Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zdarzyło się - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zdarzyło się - ebook

Trzynaście opowiadań o uczuciach, lękach, marzeniach. O tym, co dzieje się między ludźmi. O małżonkach, kochankach, przyjaciołach, rodzicach i dzieciach. O samotności i bliskości. O wszystkim tym, co przytrafia się „zwykłymludziom – może zdarzyło się i Tobie?…

Trzynaście opowieści obyczajowych, wśród nich historie wzbogacone o nuty oniryzmu i realizmu magicznego, jedne – muśnięte humorem, drugie – przytulające, przynoszące nadzieję, kolejne – refleksyjne, dosadne… Łączy je jedno – w każdym z nich pisarz staje naprzeciwko człowieka i mówi: „Jestem po twojej stronie Chodź ze mną, opowiem ci coś po drodze”.

 

Spis treści

Tajemnica Alicji

Kamień

Ojciec i syn

Rysiek

Z dala od ludzi

On

Notes Marii-Ewy

Spowiedź Judyty

Papierowy okręt

Dwie strony lustra

Stary Czas

Zdarzyło się

Słoneczniki

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-957762-3-6
Rozmiar pliku: 4,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Tajemnica Alicji

Gdy trzy lata temu odchodziłem na emeryturę, uroczyście mnie pożegnano, były przemowy, ciastka, była kawa, naczelnik wręczył mi odznaczenie, a potem… nagle miałem cholernie dużo wolnego czasu. Przyzwyczajony do intensywnej pracy nie mogłem przez parę miesięcy odnaleźć się w nowej dla mnie rzeczywistości. Zwłaszcza że jestem sam – w tym roku minęła już piąta rocznica śmierci żony.

Od ośmiu lat mieszkam w domku na strzeżonym osiedlu. Gdy go kupiliśmy, żona bardzo się cieszyła. Całymi dniami przesiadywała w ogrodzie. Miała rękę do roślin. Od wczesnej wiosny do późnej jesieni ciągle coś kwitło wokół naszego domu.

Kiedy moja Renata zmarła, załamałem się. Niewiele pomogły mi rozmowy z dziećmi – od dawna siedzą za granicą i nie zamierzają wracać do Polski – ani spotkania z kolegami. Rzuciłem się w wir pracy. Harowałem jak wół, dzień i noc, żeby zagłuszyć, zabić żal i samotność. Skończyło się to stanem przedzawałowym i długim zwolnieniem lekarskim, a ostatecznie owym eleganckim pożegnaniem. Ale pozbierałem się. Może nasz – nie nasz, bo teraz tylko mój – ogród nie jest tak piękny jak wtedy, gdy opiekowała się nim Renata, ale jestem zadowolony. Zresztą wszyscy sąsiedzi podziwiają mnie, że tak świetnie sobie radzę.

Poza karmieniem kota nie mam wielu obowiązków. Przyplątał się do mnie jakieś dwa lata temu. Uciekał przed bezpańskim kundlem, przeskoczył przez furtkę i otwartymi drzwiami wpadł mi do domu. Nie zauważył mnie, bo akurat stałem przy bocznej siatce – przycinałem rosnące tam róże. Dwa dni chował się za sofą. Wychodził wyłącznie do kuwety albo do miski z jedzeniem, i to wtedy, gdy go nie widziałem. Po dwóch tygodniach nie bał się wskakiwać mi na kolana, kiedy siedziałem na sofie i oglądałem film w telewizji. Teraz nie odstępuje mnie na krok. Wykorzystuje każdą okazję, żeby się o mnie poocierać. Najbardziej lubimy obaj, kiedy zwija się w kłębek koło mojej głowy, mruczy mi dobranockę i tak przesypiamy razem całą noc.

Żeby jednak całkiem nie zgłupieć, wychodzę do ludzi. Staram się być pożyteczny, robić coś dla innych, póki jeszcze mogę. Pewien czas temu dowiedziałem się, że ulokowane w naszym mieście hospicjum dla dzieci poszukuje wolontariuszy. Wahałem się, czy podołam. W końcu powiedziałem sobie:

– Marek, przez trzydzieści lat naoglądałeś się niejednego, bo takie jest życie. To przecież i z chorymi dzieciakami dasz radę.

Poszedłem na próbę – raz, drugi, trzeci. Jestem naprawdę twardy i dużo przerażających rzeczy widziałem, ale to mnie powaliło. Nieuleczalnie chore dzieci, czasem nawet kilkumiesięczne maluchy skazane na cierpienie, a w końcu na śmierć. Po powrocie do domu płakałem – ja, stary chłop, płakałem. Ale zawziąłem się, bo pomyślałem, że skoro do większości z tych dzieciaków nikt nie przychodzi w odwiedziny, to chociaż ja będę grał rolę dyżurnego dziadka. Na wieść o tym moje dzieci pukały się w czoło i starały się koniecznie wybić mi ten pomysł z głowy. Dopiero gdy im powiedziałem: „To wracajcie do Polski, zamieszkajcie ze mną, to będę się opiekował wnukami”, przestały marudzić i nawiązywać do tematu.

Tak więc dwa razy w tygodniu idę z wizytą do hospicjum. Jego podopieczni, najczęściej opuszczeni przez rodziców, potrzebują przytulenia. Chociaż tyle mogę im dać. I daję. Aż trudno wyobrazić sobie, ile znaczy uśmiech na twarzy cierpiącego dziecka… i te wyciągnięte rączki, którymi niezdarnie próbuje objąć człowieka za szyję.



Na moim osiedlu od paru lat funkcjonuje mały, sympatyczny i klimatyczny pub. Nie podrzędna knajpa, a lokalik, w którym bez strachu można wypić jedno piwo czy dwa, spokojnie porozmawiać o pierdołach ze znajomymi i nieznajomymi, po prostu pobyć z ludźmi. Jest tu czysto, przyjemnie i niedrogo. Lubię to miejsce z uprzejmą obsługą. Czasem zaglądam tam wieczorami. Najczęściej po wizytach w hospicjum. Piwem nie da się niestety spłukać ogromu nieszczęścia, którego cząstka wnika we mnie każdorazowo, ale niezobowiązujące pogaduszki o sporcie czy pogodzie pozwalają mi odzyskać pion. Starszemu panu tyle wystarczy, wszak w domu czeka na mnie tylko Pan Kot – jak zawsze oburzony, że śmiałem zostawić go samego.

Sąsiadujący z moim, od dawna niezamieszkany domek kupili trzy lata temu młodzi małżonkowie. Sprowadzili się tutaj z drugiego krańca Polski, kiedy Krystian – mój nowy sąsiad – został dyrektorem oddziału jakiegoś międzynarodowego banku. Pamiętam, że w piątek po południu, kiedy przyjechali ze swoimi meblami, walizami, paczkami, zaczął padać deszcz. Właśnie skończyłem przycinać żywopłot, gdy spadły pierwsze krople. Nie wiem dlaczego, ale pracownicy firmy przewozowej zmyli się natychmiast po wyładowaniu na chodnik wszystkich bagaży. Kobieta, którą potem Krystian przedstawił mi jako swoją żonę, pracowicie zbierała co mniejsze pakunki i zanosiła pod dach, a on próbował się zmagać z tymi wielkimi i ciężkimi. Zrobiło mi się ich żal, zaoferowałem pomoc, którą przyjęli z nieukrywaną wdzięcznością. Po niecałej półgodzinie chodnik przed ich domem był pusty. Nowi sąsiedzi na skutek pospiesznego wnoszenia rzeczy i bezładnego ich rozstawiania mieli taki rozgardiasz, że się zlitowałem i zaprosiłem ich do siebie na herbatę. Tak się poznaliśmy. W trakcie tego pierwszego spotkania dowiedziałem się, że Krystian ma trzydzieści osiem lat, a jego żona, Alicja, jest od niego o trzynaście lat młodsza. Alicja jest grafikiem, ma własną działalność gospodarczą i projektuje plakaty, okładki, banery, strony internetowe, a także ilustruje książki.

Później jeszcze parę razy pomagałem Krystianowi przy meblach. Jego piękna, acz nikłej postury żona nie nadawała się do przesuwania czy przestawiania szaf i komód. Za to w nagrodę częstowała nas własnoręcznie upieczonym cwibakiem.

Można powiedzieć, że zaprzyjaźniliśmy się do tego stopnia, że pewnego razu sami mi zaproponowali, bym zwracał się do nich po imieniu, na co z ochotą przystałem. Dość sprawnie wprowadziłem ich w przyjęte na osiedlu zwyczaje, szybko więc stali się pełnoprawnymi jego mieszkańcami i wrośli w tę małą społeczność. Krystian codziennie rano wyjeżdżał do pracy swoim wypasionym mercedesem, Alicja natomiast pracowała w domu. W słoneczną pogodę, w trakcie swoich zajęć w ogrodzie widywałem ją z blokiem rysunkowym albo przy sztaludze. Kilka razy nawet pokazała mi grafiki wykonane dla jakiegoś wydawnictwa.

Elegancka kobieta o nienagannej sylwetce i lekko kręconych włosach ciemnoblond – tak myślałem o Alicji. Dziwiłem się, że nie mają dzieci, bo wyglądali na zgrane małżeństwo. Nie odważyłem się oczywiście o to pytać, oni też nigdy nie powiedzieli słowa na ten temat. Za to często widywałem, jak wymieniają między sobą drobne czułości. Krystian przed wyjściem do pracy całował żonę w drzwiach i widać było, że nie jest to mechaniczna czynność. Sprawiali wrażenie prawdziwie zakochanych. Gdy wychodzili do kina, teatru czy na przyjęcie, zawsze podawał jej ramię, choć od drzwi domu do samochodu mieli raptem parę kroków. Nigdy też nie mówił do żony inaczej niż „kochanie”. Tak bardzo przypominali mi moje pierwsze lata po ślubie, że momentami zazdrościłem Krystianowi tego uczucia, choć doskonale zdawałem sobie sprawę, że to już nie dla mnie, że mój czas na miłość minął.

Po Alicji też było widać, że kocha Krystiana. Niejeden raz, kiedy potrzebowała chwili przerwy od pracy albo chciała po prostu zamienić słowo, podchodziła do siatki odgradzającej nasze posiadłości i opowiadała o swoim mężu, o tym, co mu dziś ugotuje na obiad, także o swojej pracy i najciekawszych zleceniach, które otrzymała. Zawsze uśmiechnięta, radosna i pełna życia. W tych naszych rozmowach – a raczej jej monologach przy płocie – służyłem jej za obiekt, przed którym może się bezpiecznie otworzyć, nigdy bowiem nie próbowałem komentować czy w jakikolwiek sposób oceniać tego, co mówiła. Słuchałem tylko, kopiąc grządki, wyrywając chwasty lub przycinając gałęzie krzewów. Wyglądało na to, że nie zapoznała tu żadnych przyjaciółek, bo nigdzie nie wychodziła ani nikt jej nie odwiedzał, no to pewnie musiała chociaż przede mną się wygadać… Żadnych przyjaciółek? Trochę mnie to dziwiło.

Z przyjemnością i rozczuleniem obserwowałem tę ich idyllę. Czasem jedynie żałowałem, że to oni, a nie moje dzieci, mieszkają obok mnie.



Pewnego razu zorientowałem się, że Alicji chyba nie ma. Już któryś dzień nie siedziała na tarasie z kawą i nie rysowała, nie zauważyłem też, by żegnała pocałunkiem wychodzącego do pracy męża. Akurat wracałem z zakupów, gdy sąsiad parkował samochód. Wysiadł z pudełkiem pizzy w ręku.

– Dzień dobry, panie Marku! – powiedział.

– Dzień dobry – odparłem. – A co to się stało, Krystianie, że dziś wracasz do domu z pizzą? Czy Alicja jest, nie daj Boże, chora, bo jakoś jej nie widzę chyba od kilku dni?

– Panie Marku, nie, Ala zdrowa, po prostu pojechała do swojej mamy, bo ta zachorowała. Ja niestety nie mogłem się urwać z pracy.

Rzeczywiście, nie zwróciłem wcześniej uwagi, że na posesji brakuje auta Alicji – dotychczas stało w garażu, bo ona praktycznie nie wyjeżdżała, tyle tylko, co na zakupy. W związku z tym Krystian parkował zawsze na podjeździe, a teraz – od paru dni – w garażu.

– Mam nadzieję, że to nic groźnego – stwierdziłem grzecznościowo.

– Nie wiem – odrzekł szczerze. – Ala się boi, że to może być nowotwór, bo teść, jak do niej dzwonił, to dość pokrętnie mówił na ten temat. No to zebrała się i szybko pojechała. Dzwoniła, że najdalej jutro wróci.

Nie chciałem, by mu pizza wystygła, więc pożegnaliśmy się i każdy wrócił do siebie.

Tego popołudnia jak co środę poszedłem na swój wolontariacki dyżur do hospicjum. Jestem pełen podziwu dla pielęgniarek, które tam pracują na stałe. Nie wiem, jak one to znoszą. Ja po każdym pobycie potrzebuję kilku godzin, żeby wydychać te emocje. Najbardziej bulwersuje mnie, że do niektórych z tych dzieci nie przychodzi nikt z rodziny. Nikt o nich nie pamięta, choć, jak mi powiedziano, większość z nich ma rodziców. Smutne to bardzo, mimo tego muszę przyznać, że kiedyś zastanawiałem się, co bym zrobił, gdyby takie nieszczęście przydarzyło się mojemu dziecku, i nie znalazłem dobrej odpowiedzi. Zwyczajnie nie wiem. Rozum podpowiada mi, że to przecież oczywiste, że nie zostawiłbym swojego dziecka, ale… czy na pewno wykrzesałbym z siebie tyle sił, żeby unieść podobny dramat? Nie wiem i… wolę nie wiedzieć. Cieszę się, że zdobyłem się na to, by dla tych skrzywdzonych przez los dzieciaków być kimś w rodzaju świętego mikołaja, który regularnie je odwiedza.

Gdy tej środy wracałem stamtąd do domu, dumałem jak zwykle nad tym, za co i dlaczego życie tak krzywdzi te małe dzieci. Wszak one nie wyrządziły nikomu nic złego, niczemu nie są winne… Dopiero zimne tyskie i rozmowa z zaprzyjaźnionym barmanem w osiedlowym pubie pozwoliły mi trochę ochłonąć.

Alicja faktycznie przyjechała nazajutrz. Szedłem wyrzucić śmieci, gdy zobaczyłem, jak z fantazją podjeżdża przed dom i hamuje na podjeździe. Wysiadła gwałtownie. Pomimo że zasłoniła twarz dużymi ciemnymi okularami, zauważyłem, że płakała.

– Dzień dobry, Alicjo – powiedziałem z troską. – Coś złego z mamą…?

Obróciła się dynamicznie w moją stronę i raczej ostrym, zupełnie niepasującym do niej tonem odpowiedziała:

– Dzień dobry, panie Marku. Nie, z mamą wszystko w porządku, ale… – Urwała i machnęła ręką, po czym szybko zniknęła w domu.

Dalej… niby nic się nie zmieniło: Alicja żegnała rano męża całusem, gotowała mu obiady, rysowała, czasem poczęstowała mnie kawałkiem drożdżowego ciasta, ale była jakaś inna – zamyślona, jakby nieobecna. Nawet gdy siedziała na tarasie przy swojej sztaludze albo ze szkicownikiem czy laptopem, popłakiwała. Nie wtrącałem się, uznałem, że jeśli będzie chciała, to sama mi powie. Lub zrobi to Krystian, a może oboje porozmawiają ze mną o tym, co się stało. Bo między nimi było w dalszym ciągu dobrze, wszak widywałem od czasu do czasu – nie to, żebym ich podglądał – że tulą się czule do siebie, uśmiechają. Nie zdarzyło się, żeby z ich domu dobywały się odgłosy kłótni. Dziwne to wszystko było.



Któregoś czwartkowego wieczora poszedłem na piwo do tego zaprzyjaźnionego pubu. Sączyłem tyskie, gdy nagle przysiadł się do mnie Krystian. Milczący, zasępiony wpatrywał się w swój kufel, co rusz pociągał łyk. Wytrzymałem chwilę, ale w końcu zapytałem:

– Krystian, chłopie, co się dzieje? Pierwszy raz cię tu widzę i na dodatek wyglądasz, jakby ci się dom spalił!

– A żeby pan wiedział, panie Marku. – Nie uniósł głowy. – Stało się i to coś znacznie gorszego niż pożar.

Przestraszyłem się.

– Mogę ci jakoś pomóc?

– Aż wstyd powiedzieć, ale… żona mnie chyba zdradza. Co tam „chyba”, na pewno!

Zaniemówiłem, bo i cóż wysłowić na takie dictum acerbum?

– Krystian, a tak konkretnie, to co i skąd wiesz? – odezwałem się po chwili. – Może się mylisz? Ja tam widzę, że Alicja jest w ciebie wpatrzona jak w obrazek.

– Nie, nie mylę się, ale twardych dowodów nie mam… A może rzeczywiście mógłby mi pan pomóc?

– To zależy, czego oczekujesz…

– Panie Marku, chodzi mi tylko o to, żeby się dowiedzieć, gdzie się moja żona urywa z domu, jak mnie nie ma. Od jakiegoś czasu zdarza się, że nie mogę się do niej dodzwonić w ciągu dnia. Kiedy jej o tym mówię, to coś kręci: a to baterię miała rozładowaną, a to nie słyszała albo pojechała do sklepu bez telefonu. A jak wracam z pracy, to widzę, że jest jakaś inna, jakby wyparowywała gdzieś duchem. Dopiero po jakimś czasie robi się znowu sobą. Nie chcę wynajmować detektywa, bo boję się, że od razu całe miasto się dowie i moja kariera pójdzie w diabły. A wie pan, co jest dla mnie najgorsze…? To, że na wyraźne życzenie Ali nie mamy dzieci. Kilka razy próbowałem z nią o tym rozmawiać, a ona ciągle nie i nie. Ostatnio to się nawet o to pokłóciliśmy. Stwierdziła, że jeśli jeszcze raz wrócę do tego tematu, to odejdzie. A przecież ja ją, panie Marku, kocham. Co w tym dziwnego, że chciałbym mieć z nią dzieci…? To wszystko mi podpowiada, że ona chyba kogoś ma i dlatego tak się zachowuje… Ja chyba zwariuję, jeśli mi pan nie pomoże!

Musiałem się nad tym zastanowić. Chciałem pomóc Krystianowi i wiedziałem, że gdybym się do tego przyłożył, szybko wyjaśniłbym sytuację – czułem, że Alicja mi ufa i lubi mnie. Z drugiej strony, kim ja byłem, by nadużywać jej zaufania? By ingerować w los tych dwojga? Obiecałem Krystianowi, że przez kilka dni spróbuję obserwować dyskretnie, czy faktycznie jego żona wychodzi z domu, czy ktoś się koło niej kręci, ale nie chciałem jej śledzić. Umówiliśmy się na piwo w następny piątek o tej samej porze. Nie chciałem się pakować w cudze afery, ale przyjrzeć się sprawie mogłem.

Pokręciłem się rano po ogródku. Faktycznie, około dziesiątej–jedenastej Alicja wyszła z domu: elegancko ubrana, umalowana, uśmiechnięta, jak zwykle pierwsza powiedziała mi „dzień dobry”. Interesujące, że zupełnie się z tym wyjściem nie kryła. Scenariusz powtarzał się przez kilka dni. Alicja wsiadała do samochodu i odjeżdżała. Wracała około godziny trzynastej. Wysiadała z samochodu wyraźnie smutna, patrzyła wokół wzrokiem tak nieobecnym, że aż się o nią bałem. Wyciągała z auta jakieś zakupy i niczym widmo wchodziła do domu.

Zacząłem myśleć, czy i jak mogę pomóc sąsiadowi w rozwikłaniu tajemniczego zachowania jego żony. Nie chciałem jeździć za nią samochodem, bo na naszym małym osiedlu od razu zorientowałaby się, że jest śledzona. Postanowiłem dokładniej obserwować ich dom.

Przez te pięć dni nie zauważyłem niczego nietypowego: świeżo umalowana i wystrojona Alicja wyruszała co dzień o tej samej porze, wczesnym popołudniem wracała przybita, dopiero na przyjazd męża nakładała uśmiech na twarz. Nigdy nie spostrzegłem, żeby jej strój po powrocie był zmieniony czy zaburzony – był równie staranny, co przed wyjazdem. Ta sama fryzura, ten sam makijaż. Raz tylko zauważyłem drobną plamkę na jej bluzce, jak po jedzeniu albo kawie.

Ani razu nikt jej nie odwiedził; kiedy siedziała w ogrodzie przy pracy, nikt do niej nie dzwonił, ani ona do nikogo.

Gdy w umówiony dzień spotkałem się z Krystianem, zrelacjonowałem mu szczegółowo wyniki swoich obserwacji. Na koniec powiedziałem:

– Być może twoja żona wciąż martwi się stanem zdrowia matki. A może wreszcie znalazła tutaj jakąś przyjaciółkę, z którą może spokojnie poplotkować, zamiast męczyć się rozmową z takim starym dziadem jak ja. Jestem prawie pewien, że nie ma tu żadnego drugiego mężczyzny. Krystian, ja za dużo w życiu widziałem. Kobieta, która wraca z upojnej randki, kwitnie, promienieje. A Alicja wraca przygnębiona. Więc przyczyna musi być inna. Próbowałeś z nią o tym rozmawiać?

– Panie Marku, próbowałem, ale zawsze ucina rozmowę. Nie chcę awantur, ale strasznie mnie to gryzie, boję się, że coś się z nią dzieje, a ja nie wiem co ani nie mogę jej pomóc.

– Krystian, a czy twoja żona… nie jest przypadkiem w ciąży?

– A gdzie tam! Na jej wyraźne życzenie zabezpieczamy się na wszystkie sposoby. – Wzruszył ramionami. – Nie wiem, naprawdę nie wiem, co mam robić.

Obiecałem mu, że spróbuję się czegoś więcej dowiedzieć. Prawdę mówiąc, powiedziałem to na odczepnego. Nie czułem się kompetentny do wchodzenia z butami w cudze życie, z drugiej strony nie chciałem oznajmić człowiekowi zakochanemu w swojej żonie: „Chłopie, guzik mnie to obchodzi, radź sobie sam”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: