsy rzucały ciemne cienie na zarumienioną od snu twarzyczkę, a usta stuliły się na kształt kwiatu. Był tak jeszcze maleńki i tak śliczny zarazem, że, spojrzawszy na niego, hrabina zalała się łzami:
–— Synku mój jedyny –— szeptała boleśnie –— synku mój, dziecię moje najdroższe, nie będziesz znał swojej matki, nie zapamiętasz nawet rysów twarzy, która na zawsze zniknie dla twych słodkich ocząt. A przecież wykarmiłam cię własną piersią, z miłości dla ciebie odepchnęłam wszystkich rycerzy, starających się o mą rękę.–— To powiedziawszy, przycisnęła do ust złoty medalion, zawierający jej miniaturę i promień jej złotych włosów i delikatnie przesunęła sznureczek przez główkę śpiącego dziecka. I nagle jedna wielka łza padła z oczu matki na twarzyczkę śpiącego chłopczyny, który poruszył się niespokojnie w kolebce i począł trzeć powieki piąstkami. Hrabina śpiesznie odwróciła głowę i wyszła z komnaty. Bo jakże by jej oczy, mające za chwil kilka zagasnąć na wieki, mogły znieść blask tamtych umiłowanych nadewszystko źrenic, przez które zaczynała przezierać, budząca się do życia, dusza jej dziecka?
Rozkazawszy osiodłać rumaka, hrabina udała się do zamku Żyznych Pól w towarzystwie koniuszego Szczero-gęby.
Księżna Żyznych Pól objęła serdecznym uściskiem hrabinę Srebrnych Wybrzeży.
–— Najdroższa, jakiż los szczęsny, sprowadził cię w moje progi?
–— Zaprawdę, los, który mnie przywiódł tutaj, nie jest szczęsny. Posłuchaj mnie, kochana. Weszłyśmy w śluby małżeńskie z najpierwszymi rycerzami kraju nieledwie w tym samym czasie i owdowiałyśmy wkrótce w skutek tych samych przyczyn. Bo w dzisiejszych rycerskich czasach najlepsi giną najwcześniej, a mąż, chcący żyć długo, musiałby chyba nałożyć habit mniszy. Gdyś ty została matką, ja byłam nią od dwóch lat zaledwie. Zazulka twoja jest cudna jak jutrzenka, a mój Jantarek jest najlepszym chłopaczkiem pod słońcem. Wiem, że mnie kochasz, jak ja kocham ciebie. Wiedz zatem, że dzisiaj zrana znalazłam białą różę na poduszce mego klęcznika. Godziny moje są policzone. Tobie powierzam mojego syna.–—
Księżna Żyznych Pól wiedziała dobrze, co kwiat białej róży obwieszcza hrabinom Srebrnych Wybrzeży. Zalawszy się łzami, przyrzekła hrabinie wychować Jan-tarka i Zazulkę jakby byli bratem i siostrą i nigdy nie czynić najmniejszej różnicy między nimi.
Potem obie matki, splecione uściskiem, pochyliły się nad kolebką, gdzie za zasłoną lekkich i błękitnych jak niebo firanek spała maleńka Zazulka. Oczęta jej były zawarte, ale poruszała przez sen rączkami, a gdy tak rozkładała paluszki, zdawało się, że z każdego rękawka koszuliny wymyka się pięć promyczków różowych.
–— Jantarek będzie czuwał nad nią –— rzekła hrabina Srebrnych Wybrzeży.
–— A Zazulka odpłaci mu sercem –— odpowiedziała księżna Żyznych Pól.
–— Odpłaci mu sercem –— powtórzył dźwięczny cieniutki głosik. Księżna odgadła zaraz, że jest to głosik jednego z duszków domowych, gnieżdżącego się pod kamieniem koło kominka.
Powróciwszy do swej siedziby, hrabina Srebrnych Wybrzeży, rozdała klejnoty swe pannom służebnym, kazała się namaścić pachnidłami i odziać w najprzedniejsze szaty, by godnie uczcić ciało, które ma z martwych powstać w dzień Sądu Ostatecznego, a potem wsunęła się na łoże i zasnęła na wieki.
ROZDZIAŁ TRZECI.
JAK ROZPOCZĘŁA SIĘ MIŁOŚĆ ZAZULKl. KSIĘŻNICZKI ŻYZNYCH PÓL I JANTARKA, HRABI SREBRNYCH WYBRZEŻY.
Wbrew ogólnemu twierdzeniu, że, kto ma wiele urody, ten ma mało serca, a kto ma wiele serca, ten ma mało urody, księżna Żyznych Pól była nietylko piękna, ale i dobra. A uroda jej była tak wielka, że najprzedniejsi panowie, raz ujrzawszy jej portret, śpieszyli prosić o jej rękę. Ale księżna odpowiadała niezmiennie;
–— Mam tylko jedną duszę, więc i jednemu tylko mężowi ślubowałam wiarę.
Ale po pięciu latach wdowieństwa księżna zrzuciła kwef czarny i żałobne szaty, bo nie chciała tłumić radości blizkich swemu sercu; pragnęła nawet, by weselono się i śmiano swobodnie w jej obecności. Dobra jej obejmowały niezmierzone obszary land, pokrytych białym wrzosem, liczne jeziora, obfitujące w ryby (niektóre z nich, były magiczne) i straszliwe góry, kryjące w wnętrzu swym podziemne mieszkania Krasnoludków.
W zarządzaniu tak rozległymi włościami księżna stosowała się zwykle do rad pewnego starego mnicha, który, uszedłszy z Konstantynopola i napatrzywszy się w życiu wielu gwałtom i łupiestwom, miał nieświetne wyobrażenie o rozsądku ludzi. Mnich ten żył w wieży zamkowej w otoczeniu ksiąg i ptaków, a rady jego ograniczyły się do kilku zaledwie maksym, które brzmiały, jak następuje:
„nie należy wprowadzać w życie prawa, które poszło już w zapomnienie; należy natomiast ustępować żądaniom poddanych ze wzglądu na możliwość rozruchów, ale ustępować powoli, gdyż im rychlej wprowadzi się jedną reformę, tem szybciej lud zażąda drugiej. Będzie się więc pokonanym zarówno przez zbyt pośpieszne wypełnianie żądań ludu, jak i przez nazbyt długie odwlekanie tychże”.
Księżna chętnie przyzwalała na wszystko, bo nie znała się ani trochę na polityce. Serce jej było pełne współczucia, i gdy nie mogła obdarzyć wszystkich swych poddanych szacunkiem, litowała się przynajmniej nad niedolą, która ich uczyniła złymi. Ubogich wspierała, czem tylko mogła, odwiedzała chorych, pocieszała wdowy i czuwała nad sierotami.
Pod czujnem jej okiem, Zazulka wyrastała na dziewczątko pełne ujmujących cnot. Zaszczepiwszy w sercu dziecka przekonanie, że największą przyjemnością jest czynienie dobrze drugim –— księżna nie potrzebowała nigdy odmawiać jej żadnej przyjemności.
Szlachetna ta istota dotrzymała wiernie obietnicy danej nieszczęsnej hrabinie Srebrnych Wybrzeży. Jantar-kowi była prawdziwą matką i nigdy nie czyniła najmniejszej różnicy między nim a Zazulką. Dzieci wzrastały razem i Jantarek lubił bardzo przybraną swą siostrzyczkę, jedno jej miał tylko za złe, że jest dla niego za mata. Pewnego razu, kiedy byli jeszcze bardzo mali, Jantarek zapytał:
–— Czy chcesz się bawić ze mną?
–— Chcę –— odpowiedziała Zazulka.
–— To chodź lepić babki z piasku –— rzekł Jantarek. Zaraz też zabrali się do roboty, ale Zazulka nie umiała lepić babek i Jantarek uderzył ją po rączce łopatką. Zazulka krzyknęła przeraźliwie, na co koniuszy
Szczerogęba, przechadzający się po ogrodzie, odezwał się w te słowa:
–— Nie godzi się hrabi Srebrnych Wybrzeży podnosić ręki na białogłowę, jaśnie paniczu.
Pierwszą myślą Jantarka było nadziać na łopatkę olbrzymie ciało Szczerogęby. Ale że wykonanie tego zamiaru nasuwało trudności wprost nie do pokonania, Jantarek poprzestał na czynności wiele łatwiejszej –— przycisnął nosek do najbliższego pnia drzewnego i rozbeczał się w głos.
Zazulka ze swej strony usiłowała podsycić potok obficie płynących łez przez sumienne wciskanie obu piąstek w oczy. 1 w bezgranicznej rozpaczy tarła nosek o pień sąsiedniego drzewa. Już i zmrok zaczął rozsnuwać się nad parkiem, a dzieci płakały jeszcze każde przy swojem drzewie. Wreszcie musiała zejść sama księżna; wzięła dzieci za rączki i odprowadziła je do zamku. Oczka malców były niemniej czerwone od ich nosków, a buzie aż nabrzmiałe od wylanych łez. A wzdychały tak boleśnie i pociągały noskami tak żałośnie, że serce się krajało poprostu. Wieczerzę zjadły mimo to ze smakiem, poczem ułożyły się do snu, każde w swojem łóżeczku. Zaledwie jednak zgaszono światło i zostawiono ich samych w pokoju, z dwóch łóżeczek podniosły się równocześnie dwa małe upiorki, odziane w długie nocne koszuliny i rzuciły się sobie na szyję wśród wybuchów szalonego śmiechu.
Tak rozpoczęło się kochanie księżniczki Żyznych Pól–—Zazulki i Jantarka, hrabi Srebrnych Wybrzeży.
ROZDZIAŁ CZWARTY.
O WYCHOWANIU W OGÓLNOŚCI I WYCHOWANIU JANTARKA W SZCZEGÓLNOŚCI.
Jantarek wychowywał się zatem w zamku Żyznych Pól i choć widział, że Zazulka nie jest jego siostrą, nazywał ją pieszczotliwie –— siostrzyczką.
Uczono go wszystkiego, co należało do wychowania młodego rycerza. Miał więc mistrzów jazdy konnej, robienia bronią, tańca, sokolnictwa, myśliwstwa, pływania, gry w piłkę, gimnastyki i wielu innych nauk, miał nawet mistrza nauk wyzwolonych, który go uczył pisania. Był to stary kleryk, z pozoru cichy i pokorny, ale niezmiernie pyszny w rzeczywistości; onto uczył Jantarka pisać różnymi pismami, które uchodziły zatem piękniejsze, im trudniejsze były do odczytania. Jantarek mało korzystał z nauk, udzielanych mu przez kleryka i nie lubił go, tak samo jak i uczonego bakałarza, który go uczył gramatyki, bo nie mogło mu się pomieścić w głowie, żeby trzeba było uczyć się języka, którym się mówi od urodzenia, bo jest naszą ojczystą mową.
Toteż najchętniej przestawał z poczciwym Szczero-gębą, bo stary koniuszy natłukł się niemało po świecie, znał obyczaje ludzi i zwierząt i układał piękne piosenki, których śpiewać nie umiał. Ze wszystkich mistrzów Jantarka jeden tylko Szczerogęba nauczył go naprawdę wielu_
rzeczy, bo tylko Szczerogęba kochał prawdziwie swego i ucznia, a wiadomą jest rzeczą, że dobrą może być tylko nauka, udzielana przez ludzi, umiejących kochać gorąco. Zawisme okularniki (tak nazywał Jantarek mistrzów gramatyki i pięknego pisania) nie cierpiały się wprawdzie z całej duszy, a jednak porozumiały się we wspólnej nienawiści do starego koniuszego i oskarżyły go przed księżną o pijaństwo.
Coprawda Szczerogęba trochę za często zaglądał do „Gospody pod Wrzącym Kociołkiem”. W gospodzie tej szukał ulgi dla swych trosk i kłopotów i w gospodzie układał najpiękniejsze pieśni. Naturalnie że nie miał racyi, bo wszakżeż Homer układał jeszcze piękniejsze pieśni, a gasił pragnienie tylko wodą źródlaną; co do trosk zaś i kłopotów, to przecież wszyscy je mają i nie wino wypite daje zapomnienie o nich, tylko dobro uczynione bliźnim naszym. Ale Szczerogęba był wiernym sługą, posiwiałym w trudach około dobra panów Żyznych Pól, i raczej należało osłaniać drobne jego błędy, niż podnosić je do potęgi i coraz to zanosić nań skargi, jak to czynili mistrze w nauce pisania i gramatyki.
–— Szczerogęba jest niepoprawnym pijakiem, proszę księżnej pani –— szeptał potulny kleryk, pobożnie wywracając ku niebu oczy–—ilekroć wraca z „Gospody pod Wrzącym Kociołkiem”, stopy jego opisują najdziwniejsze esy i floresa. Są to jedyne litery, które umie pisać, proszę księżnej pani. Bo niema się co łudzić, Szczerogęba jest nietylko pijakiem, ale i dardanelskim osłem, proszę księżnej pani,
A mistrz gramatyki dorzucał w lot:
–— Szczerogęba, nietylko źle się trzyma na nogach, ale co gorsza wyśpiewuje piosenki, których składnia wota o pomstę do nieba. Zaprawdę ten człowiek nie ma pojęcia o regułach wersyfikacyjnych, proszę księżnej pani.
Księżna Żyznych Pól czuła instynktowy wstręt do wszelkich pochlebców i donosicieli. Początkowo robiła, co każdy uczyniłby na jej miejscu. Wszelkie donosy puszczała mimo uszu. Gdy jednak skargi powtarzały się nieustannie, uwierzyła w nie w końcu i postanowiła oddalić ze dworu Szczerogębę. Pragnąc jednak nadać wygnaniu temu zaszczytny pozór, umyśliła wysłać wiernego sługę po błogosławieństwo papieskie do Rzymu. Podróż ta mogła trwać bardzo długo, bo dużo gospód i domów zajezdnych dzieliło księstwo Złotych Pól od Stolicy Apostolskiej.
Jakże gorzko pożałowała wkrótce księżna, że pozbawiła dzieci opieki ich najlepszego przyjaciela!
ROZDZIAŁ PIĄTY.
o WYCIECZCE DO PUSTELNI I SPOTKANIU Z OKROPNĄ BABKĄ Z POD KOŚCIOŁA.
Pewnego poranku, było to w Przewodnią niedzielę, księżna dosiadła pięknego gniadosza i eskortowana przez kilku uzbrojonych jeźdźców, podążyła z dziećmi do Pustelni na nabożeństwo. Po lewej jej ręce kłusował Jantarek na karym ogierze, którego kształtną głowę znaczyła strzałka biata, po prawej jechała Zazulka, trzymając obu rączkami trendzie utkane z różowych wstążek. Za orszakiem tym ciągną! ttum wieśniaków, nie mogących oczu oderwać od księżny i dzieci. Bo zaiste trudno wypowiedzieć, jak piękni byli wszystko troje. Blask majestatu bił od księżny, odzianej w długi powiewny płaszcz i zasłonę, haftowaną w srebrne kwiaty, zaś perły, zdobiące jej włosy, przedziwnie harmonizowały z wyrazem słodyczy, rozlanym na jej szlachetnem obliczu. Jantarek, z rozrzuconymi w nieładzie włosami i oczami rozbłysłymi odwagą i radością, wyglądał dzielnie, jak na przyszłego rycerza przystało. Największy jednak podziw budziła mała Zazulka. Trudno było oderwać oczu od jej cudnej twarzyczki o cerze tak delikatnej, że przebijała po przez nią sieć błękitnych żyłek i od jej puszystych, jasnych włosów, przepasanych nad czołem złotym dyademem, zdobnym w trzy piękne kwiaty i spływających na jej ramio – na, niby płaszcz królewski. Poczciwi ludziska, składali ręce z zachwytu i szeptali w głębokim podziwie–—„Niema to, jak nasze jasne paniątko!”
Majster Fastryga porwał na ręce swego wnuczka Piotrusia i wysoko uniósł go w górę. Przyjrzawszy się Zazulce, Piotruś zapytał, czy księżniczka jest naprawdę żywa, czy też może jest zrobiona z wosku jak figury, które widywał w kościele? Piotruś nie mogł pojąć, żeby coś tak białego i delikatnego, jak Zazulka, było ulepione z tej samej gliny, z której ulepiony był on sam wraz ze swoją czerwoną opaloną buzią i koszulką ze zgrzebnego płótna, na wiejski sposób związaną tasiemką na karku.
Księżna życzliwem spojrzeniem i skinieniem głowy dziękowała za hołdy i pozdrowienia poczciwych wieśniaków, a widząc, że dzieci rosną jak na drożdżach z dumy i zadowolenia, odezwała się w te słowa:
–— Jak wam się zdaje, dzieci, dlaczego ci ludzie witają nas tak serdecznie?