- W empik go
Zbiór Różnych Drobnostek - ebook
Zbiór Różnych Drobnostek - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 400 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie czczym uprzedzeniem powodowany, jakobym mniej kochał córki nad syny, gdyż owszem pierwsze jako słabsze więcej daleko starania i opieki, a tym samym miłości rodzicielskiej, (potrzebują, ale jedynie z tego powodu pismo to synowi przekazuję, że w nim niejedne zdarzenia, więcej umysł męski i stosunki w przyszłym pożyciu dotyczeć się mogące, zamieszczać przedsięwziąłem, spodziewając się, że każde z dzieci szczęśliwie nas przeżywszy, za miłą to po rodzicach puściznę pielęgnować będzie.
Synu! Lubo ta zagadka nie jest dowiedzioną, czy syn zawsze od ojca ma być mądrzejszy, chcę cię atoli zostawić w tym rozumieniu, ponieważ jednym z najmocniejszych życzeń moich jest, aby to prawdą było. I w tym celu niejedno zdanie, trafy, a może i błędy cudze lub własne zamieszczę, aby ci niejako utorować drogę do osiągnienia życzenia powyższego. Może będę tyle szczęśliwym, że bez tego pisma będziesz znał ojca (oby z dobrej strony), lecz że pobyt nasz doczesny na tej ziemi zbyt jest ograniczony, a godzina, w której nas wola Wszechmocnego do dalszych przeznaczeń powoła, niewiadoma…, słabe przeto moje zdania i szczegóły wątłego życia papierowi powierzone przyjmiesz z pobłażaniem, nawet próżności ojcowskiej (piszę dla dorosłego).
W czwartym roku życia straciwszy ojca mego, nic prócz słabego cienia skonu jego nie zyskałem. O jak drogą byłaby dla mnie najmniejsza po nim pamiątka – pamiątka – mówię, która by mi błędnemu i na los w odmęt świata pchniętemu wędrowcowi za skazówkę przewodniczyć mogła! Któż bowiem jeśli nie rodzice wskażą nam prawą drogę? – może świat? Świat nasze postępki sądzić tylko jest zdolny.
Lecz nie! Nie zostałem i ja bez drogiej pamiątki – brzmią wdzięcznie w uszach i sercu moim słowa i przestrogi dobrej matki, która mi najlepszą, bo wzór z siebie, jak żyć i postępować należy sprawiedliwie, pamiątkę zostawiła.RODOWÓD
Gdy matka moja w wieczornej pogadance opowiadając raz przeszłość swoje rzekła, że w liczbie starających się niegdyś o jej rękę był pewien uczciwy i majętny oficjalista, za którego atoli rodzice iść jej nie dali twierdząc, że rolnik jest pewniejszy niż bogaty służący, na te słowa siostry moje w żal: „Ach, co za szkoda, byłybyśmy paniętami!”
Spodziewam się, że ty, synu mój, podobnie jak one nie wykrzykniesz żałośnie: „Ach, co za szkoda, że się nie urodziłem synem książęcia!”
Już wprawdzie ustały te czasy, w których urodzenie, nie postępki, ważono, z tym jednak, chociażeś ty synem kupca, dzierżawcy, obywatela krakowskiego, a nawet w Krakowie "urodzony – to wszystko jest czczość i onara, gdybyś ty był ladaco – postępki twoje dobre uszlachetnią cię.
Może' atoli rad byś ciekawość zaspokoić, jakim sposobem przyszło do tego, że ojciec twój, zrodzony w nędzy i ciemnocie, dosięgnął tej lepszej kolei losu, że ty jesteś synem obywatelskim? – Aby ci to objaśnić, muszę ci nadmienić wprzódy przeszłość znakomicie odległą. Próżność tą myślą powoduje, ale ta próżność jest prawdziwa i jedynie w tym celu zamieszczona, aby okazać, że przodkowie nasi niezupełnie byli od szczęścia opuszczeni.
Niegdyś – gdy jeszcze w kraju polskim nie znano (tego źle cenionego dobrodziejstwa) usamowolnienia włościan – dziadkowie moi, trudniąc się już to kowalstwem i furmanką, już to celem odrobienia ciężkiej pańszczyzny i załatwienia robót w obszernym jemu powierzonym polu, utrzymywali liczne i porządne konie. – Było to za Stanisława Augusta, króla polskiego; ten król miał za sekretarza (jak słyszałem) jednego z kanoników krakowskich nazwiskiem Dobieckiego. A ponieważ wieś Rudawa jest własnością kapituły krakowskiej, ów tedy kanonik będąc naówczas w dożywotnim posiadaniu tej wsi, miał prawo jako pan władać dobytkiem poddanego. Ilekroć przeto z tytułu urzędu swego podróże w interesach królewskich lub własnych miał odbywać, już to z upodobania, lub dla porządnych koni, dziadkowych zawsze używał. Był atoli ów kanonik sprawiedliwy i hojny, bo wiele dni konie dziadkowe były w drodze, acz na obroku pańskim, tyle dni jako odrobionej pańszczyzny potrącanych było. Lecz nie dosyć na tym, kilka i kilkanaście dukatów było zawsze dowodem dodatkowej hojności pańskiej.
Podróże były częste i długie. Ojciec mój jeżdżąc końmi miał sposobność zwiedzenia prawie wszystkich znaczniejszych stolic Europy, a raz w Paryżu cały rok bawił. Tym sposobem przy oszczędności i pracy majątek przyrastał, a w oborze, komorze i skrzyni było pełno.
Ale na ziemi nic nie masz trwałego. Ze zmianą u steru rządu i w lichej lepiance zmiana uczuć się dała, zarobki ustały, dziaduś uzbierane grosiwo jak mógł oszczędzał, żeby zaś takowe usunąć z oczu natrętnych, wsypał w dzbanczysko i ukrył w ziemi w stodole od potrzeby na gorsze czasy.
Ale niepotrzebna ciekawość ojca mojego a twego, synu, dziadka, staja się przeważną epoką na dalszy byt i dobre mienie całej naszej familii. Ojciec mój widując często dziadka bywającego potajemnie w stodole, raz wypatrzył, gdzie dziaduś skarb miał ukryty. A gdy pewnego czasu był dziadek w polu, ojciec próżną ciekawością powodowany, wydobył dzbanek z pieniędzmi z ziemi i chciał one przeliczyć i wysypał takowe na zdjętą ze siebie odzież. Że zaś pieniądze owe były w różnych gatunkach, to jest dukaty i grube srebro, a najwięcej tak zwanych talarów bitych i złota; rachowanie było niepośpieszne, gdyż zaledwo w części pogatunkował, gdy naraz słyszy nadchodzącego dziadka!!! Ojciec gruch, pieniądze na powrót do dzbanka i na swoje miejsce! A dziaduś też do stodoły wchodzi. „Cóż tam, Mateuszu, robisz?” – Ścielę słomę pod zboże, panie ojcze!" (taki sposób mówienia zachowują w tej familii; pani matko, panie ojcze). – Nic na to dziadek nie powiedział, ale brzęk pieniędzy zapewne słyszał, poznał poruszane i przeniósł takowe w inne miejsce. Bo gdy później ojciec zaglądał, już ich w tym miejscu nie było.
W rok może po tym zdarzeniu dziaduś już wiekiem na siłach osłabiony polazł raz do stodoły – bawił tam długo – bardzo długo – powrócił do izby smutny, zamyślony, nikomu nic nie mówił, nikt też o przyczynę nie badał; wkrótce mocno zachorował i już też więcej z łóżka nie powstał! Pogrzeb był suty, gości wiele i żalu powszechnego niemało, bo pominąwszy płaczących szczerze, każdy wiedział, że było czym łzą obetrzeć…SKARB UKRYTY
Gdy przyszło do zapłacenia pogrzebu i tego płaczu najemnego, ojciec do pieniędzy, pieniędzy nie masz! Daremny mozoł i praca, całą prawie stodółkę zrujnowano, nie ma i nie ma! A przecież widział je na własne oczy przed rokiem, dotykał się ich, chciał je liczyć i już był zaczął – było ich blisko dzbanek garncowy, srebrem grubym, a może w trzeciej części dukatami. – Cóż z tego, kiedy nie masz i nie masz! Ojciec mój wskazywał później bratu memu najstarszemu w dotąd stojącej stodółce miejsce, gdzie je był niepotrzebnie wydobywał, brat zaś mnie piszącemu; szukałem i ja trochę w roku 1838, ale to musiałem policzyć do jednej z bajek z tysiąca nocy, bo rzeczywistości brakuje.
Skutkiem tak fatalnego odkrycia poszła część dobytku na zaspokojenie należytości, ojciec przywykły do pojazdki gospodarstwo zaniedbywał, trapił się, gniewał, może dlatego najwięcej, że go rachuby dobrego bytu bez pracy omyliły; na koniec dostał febry czwartaczki i po roku ciągłej choroby w r. 1812 na tyfus życie zakończył, zostawiwszy matkę z pięciorgiem małych dzieci, pod panami surowymi, w czasach najgorszych dla rolnika, już to z powodu lat mokrych, a najbardziej z przyczyny wojny.SKUTKI WOJNY NA WSI
Skutkiem rzeczonych następności mogę powiedzieć, że gdym pierwszy raz rzucił okiem na ziemię, ujrzałem samą niedolę i nędzę. Kto sobie życzy i wychwala wojnę, ten bodaj tyle widział i doznał jej skutków, ile ja widział i poznał, jak dalece dotykają one mianowicie biednych mieszkańców wiejskich.
Było to w porze wojen napoleońskich, w czasach pochodu rozlicznych wojsk do Rosji i z powrotem, i jeszcze raz po zwycięstwie wielkiego człowieka. Dzień i noc nie twoja, co chwila nowi goście, goście głodni, zuchwali i okrutni! Bydlę zabrali, spiżarnią wyjedli, ze stodoły spaśli, zasiewy w polu wydeptali, a jeśli nieszczęśliwy właściciel unikając nielitosnych razów, którymi zajadli żołdacy ostatni kąsek pożywienia wymuszali, wydalił się z życiem w lasy, to mu ostatni przytułek, lepiankę na spalenie rozebrali! Pamiętam, jak nieraz głodni z siostrami mymi płakaliśmy spoglądając miłosiernie, czy nam nie zostawią okruszyny nam przygotowanej strawy na pożywienie – a ojca nie było, gospodarza nie było! A matka? cóż słaba kobieta poradzi! do tego lata mokre, okropne powodzie. Szczęśliwy, kto to widział i przetrwał, ale stokroć szczęśliwszy, kto tego nigdy nie znał i nie doświadczał. Mieszkańcy miast słabe o tym mają wyobrażenie.SZKOŁY I USAMOWOLNIENIE WŁOŚCIAN
Dał atoli Bóg, że to złe przecież minęło i jeszcze dla nieszczęśliwych gwiazda szczęścia zabłysnęła.
Jak gdy po srogiej burzy w tysiące farb zajaśnieje tęcza, błoga zwiastunka pogody, i spłoszone ptaszyny wyłażąc z kryjówek swoich, wesołym śpiewem radość swą światu ogłaszają, tak po upadku Napoleona ochłonęli z przerażenia mocarze ziemscy, a czując się szczęśliwymi, obejrzeli się na ludy i chcieli one widzieć także szczęśliwymi – my tego przynajmniej doznaliśmy.
Lubo to wcale do zakresu niniejszego pisma nie należy, ale że jest wzmianka o Napoleonie, nie mogę wstrzymać chętki powtórzenia o nim wierszyka umieszczonego w gazetach petersburskich:
Jedni go bóstwem zwali, drudzy świata biczem,
Z niczego został wszystkim, ze wszystkiego niczem.
Przeszedł swym jenijuszem wszystkie genijusze, Żelazne miał on siły i żelazną duszę, Wyższość w każdym rodzaju wziął z natury łona. Uklękła przed nim ziemia wielkością zdumiona. Posiadł, co można posiąść, lecz to cenił mało. Świat go nie mógł zwyciężyć, szczęście pokonało.
Lecz wracani do mego.
Na kongresie wiedeńskim w r. 1815 wiekopomnej pamięci Aleksander I cesarz rosyjski przyjął pod swoje berło nieszczęśliwą Polskę, a w r. 1818 kraina Krakowa ogłoszoną została wolną i niepodległą. Szkoły na wsiach pod opieką dobrego rządu powstały, dobra duchowne, to jest włościanie w dobrach duchownych usamowolnieni zostali, do czego ksiądz Skórkowski, kanonik ówczesny, dał pierwszy przykład we wsiach Rudawie, Brzezince i Kobylanach w r. 1821.
Od tej epoki przy ciągłym pokoju byt rolnika zakwitać począł. Lecz jakkolwiek błogosławić należy ustanowienie szkółek wiejskich, gdyby tylko uczyć się chcieli, tak przeciwnie usamowolnienia tego nieocenionego dobrodziejstwa nigdy z mej strony pochwalić nie ośmielę się, przekonanie wsi bowiem naucza, że dobroczyńcy nie pojęli ducha ludu tego, i mam nadzieję, że doczekają się tej chwili, że swych dobroczyńców za łeb wezmą, okradłszy ich, że tak powiem, wprzódy. Bo nie żal by było patrzeć na ich szczęśliwość, gdyby ich tępe umysły czuć to umiały, a przynajmniej w prawym postępowaniu okazywaliby Bogu wdzięczność za ten dar, którego nigdy nie są warci nb… z bardzo małym wyjątkiem. Ich bowiem łakoma dusza nie pojmuje udzielonego im dobrodziejstwa ani się może nasycić swoim dostatecznym, urodzajnym i przez pół darmo wydzielonym kawałkiem gruntu, ale on swoje wysprzeda i przepije, a potem twoje wydrze, wypasie, wykradnie – a gdy jego nastąpi łaska, że ci wyjdzie lub wyjedzie na zarobek, to cię oszuka, sfałszuje tylko robotę, duszę za to oszustwo wydobyłby z ciebie, a jeszcze będzie w końcu narzekał, że mu krzywda! Kto między nimi choć jakiś czas przemieszka, ten nie posądzi mię o przesadę.
Ponieważ moralność jest zasadą szczęśliwości człowieka, gdy zaś tę jedynie w powierzchowności u ludu tego… widzę – niech mi darują moraliści i teraźniejsi filozofowie, którzy na dobrym bycie i wolności zasadzają szczęśliwości prostaka, niech go wprzódy uczynią moralnym, potem go oświecają, potem mu dary niech udzielą, a dopiero będzie umiał znać i cenić szczęśliwość i godność swoją.
Pominąwszy ustęp, w którym z sercem pełnym żółci opinio – wać o prostaczym rolniku naszym musiałem – kto przecież pojmował dobrodziejstwo postanowionych szkółek, korzystać z nich nie zaniedbywał. Skutkiem tego matka moja nie zważając na drwinki grubego,prostactwa posłała mię do szkółki, a po dwuzimowej nauce oddała do gimnazjum w Krakowie, skąd po trzechletnim pobycie poszedłem do terminu do kupca handlującego winem, u którego przez ośm lat pobytu nauczyłem się… wino cedzić i poznawać, które lepsze… I w rzeczy samej cóż się tam nauczyć miałem? gdy właśnie już posiadane początki nauk były dostatecznymi, aby mię za ukwalifikowanego do terminu handlowego uznano, a wreszcie przy dobrym odbycie na wino trudno by było o tym pomyśleć.SUBIEKT HANDLOWY
Mimo atoli marnie, że tak powiem, strwonionego czasu, niekoniecznie mi na złe wyszło, gdyż oprócz przetresowania się między ludami miałem sposobność korzystania z wielu pożytecznych wiadomości przez słuchanie rozlicznych zdań i rozumowań, a często głupstw i dziwactw największych, prócz mówię tych korzyści, stąd początek mego szczęścia zyskałem, jeżeli posiadanie dwudziestu tysięcy złotych polskich ma stanowić szczęście człowieka…
Aleć i termin, lubo nudny, ma swoje przyjemności. Zwykle tam bywa dobrze, gdzie nas nie masz. Gdy się sześć lat terminu, raczej niewoli, skończyły, dostawszy nowe suknie, dosyć bielizny trzysta złotych na rękę, stół wspólny i za pogardliwe „Ty” piękniej brzmiące „Panie”, zdawało się, żem połowę świata pozyskał. Jednakże po upływie roku poznałem, że moje 400 złotych pensji nie były tak zaspokajające, abym mógł tak swobodnie jak w terminie będąc zasypiać. Rozeszło się jak zwykle bywa, bo to grosz okrągły – a tu trzeba ciepło się ubrać, pięknie się ubrać, do teatru zajrzeć. Gdyby nie ta niewola, bodajby to w terminie! jem, śpię – drę spokojnie, boć boso chodzić mi pryncypał nie da, a jeść kiedy zechcę dadzą.
Pochlebny to jest stan dla młodzieńca w świat wstępującego: być subiektem handlowym. Wstęp, wziętość i poważanie ma wszędzie i od każdego, rozumie się, jeżeli stara się być godnym tego. A jeśli przy tym jest dobrze płatnym, to mógł – by i do śmierci tak pozostać nie szukając niepewnego polepszenia.
Żyjąc bez rozrzutności temu się dosyć wydziwić nie mogłem, że koledzy moi z równą pensją więcej się bawili, piękniej i kosztowniej się ubierali. Może mieli jakie uboczne zarobki, może większe podarki dostawali, może też i przykradali? nie wiem i basta! Tyle tylko wiem, że przy wielkiej oszczędności przez lat 4 uzbierałem dukatów 20, za które kupiłem 2 beczki wina na przyszłe założenie handlu.
Nie mogę tu nie nadmienić, jak z małego na pozór funduszu znaczne powoli mogą wzrosnąć kapitały, dowodem tego kasa składkowa subiektów handlowych w Krakowie: ci od pewnego czasu, każden rokrocznie składa po 8 złotych polskich; kapitał już w roku 1836 około dziesięciu tysięcy wynosił. Z procentów od tego kapitału chorzy lub jaką niedolą przyciśnieni koledzy wsparcie, lub ostatecznie pogrzeb, otrzymują.
Stosunki, w jakich go stanowisko subiekta stawia, nastręczają sposobność pozyskania wielu potrzebnych i niepotrzebnych wiadomości, już to przez czytanie rozlicznych książek, już to przez styczności z wielu osobami, do czego obfitość wolnego czasu najpierwszą bywa pomocą.
Ja wiele winien jestem z tego tytułu wielkiej cierpliwości zacnemu Mikołajowi Paczko krewnemu mego pryncypała, który ją miał na każde moje pytania w materii naukowej odpowiadać. Był to człowiek światły, wdowiec, rodem Węgier; sposobiąc się do stanu duchownego potrzebował wprawy języka polskiego, której przez bezustanne niemal rozmawianie ze mną nabywał, a ja korzystałem z innych od niego wiadomości, na które cierpliwie odpowiadał.
Większa jeszcze dla mnie swoboda nadarzyła się, gdy Ignacy Paczygowski, syn mego pryncypała, handel dla siebie rozpoczął, a ja do niego przeszedłem. Świat otwarty, myśl wesoła, 20 lat skończonych – była to prawdziwa wiosna życia mego, był zenit mojej.młodości. Śpiewałem, grałem, bawiłem się, cały świat oddychał dla mnie rozkoszą – cierpienia nie znałem, chyba to, które sam sobie stworzyłem.URYWEK HISTORYCZNY
W domu jeszcze rodzinnym nasłuchałem się dosyć opowiadań tyczących się historii kraju naszego, bo któryż chłopak z okolic Krakowa nie wie, co to jest Sas, Kostucko, co Apoleon, któryż nie wie, co znaczy bat kozacki?
Mając tedy w handlu sposobność czytania wielu książek, z nich dowiedziałem się, że kraj, który się teraz Królestwem Polskim mianuje, jest tylko resztką rozszarpanej dawnej wielkości,- jest to tylko knaga szkieletu, której przemoc nie mogąc zupełnie strawić, przerzucała poterując się nią, aż na koniec czas zbliża chwilę jej chemicznego rozkładu… Że granice Polski od Morza Bałtyckiego ku Czarnemu, od Dniepru za Odrę sięgały. Że sercem jej wielkości i chwały był Kraków, że przetrwawszy wielkie koleje narodów, stała się na koniec (skutkiem niezgody możnych swoich obywateli) łupem tych, których przez długie wieki swymi piersiami przed napadami barbarzyńców zasłaniała. Że w chwili ostatniego swego konania pod niedołężnie władającym królem Stanisławem Augustem Poniatowskim, jeden najcnotliwszy z ludzi kusił się nadaremnie o wyswobodzenie ostatka kraju spod obcej przemocy, że z jego upadkiem Polska z rzędu mocarstw Europy wykreśloną została. Tym bohaterem jest Tadeusz Kościuszko (czytaj jego życie).
Skutkiem późniejszych wypadków, gdy zwycięski oręż Napoleona znosił i stanowił, do swoich wielkich zamiarów, trony – odżyła cząstka Polski pod nazwą Wielkiego Księstwa Warszawskiego. A z jego upadkiem, skutkiem Kongresu Monarchów w Wiedniu w r. 1815 to Księstwo stało się znowu Królestwem Polskim pod opieką i panowaniem wiekopomnej pamięci cesarza Aleksandra I. O Kraków snadź nie mogli się monarchowie pogodzić i zrobili go wolnym, nadawszy mu konstytucję (dzieło Anglii).
Dopóki żył śp. Aleksander cesarz Rosji, błogosławili Polacy jego panowanie. Jego to wspaniałomyślnemu postępowaniu zawdzięcza potomność pomnik, bohaterowi Kościuszce na górze Sikorniku, obok kapliczki Świętej Bronisławy ze składek publicznych z ziemi w r. 1821–3 usypany. Byłem i ja przy zakładaniu owego, i ja tam garstkę ziemi słabą dłonią rzuciłem, nie pojmując wówczas dlaczego, tylko sypałem, bo i wszyscy sypali. Widzieć to było ów dzień uroczysty! I jakże tu nie było brać się do roboty, gdy poważni nasi profesorowie, rektory, kapłani, oficerowie, wszelkiego stanu obywatele, a nawet pysznie strojne damy, spieszyli się na wyścigi, aby choć jedną taczkę, jedną łopatę, jedną czapkę lub jedną bryłkę ziemi na grób Tadeuszowi rzucili.
Po śmierci Aleksandra I w r. 1825 wstąpił na tron rosyjski a razem polski Mikołaj I. Huczno on na tron swój, bo przy odgłosie dział w serca buntowników skierowanych wstępował. Pestel, Murawiew, Bestużew i wielu innych stali się błagalną ofiarą tego buntu – końmi niektórych rozrywano…
Gdy cesarz Mikołaj rządził Rosją, brat cesarski książę Konstanty, jako naczelny wódz wojska polskiego, 'władał despotycznie konstytucyjną Polską. Niegodni pochlebcy i zausznicy jego dla swego zysku czernili naród polski przed nim i nieufność zaszczepiali, skutkiem której niechęć wzrastała, a razem coraz to większa czereda szpiegów władzę otaczała, taka gromada służalców, aby się czynną okazać w braku prawdziwych, fałszywych się doniesień dopuszczała, skutkiem czego wiele mniej lub wcale niewinnych ofiar więzienia lub Sybir zapełniało.
Mówią, że to była rachuba polityczna Rosji, aby sobie niby to prawnie przywłaszczyć Polskę zrewoltowawszy ją wprzódy, ale się o mało nie przerachowała. – Dosyć na tym, że naród uciemiężony wziął się w obronie własnych swobód do oręża.
Nie jest zamiarem niniejszego pisma urywkom i drobnostkom poświęconego, opisywać ogół wszczętej, prowadzonej i zakończonej rewolucji, przechodziłoby to poniekąd możność moją wyświetlenia ogółu czynności, które wielu światłych mężów aż do szczegółów opisywali. Dlatego jedynie ten lekki zarys ogółu nadmieniłem, abyś pojął, synu, w jakim przekonaniu o kraju naszym i usposobieniu umysłu uderzyła nas jakby iskra elektryczna wiadomośćO REWOLUCJI W WARSZAWIE
Gdy nas w Krakowie doszła wiadomość o rewolucji 29 listopada 1830 r., patrzyliśmy na to z zadziwieniem i poklaskiem – dziwiąc się zuchwalstwu przedsięwzięcia tak wielkiego dzieła, poklaskując odwadze kilkudziesiąt młodzieży tę rewolucję wszczynających, zdumiewając się niedołężności i bezczynności ze strony {Rosji. Co nas bardziej ma domysł ten naprowadzało, ze takowa rewolucja niejako z przyzwoleniem Rosji rozpoczętą została, gdyśmy się dowiedzieli, że przed garstką uczniów szkoły podchorążych, przy pomocy pułku 4-go piechoty liniowej, 12 tysięcy wojska rosyjskiego uzbrojonego w działa, broń i amunicję, na czele księcia Konstantego z Warszawy w nieładzie pierzchnęło!
Trzy blisko miesiące upłynęło, a Rosja, czy to lekceważąc powstanie narodu, czy rachując na niestałość Polaków, czyli też nie mogąc zebrać sił odpowiednich naprędce, na samych odezwach do zrewoltowanego narodu swoje czynności ograniczała, skutkiem czego korzystając Polacy na czasie, mieli sposobność silniej rozpatrzyć się w rozpoczętym dziele, nadawszy powstaniu charakter narodowy, jakim go Rosja przyznać nie chciała. Na koniec po różnych mniej, ważnych utarczkach skoncentrowane masy armii rosyjskiej pod wodzą feldmarszałka Dybicza Zabałkańskiego uderzyły na nieliczne i naprędce organizowane zastępy polskie w dniach 24 i 25 lutego 1831 r. pod Pragą i Grochowem. Po ogromnej rzezi z obydwóch stron, Polacy stali się panami placu boju, a Rosja poznała, że jej rachuba zgniecenia masą tak zwanej garstki buntowników jej nadzieje omyliła Skutek tej walki nie mógł jak tylko silniej podnieść otuchę narodową w sprawie swojej. Niech to nie będzie z ubliżeniem waleczności Polaków, dali bowiem tego liczne dowody, ani z ujmą honoru zasłużonemu wojownikowi, który poprzednio w wojnie przeciw Turcji chlubne pozyskał wawrzyny, ale domyślniejsi utrzymywali, że Dybicz dowodzoną masą swojej armii powinien był zupełnie zagnieść garstkę Polaków. Że w razie nawet zupełnej porażki armii polskiej, sama lekko zamarznięta Wisła tamowałaby dalszy pochód do szturmu stolicy powstańców, a po moście ani myśleć – słowem, że nigdy roztropnie nie powinien był ataku od strony Pragi rozpoczynać. Wnioskuję przeto, że Dybicz w czasie poprzedniego pobytu w Berlinie dał się uwieść politykom tam bawiącym, w zamiarze osłabienia Rosji – i padł ofiarą łatwowierności, wkrótce bowiem powołany został do Petersburga i żył niedługo. Jakoż na tę stanowczą chwilę zwrócone były oczy całej Europy, a po wal – ce 25 lutego Polacy zyskali słuszny oklask całego świata i od tej epoki ostrożniejsi nawet i więcej wyrachowani uwierzyli w możność pokonania Rosji i zewsząd spieszyli pod sztandary wolności polskiej. Wówczas i ja porwany zostałem tym wirem burzliwym, odbyć musiałem tę gorączkę narodową.
Nim atoli przystąpię do opowiedzenia różnych szczegółów owej epoki tyczących się, nadmienić muszę z kolei, że oprócz patriotyzmu było jeszcze coś takiego, co mię w ten odmęt burzliwy popchnęło.MÓJ ROK DWUDZIESTY PIERWSZY
W szóstym i ostatnim roku mego terminu handlowego uderzyła mię szczególnym i niedoświadczonym sposobem postawa pewnej na loterią stawiającej [panienki – było to więcej jak dwa lata przed rewolucją. Słowem, w całej mocy poznałem to uczucie, którego tylko niecnotliwie postępujący wstydzić się może. Cały rok pieściłem w sobie ten trawiący ogień, a rozpatrzywszy się z rozwagą nad losem moim, zważywszy niepodobieństwo i niemożność zapewnienia losu przyszłej żonie, w prostocie serca mego osądziłem za najlepszy postępek oznajmić panience i jej rodzicom (o czym ani wiedzieli wprzódy), że ustępuję praw moich starającemu się o jej rękę, gdyż nie mam prawa wymagania, aby na mój i to niepewny los kilka lat oczekiwać miała.
W rok może po tym zrzeczeniu, życzliwi moi przedstawiali mi córkę mego pryncypała. Nie ufając tak nagłemu szczęściu z wolna postępowałem, a gdy w młodym sercu spostrzegłem pewne wahanie się, wówczas, gdy już pewnością cieszyć mieliśmy się, dla ukarania niejako jej pozornej obojętności, i dla zadośćuczynienia powołania syna ojczyzny – zapisałem się na listę obrońców ojczyzny. Wtenczas dopiero poznałem jej całą dla mnie przychylność, lecz nie chcąc się okazać śmiesznym i niestałego charakteru, pospieszyłem z innymi, a miłość jej, Wiktulki drogiej, przewodniczyła krokom wielkiego doświadczenia, tak bardzo dla młodych potrzebnego.WYJAZD NA WOJNĘ
Trzy miesiące już od wszczętej rewolucji upływało – z początku trwoga, wątpliwość – z jednej strony przekonanie o ogromie materialnej potęgi dumnej Rosji – z drugiej ufność w dobrą sprawę, patriotyzm i poświęcenie się, a tym samym moralną przewagę nad pierwszą, do tego wolnością druku do wysokiego stqpnia rozbudzaną – wszystko to wywołało pewien szał niepohamowany nie tylko w naszym narodzie, ale w całej Europie, a mianowicie u narodów, które by rade były widzieć zmniejszoną potęgę Północy. Dodawszy do tego wieści za wieściami o dokonanych czynach bohaterskich naszych braci, mianowicie w owych stanowczych dniach ostatnich lutego, to mówię, powodowało, że w kim tylko krew polska płynęła, wszystko to biegło na obronę drogiej ojczyzny, opuszczając obce nawet szeregi mianowicie z Galicji i Poznańskiego z całym rynsztunkiem wojennym, przez najeżone bagnetami granice spieszyli powiększać szeregi 'bratnie. I nasz Kraków mimo neutralności, jak się nasi opiekunowie wyrazili „do pewnego stopnia podzielał obłęd ogółu”, skutkiem którego wywiązał się i przyłożył dzielnie do potrzeby narodowej w każdym względzie, a mianowicie w dostarczeniu licznych wojowników, którzy codziennie spieszyli masami powiększyć zastępy wolności.
Trudny zaiste wybór i walka namiętności między wygodnym bytem a poświęceniem się dla ogółu, dla dobra ojczyzny… Dwudziesty trzeci rok rozkwitającego życia, rozbudzonego silną a czystą miłością, której zapędy powstrzymałem wprawdzie, ale której zniweczyć nie było w mocy mojej. Nadzieja połączenia się wkrótce z narzeczoną, której 20-tysięez-ny posag zapewniał byt wygodny i niezawisły w zawodzie handlowym. Obawa utraty upewnionych nadziei, wyobrażenie możebnego kalectwa, niewygód, a najmniej – ciężkiej gdzie w kopalniach Sybiru z dala od ojczyzny, niewoli. Aby te wszystkie oględności przeważyć, potrzeba,było tak silnego uczucia, jakim jest uczucie „miłości ojczyzny”, aby raz postanowić i wyrzec „idę!” i dotrzymać tego statecznie.
W ostatnich przeto dniach lutego 1831 r., połączywszy się z gronem dawnych towarzyszy szkolnych, a teraz uczni kończących nauki w Akademii Krakowskiej w.rozlicznych, zawodach naukowych, postanowiliśmy w gronie około 50-ciu odbyć wspólną podróż do Warszawy. Ale po obliczeniu się z zasobami na 46-milową podróż w porze tęgiej zimy okazało się, że 3/4 grona naszego nie było bogatsze od wróbla swobodnie latającego, czemu zaradzając przemysłem, licząc na chwalebny i wrodzony krakowianom patriotyzm, więcej uzdatnieni z naszego grona umyślili odegrać na scenie narodowej widowisko na korzyść i fundusz podróży naszej. Skutek odpowiedział życzeniu: kochana publiczność zgromadziła się tłumnie, grę niewprawnych aktorów, miast słusznego wygwizdania, obsypywała oklaskami zadowolenia, a rezultat tego pomysłu było 2000 złotych, dostateczne na uzbrojenie jakie takie i podróż całą.
Zebrawszy się zatem w dniu oznaczonym do wyjazdu w kościele katedralnym na Zamku, po wysłuchaniu mszy świętej przed obrazem ukrzyżowanego Zbawiciela w głównym ołtarzu… dobvwszv starobolskim zwvczaiem w czasie czytania świętej Ewangelii szabli dla okazania, jakośmy gotowi nimi bronić wiary i ojczyzny, po kilku przemowach zacnego duchowieństwa, poświęceniu sztandaru – orła białego na tle amarantowym – odprowadzeni zostaliśmy w tłumie przyjaciół i miłych każdemu osób wpośród śpiewów i kapeli milicji krakowskiej do Prądnika, skąd w dalszą niebawem puściliśmy się drogę, żegnając ostatnią łzą rzewną niknący z góry Michałowie kochany Kraków.PODRÓŻ DO WARSZAWY
Z powodu śnieżnych zamieci i nagłych roztopów śniegu niepodobieństwem było przedsiębrać pieszej podróży. Wyrobiliśmy zatem u władzy wolność użycia podwód wozowych – trudność zebrania takowych na zawołanie, a często błotniste drogi opóźniały nasz pośpiech bardzo.
Podróż naszą skierowaliśmy na Miechów, Wodzisław, Kielce, Szydłowiec, Radom, Grójec, Raszyn. Z tej podróży pamiętne są tylko sprzeczki o pierwszeństwo dowództwa tego oddziału, co dowodzi, ze i najczystszej sprawie widoki osobiste zdolne są zamącić czystość poświęcenia. Pamiętne mi jest oparcie się w Kielcach, jednemu przeciw 20-tu w głosowaniu na nowego dowódcę, którzy chcieli mię znaglić na swoją stronę dobywszy pałaszy z okrzykiem „porąbać go!!” – wszakże słuszność przemogła, ja zostałem przy tryumfie.
Pustaki nasze wyrąbali w Szydłowcu napis w kamieniu na ratuszu zamieszczony, że „za panowania Najjaśniejszego Mikołaja był odnowiony”, za co bardzo na siebie pana burmistrza oburzyli.
W ogóle podróż nasza z Krakowa do Warszawy dwa tygodnie trwała. Wszyscy obywatele i wieśniacy przyjmowali nas bardzo uprzejmie i gościnnie, ale co do urzędników spotykaliśmy znaczną obojętność a nawet niechęć, mianowicie trudność w dostarczaniu nam podwód, że nieraz ukrytego pana burmistrza długo wyszukiwać było potrzeba i niemal przymuszać go do wydania rozkazów.PRZYBYCIE DO WARSZAWY
Po zmiennej, raz nudnej, to wesołej podróży, zdążyliśmy na koniec do celu życzeń naszych, a wypocząwszy nieco w Hotelu Wileńskim przy ulicy Bielańskiej i tam przez właścicielkę hojnie przyjęci, przedstawiliśmy się Skrzyneckiemu, Naczelnemu Wodzowi Siły Zbrojnej Narodowej w pałacu Namiestników, od którego najuprzejmiej przyjęci – z uwagi na uzdatnienia nasze otrzymaliśmy wszyscy stopień podoficera w pułkach, które sobie podług upodobania obierzemy. Jakoż uzyskawszy nominacje, chociaż nam miła była swoboda celem rozpatrzenia się w ogromnej i nie znanej nam stolicy, chociaż, mówię, zyskane niezasłużone stopnie podoficerskie ciążyć się nam zdawały, pośpieszyliśmy atoli niebawem w chętne obowiązki, tak dla ćwiczenia się w robieniu bronią, jak niemniej korzystania z otrzymanego żołdu – kieszenie bowiem nasze kaducznie nam się powypróżniały. A co do mnie, ja miąłem tę przyjemność, że jadąc na gołym wozie ostatniej nocy do Warszawy, cały mój tłomoczek z bielizną itd. zgubiłem!
Sprzedawszy zatem burkę, konfederatkę z pawim piórkiem i niezdatny do piechoty wyborny pałasz, przywdziałem chlubny mundur czwartego pułku piechoty liniowej i wszystkie jego koleje do skończenia kampanii podzielałem.WOJNA
Opisując jedynie szczegóły dotykalne oczom moim, niech czytelnik nie wymaga ani się spodziewa znaleźć tu historię naszej walki za ojczyznę podniesionej, do tego bowiem ani materiałów nie posiadam, ani zdolności nie czuję – radzę raczej czytać Mochnackiego i innych wielu.
Wdziawszy mundur w połowie marca nasłuchałem, się dosyć opowiadań co dopiero odbytej straszliwej walki za Pragą pod Grochowem, po których to srogich zapasach wolności z despotyzmem obydwie strony spoczywały dla nabrania nowych sił do nowych na śmierć i życie zapasów. Tymczasowo na wartach i posterunkach wprawialiśmy się nowozaciężni w służbę wojskową. Co dzień parę batalionów odbywało na Pradze taki posterunek w obliczu całej armii nieprzyjacielskiej, broniąc szańców przedmostowych. Będąc raz na podobnym posterunku w drugim batalionie tegoż pułku, chcieli nam Moskale wypłatać figla: mieli nam przez zniweczenie mostu na Wiśle odciąć odwrót a nas wyciąć do nogi. W tym celu puścili na Wiśle parę statków obładowanych materiałami palnymi, granatami itp., aleć szczęśliwym dla nas zdarzeniem statki się w biegu zatrzymały i zapaliły; tylko huk pękających bomb pobudził nas do lepszej,czujności około północy – i noc spokojnie upłynęła.
Niedługo też czekaliśmy na upragnioną chwilę zmierzenia się z nienawidzonym wrogiem. Ostatniego marca od północy cała prawie siła naszego wojska toczyła się po wysłanym grubo słomą wiślanym moście. Skoro świt posuwały się kolumny nasze w szyku bojowym wśród gęstej mgły (w kierunku nieprzyjaciela. Wkrótce huk dział i ręcznej broni zwiastował pierwsze spotkanie. Niezadługo naprzód marsz i nadchodzące tłumy niewolników, mające na swych guzikach nr 100, i masy zapasów wojennych, worki amunicji itp. były piękną zapowiedzią na dzień ten cały. Kolumny nasze składające drugą linię bojową postępowały wciąż aż do południa za ustępującym i rozbitym przez nasze przednie kolumny nieprzyjacielem, spotykając raz po raz masy trupów w lesistej i bagnistej okolicy. Około południa zmieniliśmy się, kolumny nasze przednie pozostały w tyle, a my znowu nacieraliśmy na nieprzyjaciela. Tymczasem nieprzyjaciel, cofając się wciąż po szosie, a znalazłszy wygodną pozycję do rozwinięcia sił swoich pod Wawrem i Dembem stawił nam dzielnie czoło. Pozycja nasza wypadła w gruncie bagnistym, konnica z traktu zejść nie mogła. Mimo wszakże to tak dzielnie piechota nasza się sprawiła, że 12 dział o 12-funtowych kulach przy zapadającym zmroku i plac boju od nieprzyjaciela czysty – były trofeami zwycięstwa dnia tego.
Jest to coś wielkiego i niepodobne do opisania stać kilkanaście godzin pod gradem kul piekielnie szumiących i granatów wściekle warczących, rokoszujących, wśród kolumn pękających, a najgorzej, gdy taki granat przytoczywszy się przed front kolumny kazał długo czekać na swoje pęknięcie lub, co gorsza, nie pęknął wcale. Dopieroć dostał mnóstwo przekleństw za zawód i próżną obawę!… Fraszka te drobne osy – tak nazywali wojacy świst kul karabinowych.
Nieprzyjaciel z końmi i przodkami od armat zemknął. Musieliśmy sami sobą armaciska przez błota i grunt mokry do gościńca ciągnąć. Szło nam to ze śpiewaniem, ale nas przy tej pracy ciemna noc zaskoczvła… co nie dozwoliło dalej ścigać nieprzyjaciela. Powalani, posmoleni dymem prochu, witali się radośnie znajomi: „Ty żyjesz? i ty żyjesz?” – i gawędząc ochoczo tulili się wkoło rozłożonych na mokrej ziemi ognisk.
Cały dzień, będąc w ruchu, nie czułem utrudzenia, ale spocząwszy na wilgotnej ziemi, a nie mając się czym rozgrzać, dostałem drżenia w całym ciele i febry z wielkim bólem głowy, co mię spowodowało do zameldowania lekarzowi pułkowemu, który uznał potrzebę udania się z chorymi do Warszawy, co miało nastąpić rano. Ale ja chcąc sobie ulżyć jako tako, gdyż usnąć nie mogłem od zimna, wziąwszy broń swoją i pakunek; postanowiłem nie czekać rana, ale zaraz na mocy udzielonej karty zdążać ku Warszawie, a gdy się chodem rozgrzeję albo utrudzeniem zmorduję, rzucić się gdzie pod krzakiem przynajmniej w suchym miejscu. I rzeczywiście ruszyłem z nocnego obozu w kierunku, jak po ciemniuchnej nocy miarkowałem, ku traktowi. Ale może po godzinnej mozolnej przeprawie to bagniskach, to krzakach, to utykaniu na jęczących i konających trupach – zamiast spodziewanego gościńca napotkałem bagnistą polankę, czyli miejsce obszerne pomiędzy lasami. Nie wiedząc co dalej począć, wszedłszy w krzaki na nowo umyśliłem tu noc przepędzić, ale zasnąć niepodobna. Idę znowu dalej. Wtem gdy z krzaków rzadkich mam na poprzeczną drożynę wychodzić, usłyszałem nagłe zbliżanie się kilku jeźdźców! Jakąś nadzwykłą przejęty trwogą, ni się cofnąć, ni uciekać, a coś rni szepnęło do serca: „Może to Moskale”, rzucam się zatem twarzą na ziemię. Jeźdźcy też obok mej głowy przepadli, tylko piaskiem spod kopyt końskich po czapce zaszeleściało! Słyszałem ich mowę ale z trwogi i w szybkim przelocie, czy nasi, czy Moskale, nie zrozumiałem. Długo nie śmiałem podnieść głowy w obawie, czy który nie stoi nade mną. Podniósłszy się wreszcie na kolana, serdecznie podziękowałem Bogu, że mię w tak niespodziewanej przygodzie ratował.
Chociaż przypuszczałem, że tą dróżyną doszedłbym zapewne do celu, ale tym spotkaniem przerażony, wolałem się zapuścić w największą gęstwinę lasu i tam pod kupą przegniłego zakopawszy się chrustu, znużony trudem i dwudniowym niewczasem zasnąłem na chwilę, lecz mię co moment budziły pękające granaty, które wśród całodniowego boju słyszałem. Gdy się zbudziłem, już było bardzo widno – zegarek miałem przy sobie.
Przy blasku dnia łatwiej mi było kierować kroki moje. Po wyjściu z gęstwiny napotkawszy drożynę spieszyłem nią w nadziei spotkania jakiej żywej duszy, aby mi drogę wskazała.
Ale niemało zdziwiły mię w każdym niemal kroku świeżo pościnane i poprzek drogi powalane drzewa, a na jednym z nich zastałem siedzącego zbrojnego Moskala!
Z nieufnością, udając wszakże zaufanie, zbliżyłem się do niego, a usiadłszy z nim pytałem się, co tu robi. On odpowiedział, ze za swoimi idzie. Nie chcąc mu dać poznać, że błądzę, o czym istotnie nie wiedziałem, radziłem mu, aby się ze mną udał do Warszawy, a widząc, że tylko kiwnął głową i niespieszno mu nigdzie, opuściłem go dążąc w dalszą drogę obejrzawszy się wszakże kilka razy, czy nie mierzy 'bronią do mnie, abym mu mógł odwet uczynić bez napaści. Las się też właśnie kończył niedaleko, a między chatami uwijali się w szarych sukmanach i wysokich baranich czapkach chłopi. Gdy się więcej ku wsi zbliżyłem, spostrzegam nad podziw oddział konnicy moskiewskich dragonów zajętych rozbijaniem kufy z wódką.
Ci dostrzegłszy mię – trzech dosiada koni i pędzą ku mnie z wymierzonymi janczarkami wołając: „Kinij rużu! Kryczy pardon!…” Ale ja wpadłszy w tak niespodziewaną matnię, trzymając mój karabin na ramieniu, ani pardonu krzyczę, ani broni ciskam, myśląc sobie, niech się dzieje Twoja wola, Boże! Oni też obskoczywszy mię – jeden z nich wyrwał mi karabin I wystrzelił z niego nad moją głową, gdy dwaj drudzy trzymali mię za ramiona jak wilki w szponach owcę. Tak wiodąc mię opierającego się pomiędzy końmi mówili mi: „Ty już nasz!” – a chłop jeden pijany popychał mię z tyłu, abym szedł prędzej, przy czym częstowali mię z manierek swoich wódką.
Nie pojmuję, dokąd mię prowadzić mieli, ale złe chciało, że jeden z nich krzyknął trwożliwie: „Lachy idu, Lachy idu!” – i ciągnąc mię, przyspieszali kroku. To mi podało myśl wyrwania się z ich rąk, a że lasy były wokoło, a oni dobrze pijani, zatem udając potknięcia szarpnąłem się dobrze, ale Moskal trzymał jeszcze lepiej. To szarpnięcie było dla mnie wyrokiem śmierci… Porwał bowiem za janczarkę i tak mię ugodził kolbą w głowę, że padłem zbroczony krwią na ziemię. Dwóch było przy mnie, zeskoczywszy z koni ponawiali jeszcze ciosy kolbami, ale czy pijaństwem osłabione ręce, czy już uważali, że mam dosyć, niedługo pastwili się nade mną, zabrawszy się do odzierania mnie z sukien. Przy rozrywaniu tychże dostrzegłszy salonki u munduru srebrne, zegarek, koszulę białą – „Wot maszenik-zmiennik, podchorąży” – krzyczeli. Gdy tak mię operowali, ja udając prawie nieżywego, z zamrużonymi oczami czekałem końca leżąc na ziemi. Wtem słyszę gromiący głos nad sobą: „Wot sukinsyny! zakataliście czołoweka” – na co odzywa się mój zbójca: „On do nas strelał”. Na które błogie wyrazy, budząc się niby z letargu otwieram oczy i mówię, że kłamie, bo on sam z mej broni nad moją głową strzelił, co też mój nadspodziewany obrońca potwierdził mówiąc: „Breszysz, sukinsyn! on mnie miał jednego a nie strelał, a do was dziesięciu miałby strelać'. Wówczas poznawszy w wybawcy moim owego Moskala siedzącego na leżącym drzewie w lesie, powstałem, nazwałem ich rabusiami i zbójcami, żądałem zwrotu zabranych rzeczy i prowadzenia się do komendy. Ale ci mając już kosztowności w rękach, nie dbając o niewolnika powsiadali na koń i drapnęli jeden po drugim a ja zostałem samowtór z owym Moskalem leśnym. Pytam się go więc: i cóż będziemy dalej robić? – „Stupaj, kudy choczysz,” – Korzystając więc z tego biorę moją porzuconą broń z ziemi, ale mi jej brać nie dał, tylko ją w moich oczach przetrącił 'o ziemię, stempel tylko zamiast laski wziąć dozwoliwszy. Rozeszliśmy się każdy w swą stronę.
Wstąpiwszy do pierwszej spotkanej chałupy w celu przytułku, dopóki się snujące oddziały kozaków i innych Moskali nie przewiną, wzbudziłem wielkie w kobietach podziwienie nie mogących pojąć, jakim sposobem wydostałem się z rąk Moskali.
Tam objaśniono mię, że ja udając się spod Wawru, nie ku Warszawie, ale w kierunku uciekającego nieprzyjaciela zdążałem, tylko nie w środek jego armii, ale po lewym uciekającego skrzydle. Tym sposobem, gdy, jak mówią, nasz wódz nie spieszył korzystać z porażki nieprzyjaciela, ja jeden ścigać go pospieszyłem…
Ranny, osłabiony i głodny w Wielki Czwartek zjadłem trochę kapusty jałowej, kwaśnej. Kobiety się turbowały, gdzie mię ukryją. Ja się rzuciłem na barłogiem posłane łóżko, mając zawiniętą zbroczoną głowę. Wszedł niebawem i zbrojny Moskal, zrzucił pakunek z siebie, broń postawił i wpakował się obok mnie w szerokie łoże i wkrótce zasnął. Wysunąłem się lekko za niego, obejrzałem jego broń nabitą, różna myśl przesunęła mi się po głowie. Budzę go: „Spiesz, bo nasi idą”. Podniósł głowę i rzekł: „Ciort niech i waszych, i hosudara wozmie, mnie jest wsio jedno”– i położył głowę na powrót, a ja pomyśliwszy, że niewielka hosudar będzie miał z nie – go pociechę, pospieszyłem naprzeciw nadchodzącym zastępom naszym, a wkrótce z rannymi i chorymi zabrany do dorożki, około północy w Warszawie stanąłem.TUŁACTWO
Po przejściu jednych naszych korpusów do Prus, innych do Galicji, gdy już wszelkie nadzieje ratunku ojczyzny na ten raz upadły, tysiące naszych braci rozsypało się po całej kuli ziemskiej, aby się użalić narodom o krzywdach nam czynionych. I ja lubo w Krakowskiem urodzony, aby uniknąć wszakże prześladowań czasowych i nie być solą w oczach nieprzyjaciela, znalazłem sposobność udania się za Karpaty w krainę dziarskich Węgrów. Zapał, z jakim każden noszący imię Polaka w - owym czasie wszędzie a wszędzie był przyjmowany, przechodzi wszelkie opisanie, był to drogi balsam na niezgojone rany ciała i serca polskiego. Zwolna szał przeminął jak wszystkie dzieje tego świata. Niemniej przyczyniło się do tego nadużycie wielu próżniaków, przybierających oszustów imię nieszczęśliwego rodaka, wreszcie tęsknota do kraju uczyniły niejednemu bardzo gorzkim ten kęs podany gościnnego chleba, ja może ze wszystkich najkrócej potrzebując karmienia się nim, najmniej mam sposobności użalania się na niego. Ale biedni niestety tułacze zacząwszy od Sybiru, Kaukazu, Syrii, Algieru, Ameryki i Anglii, a nieszczęśliwie może, którzy zamieszkują kraje zachodnioeuropejskie lub sąsiednich Niemiec fortece… albo na koniec ci, którzy zwątpiwszy poszli w służbę – zaprzedawszy się wrogowi ojczyzny.