- W empik go
Zemsta i przebaczenie. Tom 6: Dolina spokoju - ebook
Zemsta i przebaczenie. Tom 6: Dolina spokoju - ebook
Ostatni tom sagi Zemsta i przebaczenie. Bohaterowie próbują odpowiedzieć sobie na pytania, co jest w życiu najważniejsze i czym dla nich jest prawdziwe szczęście. Niektórym z nich przyjdzie zapłacić za to najwyższą cenę, a tkwiące w ludzkich duszach demony kolejny raz dadzą o sobie znać. Inni po wielu życiowych dramatach odnajdą spokój i swoje miejsce na ziemi. Dla kogo los okaże się łaskawy, a kogo nie oszczędzi? Jak wiele determinacji musi mieć w sobie człowiek, by poświęcić tak wiele dla miłości? Czym jest prawdziwa przyjaźń w egoistycznym, brutalnym świecie? Co zwycięży – zemsta czy przebaczenie?
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-645-5 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ocean wydawał z siebie jednostajny, kojący szum. Hanka Lewin przymknęła powieki i wsłuchiwała się w ten dźwięk, jakby chciała, by uciszył wszystko inne, co kołatało jej w głowie. Nadia bawiła się na piasku, kilka metrów dalej, a mały Grześ błogo spał w wózku stojącym obok niej.
– Mamusiu, to dla ciebie. – Usłyszała radosny głos Nadii.
Otworzyła oczy i popatrzyła na małą dłoń dziewczynki. Leżała na niej niewielka muszla, którą jej córka znalazła w czasie zabawy nad brzegiem oceanu.
– Dziękuję – odpowiedziała Hanka, uśmiechając się czule, i wzięła do ręki muszelkę, a potem ucałowała córkę.
Nie miała pojęcia, co by zrobiła, gdyby nie dzieci. A zwłaszcza Nadia, która okazała się dla niej największym wsparciem. Jakby dziewczynka doskonale rozumiała, że świat Hanki nagle zawalił się, i próbowała wesprzeć swoją matkę w jego odbudowie.
Ostatnie miesiące były dla Lewinówny bardzo trudne, mimo że nie głodowała, nie marzła na kość, a jej kariera rozwijała się rewelacyjnie. Nawet fakt, że w istocie amerykański impresario okazał się krwiopijcą i draniem, nie zmienił tego, iż wciąż mogła o sobie powiedzieć – kobieta luksusowa. Zapewne pozostawione przez Piotra pieniądze dawały jej to poczucie bardziej aniżeli gaże za występy na amerykańskim tournée, jednak batalia, jaką musiała o nie stoczyć, sprawiła, iż wciąż wydawało jej się, że nie zasłużyła na tę hojność. Miała także świadomość, iż wiele jeszcze przed nią, ponieważ zarówno Stefania Niechowska, jak i Tomasz zapewne tak łatwo nie złożą broni.
***
Nie chciała wyjeżdżać do Ameryki, bo rana po stracie Piotra, nie tylko męża, ale też jedynego przyjaciela, jakiego miała w Anglii, wciąż była świeża. Jednak dla Swansona taki drobiazg jak śmierć współmałżonka, nie stanowił przeszkody, aby mogła występować. Pukał tłustym palcem w kolejne punkty umowy i plując obficie, straszył Hankę konsekwencjami w postaci kolosalnych odszkodowań, a ponieważ Lewinówna nie miała pojęcia, w jaki sposób zakończy się postępowanie spadkowe, postanowiła nie ryzykować. Poza tym teściowa zgotowała jej piekło na ziemi i właściwie gdy weszła na trap eleganckiego liniowca, odetchnęła z ulgą, że przez jakiś czas nie będzie musiała wysłuchiwać wyrzutów, obelg i pretensji. Nie wiedzieć czemu Stefania obwiniała ją o śmierć Piotra, chociaż w czasie, gdy zginął, jego żona wraz z dziećmi przebywała w Guildford, w jej eleganckim domu. O tym, że Hanką targają wyrzuty sumienia, nie mogła wiedzieć, ponieważ nie miała pojęcia, iż jej pożycie z Piotrem dalekie było od ideału. Jednak to był dramat Hanki, i tylko jej. Nie mogła sobie darować, że była tak marną żoną i nie potrafiła pokochać męża, ale to, że zginął, nie stanowiło w najmniejszym stopniu jej winy.
Pogrzeb Piotra wspominała z przerażeniem. Nie tylko dlatego, że musiała pożegnać kolejną w swoim życiu osobę, która tak wiele dla niej poświęciła, ale z uwagi na zachowanie pozostałych członków rodziny Niechowskich. I nie tylko ich. Całe towarzystwo traktowało ją i jej dzieci koszmarnie, bo teraz nie było już nikogo, kto mógłby im tego zabronić. Nikt nie podtrzymywał zrozpaczonej wdowy, gdy łkała nad grobem, bliska omdlenia, i jedynie Henrietta Cavendish złożyła jej kondolencje, ścigana nienawistnym wzrokiem pozostałych żałobników. Nikt nie usiadł koło Hanki w kościele podczas nabożeństwa ani w kaplicy, gdzie stała trumna Piotra. Hanka czuła się jak trędowata i nawet Nadia zdawała się skonsternowana faktem, że ani babcia, ani jej ojciec nie uraczyli jej chociażby powitaniem.
Do swojego przepastnego domu, który do niedawna dzieliła z Piotrem, Lewinówna także dotarła sama, po czym przekazując dzieci pod opiekę niani, udała się do sypialni, by dławić w sobie ból po stracie męża. Tak jakby dopiero w momencie, gdy go naprawdę zabrakło, doceniła to, co dla niej zrobił. Bez niego bowiem na pewno nie byłaby w miejscu, w jakim się obecnie znajdowała, i miała tego pełną świadomość. Czuła się rozbita i kompletnie bezradna. Jak wówczas, gdy wracając furmanką do Warszawy, straciła Irenę „Wariatkę”. I tak samo, jak wtedy, tak i w tym czasie towarzyszyło jej ogromne poczucie osamotnienia i straty.
Kolejne dni wcale nie były lepsze, aż w końcu pojawił się Swanson i nie zważając na stan Lewinówny i żałobę po mężu, nakazał jej „wziąć się w garść” i zacząć się pakować na amerykańską trasę koncertową, w przeciwnym razie bowiem uczyni ją bankrutem.
Tak, Hanka wiedziała, że odkąd zginął Piotr, przestała panować nad swoim życiem. Nawet o majątek po mężu nie miałaby siły walczyć, gdyby nie jasne wytyczne zostawione przez starszego z Niechowskich u nobliwego notariusza rodziny. Jakby przeczuwał, że w razie jakiegoś nieszczęścia Hanka podda się i zostawi wszystkie sprawy w rękach teściowej, która jej nienawidziła, oraz Tomasza – utracjusza i egoisty. Sprawa, jaką jej wytoczyli, z góry skazana była na ich porażkę i Lewinówna miała wrażenie, że zaciągnęli ją do sądu jedynie po to, by jeszcze bardziej pognębić.
Później także wszystko działo się pod czyjeś dyktando, a mianowicie impresaria Swansona. Mimo że był szubrawcem, pomógł jej uporać się ze wszelkimi kwestiami związanymi z pozostawieniem domu na wiele miesięcy czy formalnościami paszportowymi. Nie robił tego, oczywiście, z dobroci serca. Nieco załamała go kompletna nieudolność Hanki w tej materii i jeśli chciał, by jej trasa koncertowa doszła w końcu do skutku, po prostu musiał zająć się pewnymi sprawami.
Kilka dni przed wyjazdem do Ameryki Lewinównę odwiedziła Henrietta Cavendish. Przyszła, by sprawdzić stan ducha swojej niegdysiejszej rywalki. Piły kawę w saloniku, gdy Hanka, nieco onieśmielona wizytą byłej narzeczonej Piotra, nie bacząc na konwenanse, zapytała w końcu:
– Henrietto, jestem poruszona twoją troską i życzliwością, której tak bardzo mi ostatnio brakuje, ale dlaczego to robisz? Ty akurat masz najmniej powodów, by mnie lubić czy chociażby szanować.
– Po prostu Piotr kochał ciebie – mruknęła i wzruszyła ramionami, uciekając wzrokiem w stronę fotografii w ramkach, stojących na niewielkiej komodzie.
– Ale spotykaliście się, mieliście plany, a ja po prostu weszłam między was… – powiedziała cicho Lewinówna.
– To Stefania Niechowska i moi rodzice mieli plany, a my im się po prostu poddaliśmy, uznając, że to dobry pomysł. Piotr udawał, że jest we mnie zakochany, a ja udawałam, iż darzę go równie silnym uczuciem. Oszukiwaliśmy innych i siebie samych… A może sądziliśmy, że to się uda? – Henrietta machnęła ręką i dodała po chwili, wprawiając w osłupienie Lewinównę: – Właściwie to mam wobec ciebie ogromny dług wdzięczności, bo gdyby nie ty, moje życie mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej.
– Ty? Wobec mnie? – zdumiała się Hanka.
Henrietta spuściła głowę i przez dłuższy czas milczała. W końcu odparła z westchnieniem:
– Jesteś wyklęta w tym środowisku, a ja niedługo też podzielę twój los, więc będę potrzebowała sprzymierzeńca.
– O tak, moja droga, bez względu na wszystko będziesz mogła na mnie liczyć, o ile moja przyjaźń będzie cokolwiek dla ciebie znaczyć. Czyżbyś miała zamiar popełnić mezalians? – zapytała Hanka.
– Gdybyż to tylko był mezalians… – bąknęła i dodała odważnie: – Powiem ci, bo komuś po prostu muszę, a ty jesteś artystką, z niejednego pieca chleb jadłaś. Nie czułam pociągu do Piotra ani nie czuję go do żadnego mężczyzny. Mam przyjaciółkę, rodzinka powinna się ucieszyć, bo również nosi znakomite nazwisko, ale problem w tym, że między nami… jest coś więcej. Kochamy się i zapewne niedługo wszystko się wyda, bo mamy zamiar osiąść na stałe w Londynie i razem zamieszkać. A wówczas nikt już nie będzie miał wątpliwości co do tego, jak się mają sprawy. Wiem także, jak to się skończy. Nie mam złudzeń, za to przeczucie, że zostanę potraktowana tak jak ty. Dlatego tutaj jestem. Trochę z troski, a trochę z ciekawości, jak sobie z tym radzisz.
Hanka Lewinówna prędzej spodziewała się usłyszeć o romansie Henrietty z koniuszym albo lokajem aniżeli z drugą kobietą, dlatego o mały włos nie wylała kawy, słysząc podobne rewelacje. Daleka była jednak od potępiania panny Cavendish, chociaż nie miała pojęcia, jak to jest czuć pożądanie do innej kobiety.
– Moja sytuacja jest nieco inna. Tomasz jest mi właściwie obojętny i łączy nas jedynie córka, a Stefanii nienawidzę równie mocno, co ona mnie. Moi rodzice dawno nie żyją, więc także nie mam dylematów z nimi związanych. Tymczasem twoja rodzina jest ci bliska, zapewne pragną twojego szczęścia i może być ci ciężko, jeśli odsuną się od ciebie – zaczęła ostrożnie Hanka.
Oczami wyobraźni już widziała nagłówki gazet i skandal, jaki wybuchnie wokół tak znanej i poważanej rodziny. Siostra Henrietty chyba dostanie apopleksji, kiedy się o tym dowie, a znając jej charakterek, zamieni życie młodszej panny Cavendish w piekło.
– Moi rodzice… Moja siostra… Jesteśmy rodziną tylko na pokaz. Nie będę cię zanudzać, ale wcale nie jesteśmy tacy święci. Byle tylko pewne grzeszki nie wyszły poza obręb domu, można jej popełniać do woli. A ja mam już dość udawania i ukrywania się z moimi uczuciami i zapewne zapłacę za to wysoką cenę. Na szczęście mam swoją Beatrice i wierzę, że ona da mi szczęście – powiedziała Henrietta.
Hanka wcale nie była tego taka pewna. W tym momencie zapewne panna Cavendish była gotowa poświęcić swoje luksusowe życie dla kilku chwil romantycznych uniesień, ale co będzie później?
***
Teraz Hanka, siedząc na ciepłym piasku kalifornijskiego wybrzeża i wsłuchując się w szum oceanu, pomyślała, że to Henrietta lepiej rozumiała życie niż ona. Hanka miała wszystko, co materialne, robiła to, co kochała i jeszcze jej za to płacono, a jednak ta przejmująca pustka w sercu sprawiała, że nie czuła się ani odrobinę szczęśliwa. Brakowało jej w życiu tego najważniejszego – miłości. Po niemal trzech latach, odkąd uciekła z ogarniętego wojną i biedą kraju, nagle dotarło do niej, że splendor i bogactwo są jedynie złudzeniem szczęścia. Żeby chociaż miała przy boku Alicję, nie czułaby się tak źle, ale Hanka oprócz dzieci nie miała już nikogo. Igor odszedł, Piotr i Irena nie żyli, a Alicja? Kto wie, co się z nią teraz działo.
Znalazła się w pięknym kraju, gdzie wojna nie odcisnęła swojego piętna, występowała w najlepszych salach koncertowych i miała pieniądze, a jednak nie dało jej to tak bardzo wyczekiwanego spełnienia.
Otworzyła oczy i zerknęła na złoty zegarek połyskujący na przegubie jej dłoni. Dochodziła czternasta. Jej koncert w Los Angeles miał się odbyć dopiero za tydzień, ale nie oznaczało to wcale błogiego lenistwa. Swanson zaplanował Lewinównie te dni bardzo skrupulatnie. Nagrania w radiu, wywiady dla prasy, wreszcie raut z największymi gwiazdami Hollywood.
Tego dnia, około siedemnastej, w jej bungalowie, w hotelu Beverly Hills, miał zjawić się jakiś bardzo wpływowy dziennikarz, by przeprowadzić z nią obszerny wywiad. Swanson pragnął, by ukazał się jeszcze przed jej występem, a ona miała uchodzić za prawdziwą gwiazdę, godną miejsca w najmodniejszym hotelu w okolicy. Modnym i bardzo drogim, co sprawiało, że honorarium za koncert, który miała dać w Los Angeles, właściwie pokrył koszty jej pobytu w tym mieście. Namawiała Swansona na coś skromniejszego i mniej popularnego, ale ten uznał, że wystawne życie to część jej image’u. „Wszystko na pokaz” – myślała niekiedy złośliwie Hanka. Mieszkając jednak w Wielkiej Brytanii, zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Łudziła się, że w Ameryce jest inaczej, bardziej swobodnie, ale myliła się. Tutaj pozory i prywatne życie wielkich gwiazd były równie ważne, co talent i osiągnięcia artystyczne. Nawet wywiad, jakiego miała udzielić, był starannie wyreżyserowany przez Swansona.
Lewinówna zawołała Nadię, zwinęła koc i pchając z trudem wózek, wolno ruszyła w stronę wyjścia z plaży. Najchętniej zostałaby tam do wieczora, w swobodnej sukience, bez makijażu i z rozczochranymi włosami, ale wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić i w ciągu dwóch godzin musi przeistoczyć się w osobę, którą nigdy nie była. Jedynie scena dawała jej poczucie pewności siebie, ale wszystko, co działo się poza nią, ten cały blichtr, za którym niegdyś tak bardzo tęskniła, był jednym, wielkim fałszem, który cieszył ją znacznie mniej, niż to sobie wyobrażała. Kiedyś sądziła inaczej, zwłaszcza gdy biedowała, ale najwyraźniej musiała znaleźć się w tym miejscu, by zrozumieć, że tęskniła za czymś, co było jedynie iluzją szczęścia.2. Kołyma, 1947
– Cieszę się, że znowu tutaj jesteś. Tęskniłem… – powiedział Stiepan Kaganowski.
Alicja siedziała na krześle, wciąż opatulona chustami i w sponiewieranych rękawicach na dłoniach. Kaganowski chodził wokół niej ze splecionymi z tyłu rękami i dopiero po kilku minutach zdobył się, by wypowiedzieć owo zdanie. Nie miał pojęcia, że Alicja w tym momencie czuła jedynie nienawiść, ale postanowiła złamać się i przyjść do niego, by błagać o możliwość zobaczenia córki.
– Nie masz potomstwa, Stiepanie, więc nie rozumiesz, co znaczy miłość do dziecka… – wyjąkała.
– Zatem po to do mnie przyszłaś? Żeby czynić mi wyrzuty? – westchnął. – A ja… ja zostawiłem cię na kuchni, nie odesłałem do lasu, tylko pozwoliłem, żebyś miała tutaj znośne życie i nie skończyła jak Dumkowa.
Alicja przymknęła powieki na samo wspomnienie tego, co wydarzyło się na porannym apelu. Jedna z więźniarek po prostu dostała obłędu. Rozebrała się do naga i zaczęła tarzać się w śniegu, a potem uciekała z rykiem zranionego zwierzęcia przed strażnikami, by w końcu paść nieżywa od kuli, którą uraczył ją jeden z nich. Ta kobieta po prostu nie wytrzymała i postradała zmysły. Kto wie, może teraz była już szczęśliwa?
– To wielce szlachetny gest, Stiepan, dlatego przyszłam do ciebie, by poprosić o coś jeszcze…
Alicja starała się być miła i grzeczna, chociaż wszystko w niej drżało i miała ochotę zabić Kaganowskiego za to, że odebrał jej córkę. Nawet jeśli kierowały nim dobre intencje, ona nie potrafiła i nie chciała zrozumieć tego, czego się dopuścił.
– To mówcie, mówcie… – Głos Kaganowskiego zrobił się lodowaty i przybrał służbowy ton.
– Chciałabym zobaczyć Natalię – wydukała Alicja.
Kaganowski odwrócił się gwałtownie.
– Jak to sobie wyobrażacie? – niemal ryknął.
– Mogłabym zacząć pracę w ambulatorium i odwozić dzieci do sierocińca, zamiast Olgi Iwanowny. A wtedy miałabym możliwość, by widywać swoją córkę – powiedziała hardo.
Stiepan Kaganowski w końcu przestał krążyć wokół krzesła Alicji i usiadł za biurkiem. Podpalił papierosa, zaciągnął się dymem i popatrzył na Alicję.
– Nawet nie wiesz, co chcesz sobie zrobić – powiedział cicho. – Odwozimy dzieci raz na kilka miesięcy, oddajemy je tamtejszym opiekunom i samochód wraca do zony. Będziesz ją widziała zaledwie przez kilka minut… To niedorzeczne.
– Proszę… – jęknęła.
– Ja też prosiłem! – ryknął ponownie. – Prosiłem, żebyś przyszła i aby było tak jak kiedyś. Ja! Rozumiesz? Ja prosiłem… O kilka godzin, co mówię, nawet minut, ale byłaś gotowa nawet pójść do lasu i zdechnąć z wycieńczenia, byle nie spełnić mojej prośby. Wolałaś, żeby dopadł cię jakiś urka i zrobił z ciebie kochankę, niż mnie.
– Miałam do ciebie żal… – Alicja ponownie skuliła się w sobie, słysząc krzyk Kaganowskiego.
– I już nie masz? – zapytał złośliwie.
– Mój żal nie ma dla mnie już żadnego znaczenia. Muszę ją zobaczyć. – Załkała.
– Ale dla mnie ma – odpowiedział stanowczo i dodał: – Przemyślę sprawę, ale dzisiejszy wieczór spędzisz ze mną. I następne też…
Potaknęła głową i przełknęła ślinę. Nie miała pojęcia, jak zdobędzie się na to, by okazywać czułość temu człowiekowi. Nie wiedziała, w jaki sposób mogłaby przez to przebrnąć. Jedynie myśl, że być może niebawem zobaczy córkę, dodawała jej sił i pozwalała pogodzić się z tą okrutną sytuacją.
Alicja, odkąd zabrano jej Natalkę i odrzucono jej prośbę o skrócenie wyroku, żyła jak w koszmarze sennym. W dodatku nie dostawała już paczek i listów od Sergiusza. Czuła, jakby znalazła się kompletnie sama w jakimś złowrogim świecie i przychodziły chwile, gdy myślała, że oszaleje. Powstrzymywało ją jedynie to, iż jej córeczka może pewnego dnia jej potrzebować, i to powodowało, że złe myśli odfruwały, a ona oddawała się intensywnym rozmyślaniom, jak wyrwać się z tego piekła.
Po kilku tygodniach doszła do smutnego wniosku, że jedynym człowiekiem, który może ulżyć jej cierpieniom, jest znienawidzony komendant. Kolejne dni zbierała się, by pójść do niego i błagać o pomoc. I za każdym razem, gdy podchodziła do jego pomagiera, żeby zgłosić chęć widzenia z Kaganowskim, nienawiść do Stiepana nakazywała jej odwracać się na pięcie i uciekać. Nie wiedziała, jak żebrać o litość u człowieka, któremu najchętniej wbiłaby nóż w tętnicę, tak jak zrobiła to Swietłanie. Zwyciężyła jednak miłość do córki i pewnego poranka, po apelu, podeszła do zausznika i najwierniejszego sługi komendanta, by zaanonsować się u najwyższej władzy obozu. Czekała na zgodę niemal trzy dni i właściwie już straciła nadzieję, że zechce z nią rozmawiać, kiedy w okienku do wydawania posiłków ujrzała rozbiegane oczy pomocnika Stiepana. Z jednej strony, odetchnęła z ulgą, słysząc, że ma po kolacji zgłosić się do komendanta, z drugiej – miała świadomość, iż nie ma już odwrotu i będzie musiała zgodzić się na wszystko, czego zażąda Kaganowski.
Tak też się stało. Wieczorem, po spotkaniu, zjawiła się u niego. Stanęła niepewnie w progu saloniku i przerażona wpatrywała się w sprawcę swojego nieszczęścia. Ona, taka harda, pyskata i niezłomna, stała potulnie, czekając na to wszystko, co wymyśli komendant.
Kaganowski przygotował się na ten wyjątkowy wieczór. Włączył gramofon, zapalił nocną lampkę, a na stole postawił kieliszki, butelkę wódki i jedzenie, jakiego nie jadali więźniowie. Po chwili podszedł do szafy i wyciągnął z niej zieloną sukienkę z dzianiny. Podał Alicji i zaordynował:
– Nagrzałem wody. Umyj się i przebierz.
Wzięła do ręki sukienkę i poczuła pod palcami delikatny, miękki materiał. Nawet ta czerwona sukienka, w której występowała w obozowym teatrzyku, nie była taka piękna i miła w dotyku. Gdyby nie podłość Stiepana, mogłaby pomyśleć, że podobnie jak Martin Gross, Kaganowski zapałał do niej gorącym uczuciem, ale to, co uczynił z jej Natalką, wysyłając ją do sierocińca, rozwiewało jej rozważania. Dla niej miłość oznaczała zupełnie coś innego. A Stiepan chciał jedynie, by była jego własnością i dogadzała mu w sposób, w jaki nigdy nie robiła tego była żona.
Myła się powoli i dokładnie, żeby nacieszyć się tą banalną czynnością, która w zonie stanowiła luksus darowany więźniom raz na trzy tygodnie. Następnie włożyła sukienkę podarowaną jej przez Stiepana i pomyślała o stojącej w pokoju wódce. Postanowiła, że jeśli się zmorzy alkoholem, łatwiej jej będzie przebrnąć przez tę noc.
– Od jutra będziesz pracowała w ambulatorium. Olga Iwanowna i ten fryc podszkolą cię trochę – powiedział ugodowo, wpatrując się z zachwytem w Alicję, która już w niczym nie przypominała okutanej w stare szmaty więźniarki.
– Dziękuję – wyszeptała Alicja i poprosiła, by Stiepan nalał jej wódki.
Gdy to uczynił, wypiła ją duszkiem i poprosiła o następny kieliszek.
– Musisz się upić, żeby pójść ze mną do łóżka? – zapytał groźnie.
Pokręciła przecząco głową i nie powiedziała już nic więcej. Jednak z nich dwojga najwyraźniej to Kaganowski bardziej potrzebował alkoholu niż ona, bo pił niemal bez przerwy i wkrótce był kompletnie odurzony.
– Powiedz, że mnie kochasz – wybełkotał.
Uczyniła to, bo było jej już wszystko jedno. Uśmiechnął się jedynie, słysząc te słowa, a potem wstał z krzesła i chwiejnym krokiem podszedł do niej.
– Mogę zatańczyć z moją uroczą żoną. – Język mu się nieco plątał.
Alicja wstała zza stołu i zaczęli wykonywać coś, co w żadnym razie nie było tańcem. Kaganowski kiwał się bezładnie, coraz bardziej otumaniony alkoholem, by następnie paść na stojące obok łóżko i burknąć, by pozostała z nim przez całą noc. Położyła się obok niego i dziękowała w duchu opatrzności, że nie musi tym razem kochać się ze Stiepanem.
Mimo wypitego alkoholu, miękkości łóżka i ciepła, jakie panowało w domu Kaganowskiego, Alicja nie mogła zasnąć. Wstała z łóżka i postanowiła rozebrać Stiepana chociaż z butów i spodni. Pomyślała, że o poranku wmówi mu, iż przeżyli razem upojną noc. Mruczał coś pod nosem, gdy ciągnęła go za nogawki, ale chwilę potem mlasnął jedynie i Alicja usłyszała jego głośne chrapanie. Przewiesiła spodnie przez poręcz łóżka, gdy usłyszała delikatny brzęk wypadającego klucza. Odnalazła go i już miała schować z powrotem do kieszeni spodni, gdy zatrzymała się i zaczęła zastanawiać się, co ów klucz otwiera. Ścisnęła go w dłoni i przeszła do gabinetu. Nie zważała nawet na to, że podłoga głośno skrzypiała pod jej stopami, ponieważ Stiepan spał jak zabity. Zapaliła lampę w biurze i przymierzyła klucz najpierw do szuflady biurka, a potem do solidnej szafy. Pasował i wkrótce Alicja ujrzała przed sobą niezliczoną ilość papierowych teczek i segregatorów poustawianych w kolejności alfabetycznej. Nie miała pojęcia, co spodziewała się znaleźć w szafie stojącej w gabinecie komendanta obozu i już miała na powrót ją zamknąć, ale niemal odruchowo sięgnęła po segregator z literą „R”. Zaczęła przerzucać wpięte stronice, gdy w końcu natrafiła na swoje nazwisko. Nie wiedziała, co jest napisane w znajdujących się tam dokumentach, ale rozpoznała, że pochodzą one z moskiewskiego sądu. Wypięła plik papierów, zwinęła je w rulon, owinęła jakimiś drukami leżącymi na najwyższej półce i postanowiła, że pokaże je Oldze. Może było w nich coś, co dałoby jej nadzieję na kolejne odwołanie i wcześniejsze wyjście. Zamknęła pośpiesznie szafę, dokumenty ukryła w kieszeni swojego palta i włożyła klucz do spodni Kaganowskiego. Potem rozebrała się i położyła obok Stiepana, który wciąż spał kamiennym snem.
Obudził się dopiero nad ranem i Alicja poczuła jego dłoń błądzącą po jej ciele. Pomyślała, że nadeszło nieuniknione, ale on jedynie przytulił ją do siebie i szepnął:
– Kocham cię. Zobaczysz, będziemy tutaj bardzo szczęśliwi.