- nowość
- promocja
- W empik go
Zdjęcie snu - ebook
Zdjęcie snu - ebook
Rzeczywistość bywa gorsza od najbardziej przerażającego koszmaru
Sennym miasteczkiem Ostoja wstrząsa seria zagadkowych morderstw nastolatków. Ofiary zostają znalezione ze śladami poparzeń na ciałach i szmacianymi maskotkami w dłoniach. Detektyw prowadzący śledztwo ucieka z miasta, a tajemniczy morderca, znany w mediach jako Kociarz, pozostaje nieuchwytny.
Kilkanaście lat później do Ostoi, na zaproszenie burmistrzyni, przyjeżdża znany pisarz, Filip Dragan. Ma rozpocząć pracę nad reportażową książką dotyczącą dawnych zbrodni. Niestety, nie wszystkim podoba się jego obecność w mieście… Wkrótce po przybyciu Dragana dochodzi do zabójstwa dokonanego w niepokojąco znajomy sposób.
Pisarz włącza się do śledztwa i próbuje rozwikłać makabryczną zagadkę. Szperanie w przeszłości może jednak sprawić, że on sam znajdzie się na celowniku sprawcy. A ten nie zamierza przestać, dopóki nie dokończy swojego mrocznego dzieła…
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-412-5 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z sobotniej poobiedniej drzemki wybudziła ją melodia przejeżdżającej nieopodal lodziarki. Ten dźwięk chyba na każde dziecko zawsze działał nad wyraz pobudzająco, ale dla sześcioletniej Kai był czymś nieco bardziej szczególnym – sygnałem zwiastującym przygodę. Wyprawę w kolejne nieznane miejsce, na którą jak co tydzień miałaby się udać wraz ze starszą siostrą Emilią i jej przyjaciółmi. Oczywiście po drodze zajadając się lodami, kupionymi wcześniej za skrzętnie zaoszczędzone kieszonkowe.
Tym razem jednak coś zdawało się nie tak. Emilii nie było w ich wspólnym pokoju. Nie było jej także w reszcie pomieszczeń małego domku na przedmieściach, w którym mieszkały we trójkę z babcią. Kaja szukała śladu siostry nawet w pralce, ale znalazła tylko echo głośnego chrapania nestorki, śpiącej w fotelu przed telewizorem. Babcia dziewczynek oddawała się oglądaniu telewizji niemal codziennie, od czasu gdy umarli ich rodzice. Lubiła przesiadywać w salonie całymi nocami, by potem odsypiać falami w ciągu dnia. Zachowywała się dziwnie, kiedy przerywano jej sen, więc Kaja nie miała zamiaru tego robić.
Czmychnęła cichutko jak myszka przez środek pokoju, żeby wyjść na skąpane w wakacyjnym zachodzie słońca podwórko. Nie było zbyt okazałe, ale wystarczające, żeby przy okalającym je przed ulicą płotem pomieścić maleńki plac zabaw. Nie znalazłszy i tam śladu starszej siostry, Kaja minęła piaskownicę ze łzami w oczach. Pochlipując, że została zapomniana w najlepszej zabawie, jaką znała, chciała ukołysać się na łańcuchach huśtawki, ale nim cupnęła na drewnianej ławeczce, dostrzegła siedzącą na niej maskotkę. Puchową, mięciutką kulkę wyglądającą jak skompresowany kot, którą od razu porwała w ramiona i przytuliła.
Wówczas okazało się, że zabawka siedziała na jakimś rysunku sporządzonym na dużej kartce, takiej jak z bloku, w którym rysowali w przedszkolu. Widniała na niej mapa skarbów. Zdumiona i zafascynowana dziewczynka domyśliła się wówczas, że przecież zbliżają się jej urodziny. Znalezione przedmioty musiały być zatem prezentem od Emilii! Zwłaszcza rysunek, który okazał się kolorowo ilustrowaną mapą prowadzącą do skarbu ukrytego pod tajemniczym znakiem X!
Kaja pomyślała, że siostra musiała pójść wcześniej, żeby zdążyć przygotować nie lada niespodziankę. Bez zastanowienia przyniosła z pokoju mały plecaczek, do którego wpakowała jedynie znalezionego kotka. Mapa prowadziła przez pobliski las na wzgórza, które dobrze znała. Pamiętając słowa babci, że latem można natknąć się tam na „złowieszcze kleszcze i nagłe deszcze”, przywdziała kalosze oraz za dużą różową kurtkę. Następnie, nie myśląc o niczym innym prócz przygody obiecanej przez trzymaną oburącz mapę, opuściła podwórko, podskakując z zachwytu.
Droga bardzo szybko z bocznej małomiasteczkowej alejki zamieniła się w podświetloną słońcem zieleń drzew – najpierw liściastych, wysypanych w rzadszych odstępach niż późniejsze sosny, których ściana zwiastowała podejście pod górkę. Mniejsze z dwóch siostrzanych wzgórz zwane było cmentarnym, z racji tego, że na jego połaciach znajdował się po prostu miejski cmentarz, a na szczycie majaczyła stara oficyna. Kaja nie miała pojęcia, czym było to miejsce, toteż omijała je szerokim łukiem.
Jej celem była zarośnięta ścieżka skręcająca w stronę wyższego wzniesienia, zwanego przez nią samą Zamkową Górą. Powodem takiej nazwy był ogromny opuszczony pałac, którego podziurawiony czarny dach górował nad miasteczkiem. Fascynacja dziewczynki tym miejscem była o tyle większa, że budynek ten odkryła zaledwie kilka tygodni wcześniej, na pierwszej wyprawie z paczką siostry. I to tam właśnie zdawała się prowadzić mapa skarbów.
Wspinaczka byłaby może i trudna dla kogoś nieobeznanego w terenie lub w podeszłym wieku, ale żwawemu dziecku, napędzanemu ponadto przez zew przygody, zdawała się o niebo prostsza niż nawet wyjście na zakupy z babcią. Toteż szybciej, niż można się było spodziewać, sześciolatka dotarła do porośniętego mchem i trawą brukowanego dziedzińca, którego ukoronowaniem była wyschnięta fontanna w kształcie drzewa. Za nią górował pałac.
Swoją wielkością budynek rzucał cień, który zdawał się zamieniać w noc nawet letnie popołudnie. Pierwszym odruchem Kai było poddanie się strachowi i ucieczka, ale wnet przypomniała sobie o czekającej na nią niespodziance. Może nawet przyjęciu urodzinowym, jakie nie raz widziała na amerykańskich filmach, które czasami oglądały po nocy razem z babcią, gdy ta miała akurat lepszy nastrój. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki strach prysł, bez namysłu pchając małą podróżniczkę na otoczony zarośniętymi kolumnami ganek, a następnie w czeluść otwartych zapraszająco wrót do pałacu.
Wtem, gdy znalazła się w pogrążonym w półmroku, zatęchłym i przepastnym wnętrzu, jej zapał znów uleciał niczym puch na wietrze. Było strasznie już po przejściu pierwszych kroków w stronę schodów i dziewczynka nie potrafiła dostrzegać w tym wszystkim pożądanej zabawy. Wywołując co rusz imię siostry, raz krzykiem, raz łamiącym się głosem, odważnie brnęła dalej. Chciała wejść chociaż na piętro, by zobaczyć pokój, w którym wszystkie niepokorne dzieciaki bawiły się ostatnim razem. Jednak nie znalazła w nim żadnego śladu zaznaczonego na mapie skarbu. Nie odnalazła też Emilii. Może schowała się w innym pokoju, żeby ją przestraszyć? Te i inne myśli przewinęły się przez dziecięcą główkę Kai, gdy zalewając się łzami, nadal wzywała imię siostry. Ale nie było jej tam. Był ktoś inny.
Mała Kaja podeszła do barierki ogromnych schodów i z przerażeniem patrzyła z góry na postać stojącą w świetle wrót. Wysoki cień, który padał od drzwi przez hol, przeszył jej serce dziwnie promieniującym bólem. Nagle, kiedy skuliła się w przerażeniu, straszydło, jak je nazwała, nastroszyło się i wybuchło chichotem, którego nie sposób było opisać. Drzwi zatrzasnęły się z łoskotem.
*
Obudził ją potężny zryw wiatru. Wydawał się jakiś inny niż wszystkie poprzednie tej nocy. Jakby niepewny swojego istnienia, najpierw subtelnie położył się na starym dachu, a potem nagle ześlizgnął i schował między gałęziami drzew, zadziornie poświstując. Powoli znikał w ciemności nocy. Zamilkł. Gdy zebrał siły, znowu wykonał swój zryw i powrócił, by pokazać swoje prawdziwe oblicze. Napierał na ściany starego budynku, gdzieniegdzie włamując się do środka przez szpary zabitych deskami okien lub poluzowanych dachówek, i wydawał przy tym dźwięki przypominające wycie wilków. A może to była syrena strażacka?
Kaja siedziała skulona w swojej bazie, którą skleciła w kącie jednego ze zdewastowanych przez czas pokoi na pierwszym piętrze. Był to prowizoryczny namiot z rodzaju tych, jakie do niedawna z radością budowała razem ze swoją siostrą, ale z innych materiałów. Nie starego zbutwiałego koca czy podziurawionych przez korniki krzeseł. Mimo to dawał jej poczucie względnego bezpieczeństwa, co na tamtą chwilę w zupełności wystarczyło. Dziewczynka drżała z zimna i strachu, ale wiedziała, że musi podejść do najbliższego okna i obserwować bramę wjazdową. Musiała widzieć, kiedy znowu pojawi się Świerszcz. Musiała mu się schować.
Upatrzyła sobie miejsce, w którym była pewna, że nie będzie miał szans jej znaleźć – niewielką garderobę w pokoju na tyłach domu. Deszczowe chmury wzbierały z niewyobrażalną prędkością i zdołały zasłonić ledwie migoczący na niebie rogal księżyca, pochłaniając go niczym wzburzone morskie fale. To nie była najmroczniejsza noc, jaka do tej pory przejęła kontrolę nad sklepieniem puszczy, ale dla małej istotki, zamkniętej w opuszczonym pałacu, była koszmarem.
Kaja przyszła tam zwabiona obietnicą wielkiej niespodzianki, ale zamiast niej spotkała tego strasznego potwora z okrągłymi, połyskującymi oczami. Najpierw kazał jej uciekać, a potem szukał po domostwie, jakby bawił się w znaną tylko sobie zabawę w chowanego. Znęcał się za każdym razem, gdy znalazł jej kryjówkę, i dźgał dziwnym cykającym urządzeniem, śmiejąc do rozpuku. Ten śmiech! To właśnie on był dla Kai bardziej przerażający niż kłujący ból serca. Krzyk, który niósł się wzdłuż długich korytarzy posiadłości za każdym razem, gdy uciekała przed chaotycznym cykaniem.
Nagle, usłyszawszy deszcz, który runął na pałac z siłą wodospadu, wystraszyła się i prawie podskoczyła. Musiała się zebrać na odwagę i wyjść z tymczasowej kryjówki, by zająć miejsce na stanowisku obserwacyjnym. Miała zaledwie sześć lat, ale odkąd znalazła się w tej rozpaczliwej sytuacji, starała się zachowywać najbardziej odpowiedzialnie, jak tylko mogła. Rozpięła kołnierz swojej różowej kurtki, po czym pochyliła głowę i ledwie słyszalnym szeptem odezwała się do schowanej pod okryciem zabawki. Pluszowy kotek się bał i ona też się bała. Musiała być silna dla niego. Siostra na pewno niedługo po nich przyjdzie i ich uratuje! Na pewno. Kaja szybkim ruchem z powrotem ukryła szmaciankę pod kurtką, po czym wstała i wyszła z namiotu.
Gdy usiadła na parapecie i wyjrzała przez dziurkę w desce, w której do niedawna był sęk, jej oczom ukazał się brukowany dziedziniec przed domem. Chciała patrzeć jedynie na drogę, która była tak szeroka, że zmieściłby się na niej samolot. Nie mogła jednak powstrzymać oczu przed spojrzeniem na fontannę w kształcie drzewa. Jak piękna musiała być, gdy działała… Teraz stała zapomniana pośrodku dziedzińca, zimna jak kamień, z którego była zrobiona. Jej basen napełniała ulewa, ale bez tryskających z rzeźbionych gałęzi strumieni zdawała się tylko w połowie żywa. Kaja pamiętała, jak pierwszy raz zobaczyła tę rzeźbę na poprzedniej wyprawie. Kiedy po raz pierwszy wszyscy przyjaciele weszli do pałacu, nie mając pojęcia, jak mroczne kryje on tajemnice.
Wówczas drzwi frontowe nie były zamknięte na klucz. Nie zostali więźniami w sypiącej się i cuchnącej grzybem pułapce, w której nawet za dnia ledwo było widać czubek własnego nosa. Wspominając te chwile, dziewczynka załkała delikatnie, co po chwili przerodziło się w stłumiony płacz. Tęskniła za siostrą. A nawet za rodzicami, których nie pamiętała, a którzy odeszli bezpowrotnie lata temu. Jedynym jej towarzyszem był szmaciany kotek.
Kiedy się wypłakała, znowu rozpięła kołnierz kurtki i zajrzała do wewnątrz. Chciała coś powiedzieć, ale zamarła w przerażeniu, słysząc szczęk łańcucha. Czekała i słuchała. Z zamkniętymi oczami niezliczoną ilość razy błagała, by okazało się, że to wszystko to tylko zły sen. Żeby mogła w końcu się obudzić w swoim miękkim łóżku i zobaczyć po przeciwnej stronie uśmiechającą się szeroko Emilię.
Ale nic z tego się nie ziściło. To był koszmar, z którego nie była w stanie się wydostać. W kakofonii dźwięków wyróżniło się po chwili przeciągające się w nieskończoność skrzypnięcie. Potem kolejne, podobne. Po nich dobiegł głośny trzask wewnątrz pałacu. Tym razem nie była to sprawka wiatru ani deszczu. Był to dźwięk głównych drzwi wejściowych. A potem pozostało już tylko to potworne cykanie.
*
Emilia z krzykiem zerwała się z łóżka. Zbudzona nieprzyjemnym brzęczeniem przetarła szybko mokre od łez oczy po to tylko, żeby móc rozejrzeć się dookoła siebie. Była roztrzęsiona. Nie z powodu kolejnego koszmaru sennego, ale dlatego, że musiała się z niego obudzić i wrócić do rzeczywistości.
Spojrzała na okno, utwierdzając się w smutnej myśli, że był środek słonecznego dnia letnich wakacji, na które kiedyś, inaczej niż teraz, czekała z wytęsknieniem. Znowu pomyślała o swojej ukochanej młodszej siostrze, której życie okrutny los zabrał niecałe dwa tygodnie wcześniej w opuszczonym pałacu na wzgórzu. Emilia winiła się za to, że może źle narysowała jej mapę, bo Kaja nigdy nie pojawiła się na pikniku niespodziance. Z każdym dniem zastanawiała się, czy nie jest przeklęta i co by było, gdyby tylko mogła cofnąć czas. Teraz została sama z babcią, której od lat nie minęła żałoba po córce i zięciu, a co dopiero po ukochanej wnuczce. Nocami przesiadywała przed telewizorem, a potem przesypiała prawie całe dnie, odurzona lekami nasennymi, które łykała, by móc w ogóle zamknąć powieki.
Nastolatka zmusiła się więc, aby wstać z łóżka i sprawdzić, kto tym razem kryje się za dobrze jej znanym źródłem hałasu. Przechodząc przez kuchnię małego domku, widziała na stole uśmiechające się spod folii twarzyczki kanapek zrobionych przez babcię w środku nocy. Wyglądały apetycznie, ale Emilia od jakiegoś czasu i tak nie miała ochoty jeść czegokolwiek. Jadła jedynie tyle, żeby nie umrzeć z głodu. Starała się normalnie funkcjonować, ale gdyby to od niej zależało, najchętniej też ciągle by spała. Albo obmyślała w głowie kolejny nierealny plan, który mógłby naprawić jej zniszczony świat. Wówczas znowu pragnęła zatracić się w tych myślach, ale ocucił ją odgłos kolejnego, nachalnego dzwonka do drzwi. Starając się nie wydać żadnego dźwięku, bardzo ostrożnie podeszła do wejścia, aby dyskretnie spojrzeć przez judasza.
Na ganku przed domem stało dwóch mężczyzn, śmiesznie zniekształconych przez wypukłą soczewkę. Jednego z nich poznała od razu i choć kiedyś stracił w jej oczach przez złe wieści, które zazwyczaj przynosił, to kojarzył jej się z pozytywną, bądź co bądź, postacią terminatora. Komisarz Henryk Rzeszutko. Drugi mężczyzna był jej jednak zupełnie obcy, choć ubrany w kapelusz i okrągłe okulary przeciwsłoneczne, też wyglądał jak znajoma postać z filmu. Przypominał złego sędziego, który chciał zniszczyć animowany świat w historii o króliku Rogerze, którą jeszcze nie tak dawno Emilia oglądała w telewizji. Tylko z babcią, bo Kaja była jeszcze za mała na kino tej kategorii wiekowej.
Właśnie ten maszkaron z filmu stał przed jej drzwiami. Może wyglądał tylko trochę bardziej elegancko za sprawą czarnego trzyczęściowego garnituru z rozpiętą w kołnierzyku koszulą, ale to nie umniejszało jego straszności. W panice postanowiła udawać, że nikogo nie ma w domu. Usiadła pod drzwiami w oczekiwaniu, że dzwonek już się więcej nie odezwie, a natręci pójdą precz. Niestety jej plan spalił na panewce, kiedy po dłuższej chwili ciszy znów spojrzała przez judasza, a mrugnięcie jej oka zostało zarejestrowane przez przybyszów.
– Emilio? Jesteś tam? – padło zza drzwi pytanie zadane dziwnie znajomym, radiowym wręcz głosem. – To ja, Markus Faulkner. Proszę, nie chowaj się.
„To straszydło za drzwiami to ten człowiek z wczoraj? Ten psycholog, co rozwiązuje tajemnice zmarłych?” – spytała w myślach Emilia, nie będąc przekonana, czy dać wiarę usłyszanym słowom. No ale jeżeli teraz nie porozmawia z tymi mężczyznami, to wrócą później i swoim gadaniem tylko zmartwią babcię.
Po niedługim namyśle nastolatka postanowiła otworzyć drzwi i stawić czoła nieproszonym gościom.
– Dzień dobry, Emilko – powiedział uprzejmie znajomy policjant, z zaskoczeniem dostrzegając, że rozmówczyni wygląda, jakby od kilku dni nie mogła zmrużyć oka. – Czy zastaliśmy babcię?
– Babcia śpi – odparła bez emocji.
– Dobrze, w takim razie wrócimy…
– Właściwie to może i lepiej – przerwał kapelusznik. – Babcia mogłaby okazać się nazbyt dekoncentrująca.
Komisarz najpierw zganił towarzysza wzrokiem, ale po chwili niewerbalnego przekazywania sobie przez mężczyzn jakichś wytycznych ostatecznie pokiwał głową.
Emilia niechętnie otworzyła drzwi, widząc, że nie ma już szansy na odprawienie natrętów. Obaj mężczyźni weszli do środka, kłaniając się lekko w geście szacunku dla domowniczki. Sędzia, jak go w myślach nazwała, nawet zdjął kapelusz. Wyglądał młodo, przynajmniej młodziej od komisarza, ale głowę miał ogoloną prawie na łyso. Dopiero wówczas definitywnie rozpoznała w nim człowieka, którego spotkała dnia poprzedniego, gdy podobnie do niej szukał czegoś w pałacu, w którym zginęła jej siostra. Markus. Jakiś tam. Nie mogła uwierzyć, że kapelusz i okulary tak skutecznie mogły zmienić jego oblicze.
Nagle komisarz zwrócił się z pytaniem, czy mogą wszyscy usiąść w salonie. Nastolatka przytaknęła przyzwalająco. Sama przycupnęła w fotelu zawalonym ciuchami, a policjant zajął miejsce na wersalce naprzeciwko niej. Natomiast Markus, którego nazwała Sędzią, przechadzał się po mieszkaniu, przyglądając wszystkiemu tak, jakby skanował z osobna każdy element.
– Emilko – zaczął niepewnie oficer policji, stopniowo dodając swojemu głosowi powagi – zapewne wiesz już o zaginięciu twoich kolegów ze szkoły. – Zrobił pauzę na głęboki wdech. – Przyszliśmy zapytać, czy któreś z nich nie odzywało się do ciebie w ciągu ostatnich dni.
Nastolatka wyprostowała się, usłyszawszy to pytanie, a jej otoczone zielenią szmaragdu źrenice otworzyły się w przestrachu, przepędzając jakiekolwiek resztki ospałości. Chciała już odpowiedzieć, ale zastygła jak kamień, dostrzegając, że zajęty wcześniej myszkowaniem Markus patrzył prosto na nią. Nie widziała jego oczu, a jedynie świecące lustra okularów. Dostając gęsiej skórki, wzdrygnęła się i tylko pokręciła zamaszyście głową.
– To naprawdę ważne – kontynuował komisarz. – Rodzicie Magdy twierdzą, że uciekła. Może znasz jakieś miejsca, w których mogłaby się ukryć?
– Bawiliśmy się w różnych miejscach… – odpowiedziała prawie niesłyszalnym głosem.
– Wiemy od twojej wychowawczyni, że byliście nierozłączni.
– A teraz wasz kolega Bartek został znaleziony martwy w starej sztolni – wtrącił rzeczowo Sędzia.
– Na litość boską, Markus! – warknął komisarz, zmieniając po chwili ton na coś w rodzaju półszeptu. – A ty się dziwisz, że nie chciałem puścić cię tu samego!
Emilia zdawała się tracić kontakt. Wciąż trwała zastygła w pozycji, którą przyjęła po pierwszym pytaniu o swoją przyjaciółkę. Z tą różnicą, że nie patrzyła już na żadnego z mężczyzn, ale w przestrzeń przed sobą, z oczami otwartymi w niewyobrażalnym przerażeniu.
– Musi poznać powagę sytuacji – wyjaśnił okularnik. – Poza tym zatajanie takich informacji przed ciekawskim młodym człowiekiem może spowodować tylko więcej szkód. Uwierz mi.
Komisarz milczał, analizując słowa kolegi, a Emilia oprzytomniała. Poczuła, jakby wreszcie pojawił się jakiś dorosły, który potraktuje problem śmierci jej siostry poważnie. Może mogłaby uwierzyć w sprawiedliwość? Chwilę potem mężczyzna usiadł obok Henryka i pochylił się nad ławą w taki sposób, aby lepiej widzieć twarz nastolatki. Niestety ona sama też ją widziała – wychudzone, zmarnowane odbicie ukazujące się podwójnie w szkłach okrągłych okularów o srebrnych oprawkach. Unikała patrzenia w lustro właśnie dlatego, żeby nie widzieć tej zupełnie obcej twarzy. Wówczas musiała stawić jej mimowolnie czoła i obawiała się, że wytrzyma jeszcze tylko kilka sekund, zanim ucieknie.
Na szczęście Markus w ostatniej chwili zdjął z nosa okulary i strach minął. Ich miejsce zajęły oczy podobnie zielone, ale ciemniejsze od jej własnych. Oczy tajemniczego człowieka, który bez tych wszystkich garderobianych atrybutów nie przypominał jej już tego drania z filmu, a zyskał przyjazną powierzchowność. Tę samą, którą miał, gdy spotkała go po raz pierwszy, wtedy w pałacu.
– Mam nadzieję, że mi wybaczysz, ale nie omieszkałem opowiedzieć komisarzowi o naszym wczorajszym spotkaniu – powiedział z westchnieniem. – Nie powinnaś błąkać się wieczorami po Ostoi. Zwłaszcza ostatnimi czasy.
– Wcale się nie błąkałam! – prychnęła nie na żarty oburzona Emilia, a na twarzy komisarza pojawiła się wyraźna obawa, że jego kolega jak zwykle niczego nie owinie w bawełnę.
– Mamy powody przypuszczać, że w miasteczku ktoś porywa dzieci – oznajmił śmiertelnie poważnie Markus.
Komisarz zamarł, podobnie jak nastolatka. Oboje patrzyli na mężczyznę z konsternacją.
– Powiedziałaś, że bawiliście się z przyjaciółmi w różnych miejscach. Potrzebuję wiedzieć, które to były miejsca. O pałacu już wiem. Ale czy wchodziliście też do kopalni?
Emilia milczała bardzo długo, przyglądając się albo własnym stopom, albo wykładzinie. Przybysze czekali cierpliwie. W końcu, po długim namyśle, uniosła bladą jak ściana twarz.
– Tam nie – wykrztusiła, jakby rozumiejąc coś więcej z tej dotychczas niepojętej dla siebie sytuacji. – Tak naprawdę tylko w pałacu – dodała.
– Zatem opowiedz mi coś więcej o waszych spotkaniach w pałacu – podjął temat Sędzia, po czym oparłszy nos na zaplecionych dłoniach, dopytał: – Coś tam odkryliście, prawda? Coś, o czym nie opowiedziałaś policji, gdy zginęła Kaja.
– Czasami się tam bawiliśmy. Raz nawet wzięliśmy Kaję, bo babcia kazała. Ale kiedyś… – opowiadała niechętnie i jakby ważąc dobierane słowa. – Weszliśmy do środka, bo drzwi zawsze były otwarte… – Przerwała i głośno przełknęła ślinę. – Ale… Ktoś był już w środku.
– Widziałaś tego kogoś? – dopytywał Markus, a sceptyczny dotychczas komisarz zaczął przysłuchiwać się w skupieniu.
– Usłyszeliśmy, że ktoś strasznie krzyczy, i od razu uciekliśmy.
– A czy ten krzyk należał do kobiety czy mężczyzny?
– Kobiety…
– A jak brzmiał? – Markus, reflektując się, że zadał pytanie w sposób mało precyzyjny, sformułował je naprędce raz jeszcze: – Czy krzyczała tak, jakby ktoś robił jej krzywdę? Wołała o pomoc?
Emilia pokręciła przecząco głową, ponownie opuściła ją w dół i wymamrotała prawie niesłyszalnym szeptem:
– Nie wiem…
– Dlaczego nie powiedziałaś tego na pierwszym przesłuchaniu? – wtrącił karcąco komisarz, ale jeszcze zanim padła odpowiedź, towarzysz prędko uspokoił go wzrokiem.
– Nie wiem – odparła, szepcząc pod nosem.
Markus dokładnie wiedział, że nie ma już co dociekać, bo niczego więcej nie uda im się dowiedzieć. Zablokowali ją. Lepiej odłożyć to na później. Musiał jednak zapytać o jeszcze jedną rzecz, którą niepotrzebnie odkładał na koniec, a która nie dawała mu spokoju.
– Dobrze, dzieciaku – powiedział dobrotliwie. – Nie będziemy ci się już więcej naprzykrzać. Ale muszę zadać ci jeszcze jedno, absolutnie ostatnie pytanie. Zgadzasz się?
Kiwnęła nieznacznie głową, a przybysz wyjął z kieszeni swojej eleganckiej kamizelki smukły telefon i trzymając za mały ekran, pokazał nastolatce wyświetlone nań zdjęcie maskotki.
– Czy widziałaś kiedyś tę szmaciankę? – zapytał, w momencie kiedy Emilia wyraźnie przyglądała się zdjęciu. – Czy Kaja miała taką zabawkę?
– To nie jest jej zabawka – odpowiedziała po chwili namysłu, stanowczo odwracając wzrok, jakby sugerując, że ma już dosyć przesłuchiwania. – Nigdy jej nie widziałam.
– Dziękuję, Emilio – odpowiedział przyjaźnie Markus. – Rozmowa z tobą ponownie była nieoceniona.
Uśmiechnął się tylko na koniec, widząc, że niepewnie spojrzała w jego stronę. Potem schował telefon do kieszeni. Założył swoje okulary na nos, a kapelusz na głowę, stając się na powrót strasznym sędzią z filmu. Komisarz w tym czasie przestrzegł domowniczkę, żeby od teraz pod nieobecność babci nie otwierała drzwi żadnemu dorosłemu, nawet jeśli go zna. Spojrzawszy na siebie, dwaj mężczyźni wstali i uprzejmie pożegnali się z dziewczyną.
Opuścili niewielkie domostwo, nim się obejrzała, zostawiając ją ponownie samą. Samą w świecie, w którym życie stawało się dla niej z każdą minutą coraz trudniejsze do zniesienia.
*
Ocknęła się ze wspomnień, nie mogąc pozbyć się uczucia, jakby znowu na jawie śniła we śnie ten stary sen. Jedenaście lat później, ubrana w policyjny mundur Emilia stała w lesie, mając przed oczami zbrodnię, która natarczywie przypominała jej o ukochanej siostrze. Ukryła się wśród gęstwiny drzew gdzieś u szczytu drogi na czubek najwyższego miejscowego wzgórza. Rozkazano jej pozostać w biurze, ale przeczuwała, że jest to nazbyt podejrzane, kiedy cała reszta komisariatu została wezwana w teren. Miała rację, lecz mocno tego żałowała.
Z kilku metrów przyglądała się bowiem bezwładnej osobie poobijanego nastolatka, którego jeszcze kilka dni wcześniej, wracając nocą z pubu, widziała dokazującego na osiedlu. Teraz skoro świt chłopak siedział sztywno na ostatnim ze stopni leśnych schodów zrobionych z okorowanych bali drewna i gliny, zupełnie jakby na kogoś czekał. Patrzyła, jak jej szef, zwalisty komendant Paweł Ferski, stał pochylony nad bladymi zwłokami dzieciaka, które poznaczone były siniakami, jakby od zderzenia z samochodem. Wiedziała, że ten widok przypominał mu, jak bardzo nienawidził tej roboty.
Obok kręciło się paru policjantów. Dwoje z nich zbierało zeznania wciąż roztrzęsionej kobiety – znajomej, która dokonała tego makabrycznego odkrycia podczas swojego coniedzielnego porannego biegu po wzgórzu. Inni funkcjonariusze, w kilku grupkach, przeczesywali teren i sprawdzali, jaki obszar muszą otoczyć taśmą. Wykonywali to na tyle nieudolnie, że można było wnioskować, iż robią to po raz pierwszy w życiu.
W tym całym rozgardiaszu starszy oficer stał jednak nadal jak zaklęty i patrzył na zamknięte niczym z wycieńczenia oczy nieletniego, jakby zastanawiał się nad tym samym pytaniem, które stawiała sobie Emilia:
Czy umarli też śnią?
– Pozwolisz, bym rzucił okiem? – sprowadził ich na ziemię dobiegający zza pleców komendanta, dobrze znany męski głos.
– Tak, oczywiście – odpowiedział Paweł, prostując się. – I tak miałem cię o to poprosić.
Nie spojrzał do tyłu, a jedynie cofnął się ostrożnie o kilka kroków, zanim nie zrównał się z rozmówcą.
Był nim Henryk, stary dobry inspektor, który, jeszcze w stopniu komisarza, lata wstecz prowadził najbardziej niechlubną w miasteczku sprawę. Szczupły, zgarbiony nieco mężczyzna po pięćdziesiątce ubrany był w sposób, który sugerował, że coś oderwało go od pracy w ogródku. Paweł widział, że jego dawny przełożony, pomimo emerytury, nie stracił animuszu, kiedy przeczesawszy palcami zarzuconą w tył siwą grzywę, skrupulatnie zaczął oględziny. Inspektor nie mieszkał daleko, ale ze sprawami policyjnymi nie miał i nie chciał mieć już nic wspólnego. Ograniczał tym samym spotkania z dawnymi znajomymi do niezbędnego minimum. Tym razem zrobił jednak wyjątek, przybywając najszybciej, jak mógł, w miejsce, które chciał, by na zawsze odeszło w niepamięć. A które wróciło właśnie niczym najczarniejszy koszmar.
– Dobrze, że zdążyłem przed technikami – oznajmił Henryk, mówiąc bardziej do siebie niż do swojego następcy. Dalej tylko mamrotał coś pod nosem, przyglądając się kolejno twarzy i kończynom ofiary. – Mało podobieństw – oznajmił wreszcie. – Tylko mi nie mów, proszę, że znaleziono przy nim maskotkę…
– Niestety – odparł niechętnie komendant, wskazując na zaznaczoną plastikowym numerkiem dowodowym zabawkę. – Myślisz, że ten zwyrodnialec wrócił? – spytał po chwili niezręcznej ciszy, którą inspektor wykorzystał na przyjrzenie się przedmiotowi. – Tak między nami, oczywiście.
Henryk nie należał do ludzi, którzy wydawali wyroki, zanim poznali wszystkie niepodważalne fakty oraz przyjrzeli się dowodom, ale w tym przypadku tylko jedna odpowiedź przychodziła mu do głowy:
– Albo on, albo jakiś naśladowca. Już sam nie wiem, co byłoby gorsze – odpowiedział ponuro. – Jeżeli to zrobił nasz stary Kociarz, to wyszedł z wprawy w szyciu i zmienił _modus operandi_. – Przerwał na chwilę, po czym spoglądając w niebo, dodał ponuro: – Z drugiej strony, jeżeli to miałby być naśladowca, to musiał zobaczyć zdjęcia szmacianki, które nigdy nie zostały przecież odtajnione.
– Niedobrze… – westchnął Paweł.
– Widzę, że jesteśmy w takiej samej czarnej dziurze jak wtedy – powiedział Henryk, odwracając głowę w stronę lasu i sprawiając jednocześnie, że podsłuchująca Emilia schowała się jeszcze bardziej. – A tak z ciekawości. Gdzie jest teraz panna…
– Komendancie! – przerwał mu nagle piskliwy głos bardzo wysokiego nieurodziwego blondyna, jednego z policjantów, którzy zajmowali się taśmą. – Dzwonili z bazy i powiedzieli, że Emilia im gdzieś zwiała.
„Mniemam, że o wilku mowa” – pomyślał Paweł, odwracając się w stronę, z której dobiegał wrzask, i zamaszyście, jakby manifestacyjnie włożył obie dłonie do kieszeni bluzy.
– Czyli pewnie gdzieś tu podsłuchuje – oznajmił na głos, rozglądając się dookoła. – Możesz im powiedzieć, że mają sobie odpuścić szukanie jej! – poinstruował podwładnego, po czym zbliżył się i ściszonym, acz wciąż słyszalnym głosem zapytał Henryka: – Jak myślisz, dlaczego teraz? Dlaczego po tylu długich latach spokoju ktoś znowu bawi się w ten… – Zamilkł na chwilę, szukając odpowiedniego słowa. – Obłęd.
– Może znudził mu się właśnie ten spokój, o którym mówisz – odpowiedział chłodno inspektor i odszedł w stronę funkcjonariuszy, którzy nadal spisywali zeznania wstrząśniętej kobiety. Zrobił jeszcze tylko parę kroków, zatrzymał się nagle i odwróciwszy się w stronę kolegi, wyjaśnił: – Ale bardziej prawdopodobne jest jakieś powiązanie z tym pisarzem, który zawitał ostatnio do miasteczka, żeby sobie napisać i sprzedać kolejną książkę o niewyjaśnionej zbrodni sprzed lat.
– Myślisz, że on może mieć coś z tym wspólnego?
– Nie mam pojęcia. Ale też nie wierzę w przypadki.
– Przyjrzymy się mu – przytaknął po niespełna sekundzie Paweł. – Bardzo dokładnie.
– Ja też spróbuję jakoś pomóc – oznajmił na odchodne emerytowany oficer, ale zanim zdążył zrobić krok, komendant zawołał w ślad za nim.
– Masz jakiś kontakt z… sam wiesz kim?
– Z tym, którego imienia nie wolno wymawiać? – spytał, prychając ledwie słyszalnym śmiechem Henryk. – Nie. Ale podobno prowadzi jakąś szczątkową aktywność w mediach społecznościowych. Więc spróbuję poszukać paru ludzi, którzy mogą wiedzieć, jak się z nim skontaktować.
– Brzmi skomplikowanie… – odparł Paweł. – Przyznaję to niechętnie, ale przydałby mi się tutaj. – Przerwał, spoglądając raz jeszcze na ciało nastolatka. – Bo coś mi się wydaje, że to dopiero początek.