- promocja
- W empik go
Zgasłe dusze. Tajemnice Weeping Hollow. Tom 1 - ebook
Zgasłe dusze. Tajemnice Weeping Hollow. Tom 1 - ebook
Przekrocz granice strachu i odkryj, czym jest zakazana miłość w miejscu, w którym pogańska magia wciąż żyje.
Fallon, samotna dziewczyna o księżycowych włosach, niewiele wie o swojej przeszłości. Kiedy traci bliskich, powraca do odciętego od świata rodzinnego miasteczka, które zna tylko z opowieści. Opowieści, które wydają się zbyt niepokojące, by mogły być uznane za prawdziwe. W WeepingHollow władzę sprawuje zgromadzenie starszyzny, a obcy nie są mile widziani. Dziewczyna jednak pragnie poznać prawdę o swoim pochodzeniu.
Gdy spotyka Juliana, na którym ciąży przekazywana z pokolenia na pokolenie klątwa, nie wie jeszcze, z jaką siłą będzie musiała się mierzyć. W tym samym czasie miasteczkiem wstrząsa seria tajemniczych morderstw. Staje się więc jasne, że ktoś poluje także na Fallon.
Czy miłość i poświęcenie sprawią, że przełamane zostanie przekleństwo, które dręczyło mieszkańców od stuleci? Co jeszcze skrywa to miejsce?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-754-3 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Błękitny Księżyc – druga pełnia Księżyca w ciągu miesiąca kalendarzowego. Występuje raz na dwa i pół roku.
Kowen – neopogańska społeczność religijna.
Kraina Wiecznego Lata – nazwa zaświatów używana przez teozofów, wiccan oraz wyznawców niektórych współczesnych religii pogańskich oddających cześć ziemi.
Mabon – wiccański odpowiednik Święta Dziękczynienia.
Pełnia Burzowego Księżyca – lipcowa pełnia. Określenie pierwotnie używane przez rdzenne ludy Ameryki Północnej.
Pełnia Księżyca Żniwiarzy – wrześniowa pełnia. Określenie pierwotnie używane przez rdzenne ludy Ameryki Północnej.
Pełnia Różowego Księżyca – kwietniowa pełnia. Określenie pierwotnie używane przez rdzenne ludy Ameryki Północnej.
Pełnia Zimnego Księżyca – grudniowa pełnia. Określenie pierwotnie używane przez rdzenne ludy Ameryki Północnej.
Płaszczak – osoba spoza miasteczka, która nie przynależy do żadnego kowenu ani nie wywodzi się z rodzin założycielskich.
Samhain – święto obchodzone w tym samym czasie co Halloween, aby oddać cześć zmarłym.
Sawa – w języku suahili: w porządku.KOWEN NORDYCKICH LASÓW
NAJWYŻSZY KAPŁAN: CLARENCE GOODY
BLACKWELLOWIE
Żywioł ducha – pochodzenie: Vættir
Obecny przywódca: Julian J. Blackwell
Brat Jolie Blackwell; syn Javina Blackwella (nieżyjącego) oraz Agathy Bianchi Blackwell; przodkowie: Horace Blackwell oraz Bellamy Blackwell
GOODY
Żywioł powietrza – pochodzenie: Njǫrd
Obecny przywódca: Zephyr Blue Goody
Brat Winnifred Goody; syn Clarence’a Goody’ego oraz Beatrix Ricci Goody (nieżyjącej)
WILDESOWIE
Żywioł ognia – pochodzenie: Loki
Obecny przywódca: Phoenix Loki Wildes
Brat Wrena Wildesa; syn Haydena Wildesa (nieżyjącego) oraz Amelii Ander Wildes; przodkowie: Kyden Wildes
PARISHOWIE
Żywioł wody – pochodzenie: Ægir
Obecny przywódca: Beckham Brooks Parish
Syn Pijanego Earla Parisha oraz nieznanej kobiety z płaszczaków (nieżyjącej)
DANVERSOWIE
Żywioł ziemi – pochodzenie: Jörð
Obecny przywódca: brak; ostatni znany Danvers: Foster (nieżyjący); mąż Clarice Woolf Danvers (nieżyjącej)
KOWEN ŚWIĘTEGO MORZA
NAJWYŻSZY KAPŁAN: AUGUSTINE PRUITT
PRUITTOWIE
Obecny przywódca: Kane Kos Pruitt
Brat Koraline Pruitt; syn Augustine’a Pruitta oraz Ginevry De Luca Pruitt (nieżyjącej)
CANTINI
Obecny przywódca: Cyrus Olen Cantini
Brat Camory, Kasera oraz Cilliana Cantinich; syn Darnella Cantiniego oraz Violi Conti Cantini; przodkowie: Matteo Cantini
SULLIVANOWIE
Obecna przywódczyni: Ivy Amaya Sullivan
Adora Oria Sullivan; członkostwo niepewne; oczekuje na zaproszenie
Fable Hazel Sullivan; członkostwo niepewne; oczekuje na zaproszenie
Córki Ronana Sullivana oraz Marcelline O’Connor Sullivan
ZAKON WEEPING HOLLOW
PRZEDSTAWICIELSTWO ŚWIĘTEGO MORZA: Augustine Pruitt, Viola Cantini
PRZEDSTAWICIELSTWO NORDYCKICH LASÓW: Clarence Goody, Agatha Blackwell
PRZEDSTAWICIELSTWO PŁASZCZAKÓW: Mina Mae LavenzaPewnego razu…
W mroku czają się rozmaite stworzenia. Potwory, duchy, widmowe nadprzyrodzone istoty spętane nieograniczoną energią, przykute do ziemi i błąkające się bez celu. Ich mrocznymi duszami karmi się bezustannie rosnąca otchłań, a większość nie wie nawet dlaczego. Ból, gniew, rozpacz, żałoba… Z biegiem lat emocje te jakby zlewają się w jedną i lwia część tych bytów zapomina, co właściwie przykuło je do padołu łez i uczyniło niewidzialnymi dla prawie każdego z nas.
Najokrutniejszym z uczuć jest miłość. Nawet długo po śmierci jest w stanie uczynić z nas najmroczniejsze z demonów.
Urodziłam się z jedną nogą w tym świecie, a z drugą w zaświatach.
– Jesteś z Grimaldich – mawiała zawsze Marietta.
Owszem, jestem z Grimaldich, ale bez względu na to, jak często powtarzałam tę mantrę, młody mężczyzna w kącie mojego pokoju uparcie pozostawał na stanowisku. Siedział skulony na krześle, przyciągając kolana do klatki piersiowej. Gdy trwała zima, zwykłam uchylać nieco okno, aby przez szpary wpuścić nieco lodowatego powietrza, ale nie drżał z zimna. Duchy odczuwały tylko trawiące je wygłodniałe emocje. Owszem, trząsł się, lecz było w nim coś osobliwego.
– Nie płacz – wyszeptałam skąpana w bladym świetle księżyca.
Na tyle już okrzepłam, że nie bałam się zbłąkanych dusz, które do mnie przychodziły, choć pozostawało to moją tajemnicą. Obecny gość różnił się jednak od innych, gdyż to pojawiał się, to znikał niczym kiepskiej jakości film telewizyjny. Miał sine usta, a włosy śnieżnobiałe niczym futro wilka polarnego. Za to jego oczy sprawiały iście demoniczne wrażenie. Były zimne jak odarta z gwiazd galaktyka, a zarazem przepełnione strachem.
Zdjęłam z nóg grubą kołdrę i stanęłam na zimnych drewnianych deskach.
– Jak ci na imię?
Jego skute lodem brwi zbliżyły się do siebie, gdy spojrzał na mnie spod grubych mokrych rzęs. Nadal drżał. Większość duchów była zaskoczona, że potrafię je dostrzec i nie boję się ich, lecz ten sprawiał wrażenie oszołomionego moim pytaniem. Nie był w stanie przypomnieć sobie swojego imienia, a to oznaczało, że umarł niedawno.
Sprawiał jednak wrażenie bardzo realnego, gdy przechodził między wymiarami.
Różnił się od innych.
Podłoga zaskrzypiała pod moim ciężarem, kiedy posuwałam się w jego stronę, toteż zatrzymałam się w połowie drogi, usłyszałam bowiem dochodzące ze schodów kroki Marietty.
– _M-musisz m-mi pomóc_ – powiedział z wyraźną desperacją. – _Z-znajdź m-mnie._
Drzwi do sypialni otworzyły się ze skrzypieniem, a ja popędziłam z powrotem do łóżka i skryłam się pod patchworkową kołdrą. Rozległ się odgłos zbliżających się kroków, zamknęłam więc oczy, aby udawać, że śpię. Włosy zasłaniały mi twarz, a ja poczułam napięcie w członkach, które skrywałam pod grubą ręcznie wykonaną kołdrą.
– Wiem, że nie śpisz, Luneczko – powiedziała Marietta swym jedwabistym głosem. Łóżko lekko się ugięło, gdy usiadła na jego skraju. Zdjęła ze mnie kołdrę, a ja odwróciłam się, aby spojrzeć jej w twarz. – Nie możesz tak przesiadywać po nocach – dodała, lekko stukając mnie palcem w nos. – Bo później prześpisz cały dzień.
Odrzuciłam włosy z oczu i zerknęłam w stronę krzesła, na którym zasiadał duch.
Zjawa jednak zdążyła zniknąć.
Spojrzałam ponownie na nianię.
– Nie mogę zasnąć. Może opowiesz mi jakąś historyjkę?
– No proszę, mała życzy sobie opowieści. – Na purpurowych ustach Marietty wykwitł lekki uśmieszek, a bransolety na jej ręce zadzwoniły, gdy narzuciła na mnie kołdrę. – No dobrze, jedna historyjka, ale potem masz grzecznie spać. – Jej brwi przybrały kształt półksiężyców.
Pokiwałam z entuzjazmem głową.
– Dobrze, obiecuję!
– Chociaż z drugiej strony – zauważyła złowrogim tonem – nie mam pewności, czy jesteś gotowa to usłyszeć.
– Jestem, Marietto. Naprawdę!
– Już dobrze, dziecinko. Ale tę historię musisz usłyszeć od samego początku. – Marietta wzięła głęboki oddech i przysunęła się do mnie. – Dawno, dawno temu istniała odległa tajemnicza kraina. Z biegiem czasu zbudowano tam miasteczko, którego nie mogą ujrzeć przybysze, bo nie ma go na mapach. Co prawda jego nazwa nie jest tajemnicą i wielu wyprawiło się na poszukiwanie go, ale ukazuje się tylko tym, których samo wybierze. Nie jest to żadna bariera między światami, dzieją się tam jednak tajemnicze rzeczy. Jest to miasteczko magii i psot, w którym za przewodników służą mieszkańcom przesądy i gwiazdy na niebie, choć bywa równie nieprzewidywalne jak przypływ Atlantyku.
– Musisz wiedzieć – ciągnęła – że podwaliny pod tę krainę setki lat temu położyły dwa różne koweny. Choć bardzo się różniły, gwiazdy sprzyjały ich spotkaniu. Jeden z nich przypłynął łodzią, której pasażerowie uciekali przed okrucieństwem doświadczonym w ojczyźnie. W tym samym czasie wyrzutkowie z Nowego Świata przywędrowali z południa, uciekając przed taką samą udręką. Gdy przedzierali się przez leśną głuszę, zmagali się z niskimi temperaturami, a deszcz ze śniegiem atakował ich spierzchnięte twarze. Obie grupy zamierzały tam pozostać, roszcząc sobie prawa do odnalezionej krainy, więc rzuciły urok, rozpościerając nad nią niewidzialną tarczę, która ukrywa i broni ich lud, a miasteczko jest niewidzialne dla obcych. Nikt nie wiedział jednak, że te lasy już coś zamieszkiwało.
Zasłuchałam się, gdy Marietta ciągnęła swoją opowieść:
– Gałęzie brzóz szeptały, kruki snuły swą najmroczniejszą opowieść, a z każdym krokiem stawianym przez ciężkie buciory na opadłych liściach las zdradzał swe tajemnice, tkając historię tak jak czarna wdowa swą sieć. Jakby tego było mało, morze grzmiało proroctwami, gdy jego fale roztrzaskiwały się o niewzruszone klify, a zjawiskowo piękny księżyc w kolejnych fazach odbijał się od odwiecznych wód… Pewnego dnia miasteczko wezwie cię do siebie, księżycowa dziecino. Wiedz jednak, że zawsze będziesz mogła wybrać. Nigdy nie będziesz zmuszona do powrotu, ale jeśli się na to zdecydujesz, już się nie wycofasz. Będziesz mogła opuścić miasteczko, jeśli ono na to pozwoli.
– Do powrotu? Ale gdzie? – zapytałam, ściskając kurczowo kołdrę. Pragnęłam się dowiedzieć wszystkiego.
– Do miasteczka Weeping Hollow.Rozdział pierwszy
Gdy odsunęłam się od szklanych drzwi lodówki, w której przechowywano rozmaite napoje z kofeiną, spojrzałam w swe upiorne odbicie. Moja biała czupryna i jasnoniebieskie oczy zdawały się emanować bladą poświatą, przez co można było odnieść wrażenie, że utknął tam mój sobowtór. Im dłużej się sobie przyglądałam, tym bardziej się zastanawiałam, kto właściwie wpatruje się w kogo.
– Przepraszam – powiedział jakiś mężczyzna, otwierając lodówkę.
Spojrzałam na niego obojętnym wzrokiem. Miał na sobie niezapiętą koszulę w czerwoną kratę i upaprane dżinsy. Gdy sięgnął brudną ręką po mrożoną kawę, zauważyłam, że ma za paznokciami wżartą żałobę.
– To jak, zdecydowałaś się? – zwrócił się do mnie.
Dobre pytanie. Odpowiedź była jednak oczywista. Gdybym miała wątpliwości, na pewno nie tkwiłabym po północy na podniszczonej stacji Shell. Litera S się zepsuła i dyndała, przez co nazwa stacji została okrojona do Hell. Był to mój ostatni przystanek przed miasteczkiem, które do tej pory znałam jedynie z opowieści wygłaszanych pod rozgwieżdżonym niebem podczas bezsennych nocy. Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek tam wrócę.
Utytłany kierowca ciężarówki stał w miejscu, czekając na odpowiedź. Nadal jednak wpatrywałam się w miejsce, gdzie jeszcze chwilę wcześniej widniało moje odbicie. Machinalnie obracałam kciukiem pierścionek nastroju, który nosiłam na palcu serdecznym. Mężczyzna puścił drzwi, które automatycznie się zamknęły, po czym odszedł, mamrocząc coś pod nosem.
– Jak sobie chcesz. Cudak.
Cudak.
Otworzyłam lodówkę. Niska temperatura jej wnętrza sprawiła, że dostałam gęsiej skórki, a białe włoski jakby stanęły na baczność. Pragnęłam wejść do środka, zamknąć za sobą drzwi i zasnąć w mroźnych objęciach urządzenia. Mimo to wzięłam ostatnią kawę o smaku orzechów laskowych i skierowałam się do kasy. Starałam się nie zwracać na siebie uwagi, ale pozostawałam czujna.
Stacja Hell po północy była przecież jak drogowskaz dla pedofili i seryjnych morderców, a ja stanowiłam ofiarę doskonałą.
Samotna. Młoda. Dziwna. Nie każdemu przypadnie do gustu. Cudak.
Dziewczyna, za którą nikt nie zatęskni ani której nikt nie będzie szukał.
Po drugiej stronie kontuaru, za gablotą z losami na loterię, siedział ekspedient. Na mój widok podniósł łokcie z kontuaru, wyłączył komórkę i włożył ją do kieszeni. Proste czarne włosy opadły mu na oko, toteż odrzucił je na bok.
– Coś jeszcze? – zapytał z demonstracyjnym westchnieniem, ciągnąc puszkę z napojem po kontuarze, aby ją zeskanować.
– W zasadzie… – W moim głosie pobrzmiewała niepewność. Wyciągnęłam z torebki iPhone’a w etui z marmurowym nadrukiem. Zamierzałam otworzyć aplikację GPS, częściowo po to, aby uniknąć nieprzyjemnego kontaktu wzrokowego, gdyż rozmówca nie sprawiał wrażenia przyjaznego. – Trochę się zgubiłam. Wie pan, jak dojechać do Weeping Hollow?
Umorusany szofer, którego spotkałam przy lodówkach, stanął za mną, a kasjer obdarzył mnie pozbawionym wyrazu spojrzeniem. Następnie wbił wzrok w brudasa z tyłu.
– Łatwo tu stamtąd dotrzeć, ale nie na odwrót – powiedział z twardym akcentem Maine, lekko zachichotał i pokręcił głową.
Szofer wymamrotał pod nosem, żebyśmy się pospieszyli. Opuściłam rękę, w której trzymałam komórkę, po czym przesunęłam się, wbijając wzrok w moje czarno-białe oxfordy. Minęła już północ, a ja byłam zmęczona, zagubiona i nie miałam czasu na gierki.
– To znaczy?
Kasjer poklepał puszkę z napojem, a na jego twarzy wykwitł sztuczny uśmiech.
– Należy się trzy piętnaście.
– Dzięki za nic – wycedziłam, rzuciłam na kontuar pięciodolarówkę i wzięłam zakupiony napój.
Srebrny dzwoneczek zawieszony nad wyjściem zadzwonił, kiedy opuściłam budynek. Gdy wracałam do auta, poczułam łagodny powiew wiatru znad oceanu.
Byłam w drodze już jakieś trzydzieści pięć godzin. Zatrzymywałam się tylko, żeby zatankować i coś przekąsić w przydrożnym fast foodzie. Z każdym kilometrem moje powieki zdawały się coraz cięższe, toteż musiałam potrząsać głową, aby odpędzić sen. Zawsze byłam uparta. Odkąd pamiętam, starałam się wnosić do naszego domu w Teksasie wszystkie torby z zakupami naraz. Nie wahałam się obwieszać do granic możliwości ani używać zębów, żeby tylko uniknąć drugiej tury.
Wzmocniona kofeiną, wróciłam na drogę US1. Jechałam wzdłuż wybrzeża stanu Maine, wymijając po drodze nieliczne samochody, a kierowałam się wskazówkami, które dziadek podał w przysłanym liście. GPS nie rozpoznał położonego na uboczu miasteczka Weeping Hollow, Szlochająca Kotlina, a im dalej jechałam, tym bardziej system szwankował. Nagle dostrzegłam zjazd w Archer Avenue.
Niczym niewyróżniający się znak ledwo dało się dostrzec z wąskiej pustej jezdni. Przytłumione reflektory mojego srebrnego mini coopera zaczęły odgrywać rolę latarek, gdy powoli przejechałam obok wyblakłego znaku. Deszcze sprawiły, że prostokątna metalowa tabliczka z nazwą miasteczka zardzewiała. Taki sam los spotkał napis „POPULACJA: 665”. Gdy przejeżdżałam obok tablicy, ostatnia cyfra się przeobraziła i liczba zmieniła się w 666.
Przetarłam oczy. Byłam zmęczona, więc pewnie coś mi się przywidziało… prawda?
Jechałam dalej, powoli posuwając się wzdłuż niesamowitej alei obrośniętej z obu stron majaczącymi drzewami. Roiło się na niej od wynędzniałych sępów toczących walkę o zwierzęce truchło, tak że jezdnię pstrzyły plamy krwi i czarne skrzydła. Głód uczynił je bezwzględnymi, toteż z najwyższą niechęcią schodziły mi z drogi, a przejeżdżający przez ich terytorium mini cooper nie budził w nich respektu. Mozolnie posuwałam się naprzód przez jakieś pięć kilometrów, w końcu drzewa po obu stronach ulicy zaczęły rzednąć. Ich miejsce po lewej stronie zajęły nagrobki, a po prawej dało się dostrzec zaniedbany plac zabaw.
Lśniący księżyc wisiał wysoko na niebie, oświetlając zardzewiały żelazny znak zawieszony nad jedyną drogą do miasteczka… i z niego.
Weeping Hollow. Szlochająca Kotlina.
Mój mini cooper, wyraźnie wyczerpany wymagającą podróżą przez liczne stany, zaczął prychać, zatrzymałam się więc przy znaku „Stop” przed placem, aby przyjrzeć się miasteczku, które do tej pory znałam tylko z opowieści. Zupełnie nie pasowało do pięknego stanu Maine. Sprawiało raczej wrażenie, jakby sam diabeł namalował na podartym płótnie miasteczko Salem, używając czarnego pióra i hebanowego atramentu, a następnie dla zabawy rzucił swe dzieło w przypadkowe miejsce, jakby go intrygowało, co się dalej stanie i co poczną z tym ludzie.
A ludzie się dostosowali.
Silnik zaczął się krztusić, lecz byłam zbyt zaaferowana widokiem, żeby zwrócić na to uwagę.
Zabytkowe latarnie oświetlały każdy róg chodnika. Pod rozgwieżdżonym północnym niebem, które niczym welon częściowo przesłaniały akwarelowe szare chmury, po sercu Weeping Hollow przechadzali się mieszkańcy, jakby wędrówki wzdłuż ponurych ulic o tej porze były czymś najzupełniej normalnym. Była prawie trzecia rano, i to na początku sierpnia. Ciarki przeszły mi po plecach. Po dwudziestu czterech długich latach wreszcie wróciłam tam, gdzie się urodziła i wydała ostatnie tchnienie moja matka.
Przekręciłam kluczyk w stacyjce, modląc się w duchu, aby rozległ się rozkoszny dźwięk budzącego się na nowo silnika. Krztusił się przez kilka sekund, lecz ostatecznie zadziałał, toteż poklepałam kierownicę, po czym objechałam altanę na placu.
– Dasz radę, malutki. Jeszcze tylko kilka kilometrów.
Dziadek mieszkał nad morzem w zabytkowym niebiesko-zielonym domu wzniesionym na tle oceanu i klifów. Widziałam go kiedyś na zdjęciu, które znalazłam w starym zakurzonym pudełku na strychu domu w Teksasie. Moja niania Marietta przyłapała mnie wówczas, jak siedziałam na wiekowej drewnianej podłodze, przeglądając dawne fotografie. Zapytałam ją raz, czy kiedykolwiek będę mogła wrócić do miasteczka ze zdjęć, które znałam tylko z opowieści.
– Możesz tam wrócić, ale tylko jeśli miasteczko będzie cię potrzebowało, Luneczko – odpowiedziała wówczas, kucnęła przede mną i zaczęła wyjmować mi z rąk fotografie.
Marietta była zwariowaną starą wiedźmą o jedwabistej skórze, czarnych paciorkowatych oczach i twardym kenijskim akcencie. Zwykła spędzać wieczory na ganku, kiwając się w bujanym fotelu i popijając z miedzianego kubka ze złym błyskiem w oku. Budziłyśmy w ludziach przerażenie, gdyż chodziły słuchy, że rzucamy uroki na chłopaków, którzy ośmielali się do mnie zbliżać. W rezultacie w szkole średniej nikt mnie nie zaczepiał, wszyscy bowiem się bali, że w ruch mogą pójść szmaciane laleczki wykonane przez moją wiedźmowatą nianię. Inna sprawa, że sama poniekąd w to wierzyłam.
Zgodnie z tym, co dziadek napisał w liście, w skrzynce pocztowej czekał na mnie klucz. Zaparkowałam samochód przy krawężniku, a bagaż postanowiłam wnieść za dnia. Kiedy szłam po schodach do ganku, niepokojącą ciszę zakłócał tylko dźwięk fal rozbijających się o nadmorskie skały.
Zamarłam w bezruchu, gdy poczułam na sobie przeszywające spojrzenie. Po chwili niechętnie się odwróciłam. Na sąsiednim ganku dostrzegłam wysoką, chudą i delikatną kobietę ubraną w wygniecioną białą koszulę nocną. Sztywne siwe włosy opadały jej na ramiona, długimi kościstymi palcami ściskała balustradę. Wbijała we mnie mroczne spojrzenie, toteż wstrząsnął mną dreszcz. Zmusiłam się do uniesienia lekko ręki w geście pozdrowienia, ale starowina nadal groźnie na mnie łypała. Mocniej ścisnęła balustradę, jakby się obawiała, że nawet najlżejszy powiew jest w stanie zdmuchnąć jej wątłe ciało, przez co sine żyły jeszcze wyraźniej rysowały się pod przezroczystą skórą. Oderwałam od niej wzrok i niezgrabnie weszłam do domu. Powiew z dziurki od klucza zmroził mi palce. Bezbłędnie trafiłam do niej kluczem i wówczas uderzył mnie kolejny zimny podmuch, zupełnie burząc moje białe włosy. Gdy wreszcie weszłam do środka, ciężkie frontowe drzwi zatrzasnęły się za mną. Oparłam się o nie, zamknęłam oczy i głęboko odetchnęłam, wypełniając płuca powietrzem. Śmierdziało stęchlizną, która wdzierała mi się do nosa, pokrywając przy okazji mózg.
Grunt, że mi się udało. Nareszcie dotarłam do domu dziadka, a czułam się tak, jakbym nagle pojawiła się na wyspie Duma Key – w jakimś fikcyjnym miejscu, które do tej pory znałam tylko z książek. Zauważyłam, że w domu jest chłodniej niż na zewnątrz. Moje kościste kolana zaczęły się trząść. Było oczywiste, że potrzebuję czegoś więcej niż cienkich czarnych rajstop, które nosiłam pod szerokimi szortami. Pomimo reakcji ciała czułam się jednak jak w domu. Uniosłam za sobą dłoń, na oślep odszukałam zamek i zasunęłam rygiel.
W ciszy nagle zagrzmiały dzwony, aż mimowolnie zadrżałam. Otworzyłam oczy i moje spojrzenie spoczęło na wykonanym z drewna wiśniowego zegarze stojącym, który rzucał na korytarz monstrualny cień. Ogłuszający dźwięk nadal pobrzmiewał mi w uszach, toteż raz jeszcze oparłam się o drzwi, założyłam zmierzwione włosy za uszy i lekko zaśmiałam się sama z siebie.
Dzwonienie wreszcie ucichło i stare domostwo na nowo ożyło.
Ruszyłam nieśmiało wzdłuż korytarza. Stare deski skrzypiały pod moim ciężarem, ściany zdawały się im wtórować. Nagle usłyszałam ciężki oddech dochodzący zza popękanych drzwi do sypialni, która mieściła się zaraz za korytarzem. Zbliżyłam się do nich na paluszkach, otworzyłam drzwi, aby zerknąć do pomieszczenia. W pokoju spał z otwartymi ustami człowiek, którego do tej pory znałam tylko z listów – wymienialiśmy je przez ostatni rok. Wcześniej nawet nie wiedziałam, że mam żyjącego dziadka. Gdy otrzymałam pierwszą kopertę z Weeping Hollow, kusiło mnie, żeby ją wyrzucić, ale ciekawość zawsze stanowiła mój osobisty kryptonit. Gdy zobaczyłam pierwsze słowo – „Luneczko” – wszystko się zmieniło.
Wreszcie wróciłam do domu.
Światło księżyca wdzierało się przez okno, oświetlając starca i jego sypialnię. Dziadek leżał na plecach, lekko oparty o wezgłowie. Skóra, która przypominała zużytą gumę, zwisała mu z kości. Był stary i pomarszczony, lecz w półmroku zdawał się emanować osobliwą poświatą, a otaczały go zabytkowe meble i ściany obite zielonym adamaszkiem. Ścianę naprzeciwko łóżka zdobiły zawieszone tam kapelusze typu fedora i kaszkiety. Na stoliku nocnym stała szklanka z wodą, w której pływały sztuczne zęby, oraz okulary w rogowej oprawce. Przystanęłam w drzwiach, aby mu się przyjrzeć.
Krzaczaste brwi miał nieco ciemniejsze niż szare kłaki gdzieniegdzie porastające mu jeszcze głowę. Dziadek zachrapał głośno, wydając z siebie bulgoczący dźwięk, zakaszlał, po czym na nowo zaczął ciężko oddychać z otwartymi ustami. Nie znałam go zbyt dobrze, ale oddychał z tak wielkim trudem, że za każdym razem dostawałam szczękościsku, a moje serce przeszywał ból.
Dopiero gdy jego choroba weszła w ostatnią fazę, wyznał mi prawdę w liście, który mnie tu przywiódł. Jego ostatnia wiadomość brzmiała dziwnie, jak bezgłośne wołanie o pomoc.
Dziadek był chory i nie chciał toczyć samotnych zmagań.
Nie wiedział jednak, że ja też jestem samotna.
– Przyjechałam, dziadku… – wyszeptałam w mrok. – Nareszcie wróciłam do domu.