- W empik go
Zbrodnie z namiętności - ebook
Zbrodnie z namiętności - ebook
Zbrodnia z miłością w tle.
Uczucia wymagają wyłączności i wzajemności, w innym przypadku każdy związek może zamienić się w piekło. Od miłości jest bowiem całkiem blisko do nienawiści. Wówczas już łatwo o tragedię. Iga Korczyńska, Maria Wisnowska, Maria i Jan Maliszowie, Dagny Przybyszewska, Zyta Woronecka, Andrzej Zaucha. Historie najsłynniejszych zbrodni z szaleńczym uczuciem w tle.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-5540-7 |
Rozmiar pliku: | 5,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie ma miłości bez zazdrości – głosi stare przysłowie i rzeczywiście jest w tym sloganie dużo prawdy. Uczucia wymagają wyłączności i wzajemności, w innym przypadku każdy związek może zamienić się w piekło. Od miłości jest bowiem całkiem blisko do nienawiści, a odrzucone czy wzgardzone uczucie łatwo może się przerodzić w głęboką niechęć czy agresję. A wówczas już nietrudno o tragedię.
Media zarzucają nas krwawymi historiami z miłością i przemocą w tle, gdzie śmierć jest częstym końcem nieudanego związku. Nie inaczej było w przeszłości, a żeby się o tym przekonać, wystarczy zajrzeć do prasy okresu międzywojennego czy też Młodej Polski. Sięgając dalej w przeszłość, również możemy odnaleźć spektakularne zbrodnie, których powodem były miłość lub zazdrość. Nie trzeba nawet czytać Otella Szekspira, wystarczy lektura kroniki Janka z Czarnkowa, gdzie opisano ponurą tragedię, jaka rozegrała się około 1370 roku w Rawie Mazowieckiej, a której bohaterami byli książę Siemowit III i jego druga żona, Anna. Po śmierci swojej pierwszej małżonki władca zakochał się w pięknej księżniczce ze śląskich Ziębic i pomimo znacznej różnicy wieku poślubił ją. Starzejący się Piast okazał się zazdrosnym mężem, a jego młoda żona miała na mazowieckim dworze wielu wrogów. Doradcy księcia oskarżali ją o nielojalność, a Siemowit uwierzył w plotki.
Księżna spodziewała się dziecka, ale to nie zapobiegło tragedii. Siemowit kazał uwięzić żonę na zamku w Rawie i udusić ją zaraz po wydaniu na świat potomka. Maleńkiego Henryka oddano na wychowanie rodzinie zamieszkującej w pobliżu, lecz wkrótce został on porwany przez pomorskich rycerzy wysłanych przez jego przyrodnią siostrę i następne kilka lat życia spędził nad Bałtykiem.
Wyrodny ojciec zobaczył swego syna dopiero po mniej więcej dziesięciu latach. Potomek był do niego tak podobny, że stary władca zrozumiał swój błąd. Zadbał o karierę Henryka, który dzięki jego poparciu został później biskupem płockim. Nie był mu jednak pisany los duchownego, bo odezwała się w nim gorąca krew ojca. Zakochał się w księżniczce litewskiej Ryngalle i dla niej zrezygnował z godności biskupa. Jednak i wówczas nie zaznał szczęścia, gdyż wkrótce po ślubie zmarł otruty, podobno na polecenie ukochanej żony.
Nie bez powodu wspomniałem wcześniej o Szekspirze, gdyż historia Siemowita odbiła się głośnym echem w Europie i zainspirowała angielskiego dramaturga do napisania Opowieści zimowej.
Inna tragedia z miłością w tle, która stała się kanwą znanego utworu literackiego, wydarzyła się w ostatnich latach istnienia Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Opisał ją Antoni Malczewski w powieście poetyckiej Maria, a pierwowzorami jej bohaterów byli Szczęsny Potocki (późniejszy targowiczanin) i szlachcianka Gertruda Komorowska. Młody magnat poznał swoją wybrankę, mając osiemnaście lat, zakochał się w niej z wzajemnością, a kiedy dziewczyna zaszła w ciążę, poślubił ją potajemnie w cerkwi w Niestanicach w grudniu 1770 roku. Tego nie mógł zaakceptować ojciec Szczęsnego. Dziedzic największej fortuny Rzeczypospolitej miał być mężem zwykłej szlachcianki! Dwa miesiące później na polecenie starego Potockiego ciężarną dziewczynę porwano i uduszono, a jej ciało wrzucono do przerębli.
Szczęsny z pokorą przyjął postępek ojca. Wprawdzie usiłował podobno popełnić samobójstwo, podrzynając sobie gardło scyzorykiem, ale szybko zapomniał o ukochanej. Wyjechał za granicę, a następnie poślubił Józefinę Mniszchównę, z którą dochował się jedenaściorga dzieci. Sprawiedliwości natomiast nie uszli rodzice Szczęsnego. Sądy Rzeczypospolitej sprawą się oczywiście nie zajęły, ale oboje Potoccy niebawem zmarli w dość tajemniczych okolicznościach.
W książce, którą macie Państwo przed sobą, nie sięgam jednak tak daleko w przeszłość, koncentrując się właściwie na ostatnich stu latach naszych dziejów. Zaczynam od opowieści o zabójstwie popularnej aktorki Marii Wisnowskiej, którą w niewyjaśnionych do końca okolicznościach zastrzelił zakochany w niej do szaleństwa oficer lejbgwardii. Następnie przechodzę do tragicznej śmierci Dagny Juel-Przybyszewskiej i samobójstwa jej mordercy i przyjaciela, Władysława Emeryka. Kolejne trzy historie pochodzą z okresu międzywojennego, natomiast ostatni rozdział poświęcony jest stosunkowo niedawnej tragicznej śmierci Zuzanny Leśniak i Andrzeja Zauchy. Przy jego pisaniu wykorzystałem akta śledztwa i procesu Yves’a Goulais – męża Zuzanny i zabójcy obojga kochanków. Mam wrażenie, że dzięki temu udało mi się wyjaśnić motywy kierujące mordercą, a także zrekonstruować dzieje romansu piosenkarza z aktorką, o którym dotychczas niewiele było wiadomo.
Bohaterów mojej książki dobierałem starannie, gdyż chciałem przedstawić historie, które będą dla czytelników intrygujące, a zarazem różnorodne. Mamy tu zatem opowieści nie tylko o zbrodniach z namiętności i zazdrości, ale również przypadek Marii i Jana Maliszów, którzy w latach 30. ubiegłego wieku, udręczeni biedą, popełnili potrójne morderstwo, a na sali sądowej samooskarżali się, biorąc winę na siebie. Tak się bowiem kochali, że chcieli wspólnie zakończyć życie na szubienicy.
Nie znajdą jednak Państwo w tej książce jednego z najsłynniejszych procesów II Rzeczypospolitej, czyli sprawy Gorgonowej. Zbrodni w Brzuchowicach poświęciłem duży rozdział w jednej ze swoich wcześniejszych książek i nie chciałem się powtarzać, tym bardziej że do dzisiaj nie zmieniłem poglądu na tę sprawę, a żadne nowe materiały na jej temat się nie ukazały.
Nie ukrywam, że niniejsza książka ma nieco osobisty charakter, starałem się bowiem wejść w psychikę jej bohaterów i poznać motywy ich działania. Unikałem jednak dokonywania ocen, bo to zawsze pozostawiam swoim Czytelnikom.
Sławomir KoperRozdział 1 Aktorka i huzar
Wczesnym rankiem 1 lipca 1890 roku do mieszkania Aleksandra Lichaczowa, rotmistrza grodzieńskiego pułku huzarów lejbgwardii, wtargnął jego kolega, kornet Aleksander Bartieniew. Oficer był w stanie histerii, od progu krzyczał, że zamordował Manię, i próbował zerwać z munduru oficerskie dystynkcje. Lichaczow usiłował uspokoić przyjaciela, podejrzewając, że jak zwykle nadużył on trunków. Gdy jednak Bartieniew zaczął chaotycznie tłumaczyć, że zabił aktorkę Marię Wisnowską, rotmistrz zaczął się obawiać, że relacja kolegi może być prawdziwa.
Lichaczow nie stracił głowy i wezwał podległych mu oficerów. Wspólnie ustalili, że sprawę należy zbadać, i w tym celu do mieszkania aktorki przy ulicy Złotej 3 wysłali korneta Bazylego Kapnista. Ten dowiedział się od służby, że Wisnowska poprzedniego dnia wyszła dokądś wieczorem i do tej chwili nie powróciła.
Tymczasem w mieszkaniu Lichaczowa domniemany zabójca powoli dochodził do siebie. Obficie raczony przez kolegów alkoholem opanował się i wyznał, że zabójstwa dokonał w wynajętej dla siebie i Wisnowskiej garsonierze przy ulicy Nowogrodzkiej. Informacja ta zbiegła się z telefonem od Kapnista, który zameldował, że nie znalazł aktorki w jej mieszkaniu, dlatego też na Nowogrodzką wysłano sztabsrotmistrza Juliana Jelca, do którego miał dołączyć Kapnist. Oficerowie potwierdzili na miejscu informację o wynajęciu przez Bartieniewa mieszkania na parterze, wezwali policjanta i wraz z nim oraz ze stróżem weszli do lokalu.
„ zobaczyli w kącie dwoje drzwi, prowadzących do sąsiedniego mieszkania – relacjonowano podczas późniejszego procesu – następnie mały stolik, a na nim i obok na podłodze talerze z resztkami niedojedzonej kolacji, dwie butelki: jedną próżną, a drugą niedopitą, szklankę z resztką jakiegoś czarnego płynu i różne inne naczynia, świadczące o niedawnym dopiero użyciu takowych”¹.
Lokal był bardzo ciemny, dlatego oficerowie dopiero po dłuższej chwili dostrzegli kolejne drzwi, prowadzące do niewielkiego pokoju, od dołu do góry przystrojonego w fałdowane draperie. Tam znaleźli ciało aktorki.
„Leżała na sofie w koszuli – informował następnego dnia »Kurier Poranny« – twarz miała oblaną opiumem, którego flaszka stała obok na stoliku. Na lewej stronie piersi miała ranę od postrzału rewolwerowego wymierzonego w samo serce. Oprócz tego znaleziono list do matki i do dwóch osób oraz kartkę do dyrekcji teatrów”².
U stóp zabitej leżał huzarski pałasz, obok stała niedokończona butelka szampana. Na podłodze walały się w nieładzie części damskiej odzieży oraz kilkadziesiąt kawałków podartych kartek zapisanych ołówkiem.
Na ciele aktorki znaleziono trzy wiśnie (aktorkę nazywano „Wisienką”) oraz dwa bilety wizytowe Bartieniewa. Na jednym z nich znajdowała się krótka notatka napisana jej ręką:
„Człowiek ten postępuje sprawiedliwie, zabija mnie... Ostatnie pożegnanie ukochanej i świętej matce i Aleksandrowi... żal mi życia i teatru... Matko ty biedna, nieszczęśliwa, nie proszę o przebaczenie, gdyż umieram nie z własnej woli… Matko! My się jeszcze zobaczymy tam w górze, czuję to w ostatniej chwili. Nie igra się z miłością”³.
Niezwykła kariera pięknej Marii
Przez wiele lat nie znano dokładnej daty urodzin Marii Wisnowskiej, gdyż zwyczajem wielu artystek zazdrośnie strzegła ona tajemnicy, modyfikując na bieżąco podawane informacje. Na nagrobku na stołecznych Powązkach wyryto dzień 23 grudnia 1861 roku, w rzeczywistości jednak Wisnowska przyszła na świat dokładnie dwa lata wcześniej⁴.
Urodziła się w Warszawie, była córką pochodzącego ze Zgierza kupca Oswalda Wisnowskiego i Emilii Hoffman. Ojca właściwie nie znała, bo z bliżej nieznanych powodów popełnił on samobójstwo, gdy Maria miała pięć lat. Biedy jednak nie cierpiała, jako że ojciec – obrotny handlowiec – musiał pozostawić po sobie w miarę przyzwoity spadek. Jako młoda dziewczyna trafiła na jedną ze stołecznych pensji, gdzie zainteresowała się aktorstwem. Grywała w szkolnych przedstawieniach, podczas których szybko zauważono jej talent. Później opowiadano, że uczyła się aktorstwa w szkole Emiliana Derynga, w co raczej trudno uwierzyć, gdyż znakomity aktor i reżyser otworzył swoją placówkę wtedy, gdy Wisnowska grała już na scenie lwowskiego Teatru Skarbkowskiego. Zapewne brała więc udział w mniej lub bardziej formalnych kursach aktorstwa, o których nic bliższego nie wiadomo.
Teatr stanowił jedną z najważniejszych rozrywek belle epoque, jednak stosunek społeczeństwa do aktorów był dowodem hipokryzji tamtych czasów. Porządny Europejczyk nie wyobrażał sobie życia bez teatru, lecz aktorzy zajmowali stosunkowo niskie miejsce w hierarchii społecznej. Pokazywanie się na scenie uważano za niegodne przyzwoitej kobiety, toteż „komediantka” nie mogła być przyjmowana i szanowana w eleganckim towarzystwie. Urodziwe aktorki uwielbiano, ale traktowano je jak pewien rodzaj luksusowych kurtyzan czy wręcz „kobiet upadłych”. Znalazło to odzwierciedlenie w ironicznej uwadze Boya-Żeleńskiego, że uczciwej dziewczynie po „chwili zapomnienia się” pozostawało „chyba umrzeć już – albo… zostać… artystką”.
Inna sprawa, że większość ówczesnych aktorek prowadziła swobodny tryb życia w otoczeniu zamożnych przyjaciół czy sponsorów. Kariera sceniczna nie trwała zbyt długo, a na wysokie apanaże mogły liczyć tylko młode artystki. Dlatego większość z nich starała się zapewnić sobie przyszłość poprzez kontakty intymne z bogatymi wielbicielami. Małżeństwo nie wchodziło w rachubę, bo tego rodzaju związek uważano za skandaliczny mezalians i belle epoque w tej kwestii stwarzała bariery nie do sforsowania. Incydentalne przypadki potwierdzały tylko regułę, a i wtedy warunkiem ślubu bardzo często było porzucenie zawodu przez kobietę.
Kariery rozpoczynano na scenach prowincjonalnych, gdzie łatwiej było się przebić, by po zdobyciu odpowiedniego rozgłosu powrócić do Warszawy. Tak też postąpiła Wisnowska, wyjeżdżając jesienią 1878 roku do Lwowa, gdzie trafiła do zespołu Teatru Skarbkowskiego. Od samego początku grała dużo, chociaż z reguły powierzano jej epizodyczne role naiwnych panienek, ofiar męskich manipulacji. Recenzje zbierała jednak przyzwoite, a pobyt we Lwowie był dla niej doskonałą szkołą życia i zawodu.
Wprawdzie była świadoma swojej urody, ale męskie hołdy (a szczególnie ich gwałtowność) wzbudzały w niej wówczas bardzo mieszane uczucia.
„ Tak strasznie się nudzę – notowała w prowadzonym wówczas pamiętniku. – Przecież to nie do wytrzymania, trzy razy mnie kto zobaczy i już się kocha. Głupcy! Te wszystkie serdeczne wynurzenia już mi się sprzykrzyły; myślałam, że chociaż Borkowski będzie rozsądniejszy”⁵.
Śpiewak operowy Leon Borkowski był od niej o ponad trzydzieści lat starszy i miał żonę, co nie przeszkadzało mu w adorowaniu urodziwej koleżanki. Inny z jej wielbicieli, namiestnik Galicji hrabia Alfred Józef Potocki, był jeszcze starszy, ale szybko przeszedł od słów do czynów. Próbował uczynić z Wisnowskiej swoją metresę, co ona przyjęła z największym oburzeniem. Zanotowała, że hrabia nie zachował się „jak szlachcic” i „gdyby nie niezwykła przytomność, człowiek ten wywiózłby ją”.
Portret Marii Wisnowskiej, fot. z archiwum Biblioteki Narodowej.
Jej powodzeniu nie można się specjalnie dziwić, należała bowiem do kobiet, dla których mężczyźni często tracili głowy.
„Wzrostu średniego – wspominał Stefan Krzywoszewski – owal jej twarzy był doskonały, usta nieco szerokie, o pełnych wargach, włosy popielate. Największy urok tkwił w oczach o barwie i blasku akwamaryny, gdy były pogodne, a które ciemniały w podnieceniu”⁶.
Potocki i Borkowski nie byli wyjątkami. Maria przechodziła przyspieszony kurs codziennego życia i odkryła, że wielu mężczyzn traktuje aktorki jak łatwą zdobycz. Oburzało ją to, szczególnie jeśli wielbiciel potrafił „wtargnąć nieledwie do sypialni i rościć jeszcze wielkie pretensje, jeśli się go znać nie pragnie”⁷.
Z satysfakcją jednak odnotowała, że uroda i kokieteryjne zachowanie mogą jej pomóc w karierze. Zresztą zawsze lubiła się podobać, bawiła ją świadomość, że ma wielbicieli, oczywiście dopóki ich zachowanie nie przekraczało pewnych granic. Wprawdzie marzyła wówczas o wielkiej i jedynej miłości, ale nie myślała o zamążpójściu.
„Czy mi kto wierzy, jak na to zasługuję? – pytała samą siebie na kartkach pamiętnika. – Przenigdy. Ludzie nigdy mnie nie zrozumieją; nazywają mnie kokietką i dziewczyną lekkomyślną. To i cóż?! Niech sobie myślą, co im się podoba”⁸.
Szybko też dostrzegła, że ludzie w kontaktach z aktorami zastanawiają się, kiedy ci zachowują się naturalnie, a kiedy „grają komedię”. Szybko uczyniła z tego skuteczną broń i od tej pory w życiu miała się zachowywać jak na scenie, by z czasem zupełnie przestać odróżniać świat realny od świata teatralnego…
Warszawskie sukcesy
Nad Pełtwią spędziła dwa lata, po czym uznała, że nadszedł czas na powrót do stolicy. We Lwowie nie czuła się najlepiej, zawsze miała wrażenie, że przebywa w obcym mieście. Ze znajomości, jakie tam wówczas nawiązała, najważniejszą okazała się ta ze śpiewakiem operowym Aleksandrem Myszugą, który miał odegrać dużą rolę w jej życiu.
Po raz pierwszy pojawiła się w Warszawie na scenie Teatru Letniego w wakacje 1880 roku. Odnotowano jej debiut, chociaż recenzent bardziej zwracał uwagę na warunki fizyczne aktorki niż na jej grę.
„W rolach naiwnych debiutuje panna Wisnowska, artystka sceny lwowskiej, z wielkim powodzeniem. Talent to widoczny i niepospolity, inteligencja silna, warunki zewnętrzne wyborne”⁹.
Młodej aktorce powierzano role charakterystyczne, a jej kreacje spotykały się z uznaniem widzów i krytyków. Z tego też powodu niebawem miała wejść w konflikt z ulubienicą części widowni, Jadwigą Czaki. Aktorki były rówieśniczkami, specjalizowały się w podobnym repertuarze i wkrótce ich rywalizacja miała zelektryzować całe miasto.
Na razie jednak Wisnowska dopiero urządzała się w stolicy. Wyjechała jeszcze na pewien czas do Lwowa, gdzie zapewne kończyła swoje zobowiązania kontraktowe, a po powrocie wynajęła niewielkie mieszkanie przy ulicy Długiej. Była to całkiem dobra lokalizacja – w tym samym domu mieszkał malarz Leon Wyczółkowski, a w pobliżu znajdowała się redakcja „Gazety Warszawskiej”. Wisnowska szybko nawiązywała potrzebne znajomości, wiedziała bowiem, że bez poparcia prasy nawet najbardziej utalentowana aktorka nie stanie się gwiazdą. I co najważniejsze, już wkrótce w gronie jej wielbicieli znalazł się generał Dymitr Palicyn, zastępca prezesa Warszawskich Teatrów Rządowych. A taka znajomość musiała oznaczać znaczne przyspieszenie kariery.
Dla Wisnowskiej była ona tym bardziej istotna, że aktorka miała już dość grania niewiniątek, podlotków czy kobiet o psychice dziecka. Chciała ambitniejszego repertuaru i dzięki poparciu prasy oraz Palicyna osiągnęła swój cel. Jednocześnie zmodyfikowała zachowanie sceniczne, przestała się koncentrować na roli, zmuszała widzów do postrzegania jej jako kobiety, a nie jako aktorki. Przyniosło to znakomite rezultaty, gdyż jej wielbicieli zaczęto liczyć w setki i tysiące. Konflikt z Jadwigą Czaki wybuchnął z całą gwałtownością, a umiejętnie podsycała go prasa. Zwolennicy obu aktorek otwarcie ze sobą rywalizowali, co było szczególnie widoczne podczas przedstawień, w których obie aktorki grały obok siebie.
„Wychodzi jakaś jedna panna na scenę – opisywał pewien szlachcic z prowincji – a tu paradyz z jednej strony syka, a z drugiej bije w łapy, że mało nie puchną. Wyszła znów jakaś druga pani czarno ubrana, a tu powtarza się ta sama scena, tylko ci, co sykali, klaszczą, a ci, co klaskali, sykają. I tak się powtarzało, ilekroć na scenie ukazała się biała lub czarna dama”¹⁰.
Powszechnie wówczas korzystano z pomocy klakierów, jednak największy aplauz wytwarzali gimnazjaliści i studenci zajmujący najtańsze miejsca. O ich względy zabiegali nawet uznani aktorzy, bo galeria każdego mogła wynieść pod niebiosa albo zniszczyć. W przypadku urodziwych aktorek to właściwie reakcje ich najmłodszych wielbicieli decydowały o powodzeniu. Wisnowska nigdy o tym nie zapominała i grała tak, by poruszyć zmysły męskiej części widowni. Wprawdzie krytycy czasami protestowali, ale oni także ulegali fascynacji jej osobą.
Grając role kobiet upadłych czy różnego rodzaju femme fatale, Wisnowska często pojawiała się na scenie w negliżu, co w tamtych czasach było oznaką szczególnej odwagi. Stołeczne dewotki opowiadały ze zgrozą, że „Wisienka” potrafiła unieść suknię i pokazać gołe łydki, ale mężczyznom to się podobało. Złośliwi jednak twierdzili, że w grze Marii było mało sztuki, gdyż na scenie nie musiała niczego udawać i zachowywała się tak samo jak w normalnym życiu.
Lubiła role młodych chłopców i chętnie przywdziewała męski strój, a zwłaszcza obcisłe spodnie, które znakomicie uwydatniały jej nogi. Szczególnie przypadła jej do gustu rola Puka we Śnie nocy letniej, gdzie przyodziana w kostium stylizowany na epokę renesansu doprowadzała do szaleństwa męską część widowni.
Wiedziała też, że nic tak nie zwiększa popularności jak odrobina skandalu. Dlatego w październiku 1883 roku redakcje stołecznych gazet otrzymały anonimowe listy informujące o jej samobójstwie, które miała popełnić w swoim mieszkaniu. Informacja błyskawicznie rozeszła się po mieście, dom przy Długiej był oblegany, a dziennikarze nie nadążali z prostowaniem plotki.
„ Biegnę do telefonu – irytował się Bolesław Prus. – Dyń, dyń... Jestem »Kuriera Warszawskiego« Czy żyje panna Wisnowska? Żyje, niech was diabli porwą, już pyta się osiemdziesiąty. Tak? Osiemdziesięciu pyta się o zdrowie? Jak ręką odjął straciłem życzliwość dla pięknej męczennicy. Swoją drogą muszę zrobić coś ze współczuciem, które nabrzmiało mi w piersi”¹¹.
Maria Wisnowska w jednej z ról, fot. z archiwum Biblioteki Narodowej.
Salon panny Wisnowskiej
Maria inwestowała także w siebie, uczyła się języków obcych, brała lekcje gry scenicznej. W swoim mieszkaniu zorganizowała coś w rodzaju salonu, ale zapraszała do niego niemal wyłącznie osoby, które mogły pomóc jej w karierze. Oczywiście byli to sami mężczyźni, gdyż znajomości z kobietami nigdy jej nie interesowały. Bywali u niej dziennikarze, literaci, plastycy, a także oficerowie rosyjscy. Wyraźnie jednak oddzielała od siebie poszczególne grupy znajomych, dbając o to, by nie dochodziło do przypadkowych spotkań Rosjan z Polakami.
Gości przyjmowała ubrana dość swobodnie jak na obyczaje epoki. Z reguły były to stroje orientalne lub antyczne, czasami zwiewny peniuar. Najczęściej miała odsłonięte łydki, co bardzo podobało się gościom, wśród których nie brakowało jej kochanków.
W tym czasie daleko odeszła od ideałów głoszonych na kartach lwowskiego pamiętnika i nie uchodziła za osobę specjalnie pruderyjną. Tak naprawdę po powrocie do Warszawy interesowały ją wyłącznie trzy rzeczy: kariera, pieniądze i seks. Chętnie łączyła te elementy ze sobą, toteż jej kochankami z reguły byli ludzie o odpowiedniej pozycji: znani aktorzy, dziennikarze i przemysłowcy. Było to zgodne z ówczesną moralnością, w której obowiązywała zasada, że „z kochanki nie należy czynić żony, a z żony kochanki”. Wisnowska nie lubiła zresztą monogamii.
Pewien problem stanowiły jednak romanse z carskimi oficerami. Nie były one mile widziane w stolicy, chociaż stanowiły normalną praktykę, gdyż Rosjanie uchodzili za ludzi mających szeroki gest. Gdy na początku XX wieku inna warszawska gwiazda, Lucyna Messal, wdała się w romans z samym generał-gubernatorem Gieorgijem Skałonem, otrzymała od niego powóz, który był wystarczająco elegancki, by po latach służyć prezydentowi Wojciechowskiemu.
„Wisienka” zadbała o swoje interesy, wiążąc się z wiceprezesem, a potem prezesem Warszawskich Teatrów Rządowych, generałem Palicynem. Znalazło to przełożenie na jej zarobki, które w 1884 roku składały się z gaży 1500 rubli (około 18 000 euro) oraz 7 rubli za każdy występ, co dawało roczny dochód w wysokości około 3000 rubli. Pod koniec kariery zarabiała 2500 rubli i 15 rubli za spektakl, czyli otrzymywała łącznie ponad 5000 rubli (około 60 000 euro). Dla porównania wykwalifikowany robotnik zarabiał wówczas 40 rubli miesięcznie, a żołd porucznika wynosił 100 rubli.
Maria jednak nie czuła się spełniona, gdyż uważała, że nie dostaje ról na miarę swojego talentu. Najwyraźniej zarobki nie były dla niej najważniejsze, tym bardziej że na bieżące wydatki pieniędzy miała pod dostatkiem. Była jednak zazdrosna o sławę i chciała grać jak najwięcej, a żeby to osiągnąć, nie cofała się nawet przed szantażem.
„W ubiegłym tygodniu groziła dymisją panna Wisnowska, która uważa się za upośledzoną przy rozdawnictwie ról – oburzał się Aleksander Świętochowski. – Chwalimy ją bardzo, że chce więcej grać, to jest pracować, ale upośledzenia żadnego nie widzimy. Jeżeli ktoś, to przede wszystkim panna Wisnowska nie powinna skarżyć się ani na dyrekcję, ani na publiczność, pierwsza pozwoliła jej stanąć na najwyższym szczycie, na jakim artysta tej miary stanąć może, druga wynagradza ją uznaniem bez skąpstwa, owszem, z pewną rozrzutnością. Gdyby panna Wisnowska wiedziała, ilu ludzi utalentowanych podziękowałoby Bogu lub losowi za jej pensję i jej sławę, niezawodnie ani razu nie żądałaby dymisji!”¹²
Warszawscy wielbiciele
Jednym z wielbicieli Marii był student warszawskiego Instytutu Weterynarii, Stefan Żeromski. Nie opuszczał właściwie żadnej nowej inscenizacji z jej udziałem, a niemal każdą z nich witał ogromnym aplauzem. Doceniał talent aktorki, jednak widział w niej przede wszystkim niezwykle seksowną kobietę. Twierdził, że „ślicznie gra”, ale „jeszcze śliczniej się bestia charakteryzuje”.
Bywał też na popisach recytatorskich Marii, zauważając, że „przepyszna jest na estradzie”. Cenił jej poczucie humoru, wdzięk i urok osobisty, nie przesłaniało mu to jednak trzeźwego spojrzenia na jej sceniczną kokieterię. Czasami uważał to za niesmaczne, kompletnie nieodpowiednie dla postaci, w jakie Wisnowska się wcielała. Szczególnie skrytykował ją za rolę Ofelii, do której miała w ogóle nie pasować:
„Klapa formalna. Nie mówię o Ofelii Wisnowskiej, bo mnie febra trzęsie. Ta sroka głupia w scenie obłąkania kokietowała oczami oficerów z pierwszego rzędu, grała wszystko naiwnie, głupio naiwnie – tak, że najobskurniejszy widz nie zdołałby pojąć, dlaczego właściwie ta pensjonarka miała dostawać obłędu”¹³.
Żeromski nigdy nie poznał osobiście Wisnowskiej, czego nie można powiedzieć o innym jej wielbicielu, Stefanie Krzywoszewskim. Był on wówczas studentem Szkoły Handlowej Leopolda Kronenberga i pierwszy raz spotkał Marię na kolacji w domu jednego z kolegów, który był synem pewnej aktorki. Wisnowska, ubrana w „długą rotundę podbitą futrem”, zrobiła niezwykłe wrażenie na Krzywoszewskim i jego znajomych.
„Uśmiechała się radośnie – wspominał. – Atmosfera szybko się podniosła. Wisnowska była w doskonałym humorze. Podniecały ją gorące spojrzenia młodych chłopców, rozmowa pieniła się jak potok górski”¹⁴.
Po kilku przypadkowych spotkaniach Krzywoszewski został zaproszony na ulicę Długą. Znajomi ostrzegali go, że aktorka jest „bardzo niebezpieczna”, a co gorsza, „skomplikowana”, jednak chłopak nie zwracał uwagi na przestrogi. Maria była dla niego ideałem kobiety, toteż poważnie już zadurzony wszedł w „zawiły labirynt jej zainteresowań, radości, trosk i zabiegów”. Po latach przyznał, że zachowywał się jak dziecko, „które idzie pod wodę nieświadome jej głębi i wirów”.
Po pierwszym spotkaniu przyszły następne – Krzywoszewski odprowadzał Wisnowską do teatru, asystował jej podczas spacerów, czasami razem odwiedzali lokale. Na ogół jednak nie przebywał z nią sam na sam, bo niemal zawsze ktoś im towarzyszył, jako że Maria lubiła mieć obok siebie kilku mężczyzn. Pewnego dnia spotkał się z nią w Ogrodzie Saskim.
„W pewnej chwili – wspominał – przechodził koło nas młodzieniec słusznego wzrostu, w czarnej utrudzonej pelerynie. Na głowie miał miękki kapelusz o szerokich brzegach, spod którego sypały się nieprawdopodobnie obfite kędziory żółtych włosów. Ukłonił się Wisnowskiej. Kim był ten Absalom?
– Młody pianista – odrzekła – niedawno dawał koncert, bez większego zresztą powodzenia.
Zatrzymała się na sekundę, wreszcie przypomniała sobie nazwisko.
– Paderewski”¹⁵.
Krzywoszewski i Wisnowska zostali wreszcie kochankami, artystka jednak nie znała pojęcia „wierność”, w związku z czym młodzieniec musiał pogodzić się z faktem, że dzieli ukochaną z kilkoma rywalami. Zorientował się również, że partnerka zawsze kontrolowała sprawy seksu i miłości i chociaż „chętnie ulegała porywom”, to nigdy „nie traciła samoopanowania”.
„W chwilach przepastnego upojenia jej szeroko rozwarte źrenice wpatrywały się uparcie w moje oczy, na jej ustach jawił się zagadkowy uśmiech, w którym mieściła się radość z rozkoszy własnej i duma z mojego szczęścia”¹⁶.
Krzywoszewski zaczął nawet myśleć o ślubie, bo dla niego uczucie i małżeństwo były sprawami nierozerwalnie związanymi ze sobą. „Wisienka” z uśmiechem wysłuchała jego wynurzeń, po czym pozbawiła go wszelkich nadziei, stwierdzając, że wykonywany zawód uniemożliwia jej założenie rodziny. Trudno zresztą było odmówić logiki jej wywodom:
„Aktorka rozmiłowana w swej sztuce nie powinna wychodzić za mąż. Związek małżeński, z wszystkimi jego konsekwencjami, czyni z aktorki albo złą żonę, albo zaniedbaną artystkę. Teatr wymaga całkowitego oddania się, nie znosi podziału”¹⁷.
Aleksander Myszuga
Najwierniejszym z wielbicieli i kochanków Wisnowskiej był tenor Aleksander Myszuga. Poznali się we Lwowie, gdy Maria dopiero zaczynała swoją karierę. Zapewne wówczas do niczego jeszcze między nimi nie doszło, gdyż ona miała wtedy romans z innym kolegą ze sceny, Władysławem Woleńskim. Znajomość z Myszugą odnowiła, gdy wiosną 1884 roku pojawił się on w Warszawie, dość szybko stając się stałym bywalcem mieszkania przy ulicy Długiej.
Początkowo była to przyjaźń dwojga artystów, którzy wzajemnie recenzowali swoje występy. Myszuga namawiał Marię do dalszej nauki aktorstwa i poszerzania repertuaru.
„Uroda minie – tłumaczył – czym wtedy będziesz błyszczeć, co ci zostanie? Trzeba, byś sztuce służyła. Pogłębiaj studia klasyczne, kształć się. Bawisz się, to niegodne artystki, przed którą ludzie biją pokłony jak przed prawdziwą kapłanką sztuki. To, że tłum obsypuje Cię kwiatami, a krytyka nazywa doskonałością, nie jest wszystkim”¹⁸.
Myszuga obawiał się o przyszłość przyjaciółki, dostrzegał bowiem, że za kilkanaście lat jej sposób gry nie będzie już miał racji bytu. Nie chciał, aby musiała zrezygnować z aktorstwa, tym bardziej że skala jej talentu umożliwiała jej przyjmowanie ról typowo dramatycznych, przy których wiek i uroda nie były najważniejsze.
Doradzał jej zresztą nie tylko jako przyjaciel, ale także jako mężczyzna szaleńczo w niej zakochany. Z jego strony nie była to przelotna fascynacja urodziwą koleżanką – on naprawdę chciał spędzić z nią życie.
Aleksander Myszuga
„Jest to coś w rodzaju choroby, która spadła na mnie pomimo mojej woli – wyznawał Wisnowskiej. – Zmiłuj się nade mną! Pomyśl, w jaką przepaść mnie wpychasz. Jesteś piękna, idealna, boska. Możesz być tylko moim marzeniem, a nie rzeczywistością”¹⁹.
Tymczasem ona traktowała go tak samo jak innych. Wprawdzie i jej zdarzały się miłosne wyznania, ale czasami w ogóle nie chciała go widywać. Zostali kochankami, co nic nie zmieniło w jej postępowaniu. Wyśmiała jego oświadczyny, odpowiedziała też ironią, gdy zagroził, że poślubi inną. On jednak spełnił groźbę i w lipcu 1885 roku rzeczywiście ożenił się Marią Głowacką. Wisnowska skwitowała to stwierdzeniem, że i tak „jeszcze do niej wróci”, po czym demonstracyjnie wysyłała bukiety kwiatów do mieszkania nowożeńców.
Na scenie chętnie wpadała w miłosne uniesienia, natomiast poza teatrem wyznawała zasadę, że kobieta „powinna być jak kiper, który każdego wina próbuje, ale żadnym się nie upaja”. W jej życiu nie było miejsca na uczucie, potomstwo czy małżeństwo. Nie zamierzała porzucać teatru, była całkowicie uzależniona od aktorstwa, a jeszcze bardziej od zachwytu publiczności i hołdów wielbicieli.
Tymczasem Myszuga szybko zrozumiał, że chociaż miał żonę, kochał tylko Wisnowską. Próbował walczyć z uczuciem, ale musiał się poddać.
„Zupełnie straciłem głowę – pisał do niej. – Sam siebie nie poznaję, piekielne szaleństwo opętało mnie. Sam sobie nie mogę zdać sprawy, czy Cię jeszcze kocham, czy nienawidzę za to, że tak strasznie się meczę. Z człowieka stałem się potworem, wszystko, co było dla mnie święte, umarło ”²⁰.
Twierdził, że dopiero teraz może zrozumieć Don Josego z Carmen Bizeta (chociaż wcześniej śpiewał tę partię wielokrotnie), czyli człowieka, który z zazdrości zamordował niewierną kochankę. Nie najlepiej wróżyło to Wisnowskiej, tym bardziej że w jej życiu już wkrótce miał się pojawić człowiek znacznie mniej subtelny niż Myszuga…
Śpiewak próbował różnych sposobów, by odzyskać kontrolę nad swoim życiem. Czasami wyznaczał sobie liczbę dni, które zamierzał spędzić bez widoku ukochanej, mając nadzieję, że poprzez wydłużanie tych okresów będzie w stanie uniezależnić się od Marii. Jednak gdy Wisnowska wyznała mu, że też nie jest jej obojętny, znów stracił dla niej głowę:
„Jestem taki, jakim mnie uczyniła Twoja miłość. Kocham Cię! Kocham tak, jak żadne ludzkie serce nie jest zdolne kochać. Chcę być dla Ciebie tym, co zdolna jest stworzyć Twoja mądrość”²¹.
Aleksander nie chciał czekać. Miał nadzieję, że Maria zgodzi się wyjść za niego za mąż i rozpoczął nawet procedurę unieważnienia małżeństwa (w zaborach rosyjskim i austriackim nie istniały rozwody). Co prawda miał dziecko, ale nie wpłynęło to na jego decyzję. Ostatecznie orzeczono nieważność małżeństwa śpiewaka, jednak wówczas wydarzyło się coś, co wpłynęło na jego stosunki z Wisnowską. Maria nieoczekiwanie, niemal z dnia na dzień, opuściła Warszawę i miała powrócić nad Wisłę dopiero po roku.
Samotność gwiazdy
Badacze są zgodni, że Wisnowska zaszła w ciążę i dlatego wyjechała z miasta. Nie wiadomo, kto był ojcem dziecka (być może Myszuga) ani jakie były losy niemowlęcia. Prawdopodobnie oddała je gdzieś na wychowanie i możliwe, że więcej już go nie zobaczyła. Była na tyle zamożna, że mogła opłacić długoletnią opiekę nad dzieckiem, jednak nie wiadomo, czy miała wobec niego jakiekolwiek plany.
Nie chciała, by w Warszawie widywano ją w odmiennym stanie. Zapewne wtajemniczyła przełożonych w swoją sytuację i dostała w teatrze roczny urlop, a wyjazd z miasta pozwolił jej uniknąć słuchania plotek i domysłów.
Nie wiadomo, gdzie przez ten rok przebywała. Z zachowanych informacji wynika, że przez jakiś czas mieszkała w Paryżu, a później trafiła podobno do Konstantynopola. Nieobecność nie przeszkodziła jej jednak w karierze zawodowej, gdyż publiczność wiernie oczekiwała na jej powrót.
Aktorka ponownie pojawiła się na scenie w pierwszych dniach września 1888 roku. Przyjęcie było entuzjastyczne, a Maria zaskoczyła wszystkich. Warszawa ujrzała całkiem inną Wisnowską – znacznie bardziej dojrzałą aktorkę. Zdaniem niektórych „Wisienka” wreszcie zrozumiała, że „nie trzeba rozbierać się na scenie, ażeby uzyskać oklaski”.
Przeprowadziła się na ulicę Złotą, gdzie zamieszkała razem z matką. Nie było to dla niej specjalnie krępujące, bo jej sypialnia miała oddzielne wejście z klatki schodowej. Nowe mieszkanie Wisnowska urządziła z wyrafinowaną elegancją, chociaż złośliwi twierdzili, że był to bardziej „gust kurtyzany” niż aktorki. Ponownie zaczęła prowadzić salon i ponownie wyłącznie dla przedstawicieli płci przeciwnej. Może się to wydać nieprawdopodobne, ale Maria właściwie nigdy nie zdołała zaprzyjaźnić się z żadną kobietą – miała koleżanki z pracy, rywalki, służące czy kucharki, ale tylko mężczyzn uznawała za równorzędnych partnerów. Inna sprawa, że podczas spotkań poruszała śmiałe tematy, nie zawsze odpowiednie dla kobiet tamtej epoki, jak chociażby miłość lesbijską²².
Stali bywalcy salonu dostrzegali zachodzące w niej zmiany. W jeszcze większym stopniu niż wcześniej sprawiała wrażenie, że przestała odróżniać realne życie od gry aktorskiej. Właściwie cały czas zachowywała się tak, jakby była na scenie, a niektórym wydawało się, że w teatrze „tworzyła życie, a z życia robiła” scenę. Zaczęła też demonstracyjnie fascynować się śmiercią, w jej mieszkaniu pojawiły się dwa niewielkie szkielety z kości słoniowej, a na palcu – pierścionek, który podobno zawierał kurarę. Chętnie też planowała własny pogrzeb i wręcz zamęczała gości opowieściami o nim.
Było to jednak zgodne z duchem tamtej epoki – dusznych i ciężkich lat dekadencji schyłku XIX stulecia. Tragicznie kończyli życie przedstawiciele różnych sfer, a podwójne samobójstwo arcyksięcia Rudolfa i Marii Vetsery w Mayerlingu długo nie schodziło z pierwszych stron europejskich gazet. Codzienna prasa pełna była opisów spektakularnych samobójstw, pojedynków i uroczystych pogrzebów.
„Ostatnie dwa tygodnie należały do samobójców – relacjonował Aleksander Świętochowski na początku 1890 roku. – Wieszano się, strzelano, truto, rzucano pod pociągi, prawie wszystkie główniejsze sposoby śmierci dobrowolnej zostały zastosowane”²³.
Niebawem miały się pojawić powieści Stanisława Przybyszewskiego, które wynosiły na piedestał śmierć samobójczą, a także szereg różnych aberracji psychicznych. Dzieła te wywarły ogromny wpływ na rozwój niemieckiego i polskiego modernizmu, przy okazji przyczyniając się do wielu ludzkich tragedii. Dlatego też zachowanie Wisnowskiej nie odbiegało zanadto od postaw jej współczesnych, kiedy głośno twierdziła, że należy „umierać pięknie, a więc młodo”, a czasami wyzywała los, sprawdzając, jak daleko może się posunąć.
„Zaproponowała mi w formie żartu , abyśmy się razem otruli – zeznawał podczas procesu dziennikarz Antoni Mieszkowski. – Nasyciła moją chustkę chloroformem, następnie rzuciła ją na mnie, lecz ja, zauważywszy, że Wisnowska się chwieje, chustkę rzuciłem na ziemię, a Wisnowską silnie wstrząsnąłem, co ją przywiodło do przytomności”²⁴.
Można jednak podejrzewać, że zachowanie „Wisienki” wynikało jedynie z hołdowania modzie na śmierć i makabrę. Wiarygodne relacje jednoznacznie potwierdzają, że Maria czasami zachowywała się w sposób godny skrajnej hipochondryczki. W razie najlżejszej niedyspozycji natychmiast posyłała po lekarza, a potem „modliła się gorąco za ocalenie”. Inna sprawa, że nie była to wyłącznie histeria, bo aktorka rzeczywiście zaczynała mieć problemy zdrowotne. Zdarzały się jej omdlenia na scenie, zdradzała objawy nerwicy. Do tego doszły jeszcze halucynacje, które na pewno nie były udawane.
„Byłem świadkiem sceny halucynacji – zeznawał podczas procesu publicysta Kazimierz Zalewski. – była bardzo wesoła, nagle dostała tężca, wyciągnęła rękę i wlepiła wzrok w jakiś punkt, i zawołała: »patrz pan, tam w kącie«… Sądziłem, że to komedia. Zauważyłem jednak, że pot lał jej się z czoła, ręce były zimne. Powiedziała, że widziała diabła. »Już po raz drugi – mówiła – pierwszy raz widziałam diabła w wagonie na szybie, jadąc do Wenecji. Miał czerwone rogi i krwawą pręgę na twarzy. Pierwszy raz widziałam tylko popiersie, teraz całego«”²⁵.
Palicyn, Klobassa i inni
Nie wiemy, jak ułożyły się stosunki Wisnowskiej z Myszugą po powrocie aktorki do Warszawy. Tenor wspominał podczas śledztwa, że byli tylko przyjaciółmi, chociaż nie wyrzekł się nadziei na poślubienie aktorki. Nie przeszkadzały mu nawet jej tłumaczenia, że kompletnie nie nadaje się na żonę.
„Są dwa rodzaje kobiet – wyjaśniała – matki i kochanki. Niekiedy miłość kochanki łączy się z czułością matki. Ja umiem być tylko kochanką!”²⁶
Wydaje się, iż nie powrócili już do dawnej zażyłości, tym bardziej że Marię pochłonął na pewien czas romans z generałem Palicynem, który objął prezesurę Warszawskich Teatrów Rządowych, a że łączył to stanowisko z funkcją prezesa zarządu Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, był jedną z najbardziej wpływowych osób w stolicy.
Kontakty z Palicynem okazały się bardzo opłacalne, gdyż Wisnowska dostawała odtąd takie role, jakie sobie wybrała. Repertuar Teatru Rozmaitości ustalano właściwie ze względu na nią, grając to, czego ona zapragnęła. I oczywiście nie wszystkim się to podobało.
„Nie chwalono jej bezwzględnie – przyznawał dziennikarz Feliks Fryze – dlatego, że wybierała sztuki bez wartości, w których zależało jej na rolach, gdzieby się najlepiej przedstawiała jej strona zewnętrzna. Jej głos był decydujący. Co chciała, to reżyser wystawił”²⁷.
Związek z Palicynem stał się tajemnicą poliszynela, Maria zresztą specjalnie się z nim nie ukrywała. Zawsze, gdy wracała do miasta z podróży albo gościnnych występów, „Palicyn zajmował jej kilka wieczorów”. W rezultacie została szarą eminencją teatrów rządowych i bywała nawet na próbach baletu i opery, wtrącając się do inscenizacji. Jako kochanka Palicyna mogła sobie na to pozwolić, tym bardziej że szeptano, iż generał zamierza się jej oświadczyć.
Palicyn był od niej znacznie starszy, a otoczenie postrzegało go jako osobnika „o martwej twarzy i przygasłych oczach”. Gdy rzeczywiście oświadczył się Wisnowskiej, jego kandydaturę gorąco poparła matka aktorki. Maria jednak odmówiła, zapewne z bardzo pragmatycznych powodów. Nie przeszkadzał jej fakt, że Palicyn był rosyjskim oficerem, różnica wieku także nie stanowiła problemu. Być może zadecydowała sytuacja rodzinna generała, bo zapewne miał dzieci, które dziedziczyłyby po nim majątek. Niewykluczone też, że wcale nie był tak zamożny, jak opowiadano…
Generał Dymitr Palicyn
Maria natomiast zmieniła w tym czasie swoje poglądy na temat małżeństwa. Zbliżała się do trzydziestego roku życia i zaczynała napomykać, że z chęcią wyszłaby bogato za mąż i zrezygnowała ze sceny. Czy było to zmęczenie zawodem, czy też trzeźwe spojrzenie kobiety, która wiedziała, że lata płyną, a zdrowie zaczyna szwankować? Być może i jedno, i drugie.
Palicyn przyjął odmowę z godnością, mimo że na pewno poczuł się głęboko urażony. Bez większych problemów udzielał jednak Wisnowskiej urlopów, gdy o nie prosiła. Tolerował też jej dłuższe podróże za granicę, choć gdyby wiedział, z kim wyjeżdżała, być może nie byłby tak wspaniałomyślny.
Aktorka związała się bowiem z bajecznie bogatym Wiktorem Klobassą-Zręckim, współwłaścicielem pierwszego w Europie koncernu naftowego. Jego ojciec, Karol, stworzył grupę kapitałową zajmującą się poszukiwaniem i eksploatacją pokładów ropy naftowej i szybko osiągnął sukces. Wiktor kształcił się w zawodzie nafciarza w USA, a po śmierci ojca przejął większość spadku. Był udziałowcem kopalni w zagłębiu krośnieńsko-jasielskim i uchodził za jednego z najbogatszych ludzi w Galicji. Starszy od Marii o dziesięć lat, cieszył się opinią rzutkiego biznesmena i człowieka doceniającego przyjemności życia.
Poznali się zapewne podczas gościnnych występów Wisnowskiej w Krakowie i szybko nawiązali romans. Razem wyjechali do Wenecji i właśnie podczas tej podróży Maria po raz pierwszy widziała diabła z czerwonymi rogami i krwawą blizną na twarzy. Później odwiedzili jeszcze Paryż i Berlin, ale ich znajomość nie miała przed sobą przyszłości. Złośliwi plotkowali, że „Klobassa okazał się nie dość bogaty” dla aktorki, w rzeczywistości zapewne chodziło o sytuację rodzinną biznesmena, który był żonaty i nie zamierzał się rozwodzić, a na dodatek miał dorastającego syna, którego uznawał za swojego spadkobiercę. Natomiast ambicji „Wisienki” nie zaspokajała rola kochanki przemysłowca…
Inna sprawa, że wierność wciąż nie należała do jej najmocniejszych stron. Nadal spotykała się z Palicynem i Krzywoszewskim, a być może znajomość z Myszugą również nie była tylko przyjaźnią. Niebawem do grona jej kochanków miał jeszcze dołączyć Aleksander Bartieniew.