Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zefirek - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zefirek - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 209 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Był to je­den z dzie­dziń­ców tych, któ­re tyl­ko w pro­win­cjo­nal­nych mia­stach spo­tkać moż­na. Roz­le­gły i nie bru­ko­wa­ny, od stro­ny uli­cy miał dom drew­nia­ny, lecz duży i dość ozdob­ny, a w głę­bi bu­do­wę dłu­gą, ni­ską, zruj­no­wa­ną, środ­ko­wa część któ­rej, cał­kiem pra­wie roz­rzu­co­na, słu­ży­ła za drwal­nię i śmiet­ni­sko, a oba koń­ce, w kąty dzie­dziń­ca wsu­nię­te, za­wie­ra­ły po jed­nym miesz­kan­ku o dwu ma­łych okien­kach i wą­skich drzwicz­kach roz­dzie­lo­nych z zie­mią parą spróch­nia­łych wscho­dek. Je­den bok dzie­dziń­ca oto­czo­ny był par­ka­nem, za któ­rym cią­gnę­ły się wa­rzyw­ne i owo­co­we ogro­dy. Przy dru­gim nowy wła­ści­ciel za­nie­dby­wa­nej dłu­go po­sia­dło­ści tej wzno­sił ka­mie­ni­cę, któ­rej mury świe­że, czer­wo­na­we i da­chu jesz­cze po­zba­wio­ne świe­ci­ły kil­ku rzę­da­mi kwa­dra­to­wych dziur na okna po­zo­sta­wio­nych.

W jed­nym z ką­tów dzie­dziń­ca za drob­ny­mi szy­ba­mi okien­ka mi­go­ta­ły na wy­sta­wę niby wy­wie­szo­ne róż­no­ko­lo­ro­we ro­bót­ki ko­bie­ce, jako to: ser­we­ty, pod­staw­ki, bu­ci­ki dzie­cin­ne itp. Kto tu wy­sta­wę tę mógł wi­dzieć i przez nią do ku­po­wa­nia za­chę­co­nym zo­stać? Trud­no było od­gad­nąć, za­rów­no jak do­my­śleć się: na co lub na kogo śród pu­ste­go dzie­dziń­ca tego spo­glą­dać mo­gła, tak­że jak na wy­sta­wie, u okna dru­gie­go miesz­kan­ka ko­bie­ta.

Była to pani Emma Ży­re­wi­czo­wa, nie­gdyś na cały gmach pocz­to­wy z do­bro­ci i wdzię­ków swych słyn­na,cór­ka po­moc­ni­ka pocz­t­mi­strza, po­tem żona Igna­ce­go Ży­re­wi­cza, urzęd­ni­ka zaj­mu­ją­ce­go po­sa­dę znacz­ną i do­chod­ną, te­raz od lat kil­ku już wdo­wa utrzy­mu­ją­ca się z ma­łe­go ka­pi­ta­li­ku wraz z cór­ką, któ­ra spo­mię­dzy troj­ga dzie­ci jej sama jed­na po­zo­sta­ła przy ży­ciu.

Ci, któ­rzy ją od naj­wcze­śniej­szej mło­do­ści jej zna­li, utrzy­my­wa­li, że do­bie­ga ona koń­ca krzy­ży­ka pią­te­go. Pa­trząc jed­nak na nią trud­no było temu uwie­rzyć. Wy­glą­da­ła co naj­mniej o dzie­sięć lat mło­dziej. Była kie­dyś bar­dzo ład­ną, jak­kol­wiek za­wsze tro­chę za chu­dą i bla­dą; do­tych­czas też za­cho­wa­ła cien­kość i gib­kość ki­bi­ci, de­li­kat­ność cery, tur­ku­so­wy błę­kit oczu i go­łę­bią sło­dycz wej­rze­nia. Po przyj­rze­niu się do­pie­ro spo­strzec moż­na było na bia­łym czo­le jej gę­stą siat­kę drob­nych zmarsz­czek, do­ko­ła przy­wię­dłych po­wiek czer­wo­ny brze­żek i parę fałd za­ry­so­wu­ją­cych się u dołu po­licz­ków. Pod le­ciuch­nym cze­pecz­kiem ufry­zo­wa­ne nio­by jej si­wia­ły też z lek­ka. Ubra­ną była w czar­ną suk­nię po­pla­mio­ną i tu i ów­dzie po­ce­ro­wa­ną, lecz po­włó­czy­stą i przy­ozdo­bio­ną ko­kar­da­mi o dłu­gich koń­cach.

Po­kój, w któ­rym sie­dzia­ła, bar­dzo po­dob­ny był do jej suk­ni.

Dość ob­szer­ny, ale ni­ski, z brud­ny­mi ścia­na­mi i brud­niej­szym jesz­cze ko­mi­nem w rogu, sta­no­wił on wraz z ma­lut­ki­mi, ciem­ny­mi sion­ka­mi całe miesz­ka­nie. Brud­ne ścia­ny pod­pie­ra­ły bel­ko­wa­ny su­fit, od któ­re­go w ma­low­ni­czo uło­żo­nych dra­pe­riach opusz­cza­ły się szma­ty kosz­tow­nych nie­gdyś fi­ra­nek, dość dzi­wacz­nie przy­ozdo­bio­ne ga­łęź­mi mi­zer­ne­go blusz­czu. Sto­ły, stoł­ki i sza­fy nie­licz­ne tam były, ta­nie i sta­re, lecz po­mię­dzy nimi kró­lo­wał for­te­pian ze speł­złą wpraw­dzie po­li­tu­rą, nie­mniej bę­dą­cy tu wid­mem niby do­stat­nie­go i przez sztu­kę uprzy­jem­nio­ne­go ży­cia. Na­prze­ciw strasz­ne­go ko­mi­na na wpół przy­sło­nię­te­go brud­ną fi­ran­ką z zie­lo­ne­go per­ka­lu sta­ła pod sa­mym oknem mięk­ka ka­nap­ka po­dar­tym dy­wa­ni­kiem orzu­co­na i na niej to wła­śnie sie­dzia­ła wła­ści­ciel­ka miesz­ka­nia tego z wy­ra­zem znu­dze­nia i smut­ku, wo­dząc okiem po ob­szer­nym i pu­stym dzie­dziń­cu.

Bia­łe, de­li­kat­ne jej ręce trzy­ma­jąc ka­wa­łek za­ha­fto­wa­ne­go ba­ty­stu spo­czy­wa­ły bez­wład­nie na jed­nej z za­ce­ro­wa­nych dziur ma­low­ni­czo skro­jo­nej i przy­ozdo­bio­nej suk­ni. Smut­ne znać my­śli prze­cho­dzi­ły po gło­wie wdo­wy, bo czo­ło jej sfał­do­wa­ło się kil­ka razy w gru­be zmarszcz­ki – wzdy­cha­ła. Oży­wi­ła się jed­nak i roz­we­se­li­ła nie­co uj­rzaw­szy po­stać ludz­ką wcho­dzą­cą w bra­mę dzie­dziń­ca. Była to tyl­ko że­bracz­ka sta­ra, ze zgrzy­bia­łą twa­rzą i w łach­ma­ny przy – odzia­na, lecz ki­jem swym stu­ka­jąc o bruk dzie­dziń­ca zmie­rza­ła wprost ku jej okien­ku przy­zwy­cza­jo­na znać do skie­ro­wy­wa­nia się w tę stro­nę.

– Niech bę­dzie po­chwa­lo­ny – ozwał się za szy­ba­mi głos trzę­są­cy się i ochry­pły.

– Na wie­ki! – z uprzej­mym ski­nie­niem gło­wy od­po­wie­dzia­ła Ży­re­wi­czo­wa i tro­chę już uśmiech­nię­ta się­gnę­ła po­śpiesz­nie do szu­flad­ki sto­li­ka, skąd wy­ję­ła mie­dzia­ny pie­nią­żek, któ­ry otwo­rzyw­szy okno że­bracz­ce po­da­ła.

– Za du­szę Igna­ce­go – rze­kła przy tym – zmów, ko­chan­ko, „Anioł pań­ski” za du­szę Igna­ce­go!

– Niech Bóg za­pła­ci! niech Bóg za­pła­ci! Wiem już, wiem, za jaką to du­szycz­kę pani do­bro­dzicz­ka mo­dlić się za­wsze każe! „Anioł Pań­ski zwia­sto­wał…”

Sta­ła tuż za oknem na kiju swym wspar­ta i pół­gło­sem pa­cierz swój wy­mru­cza­ła. Pani Emma zda­wa­ła się go też z ci­cha po­wta­rzać, bo po­ru­sza­ła usta­mi i pa­trza­ła w nie­bo.

– Pani do­bro­dzicz­ka za­wsze sa­miu­teń­ka jed­na sie­dzi – za­czę­ła że­bracz­ka.

– A sama, ko­chan­ko… cóż ro­bić? sama…

– Có­ru­niecz­kę spo­tka­łam… tam, na Błot­nym za­uł­ku… bie­li­znę w ko­szu do ma­gla po­nio­sła. Oj, oj! kosz taki cięż­ki, aż się pa­nie­necz­ka gię­ła niby trzci­na… Na­pra­cu­je się to nie­bo­żąt­ko, na­pra­cu­je…

Tym ra­zem żywy ru­mie­niec ob­lał twarz wdo­wy.

– Ona to lubi – od­rze­kła pręd­ko – to już taki cha­rak­ter. wszak po­trze­by nie ma żad­nej… żad­nej.

– Oj, oj, co tam za po­trze­ba! – schle­bia­ją­cym to­nem po­twier­dzi­ła że­bracz­ka – wia­do­mo! pa­nom za­chcie­wa się cza­sem róż­no­ści… Niech bę­dzie po­chwa­lo­ny…

Za­bie­ra­ła się do odej­ścia, ale Ży­re­wi­czo­wa nie­spo­koj­nie po­ru­szy­ła się na swym sie­dze­niu. Wi­docz­nie wstyd jej było za­trzy­my­wać że­bracz­kę, a nie chcia­ła tego choć­by to­wa­rzy­stwa utra­cić.

– Słu­chaj­cie no, ko­chan­ko – za­czę­ła – a co tam dziś na mie­ście? ruch wiel­ki? co?

– Oj, oj! cze­mu nie maję ru­szać się? dzio­nek po­god­ny, let­ni! Na Ogro­do­wej uli­cy prze­ci­snąć się nie moż­na, tylu pa­nów spa­ce­ru­je, a pa­nie, to wszyst­kie po­ubie­ra­ne w ta­kie suk­nie, że aż w oczach ćmi się pa­trza­jąc…

Wdo­wa wes­tchnę­ła. Brze­gi po­wiek jej za­czer­wie­ni­ły się moc­niej jesz­cze, bo źre­ni­ce za­bie­gły łzą.

– A w ogro­dzie mu­zy­ka gra? – za­py­ta­ła ci­szej.

– Aj, aj, aż się po ca­łym mie­ście roz­le­ga! Ale cze­mu to pani do­bro­dzicz­ka nie wyj­dzie so­bie do mia­stecz­ka, na boże sło­necz­ko i na róż­ne róż­no­ści po­pa­trzyć? Oj, oj, aż li­tość bie­rze pa­trząc, że taka pani mar­nu­je się tak w smęt­no­ści i na od­lu­dziu!…

Za nic, za nic w świe­cie nie wy­zna­ła­by przed tą na­wet skrom­ną po­wier­ni­cą swą, że na mia­sto wyjść nie może dla bra­ku od­po­wied­nie­go ka­pe­lu­sza i okry­cia. Si­ląc się więc na uśmiech, lecz z ocza­mi peł­ny­mi łez, od­po­wie­dzia­ła:

– Gdzie mi tam, ko­chan­ko, my­śleć o ta­kich rze­czach, wdo­wie, przez przy­ja­cie­la swe­go i świat cały opusz­czo­nej…

Z gło­śnym wzdy­cha­niem i ża­ło­snym ki­wa­niem gło­wą że­bracz­ka za­czę­ła:

– Oj, bie­dacz­ka moja, bie­dacz­ka! Nie­bosz­czyk bo, nie­chaj świa­tłość wie­ku­ista du­szycz­ce jego przy­świe­ca, do­bry był pan, do­bry…

– O, jaki do­bry! jaki do­bry! naj­lep­szy w świe­cie! – wy­krzyk­nę­ła wdo­wa i za­la­ła się już rzę­si­sty­mi łza­mi. Przy­ło­ży­ła chust­kę do twa­rzy, łka­ła. Że­bracz­ka zaś, opar­ta wciąż na kiju swym, ze współ­czu­ciem mru­cza­ła:

– Bie­dul­ka! bie­dul­ka! Ot, ża­łu­je to­wa­rzy­sza swe­go! ot, pła­cze po nim! ot, ser­ce zło­te!

Na­gle, w chwi­li wła­śnie gdy wdo­wa chust­kę od twa­rzy odej­mo­wa­ła, po­mię­dzy bra­mą a wej­ściem do prze­ciw­le­głe­go domu prze­su­nę­ła się szyb­ko mę­ska ja­kaś po­stać.

– A! – wy­krzyk­nę­ła pani Emma i ze­rwa­ła się z sie­dze­nia. Łez nie było już w oczach jej ani śla­du, zbo­la­łość ustą­pi­ła przed ura­do­wa­niem zmie­sza­nym z ży­wym za­nie­po­ko­je­niem.

– Z Bo­giem! z Bo­giem, ko­chan­ko! – rze­kła do że­bracz­ki i po­śpiesz­nie okno za­mknę­ła.

Ale że­bracz­ka z wie­lo­krot­ne­go za­pew­ne do­świad­cze­nia wie­dzia­ła, że za ga­wę­dę, słu­cha­nie zwie­rzeń i oka­zy­wa­nie współ­czu­cia na­le­ży jej się słusz­na na­gro­da. W spo­sób ten za­pra­co­wa­ła na grosz, któ­re­go by­najm­niej tra­cić nie chcia­ła.

– Pa­niu­niu! do­bro­dzicz­ko! ob­darz­cie jesz­cze czym­kol­wiek bied­ną tak samo wdo­wę!

To „tak samo” przy­kre na pani Em­mie wy­war­ło wra­że­nie. Wzdry­gnę­ła się lek­ko i dum­nie pod­nio­sła gło­wę, na żad­ne jed­nak szorst­kie lub gniew­ne sło­wo zdo­być się nie mo­gła. Przez luf­cik już tyl­ko, szyb­ko otwar­ty i za­mknię­ty, rzu­ci­ła na­pręd­ce zna­le­zio­ny srebr­ny już pie­nią­żek i mó­wiąc: „Idź­cie już so­bie, idź­cie z Bo­giem” – od­bie­gła od okna.

Sta­nę­ła na środ­ku po­ko­ju i szyb­kim spoj­rze­niem orzu­ci­ła go do­ko­ła. Po­sko­czy­ła ku for­te­pia­no­wi, otwo­rzy­ła go i na pul­pi­cie roz­ło­ży­ła parę po­dar­tych ze­szy­tów nut; man­tyl­ką ja­kąś, na­pręd­ce z sza­fy po­chwy­co­ną, star­ła pył ze sto­ją­ce­go pod ka­nap­ką sto­li­ka. Uczy­niw­szy to wszyst­ko rzu­ci­ła się ku krzy­wo, bo na dwóch tyl­ko no­gach sto­ją­cej ko­mo­dzie, a od­su­nąw­szy jed­ną z jej szu­flad na ja­kiejś wy­szczer­bio­nej po­zo­sta­ło­ści por­ce­la­no­we­go ta­le­rza zgrab­nie uło­ży­ła kil­ka cia­stek i tro­chę cu­kier­ków wy­do­by­tych z pa­pie­ro­we­go wor­ka. Na­stęp­nie rzu­ci­ła okiem po ca­łym swym ubra­niu, a spo­strze­gł­szy na przo­dzie suk­ni za­ce­ro­wa­ną dziu­rę za­kry­ła ją koń­cem zwi­sa­ją­cej od pasa wstąż­ki, któ­ry przy­mo­co­wa­ła szpil­ką. Na ko­niec usia­dła zno­wu na ka­na­pie i zdy­sza­na nie­co utkwi­ła wzrok we drzwiach wcho­do­wych domu od uli­cy sto­ją­ce­go. Bla­dy, lecz świe­ży ru­mie­niec wy­bił się na jej po­licz­ki, oczy roz­bły­sły wy­ra­zem przy­jem­ne­go ocze­ki­wa­nia, od­młod­nia­ła jesz­cze o lat dzie­sięć.

Po kwa­dran­sie oszklo­ne i brą­zo­wą klam­ką świe­cą­ce drzwi otwo­rzy­ły się, a mło­dy, wy­so­ki, zgrab­ny męż­czy­zna, któ­ry z nich wy­szedł, prze­był szyb­ko dzie­dzi­niec, pal­tot od nie­chce­nia na ra­mio­nach za­rzu­co­ny umie­ścił w ma­łych sion­kach na sta­rej, dnem do góry prze­wró­co­nej becz­ce i uka­zał się w pro­gu miesz­ka­nia wdo­wy. Był to dwu­dzie­sto­kil­ko­let­ni przy­stoj­ny chło­pak, z ni­skim czo­łem, ale w mig­dał wy­kro­jo­ny­mi, pięk­ny­mi ocza­mi, któ­re, jak­kol­wiek dość bez­myśl­ne, błysz­cza­ły pew­nym ro­dza­jem oży­wie­nia i spry­tu, z pło­wym, ład­nym wą­si­kiem i ele­ganc­kim ka­pe­lu­szem, a za­ra­zem li­lio­wą, zmię­tą rę­ka­wicz­ką w ręku.

– Bon jour, ma tan­te! – za­wo­łał wcho­dząc.

– Bon jour! bon jour! – piesz­czo­tli­wym pra­wie gło­sem od­po­wie­dzia­ła go­spo­dy­ni miesz­ka­nia i wy­cią­gnę­ła do go­ścia pięk­ną rękę swą, któ­rą on, wy­mow­nie w twarz jej pa­trząc, z usza­no­wa­niem uca­ło­wał. Uka­zu­jąc mu miej­sce obok sie­bie z błysz­czą­cym wzro­kiem i ży­wy­mi ge­sta­mi mó­wić za­czę­ła:

– Wi­dzia­łam pana wcho­dzą­ce­go do ad­wo­ka­ta Ro­lic­kie­go i cie­ka­wą by­łam bar­dzo, czy też pan Sta­ni­sław i o mnie przy­po­mni so­bie… Sie­dzę tu, jak pan wi­dzi, sama jed­na… tro­chę smut­na i my­ślę so­bie: „Zaj­dzie, nie zaj­dzie?”

Przy ostat­nich sło­wach uśmiech mia­ła fi­glar­ny, a spoj­rze­nie smęt­ne.

Gość usiadł przy niej i z łok­ciem za­okrą­glo­nym na po­rę­czy ka­nap­ki z lek­ka się ku niej po­chy­lał:

– Mais com­ment donc! – za­czął – kie­dyż to ja bę­dąc w mie­ście, ko­cha­nej stry­je­necz­ki nie od­wie­dzi­łem? Ale pro­szę mi po­wie­dzieć, za co stry­jen­ka tak mnie krzyw­dzi?

– Ja! – wy­krzyk­nę­ła z prze­ra­że­niem – ja pana Sta­ni­sła­wa krzyw­dzę? Au nom du ciel…

– A jak­że! pan… pan… pan Sta­ni­sław, to jak Boga ko – cham, aż żal bie­rze! Czy to ja nie je­stem sy­now­cem nie­bosz­czy­ka mego stry­ja!…

– Po­kre­wień­stwo nie bli­skie – wy­ją­ka­ła – oj­ciec pana był stry­jecz­nym bra­tem…

– Ale cóż zno­wu! – za­wo­łał z ży­wo­ścią – cóż zno­wu! stry­jecz­ny czy wu­jecz­ny, ja chcę, żeby stry­jen­ka na­zy­wa­ła mię jak daw­niej po imie­niu i ko­niec! No, pro­szę mi po­wie­dzieć: Sta­siu! bar­dzo pro­szę!

– Sta­siu! – szep­nę­ła ze spusz­czo­ny­mi ocza­mi.

Pod ład­nym wą­si­kiem jego drgnął szyb­ki uśmiech, wnet jed­nak wy­rzekł:

– Stry­jen­ka sama mówi za­wsze, że naj­waż­niej­szym po­kre­wień­stwem jest bra­ter­stwo dusz. O, ja pa­mię­tam!

Pod­no­sząc do oczu ro­bót­kę od nie­chce­nia niby od­po­wie­dzia­ła:

– C'est vrai! szczę­śli­wi ci, któ­rzy je w ży­ciu zna­leź­li… I ci­szej do­da­ła:

– Ży­cie mija… mija… mija…

– No, prze­cież nie mi­nę­ło jesz­cze! – per­swa­do­wał Staś.

– O! – wy­mó­wi­ła – słoń­ce już za­cho­dzi…

Chcia­ła po­wie­dzieć coś wię­cej jesz­cze, lecz na­gle spoj­rza­ła w stro­nę ko­mi­na i spo­strze­gła, że do osła­nia­nia pasz­czy jego słu­żą­ca fi­ran­ka cał­kiem spusz­czo­ną nie była. Nie była ona spusz­czo­ną do tego stop­nia, że zza niej uka­zy­wał się jak na dło­ni gli­nia­ny, otłusz­czo­ny gar­nek, do po­ło­wy na­peł­nio­ny za­sty­głym, z obia­du na wie­cze­rzę po­zo­sta­wio­nym ro­so­łem. Ska­mie­nia­ła i wą­tek roz­mo­wy utra­ci­ła. Ale Sta­ni­sław pro­wa­dził ją da­lej w raz przy­ję­tym to­nie:

– Ale gdzież tam – mó­wił – ja­kie tam za­cho­dze­nie! Stry­je­necz­ka Bóg wie co za­wsze o sa­mej so­bie wy­ga­du­je! Ileż na przy­kład stry­jen­ka lat mieć może?

Z pro­sto­tą od­po­wie­dzia­ła:

– Ra­chu­nek pro­sty. W szes­na­stym roku ży­cia mego wy – szłam za mąż, a Bry­nia, moje naj­star­sze dziec­ko, ma już dwa­dzie­ścia dwa lata!

Wą­si­ki go­ścia drgnę­ły zno­wu i po­ru­szy­ły się w spo­sób szcze­gól­ny. Wie­dział on do­brze, ten syn stry­jecz­ne­go bra­ta Igna­ce­go, że w zło­żo­nym przed nim ra­chun­ku kil­ku lat bra­ko­wa­ło u po­cząt­ku i kil­ku u koń­ca. Nie­mniej jed­nak wy­mó­wił ze śmie­chem:

– Trzy­dzie­ści kil­ka lat! roz­kosz­ny wiek dla ko­bie­ty! Samo ży­cie, sam roz­kwit! Trzy­dzie­sto­kil­ko­let­nie i na­wet czter­dzie­sto­let­nie ko­biet­ki są wła­śnie naj­bar­dziej po­wab­ny­mi! no­usle sa­vons, nous.

– Oh! vous! vous! – fi­glar­nie po­gro­zi­ła mu go­spo­dy­ni, a pra­gnąc spoj­rze­nie jego od­wró­cić jak naj­da­lej od nie­szczę­sne­go ko­mi­na i wy­glą­da­ją­ce­go zeń garn­ka z lek­ka uka­za­ła pal­cem dom prze­ciw­le­gły i za­py­ta­ła:

– Vous avez ren­du vi­si­te aux Ro­lic­cy?

– Oui; j'ava­is été là – od­po­wie­dział. – Mia­łem in­te­res. Wi­docz­nie obo­je nie byli bie­gły­mi we fran­cusz­czyź­nie i uży­wa­li jej błęd­nie i z trud­no­ścią. Lecz si­li­li się na wtrą­ca­nie do roz­mo­wy fran­cu­skich słów i fra­ze­sów dla wza­jem­ne­go przy­po­do­ba­nia się so­bie.

– Jak­że idą in­te­re­sa? – tro­skli­wie za­py­ta­ła wdo­wa. Wy­raz nie­sma­ku roz­lał się po ład­nej twa­rzy go­ścia. Uczy­nił ręką gest nie­chęt­ny.

– Co tam mó­wić o ta­kich nud­nych i po­zio­mych rze­czach! Kie­dy je­stem przy stry­je­necz­ce, za­po­mi­na­ni o wszyst­kich kło­po­tach i nie­przy­jem­no­ściach. Vous êtes mon ange con­so­la­tri­ce!

Pro­mie­nia­ła od czu­ło­ści i ura­do­wa­nia.

– Oh, par­lez à moi avec le co­eur ouvert! – wy­rze­kła z ci­cha – cho­ciaż skrzy­dła moje są od daw­na zła­ma­ne, umiem jed­nak czuć i po­dzie­lać…

– Stry­je­necz­ka jest do­praw­dy god­ną lep­sze­go losu…

– Co tam! sta­ło się! nie mów­my o tym…

– Ja stry­jo­wi do­praw­dy nie mogę da­ro­wać, że… że zo­sta­wił stry­jen­kę w ta­kim po­ło­że­niu.

Rzu­ci­ła spoj­rze­nie ku nie­osło­nię­te­mu ko­mi­no­wi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: