- W empik go
Ze Starżów pani Appelstein. Tom 2 - ebook
Ze Starżów pani Appelstein. Tom 2 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 276 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tegoż samego autora wyszły następujące dzieła:
Dzisiejsze małżeństwa… 1 tom 1 80
Jeszcze małżeństwa… 1 tom 1 80
Wilma… 1 tom 1 80
Hrabia-Starosta… 2 tomy 3 60
Jędrzek… 1 tom 1 20
Linoskoczka… 1 tom 2 40
Wczorajsi, Serya I… 1 tom 1 50
Wczorajsi, Serya II, 1896… 1 tom 1 50
Nokturn Szopena… 1 tom 1 20
Tajemnica… 1 tom 1 20
Z różnych pułków. 2 tomy 2 40
Zięciowie doma Kohn et C-ie II wydanie… 2 tomy 3 –
Nera Polacca, 1895… 1 tom 2 –
Swat, 1895… 1 tom 1 80
Hrabina, 1895… 1 tom 2 –
Aktorka, 1896… 1 tom 2 –
High-life, – Doktor, 1896… 1 tom 2 –
Przy naszych dworach, 1895… 1 tom 2 –
Rezydenci, 1896… 1 tom 2 –
Ostatni, 1896… 1 tom 2 –
Historyczne To i Owo 1896… 1 tom 2 –
Niedyskrecya 1896… 1 tom 2 –
Panna Starzyńska 1896… 1 tom 2 –
Odrębna istota 1896… 1 tom 2 –
Pod prasą:
Kaprys hrabianki.
Chłop.
Portret.
Parafianka.
Skład główny u G. Centnerszwera,
Warszawa, Marszałkowska 143.
Wincenty Hr. Łoś.I.
Obiad naturalnie był wyborny, a Irenie sprawiał prawdziwą przyjemność, bo zgromadził dokoła jej stołu samych przyjaciół i rodzinę. Bywalski, książę Oleśnicki, Jesiołowscy, hrabia Mikołaj. Brakło nawet Jakóba, który niemiłe Irenie sprawiał wrażenie i który też rzadko bywał jej gościem – o ile mógł najrzadziej. Próżno pani Appelstein usiłowała wznieść się na wyżyny wyższości: sama fizyognomia Jakóba, wyrazista, krzycząca o swem pochodzeniu, choć inteligentna i rozumna, raziła ją niewypowiedzianie. Mogła się przyzwyczaić do wszystkiego, ale do pana Jakóba, nie.
Po obiedzie, podczas którego książę zabawiał Irenę, a hrabia Mikołaj panią Jesiołowską, rozproszyło się towarzystwo w apartamencie. Irena pospieszy – łado swej córeczki, mężczyźni palili cygara, probując likierów w fumoirze, naśladującym wschodnią sułtańską komnatę. Została w salonie sama pani Ewelina, do której wkrótce nadszedł Bywalski.
– Wiem że pani znosisz zapach cygara, a Bernard pozwolił mi napuścić nikotyną te gobeliny. To je uchroni przed mólami. Pani Ireny niema?
– Niema. Poszła do małej…
– To bardzo dobrze. "Właściwie czycham na pogadankę z panią â deux…
Tu usiadł przy młodej kobiecie i zaczął: – Przed samym obiadem Bernard mi się żalił, widocznie przez coś czy kogoś na recepcyi zbuntowany: żalił mi się na rodzinę pani Ireny, na matkę, na bratowę…
– Cóż takiego?
– No! Przyznam się pani… cztery lata nie być u córki… hm… Nie pokazywać się u siostry, tylko po pieniądze… hm…
Pani Ewelina sponsowiała.
– Dziwnie się składają okoliczności, bo o tem przed samym obiadem rozmawiałam z Ireną, a zamierzałam pomówić z panem.
– Jeśli państwo mogliście z Galicyi przybyć tutaj, by powinszować pani Irenie… by… to matka, Edwardowie, mieszkający o cztery godzin drogi. To przecież jest…
– Rzeczywiście. Masz pan zupełną słuszność.
Zmieszała się, namyśliła i nagle zaczęła:
– Muszę z panem mówić więcej jak z przyjacielem Starżów, aniżeli Ireny. On lave son linge sale en familie. Ale pan liczysz się do rodziny, nieprawdaż?
Wyciągnęła rękę, którą Bywalski ucałował.
– Pamiętasz pan, jak byłam przeciwną małżeństwu Edwarda z Maryą?
– Pamiętam.
– Otóż ona to wniosła ten nieuczciwy pierwiastek w naszą rodzinę. Ona to nie pozwala mamie być tutaj, ona to wstrzymuje Edwarda…
Bywalski tak wielkie oczy otworzył, iż Ewelina, nie miała innego wyjścia, tylko się tłomaczyć:
– Znajduje, iżby było kompromitującem dla niej znajdować się w tym salonie, w którym tłumy wyboru nietylko towarzystwa lecz ludzi, składają Irenie dowody szacunku i sympatyi. Znajduje, iżby mama kompromitowałaby jej interesa, zamieszkując w pałacu Appelsteina. Znasz pan mamę? zawsze słaba, dająca się powodować, ceniąca spokój, uprzedzona przeciw finansom, a dziś buntowana opanowana przez synową, a nieco zdziecinniała.
– To zdziecinnienie matki pani, c' est une farce, chyba pani Maryi, którą mi pani przedstawiasz w świetle…
– Nie panie, to zdziecinnienie jest dziś oryginalne; polega ona natem, że mama mówi co myśli, bez zastanowienia gdzie i do kogo. To usposobienie mamy, datujące w zarodku od dnia "ślubu Ireny, powiem panu szczerze, było przyczyną, dla której nie mięszałam się w ten stosunek między nią a Ireną.. Dziś widząc jak ona natem cierpi, słysząc że i Bernard… Niech się Marya gniewa, to mi wszystko jedno… Cóż ryzykuję, że mama tu powie coś nietaktownego, on pardonne toni â une mere.
– Nie mogę ochłonąć – przerwał Bywalski. – Jestem wyrzucony z toru! Pozwalać, by mąż brał pieniądze od siostry panoszyć się za te pieniądze… a…
– Ah! nie mów pan, nie mów! – przerwała Ewelina prawie z przestrachem. – Truchleję, by Irena się nie domyśliła… Cóż za szczęście, że ona ma teraz cel w życiu, pociechę… że… Zawsze tak się nią martwiłam. Dziś będę spokojniejszą.
– A co do tych stosunków z matką?
– Napiszę dzisiaj, napiszę poprostu. Napiszę do mamy i do Edwarda.
– Zróbże to pani. Nie chodzi mi nawet tyle o panią Irenę, ile o Bernarda. Niechże nie ma prawa pomyśleć, że szlachta polska…
Nie dokończył i rzekł po chwili.
– Gdybyś pani wiedziała, z jaką dżentelmenią, z jaką dużą dozą serca i przywiązania do waszej rodziny, dziś znów pożyczył Edwardowi trzydzieści tysięcy rubli!
Ewelina wytrzeszczyła zdumione oczy.
– Jakto! Więc Edward znów?… Ja nic nie wiedziałam…
– Myślałem, że pani Irena…
– Irena? Ona się tylko dzieli ze mną przyjemnościami…
Bywalski zdał jej więc pokrótce sprawę ze swej porannej missyi, co głęboko zasmuciło panią Jesiołowską.
– Biedna Irena! – szepnęła tylko.
Gdy jej jednakże Bywalski, puściwszy się raz w niebezpieczny wir zwierzeń i szczerości, przedstawiał swoje obawy co do położenia materyalnego Appelsteinów, gdy jej udzielał tego, co mu był przed kilku godzinami sam Bernard powierzył, Ewelina słuchała go w osłupieniu. Nie mogło jej się to w głowie pomieścić, by Appelsteiny mogli za dużo wydawać, ani też nie mogła się zoryentować w konsekwencyach tegoż.
– Przeraziłeś mnie pan do niewypowiedzianego stopnia – rzekła. – Co Irenę ratuje, to życie właśnie. Gdyby nie ono, ona musiałaby być nieszczęśliwą.
– A więc, trzeba się starać by ono trwać mogło.
– Czyż to od niej zależy?
– Madanie Bernard bardzo dużo wydaje…
– Czy pan sądzisz, że z własnej intencyi? Wydaje, bo jej wydawać każą, bo wydawać musi. Czy pan sądzi, iżby nie wolała spędzić kilku tygodni w Zabużu, niż te kosztowne podróże zagranicę?…
– Nie, pani! Bernard jest tak zakochany, iż robił by coby tylko zechciała. Ale pani Irena zawsze przepadała za światem. Dziś stał się on potrzebą jej natury… On ją…
– Może ogłusza… – podchwyciła pani Jesiołowska. – Gdyby pan znał ją tak, jak ja, toby nieraz na jej obliczu podchwycił wyraz zdradzający, że ta kobieta wciąż musi rozpędzać swe myśli, że otoczona tym zbytkiem, w tym wirze niedającym czasu, zdawałoby się, na nic, nie może się opędzić myślom niewesołym…
Byliby rozmawiali dłużej, ale Luccani się zjawił, jakby na czele jakiej wojowniczej wyprawy, wyprzedzając kilku lokai niosących ogromne kije z zapalonemi u końców stoczkami.
– Co to? – zapytała kobieta.
– Oświetlamy salony.
– Jakto? Więc znów będą goście?
– Mais absolument Madame.
Zaczęli zapalać kinkiety i kandelabry te tylko które płonęły na małych przyjęciach w pałacu Appelsteinów.
Zaledwie to w kilku salonach dopełnione zostało gdy się zjawiła Irena, przepyszna w sukni żółtej morowej z ogonem z zielonego atłasu, w naszyjniku z szafirów z olbrzymiemi czarnemi perłami w uszach.
– Ah! – zawołała widząc Ewelinę jeszcze w obiadowym stroju – zapomniałam ci powiedzieć, że będzie kilka osób w wieczór.
Ewelina wybuchnęła śmiechem.
– Myśmy myśleli – zawołała zwracając się do
Bywalskiego – że ona oddaje się uciechom rodzinnym; wyobrażaliśmy sobie, że poruszasz nogą kołyskę i nucisz Leontynie usypiającą piosnkę. A ona się stroiła.
– Przepraszam – przerwała z dumą Irena – jedno i drugie załatwiłam. Odgadliście najzupełniej; podczas gdy mnie czesano, kołysałam Lulu a gdy mnie strojono, śpiewałam… Śpi już wybornie… Idźże się ubierać. Włóż twą suknię lila…
– Toaleta twoja każe przypuszczać, że to będzie duży wieczór?
– Oh! nie! Bernard sobie życzy widzieć moje nowe paryskie suknie, by wiedzieć jakie robią wrażenie j gdzie ich użyć. On to wymyślił dzisiejszy wieczór improwizowany… Będzie bardzo mało osób… Paryska, która się wprosiła; Paryski, któregom doprosiła…
– A więc – wtrącił Bywalski – odgrywasz tu pani brzydką, rolę. Ten paryski romans jest dzisiaj skandalem dnia. Vous le protegez?
Irena uśmiechnęła się z dobrocią.
– Nie proteguję i nie potępiam… nic! – dodała.
– Dalej? – szepnęła Ewelina.
– Ostoja, którego tak lubię i pani Tytusowa.
– Dalej?
– Nikt… Ale!… Korońscy… c' est fini..
Bywalski włożył monokel, gdy Irena wymieniła hrabiego Karola. Czyżby rzeczywiście Appelstein w swych przypuszczeniach coś wąchał? coś, coby miało podstawę?
– To dobrze – szepnął – dobrałaś pani doskonale. Lewicz dla Kirskiej, Paryscy dla siebie, dla pani Eweliny Mikołaj… Ale dla mnie?
– Ja!
– A la bonheur – zawołał z tym wyrazem, który przybierał, gdy mu się udawał dowcip, co mu się zresztą często trafiało, nie siłą jego rozumu tylko siłą… obycia światowego – w takim razie Korońscy dla siebie. To się pani nie udało.
Ewelina się roześmiała i nie widziała lekkiego rumieńca, który oblał bladą, marmurową twarz Ireny. Ale go widział przez monokl Bywalski.
To też gdy go obie kobiety opuściły, jedna by się ubierać, druga by rzucić ostatnie c oup d'oeil na apartament, służbę i bufet, przeszedł do fumoiru, gdzie już nie było nikogo, zapalił egipskiego papiesosa z wyzłoconą na nim piramidą i szepnął:
– Kobiety! hm… kobiety! Śmiałem się z Bernarda rano… a kto wie…
Rzucił się na fotel i zaczął przebiegać w myśli wszystko, co usłyszał w ciągu dnia.
Rzeczywiście dowiedział się wiele nowych i nieciekawych rzeczy. Starża doił Appelsteinów, Bernarda trawiła zazdrość, Jakób brał w firmie górę. Pani Marya puszczała niesłychane fimfy. Oleśnicki, który powinien był być od tygodnia w Petersburgu, siedział w małych Tuilleryacli pani Bernard, a Irena między zaproszonymi gośćmi improwizowanego wieczoru, na ostatniem miejscu wymieniła Korońskich, których razem prosiła.
– Ha, ha, ha… ha, ha, ha! Ten świat był zabawny, żeby tylko patrzeć i słuchać… A czego on się jeszcze miał dowiedzieć?
Wtem wszedł Bernard rozpromieniony.
– Czy ty uważasz, quelle excellènte maitresse de maison ta Irena… Już ubrana, już wszystko zadysponowała. Spostrzegła, że Luccani zapomniał zapalić jednej świecy w wielkim żyrandolu w czerwonym salonie. Czy to do uwierzenia? ci maitres d'hôtel! Trzeba ich jeszcze pilnować. Za cóż on bierze cztery tysiące rocznie. To jest pensya przecież.
– Ministra w Wiedniu – bąknął Bywała, rozkoszujący się papierosem.
– Jakże znajdujesz toaletę Ireny?
– Śliczna.
– Elle sent son Worth, hę?
– Paradna! I właśnie myślę nad tem, coby to w Warszawie było, gdyby was nie stało. Nie paliłoby się porządnego papierosa, nie widziałoby się sukni, co to suknia… nic…
– A Kohnowie? – zapytał promieniejący bankier.
– Kohnowie… hm – skrzywił się Bywalski – Kohnowie… Zobaczysz za chwilę, do czego będzie podobną przy twojej żonie pani Korońska.
– Zobaczę? gdzie i kiedy?
– Dziś u siebie…
– Będzie?
– Będą podobno… – mówił powoli, obojętnie, ziewając ale i obserwując Bernarda Bywalski.