- W empik go
Zborowscy. Tom 2 - ebook
Zborowscy. Tom 2 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 311 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ciły, wirowały ciężarne rozpacza i gniewem myśli. Przypadł on jak błyskawica ze swoją strażą do komnaty w zamku Zborowskim, uderzył nogą w drzwi, pękły skubie: nie długo tam zagrzał i pobiegł do Piekar. Na ten zgiełk, rżenie koni, wybiegła w przestrachu, z rozwianym włosem piękna Katarzyna, wyciągnęła białe rączki chcąc niemi objąć kochanka, lecz odepchnął ją od siebie, rzucił sic w krzesło, jak tur długą ucieczką przed myśliwemi znękany i kazał zbierać się młodej wdowie do podróży. Ze drżeniem stała przed Samuelem kochanka, niebieskie oczy utkwiła z niedowierzaniem w Zborowskiego, który dziko poglądał na swoich towarzyszy zajętych wychylaniem kielichów i on chciałby zalać winem pamięć świeżo spełnionego czynu. Rozjątrzony na siebie, na cały świat, nie pojrzał nawet na lubieżne łono Kasi, na ten ponętny nieład pięknej kobiety, kiedy w roztargnieniu sród nocy, w lekkim stroju pojawia się łakomym oczom kochanka. Burza namiętności szumiała w duszy Samuela; rozpaczy wzrokiem poglądał na tłum wdzięków, wszystko mu było obojętne, co dawniej budziło w nim zapały. Powtórzył jeszcze rozkaz spiesznego odjazdu, a Katarzyna z boleścią w sercu, złożywszy pocałunek na piękne czoło wywołanca, w milczeniu zabierała sie opuścić własny dworek bez szemrania i nie wiedząc, jakie znowu zamiary lub szalone myśli, rozwiały nadzieję pojenia się spokojem ukochanego Samuela. Bo tez jak wiatr stepowy był umysł Zborowskiego: to niósł spiekłe żądze Afryki, to ziębił lodowatym powiewem Kamczatki, znała Katarzyna te huragany rozdmuchane nieszczęściem, lecz szanowała nieszczęście: zupełnem poświęceniem jak dla brata chciała zapełnić przepaść w sercu jego powstałą, z utraty rodziny, dostojeństw; silną opieką, przywiązaniem, nagrodzić ciążące na nim przekleństwo. Taką była piękna wdowa, i któżby nie znalazł z nią raju na ziemi, gdyby Samuel ujmiał cenić skarb posiadany, lub gdyby go nie pchała w przepaść ręka nienawistnego mu losu.
W kwandrans czekały juz przed bramą dworku osiodłane konie, Samuel wyprowadził Katarzynę, ośmiu zbrojnych od stóp do głów chłopów ze Strynzą dosiadło tekze koni, otoczyli swego pana trzymającego cugle rumaka Kasi i galopem puścili sie drogą do Zborowa. Nad wieczorem pokazały się wieże zamku Zborowskiego; w oddaleniu zatrzymał sie orszak, Samuel rozkazał Strynzy czuwać nad swoją kochanką, a sam skoro zmrok zapadł, udał się do głównej bramy i trzechkrotnem uderzeniem wezwał o spuszczenie mostu. Jakże się uradował stary rządca, skoro ujrzał swego wychowanka, juz miał na języku jakieś porównanie z?°zynające się jak zwykle od słów: „było to anno domini” kiedy Samuel surowem skinieniem kazał milczeć i natychmiast prowadzić się do brata Krzysztofa, który jeszcze w zamku przy matce pozostał.
Kilka godzin chłodnej nocy ubiegło, Samuel nie wracał; samotność sród drabów ze zbóje-ckiemi pojrzeniami, oczekiwanie na kochanka, strachem i niepewnością przejmowały Katarzynę; złożywszy ręce po cichu modliła się o rychły powrót Zborowskiego, kiedy jej brodaci towarzysze rozmową czas skracali.
– Lepiej było pozostać w Krakowie, nil czatować jak złodzieje przed zamkami możnych, albo wlec się na Ukrainę między Zaporożców, którzy sami nie mają co łupić i gonią wiatr po stepie–odezwał się jeden z Morawców.
– Toć radziłem panu, przysięgając aa samego szatana, że niech mi tylko pozwoli a rozpędzę nietylko orszak Tęczyńskiego, straż starościńską, ale żywcem dostawię Samuelowi Wojewodę – odparł Strynża, próbując kin-działa o krzemień.
– Zdrowaś Marya, mówiła Katarzyna modląc sie ciągle za siebie i Samuela.
– Niech piorun trzaśnie,– wrzasnął inny z jej orszaku – djabli widzieli żeby ustępować przed kilku niezdarami; pierwszy raz uchodziłem z bójki nie dokazawszy swego.
– Jezus Ś. Marya módl się za nami – ciągnęła Katarzyna.
– Albo tez do kroćstotysięcy czartów, co się przyśniło panu Rotmistrzowi uchodzić, kiedy już dościgłem pałaszem Wojewodę i miałem go już w łapie – rzekł Strynża.
– Ba, ja miałbym go wcześniej od was, a z nim i obiecane złoto przez Roberta, gdyby nie ten przeklęty Rycerz z zieloną przepaską, który tak tęgo bronił Tęczyńskiego – rzekł inny.
– Oberwał tez i on za swoje, twój kin-dział krwi jego pokosztował – dodał drugi wąsal.
– Niech mnie czart łba nakręci na stepach ukraińskich, jeżeli dozwolę wydrzeć sobie worek złota, kiedy drugi raz wpadną mi do garści – wołał Strynża – chociaż powiadają ze on jest krewniakiem naszego pana.
– I odpuść nam nasze winy jak my odpuszczamy – domawiała głośno modlitwy Katarzyna, dzwoniąc zębami z bojaźni i od zimna.
– Pono pan Samuel ma na pieńku ze starostą Zamojskim, bardzo sie odgrażał za szóstym kielichem–mówił dalej wódz drabów.
– Stare to grzechy, sprawiemy za nie Staroście łaźnię – odezwało się kilku.
– Mój kindział dawno pysk suszy, dobrze żeby się napił krwi starościńskiej–mruknął drab dotąd milczący.
Nadjechał wreszcie Samuel, który potajemnie widział sie ze swoim bratem Krzysztofem, dla doniesienia o zaszłem spotkaniu z Tęczyńskim i porady, co wypadało dalej czynić: bo jechać między kozaków wcale nie spieszyło się Samuelowi. Odebrane wieści ze sejmików i sejmu Toruńskiego wcale nie były na rękę Zborowskiemu, obaj bracia zawiedli się na szlachcie, która jak chorągiewka na dachu, to tej to owej stronie służyła. Marszałek też Jędrzej, zostający przy boku Stefana, donosił o coraz wiekszem zaufaniu Króla w Zamojskim, a usuwaniu się od Zborowskich, przeto Krzysztof radził Samuelowi, aby zamiast na Ukrainę, udał sie do swego zamku Krupy, gdzie jako bliżej, oba mogli sobie dać łatwiejszą pomoc i wiadomość o obrocie spraw krajowych. Wojna z Gdańszczanami wcale im była do smaku, łatwiej bowiem mogli wichrzyć w kraju póki, proźbą lub groźbą niedopną swojego, to jest: potwierdzenia konfederacyi warszawskiej, zniesienia wyroku ze Samuela, a nadewszystko poniżenia Zamojskiego i rodziny Tęczyńskich, najwięcej teraz na Króla wpływu mających.
Z przekleństwem przeto na ustach wrócił Samuel do Katarzyny, która mu opowiedziała rozmowę drabów i ich na Zamojskiego odgróżki. – Nie słuchaj podobnych gawęd, tobie Kasiu zaglądać w takie sprawy nie należy, – odpowiedział cierpko Zborowski: a gdy mu piękna wdowa przekładała niebaczność zostawiania jej pod opieką i w towarzystwie takich ludzi, Samuel odparł obojętnie. – Nie raz między nimi źyć musisz, jeśli prawdziwie kochasz wygnańca Zborowskiego.
Spomnienie na nieszczęście, odezwa do jej serca, nigdy nie była próżną; Katarzyna objęła go za szyję i gorący całunek na licach krewnego złożyła. Ach jakże miłość kobiety czy jako kochanka, czy jako brata, bez szemrania znosi cierpienia, kiedy się w jej imię odezwą. Trudy konnej i nocnej jazdy, niewywczas, daleka podróż niczem była dla Katarzyny, ona tylko chciała wiecznie czuwać nad swoim Samuelem. Na dany znak, cały orszak ruszył do zamku Krupy silnie zbudowanego, gdzie wygnaniec Zborowski, spokojnie mogł oczekiwać ukończenia swej sprawy, i z dumnem czołem stawić opór nieprzyjaciołom. Aby zaś tego mogł pewniej dopiąć, z drogi zaraz rozpisał listy do szlachty przyjazne rodzinie Zborowskich, zapraszając ją do przyjazdu na zamek krupiański, a Strynzie zlecił werbowanie drabów pod jego chorągwie, dla osadzenia dostateczną siłą swojej rezydencyi Łatwo to tom ii. 2
było wykonać namiestnikowi Samuela z dwóch powodów. Naprzód nieszczęsne wówczas urządzenie kraju, wystawionego od strony wschodniej na wszelkie napady Tatarów, Kozaków i Turków bez żadnej obrony; gdyż kwarciane chorągwie były i szczupłe i często niepłatne, wprowadziło zwyczaj potrzebą i czasem uświęcony, utrzymywania siły zbrojnej na obronę zamków, dworów, szczególniej na Podolu i Ukrainie leżących. Zwolna ten zwyczaj przejmowano w Koronie od Litwy, możni panowie świeccy a nawet i duchowni, trzymali całe pułki żołnierzy już nie dla obrony kraju, lecz dla parady, albo zagodzenia zwad osobistych, bez prawa, własnym tylko orężem. W czasie wojny, takie roty zbrojnych bywały wielką pomocą Hetmanowi w szybkim zebraniu wojska, często nim nadciągnęły kwarciane chorągwie, już o własnych siłach panowie zwojowali nieprzyjaciela; lecz w pokoju, stawały się niebezpieczne dla wewnętrznego porządku, powagi praw i Króla, zwłaszcza w epokach opłakanych elekcyj. Nie miał także Strynźa trudności zebrania rot zbrojnych z uciśnionego chłopstwa: wieśniak który był własnością pana, przywiązany do roli, kiedy został uciskiem do rozpaczy przywiedziony, nigdzie nieznalazłszy wsparcia, wolał przyjąć służbę w kupach łotrowskich, zaprzedać życie, niż dłużej znosić uciemiężenia granic nie mające.
W kilka tygodni Strynża, jego pomocnicy i przyjaciele Samuela, przywiedli kupy chłopstwa, które chętnie uczyło się wywijania bronią, dla spróbowania jej na karkach ciemiężącej ją szlachty. Armatą i zbrojnemi rotami otoczono zamek krupianski sztuką i naturą już umocniony, gdzie wygnaniec Zborowski, albo tonął w długiem dumaniu, albo zuchwale naj-grawał się sród biesiad z wyroku i pogróżek nieprzyjaciół.
Lecz jakże trudno utopić troski w winie, zagłuszyć zawsze wołający głos sumienia? Często w zgiełku pijanej gawiedzi, sród brzęku kielichów, wesołych piosnek, na łonie rozkoszy wyrywa sie z głębi piersi westchnienie, pamięć ubiegłych dni w niewinności: wąż zgryzoty dręczy skołatane serce, wtenczas niewolnik występku roztrąciłby kielichy z trunkiem, wypędził biesiadników, rozsypał nieużyteczne złoto, za które nie może nabyć spokojności, wydarł z objęcia kochanki i zagrzebał się w gruzach pałacu.
Tak Samuel w obronnym zamku najeżonym spiżami i bronią najemników, sród szalonej uciechy mimo obecności Katarzyny, nie czuł się spokojnym. Niepokoiło go ściąganie chorągwi pancernych i husarskich Osolinskiego starosty, Kazanowskiego, Gostomskiego i Adama Balińskiego do Zamościa, gdzie znajdował się Podkanclerzy: sądził on że to w celu napadu na zamek krupiański, chociaż rzeczywiście, wojska te ściągały się na potrzebę gdańską, oczekując rozkazów hetmana Jana Zborowskiego. Kilka razy podburzony od szlachty nieprzyjaznej Zamojskiemu, która zalawszy trunkiem czupryny nie znała żadnego wędzidła, chciał Samuel zbrojną ręką napaść na roty Podkanclerza i zamek jego w Zamościu z ziemią zrównać, lecz Katarzyna to pieszczotami, to łzami pięknej kobiety, tym czarodziejskim węzłem, co tak silnie krępuje nawet rozwiązłego winowajcę, starała się zawsze wstrzymywać zapędy wygnańca, rozproszyć widma, dręczące dzień i noc jego wyobraźnią.
Czasami z koła pieszczot, rozkoszy, wyrywał się Samuel; sród nocy biegł zbudzić swoje roty, przeglądał straże, klął niebo i ziemię; z płomienistem licem błąkał sie po wałach, sprzeczne wydawał i cofał rozkazy, dopóki znękany trudem i walką wewnętrzną, nie upadł bez zmysłów, lub w czarne i długie nie wpadł dumania. Wtedy Katarzyna ze złożonemi rączkami, czuwała nad nim jak anioł opiekuńczy: bo niedościgła Opatrzność obok najjadowitszych trucizn, umieściła roślinki niewinne i uśmierzające bóle.
Za nastaniem wiosny, chorągwie pancerne miały wyciągnąć z Zamościa do Tczewa pod
2*
wodzą kasztelana Gnieźnieńskiego; już Podkanclerzy udał się do Króla, kiedy Krzysztof Zborowski przyjechał do zamku Krupiańskie-go. Długo dwaj bracia zostawali sam na sam; rozmowa ich była z początku cicha, coraz głośniejsza, aż nareszcie głosy ich brzmiały jak daleki grom zwiastujący burzę. Nawet Wojtaszek, najulubieńszy pokojowiec i lutnista Samuela, nie śmiał się zbliżyć do drzwi komnaty, gdzie się znajdowali dwaj bracia: podobno i on stracił łaskę pana, bo teraz lutnia jego umilkła, a wygnaniec i sród krążących kielichów nie wyzywał go do pieśni. Jedna tylko Kasia stojąca na palcach, zatrzymując oddech w sobie, zaglądając przez szczelinę, nadsłuchiwała rozmowy braci, bo czuwała nad drogim Samuelem.
– Nie ma już dla mnie kawałka ziemi, gdziebym mogł spędzić resztę żywota spokojnie, wszędzie zawiść mnie ściga, a ten co mi winien koronę, nie dozwala mi we własnym zakątku żyć po staremu. Mamże zawsze błąkać się bez celu? – rzekł z goryczą Samuel do brata.
– Wszakże radziłem ci, żebyś porzucił Stefana niewdzięcznego, który Tęczyńskim i Zamojskim rzuca garścią dostojeństwa, starostwa bogate, a o tobie zapomina; radziłem, abyś udał się zemną do Cesarza niemieckiego, któremu jeszcze możemy wyjednać polską koronę, tak niewdzięcznie ofiarowaną Batoremu. Sądzisz, że opór Gdańszczan w uznaniu Stefana jest bez kozery?
– Mamyż własną krew przelewać?…. brat Jan i Piotr duszą i ciałem przylgnęli do Batorego.
– Łatwo ich odciągniemy za przyczyną Jędrzeja marszałka, który już poznał się na chytrym Siedmiogrodzanie i tylko do czasu nosi maskarę.
– X matka? moja kochana matka, moje dzieci? -– odparł Samuel z westchnieniem, zasłoniwszy twarz rękoma, dla ukrycia wzruszenia.
– Matka cię kocha, dzieci weźmiesz z sobą; wszakże wrócisz prędko i w blasku, bo Cesarz nie okaże się tak niewdzięcznym jak Stefan.
– Czytaj to pismo matki i powiedz, czy moge uczynić jak radzisz – rzekł Samuel rzuciwszy mu list kasztelanowej. Krzysztof przebiegł oczyma pismo, stulił ramionami i rzekł:
– Ot zwyczajnie, kobieta.
– "Nie, nie, to przemawia matka i obywatelka kraju – odpowiedział Samuel.
– A więc ukrywaj się w zamku jak zbiegły chłop, aż przyjdzie Zamojski z siepaczami wyrwać cię z rączek kochanki i oddać twą głowę pod topór – powiedział z urąganiem Krzysztof. Samuel zaś jakby od żmii ukąszony, zerwał sie i krzyknął, aż Katarzyna zadrzała.
– Nigdy! pierwej zamek Krupianski zamieni się w gruzy; a jeśli zginę, to z orężem w ręku; niech drzą wtenczas Batory, Zamojski i Tęczyńscy.
– Dobrze, nie trzeba ich czekać jak łotr w jaskini ukryty, lecz w otwartem polu–od* rzekł zimno Krzysztof – wszyscy dyssydenci i malkontenci z pomocą walecznych wojsk Cesarza, potrafią wypędzić przybysza siedmiogrodzkiego i na tronie Jagielonów osadzić godniejszego.
– Nie, nie zezwolę nigdy na Niemca.
– Jak chcesz Samuelu: nie będzie Niemiec, to znajdzie się wielu książąt rodu sławiańskie-go, żyją jeszcze Piastowie; lepszy swój niż Stefan. Posłałem Krasockiego z listami do Cesarza, donosząc mu, że jeszcze Batory nie zupełnie wdział koronę; odwołam go, pomyślimy o innych, byle sie pozbyć Stefana i jego zauszników, a naszych nieprzyjaciół.
– Niech djabli porwą Krępego, zaczynam mieć w podejrzeniu tę bestye i Roberta, co ciągnie wodę na dwa koła.
– Wypędziemy Jezuitów skoro będzie czas po temu, teraz tylko nie siedźmy z założonemi rękoma – dodał Krzysztof i zaczął przy tłumionym głosem opowiadać Samuelowi, z którego tylko urywane słowa.- „sejm warszawski, Marszałek, wojna, Zamojski”, dolatywały ciekawego słuchu Katarzyny.
Wygnaniec potrząsł głową jakby machinalnie potakiwał i podał rękę bratu; poczem wypito kielich pożegnania, nastąpiło wzajemne sie uściśnienie, nareszcie Samuel odprowadził Krzysztofa ku bramie zamku.
Katarzyna chciała skoczyć naprzeciw wracającego do komnaty Samuela, lecz podwoje były zaryglowane; czekała więc aż na nią zawoła, bo nieszczęśliwy wygnaniec nigdy długo nie mogł pozostać samotnie ze swemi myślami. Katarzyna, ów anioł opiekuńczy wprzerwach dręczącej nudoty i rozpaczy, zapełniała swą radą, pieszczotami, bratnią miłoscia, te bezdnią, panującą w jego sercu po owym dniu, w którym nieszczęsny cios położył koniec życiu Wapowskiego. Tymczasem pan zamku Krupiańskiego rzucił się w wielkie krzesło, i wziąwszy list matki, zaczął czytać go na głos; z żelaznych piersi wydzierały się kiedy niekiedy westchnienia. Katarzyna słuchała ze łzami następującej odezwy matki do syna:
– Po Bogu i mężu w grobie spoczywającym najdroższy Samuelu! dla czegóż wyrwałeś się z objęć matki, która zapomniawszy obowiązków obywatelki tej przezacnej korony, widziała tylko w tobie najmilszego syna, a wygnańca bez czci, przycisnęła do macierzystych piersi. Nie dobrzeż ci było przy starej matce w zamku naddziadów? mógłżeś sie wydrzeć pieszczotom twych dziatek, kiedy niewinne rączęta wyciągały do ciebie? A toć krom mnie, co już tylko moge zanosić gorące modły do matki Boskiej Częstochowskiej, dla uproszenia szczęścia dla ciebie; miałeś jeszcze te aniołki, o których się ocierając, serce twe mogło użyć pokoju. Ujechałeś ze Zborowa, aby na nowo zakrwawić piersi rodzicielki; smętne i przerażające odebraliśmy wiadomości; wyrzekając się wiary przodków nie przestałeś by chrześcijaninem; azaliż nie pomnisz na codzienne modły: „i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.” A ty jeszcze nieoczyszczony z jednego błota, w drugą wpadłeś kałużę, podnosząc miecz na czcigodnego senatora pana Tęczyńskiego wojewodę. Wielki Boże! gdyby był on dał gardło z twej okazyi, to już dwie dusze miałbyś na sumieniu, dwa śmiertelne grzechy, a omal i nie trzecią młodzieńca, który pono jest naszej pa-rantelii. Ja tu ze swej strony codzień zanoszę modły do Wszechmocnego, i na twą intencyą, zrobiłam ślub iść piechotą do Częstochowy, aby tylko uprosić błogosławieństwo i nawrócenie twego serca. Na rany Boga zaklinam cię, jako tez na tę odrobinę czułości jaka musiała w tobie zostać, nie opuszczaj zgrzybiałej matki, nie zatruwaj ostatków dni jej żywota, nie hańb jej siwych włosów, bo łzy rodzicielskie pobijają trzecie pokolenie. Jan wyprosi u Króla przebaczenie dla ciebie, staraj Sie tylko szlachetnym czynem zasłużyć rzeczy pospolitej; wróć do Zborowa zamknąć powieki matce, wychować synów na obywateli, o co twe dziatki na klęczkach cię błagają. W imię ojca, syna i ducha świętego. Dan w zamku Zborowskim roku pańskiego po nar. Chrystusa 1577 (podpis) i pieczęć Anny kasztelanowej Krakowskiej.
Po odczytaniu tego pisma Samuel ucałował go ze czcią religijną, a łzy rzęsiste zrosiły mu oblicze. Jakżeby rad rzucić się w tej chwili do nóg kochanej matki, przysiądz jej ślepe posłuszeństwo i zaniechać zuchwałych zamiarów obrażenia Monarchy, braci. Przebaczyłby nawet swym nieprzyjaciołom; taka to jest władza wyssana z mlekiem macierzystem, taka moc panujących w kraju obyczajów. Katarzyna zapukała aby sie Samuelowi rzucić na szyję, ucałować usta, chcące złożyć hołd swej matce – Widząc łzy jego, z radości serce jej biło gwałtownie, bo te łzy były oznaką ulgi sumienia i nadzieją zmiany w postępowaniu wygnańca.
tom II. *. 3
Ale człowiek namiętny, mimo surowych obyczajów wieku i ducha panującego, mimo przykładow*, "awsze jest człowiekiem; czy to za czasów Nerona czy w 19tym wieku, za lada powiewem zmieniającym postać myśli i uczuci. Zaledwo bowiem wbiegła powiernica Samuela, już nie było śladów łez; lica przybrały dawny wyraz, gniew pochodzący ze wstydu chwilowej słabości, tronował na dawnem miejscu; był to ten sam zuchwały i dumny Samue), co skrócił żywot Wadowskiego i godził na życie Tęczyńsldego. Przyjął wprawdzie w swe objęcia Iuba zawsze Kasię, lecz milczący i ponury dumał, a ona pieszczotami starała się przerwać czarna myśli, zasuwające czoło Zborowskiego.
Kiedy się to działo na zamku Krupiańskim, w Krakowie innyby się obraz ciekawemu przedstawił. Po wypadku, który o mało Tęczyńskiego życia a Zygmunta razem i honoru nie pozbawił; brat Józef uwiadomiony o niebezpieczeństwie Rycerza przez Myszkowskiego biskupa, pospieszył do Krakowa, przynieść pomoc ranionemu młodzieńcowi. W owym wieku, gdzie gościnność liczono między cnoty, gdzie uszczuplano majątki na budowę świątyni klasztorów, w wieku gdzie litość chrzęści* jańska jeszcze nie była wyrugowana z serc przemysłowe'm samolubstwem, w wieku mówie tyle szczodrym dla ludzkość:, mało znajdowało się zakładów dobroczynnych, gdzieby cierpiący zyskał przytułek. Ranni czy to w bitwach lub pojedynku, szukali pomocy w własnych domach; tam sąsiad był lekarzen, a każda kobieta aptekarką. Kto nit miał rodziny, ten musiał w żebraczym szpitalu cierpieć lub szukać litości u jakiego bractwa czy tez zakonu; czasami bogate klasztory dawały schronienie i pomoc lekarską, ale te tylko czasami.
Brat Józef znalazł Zygmunta bardzo cierpiącego z odniesionej rany, a jeszcze bardziej, że wstrząśnienia umysłu z powodu nikczemnego oskrżenią przez Krasockiego i Roberta, że godził wraz z ojcem Samuelem na życie wojewody i uwiedzenie jego córki. Nie miał on nikogo w Krakowie, ktoby dał z troskliwością opiekę ranionemu Rycerzowi; odwiózł go przeto na Zwierzyniec do jednego domku w bliskości klasztoru Norbertanek, i tam czuwając nad nim, miał wielką pomoc z szanownej ksieni pomienionego klasztoru. Nie wahała się pobożna zakonnica mimo swego stopnia i stanu, nieść osobiście lekarstwa schorzałemu Zygmuntowi. Gwałtowna gorączka w pierwszych dniach powaliła go o łóżko; bezwładny, nie wiedział co sie z nim dzieje; nie mogł widzieć, że białe rączki zakonnicy ze zręcznością lekarza a troskliwością matki, przykładały na jego ranę uzdrawiające zioła i plastry. Nocami czuwał brat Józef, cały zaś dzień dwie zakonnice krzątało się w izdebce Zygmunta, najczęściej sama ksieni udzielała rad lekarskich, zatrudniała się przyrządzaniem napoju dla chorego, przykładaniem plastrów.
Już tydzień upłynął, niebezpieczeństwo nie przeminęło, gorączka dręczyła Rycerza, w kto-, rej to marzył o walkach, kazał przyrządzać zbroje, siodłać rumaki na potrzebę gdańską: to znowu przysięgał Izabelli na świętość wiary, na wieczną swą miłość, że nie godził na życie jej ojca, że własnemi piersiami chciał zasłonić go od ciosów. Biedny młodzieniec napróżno się usprawiedliwiał,bo Izabella czuwająca znowu nad swoim ojcem, nie mogła słyszeć jego przysiąg, a i bez tych była silnie przekonana o niewinności kochanka.
Tak przemijał drugi tydzień: rana Zygmunta zaczęła się zamykać, gorączka dotąd buntująca się przeciw usiłowaniom Ksieni, ustawała powoli. Słońce posuwając swe koło ku górze Bronisławy, już długie i jaskrawe posyłało promienie w okienko izdebki chorego Rycerza, rybacy wracali od pracy z sieciami: zakonnik sam czuwał przy łożu Zygmunta, to modląc sie na brewiarzu, to zwracając uwagę na każdy ruch snu używającego; w tem zaskrzypiały drzwi, i weszło dwie zakonnice, a za nimi trzecia kobieta. Zasłonione lica długim kfefem zataiło jej postać. Cysters skinął na przybyłe, ażeby spoczęły, zakwefiona osoba zbliżyła sie do łóżka Zygmunta, i jakby chciała zbadać jego oddech odsłoniła piękne dziewicze lica, a nachyliwszy się nad twarz młodzieńca, długo się w nią wpatrywała. Zdawało sic nawet Cystersowi, że ukradkiem złożyła pocałunek na czole śpiącego Rycerza; lekki uśmiech zakonnika, nie uszedł uwagi Izabelli, bo nią to była owa dziewica, policzki jej okrył śliczny rumieniec wstydu; ach! jakże wtenczas była podobna do anioła, który po srebrnym promieniu księżyca spuścił się z górnych krain, aby wlać pokój i szczęście w duszę śpiącej niewinności i zasłonić swem skrzydłem od czychającej zdrady.
W tej chwili wymówione imię Izabelli przez budzącego się młodzieńca zatrzęsło członkami Izabelli, zadrżała kochanka i chciała uchodzić, zatrzymał ją brat Józef i rzekł:
– Jeżeli przychodzisz wiedziona pokusą ciekawości światowej, to odejdź; jeżeli zaś miłość chrześciaństwa sprowadziła cię do łóża cierpiącego, zostań; towarzystwo nasze będzie dostateczną dla was rękojmią.
Izabella z chęcią była posłuszną i pozostała; tymczasem Zygmunt kilka razy przecierał oczy nie dając im wiary, bo ujrzawszy przy sobie postać Izabelli, zdawało się upojonemu radością kochankowi, że ułuda snu trzyma go jeszcze w lubych objęciach. Lecz ująwszy rękę dziewicy i wycisnąwszy gorące pocałowanie, przekonał się o rzeczywistości: teraz radość jego nie miała granic, dopiero rozkaz Ksieni i Cystersa uspokoiły go cokolwiek. Po tysiąc razy powtarzał on przysięgę, że pójdzie na boje i ztamtąd, albo powróci godny miłości i ręki Izabelli, lub nigdy nie powróci.
Cysters i zakonnica siedząc pogrążeni w dumaniu, niekiedy poglądali na dwoje młodych ludzi, co w cichej rozmowie cały raj miłości, przelali w swe niewinne dusze. Obrazy ich pełne prostoty i szczerości, nie były odblaskiem kłamliwych uczuć, które wygłaskany epikureizm nazwał dowcipnie cywilizacyą, ani rachuby uczczonej tytułem przemysłu. Jeszcze wtenczas młode i żywą miłością natchnione serca, nie znały w zbliżeniu się dwóch istot do siebie, w rozmowie dusz, które miał święty węzeł w obliczu Boga połączyć, dzisiejszej subtelności w udawaniu, wiele mówiącej a nic nie wyrażającej, przysięgającej bez dotrzymania wiary; jeszcze nieumiano złotym cyrklem mierzyć wdzięki, miłości; z ogniem na ustach, a lodem w sercu rachować ile mnie ta miłość kosztować będzie, jak drogo sprzedam swą osobę dziewicy, której nie kocham, ale z którą chcę sie połączyć dla widoków.
Między młodzieżą obojej płci panowała swoboda w rozmowie, zasady moralności wpajane od kolebki, religia bez przesady, była silniejszym hamulcem, niż dzisiejszy kodeks etykiety, pozornie przestrzegany.
Kiedy przyszło rąbać się z nieprzyjacielem, to się młodzieniec wręcz rąbał, kochać, to się tego nie wstydził; tak zwana ogłada towarzyska, równie wtenczas jak dzisiaj ceniona, zasadzała się nie na pięknej sukni, lecz na uczciwej otwartości.
Długo jeszcze rozmawialiby kochankowie, gdyby ich z tego czarodziejskiego koła nie wyrwała Ksieni, która dotąd także rozpamiętywając swą młodość, bo i ona miała swoje wspomnienia, powstawszy, dała znak do odejścia. Rozstał się Zygmunt z swą lubą Izabellą, żeźwiejszy na umyśle i ciele; bo widok dziewicy, jej wyrazy, stanęły za cudowne balsamy, a pokrzepiony nadzieją, wskazaną miał drogę rycerza i kochanka, po której śmiało puścić się zamierzył.
II.
li
Na tarasie górującym nad wałami i murami zamku Krupiańskiego, siedział na kamiennej ławie z założonemi rękami, ze zwieszoną głową wygnaniec; obok Katarzyna splatała wianek z pierwiosnków, nucąc piosnkę przy towarzyszeniu lutni Wojtaszka. Zdawało sie, że z wiosenną porą nastały dni pogodniejsze dla Samuela, dusza jego nie była tyle cierpiąca, łagodny tylko smutek, zacieniał czasami zamyślone czoło kochanka pięknej wdowy – Szlachta goszcząca na zamku w porze zimowej ujechała do domów, to do roli, to do obozu, pozostał tylko w zamku Paprocki. Nikt nie odwiedził samotni wygnańca, chyba żyd włóczęga z towarami lub olejkarz; ale też i nikt nie rozdrażnił zbolałego serca. Zborowski prosił Katarzyny, aby przestała piosnki miłosnej, a raczej zaśpiewała pieśń żołnierską, bojową; bo kiedy jego spółbracia walczą z nieprzyjaciółmi, a on rzucił oręż na pożarcie rdzy, niech przynajmniej pamięć dawnych czynów, chłodzi wrzącą chęć do boju.
Posłuszna najmniejszemu skinieniu, zgadująca chęci Samuela, zaśpiewała Katarzyna pieśń o Tarnowskim, kiedy wraca z pod Obertynu. Samuel dawał takt ręką uderzając w karabelę, smutek ustępowała czoła, oczy żarzyły się ogniem, pokręcał wasa. Jakże pięknym wtenczas był w oczach Katarzyny! młodzieńcza żywość i odwaga, choża postawa, wróciły obraz Zborowskiego, kiedy go pierwszy raz ujrzała na gonitwach w Krakowie i odtąd na wieki oddała mu serce. Oboje w tej chwili byli szczęśliwi, i Wojtaszek przygrywając na lutni, sączył łzy radości ze szczęścia tych, do których był ślepo przywiązany. W tem tuman zakurzył na drodze wiodącej do zamku, straże dały hasło, Zborowski chwycił za karabellę i wpoił wzrok w posuwającą się kurzawę, z której wynurzyło się trzech jezdców. Wnet byli tak blisko, że Samuel mogł poznać marsową twarz Okszyca i dworzan z nim przybywających; kazał więc czemprędzej spuścić most zwodzony i sam wyszedł naprzeciw starca, do którego jak do ojca czuł przywiązanie.
A kiedy już wjechano w bramę, lica staruszka nabrzmiały radością; to poprawiał rogatej czapki, to pokręcał strzępiatego wąsa i z lekkością młodzika choć już 8my dziesiątek gonił, zeskoczył z rumaka dla rzucenia się na szyję wychowankowi. Obaj długo nie mogli się oderwać od siebie; łzy ich pomieszały ra dość; nareszcie stary ocierając siwy wąs i poprawiając wylotów, jakby się chciał dla przykładu upamiętać, wziął Samuela pod rękę i niby młodzieńca, z duma poprowadził do komnat zamkowych, za nimi poszli dworzanie. Była to prawdziwa uroczystość dla samotnika; po temu tez co najlepsze potrawy, co najlepsze wina kazał zastawić, a ładne rączki Kasi, nalewały puchary dla gości.
Skoro juz zasiedli ławy koło stołu, i Okszyc napieścił się ze swym Samuelkiem, tak go zawsze stary nazywał, zapytał tenże Marszałka.
– Zapewne macie jakie pisma ze Zborowa, co tam słychać, pani matka, moje dziatki czy zdrowi, czy odebrali moje listy.
– Nie mam listów Samuelku kiedy tu sam jestem, Bogu chwała pani Krakowska zdrowa, tylko na oczy coraz bardziej faluje; są i dobre nowiny, od niej i od dziatek.
– Mówże mój Okszycu, jeno powiedz co to za waszmoście – rzekł Samuel skazując na dworzan i stawiając im puchary.
tom II 4
– To pan Smolikowski Kotficz, ten drugi Szreniawita, mościwy panie obaj dworzanie pana kasztelana Gnieźnieńskiego i z jego chorągwi, wracają oni pod Gdańsk, więcej przywieść rajtarów do obozu Króla Jegomości. I oni mają wiele pięknych nowin do rozpowiedzenia, aż mi serce z radości skakało, jak mi prawił Kotficz co tam rycerstwo nasze dokazuje z Niemcami.
– Pijcież panowie bracia, a ty stary mów mi o Zborowie – zagadnął Samuel.
– Już to gładziej na sercu, kiedy się ma prawić co dobrego, nie tak jak anno domini….