- W empik go
Zespół nieprzystosowania społecznego - ebook
Zespół nieprzystosowania społecznego - ebook
W społeczeństwie luksusu ludzi atakuje nieznana dotychczas choroba. Zespół Nieprzystosowania Społecznego ma podłoże cywilizacyjne. Powstaje i rozwija się z nadmiaru dóbr. Coraz więcej osób zmaga się z jej objawami, choć na szczęście znajdują się tacy, którzy oferują innowacyjne terapie... i zarabiają na tym majątek! Czyżby ktoś był zdolny do wmawiania ludziom nieistniejącej choroby dla celów zarobkowych? W społeczeństwie nastawionym na konsumpcję liczy się tylko zaspokajanie potrzeb obywateli. Nawet jeśli najpierw trzeba je wymyślić...
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-265-9971-8 |
Rozmiar pliku: | 218 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pan Zwyczajny wszedł do biura firmy Renoma na umówione spotkanie. Konsultant już go oczekiwał, siedząc plecami do okna. Było sprytne, ale klient tego jednak nie zauważył. Uwagę jego przyciągnęły bowiem piętrowce widoczne za matową szybą. Z zazdrością i podziwem wgapił się w okna biur menedżerów, należących do top klasy. Pomyślał, że firma Renoma reprezentuje również tak wysoki poziom usług oraz szacunek społeczny. Przeniósł wzrok na biuro, do którego wszedł, by i tu wysoką elegancją napaść swe oczy. Pan Zwyczajny od razu pomyślał, że znalazł się przed ekspertem wysokiej klasy, a takiemu się płaci, i o to właśnie chodziło. W jego umyśle zaszło skojarzenie, co spowodował pijarowiec firmy Renoma.
Pan Zwyczajny nawet nie podejrzewał, że wystarczy, by konsultant, opuścił pokrywę plaptopa, pyk. A wtedy! Zniknie wirtualna rzeczywistość wytwornego biura. I wtedy się okaże, że konsultant i jego klient siedzą na brudnym strychu. Firma wynajęła to kosztowne pomieszczenie tylko na godzinę. Ale przecież wystarczyło tylko postawić obraz WR. Nieco trudniej było się wpasować w jego ramę. Toteż konsultant rzuciwszy spojrzenie na ekran laptopa, poprawił się na krześle za biurkiem. Musiał pilnować, by obraz nie drgnął. Bo wtedy! Ściany, których przecież wcale nie było, zaczęłyby falować, i pyff, zniknęłyby. Czerwony dywan zamieniłby się w dechy. Zainstalowanie programu sporo ich kosztowało. Ale się opłaciło, chociaż nie zdołali wrzucić w koszta zakupu nowego laptopa.
Jakże onieśmieliło pana Zwyczajny to wytworne biuro w City!
Zrozumiał, że ich rozmowa będzie miała milczące tło, które mówiło, że Zwyczajny jest tylko jednym z milionów, którzy zostawiali swe eurocentówki w obermarketach. I konsumowali seriale ejczbi-o, gwarantowane abonamentem typu: „Sprawdź, ile możesz dostać za swoje pięć juro”. Zwyczajny jednak trzymał fason. Zadowalał się ha, ha, zwyczajnym luksusem, jak mawiał. Największym powodem do dumy był poziom, jaki według własnej opinii reprezentowali. Marketowy, powiesz, a jaki jest twój?
Najcenniejszym przekonaniem była konieczność nabywania następnych gadżetów. Były równie marne, jak wszystko, za co tyle płacili. Zwyczajni musieli je przecież kupować. Nawykli do wmawiania sobie potrzeb. Bo Zwyczajni oczywiście mieli wszystko. I to właśnie wbijało ich w dumę. Skoro myślisz, że była to tandeta z obemarketu na kredyd, to kim tym jesteś?! Sądzili, że te przedmioty o niskiej jakości, zazwyczaj z promocji, zapewniają im prestiż. I na tę właśnie odrobinę luksusu, która bynajmniej nie była podarowana, harowali całe życie.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.