Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zazulka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zazulka - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 216 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ZA­ZUL­KA

PRZE­ŁO­ŻY­ŁA

ZO­FJA RO­GO­SZÓW­NA

WAR­SZA­WA 1915 KRA­KÓW

WY­DAW­NIC­TWO J. MORT­KO­WI­CZA

NA­KŁAD TO­WA­RZY­STWA WY­DAW­NI­CZE­GO W WAR­SZA­WIE.

Äîçâîëåíî Âîåííîé Öåíçó­ðîé Âàðøàâà, 10 Îę­òÿáðÿ 1914 ã.

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

ZA­PO­ZNA­JE NAS Z DZI­SIEJ­SZYM WY­GLĄ­DEM KRA­INY ŻY­ZNYCH PÓL 1 JEST PO­NIE­KĄD PRZED­MO­WĄ OPO­WIA­DA­NIA.

Całą część lądu, kędy się roz­cią­ga­ło on­giś księ­stwo Ży­znych Pól, za­le­wa dzi­siaj mo­rze. Z mia­sta i zam­ku nie po­zo­sta­ło i śla­du. Je­że­li jed­nak wie­rzyć ga­wę­dom ry­ba­ków, to o do­brą milę od brze­gu, moż­na doj­rzeć w dnie po­god­ne ol­brzy­mie pnie drzew­ne, sto­ją­ce nie­ru­cho­mo w głę­bi wody. Tak­że wy­dmę na wy­brze­żu, słu­żą­cą cel­ni­kom za po­ste­ru­nek, zo­wią po dziś dzień Budą maj­stra Fa­stry­gi. Nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że na­zwa ta jest pa­miąt­ką po pew­nym maj­strze kra­wiec­kim, o któ­rym bę­dzie mowa w ni­niej­szem opo­wia­da­niu. Mo­rze, rok rocz­nie przy­bie­ra­ją­ce z tej stro­ny, za­gar­nie wkrót­ce i ten płat zie­mi wraz z jego dzi­wacz­nem prze­zwi­skiem.

Prze­mia­ny ta­kie zgod­ne są z pra­wa­mi przy­ro­dy. Z bie­giem wie­ków góry się za­pa­da­ją, na­to­miast mo­rze uno­si na wy­so­kość chmur i lo­dow­ców mał­że i po­li­py, peł­za­ją­ce po jego dnie.

Bo nic nie trwa wiecz­nie; mo­rza i lądy prze­twa­rza­ją się bez ustan­ku. I tyl­ko wspo­mnie­nie dusz i kształ­tów mi­nio­nych po­zo­sta­je w pa­mię­ci ludz­kiej przez wie­le stu­le­ci i do­zwa­la od­two­rzyć zda­rze­nia daw­no ubie­głe.

Opo­wieść moja o księ­stwie Ży­znych Pól prze­nie­sie was w bar­dzo daw­ne cza­sy, Oto, jak się za­czy­na:

…Okryw­szy pu­kle zło­tych wło­sów czar­nym kap­tur­kiem, bo­ga­to na­szy­wa­nym per­ła­mi, hra­bi­na Srebr­nych Wy­brze­ży…"

Za­nim jed­nak opo­wiem wam, co się sta­ło da­lej, pro­szę na wszyst­ko, żeby oso­by roz­sąd­ne i po­waż­ne nie bra­ły na­wet do ręki tej książ­ki. Bo nie dla nich na­pi­sa­łem moją „Za­zul­kę”. Sta­now­czo baśń ta nie na­da­je się na lek­tu­rę dla istot trzeź­wych, gar­dzą­cych drob­nost­ka­mi ży­cia i pra­gną­cych nie­ustan­nie się kształ­cić. Pi­sa­łem ją dla lu­dzi, któ­rych umysł jest jesz­cze tak mło­dzień­czy, że lu­bią po­śmiać się i po­swa­wo­lić nie­kie­dy. Bo tyl­ko oso­by, któ­rym wy­star­cza­ją pu­ste i nie­win­ne roz­ryw­ki, prze­czy­ta­ją „Za­zul­kę” od po­cząt­ku do koń­ca. Do nich też zwra­cam się z proś­bą, żeby, je­że­li mają dzie­ci, za­po­zna­li je z moją ba­śnią. Szcze­rem mem pra­gnie­niem było, by książ­ka ta po­do­ba­ła się chłop­com i dziew­czy­nom, ale, praw­dę mó­wiąc, nie wie­le mam na to na­dziei. Za­pew­ne uzna­ją ją za na­zbyt nie­do­rzecz­ną i „Za­zul­ka” po­zo­sta­nie baj­ką dla dzie­ci daw­nych cza­sów. Któ­re­goś dnia prze­glą­da­łem pod­ręcz­ną bi­blio­tecz­kę mo­jej dzie­wię­cio­let­niej są­sia­decz­ki. Zna­la­złem dużo ksią­żek o mi­kro­sko­pach i zoo­fi­tach a tak­że kil­ka po­wie­ści na­uko­wych. Na chy­bił tra­fił otwo­rzy­łem jed­ną z nich i wzrok mój padł na na­stę­pu­ją­ce zda­nie; „Mą­twa, czy­li se­pia of­fi­ci­na­lis, jest mię­cza­kiem gło­wo­no­gim, po­sia­da­ją­cym wor­ko­wa­tą jamę skrze­lo­wą, któ­re­to skrze­la po­chła­nia­ją z po­wie­trza tlen roz­pusz­czo­ny w wo­dzie, a wy­dzie­la­ją, nie­po­trzeb­ny dwu­tle­nek wę­gla”… Moja mi­lut­ka są­sia­decz­ka, roz­czy­tu­je się w tej po­wie­ści z ogrom­nem upodo­ba­niem. Otoż bła­gam ją na wszyst­ko, żeby nig­dy nie czy­ta­ła „Za­zul­ki”, bo czu­ję, że zgi­nął­bym ze wsty­du, gdy­bym uj­rzał swo­ją po­wieść w rę­kach tak uczo­nej oaoby. ________________.

ROZ­DZIAŁ DRU­GI.

O BIA­ŁEJ RÓŻY I HRA­BI­NIE SREBR­NYCH WY­BRZE­ŻY.

Okryw­szy pu­kle zło­tych wło­sów czar­nym kap­tur­kiem, bo­ga­to na­szy­wa­nym per­ła­mi, i opa­saw­szy się wdo­wim sznu­rem, we­szła hra­bi­na Srebr­nych Wy­brze­ży do ka­pli­cy zam­ko­wej, by jak co­dzien­nie po­mo­dlić się za du­szę swe­go męża, za­bi­te­go w nie­rów­nej wal­ce z groź­nym ol­brzy­mem ir­landz­kim.

Ale rap­tem lica jej zbla­dły, wzrok się za­ćmił, gło­wa upa­dła w tył a ręce za­ła­ma­ły się bo­le­śnie. Na po­dusz­ce jej klęcz­ni­ka ja­śnia­ła bia­ła roża, a mło­da hra­bi­na wie­dzia­ła, że dzień, w któ­rym hra­bi­ny Srebr­nych Wy­brze­ży znaj­du­ją bia­łą różę na klęcz­ni­ku ka­pli­cy zam­ko­wej–—jest ostat­nim dniem ich ży­cia.

Ze więc zbli­ża­ła się go­dzi­na roz­sta­nia się z ży­ciem, w któ­rem w cią­gu tak nie­wie­lu dni hra­bi­na była żoną, mat­ką i wdo­wą –— po­wsta­ła z klę­czek i po­śpie­szy­ła do kom­na­ty, gdzie pod opie­ką nie­wiast słu­żeb­nych, spał jej syn, Jan­ta­rek. Chłop­czy­na miał do­pie­ro trzy lata. Dłu­gie jego rzę­sy rzu­ca­ły ciem­ne cie­nie na za­ru­mie­nio­ną od snu twa­rzycz­kę, a usta stu­li­ły się na kształt kwia­tu. Był tak jesz­cze ma­leń­ki i tak ślicz­ny za­ra­zem, że, spoj­rzaw­szy na nie­go, hra­bi­na za­la­ła się łza­mi:

–— Syn­ku mój je­dy­ny –— szep­ta­ła bo­le­śnie –— syn­ku mój, dzie­cię moje naj­droż­sze, nie bę­dziesz znał swo­jej mat­ki, nie za­pa­mię­tasz na­wet ry­sów twa­rzy, któ­ra na za­wsze znik­nie dla twych słod­kich ocząt. A prze­cież wy­kar­mi­łam cię wła­sną pier­sią, z mi­ło­ści dla cie­bie ode­pchnę­łam wszyst­kich ry­ce­rzy, sta­ra­ją­cych się o mą rękę.–— To po­wie­dziaw­szy, przy­ci­snę­ła do ust zło­ty me­da­lion, za­wie­ra­ją­cy jej mi­nia­tu­rę i pro­mień jej zło­tych wło­sów i de­li­kat­nie prze­su­nę­ła sznu­re­czek przez głów­kę śpią­ce­go dziec­ka. I na­gle jed­na wiel­ka łza pa­dła z oczu mat­ki na twa­rzycz­kę śpią­ce­go chłop­czy­ny, któ­ry po­ru­szył się nie­spo­koj­nie w ko­leb­ce i po­czął trzeć po­wie­ki piąst­ka­mi. Hra­bi­na śpiesz­nie od­wró­ci­ła gło­wę i wy­szła z kom­na­ty. Bo jak­że by jej oczy, ma­ją­ce za chwil kil­ka za­ga­snąć na wie­ki, mo­gły znieść blask tam­tych umi­ło­wa­nych na­de­wszyst­ko źre­nic, przez któ­re za­czy­na­ła prze­zie­rać, bu­dzą­ca się do ży­cia, du­sza jej dziec­ka?

Roz­ka­zaw­szy osio­dłać ru­ma­ka, hra­bi­na uda­ła się do zam­ku Ży­znych Pól w to­wa­rzy­stwie ko­niu­sze­go Szcze­ro-gęby.

Księż­na Ży­znych Pól ob­ję­ła ser­decz­nym uści­skiem hra­bi­nę Srebr­nych Wy­brze­ży.

–— Naj­droż­sza, ja­kiż los szczę­sny, spro­wa­dził cię w moje pro­gi?

–— Za­praw­dę, los, któ­ry mnie przy­wiódł tu­taj, nie jest szczę­sny. Po­słu­chaj mnie, ko­cha­na. We­szły­śmy w ślu­by mał­żeń­skie z naj­pierw­szy­mi ry­ce­rza­mi kra­ju nie­le­d­wie w tym sa­mym cza­sie i owdo­wia­ły­śmy wkrót­ce w sku­tek tych sa­mych przy­czyn. Bo w dzi­siej­szych ry­cer­skich cza­sach naj­lep­si giną naj­wcze­śniej, a mąż, chcą­cy żyć dłu­go, mu­siał­by chy­ba na­ło­żyć ha­bit mni­szy. Gdyś ty zo­sta­ła mat­ką, ja by­łam nią od dwóch lat za­le­d­wie. Za­zul­ka two­ja jest cud­na jak ju­trzen­ka, a mój Jan­ta­rek jest naj­lep­szym chło­pacz­kiem pod słoń­cem. Wiem, że mnie ko­chasz, jak ja ko­cham cie­bie. Wiedz za­tem, że dzi­siaj zra­na zna­la­złam bia­łą różę na po­dusz­ce mego klęcz­ni­ka. Go­dzi­ny moje są po­li­czo­ne. To­bie po­wie­rzam mo­je­go syna.–—

Księż­na Ży­znych Pól wie­dzia­ła do­brze, co kwiat bia­łej róży ob­wiesz­cza hra­bi­nom Srebr­nych Wy­brze­ży. Za­law­szy się łza­mi, przy­rze­kła hra­bi­nie wy­cho­wać Jan-tar­ka i Za­zul­kę jak­by byli bra­tem i sio­strą i nig­dy nie czy­nić naj­mniej­szej róż­ni­cy mię­dzy nimi.

Po­tem obie mat­ki, sple­cio­ne uści­skiem, po­chy­li­ły się nad ko­leb­ką, gdzie za za­sło­ną lek­kich i błę­kit­nych jak nie­bo fi­ra­nek spa­ła ma­leń­ka Za­zul­ka. Oczę­ta jej były za­war­te, ale po­ru­sza­ła przez sen rącz­ka­mi, a gdy tak roz­kła­da­ła pa­lusz­ki, zda­wa­ło się, że z każ­de­go rę­kaw­ka ko­szu­li­ny wy­my­ka się pięć pro­mycz­ków ró­żo­wych.

–— Jan­ta­rek bę­dzie czu­wał nad nią –— rze­kła hra­bi­na Srebr­nych Wy­brze­ży.

–— A Za­zul­ka od­pła­ci mu ser­cem –— od­po­wie­dzia­ła księż­na Ży­znych Pól.

–— Od­pła­ci mu ser­cem –— po­wtó­rzył dźwięcz­ny cie­niut­ki gło­sik. Księż­na od­ga­dła za­raz, że jest to gło­sik jed­ne­go z dusz­ków do­mo­wych, gnież­dżą­ce­go się pod ka­mie­niem koło ko­min­ka.

Po­wró­ciw­szy do swej sie­dzi­by, hra­bi­na Srebr­nych Wy­brze­ży, roz­da­ła klej­no­ty swe pan­nom słu­żeb­nym, ka­za­ła się na­ma­ścić pach­ni­dła­mi i odziać w naj­przed­niej­sze sza­ty, by god­nie uczcić cia­ło, któ­re ma z mar­twych po­wstać w dzień Sądu Osta­tecz­ne­go, a po­tem wsu­nę­ła się na łoże i za­snę­ła na wie­ki.

ROZ­DZIAŁ TRZE­CI.

JAK ROZ­PO­CZĘ­ŁA SIĘ MI­ŁOŚĆ ZA­ZULKl. KSIĘŻ­NICZ­KI ŻY­ZNYCH PÓL I JAN­TAR­KA, HRA­BI SREBR­NYCH WY­BRZE­ŻY.

Wbrew ogól­ne­mu twier­dze­niu, że, kto ma wie­le uro­dy, ten ma mało ser­ca, a kto ma wie­le ser­ca, ten ma mało uro­dy, księż­na Ży­znych Pól była nie­tyl­ko pięk­na, ale i do­bra. A uro­da jej była tak wiel­ka, że naj­przed­niej­si pa­no­wie, raz uj­rzaw­szy jej por­tret, śpie­szy­li pro­sić o jej rękę. Ale księż­na od­po­wia­da­ła nie­zmien­nie;

–— Mam tyl­ko jed­ną du­szę, więc i jed­ne­mu tyl­ko mę­żo­wi ślu­bo­wa­łam wia­rę.

Ale po pię­ciu la­tach wdo­wień­stwa księż­na zrzu­ci­ła kwef czar­ny i ża­łob­ne sza­ty, bo nie chcia­ła tłu­mić ra­do­ści bliz­kich swe­mu ser­cu; pra­gnę­ła na­wet, by we­se­lo­no się i śmia­no swo­bod­nie w jej obec­no­ści. Do­bra jej obej­mo­wa­ły nie­zmie­rzo­ne ob­sza­ry land, po­kry­tych bia­łym wrzo­sem, licz­ne je­zio­ra, ob­fi­tu­ją­ce w ryby (nie­któ­re z nich, były ma­gicz­ne) i strasz­li­we góry, kry­ją­ce w wnę­trzu swym pod­ziem­ne miesz­ka­nia Kra­sno­lud­ków.

W za­rzą­dza­niu tak roz­le­gły­mi wło­ścia­mi księż­na sto­so­wa­ła się zwy­kle do rad pew­ne­go sta­re­go mni­cha, któ­ry, uszedł­szy z Kon­stan­ty­no­po­la i na­pa­trzyw­szy się w ży­ciu wie­lu gwał­tom i łu­pie­stwom, miał nie­świet­ne wy­obra­że­nie o roz­sąd­ku lu­dzi. Mnich ten żył w wie­ży zam­ko­wej w oto­cze­niu ksiąg i pta­ków, a rady jego ogra­ni­czy­ły się do kil­ku za­le­d­wie mak­sym, któ­re brzmia­ły, jak na­stę­pu­je:

„nie na­le­ży wpro­wa­dzać w ży­cie pra­wa, któ­re po­szło już w za­po­mnie­nie; na­le­ży na­to­miast ustę­po­wać żą­da­niom pod­da­nych ze wzglą­du na moż­li­wość roz­ru­chów, ale ustę­po­wać po­wo­li, gdyż im ry­chlej wpro­wa­dzi się jed­ną re­for­mę, tem szyb­ciej lud za­żą­da dru­giej. Bę­dzie się więc po­ko­na­nym za­rów­no przez zbyt po­śpiesz­ne wy­peł­nia­nie żą­dań ludu, jak i przez na­zbyt dłu­gie od­wle­ka­nie tych­że”.

Księż­na chęt­nie przy­zwa­la­ła na wszyst­ko, bo nie zna­ła się ani tro­chę na po­li­ty­ce. Ser­ce jej było peł­ne współ­czu­cia, i gdy nie mo­gła ob­da­rzyć wszyst­kich swych pod­da­nych sza­cun­kiem, li­to­wa­ła się przy­najm­niej nad nie­do­lą, któ­ra ich uczy­ni­ła zły­mi. Ubo­gich wspie­ra­ła, czem tyl­ko mo­gła, od­wie­dza­ła cho­rych, po­cie­sza­ła wdo­wy i czu­wa­ła nad sie­ro­ta­mi.

Pod czuj­nem jej okiem, Za­zul­ka wy­ra­sta­ła na dziew­cząt­ko peł­ne uj­mu­ją­cych cnot. Za­szcze­piw­szy w ser­cu dziec­ka prze­ko­na­nie, że naj­więk­szą przy­jem­no­ścią jest czy­nie­nie do­brze dru­gim –— księż­na nie po­trze­bo­wa­ła nig­dy od­ma­wiać jej żad­nej przy­jem­no­ści.

Szla­chet­na ta isto­ta do­trzy­ma­ła wier­nie obiet­ni­cy da­nej nie­szczę­snej hra­bi­nie Srebr­nych Wy­brze­ży. Jan­tar-kowi była praw­dzi­wą mat­ką i nig­dy nie czy­ni­ła naj­mniej­szej róż­ni­cy mię­dzy nim a Za­zul­ką. Dzie­ci wzra­sta­ły ra­zem i Jan­ta­rek lu­bił bar­dzo przy­bra­ną swą sio­strzycz­kę, jed­no jej miał tyl­ko za złe, że jest dla nie­go za mata. Pew­ne­go razu, kie­dy byli jesz­cze bar­dzo mali, Jan­ta­rek za­py­tał:

–— Czy chcesz się ba­wić ze mną?

–— Chcę –— od­po­wie­dzia­ła Za­zul­ka.

–— To chodź le­pić bab­ki z pia­sku –— rzekł Jan­ta­rek. Za­raz też za­bra­li się do ro­bo­ty, ale Za­zul­ka nie umia­ła le­pić ba­bek i Jan­ta­rek ude­rzył ją po rącz­ce ło­pat­ką. Za­zul­ka krzyk­nę­ła prze­raź­li­wie, na co ko­niu­szy

Szcze­ro­gę­ba, prze­cha­dza­ją­cy się po ogro­dzie, ode­zwał się w te sło­wa:

–— Nie go­dzi się hra­bi Srebr­nych Wy­brze­ży pod­no­sić ręki na bia­ło­gło­wę, ja­śnie pa­ni­czu.

Pierw­szą my­ślą Jan­tar­ka było na­dziać na ło­pat­kę ol­brzy­mie cia­ło Szcze­ro­gę­by. Ale że wy­ko­na­nie tego za­mia­ru na­su­wa­ło trud­no­ści wprost nie do po­ko­na­nia, Jan­ta­rek po­prze­stał na czyn­no­ści wie­le ła­twiej­szej –— przy­ci­snął no­sek do naj­bliż­sze­go pnia drzew­ne­go i roz­be­czał się w głos.

Za­zul­ka ze swej stro­ny usi­ło­wa­ła pod­sy­cić po­tok ob­fi­cie pły­ną­cych łez przez su­mien­ne wci­ska­nie obu pią­stek w oczy. 1 w bez­gra­nicz­nej roz­pa­czy tar­ła no­sek o pień są­sied­nie­go drze­wa. Już i zmrok za­czął roz­snu­wać się nad par­kiem, a dzie­ci pła­ka­ły jesz­cze każ­de przy swo­jem drze­wie. Wresz­cie mu­sia­ła zejść sama księż­na; wzię­ła dzie­ci za rącz­ki i od­pro­wa­dzi­ła je do zam­ku. Oczka mal­ców były nie­mniej czer­wo­ne od ich no­sków, a bu­zie aż na­brzmia­łe od wy­la­nych łez. A wzdy­cha­ły tak bo­le­śnie i po­cią­ga­ły no­ska­mi tak ża­ło­śnie, że ser­ce się kra­ja­ło po­pro­stu. Wie­cze­rzę zja­dły mimo to ze sma­kiem, po­czem uło­ży­ły się do snu, każ­de w swo­jem łó­żecz­ku. Za­le­d­wie jed­nak zga­szo­no świa­tło i zo­sta­wio­no ich sa­mych w po­ko­ju, z dwóch łó­że­czek pod­nio­sły się rów­no­cze­śnie dwa małe upior­ki, odzia­ne w dłu­gie noc­ne ko­szu­li­ny i rzu­ci­ły się so­bie na szy­ję wśród wy­bu­chów sza­lo­ne­go śmie­chu.

Tak roz­po­czę­ło się ko­cha­nie księż­nicz­ki Ży­znych Pól–—Za­zul­ki i Jan­tar­ka, hra­bi Srebr­nych Wy­brze­ży.

ROZ­DZIAŁ CZWAR­TY.

O WY­CHO­WA­NIU W OGÓL­NO­ŚCI I WY­CHO­WA­NIU JAN­TAR­KA W SZCZE­GÓL­NO­ŚCI.

Jan­ta­rek wy­cho­wy­wał się za­tem w zam­ku Ży­znych Pól i choć wi­dział, że Za­zul­ka nie jest jego sio­strą, na­zy­wał ją piesz­czo­tli­wie –— sio­strzycz­ką.

Uczo­no go wszyst­kie­go, co na­le­ża­ło do wy­cho­wa­nia mło­de­go ry­ce­rza. Miał więc mi­strzów jaz­dy kon­nej, ro­bie­nia bro­nią, tań­ca, so­kol­nic­twa, my­śliw­stwa, pły­wa­nia, gry w pił­kę, gim­na­sty­ki i wie­lu in­nych nauk, miał na­wet mi­strza nauk wy­zwo­lo­nych, któ­ry go uczył pi­sa­nia. Był to sta­ry kle­ryk, z po­zo­ru ci­chy i po­kor­ny, ale nie­zmier­nie pysz­ny w rze­czy­wi­sto­ści; onto uczył Jan­tar­ka pi­sać róż­ny­mi pi­sma­mi, któ­re ucho­dzi­ły za­tem pięk­niej­sze, im trud­niej­sze były do od­czy­ta­nia. Jan­ta­rek mało ko­rzy­stał z nauk, udzie­la­nych mu przez kle­ry­ka i nie lu­bił go, tak samo jak i uczo­ne­go ba­ka­ła­rza, któ­ry go uczył gra­ma­ty­ki, bo nie mo­gło mu się po­mie­ścić w gło­wie, żeby trze­ba było uczyć się ję­zy­ka, któ­rym się mówi od uro­dze­nia, bo jest na­szą oj­czy­stą mową.

To­też naj­chęt­niej prze­sta­wał z po­czci­wym Szcze­ro-gębą, bo sta­ry ko­niu­szy na­tłukł się nie­ma­ło po świe­cie, znał oby­cza­je lu­dzi i zwie­rząt i ukła­dał pięk­ne pio­sen­ki, któ­rych śpie­wać nie umiał. Ze wszyst­kich mi­strzów Jan­tar­ka je­den tyl­ko Szcze­ro­gę­ba na­uczył go na­praw­dę wie­lu_

rze­czy, bo tyl­ko Szcze­ro­gę­ba ko­chał praw­dzi­wie swe­go i ucznia, a wia­do­mą jest rze­czą, że do­brą może być tyl­ko na­uka, udzie­la­na przez lu­dzi, umie­ją­cych ko­chać go­rą­co. Za­wi­sme oku­lar­ni­ki (tak na­zy­wał Jan­ta­rek mi­strzów gra­ma­ty­ki i pięk­ne­go pi­sa­nia) nie cier­pia­ły się wpraw­dzie z ca­łej du­szy, a jed­nak po­ro­zu­mia­ły się we wspól­nej nie­na­wi­ści do sta­re­go ko­niu­sze­go i oskar­ży­ły go przed księż­ną o pi­jań­stwo.

Co­praw­da Szcze­ro­gę­ba tro­chę za czę­sto za­glą­dał do „Go­spo­dy pod Wrzą­cym Ko­cioł­kiem”. W go­spo­dzie tej szu­kał ulgi dla swych trosk i kło­po­tów i w go­spo­dzie ukła­dał naj­pięk­niej­sze pie­śni. Na­tu­ral­nie że nie miał ra­cyi, bo wszak­żeż Ho­mer ukła­dał jesz­cze pięk­niej­sze pie­śni, a ga­sił pra­gnie­nie tyl­ko wodą źró­dla­ną; co do trosk zaś i kło­po­tów, to prze­cież wszy­scy je mają i nie wino wy­pi­te daje za­po­mnie­nie o nich, tyl­ko do­bro uczy­nio­ne bliź­nim na­szym. Ale Szcze­ro­gę­ba był wier­nym słu­gą, po­si­wia­łym w tru­dach oko­ło do­bra pa­nów Ży­znych Pól, i ra­czej na­le­ża­ło osła­niać drob­ne jego błę­dy, niż pod­no­sić je do po­tę­gi i co­raz to za­no­sić nań skar­gi, jak to czy­ni­li mi­strze w na­uce pi­sa­nia i gra­ma­ty­ki.

–— Szcze­ro­gę­ba jest nie­po­praw­nym pi­ja­kiem, pro­szę księż­nej pani –— szep­tał po­tul­ny kle­ryk, po­boż­nie wy­wra­ca­jąc ku nie­bu oczy–—ile­kroć wra­ca z „Go­spo­dy pod Wrzą­cym Ko­cioł­kiem”, sto­py jego opi­su­ją naj­dziw­niej­sze esy i flo­re­sa. Są to je­dy­ne li­te­ry, któ­re umie pi­sać, pro­szę księż­nej pani. Bo nie­ma się co łu­dzić, Szcze­ro­gę­ba jest nie­tyl­ko pi­ja­kiem, ale i dar­da­nel­skim osłem, pro­szę księż­nej pani,

A mistrz gra­ma­ty­ki do­rzu­cał w lot:

–— Szcze­ro­gę­ba, nie­tyl­ko źle się trzy­ma na no­gach, ale co gor­sza wy­śpie­wu­je pio­sen­ki, któ­rych skład­nia wota o po­mstę do nie­ba. Za­praw­dę ten czło­wiek nie ma po­ję­cia o re­gu­łach wer­sy­fi­ka­cyj­nych, pro­szę księż­nej pani.

Księż­na Ży­znych Pól czu­ła in­stynk­to­wy wstręt do wszel­kich po­chleb­ców i do­no­si­cie­li. Po­cząt­ko­wo ro­bi­ła, co każ­dy uczy­nił­by na jej miej­scu. Wszel­kie do­no­sy pusz­cza­ła mimo uszu. Gdy jed­nak skar­gi po­wta­rza­ły się nie­ustan­nie, uwie­rzy­ła w nie w koń­cu i po­sta­no­wi­ła od­da­lić ze dwo­ru Szcze­ro­gę­bę. Pra­gnąc jed­nak nadać wy­gna­niu temu za­szczyt­ny po­zór, umy­śli­ła wy­słać wier­ne­go słu­gę po bło­go­sła­wień­stwo pa­pie­skie do Rzy­mu. Po­dróż ta mo­gła trwać bar­dzo dłu­go, bo dużo go­spód i do­mów za­jezd­nych dzie­li­ło księ­stwo Zło­tych Pól od Sto­li­cy Apo­stol­skiej.

Jak­że gorz­ko po­ża­ło­wa­ła wkrót­ce księż­na, że po­zba­wi­ła dzie­ci opie­ki ich naj­lep­sze­go przy­ja­cie­la!

ROZ­DZIAŁ PIĄ­TY.

o WY­CIECZ­CE DO PU­STEL­NI I SPO­TKA­NIU Z OKROP­NĄ BAB­KĄ Z POD KO­ŚCIO­ŁA.

Pew­ne­go po­ran­ku, było to w Prze­wod­nią nie­dzie­lę, księż­na do­sia­dła pięk­ne­go gnia­do­sza i eskor­to­wa­na przez kil­ku uzbro­jo­nych jeźdź­ców, po­dą­ży­ła z dzieć­mi do Pu­stel­ni na na­bo­żeń­stwo. Po le­wej jej ręce kłu­so­wał Jan­ta­rek na ka­rym ogie­rze, któ­re­go kształt­ną gło­wę zna­czy­ła strzał­ka bia­ta, po pra­wej je­cha­ła Za­zul­ka, trzy­ma­jąc obu rącz­ka­mi tren­dzie utka­ne z ró­żo­wych wstą­żek. Za or­sza­kiem tym cią­gną! ttum wie­śnia­ków, nie mo­gą­cych oczu ode­rwać od księż­ny i dzie­ci. Bo za­iste trud­no wy­po­wie­dzieć, jak pięk­ni byli wszyst­ko tro­je. Blask ma­je­sta­tu bił od księż­ny, odzia­nej w dłu­gi po­wiew­ny płaszcz i za­sło­nę, ha­fto­wa­ną w srebr­ne kwia­ty, zaś per­ły, zdo­bią­ce jej wło­sy, prze­dziw­nie har­mo­ni­zo­wa­ły z wy­ra­zem sło­dy­czy, roz­la­nym na jej szla­chet­nem ob­li­czu. Jan­ta­rek, z roz­rzu­co­ny­mi w nie­ła­dzie wło­sa­mi i ocza­mi roz­bły­sły­mi od­wa­gą i ra­do­ścią, wy­glą­dał dziel­nie, jak na przy­szłe­go ry­ce­rza przy­sta­ło. Naj­więk­szy jed­nak po­dziw bu­dzi­ła mała Za­zul­ka. Trud­no było ode­rwać oczu od jej cud­nej twa­rzycz­ki o ce­rze tak de­li­kat­nej, że prze­bi­ja­ła po przez nią sieć błę­kit­nych ży­łek i od jej pu­szy­stych, ja­snych wło­sów, prze­pa­sa­nych nad czo­łem zło­tym dy­ade­mem, zdob­nym w trzy pięk­ne kwia­ty i spły­wa­ją­cych na jej ra­mio – na, niby płaszcz kró­lew­ski. Po­czci­wi lu­dzi­ska, skła­da­li ręce z za­chwy­tu i szep­ta­li w głę­bo­kim po­dzi­wie–—„Nie­ma to, jak na­sze ja­sne pa­niąt­ko!”

Maj­ster Fa­stry­ga po­rwał na ręce swe­go wnucz­ka Pio­tru­sia i wy­so­ko uniósł go w górę. Przyj­rzaw­szy się Za­zul­ce, Pio­truś za­py­tał, czy księż­nicz­ka jest na­praw­dę żywa, czy też może jest zro­bio­na z wo­sku jak fi­gu­ry, któ­re wi­dy­wał w ko­ście­le? Pio­truś nie mogł po­jąć, żeby coś tak bia­łe­go i de­li­kat­ne­go, jak Za­zul­ka, było ule­pio­ne z tej sa­mej gli­ny, z któ­rej ule­pio­ny był on sam wraz ze swo­ją czer­wo­ną opa­lo­ną bu­zią i ko­szul­ką ze zgrzeb­ne­go płót­na, na wiej­ski spo­sób zwią­za­ną ta­siem­ką na kar­ku.

Księż­na życz­li­wem spoj­rze­niem i ski­nie­niem gło­wy dzię­ko­wa­ła za hoł­dy i po­zdro­wie­nia po­czci­wych wie­śnia­ków, a wi­dząc, że dzie­ci ro­sną jak na droż­dżach z dumy i za­do­wo­le­nia, ode­zwa­ła się w te sło­wa:

–— Jak wam się zda­je, dzie­ci, dla­cze­go ci lu­dzie wi­ta­ją nas tak ser­decz­nie?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: