Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zbiór Różnych Drobnostek - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zbiór Różnych Drobnostek - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 400 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Nie czczym uprze­dze­niem po­wo­do­wa­ny, ja­ko­bym mniej ko­chał cór­ki nad syny, gdyż owszem pierw­sze jako słab­sze wię­cej da­le­ko sta­ra­nia i opie­ki, a tym sa­mym mi­ło­ści ro­dzi­ciel­skiej, (po­trze­bu­ją, ale je­dy­nie z tego po­wo­du pi­smo to sy­no­wi prze­ka­zu­ję, że w nim nie­jed­ne zda­rze­nia, wię­cej umysł mę­ski i sto­sun­ki w przy­szłym po­ży­ciu do­ty­czeć się mo­gą­ce, za­miesz­czać przed­się­wzią­łem, spo­dzie­wa­jąc się, że każ­de z dzie­ci szczę­śli­wie nas prze­żyw­szy, za miłą to po ro­dzi­cach pu­ści­znę pie­lę­gno­wać bę­dzie.

Synu! Lubo ta za­gad­ka nie jest do­wie­dzio­ną, czy syn za­wsze od ojca ma być mą­drzej­szy, chcę cię ato­li zo­sta­wić w tym ro­zu­mie­niu, po­nie­waż jed­nym z naj­moc­niej­szych ży­czeń mo­ich jest, aby to praw­dą było. I w tym celu nie­jed­no zda­nie, tra­fy, a może i błę­dy cu­dze lub wła­sne za­miesz­czę, aby ci nie­ja­ko uto­ro­wać dro­gę do osią­gnie­nia ży­cze­nia po­wyż­sze­go. Może będę tyle szczę­śli­wym, że bez tego pi­sma bę­dziesz znał ojca (oby z do­brej stro­ny), lecz że po­byt nasz do­cze­sny na tej zie­mi zbyt jest ogra­ni­czo­ny, a go­dzi­na, w któ­rej nas wola Wszech­moc­ne­go do dal­szych prze­zna­czeń po­wo­ła, nie­wia­do­ma…, sła­be prze­to moje zda­nia i szcze­gó­ły wą­tłe­go ży­cia pa­pie­ro­wi po­wie­rzo­ne przyj­miesz z po­bła­ża­niem, na­wet próż­no­ści oj­cow­skiej (pi­szę dla do­ro­słe­go).

W czwar­tym roku ży­cia stra­ciw­szy ojca mego, nic prócz sła­be­go cie­nia sko­nu jego nie zy­ska­łem. O jak dro­gą by­ła­by dla mnie naj­mniej­sza po nim pa­miąt­ka – pa­miąt­ka – mó­wię, któ­ra by mi błęd­ne­mu i na los w od­męt świa­ta pchnię­te­mu wę­drow­co­wi za ska­zów­kę prze­wod­ni­czyć mo­gła! Któż bo­wiem je­śli nie ro­dzi­ce wska­żą nam pra­wą dro­gę? – może świat? Świat na­sze po­stęp­ki są­dzić tyl­ko jest zdol­ny.

Lecz nie! Nie zo­sta­łem i ja bez dro­giej pa­miąt­ki – brzmią wdzięcz­nie w uszach i ser­cu moim sło­wa i prze­stro­gi do­brej mat­ki, któ­ra mi naj­lep­szą, bo wzór z sie­bie, jak żyć i po­stę­po­wać na­le­ży spra­wie­dli­wie, pa­miąt­kę zo­sta­wi­ła.RO­DO­WÓD

Gdy mat­ka moja w wie­czor­nej po­ga­dan­ce opo­wia­da­jąc raz prze­szłość swo­je rze­kła, że w licz­bie sta­ra­ją­cych się nie­gdyś o jej rękę był pe­wien uczci­wy i ma­jęt­ny ofi­cja­li­sta, za któ­re­go ato­li ro­dzi­ce iść jej nie dali twier­dząc, że rol­nik jest pew­niej­szy niż bo­ga­ty słu­żą­cy, na te sło­wa sio­stry moje w żal: „Ach, co za szko­da, by­ły­by­śmy pa­nię­ta­mi!”

Spo­dzie­wam się, że ty, synu mój, po­dob­nie jak one nie wy­krzyk­niesz ża­ło­śnie: „Ach, co za szko­da, że się nie uro­dzi­łem sy­nem ksią­żę­cia!”

Już wpraw­dzie usta­ły te cza­sy, w któ­rych uro­dze­nie, nie po­stęp­ki, wa­żo­no, z tym jed­nak, cho­cia­żeś ty sy­nem kup­ca, dzier­żaw­cy, oby­wa­te­la kra­kow­skie­go, a na­wet w Kra­ko­wie "uro­dzo­ny – to wszyst­ko jest czczość i ona­ra, gdy­byś ty był la­da­co – po­stęp­ki two­je do­bre uszla­chet­nią cię.

Może' ato­li rad byś cie­ka­wość za­spo­ko­ić, ja­kim spo­so­bem przy­szło do tego, że oj­ciec twój, zro­dzo­ny w nę­dzy i ciem­no­cie, do­się­gnął tej lep­szej ko­lei losu, że ty je­steś sy­nem oby­wa­tel­skim? – Aby ci to ob­ja­śnić, mu­szę ci nad­mie­nić wprzó­dy prze­szłość zna­ko­mi­cie od­le­głą. Próż­ność tą my­ślą po­wo­du­je, ale ta próż­ność jest praw­dzi­wa i je­dy­nie w tym celu za­miesz­czo­na, aby oka­zać, że przod­ko­wie nasi nie­zu­peł­nie byli od szczę­ścia opusz­cze­ni.

Nie­gdyś – gdy jesz­cze w kra­ju pol­skim nie zna­no (tego źle ce­nio­ne­go do­bro­dziej­stwa) usa­mo­wol­nie­nia wło­ścian – dziad­ko­wie moi, trud­niąc się już to ko­wal­stwem i fur­man­ką, już to ce­lem od­ro­bie­nia cięż­kiej pańsz­czy­zny i za­ła­twie­nia ro­bót w ob­szer­nym jemu po­wie­rzo­nym polu, utrzy­my­wa­li licz­ne i po­rząd­ne ko­nie. – Było to za Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta, kró­la pol­skie­go; ten król miał za se­kre­ta­rza (jak sły­sza­łem) jed­ne­go z ka­no­ni­ków kra­kow­skich na­zwi­skiem Do­biec­kie­go. A po­nie­waż wieś Ru­da­wa jest wła­sno­ścią ka­pi­tu­ły kra­kow­skiej, ów tedy ka­no­nik bę­dąc na­ów­czas w do­ży­wot­nim po­sia­da­niu tej wsi, miał pra­wo jako pan wła­dać do­byt­kiem pod­da­ne­go. Ile­kroć prze­to z ty­tu­łu urzę­du swe­go po­dró­że w in­te­re­sach kró­lew­skich lub wła­snych miał od­by­wać, już to z upodo­ba­nia, lub dla po­rząd­nych koni, dziad­ko­wych za­wsze uży­wał. Był ato­li ów ka­no­nik spra­wie­dli­wy i hoj­ny, bo wie­le dni ko­nie dziad­ko­we były w dro­dze, acz na ob­ro­ku pań­skim, tyle dni jako od­ro­bio­nej pańsz­czy­zny po­trą­ca­nych było. Lecz nie do­syć na tym, kil­ka i kil­ka­na­ście du­ka­tów było za­wsze do­wo­dem do­dat­ko­wej hoj­no­ści pań­skiej.

Po­dró­że były czę­ste i dłu­gie. Oj­ciec mój jeż­dżąc koń­mi miał spo­sob­ność zwie­dze­nia pra­wie wszyst­kich znacz­niej­szych sto­lic Eu­ro­py, a raz w Pa­ry­żu cały rok ba­wił. Tym spo­so­bem przy oszczęd­no­ści i pra­cy ma­ją­tek przy­ra­stał, a w obo­rze, ko­mo­rze i skrzy­ni było peł­no.

Ale na zie­mi nic nie masz trwa­łe­go. Ze zmia­ną u ste­ru rzą­du i w li­chej le­pian­ce zmia­na uczuć się dała, za­rob­ki usta­ły, dzia­duś uzbie­ra­ne gro­si­wo jak mógł oszczę­dzał, żeby zaś ta­ko­we usu­nąć z oczu na­tręt­nych, wsy­pał w dzban­czy­sko i ukrył w zie­mi w sto­do­le od po­trze­by na gor­sze cza­sy.

Ale nie­po­trzeb­na cie­ka­wość ojca mo­je­go a twe­go, synu, dziad­ka, sta­ja się prze­waż­ną epo­ką na dal­szy byt i do­bre mie­nie ca­łej na­szej fa­mi­lii. Oj­ciec mój wi­du­jąc czę­sto dziad­ka by­wa­ją­ce­go po­ta­jem­nie w sto­do­le, raz wy­pa­trzył, gdzie dzia­duś skarb miał ukry­ty. A gdy pew­ne­go cza­su był dzia­dek w polu, oj­ciec próż­ną cie­ka­wo­ścią po­wo­do­wa­ny, wy­do­był dzba­nek z pie­niędz­mi z zie­mi i chciał one prze­li­czyć i wy­sy­pał ta­ko­we na zdję­tą ze sie­bie odzież. Że zaś pie­nią­dze owe były w róż­nych ga­tun­kach, to jest du­ka­ty i gru­be sre­bro, a naj­wię­cej tak zwa­nych ta­la­rów bi­tych i zło­ta; ra­cho­wa­nie było nie­po­śpiesz­ne, gdyż za­le­d­wo w czę­ści po­ga­tun­ko­wał, gdy na­raz sły­szy nad­cho­dzą­ce­go dziad­ka!!! Oj­ciec gruch, pie­nią­dze na po­wrót do dzban­ka i na swo­je miej­sce! A dzia­duś też do sto­do­ły wcho­dzi. „Cóż tam, Ma­te­uszu, ro­bisz?” – Ście­lę sło­mę pod zbo­że, pa­nie oj­cze!" (taki spo­sób mó­wie­nia za­cho­wu­ją w tej fa­mi­lii; pani mat­ko, pa­nie oj­cze). – Nic na to dzia­dek nie po­wie­dział, ale brzęk pie­nię­dzy za­pew­ne sły­szał, po­znał po­ru­sza­ne i prze­niósł ta­ko­we w inne miej­sce. Bo gdy póź­niej oj­ciec za­glą­dał, już ich w tym miej­scu nie było.

W rok może po tym zda­rze­niu dzia­duś już wie­kiem na si­łach osła­bio­ny po­lazł raz do sto­do­ły – ba­wił tam dłu­go – bar­dzo dłu­go – po­wró­cił do izby smut­ny, za­my­ślo­ny, ni­ko­mu nic nie mó­wił, nikt też o przy­czy­nę nie ba­dał; wkrót­ce moc­no za­cho­ro­wał i już też wię­cej z łóż­ka nie po­wstał! Po­grzeb był suty, go­ści wie­le i żalu po­wszech­ne­go nie­ma­ło, bo po­mi­nąw­szy pła­czą­cych szcze­rze, każ­dy wie­dział, że było czym łzą obe­trzeć…SKARB UKRY­TY

Gdy przy­szło do za­pła­ce­nia po­grze­bu i tego pła­czu na­jem­ne­go, oj­ciec do pie­nię­dzy, pie­nię­dzy nie masz! Da­rem­ny mo­zoł i pra­ca, całą pra­wie sto­dół­kę zruj­no­wa­no, nie ma i nie ma! A prze­cież wi­dział je na wła­sne oczy przed ro­kiem, do­ty­kał się ich, chciał je li­czyć i już był za­czął – było ich bli­sko dzba­nek garn­co­wy, sre­brem gru­bym, a może w trze­ciej czę­ści du­ka­ta­mi. – Cóż z tego, kie­dy nie masz i nie masz! Oj­ciec mój wska­zy­wał póź­niej bra­tu memu naj­star­sze­mu w do­tąd sto­ją­cej sto­dół­ce miej­sce, gdzie je był nie­po­trzeb­nie wy­do­by­wał, brat zaś mnie pi­szą­ce­mu; szu­ka­łem i ja tro­chę w roku 1838, ale to mu­sia­łem po­li­czyć do jed­nej z ba­jek z ty­sią­ca nocy, bo rze­czy­wi­sto­ści bra­ku­je.

Skut­kiem tak fa­tal­ne­go od­kry­cia po­szła część do­byt­ku na za­spo­ko­je­nie na­le­ży­to­ści, oj­ciec przy­wy­kły do po­jazd­ki go­spo­dar­stwo za­nie­dby­wał, tra­pił się, gnie­wał, może dla­te­go naj­wię­cej, że go ra­chu­by do­bre­go bytu bez pra­cy omy­li­ły; na ko­niec do­stał fe­bry czwar­tacz­ki i po roku cią­głej cho­ro­by w r. 1812 na ty­fus ży­cie za­koń­czył, zo­sta­wiw­szy mat­kę z pię­cior­giem ma­łych dzie­ci, pod pa­na­mi su­ro­wy­mi, w cza­sach naj­gor­szych dla rol­ni­ka, już to z po­wo­du lat mo­krych, a naj­bar­dziej z przy­czy­ny woj­ny.SKUT­KI WOJ­NY NA WSI

Skut­kiem rze­czo­nych na­stęp­no­ści mogę po­wie­dzieć, że gdym pierw­szy raz rzu­cił okiem na zie­mię, uj­rza­łem samą nie­do­lę i nę­dzę. Kto so­bie ży­czy i wy­chwa­la woj­nę, ten bo­daj tyle wi­dział i do­znał jej skut­ków, ile ja wi­dział i po­znał, jak da­le­ce do­ty­ka­ją one mia­no­wi­cie bied­nych miesz­kań­ców wiej­skich.

Było to w po­rze wo­jen na­po­le­oń­skich, w cza­sach po­cho­du roz­licz­nych wojsk do Ro­sji i z po­wro­tem, i jesz­cze raz po zwy­cię­stwie wiel­kie­go czło­wie­ka. Dzień i noc nie two­ja, co chwi­la nowi go­ście, go­ście głod­ni, zu­chwa­li i okrut­ni! By­dlę za­bra­li, spi­żar­nią wy­je­dli, ze sto­do­ły spa­śli, za­sie­wy w polu wy­dep­ta­li, a je­śli nie­szczę­śli­wy wła­ści­ciel uni­ka­jąc nie­li­to­snych ra­zów, któ­ry­mi za­ja­dli żoł­da­cy ostat­ni ką­sek po­ży­wie­nia wy­mu­sza­li, wy­da­lił się z ży­ciem w lasy, to mu ostat­ni przy­tu­łek, le­pian­kę na spa­le­nie ro­ze­bra­li! Pa­mię­tam, jak nie­raz głod­ni z sio­stra­mi mymi pła­ka­li­śmy spo­glą­da­jąc mi­ło­sier­nie, czy nam nie zo­sta­wią okru­szy­ny nam przy­go­to­wa­nej stra­wy na po­ży­wie­nie – a ojca nie było, go­spo­da­rza nie było! A mat­ka? cóż sła­ba ko­bie­ta po­ra­dzi! do tego lata mo­kre, okrop­ne po­wo­dzie. Szczę­śli­wy, kto to wi­dział i prze­trwał, ale sto­kroć szczę­śliw­szy, kto tego nig­dy nie znał i nie do­świad­czał. Miesz­kań­cy miast sła­be o tym mają wy­obra­że­nie.SZKO­ŁY I USA­MO­WOL­NIE­NIE WŁO­ŚCIAN

Dał ato­li Bóg, że to złe prze­cież mi­nę­ło i jesz­cze dla nie­szczę­śli­wych gwiaz­da szczę­ścia za­bły­snę­ła.

Jak gdy po sro­giej bu­rzy w ty­sią­ce farb za­ja­śnie­je tę­cza, bło­ga zwia­stun­ka po­go­dy, i spło­szo­ne pta­szy­ny wy­ła­żąc z kry­jó­wek swo­ich, we­so­łym śpie­wem ra­dość swą świa­tu ogła­sza­ją, tak po upad­ku Na­po­le­ona ochło­nę­li z prze­ra­że­nia mo­ca­rze ziem­scy, a czu­jąc się szczę­śli­wy­mi, obej­rze­li się na ludy i chcie­li one wi­dzieć tak­że szczę­śli­wy­mi – my tego przy­najm­niej do­zna­li­śmy.

Lubo to wca­le do za­kre­su ni­niej­sze­go pi­sma nie na­le­ży, ale że jest wzmian­ka o Na­po­le­onie, nie mogę wstrzy­mać chęt­ki po­wtó­rze­nia o nim wier­szy­ka umiesz­czo­ne­go w ga­ze­tach pe­ters­bur­skich:

Jed­ni go bó­stwem zwa­li, dru­dzy świa­ta bi­czem,

Z ni­cze­go zo­stał wszyst­kim, ze wszyst­kie­go ni­czem.

Prze­szedł swym je­ni­ju­szem wszyst­kie ge­ni­ju­sze, Że­la­zne miał on siły i że­la­zną du­szę, Wyż­szość w każ­dym ro­dza­ju wziął z na­tu­ry łona. Uklę­kła przed nim zie­mia wiel­ko­ścią zdu­mio­na. Po­siadł, co moż­na po­siąść, lecz to ce­nił mało. Świat go nie mógł zwy­cię­żyć, szczę­ście po­ko­na­ło.

Lecz wra­ca­ni do mego.

Na kon­gre­sie wie­deń­skim w r. 1815 wie­ko­pom­nej pa­mię­ci Alek­san­der I ce­sarz ro­syj­ski przy­jął pod swo­je ber­ło nie­szczę­śli­wą Pol­skę, a w r. 1818 kra­ina Kra­ko­wa ogło­szo­ną zo­sta­ła wol­ną i nie­pod­le­głą. Szko­ły na wsiach pod opie­ką do­bre­go rzą­du po­wsta­ły, do­bra du­chow­ne, to jest wło­ścia­nie w do­brach du­chow­nych usa­mo­wol­nie­ni zo­sta­li, do cze­go ksiądz Skór­kow­ski, ka­no­nik ów­cze­sny, dał pierw­szy przy­kład we wsiach Ru­da­wie, Brze­zin­ce i Ko­by­la­nach w r. 1821.

Od tej epo­ki przy cią­głym po­ko­ju byt rol­ni­ka za­kwi­tać po­czął. Lecz jak­kol­wiek bło­go­sła­wić na­le­ży usta­no­wie­nie szkó­łek wiej­skich, gdy­by tyl­ko uczyć się chcie­li, tak prze­ciw­nie usa­mo­wol­nie­nia tego nie­oce­nio­ne­go do­bro­dziej­stwa nig­dy z mej stro­ny po­chwa­lić nie ośmie­lę się, prze­ko­na­nie wsi bo­wiem na­ucza, że do­bro­czyń­cy nie po­ję­li du­cha ludu tego, i mam na­dzie­ję, że do­cze­ka­ją się tej chwi­li, że swych do­bro­czyń­ców za łeb we­zmą, okradł­szy ich, że tak po­wiem, wprzó­dy. Bo nie żal by było pa­trzeć na ich szczę­śli­wość, gdy­by ich tępe umy­sły czuć to umia­ły, a przy­najm­niej w pra­wym po­stę­po­wa­niu oka­zy­wa­li­by Bogu wdzięcz­ność za ten dar, któ­re­go nig­dy nie są war­ci nb… z bar­dzo ma­łym wy­jąt­kiem. Ich bo­wiem ła­ko­ma du­sza nie poj­mu­je udzie­lo­ne­go im do­bro­dziej­stwa ani się może na­sy­cić swo­im do­sta­tecz­nym, uro­dzaj­nym i przez pół dar­mo wy­dzie­lo­nym ka­wał­kiem grun­tu, ale on swo­je wy­sprze­da i prze­pi­je, a po­tem two­je wy­drze, wy­pa­sie, wy­krad­nie – a gdy jego na­stą­pi ła­ska, że ci wyj­dzie lub wy­je­dzie na za­ro­bek, to cię oszu­ka, sfał­szu­je tyl­ko ro­bo­tę, du­szę za to oszu­stwo wy­do­był­by z cie­bie, a jesz­cze bę­dzie w koń­cu na­rze­kał, że mu krzyw­da! Kto mię­dzy nimi choć ja­kiś czas prze­miesz­ka, ten nie po­są­dzi mię o prze­sa­dę.

Po­nie­waż mo­ral­ność jest za­sa­dą szczę­śli­wo­ści czło­wie­ka, gdy zaś tę je­dy­nie w po­wierz­chow­no­ści u ludu tego… wi­dzę – niech mi da­ru­ją mo­ra­li­ści i te­raź­niej­si fi­lo­zo­fo­wie, któ­rzy na do­brym by­cie i wol­no­ści za­sa­dza­ją szczę­śli­wo­ści pro­sta­ka, niech go wprzó­dy uczy­nią mo­ral­nym, po­tem go oświe­ca­ją, po­tem mu dary niech udzie­lą, a do­pie­ro bę­dzie umiał znać i ce­nić szczę­śli­wość i god­ność swo­ją.

Po­mi­nąw­szy ustęp, w któ­rym z ser­cem peł­nym żół­ci opi­nio – wać o pro­sta­czym rol­ni­ku na­szym mu­sia­łem – kto prze­cież poj­mo­wał do­bro­dziej­stwo po­sta­no­wio­nych szkó­łek, ko­rzy­stać z nich nie za­nie­dby­wał. Skut­kiem tego mat­ka moja nie zwa­ża­jąc na drwin­ki gru­be­go,pro­stac­twa po­sła­ła mię do szkół­ki, a po dwu­zi­mo­wej na­uce od­da­ła do gim­na­zjum w Kra­ko­wie, skąd po trzech­let­nim po­by­cie po­sze­dłem do ter­mi­nu do kup­ca han­dlu­ją­ce­go wi­nem, u któ­re­go przez ośm lat po­by­tu na­uczy­łem się… wino ce­dzić i po­zna­wać, któ­re lep­sze… I w rze­czy sa­mej cóż się tam na­uczyć mia­łem? gdy wła­śnie już po­sia­da­ne po­cząt­ki nauk były do­sta­tecz­ny­mi, aby mię za ukwa­li­fi­ko­wa­ne­go do ter­mi­nu han­dlo­we­go uzna­no, a wresz­cie przy do­brym od­by­cie na wino trud­no by było o tym po­my­śleć.SU­BIEKT HAN­DLO­WY

Mimo ato­li mar­nie, że tak po­wiem, str­wo­nio­ne­go cza­su, nie­ko­niecz­nie mi na złe wy­szło, gdyż oprócz prze­tre­so­wa­nia się mię­dzy lu­da­mi mia­łem spo­sob­ność ko­rzy­sta­nia z wie­lu po­ży­tecz­nych wia­do­mo­ści przez słu­cha­nie roz­licz­nych zdań i ro­zu­mo­wań, a czę­sto głupstw i dzi­wactw naj­więk­szych, prócz mó­wię tych ko­rzy­ści, stąd po­czą­tek mego szczę­ścia zy­ska­łem, je­że­li po­sia­da­nie dwu­dzie­stu ty­się­cy zło­tych pol­skich ma sta­no­wić szczę­ście czło­wie­ka…

Aleć i ter­min, lubo nud­ny, ma swo­je przy­jem­no­ści. Zwy­kle tam bywa do­brze, gdzie nas nie masz. Gdy się sześć lat ter­mi­nu, ra­czej nie­wo­li, skoń­czy­ły, do­staw­szy nowe suk­nie, do­syć bie­li­zny trzy­sta zło­tych na rękę, stół wspól­ny i za po­gar­dli­we „Ty” pięk­niej brzmią­ce „Pa­nie”, zda­wa­ło się, żem po­ło­wę świa­ta po­zy­skał. Jed­nak­że po upły­wie roku po­zna­łem, że moje 400 zło­tych pen­sji nie były tak za­spo­ka­ja­ją­ce, abym mógł tak swo­bod­nie jak w ter­mi­nie bę­dąc za­sy­piać. Ro­ze­szło się jak zwy­kle bywa, bo to grosz okrą­gły – a tu trze­ba cie­pło się ubrać, pięk­nie się ubrać, do te­atru zaj­rzeć. Gdy­by nie ta nie­wo­la, bo­daj­by to w ter­mi­nie! jem, śpię – drę spo­koj­nie, boć boso cho­dzić mi pryn­cy­pał nie da, a jeść kie­dy ze­chcę da­dzą.

Po­chleb­ny to jest stan dla mło­dzień­ca w świat wstę­pu­ją­ce­go: być su­biek­tem han­dlo­wym. Wstęp, wzię­tość i po­wa­ża­nie ma wszę­dzie i od każ­de­go, ro­zu­mie się, je­że­li sta­ra się być god­nym tego. A je­śli przy tym jest do­brze płat­nym, to mógł – by i do śmier­ci tak po­zo­stać nie szu­ka­jąc nie­pew­ne­go po­lep­sze­nia.

Ży­jąc bez roz­rzut­no­ści temu się do­syć wy­dzi­wić nie mo­głem, że ko­le­dzy moi z rów­ną pen­sją wię­cej się ba­wi­li, pięk­niej i kosz­tow­niej się ubie­ra­li. Może mie­li ja­kie ubocz­ne za­rob­ki, może więk­sze po­dar­ki do­sta­wa­li, może też i przy­kra­da­li? nie wiem i ba­sta! Tyle tyl­ko wiem, że przy wiel­kiej oszczęd­no­ści przez lat 4 uzbie­ra­łem du­ka­tów 20, za któ­re ku­pi­łem 2 becz­ki wina na przy­szłe za­ło­że­nie han­dlu.

Nie mogę tu nie nad­mie­nić, jak z ma­łe­go na po­zór fun­du­szu znacz­ne po­wo­li mogą wzro­snąć ka­pi­ta­ły, do­wo­dem tego kasa skład­ko­wa su­biek­tów han­dlo­wych w Kra­ko­wie: ci od pew­ne­go cza­su, każ­den rok­rocz­nie skła­da po 8 zło­tych pol­skich; ka­pi­tał już w roku 1836 oko­ło dzie­się­ciu ty­się­cy wy­no­sił. Z pro­cen­tów od tego ka­pi­ta­łu cho­rzy lub jaką nie­do­lą przy­ci­śnie­ni ko­le­dzy wspar­cie, lub osta­tecz­nie po­grzeb, otrzy­mu­ją.

Sto­sun­ki, w ja­kich go sta­no­wi­sko su­biek­ta sta­wia, na­strę­cza­ją spo­sob­ność po­zy­ska­nia wie­lu po­trzeb­nych i nie­po­trzeb­nych wia­do­mo­ści, już to przez czy­ta­nie roz­licz­nych ksią­żek, już to przez stycz­no­ści z wie­lu oso­ba­mi, do cze­go ob­fi­tość wol­ne­go cza­su naj­pierw­szą bywa po­mo­cą.

Ja wie­le wi­nien je­stem z tego ty­tu­łu wiel­kiej cier­pli­wo­ści za­cne­mu Mi­ko­ła­jo­wi Pacz­ko krew­ne­mu mego pryn­cy­pa­ła, któ­ry ją miał na każ­de moje py­ta­nia w ma­te­rii na­uko­wej od­po­wia­dać. Był to czło­wiek świa­tły, wdo­wiec, ro­dem Wę­gier; spo­so­biąc się do sta­nu du­chow­ne­go po­trze­bo­wał wpra­wy ję­zy­ka pol­skie­go, któ­rej przez bez­u­stan­ne nie­mal roz­ma­wia­nie ze mną na­by­wał, a ja ko­rzy­sta­łem z in­nych od nie­go wia­do­mo­ści, na któ­re cier­pli­wie od­po­wia­dał.

Więk­sza jesz­cze dla mnie swo­bo­da nada­rzy­ła się, gdy Igna­cy Pa­czy­gow­ski, syn mego pryn­cy­pa­ła, han­del dla sie­bie roz­po­czął, a ja do nie­go prze­sze­dłem. Świat otwar­ty, myśl we­so­ła, 20 lat skoń­czo­nych – była to praw­dzi­wa wio­sna ży­cia mego, był ze­nit mo­jej.mło­do­ści. Śpie­wa­łem, gra­łem, ba­wi­łem się, cały świat od­dy­chał dla mnie roz­ko­szą – cier­pie­nia nie zna­łem, chy­ba to, któ­re sam so­bie stwo­rzy­łem.URY­WEK HI­STO­RYCZ­NY

W domu jesz­cze ro­dzin­nym na­słu­cha­łem się do­syć opo­wia­dań ty­czą­cych się hi­sto­rii kra­ju na­sze­go, bo któ­ryż chło­pak z oko­lic Kra­ko­wa nie wie, co to jest Sas, Ko­stuc­ko, co Apo­le­on, któ­ryż nie wie, co zna­czy bat ko­zac­ki?

Ma­jąc tedy w han­dlu spo­sob­ność czy­ta­nia wie­lu ksią­żek, z nich do­wie­dzia­łem się, że kraj, któ­ry się te­raz Kró­le­stwem Pol­skim mia­nu­je, jest tyl­ko reszt­ką roz­szar­pa­nej daw­nej wiel­ko­ści,- jest to tyl­ko kna­ga szkie­le­tu, któ­rej prze­moc nie mo­gąc zu­peł­nie stra­wić, prze­rzu­ca­ła po­te­ru­jąc się nią, aż na ko­niec czas zbli­ża chwi­lę jej che­micz­ne­go roz­kła­du… Że gra­ni­ce Pol­ski od Mo­rza Bał­tyc­kie­go ku Czar­ne­mu, od Dnie­pru za Odrę się­ga­ły. Że ser­cem jej wiel­ko­ści i chwa­ły był Kra­ków, że prze­trwaw­szy wiel­kie ko­le­je na­ro­dów, sta­ła się na ko­niec (skut­kiem nie­zgo­dy moż­nych swo­ich oby­wa­te­li) łu­pem tych, któ­rych przez dłu­gie wie­ki swy­mi pier­sia­mi przed na­pa­da­mi bar­ba­rzyń­ców za­sła­nia­ła. Że w chwi­li ostat­nie­go swe­go ko­na­nia pod nie­do­łęż­nie wła­da­ją­cym kró­lem Sta­ni­sła­wem Au­gu­stem Po­nia­tow­skim, je­den naj­cno­tliw­szy z lu­dzi ku­sił się nada­rem­nie o wy­swo­bo­dze­nie ostat­ka kra­ju spod ob­cej prze­mo­cy, że z jego upad­kiem Pol­ska z rzę­du mo­carstw Eu­ro­py wy­kre­ślo­ną zo­sta­ła. Tym bo­ha­te­rem jest Ta­de­usz Ko­ściusz­ko (czy­taj jego ży­cie).

Skut­kiem póź­niej­szych wy­pad­ków, gdy zwy­cię­ski oręż Na­po­le­ona zno­sił i sta­no­wił, do swo­ich wiel­kich za­mia­rów, tro­ny – od­ży­ła cząst­ka Pol­ski pod na­zwą Wiel­kie­go Księ­stwa War­szaw­skie­go. A z jego upad­kiem, skut­kiem Kon­gre­su Mo­nar­chów w Wied­niu w r. 1815 to Księ­stwo sta­ło się zno­wu Kró­le­stwem Pol­skim pod opie­ką i pa­no­wa­niem wie­ko­pom­nej pa­mię­ci ce­sa­rza Alek­san­dra I. O Kra­ków snadź nie mo­gli się mo­nar­cho­wie po­go­dzić i zro­bi­li go wol­nym, nadaw­szy mu kon­sty­tu­cję (dzie­ło An­glii).

Do­pó­ki żył śp. Alek­san­der ce­sarz Ro­sji, bło­go­sła­wi­li Po­la­cy jego pa­no­wa­nie. Jego to wspa­nia­ło­myśl­ne­mu po­stę­po­wa­niu za­wdzię­cza po­tom­ność po­mnik, bo­ha­te­ro­wi Ko­ściusz­ce na gó­rze Si­kor­ni­ku, obok ka­plicz­ki Świę­tej Bro­ni­sła­wy ze skła­dek pu­blicz­nych z zie­mi w r. 1821–3 usy­pa­ny. By­łem i ja przy za­kła­da­niu owe­go, i ja tam garst­kę zie­mi sła­bą dło­nią rzu­ci­łem, nie poj­mu­jąc wów­czas dla­cze­go, tyl­ko sy­pa­łem, bo i wszy­scy sy­pa­li. Wi­dzieć to było ów dzień uro­czy­sty! I jak­że tu nie było brać się do ro­bo­ty, gdy po­waż­ni nasi pro­fe­so­ro­wie, rek­to­ry, ka­pła­ni, ofi­ce­ro­wie, wszel­kie­go sta­nu oby­wa­te­le, a na­wet pysz­nie stroj­ne damy, spie­szy­li się na wy­ści­gi, aby choć jed­ną tacz­kę, jed­ną ło­pa­tę, jed­ną czap­kę lub jed­ną brył­kę zie­mi na grób Ta­de­uszo­wi rzu­ci­li.

Po śmier­ci Alek­san­dra I w r. 1825 wstą­pił na tron ro­syj­ski a ra­zem pol­ski Mi­ko­łaj I. Hucz­no on na tron swój, bo przy od­gło­sie dział w ser­ca bun­tow­ni­ków skie­ro­wa­nych wstę­po­wał. Pe­stel, Mu­ra­wiew, Be­stu­żew i wie­lu in­nych sta­li się bła­gal­ną ofia­rą tego bun­tu – koń­mi nie­któ­rych roz­ry­wa­no…

Gdy ce­sarz Mi­ko­łaj rzą­dził Ro­sją, brat ce­sar­ski ksią­żę Kon­stan­ty, jako na­czel­ny wódz woj­ska pol­skie­go, 'wła­dał de­spo­tycz­nie kon­sty­tu­cyj­ną Pol­ską. Nie­god­ni po­chleb­cy i za­usz­ni­cy jego dla swe­go zy­sku czer­ni­li na­ród pol­ski przed nim i nie­uf­ność za­szcze­pia­li, skut­kiem któ­rej nie­chęć wzra­sta­ła, a ra­zem co­raz to więk­sza cze­re­da szpie­gów wła­dzę ota­cza­ła, taka gro­ma­da słu­żal­ców, aby się czyn­ną oka­zać w bra­ku praw­dzi­wych, fał­szy­wych się do­nie­sień do­pusz­cza­ła, skut­kiem cze­go wie­le mniej lub wca­le nie­win­nych ofiar wię­zie­nia lub Sy­bir za­peł­nia­ło.

Mó­wią, że to była ra­chu­ba po­li­tycz­na Ro­sji, aby so­bie niby to praw­nie przy­własz­czyć Pol­skę zre­wol­to­waw­szy ją wprzó­dy, ale się o mało nie prze­ra­cho­wa­ła. – Do­syć na tym, że na­ród ucie­mię­żo­ny wziął się w obro­nie wła­snych swo­bód do orę­ża.

Nie jest za­mia­rem ni­niej­sze­go pi­sma uryw­kom i drob­nost­kom po­świę­co­ne­go, opi­sy­wać ogół wsz­czę­tej, pro­wa­dzo­nej i za­koń­czo­nej re­wo­lu­cji, prze­cho­dzi­ło­by to po­nie­kąd moż­ność moją wy­świe­tle­nia ogó­łu czyn­no­ści, któ­re wie­lu świa­tłych mę­żów aż do szcze­gó­łów opi­sy­wa­li. Dla­te­go je­dy­nie ten lek­ki za­rys ogó­łu nad­mie­ni­łem, abyś po­jął, synu, w ja­kim prze­ko­na­niu o kra­ju na­szym i uspo­so­bie­niu umy­słu ude­rzy­ła nas jak­by iskra elek­trycz­na wia­do­mośćO RE­WO­LU­CJI W WAR­SZA­WIE

Gdy nas w Kra­ko­wie do­szła wia­do­mość o re­wo­lu­cji 29 li­sto­pa­da 1830 r., pa­trzy­li­śmy na to z za­dzi­wie­niem i po­kla­skiem – dzi­wiąc się zu­chwal­stwu przed­się­wzię­cia tak wiel­kie­go dzie­ła, po­kla­sku­jąc od­wa­dze kil­ku­dzie­siąt mło­dzie­ży tę re­wo­lu­cję wsz­czy­na­ją­cych, zdu­mie­wa­jąc się nie­do­łęż­no­ści i bez­czyn­no­ści ze stro­ny {Ro­sji. Co nas bar­dziej ma do­mysł ten na­pro­wa­dza­ło, ze ta­ko­wa re­wo­lu­cja nie­ja­ko z przy­zwo­le­niem Ro­sji roz­po­czę­tą zo­sta­ła, gdy­śmy się do­wie­dzie­li, że przed garst­ką uczniów szko­ły pod­cho­rą­żych, przy po­mo­cy puł­ku 4-go pie­cho­ty li­nio­wej, 12 ty­się­cy woj­ska ro­syj­skie­go uzbro­jo­ne­go w dzia­ła, broń i amu­ni­cję, na cze­le księ­cia Kon­stan­te­go z War­sza­wy w nie­ła­dzie pierzch­nę­ło!

Trzy bli­sko mie­sią­ce upły­nę­ło, a Ro­sja, czy to lek­ce­wa­żąc po­wsta­nie na­ro­du, czy ra­chu­jąc na nie­sta­łość Po­la­ków, czy­li też nie mo­gąc ze­brać sił od­po­wied­nich na­pręd­ce, na sa­mych ode­zwach do zre­wol­to­wa­ne­go na­ro­du swo­je czyn­no­ści ogra­ni­cza­ła, skut­kiem cze­go ko­rzy­sta­jąc Po­la­cy na cza­sie, mie­li spo­sob­ność sil­niej roz­pa­trzyć się w roz­po­czę­tym dzie­le, nadaw­szy po­wsta­niu cha­rak­ter na­ro­do­wy, ja­kim go Ro­sja przy­znać nie chcia­ła. Na ko­niec po róż­nych mniej, waż­nych utarcz­kach skon­cen­tro­wa­ne masy ar­mii ro­syj­skiej pod wo­dzą feld­mar­szał­ka Dy­bi­cza Za­bał­kań­skie­go ude­rzy­ły na nie­licz­ne i na­pręd­ce or­ga­ni­zo­wa­ne za­stę­py pol­skie w dniach 24 i 25 lu­te­go 1831 r. pod Pra­gą i Gro­cho­wem. Po ogrom­nej rze­zi z oby­dwóch stron, Po­la­cy sta­li się pa­na­mi pla­cu boju, a Ro­sja po­zna­ła, że jej ra­chu­ba zgnie­ce­nia masą tak zwa­nej garst­ki bun­tow­ni­ków jej na­dzie­je omy­li­ła Sku­tek tej wal­ki nie mógł jak tyl­ko sil­niej pod­nieść otu­chę na­ro­do­wą w spra­wie swo­jej. Niech to nie bę­dzie z ubli­że­niem wa­lecz­no­ści Po­la­ków, dali bo­wiem tego licz­ne do­wo­dy, ani z ujmą ho­no­ru za­słu­żo­ne­mu wo­jow­ni­ko­wi, któ­ry po­przed­nio w woj­nie prze­ciw Tur­cji chlub­ne po­zy­skał waw­rzy­ny, ale do­myśl­niej­si utrzy­my­wa­li, że Dy­bicz do­wo­dzo­ną masą swo­jej ar­mii po­wi­nien był zu­peł­nie za­gnieść garst­kę Po­la­ków. Że w ra­zie na­wet zu­peł­nej po­raż­ki ar­mii pol­skiej, sama lek­ko za­mar­z­nię­ta Wi­sła ta­mo­wa­ła­by dal­szy po­chód do sztur­mu sto­li­cy po­wstań­ców, a po mo­ście ani my­śleć – sło­wem, że nig­dy roz­trop­nie nie po­wi­nien był ata­ku od stro­ny Pra­gi roz­po­czy­nać. Wnio­sku­ję prze­to, że Dy­bicz w cza­sie po­przed­nie­go po­by­tu w Ber­li­nie dał się uwieść po­li­ty­kom tam ba­wią­cym, w za­mia­rze osła­bie­nia Ro­sji – i padł ofia­rą ła­two­wier­no­ści, wkrót­ce bo­wiem po­wo­ła­ny zo­stał do Pe­ters­bur­ga i żył nie­dłu­go. Ja­koż na tę sta­now­czą chwi­lę zwró­co­ne były oczy ca­łej Eu­ro­py, a po wal – ce 25 lu­te­go Po­la­cy zy­ska­li słusz­ny oklask ca­łe­go świa­ta i od tej epo­ki ostroż­niej­si na­wet i wię­cej wy­ra­cho­wa­ni uwie­rzy­li w moż­ność po­ko­na­nia Ro­sji i ze­wsząd spie­szy­li pod sztan­da­ry wol­no­ści pol­skiej. Wów­czas i ja po­rwa­ny zo­sta­łem tym wi­rem burz­li­wym, od­być mu­sia­łem tę go­rącz­kę na­ro­do­wą.

Nim ato­li przy­stą­pię do opo­wie­dze­nia róż­nych szcze­gó­łów owej epo­ki ty­czą­cych się, nad­mie­nić mu­szę z ko­lei, że oprócz pa­trio­ty­zmu było jesz­cze coś ta­kie­go, co mię w ten od­męt burz­li­wy po­pchnę­ło.MÓJ ROK DWU­DZIE­STY PIERW­SZY

W szó­stym i ostat­nim roku mego ter­mi­nu han­dlo­we­go ude­rzy­ła mię szcze­gól­nym i nie­do­świad­czo­nym spo­so­bem po­sta­wa pew­nej na lo­te­rią sta­wia­ją­cej [pa­nien­ki – było to wię­cej jak dwa lata przed re­wo­lu­cją. Sło­wem, w ca­łej mocy po­zna­łem to uczu­cie, któ­re­go tyl­ko nie­cno­tli­wie po­stę­pu­ją­cy wsty­dzić się może. Cały rok pie­ści­łem w so­bie ten tra­wią­cy ogień, a roz­pa­trzyw­szy się z roz­wa­gą nad lo­sem moim, zwa­żyw­szy nie­po­do­bień­stwo i nie­moż­ność za­pew­nie­nia losu przy­szłej żo­nie, w pro­sto­cie ser­ca mego osą­dzi­łem za naj­lep­szy po­stę­pek oznaj­mić pa­nien­ce i jej ro­dzi­com (o czym ani wie­dzie­li wprzó­dy), że ustę­pu­ję praw mo­ich sta­ra­ją­ce­mu się o jej rękę, gdyż nie mam pra­wa wy­ma­ga­nia, aby na mój i to nie­pew­ny los kil­ka lat ocze­ki­wać mia­ła.

W rok może po tym zrze­cze­niu, życz­li­wi moi przed­sta­wia­li mi cór­kę mego pryn­cy­pa­ła. Nie ufa­jąc tak na­głe­mu szczę­ściu z wol­na po­stę­po­wa­łem, a gdy w mło­dym ser­cu spo­strze­głem pew­ne wa­ha­nie się, wów­czas, gdy już pew­no­ścią cie­szyć mie­li­śmy się, dla uka­ra­nia nie­ja­ko jej po­zor­nej obo­jęt­no­ści, i dla za­dość­uczy­nie­nia po­wo­ła­nia syna oj­czy­zny – za­pi­sa­łem się na li­stę obroń­ców oj­czy­zny. Wten­czas do­pie­ro po­zna­łem jej całą dla mnie przy­chyl­ność, lecz nie chcąc się oka­zać śmiesz­nym i nie­sta­łe­go cha­rak­te­ru, po­spie­szy­łem z in­ny­mi, a mi­łość jej, Wik­tul­ki dro­giej, prze­wod­ni­czy­ła kro­kom wiel­kie­go do­świad­cze­nia, tak bar­dzo dla mło­dych po­trzeb­ne­go.WY­JAZD NA WOJ­NĘ

Trzy mie­sią­ce już od wsz­czę­tej re­wo­lu­cji upły­wa­ło – z po­cząt­ku trwo­ga, wąt­pli­wość – z jed­nej stro­ny prze­ko­na­nie o ogro­mie ma­te­rial­nej po­tę­gi dum­nej Ro­sji – z dru­giej uf­ność w do­brą spra­wę, pa­trio­tyzm i po­świę­ce­nie się, a tym sa­mym mo­ral­ną prze­wa­gę nad pierw­szą, do tego wol­no­ścią dru­ku do wy­so­kie­go stqp­nia roz­bu­dza­ną – wszyst­ko to wy­wo­ła­ło pe­wien szał nie­po­ha­mo­wa­ny nie tyl­ko w na­szym na­ro­dzie, ale w ca­łej Eu­ro­pie, a mia­no­wi­cie u na­ro­dów, któ­re by rade były wi­dzieć zmniej­szo­ną po­tę­gę Pół­no­cy. Do­daw­szy do tego wie­ści za wie­ścia­mi o do­ko­na­nych czy­nach bo­ha­ter­skich na­szych bra­ci, mia­no­wi­cie w owych sta­now­czych dniach ostat­nich lu­te­go, to mó­wię, po­wo­do­wa­ło, że w kim tyl­ko krew pol­ska pły­nę­ła, wszyst­ko to bie­gło na obro­nę dro­giej oj­czy­zny, opusz­cza­jąc obce na­wet sze­re­gi mia­no­wi­cie z Ga­li­cji i Po­znań­skie­go z ca­łym rynsz­tun­kiem wo­jen­nym, przez na­je­żo­ne ba­gne­ta­mi gra­ni­ce spie­szy­li po­więk­szać sze­re­gi 'brat­nie. I nasz Kra­ków mimo neu­tral­no­ści, jak się nasi opie­ku­no­wie wy­ra­zi­li „do pew­ne­go stop­nia po­dzie­lał obłęd ogó­łu”, skut­kiem któ­re­go wy­wią­zał się i przy­ło­żył dziel­nie do po­trze­by na­ro­do­wej w każ­dym wzglę­dzie, a mia­no­wi­cie w do­star­cze­niu licz­nych wo­jow­ni­ków, któ­rzy co­dzien­nie spie­szy­li ma­sa­mi po­więk­szyć za­stę­py wol­no­ści.

Trud­ny za­iste wy­bór i wal­ka na­mięt­no­ści mię­dzy wy­god­nym by­tem a po­świę­ce­niem się dla ogó­łu, dla do­bra oj­czy­zny… Dwu­dzie­sty trze­ci rok roz­kwi­ta­ją­ce­go ży­cia, roz­bu­dzo­ne­go sil­ną a czy­stą mi­ło­ścią, któ­rej za­pę­dy po­wstrzy­ma­łem wpraw­dzie, ale któ­rej zni­we­czyć nie było w mocy mo­jej. Na­dzie­ja po­łą­cze­nia się wkrót­ce z na­rze­czo­ną, któ­rej 20-ty­się­ez-ny po­sag za­pew­niał byt wy­god­ny i nie­za­wi­sły w za­wo­dzie han­dlo­wym. Oba­wa utra­ty upew­nio­nych na­dziei, wy­obra­że­nie mo­żeb­ne­go ka­lec­twa, nie­wy­gód, a naj­mniej – cięż­kiej gdzie w ko­pal­niach Sy­bi­ru z dala od oj­czy­zny, nie­wo­li. Aby te wszyst­kie oględ­no­ści prze­wa­żyć, po­trze­ba,było tak sil­ne­go uczu­cia, ja­kim jest uczu­cie „mi­ło­ści oj­czy­zny”, aby raz po­sta­no­wić i wy­rzec „idę!” i do­trzy­mać tego sta­tecz­nie.

W ostat­nich prze­to dniach lu­te­go 1831 r., po­łą­czyw­szy się z gro­nem daw­nych to­wa­rzy­szy szkol­nych, a te­raz uczni koń­czą­cych na­uki w Aka­de­mii Kra­kow­skiej w.roz­licz­nych, za­wo­dach na­uko­wych, po­sta­no­wi­li­śmy w gro­nie oko­ło 50-ciu od­być wspól­ną po­dróż do War­sza­wy. Ale po ob­li­cze­niu się z za­so­ba­mi na 46-mi­lo­wą po­dróż w po­rze tę­giej zimy oka­za­ło się, że 3/4 gro­na na­sze­go nie było bo­gat­sze od wró­bla swo­bod­nie la­ta­ją­ce­go, cze­mu za­ra­dza­jąc prze­my­słem, li­cząc na chwa­leb­ny i wro­dzo­ny kra­ko­wia­nom pa­trio­tyzm, wię­cej uzdat­nie­ni z na­sze­go gro­na umy­śli­li ode­grać na sce­nie na­ro­do­wej wi­do­wi­sko na ko­rzyść i fun­dusz po­dró­ży na­szej. Sku­tek od­po­wie­dział ży­cze­niu: ko­cha­na pu­blicz­ność zgro­ma­dzi­ła się tłum­nie, grę nie­wpraw­nych ak­to­rów, miast słusz­ne­go wy­gwiz­da­nia, ob­sy­py­wa­ła okla­ska­mi za­do­wo­le­nia, a re­zul­tat tego po­my­słu było 2000 zło­tych, do­sta­tecz­ne na uzbro­je­nie ja­kie ta­kie i po­dróż całą.

Ze­braw­szy się za­tem w dniu ozna­czo­nym do wy­jaz­du w ko­ście­le ka­te­dral­nym na Zam­ku, po wy­słu­cha­niu mszy świę­tej przed ob­ra­zem ukrzy­żo­wa­ne­go Zba­wi­cie­la w głów­nym oł­ta­rzu… do­bvw­szv sta­ro­bol­skim zwvcza­iem w cza­sie czy­ta­nia świę­tej Ewan­ge­lii sza­bli dla oka­za­nia, ja­ko­śmy go­to­wi nimi bro­nić wia­ry i oj­czy­zny, po kil­ku prze­mo­wach za­cne­go du­cho­wień­stwa, po­świę­ce­niu sztan­da­ru – orła bia­łe­go na tle ama­ran­to­wym – od­pro­wa­dze­ni zo­sta­li­śmy w tłu­mie przy­ja­ciół i mi­łych każ­de­mu osób wpo­śród śpie­wów i ka­pe­li mi­li­cji kra­kow­skiej do Prąd­ni­ka, skąd w dal­szą nie­ba­wem pu­ści­li­śmy się dro­gę, że­gna­jąc ostat­nią łzą rzew­ną nik­ną­cy z góry Mi­cha­ło­wie ko­cha­ny Kra­ków.PO­DRÓŻ DO WAR­SZA­WY

Z po­wo­du śnież­nych za­mie­ci i na­głych roz­to­pów śnie­gu nie­po­do­bień­stwem było przed­się­brać pie­szej po­dró­ży. Wy­ro­bi­li­śmy za­tem u wła­dzy wol­ność uży­cia pod­wód wo­zo­wych – trud­ność ze­bra­nia ta­ko­wych na za­wo­ła­nie, a czę­sto błot­ni­ste dro­gi opóź­nia­ły nasz po­śpiech bar­dzo.

Po­dróż na­szą skie­ro­wa­li­śmy na Mie­chów, Wo­dzi­sław, Kiel­ce, Szy­dło­wiec, Ra­dom, Gró­jec, Ra­szyn. Z tej po­dró­ży pa­mięt­ne są tyl­ko sprzecz­ki o pierw­szeń­stwo do­wódz­twa tego od­dzia­łu, co do­wo­dzi, ze i naj­czyst­szej spra­wie wi­do­ki oso­bi­ste zdol­ne są za­mą­cić czy­stość po­świę­ce­nia. Pa­mięt­ne mi jest opar­cie się w Kiel­cach, jed­ne­mu prze­ciw 20-tu w gło­so­wa­niu na no­we­go do­wód­cę, któ­rzy chcie­li mię zna­glić na swo­ją stro­nę do­byw­szy pa­ła­szy z okrzy­kiem „po­rą­bać go!!” – wszak­że słusz­ność prze­mo­gła, ja zo­sta­łem przy try­um­fie.

Pu­sta­ki na­sze wy­rą­ba­li w Szy­dłow­cu na­pis w ka­mie­niu na ra­tu­szu za­miesz­czo­ny, że „za pa­no­wa­nia Naj­ja­śniej­sze­go Mi­ko­ła­ja był od­no­wio­ny”, za co bar­dzo na sie­bie pana bur­mi­strza obu­rzy­li.

W ogó­le po­dróż na­sza z Kra­ko­wa do War­sza­wy dwa ty­go­dnie trwa­ła. Wszy­scy oby­wa­te­le i wie­śnia­cy przyj­mo­wa­li nas bar­dzo uprzej­mie i go­ścin­nie, ale co do urzęd­ni­ków spo­ty­ka­li­śmy znacz­ną obo­jęt­ność a na­wet nie­chęć, mia­no­wi­cie trud­ność w do­star­cza­niu nam pod­wód, że nie­raz ukry­te­go pana bur­mi­strza dłu­go wy­szu­ki­wać było po­trze­ba i nie­mal przy­mu­szać go do wy­da­nia roz­ka­zów.PRZY­BY­CIE DO WAR­SZA­WY

Po zmien­nej, raz nud­nej, to we­so­łej po­dró­ży, zdą­ży­li­śmy na ko­niec do celu ży­czeń na­szych, a wy­po­cząw­szy nie­co w Ho­te­lu Wi­leń­skim przy uli­cy Bie­lań­skiej i tam przez wła­ści­ciel­kę hoj­nie przy­ję­ci, przed­sta­wi­li­śmy się Skrzy­nec­kie­mu, Na­czel­ne­mu Wo­dzo­wi Siły Zbroj­nej Na­ro­do­wej w pa­ła­cu Na­miest­ni­ków, od któ­re­go naj­uprzej­miej przy­ję­ci – z uwa­gi na uzdat­nie­nia na­sze otrzy­ma­li­śmy wszy­scy sto­pień pod­ofi­ce­ra w puł­kach, któ­re so­bie po­dług upodo­ba­nia obie­rze­my. Ja­koż uzy­skaw­szy no­mi­na­cje, cho­ciaż nam miła była swo­bo­da ce­lem roz­pa­trze­nia się w ogrom­nej i nie zna­nej nam sto­li­cy, cho­ciaż, mó­wię, zy­ska­ne nie­za­słu­żo­ne stop­nie pod­ofi­cer­skie cią­żyć się nam zda­wa­ły, po­śpie­szy­li­śmy ato­li nie­ba­wem w chęt­ne obo­wiąz­ki, tak dla ćwi­cze­nia się w ro­bie­niu bro­nią, jak nie­mniej ko­rzy­sta­nia z otrzy­ma­ne­go żoł­du – kie­sze­nie bo­wiem na­sze ka­ducz­nie nam się po­wy­próż­nia­ły. A co do mnie, ja mią­łem tę przy­jem­ność, że ja­dąc na go­łym wo­zie ostat­niej nocy do War­sza­wy, cały mój tło­mo­czek z bie­li­zną itd. zgu­bi­łem!

Sprze­daw­szy za­tem bur­kę, kon­fe­de­rat­kę z pa­wim piór­kiem i nie­zdat­ny do pie­cho­ty wy­bor­ny pa­łasz, przy­wdzia­łem chlub­ny mun­dur czwar­te­go puł­ku pie­cho­ty li­nio­wej i wszyst­kie jego ko­le­je do skoń­cze­nia kam­pa­nii po­dzie­la­łem.WOJ­NA

Opi­su­jąc je­dy­nie szcze­gó­ły do­ty­kal­ne oczom moim, niech czy­tel­nik nie wy­ma­ga ani się spo­dzie­wa zna­leźć tu hi­sto­rię na­szej wal­ki za oj­czy­znę pod­nie­sio­nej, do tego bo­wiem ani ma­te­ria­łów nie po­sia­dam, ani zdol­no­ści nie czu­ję – ra­dzę ra­czej czy­tać Moch­nac­kie­go i in­nych wie­lu.

Wdziaw­szy mun­dur w po­ło­wie mar­ca na­słu­cha­łem, się do­syć opo­wia­dań co do­pie­ro od­by­tej strasz­li­wej wal­ki za Pra­gą pod Gro­cho­wem, po któ­rych to sro­gich za­pa­sach wol­no­ści z de­spo­ty­zmem oby­dwie stro­ny spo­czy­wa­ły dla na­bra­nia no­wych sił do no­wych na śmierć i ży­cie za­pa­sów. Tym­cza­so­wo na war­tach i po­ste­run­kach wpra­wia­li­śmy się no­wo­za­cięż­ni w służ­bę woj­sko­wą. Co dzień parę ba­ta­lio­nów od­by­wa­ło na Pra­dze taki po­ste­ru­nek w ob­li­czu ca­łej ar­mii nie­przy­ja­ciel­skiej, bro­niąc szań­ców przed­mo­sto­wych. Bę­dąc raz na po­dob­nym po­ste­run­ku w dru­gim ba­ta­lio­nie te­goż puł­ku, chcie­li nam Mo­ska­le wy­pła­tać fi­gla: mie­li nam przez zni­we­cze­nie mo­stu na Wi­śle od­ciąć od­wrót a nas wy­ciąć do nogi. W tym celu pu­ści­li na Wi­śle parę stat­ków ob­ła­do­wa­nych ma­te­ria­ła­mi pal­ny­mi, gra­na­ta­mi itp., aleć szczę­śli­wym dla nas zda­rze­niem stat­ki się w bie­gu za­trzy­ma­ły i za­pa­li­ły; tyl­ko huk pę­ka­ją­cych bomb po­bu­dził nas do lep­szej,czuj­no­ści oko­ło pół­no­cy – i noc spo­koj­nie upły­nę­ła.

Nie­dłu­go też cze­ka­li­śmy na upra­gnio­ną chwi­lę zmie­rze­nia się z nie­na­wi­dzo­nym wro­giem. Ostat­nie­go mar­ca od pół­no­cy cała pra­wie siła na­sze­go woj­ska to­czy­ła się po wy­sła­nym gru­bo sło­mą wi­śla­nym mo­ście. Sko­ro świt po­su­wa­ły się ko­lum­ny na­sze w szy­ku bo­jo­wym wśród gę­stej mgły (w kie­run­ku nie­przy­ja­cie­la. Wkrót­ce huk dział i ręcz­nej bro­ni zwia­sto­wał pierw­sze spo­tka­nie. Nie­za­dłu­go na­przód marsz i nad­cho­dzą­ce tłu­my nie­wol­ni­ków, ma­ją­ce na swych gu­zi­kach nr 100, i masy za­pa­sów wo­jen­nych, wor­ki amu­ni­cji itp. były pięk­ną za­po­wie­dzią na dzień ten cały. Ko­lum­ny na­sze skła­da­ją­ce dru­gą li­nię bo­jo­wą po­stę­po­wa­ły wciąż aż do po­łu­dnia za ustę­pu­ją­cym i roz­bi­tym przez na­sze przed­nie ko­lum­ny nie­przy­ja­cie­lem, spo­ty­ka­jąc raz po raz masy tru­pów w le­si­stej i ba­gni­stej oko­li­cy. Oko­ło po­łu­dnia zmie­ni­li­śmy się, ko­lum­ny na­sze przed­nie po­zo­sta­ły w tyle, a my zno­wu na­cie­ra­li­śmy na nie­przy­ja­cie­la. Tym­cza­sem nie­przy­ja­ciel, co­fa­jąc się wciąż po szo­sie, a zna­la­zł­szy wy­god­ną po­zy­cję do roz­wi­nię­cia sił swo­ich pod Waw­rem i Dem­bem sta­wił nam dziel­nie czo­ło. Po­zy­cja na­sza wy­pa­dła w grun­cie ba­gni­stym, kon­ni­ca z trak­tu zejść nie mo­gła. Mimo wszak­że to tak dziel­nie pie­cho­ta na­sza się spra­wi­ła, że 12 dział o 12-fun­to­wych ku­lach przy za­pa­da­ją­cym zmro­ku i plac boju od nie­przy­ja­cie­la czy­sty – były tro­fe­ami zwy­cię­stwa dnia tego.

Jest to coś wiel­kie­go i nie­po­dob­ne do opi­sa­nia stać kil­ka­na­ście go­dzin pod gra­dem kul pie­kiel­nie szu­mią­cych i gra­na­tów wście­kle war­czą­cych, ro­ko­szu­ją­cych, wśród ko­lumn pę­ka­ją­cych, a naj­go­rzej, gdy taki gra­nat przy­to­czyw­szy się przed front ko­lum­ny ka­zał dłu­go cze­kać na swo­je pęk­nię­cie lub, co gor­sza, nie pęk­nął wca­le. Do­pie­roć do­stał mnó­stwo prze­kleństw za za­wód i próż­ną oba­wę!… Frasz­ka te drob­ne osy – tak na­zy­wa­li wo­ja­cy świst kul ka­ra­bi­no­wych.

Nie­przy­ja­ciel z koń­mi i przod­ka­mi od ar­mat ze­mknął. Mu­sie­li­śmy sami sobą ar­ma­ci­ska przez bło­ta i grunt mo­kry do go­ściń­ca cią­gnąć. Szło nam to ze śpie­wa­niem, ale nas przy tej pra­cy ciem­na noc za­sko­czvła… co nie do­zwo­li­ło da­lej ści­gać nie­przy­ja­cie­la. Po­wa­la­ni, po­smo­le­ni dy­mem pro­chu, wi­ta­li się ra­do­śnie zna­jo­mi: „Ty ży­jesz? i ty ży­jesz?” – i ga­wę­dząc ocho­czo tu­li­li się wko­ło roz­ło­żo­nych na mo­krej zie­mi ognisk.

Cały dzień, bę­dąc w ru­chu, nie czu­łem utru­dze­nia, ale spo­cząw­szy na wil­got­nej zie­mi, a nie ma­jąc się czym roz­grzać, do­sta­łem drże­nia w ca­łym cie­le i fe­bry z wiel­kim bó­lem gło­wy, co mię spo­wo­do­wa­ło do za­mel­do­wa­nia le­ka­rzo­wi puł­ko­we­mu, któ­ry uznał po­trze­bę uda­nia się z cho­ry­mi do War­sza­wy, co mia­ło na­stą­pić rano. Ale ja chcąc so­bie ulżyć jako tako, gdyż usnąć nie mo­głem od zim­na, wziąw­szy broń swo­ją i pa­ku­nek; po­sta­no­wi­łem nie cze­kać rana, ale za­raz na mocy udzie­lo­nej kar­ty zdą­żać ku War­sza­wie, a gdy się cho­dem roz­grze­ję albo utru­dze­niem zmor­du­ję, rzu­cić się gdzie pod krza­kiem przy­najm­niej w su­chym miej­scu. I rze­czy­wi­ście ru­szy­łem z noc­ne­go obo­zu w kie­run­ku, jak po ciem­niuch­nej nocy miar­ko­wa­łem, ku trak­to­wi. Ale może po go­dzin­nej mo­zol­nej prze­pra­wie to ba­gni­skach, to krza­kach, to uty­ka­niu na ję­czą­cych i ko­na­ją­cych tru­pach – za­miast spo­dzie­wa­ne­go go­ściń­ca na­po­tka­łem ba­gni­stą po­lan­kę, czy­li miej­sce ob­szer­ne po­mię­dzy la­sa­mi. Nie wie­dząc co da­lej po­cząć, wszedł­szy w krza­ki na nowo umy­śli­łem tu noc prze­pę­dzić, ale za­snąć nie­po­dob­na. Idę zno­wu da­lej. Wtem gdy z krza­ków rzad­kich mam na po­przecz­ną dro­ży­nę wy­cho­dzić, usły­sza­łem na­głe zbli­ża­nie się kil­ku jeźdź­ców! Ja­kąś nadzwy­kłą prze­ję­ty trwo­gą, ni się cof­nąć, ni ucie­kać, a coś rni szep­nę­ło do ser­ca: „Może to Mo­ska­le”, rzu­cam się za­tem twa­rzą na zie­mię. Jeźdź­cy też obok mej gło­wy prze­pa­dli, tyl­ko pia­skiem spod ko­pyt koń­skich po czap­ce za­sze­le­ścia­ło! Sły­sza­łem ich mowę ale z trwo­gi i w szyb­kim prze­lo­cie, czy nasi, czy Mo­ska­le, nie zro­zu­mia­łem. Dłu­go nie śmia­łem pod­nieść gło­wy w oba­wie, czy któ­ry nie stoi nade mną. Pod­nió­sł­szy się wresz­cie na ko­la­na, ser­decz­nie po­dzię­ko­wa­łem Bogu, że mię w tak nie­spo­dzie­wa­nej przy­go­dzie ra­to­wał.

Cho­ciaż przy­pusz­cza­łem, że tą dró­ży­ną do­szedł­bym za­pew­ne do celu, ale tym spo­tka­niem prze­ra­żo­ny, wo­la­łem się za­pu­ścić w naj­więk­szą gę­stwi­nę lasu i tam pod kupą prze­gni­łe­go za­ko­paw­szy się chru­stu, znu­żo­ny tru­dem i dwu­dnio­wym nie­wcza­sem za­sną­łem na chwi­lę, lecz mię co mo­ment bu­dzi­ły pę­ka­ją­ce gra­na­ty, któ­re wśród ca­ło­dnio­we­go boju sły­sza­łem. Gdy się zbu­dzi­łem, już było bar­dzo wid­no – ze­ga­rek mia­łem przy so­bie.

Przy bla­sku dnia ła­twiej mi było kie­ro­wać kro­ki moje. Po wyj­ściu z gę­stwi­ny na­po­tkaw­szy dro­ży­nę spie­szy­łem nią w na­dziei spo­tka­nia ja­kiej ży­wej du­szy, aby mi dro­gę wska­za­ła.

Ale nie­ma­ło zdzi­wi­ły mię w każ­dym nie­mal kro­ku świe­żo po­ści­na­ne i po­przek dro­gi po­wa­la­ne drze­wa, a na jed­nym z nich za­sta­łem sie­dzą­ce­go zbroj­ne­go Mo­ska­la!

Z nie­uf­no­ścią, uda­jąc wszak­że za­ufa­nie, zbli­ży­łem się do nie­go, a usiadł­szy z nim py­ta­łem się, co tu robi. On od­po­wie­dział, ze za swo­imi idzie. Nie chcąc mu dać po­znać, że błą­dzę, o czym istot­nie nie wie­dzia­łem, ra­dzi­łem mu, aby się ze mną udał do War­sza­wy, a wi­dząc, że tyl­ko kiw­nął gło­wą i nie­spiesz­no mu nig­dzie, opu­ści­łem go dą­żąc w dal­szą dro­gę obej­rzaw­szy się wszak­że kil­ka razy, czy nie mie­rzy 'bro­nią do mnie, abym mu mógł od­wet uczy­nić bez na­pa­ści. Las się też wła­śnie koń­czył nie­da­le­ko, a mię­dzy cha­ta­mi uwi­ja­li się w sza­rych suk­ma­nach i wy­so­kich ba­ra­nich czap­kach chło­pi. Gdy się wię­cej ku wsi zbli­ży­łem, spo­strze­gam nad po­dziw od­dział kon­ni­cy mo­skiew­skich dra­go­nów za­ję­tych roz­bi­ja­niem kufy z wód­ką.

Ci do­strze­gł­szy mię – trzech do­sia­da koni i pę­dzą ku mnie z wy­mie­rzo­ny­mi jan­czar­ka­mi wo­ła­jąc: „Ki­nij rużu! Kry­czy par­don!…” Ale ja wpadł­szy w tak nie­spo­dzie­wa­ną mat­nię, trzy­ma­jąc mój ka­ra­bin na ra­mie­niu, ani par­do­nu krzy­czę, ani bro­ni ci­skam, my­śląc so­bie, niech się dzie­je Two­ja wola, Boże! Oni też ob­sko­czyw­szy mię – je­den z nich wy­rwał mi ka­ra­bin I wy­strze­lił z nie­go nad moją gło­wą, gdy dwaj dru­dzy trzy­ma­li mię za ra­mio­na jak wil­ki w szpo­nach owcę. Tak wio­dąc mię opie­ra­ją­ce­go się po­mię­dzy koń­mi mó­wi­li mi: „Ty już nasz!” – a chłop je­den pi­ja­ny po­py­chał mię z tyłu, abym szedł prę­dzej, przy czym czę­sto­wa­li mię z ma­nie­rek swo­ich wód­ką.

Nie poj­mu­ję, do­kąd mię pro­wa­dzić mie­li, ale złe chcia­ło, że je­den z nich krzyk­nął trwoż­li­wie: „La­chy idu, La­chy idu!” – i cią­gnąc mię, przy­spie­sza­li kro­ku. To mi po­da­ło myśl wy­rwa­nia się z ich rąk, a że lasy były wo­ko­ło, a oni do­brze pi­ja­ni, za­tem uda­jąc po­tknię­cia szarp­ną­łem się do­brze, ale Mo­skal trzy­mał jesz­cze le­piej. To szarp­nię­cie było dla mnie wy­ro­kiem śmier­ci… Po­rwał bo­wiem za jan­czar­kę i tak mię ugo­dził kol­bą w gło­wę, że pa­dłem zbro­czo­ny krwią na zie­mię. Dwóch było przy mnie, ze­sko­czyw­szy z koni po­na­wia­li jesz­cze cio­sy kol­ba­mi, ale czy pi­jań­stwem osła­bio­ne ręce, czy już uwa­ża­li, że mam do­syć, nie­dłu­go pa­stwi­li się nade mną, za­braw­szy się do odzie­ra­nia mnie z su­kien. Przy roz­ry­wa­niu tych­że do­strze­gł­szy sa­lon­ki u mun­du­ru srebr­ne, ze­ga­rek, ko­szu­lę bia­łą – „Wot ma­sze­nik-zmien­nik, pod­cho­rą­ży” – krzy­cze­li. Gdy tak mię ope­ro­wa­li, ja uda­jąc pra­wie nie­ży­we­go, z za­mru­żo­ny­mi ocza­mi cze­ka­łem koń­ca le­żąc na zie­mi. Wtem sły­szę gro­mią­cy głos nad sobą: „Wot su­kin­sy­ny! za­ka­ta­li­ście czo­ło­we­ka” – na co od­zy­wa się mój zbój­ca: „On do nas stre­lał”. Na któ­re bło­gie wy­ra­zy, bu­dząc się niby z le­tar­gu otwie­ram oczy i mó­wię, że kła­mie, bo on sam z mej bro­ni nad moją gło­wą strze­lił, co też mój nad­spo­dzie­wa­ny obroń­ca po­twier­dził mó­wiąc: „Bre­szysz, su­kin­syn! on mnie miał jed­ne­go a nie stre­lał, a do was dzie­się­ciu miał­by stre­lać'. Wów­czas po­znaw­szy w wy­baw­cy moim owe­go Mo­ska­la sie­dzą­ce­go na le­żą­cym drze­wie w le­sie, po­wsta­łem, na­zwa­łem ich ra­bu­sia­mi i zbój­ca­mi, żą­da­łem zwro­tu za­bra­nych rze­czy i pro­wa­dze­nia się do ko­men­dy. Ale ci ma­jąc już kosz­tow­no­ści w rę­kach, nie dba­jąc o nie­wol­ni­ka po­wsia­da­li na koń i drap­nę­li je­den po dru­gim a ja zo­sta­łem sa­mo­wtór z owym Mo­ska­lem le­śnym. Py­tam się go więc: i cóż bę­dzie­my da­lej ro­bić? – „Stu­paj, kudy cho­czysz,” – Ko­rzy­sta­jąc więc z tego bio­rę moją po­rzu­co­ną broń z zie­mi, ale mi jej brać nie dał, tyl­ko ją w mo­ich oczach prze­trą­cił 'o zie­mię, stem­pel tyl­ko za­miast la­ski wziąć do­zwo­liw­szy. Ro­ze­szli­śmy się każ­dy w swą stro­nę.

Wstą­piw­szy do pierw­szej spo­tka­nej cha­łu­py w celu przy­tuł­ku, do­pó­ki się snu­ją­ce od­dzia­ły ko­za­ków i in­nych Mo­ska­li nie prze­wi­ną, wzbu­dzi­łem wiel­kie w ko­bie­tach po­dzi­wie­nie nie mo­gą­cych po­jąć, ja­kim spo­so­bem wy­do­sta­łem się z rąk Mo­ska­li.

Tam ob­ja­śnio­no mię, że ja uda­jąc się spod Waw­ru, nie ku War­sza­wie, ale w kie­run­ku ucie­ka­ją­ce­go nie­przy­ja­cie­la zdą­ża­łem, tyl­ko nie w śro­dek jego ar­mii, ale po le­wym ucie­ka­ją­ce­go skrzy­dle. Tym spo­so­bem, gdy, jak mó­wią, nasz wódz nie spie­szył ko­rzy­stać z po­raż­ki nie­przy­ja­cie­la, ja je­den ści­gać go po­spie­szy­łem…

Ran­ny, osła­bio­ny i głod­ny w Wiel­ki Czwar­tek zja­dłem tro­chę ka­pu­sty ja­ło­wej, kwa­śnej. Ko­bie­ty się tur­bo­wa­ły, gdzie mię ukry­ją. Ja się rzu­ci­łem na bar­ło­giem po­sła­ne łóż­ko, ma­jąc za­wi­nię­tą zbro­czo­ną gło­wę. Wszedł nie­ba­wem i zbroj­ny Mo­skal, zrzu­cił pa­ku­nek z sie­bie, broń po­sta­wił i wpa­ko­wał się obok mnie w sze­ro­kie łoże i wkrót­ce za­snął. Wy­su­ną­łem się lek­ko za nie­go, obej­rza­łem jego broń na­bi­tą, róż­na myśl prze­su­nę­ła mi się po gło­wie. Bu­dzę go: „Spiesz, bo nasi idą”. Pod­niósł gło­wę i rzekł: „Ciort niech i wa­szych, i ho­su­da­ra wo­zmie, mnie jest wsio jed­no”– i po­ło­żył gło­wę na po­wrót, a ja po­my­śliw­szy, że nie­wiel­ka ho­su­dar bę­dzie miał z nie – go po­cie­chę, po­spie­szy­łem na­prze­ciw nad­cho­dzą­cym za­stę­pom na­szym, a wkrót­ce z ran­ny­mi i cho­ry­mi za­bra­ny do do­roż­ki, oko­ło pół­no­cy w War­sza­wie sta­ną­łem.TU­ŁAC­TWO

Po przej­ściu jed­nych na­szych kor­pu­sów do Prus, in­nych do Ga­li­cji, gdy już wszel­kie na­dzie­je ra­tun­ku oj­czy­zny na ten raz upa­dły, ty­sią­ce na­szych bra­ci roz­sy­pa­ło się po ca­łej kuli ziem­skiej, aby się uża­lić na­ro­dom o krzyw­dach nam czy­nio­nych. I ja lubo w Kra­kow­skiem uro­dzo­ny, aby unik­nąć wszak­że prze­śla­do­wań cza­so­wych i nie być solą w oczach nie­przy­ja­cie­la, zna­la­złem spo­sob­ność uda­nia się za Kar­pa­ty w kra­inę dziar­skich Wę­grów. Za­pał, z ja­kim każ­den no­szą­cy imię Po­la­ka w - owym cza­sie wszę­dzie a wszę­dzie był przyj­mo­wa­ny, prze­cho­dzi wszel­kie opi­sa­nie, był to dro­gi bal­sam na nie­zgo­jo­ne rany cia­ła i ser­ca pol­skie­go. Zwol­na szał prze­mi­nął jak wszyst­kie dzie­je tego świa­ta. Nie­mniej przy­czy­ni­ło się do tego nad­uży­cie wie­lu próż­nia­ków, przy­bie­ra­ją­cych oszu­stów imię nie­szczę­śli­we­go ro­da­ka, wresz­cie tę­sk­no­ta do kra­ju uczy­ni­ły nie­jed­ne­mu bar­dzo gorz­kim ten kęs po­da­ny go­ścin­ne­go chle­ba, ja może ze wszyst­kich naj­kró­cej po­trze­bu­jąc kar­mie­nia się nim, naj­mniej mam spo­sob­no­ści uża­la­nia się na nie­go. Ale bied­ni nie­ste­ty tu­ła­cze za­cząw­szy od Sy­bi­ru, Kau­ka­zu, Sy­rii, Al­gie­ru, Ame­ry­ki i An­glii, a nie­szczę­śli­wie może, któ­rzy za­miesz­ku­ją kra­je za­chod­nio­eu­ro­pej­skie lub są­sied­nich Nie­miec for­te­ce… albo na ko­niec ci, któ­rzy zwąt­piw­szy po­szli w służ­bę – za­prze­daw­szy się wro­go­wi oj­czy­zny.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: