- W empik go
Ze wsi do wsi - ebook
Ze wsi do wsi - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 167 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wódka i w ogóle pogrzebowe wydatki podkopały byt jednego z osadników na Samborzu, Nikodema Dudy. Rodzina jego składała się z siedmiu głów, a śmierć w przeciągu pięciu lat zredukowała mieszkańców smutnej chaty do dwojga: pozostał tylko sam gospodarz, chłop pięćdziesięcioletni, i matka jego, zgrzybiała staruszka.
Żona, Maryna, chorowała mu coś ze dwa lata na jakieś dziwne bolenie, natury którego nikt w Samborzu odgadnąć nie umiał. Sprowadził Duda najprzód owczarkę z Tropiszowa; ta zdecydowała, że bolenie pochodzi z przerwania w krzyżu, ponieważ Dudzina będąc zdrową nosiła w płachcie duże zajdy chwastu. Owczarka wysmarowała babę gorącą wódką z zajęczym skromem, a zaleciła jej pić codziennie na czczo kieliszek gorzałki z psim sadłem.
Jednakże owe uznane powszechnie środki nie pomagały chorej, więdła ona, schła, żółkła i miała się do grobu. Duda rzadko kiedy siedział w chałupie, obrzydła mu śmierć i stękanie baby, więc łaził do poradowskiej karczmy z przyjacielem swoim, Bartkiem Musiałem, znanym na Samborzu z głowy tęgiej do rady i do picia oraz z niedźwiedziej iście siły.
O czwartą chałupę od domostwa Dudy znajdowało się obejście Matusa Oryla, którego żona uchodziła za bardzo mądrą białogłowę. Pewnego dnia wpadła ona z garnkiem po ogień do Dudziny, a zastawszy babę strasznie znędzniałą i schorzałą, przysiadła nieco i poczęła raić Nikodemowej. Wyszło na to, iż nazajutrz rano wybrał się Duda do Skrobocic, gdzie mieszkał chłop słynny z cudotwórczego puszczania krwi chorym ludziom i zwierzętom. Nikodem sprowadził go pod wieczór do swego domu, ale że to był piątek, więc puszczenie krwi Marynie odłożono do soboty. Jakoż w sobotę sławny ten na okolicę lekarnik puścił krew chorej kobiecie, a to w dobrej ilości, otrzymał trojakami sześć czeskich honorarium i odszedł. Dudzinie zrobiło się bardzo lekko, ból ustał, jakby ręką odjął, tak że nawet zaraz po puszczeniu krwi chciała się zwlec z łóżka i obejść po izbie, ale że nie miała dostatecznej siły, aby powstać, przeto odwróciła się do ściany i zasnęła. Kobieta chora zasnęła i spała tak twardo, że się już nigdy nie przebudziła.
Duda poszedł do poradowskiej karczmy, gdzie przepił ostatni grosz i jeszcze się zadłużył. Pozostała w chacie staruszka także spać lubiła, a przy tym szanowała sen synowej.
Była to ciepła, pogodna, majowa niedziela. Kiedy
Duda wstał, matka jego już roznieciła ogień na nalepie i odgrzewała żur wczorajszy. Maryna spała ciągle.
– Niechta śpi, nie budźcie jej, matusiu; tyle nocy przestękała w cierpości, to odespać musi. Widno się jej, niebodze, zlepszyło – mówił Nikodem do starej matki.
– Byłoby jej jeszcze lepiej, kiejby zażyła ciepłego – powiedziała stara Dudzina. – Zwarzą jej a to kaszy z omastą.
Nikodem poszedł tymczasem do gospodarstwa, które się składało z jednej tylko chudej krowy i wcale dobrze wyglądającej świnki. Gospodarz przekonał się naocznie, iż zwierzęta szczęśliwie noc przebyły. Powrócił do izby, odział czyste obleczenie, wysmarował zużyte buty i głowę kawałkiem starego, bardzo wonnego sadła, które przypiekał nad węglami, potem zaś uroczyście zasiadł do miski i w milczeniu spożywał gorący żur, przegryzając twardą skórą czarnego chleba. Stara Dudzina upryczyła kaszę, okrasiła sadłem, posoliła i poniosła synowej.
– Dzisz ty, Nikodem, Maryna się nie rusza!… Nikiej ryba śnięta – zawołała staruszka.
– Dyć jej się wczora zlepszyło – mruknął Duda.
– Ano, wiedziałam, tylo tera ani drygnie… Nikiej trupek do pochowku.
– Co wy pedacie, matusiu… Poterpajcie ją ino za nogę, to się ocuci.
– Ni na co się nie zdało!… – zawołała stara. – Dał jej Pan Jezus śmierć cichuśką kieby dzieciąteczku.
Potem stara postawiła na ziemi rynkę z kaszą i poczęła głośno krzyczeć:
– Oj, ożeniłam cię też, synu, ożeniła! Niś wiana nie dostał nijakiego, niś się z dzieciny pociechy doczekał!… Oj, cóż ty poczniesz w takowej mizerności!… Sterałeś i siebie, i gospodarstwo na lekowanie kobiety!… Oj, oj, oj!
Tak lamentowała baba i wrzeszczała, ale łzy nie płynęły jej wcale z oczu.
Krzyki te wywarły wrażenie na Nikodema, odłożył na bok łyżkę, przystąpił do żony, spojrzał na nią, pociągnął za rękę i zawołał:
– Maryna, wstajaj! Słysys, wstajaj!
Po czym odwrócił kobietę od ściany. Maryna była bezwładna, zimna; usta jej zbielały, czoło po bokach okryła żółtozielonawa bladość, poza wargami dały się widzieć białe, silnie zaciśnięte zęby.
Stara Dudzina większym jeszcze krzykiem napełniła izbę; ów krzyk przerażał i rozrzewniał chłopa, któremu też łzy stoczyły się po czarnym licu.
– Za cóż ją też pochowam, chudziak, kiej poszło syćko na nic! Sieląga nie mam przy dusy! – zawołał Duda ocierając oczy rękawem siermięgi, po czym wyszedł z izby.
Niebawem napełniła się chata babami i dziećmi, a wszystko to łaziło po kątach izby zaglądając wszędzie.
Nikodem zaszedł do chaty Oryla, który przy święcie golił się właśnie kozikiem wyostrzonym na cholewie buta; kawałek szkła oparty o ścianę służył mu przy tej operacji za zwierciadło.
– Wasza ponoś zmarła, świeć, Panie, jej duszycce!… – rzekł Oryl skrobiąc kozikiem twardy jak szczecina porost.
– Łatwiej ci ją było Panu Jezusowi zabrać aniżeli mnie pochować… – powiedział Duda. – Wasza baba naraili tego hycla ze Skrobocic, bez chyby musi przecion Marynie jakom żyłę…
– Kaj miał przeciąć, dyć i mnie krwie co nieco upuścił – mówił Oryl wecując stępiony kozik na cholewie. – Tylom mu nie kazował puscać sobie więcej niźli za trzy czeskie, coby jeno z wierzchu sama czarna posoka ściekła… I innym też na Samborzu krew popuszczał, kiej się o nim wczora ludzie zwiedzieli.