Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Zgromadzenie żeńskie z Diuny - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
13 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zgromadzenie żeńskie z Diuny - ebook

Pierwszy tom nowej trylogii uzupełniającej cykl „Kroniki Diuny”.

Serial Diuna. Proroctwo — inspirowany powieścią Zgromadzenie żeńskie z Diuny — już jesienią na HBO i platformie Max.

Od bitwy pod Corrinem i zwycięstwa ludzi nad myślącymi maszynami minęło nieco ponad osiemdziesiąt lat. Nowe Imperium już okrzepło, skupiwszy kilkanaście tysięcy światów, ale to nadal pełen fermentu okres. Wciąż żywa jest nienawiść do zaawansowanych technologii, którą wykorzystuje ruch butlerowców pod przewodnictwem Manforda Torondo, okaleczonego następcy Rayny Butler. W takiej niespokojnej atmosferze powstają i usiłują się umocnić najważniejsze szkoły: mentaci, Akademia Suka, mistrzowie miecza z Ginaza i zgromadzenie żeńskie. To ostatnie może wywrzeć znaczący wpływ na losy Imperium, ale — od początku targane konfliktami wewnętrznymi — musi walczyć o przetrwanie, zwłaszcza że szybko wychodzi na jaw, iż podwładne matki wielebnej Raquelli Berto-Anirul wykorzystują w swoim programie eugenicznym zakazane komputery...

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8338-916-5
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

_Książka ta dedy­ko­wana jest Wam — legio­nom miło­śni­ków_ Diuny _na całym świe­cie. Wasze ogromne popar­cie umoż­li­wiło stwo­rze­nie tego nie­zwy­kłego wszech­świata._

_Dzięki entu­zja­stycz­nym czy­tel­ni­kom_ Diuna _Franka Her­berta stała się pierw­szą powie­ścią, która otrzy­mała oba zaszczytne wyróż­nie­nia w dzie­dzi­nie lite­ra­tury science fic­tion: Nagrodę Hugo i Nagrodę Nebula. Póź­niej, kiedy wzro­sła liczba wiel­bi­cieli,_ Dzieci Diuny _poja­wiły się jako pierw­sza w histo­rii książka science fic­tion na liście best­sel­le­rów „New York Timesa”. Po nakrę­ce­niu w 1984 roku przez Davida Lyn­cha jej fil­mo­wej wer­sji_ Diuna _zna­la­zła się na pierw­szym miej­scu tej listy._

_Dzi­siaj, pra­wie pięć­dzie­siąt lat po pierw­szym wyda­niu_ Diuny_, dzięki rze­szom wiel­bi­cieli Franka Her­berta, któ­rzy czy­tają zarówno „Kro­niki Diuny” jego autor­stwa, jak rów­nież nasze powie­ści, jego wspa­niałe dzie­dzic­two jest na­dal żywe._PODZIĘKOWANIA

Podob­nie jak w przy­padku wszyst­kich naszych ksią­żek, mamy ogromny dług wdzięcz­no­ści wobec naszych żon, Janet Her­bert i Rebecki Moesty Ander­son, za ich miłość i twór­cze wspar­cie.

Chcie­li­by­śmy rów­nież wyra­zić wdzięcz­ność Tomowi Doherty’emu z wydaw­nic­twa Tor Books, naszym redak­to­rom Patowi LoBrutto (z Tor Books) i Maxine Hitch­cock (z Simon & Schu­s­ter w Wiel­kiej Bry­ta­nii) oraz naszemu agen­towi Joh­nowi Sil­ber­sac­kowi (z Tri­dent Media Group).

Kim Her­bert i Byron Mer­ritt pra­co­wali nie­zmor­do­wa­nie, sze­rząc za pomocą dzia­łań pro­mo­cyj­nych, uczest­nic­twa w kon­fe­ren­cjach i wpi­sów w sieci wie­dzę o powie­ściach z uni­wer­sum _Diuny_.

Kevin chciałby też podzię­ko­wać Mary Thom­son za wiele godzin prze­pi­sy­wa­nia oraz czy­tel­ni­kom prób­nym Diane Jones i Louisowi Moeście.Minęły 83 lata, odkąd ostat­nie myślące maszyny zostały znisz­czone w bitwie pod Cor­ri­nem, po któ­rej Fay­kan Butler przy­jął nazwi­sko Cor­rino i obwo­łał się pierw­szym Impe­ra­to­rem nowego Impe­rium. Wielki boha­ter wojenny Vorian Atryda odwró­cił się od poli­tyki i odle­ciał w nie­znane. Po zabiegu wydłu­że­nia życia, któ­remu pod­dał go jego osła­wiony ojciec, były gene­rał cyme­ków Aga­mem­non, sta­rzał się nie­zau­wa­żal­nie. Nie­gdy­siej­szy adiu­tant Voriana, Abu­lurd Har­kon­nen, został osą­dzony za tchó­rzo­stwo oka­zane pod­czas bitwy pod Cor­ri­nem i ska­zany na wygna­nie na ponurą pla­netę Lan­ki­veil, gdzie zmarł dwa­dzie­ścia lat póź­niej. Jego potom­ko­wie na­dal obwi­niają Voriana Atrydę o nie­szczę­ścia, które stały się ich udzia­łem, cho­ciaż od osiem­dzie­się­ciu lat nikt go nie widział.

Na pokry­tym dżun­glami Ros­saku Raqu­ella Berto-Ani­rul, która poko­nała śmier­telną cho­robę wywo­łaną przez zło­śliwy wirus, dzięki czemu prze­obra­ziła się w pierw­szą matkę wie­lebną, prze­jęła metody nie­mal wymar­łych cza­ro­dzie­jek, by utwo­rzyć wła­sne zgro­ma­dze­nie żeń­skie, szkołę uczącą kobiety, jak wzmac­niać swoje ciała i umy­sły.

Gil­ber­tus Albans, nie­gdyś wycho­wa­nek nie­za­leż­nego robota Era­zma, zało­żył na wiej­skiej pla­ne­cie Lam­pa­das innego rodzaju szkołę, w któ­rej uczy ludzi porząd­ko­wa­nia umy­słu na podo­bień­stwo kom­pu­tera, czy­niąc z nich men­ta­tów.

Potom­ko­wie Aure­liu­sza Ven­porta i Normy Cenvy (która na­dal żyje, cho­ciaż osią­gnęła nie­zwy­kle wyso­kie sta­dium ewo­lu­cji) zbu­do­wali potężne impe­rium komer­cyjne, Ven­port Hol­dings. Ich flota kosmiczna używa sil­ni­ków Holt­zmana do zagi­na­nia prze­strzeni i korzy­sta z usług zmu­to­wa­nych, prze­sy­co­nych przy­prawą nawi­ga­to­rów, któ­rzy pilo­tują statki.

Pomimo czasu, jaki upły­nął od poko­na­nia myślą­cych maszyn, na pla­ne­tach zasie­dlo­nych przez ludzi na­dal utrzy­mują się żar­liwe anty­tech­no­lo­giczne nastroje, a potężne ugru­po­wa­nia fana­ty­ków doko­nują bru­tal­nych czy­stek…Po tysiąc­let­nim znie­wo­le­niu poko­na­li­śmy wresz­cie siły kom­pu­te­ro­wego wszech­u­my­słu, Omniusa, ale nasze zma­ga­nia wcale nie ustały. Wpraw­dzie zakoń­czył się dżi­had Sereny Butler, ale musimy kon­ty­nu­ować walkę z jesz­cze pod­stęp­niej­szym i trud­niej­szym prze­ciw­ni­kiem — z ludzką sła­bo­ścią do tech­no­lo­gii i pokusą powtó­rze­nia błę­dów prze­szło­ści.

— Man­ford Torondo, _Jedyna droga_

Man­ford Torondo stra­cił rachubę swych misji bojo­wych. O nie­któ­rych, takich jak ów straszny dzień, kiedy wybuch roze­rwał go i pozba­wił dol­nych par­tii ciała, chciał zapo­mnieć. Jed­nak obecne zada­nie — zli­kwi­do­wa­nie kolej­nych pozo­sta­ło­ści naj­więk­szego wroga ludz­ko­ści — będzie łatwiej­sze i przy­jem­niej­sze.

Naje­żone zimną bro­nią statki maszyn wisiały za ukła­dem sło­necz­nym w takiej odle­gło­ści, że od ich kadłu­bów odbi­jała się tylko led­wie widoczna mgiełka przy­ćmio­nego świa­tła gwiazdy. Wsku­tek uni­ce­stwie­nia roz­pro­szo­nych wszech­u­my­słów ta grupa bojowa robo­tów nie dotarła do celu, a lud­ność pobli­skiego układu gwiezd­nego Ligi Szla­chet­nych nie zda­wała sobie nawet sprawy z tego, że to ona była owym celem. Teraz zwia­dowcy Man­forda znowu zna­leźli tę flotę.

Groźne jed­nostki wroga, nie­tknięte, wciąż uzbro­jone i zdolne do dzia­ła­nia, wisiały mar­twe w prze­strzeni kosmicz­nej od bitwy pod Cor­ri­nem. Statki widma, ale mimo to obrzy­dli­stwa. Trzeba będzie odpo­wied­nio się nimi zająć.

Kiedy sześć jego małych jed­no­stek zbli­żyło się do mecha­nicz­nych mon­strów, Man­forda prze­szedł pier­wotny dreszcz. Zago­rzali zwo­len­nicy ruchu butle­row­ców przy­się­gali nisz­czyć wszel­kie pozo­sta­ło­ści zaka­za­nej tech­no­lo­gii kom­pu­te­ro­wej. Teraz bez waha­nia okrą­żali unie­ru­cho­mioną flotę robo­tów niczym mewy ścierwo wyrzu­co­nego na plażę wie­lo­ryba.

Przez trza­ski kom­li­nii dobiegł z pobli­skiego statku głos mistrza mie­cza Ellusa. Mistrz pro­wa­dził butle­row­skich łow­ców wprost na sku­pi­sko jed­no­stek bojo­wych pod­stęp­nych robo­tów, które nie­zau­wa­żone, dry­fo­wały od dzie­siąt­ków lat w prze­strzeni kosmicz­nej.

— To kom­pletny dywi­zjon sztur­mowy skła­da­jący się z dwu­dzie­stu pię­ciu maszyn, Man­for­dzie. Znaj­duje się dokład­nie tam, gdzie zgod­nie z prze­wi­dy­wa­niami men­tata powin­ni­śmy go zna­leźć.

Oparty na fotelu spe­cjal­nie przy­sto­so­wa­nym do jego pozba­wio­nego nóg ciała, Man­ford ski­nął głową. Gil­ber­tus Albans nie prze­sta­wał go zadzi­wiać swymi zdol­no­ściami umy­sło­wymi.

— Po raz kolejny jego Szkoła Men­ta­tów dowo­dzi, że ludz­kie mózgi prze­wyż­szają myślące maszyny — powie­dział.

— Umysł czło­wieka jest święty — rzekł Ellus.

— Umysł czło­wieka jest święty — potwier­dził Man­ford. Usły­szał te słowa w wizji zesła­nej przez Boga i były one teraz bar­dzo popu­lar­nym wśród butle­row­ców powie­dze­niem.

Man­ford roz­łą­czył się i dalej przy­glą­dał ze swego nie­wiel­kiego statku roz­wi­ja­ją­cej się ope­ra­cji.

Sie­dząca obok niego w kok­pi­cie mistrzyni mie­cza Anari Idaho odno­to­wała na ekra­nie pozy­cje stat­ków robo­tów i przed­sta­wiła swoją ocenę sytu­acji. Była w czarno-sza­rym mun­du­rze z godłem ruchu — sty­li­zo­waną, krwi­sto­czer­woną dło­nią zaci­śniętą na sym­bo­licz­nej prze­kładni.

— Mamy dość broni, by znisz­czyć je z daleka, jeśli mądrze uży­jemy poci­sków — powie­działa. — Nie ma potrzeby ryzy­ko­wać i doko­ny­wać abor­dażu tych stat­ków. Będą strze­żone przez meki i połą­czone drony bojowe.

Spoj­rzaw­szy na swą opie­kunkę i przy­ja­ciółkę, Man­ford zacho­wał kamienną twarz, cho­ciaż na widok Idaho zawsze robiło mu się cie­pło na sercu.

— Nie ma żad­nego ryzyka — rzekł. — Wszech­u­mysł już nie ist­nieje, a ja chcę popa­trzeć na te mecha­niczne demony, zanim je zli­kwi­du­jemy.

Oddana spra­wie, dla któ­rej wal­czył Man­ford, i jemu oso­bi­ście Anari pogo­dziła się z jego decy­zją.

— Jak sobie życzysz. Zadbam o twoje bez­pie­czeń­stwo.

Wyraz jej sze­ro­kiej, nie­win­nej twa­rzy prze­ko­nał Man­forda, że w jej oczach nie mógł wyko­nać żad­nego złego posu­nię­cia, popeł­nić żad­nych błę­dów i że dzięki swemu odda­niu będzie go zażar­cie bro­niła.

Wydał krót­kie roz­kazy:

— Podziel moich ludzi na grupy. Nie musimy się spie­szyć… wolę dokład­ność od pośpie­chu. Niech mistrz mie­cza Ellus sko­or­dy­nuje szarże na statki maszyn. Kiedy skoń­czymy, nie może z nich pozo­stać nawet strzęp.

Z powodu fizycz­nych ogra­ni­czeń przy­glą­da­nie się dziełu znisz­cze­nia było jedną z nie­wielu rze­czy, które spra­wiały mu przy­jem­ność. Myślące maszyny napa­dły na jego ojczy­stą pla­netę Moroko, znie­wo­liły jej lud­ność i spu­ściły na nią plagi. Wszyst­kich wymor­do­wały. Gdyby nie to, że jego pra­pra­dzia­do­wie byli wtedy poza domem, pro­wa­dząc inte­resy na Salu­sie Secun­du­sie, rów­nież zosta­liby schwy­tani i zabici, a Man­ford ni­gdy by się nie uro­dził.

Cho­ciaż wyda­rze­nia te roze­grały się kilka poko­leń temu, nie­na­wi­dził maszyn i przy­siągł, że będzie kon­ty­nu­ował swoją misję.

Butle­row­com towa­rzy­szyło pię­cioro wyszko­lo­nych mistrzów mie­cza, ryce­rzy ludz­ko­ści, któ­rzy wal­czyli wręcz z myślą­cymi maszy­nami pod­czas dżi­hadu Sereny Butler. W dzie­się­cio­le­ciach, które upły­nęły od wiel­kiego zwy­cię­stwa na Cor­ri­nie, mistrzo­wie mie­cza zaj­mo­wali się robie­niem porząd­ków, tro­piąc i nisz­cząc wszel­kie pozo­sta­ło­ści impe­rium robo­tów roz­pro­szone w ukła­dach gwiezd­nych. Dzięki ich suk­ce­som coraz trud­niej było zna­leźć takie pozo­sta­ło­ści.

Kiedy statki butle­row­ców poja­wiły się wśród jed­no­stek maszyn, Anari śle­dziła je na ekra­nie.

— Jak sądzisz, Man­for­dzie, ile jesz­cze takich flot znaj­dziemy? — zapy­tała cichym gło­sem, któ­rego uży­wała tylko w roz­mo­wach z nim.

Odpo­wiedź była jasna.

— Wszyst­kie.

Te mar­twe floty robo­tów były łatwymi celami, a spo­tka­nia z nimi — odpo­wied­nio sfil­mo­wane i poka­zane — wyko­rzy­sty­wano jako sym­bo­liczne zwy­cię­stwa. Ostat­nio jed­nak Man­forda zaczęły też mar­twić roz­kład, zepsu­cie i pokusy, które zauwa­żył w nowym Impe­rium Cor­ri­nów. Jak ludzie mogli tak szybko zapo­mnieć o zagro­że­niach? Być może nie­ba­wem będzie musiał skie­ro­wać zapał swo­ich zwo­len­ni­ków w inną stronę i kazać im doko­nać kolej­nej nie­zbęd­nej czystki wśród lud­no­ści pla­net…

Mistrz mie­cza Ellus zajął się szcze­gó­łami admi­ni­stra­cyj­nymi, nano­sząc pozy­cje jed­no­stek robo­tów na siatkę i przy­dzie­la­jąc zespo­łom poszcze­gólne cele. Pięć pozo­sta­łych stat­ków roz­mie­ściło się mię­dzy unie­ru­cho­mio­nymi maszy­nami i przy­cu­mo­wało do poszcze­gól­nych kadłu­bów, a ich załogi wycięły dziury w pan­cer­zach i otwo­rzyły sobie drogę na pokład.

Dru­żyna Man­forda przy­go­to­wała się do abor­dażu naj­więk­szej jed­nostki robo­tów, a on uparł się, że podąży z nią, by — pomimo wysiłku, jakiego to wyma­gało — zoba­czyć zło na wła­sne oczy. Ni­gdy nie zado­wo­liłby się pozo­sta­wa­niem z tyłu i przy­glą­da­niem się dzia­ła­niom pod­ko­mend­nych; przy­wykł do tego, że Anari zastę­puje mu nogi oraz miecz. Zawsze w pobliżu znaj­do­wała się solidna skó­rzana uprząż, na wypa­dek gdyby Man­ford chciał ruszyć w bój. Mistrzyni mie­cza zarzu­ciła szelki na ramiona, popra­wiła sio­dełko za kar­kiem, po czym zapięła pasy na piersi i w talii.

Anari była bar­dzo sprawna i bez­względ­nie wierna Man­for­dowi. Poza tym kochała go; widział to, ile­kroć spoj­rzał jej w oczy. Ale kochali go _wszy­scy_ jego ludzie; uczu­cie, któ­rym darzyła go Anari, było tylko bar­dziej nie­winne i czyst­sze niż więk­szo­ści z nich.

Pod­nio­sła z łatwo­ścią jego bez­no­gie ciało, jak robiła już wie­le­kroć, i umie­ściła na sie­dze­niu za głową. Man­ford, nie­siony przez nią na ple­cach, nie czuł się by­naj­mniej jak dziecko; miał wra­że­nie, jakby Anari była czę­ścią jego. Nogi urwała mu bomba pod­ło­żona przez zaśle­pio­nego miło­śnika tech­no­lo­gii, ta sama, która zabiła Raynę Butler, świętą przy­wód­czy­nię ruchu wal­czą­cego z maszy­nami. Na parę chwil przed śmier­cią z powodu obra­żeń dozna­nych w tym zama­chu udzie­liła ona bło­go­sła­wień­stwa Man­fordowi.

Leka­rze Aka­de­mii Suka twier­dzili, że to, iż prze­żył, było cudem. I fak­tycz­nie był to _cud_. Man­ford miał żyć po tym strasz­nym dniu. Pomimo utraty koń­czyn prze­jął ster ruchu butle­row­ców i pro­wa­dził ich z wiel­kim zapa­łem. _Był połową czło­wieka, ale dwu­krot­no­ścią przy­wódcy_. Zostało mu kilka frag­men­tów mied­nicy, lecz nie­wiele poni­żej bio­der; mimo to na­dal miał umysł i serce i nie potrze­bo­wał niczego wię­cej. Oprócz zwo­len­ni­ków.

Jego zmniej­szone ciało zgrab­nie wpa­so­wało się w sie­dze­nie w uprzęży i jechał na ramio­nach Anari jak na wierz­chowcu. Nie­wiel­kimi ruchami tuło­wia kie­ro­wał nią, jakby była jego czę­ścią.

— Zabierz mnie do włazu, żeby­śmy mogli pierwsi wejść na pokład — powie­dział.

Mimo wszystko był zdany na jej łaskę.

— Nie — odparła. — Poślę przo­dem trzech ludzi. — Sprze­ciw Anari nie ozna­czał, że mu się prze­ciw­sta­wia. — Zaniosę cię na pokład dopiero wtedy, kiedy spraw­dzą, czy nie ma tam żad­nych zagro­żeń. Mam cię chro­nić. Pój­dziemy, gdy zostanę powia­do­miona, że jest tam bez­piecz­nie, nie wcze­śniej.

Man­ford zaci­snął zęby. Wie­dział, że mistrzyni mie­cza ma dobre inten­cje, ale jej nado­pie­kuń­czość bywała iry­tu­jąca.

— Nie chcę, żeby kto­kol­wiek podej­mo­wał za mnie ryzyko.

Anari wykrę­ciła głowę i z ujmu­ją­cym uśmie­chem spoj­rzała na niego przez ramię.

— To oczy­wi­ste, że podej­mu­jemy ryzyko zamiast cie­bie — powie­działa. — Wszy­scy odda­li­by­śmy za cie­bie życie.

Pod­czas gdy jego zespół prze­szu­ki­wał kory­ta­rze nie­ru­cho­mego statku robo­tów, wybie­ra­jąc miej­sca do umiesz­cze­nia ładun­ków wybu­cho­wych, Man­ford cze­kał na pokła­dzie swo­jej jed­nostki i wier­cił się w uprzęży.

— Co zna­leźli? — zapy­tał z nie­cier­pli­wo­ścią.

Anari nawet nie drgnęła.

— Zamel­dują, kiedy będą mieli coś do zamel­do­wa­nia — odparła.

W końcu zespół się ode­zwał.

— Na statku jest tuzin meków bojo­wych, wszyst­kie wyłą­czone. Panuje tutaj lodo­waty ziąb, ale uru­cho­mi­li­śmy sys­temy pod­trzy­my­wa­nia życia, żebyś mógł się tam poczuć wygod­nie.

— Nie inte­re­sują mnie wygody.

— Ale musisz oddy­chać. Powie­dzą nam, kiedy wszystko będzie gotowe.

Cho­ciaż robo­tom nie były potrzebne sys­temy pod­trzy­my­wa­nia życia, wiele ich stat­ków zostało w nie wypo­sa­żo­nych, żeby nada­wały się do prze­wozu poj­ma­nych ludzi. W ostat­nich latach dżi­hadu Omnius włą­czył do floty wojen­nej wszyst­kie zdatne do użytku jed­nostki i zbu­do­wał ogromne, zauto­ma­ty­zo­wane stocz­nie, które wypusz­czały setki nowych stat­ków bojo­wych.

A mimo to wygrali ludzie, poświę­ciw­szy wszystko dla jedy­nego zwy­cię­stwa, które się liczyło…

Pół godziny póź­niej atmos­fera w statku maszyn osią­gnęła takie para­me­try, że Man­ford mógł tam prze­żyć nawet bez ska­fan­dra.

— Sta­tek gotowy na pana przy­ję­cie. Zna­leź­li­śmy kilka dobrych miejsc do zało­że­nia ładun­ków wybu­cho­wych. I szkie­lety w ładowni, co naj­mniej pięć­dzie­się­ciu jeń­ców.

Man­ford aż pod­sko­czył na sie­dze­niu.

— Jeń­ców?

— Wszy­scy od dawna mar­twi.

— Idziemy.

Zado­wo­lona Anari zeszła do luku, a Man­ford, sie­dząc na jej grzbie­cie, czuł się jak król pod­bi­ja­jący nowe tery­to­ria. W dużym statku maszyn było na­dal zimno, powie­trze ostre jak brzy­twa. Man­ford zadrżał i chwy­cił się ramion Anari, by zacho­wać rów­no­wagę.

Obrzu­ciła go zanie­po­ko­jo­nym spoj­rze­niem.

— Może powin­ni­śmy zacze­kać jesz­cze pięt­na­ście minut, aż powie­trze się ogrzeje? — zapy­tała.

— To nie zimno, Anari — odparł. — To zło uno­szące się w powie­trzu. Jak mogę zapo­mnieć o morzu ludz­kiej krwi, którą prze­lały te potwory?

Zna­la­zł­szy się na pokła­dzie skąpo oświe­tlo­nego, suro­wego statku, Anari zanio­sła go do komory, w któ­rej butle­rowcy wywa­żyli drzwi i ujrzeli szkie­lety dzie­siąt­ków ludzi, któ­rych zosta­wiono tam, by zmarli z głodu albo się podu­sili, praw­do­po­dob­nie dla­tego, że ich los nie obcho­dził myślą­cych maszyn.

Mistrzyni mie­cza miała zmar­twioną i zbo­lałą minę. Mimo iż była zapra­wiona w bojach, ni­gdy nie prze­sta­wało jej zdu­mie­wać pospo­lite okru­cień­stwo myślą­cych maszyn.

Man­ford podzi­wiał ją i kochał za tę nie­win­ność.

— Musiały wieźć jeń­ców — powie­działa.

— Albo kró­liki doświad­czalne dla okrut­nego robota Era­zma — rzekł Man­ford. — Kiedy nad­szedł roz­kaz zaata­ko­wa­nia tego układu, roboty prze­stały zwra­cać uwagę na ludzi w ładowni.

Odmó­wił cichą modli­twę i wymam­ro­tał bło­go­sła­wień­stwo, mając nadzieję, że dzięki temu dusze zmar­łych szyb­ciej znajdą się w nie­bie.

Kiedy Anari wycho­dziła z nim z ładowni, minęli kan­cia­stego meka bojo­wego, który stał w kory­ta­rzu jak posąg. Z jego rąk wysta­wały ostrza i lufy, tępa głowa i włókna optyczne były szy­der­czym naśla­dow­nic­twem ludz­kiej twa­rzy. Patrząc ze wstrę­tem na maszynę, Man­ford stłu­mił następny dreszcz. _Nie można pozwo­lić, by to się kie­dy­kol­wiek powtó­rzyło_.

Anari wycią­gnęła swój długi miecz pul­sa­cyjny.

— I tak wysa­dzimy te statki… ale czy pozwo­lisz mi pofol­go­wać sobie? — zapy­tała.

Uśmiech­nął się.

— Bez waha­nia.

Mistrzyni mie­cza rzu­ciła się na nie­ru­cho­mego robota niczym zwol­niona sprę­żyna. Pierw­szy cios znisz­czył włókna optyczne meka, następne odrą­bały mu koń­czyny, a ostat­nie roz­trza­skały tułów. Z wyłą­czo­nej przed kil­ku­dzie­się­ciu laty maszyny nie try­snął nawet snop iskier ani płyn sma­ru­jący, kiedy ją roz­człon­ko­wy­wała.

Ciężko dysząc, spoj­rzała na stertę złomu.

— W szkole mistrzów mie­cza na Gina­zie zabi­łam setki tych rze­czy — oznaj­miła. — Szkoła wciąż ma stałe zle­ce­nie na funk­cjo­nu­jące meki bojowe, żeby ucznio­wie mogli się uczyć ich nisz­cze­nia.

Sama myśl o tym zwa­żyła Man­for­dowi humor.

— Moim zda­niem Ginaz ma zbyt dużo dzia­ła­ją­cych meków… i to mnie nie­po­koi. Nie powinno się trzy­mać myślą­cych maszyn jak zwie­rząt domo­wych. Żadna zaawan­so­wana tech­no­lo­gicz­nie maszyna nie służy niczemu poży­tecz­nemu.

Anari poczuła się zra­niona tym, że Man­ford skry­ty­ko­wał to, co mile wspo­mi­nała.

— Tak uczymy się z nimi wal­czyć — powie­działa cicho.

— Ludzie powinni ćwi­czyć, wal­cząc z ludźmi.

— To nie to samo.

Anari wyła­do­wała fru­stra­cję na roz­trza­ska­nym już meku bojo­wym. Wal­nęła go po raz ostatni, po czym poszła wiel­kimi kro­kami na mostek. Po dro­dze napo­tkali jesz­cze kilka meków; znisz­czyła wszyst­kie z wście­kło­ścią, którą i Man­ford czuł w sercu.

W ste­rowni statku robo­tów spo­tkali się z pozo­sta­łymi człon­kami zespołu. Butle­rowcy prze­wró­cili dwa mar­twe roboty sto­jące przy pul­pi­cie.

— Wszyst­kie sil­niki dzia­łają — zamel­do­wał tycz­ko­waty męż­czy­zna. — Mogli­by­śmy zało­żyć na dokładkę mate­riały wybu­chowe przy zbior­ni­kach paliwa, możemy też dopro­wa­dzić stąd do prze­cią­że­nia reak­to­rów.

Man­ford ski­nął głową.

— Ładunki muszą być tak silne, by znisz­czyć wszyst­kie statki w pobliżu — powie­dział. — Są wciąż sprawne, ale nie chcę wyko­rzy­stać nawet złomu z nich. Jest… ska­żony.

Wie­dział, że inni nie mają takich skru­pu­łów. Grupy prze­kup­nych ludzi, nad któ­rymi nie mógł zapa­no­wać, prze­cze­sy­wały kosmiczne szlaki, szu­ka­jąc flot nie­tknię­tych stat­ków, takich jak ta, by je pozy­skać. Śmie­cia­rze bez zasad! Sły­nęła z tego zwłasz­cza flota kosmiczna Ven­Hold; ponad połowę jej jed­no­stek sta­no­wiły odno­wione statki myślą­cych maszyn. Man­ford parę razy sta­rał się to wyper­swa­do­wać dyrek­to­rowi Jose­fowi Ven­por­towi, ale chciwy biz­nes­men nie przyj­mo­wał jego argu­men­tów i nie widział powodu, by zarzu­cić te prak­tyki. Pew­nym pocie­sze­niem była dla Man­forda świa­do­mość, że przy­naj­mniej tych dwa­dzie­ścia pięć wro­gich stat­ków wojen­nych nie zosta­nie już ni­gdy wyko­rzy­sta­nych.

Butle­rowcy rozu­mieli, że tech­no­lo­gia jest uwo­dzi­ciel­ska, ale sta­nowi ukryte zagro­że­nie. Od oba­le­nia Omniusa ludz­kość roz­le­ni­wiła się i stała miękka. Ludzie pró­bo­wali czy­nić wyjątki, szu­ka­jąc wygody i udo­god­nień, prze­su­wa­jąc dla wła­snego mnie­ma­nego pożytku gra­nice tego, co dozwo­lone. Krę­cili i wymy­ślali wymówki: _tamta_ maszyna może być zła, ale _ta_, tro­chę zmie­niona, tech­no­lo­gia jest do przy­ję­cia.

Man­ford odma­wiał zgody na wyty­cza­nie sztucz­nych gra­nic. Była to droga po śli­skim zbo­czu. Jedna mała rzecz mogła dopro­wa­dzić do dru­giej, ta do trze­ciej i wkrótce te ulep­sze­nia zawio­dłyby ich na skraj prze­pa­ści. Nie można dopu­ścić, by maszyny ponow­nie znie­wo­liły ludz­kość!

Prze­krę­cił głowę i zwró­cił się do trzech butle­row­ców na mostku:

— Odejdź­cie. Mistrzyni mie­cza i ja mamy tu jesz­cze coś do zro­bie­nia. Wyślij­cie Ellu­sowi wia­do­mość, że powin­ni­śmy wró­cić za pięt­na­ście minut.

Anari wie­działa, co Man­ford zamy­śla zro­bić; prawdę mówiąc, zawczasu przy­go­to­wała się na to. Gdy tylko jego ludzie opu­ścili sta­tek, mistrzyni mie­cza wyjęła z sakwy przy uprzęży mały, pozła­cany obra­zek, jeden z wielu wyko­na­nych na zamó­wie­nie Man­forda. Wziął go od niej z czcią i spoj­rzał na dobro­tliwą twarz Rayny Butler. Już od sie­dem­na­stu lat podą­żał śla­dami tej wizjo­nerki.

Poca­ło­wał ikonę, a potem zwró­cił ją Anari, ta zaś umie­ściła ją na pul­pi­cie ste­row­ni­czym.

— Niech Rayna pobło­go­sławi nasze dzi­siej­sze dzieło i sprawi, by nasza ważna misja zakoń­czyła się powo­dze­niem — wyszep­tał. — Umysł czło­wieka jest święty.

— Umysł czło­wieka jest święty — powtó­rzyła za nim Anari, po czym szyb­kim truch­tem, wydy­cha­jąc w lodo­wa­tym powie­trzu parę, puściła się na ich sta­tek.

Gdy się na nim zna­leźli, załoga zamknęła właz i odcu­mo­wała od jed­nostki maszyn. Odle­cieli od zami­no­wa­nego zgru­po­wa­nia bojo­wego.

Po godzi­nie wszyst­kie jed­nostki sztur­mowe butle­row­ców spo­tkały się ponad ciem­nymi stat­kami robo­tów.

— Za minutę urzą­dze­nia zega­rowe uru­cho­mią zapal­niki — zamel­do­wał przez kom­li­nię mistrz mie­cza Ellus.

Wpa­trzony w ekran Man­ford ski­nął głową, ale nic nie powie­dział. Słowa nie były potrzebne.

Jeden ze stat­ków robo­tów roz­bły­snął pło­mie­niem i został roze­rwany na kawałki. Pozo­stałe wybu­chały jeden za dru­gim albo z powodu prze­cią­że­nia sil­ni­ków, albo w wyniku deto­na­cji zapal­ni­ków cza­so­wych przy­mo­co­wa­nych do zbior­ni­ków paliwa. Fale ude­rze­niowe połą­czyły się, two­rząc z ich resz­tek wiru­jącą mie­sza­ninę zamie­nio­nego w parę metalu i szybko roz­sze­rza­ją­cych się gazów. Przez kilka chwil jaśniała na czar­nym tle prze­strzeni kosmicz­nej jak nowe słońce, przy­po­mi­na­jąc mu pro­mienny uśmiech Rayny… a potem zaczęła stop­niowo gasnąć i nik­nąć.

— Nasze dzieło tutaj dobie­gło końca — rzekł do swo­ich uczniów Man­ford, prze­ry­wa­jąc ciszę.Jeste­śmy baro­me­trami stanu ludz­ko­ści.

— matka wie­lebna Raqu­ella Berto-Ani­rul, uwagi dla trze­ciego rocz­nika absol­wen­tek

Matka wie­lebna Raqu­ella Berto-Ani­rul z koniecz­no­ści patrzyła na histo­rię dale­ko­wzrocz­nie. Dzięki bogac­twu wyjąt­ko­wych wspo­mnień przod­kiń w swym umy­śle — sper­so­ni­fi­ko­wa­nej histo­rii — miała wgląd w prze­szłość jak nikt inny… jesz­cze.

Mogąc czer­pać w myślach z wie­dzy tak wielu poko­leń, Raqu­ella potra­fiła ujrzeć przy­szłość rodzaju ludz­kiego. Pozo­stałe sio­stry z jej szkoły pole­gały na swej jedy­nej matce wie­leb­nej jako prze­wod­niczce. Musiała nauczyć innych patrze­nia z tej per­spek­tywy, prze­ka­zać im wie­dzę i obiek­ty­wizm swego zgro­ma­dze­nia, zaszcze­pić fizyczne i psy­chiczne umie­jęt­no­ści, które odróż­niały jego człon­ki­nie od prze­cięt­nych kobiet.

Sto­jąc z innymi sio­strami na skal­nym bal­ko­nie Szkoły Ros­sac­kiej, ofi­cjal­nego ośrodka edu­ka­cyj­nego zgro­ma­dze­nia, Raqu­ella czuła na twa­rzy kro­ple desz­czu. Odziana w czarną szatę z wyso­kim koł­nie­rzem patrzyła poważ­nym wzro­kiem na pur­pu­rową dżun­glę pod urwi­skiem. Cho­ciaż w cza­sie ponu­rej cere­mo­nii było parno, pogoda o tej porze roku rzadko była nie­przy­jemna, ponie­waż zbo­cza regu­lar­nie owie­wał wiatr. W powie­trzu uno­sił się lekko gorzki zapach siarki z odle­głych wul­ka­nów zmie­szany z mia­zma­tami sub­stan­cji che­micz­nych śro­do­wi­ska.

Uczest­ni­czyły tego dnia w pogrze­bie kolej­nej sio­stry zmar­łej tra­gicz­nie po zaży­ciu tru­ci­zny… kolej­nym nie­po­wo­dze­niu stwo­rze­nia dru­giej matki wie­leb­nej.

Ponad osiem­dzie­siąt lat wcze­śniej umie­ra­jąca i zgorzk­niała cza­ro­dziejka Ticia Cenva podała Raqu­elli zabój­czą dawkę naj­po­tęż­niej­szej z dostęp­nych tru­cizn. Raqu­ella zna­la­zła się o krok od śmierci, ale w głębi umy­słu, w komór­kach, pokie­ro­wała bio­che­mią swego ciała, zmie­nia­jąc struk­turę mole­ku­larną tru­cizny. Cudem prze­żyła, ale ta męka spo­wo­do­wała w jej orga­ni­zmie fun­da­men­talne zmiany, dając począ­tek wywo­ła­nej przez kry­zys prze­mia­nie aż po naj­dal­sze gra­nice jej śmier­tel­nej istoty. Wyszła z tego cało, lecz inna, z biblio­teką daw­nych istot w umy­śle, zdol­no­ścią postrze­ga­nia sie­bie na pozio­mie genów i grun­tow­nym zro­zu­mie­niem naj­drob­niej­szego włókna w swoim ciele.

Kry­zys. Prze­trwa­nie. Roz­wój.

Jed­nak od tam­tego wyda­rze­nia nikomu innemu — mimo licz­nych prób — nie udało się osią­gnąć tego samego. Raqu­ella nie wie­działa, ile jesz­cze zgo­nów będzie mogła uspra­wie­dli­wić dąże­niem do owego nie­osią­gal­nego celu. Znała tylko jeden spo­sób prze­pchnię­cia sio­stry do tej pożą­da­nej sfery: dopro­wa­dze­nie jej na skraj śmierci, gdzie być może znaj­dzie w sobie siłę do roz­woju…

Wie­rząc w nią, jej naj­lep­sze uczen­nice kon­ty­nu­owały z opty­mi­zmem i deter­mi­na­cją próby. I umie­rały.

Raqu­ella patrzyła ze smut­kiem, jak sio­stra w czar­nej sukni i trzy odziane na zie­lono ako­litki zaj­mują miej­sca na bal­da­chi­mie drzew i opusz­czają zwłoki w wil­gotną głę­bię sre­brzy­sto­pur­pu­ro­wej dżun­gli. Zostaną tam dla dra­pież­ni­ków jako ogniwo wiecz­nego koła życia i śmierci, po czym staną się na powrót skład­ni­kami gleby.

Ta dzielna młoda kobieta miała na imię Tiana, ale teraz, owi­nięta w białą tka­ninę, była cia­łem ano­ni­mo­wej osoby. Kiedy gęste poszy­cie pochło­nęło plat­formę ze zwło­kami, wśród żyją­cych w dżun­gli stwo­rzeń nastą­piło poru­sze­nie.

Raqu­ella miała już ponad 130 lat. Była świad­kiem końca dżi­hadu Sereny Butler, bitwy pod Cor­ri­nem dwie dekady póź­niej oraz lat cha­osu, które nastą­piły potem. Mimo pode­szłego wieku zacho­wała dziar­skość i bystrość umy­słu, niwe­lu­jąc naj­gor­sze skutki sta­rze­nia się dzięki umiar­ko­wa­nemu zaży­wa­niu spro­wa­dza­nego z Arra­kis melanżu i mani­pu­lo­wa­niu bio­che­mią swego orga­ni­zmu.

Jej stale roz­ra­sta­jąca się szkoła skła­dała się z kan­dy­da­tek z zewnątrz, rekru­to­wa­nych spo­śród naj­lep­szych dziew­cząt Impe­rium, w tym ostat­nich potom­kiń cza­ro­dzie­jek, które przed dżi­ha­dem i pod­czas niego pano­wały nad tą pla­netą; pozo­stało ich zale­d­wie osiem­dzie­siąt jeden. Ogó­łem szko­liło się tutaj tysiąc sto sióstr, z czego dwie trze­cie sta­no­wiły uczen­nice. Nie­które były dziećmi z sie­ro­ciń­ców, cór­kami misjo­na­rek Raqu­elli, które zaszły w ciążę z odpo­wied­nimi ojcami. Wer­bow­nicy przy­sy­łali tu dobrze roku­jące kan­dy­datki i szko­le­nie trwało…

Od lat głosy w jej gło­wie nale­gały, żeby pod­dała pró­bie wię­cej kobiet i uczy­niła z nich podobne do niej matki wie­lebne. Raqu­ella i poma­ga­jące jej opie­kunki poświę­ciły życie poka­zy­wa­niu tym mło­dym kobie­tom, jak mają pano­wać nad swymi myślami, cia­łami i przy­szło­ścią. Teraz, kiedy nie było już myślą­cych maszyn, tro­ska o los ludz­ko­ści wyma­gała, by ludzie stali się dosko­nalsi niż kie­dy­kol­wiek. Pokaże im drogę. _Wie­działa_, że uzdol­niona kobieta może się prze­obra­zić w odpo­wied­nich warun­kach w ponad­prze­ciętną osobę.

Kry­zys. Prze­trwa­nie. Roz­wój.

Wiele absol­wen­tek szkoły dowio­dło już swej war­to­ści na innych świa­tach, słu­żąc jako dorad­czy­nie wład­com pla­net, a nawet na dwo­rze Impe­ra­tora. Nie­które wstą­piły do szkoły men­ta­tów na Lam­pa­da­sie albo zostały uta­len­to­wa­nymi lekar­kami Aka­de­mii Suka. Czuła ich cichy wpływ roz­sze­rza­jący się na Impe­rium. Sześć z tych kobiet było teraz w pełni wykształ­co­nymi men­tat­kami. Jedna, Doro­tea, była zaufaną dorad­czy­nią Impe­ra­tora Salva­dora Cor­rino na Salu­sie Secun­du­sie.

Ale Raqu­ella roz­pacz­li­wie pra­gnęła, by wię­cej jej uczen­nic uzy­skało takie samo zro­zu­mie­nie, takie samo postrze­ga­nie zgro­ma­dze­nia i jego przy­szło­ści oraz takie same moce psy­chiczne i fizyczne jak ona.

Kan­dy­datki nie potra­fiły jed­nak jakoś doko­nać tego skoku. I oto zmarła kolejna obie­cu­jąca młoda kobieta…

Pod­czas gdy jej pod­władne dziw­nie rze­czowo pozby­wały się szcząt­ków zmar­łej sio­stry, Raqu­ella mar­twiła się o przy­szłość. Pomimo dłu­giego życia nie miała złu­dzeń, że jest nie­śmier­telna, a gdyby ode­szła, zanim któ­raś z kobiet zdo­ła­łaby prze­żyć prze­obra­że­nie w matkę wie­lebną, jej umie­jęt­no­ści mogłyby prze­paść na zawsze.

Los zgro­ma­dze­nia żeń­skiego i jego sze­roko zakro­jo­nych prac był dużo waż­niej­szy od jej losu. Daleka przy­szłość ludz­ko­ści zale­żała od sta­ran­nego roz­woju, od dosko­na­le­nia się. Zgro­ma­dze­nie nie mogło sobie pozwo­lić na cze­ka­nie. Musiała przy­go­to­wać swoje następ­czy­nie.

Gdy pogrzeb zakoń­czył się opusz­cze­niem ciała zmar­łej do dżun­gli, reszta kobiet ruszyła do skal­nej szkoły, gdzie miały kon­ty­nu­ować naukę. Raqu­ella wybrała nową kan­dy­datkę, młodą kobietę ze skom­pro­mi­to­wa­nego rodu bez przy­szło­ści, ale zasłu­gu­jącą na tę szansę.

Sio­strę Valię Har­kon­nen.

Raqu­ella przy­glą­dała się, jak Valia odłą­cza się od pozo­sta­łych sióstr i zmie­rza ku niej ścieżką bie­gnącą zbo­czem urwi­ska. Sio­stra Valia była kobietą smu­kłą jak trzcina, o owal­nej twa­rzy i orze­cho­wych oczach. Matka wie­lebna obser­wo­wała jej płynne ruchy, pew­nie unie­sioną głowę, syl­wetkę — małe, lecz zna­czące szcze­góły, które wiele mówiły o oso­bie. Raqu­ella nie wąt­piła w słusz­ność swego wyboru; nie­wiele sióstr było rów­nie odda­nych.

Sio­stra Valia wstą­piła do zgro­ma­dze­nia żeń­skiego w wieku szes­na­stu lat, wyru­szyw­szy z zabi­tej deskami pla­nety Lan­ki­veil w poszu­ki­wa­niu lep­szego życia. Jej pra­dzia­dek, Abu­lurd Har­kon­nen, został po bitwie pod Cor­ri­nem ska­zany na wygna­nie za tchó­rzo­stwo. W ciągu pię­ciu lat spę­dzo­nych na Ros­saku Valia wyróż­niała się w nauce i dowio­dła, że jest jedną z naj­wier­niej­szych Raqu­elli i naj­bar­dziej uta­len­to­wa­nych sióstr; bli­sko współ­pra­co­wała z sio­strą Karee Marques, jedną z ostat­nich cza­ro­dzie­jek, bada­jąc nowe nar­ko­tyki i tru­ci­zny, które miały być wyko­rzy­stane pod­czas próby.

Kiedy sta­wiła się przed sta­ruszką, nie spra­wiała wra­że­nia zbyt przy­gnę­bio­nej pogrze­bem.

— Wezwa­łaś mnie, matko wie­lebna? — zapy­tała.

— Pójdź ze mną, pro­szę.

Valia była wyraź­nie zacie­ka­wiona, ale powstrzy­my­wała się od pytań, ufa­jąc matce wie­leb­nej. Prze­szły obok jaskiń admi­ni­stra­cji i labi­ryn­tów miesz­kal­nych. W okre­sie swo­jej świet­no­ści w minio­nych stu­le­ciach to skalne mia­sto było schro­nie­niem dla tysięcy męż­czyzn i kobiet, cza­ro­dzie­jek, han­dla­rzy leków i bada­czy dżun­gli. Ale tyle osób zmarło pod­czas epi­de­mii, że teraz skalne mia­sto było nie­mal puste, zamiesz­kane tylko przez człon­ki­nie zgro­ma­dze­nia żeń­skiego.

Daw­niej jeden z cią­gów jaskiń słu­żył w cało­ści jako szpi­tal dla Nie­wy­da­rzo­nych, dzieci, które wsku­tek dzia­ła­nia tok­syn obec­nych w śro­do­wi­sku natu­ral­nym Ros­saka uro­dziły się z wadami. Dzięki sta­ran­nemu stu­dio­wa­niu przez cza­ro­dziejki kata­lo­gów gene­tycz­nych takie dzieci rodziły się rzadko, a tymi, które prze­żyły, zaj­mo­wano się w jed­nym z miast na pół­nocy, za wul­ka­nami. Raqu­ella nie pozwa­lała, by w jej szkol­nej spo­łecz­no­ści żyli męż­czyźni, ale od czasu do czasu przy­cho­dzili tu, by dostar­czyć żyw­ność, napra­wić coś lub wyko­nać inne usługi.

Raqu­ella prze­pro­wa­dziła Valię obok zaba­ry­ka­do­wa­nych wejść, które nie­gdyś wio­dły do dużych frag­men­tów przy­po­mi­na­ją­cego ul jaski­nio­wego mia­sta, teraz opusz­czo­nych i odcię­tych od reszty. Były to zło­wiesz­cze miej­sca, pozba­wione wszel­kiego życia. Ciała usu­nięto z nich już przed wie­loma laty i zło­żono na wieczny spo­czy­nek w dżun­gli. Wska­zała zdra­dliwą ścieżkę bie­gnącą stromo ścianą urwi­ska na szczyt pła­sko­wyżu.

— Tam idziemy — powie­działa.

Młoda kobieta zawa­hała się na uła­mek sekundy, po czym ruszyła za matką wie­lebną za zaporę i tablice zabra­nia­jące wstępu nie­po­wo­ła­nym. Była pod­eks­cy­to­wana, ale rów­nież zde­ner­wo­wana.

— Tam są kata­logi gene­tyczne.

— Ow­szem.

W cza­sach, kiedy sza­lały strasz­liwe epi­de­mie zesłane przez Omniusa, kiedy umie­rała lud­ność całych pla­net, ros­sac­kie cza­ro­dziejki — zawsze gro­ma­dzące dane gene­tyczne, by móc na ich pod­sta­wie okre­ślić, które pary wyda­dzą naj­lep­sze potom­stwo — roz­po­częły reali­za­cję dużo ambit­niej­szego planu stwo­rze­nia biblio­teki ludz­kich linii rodo­wych, obszer­nego kata­logu gene­tycznego. Teraz opieka nad tym bogac­twem infor­ma­cji przy­pa­dła w udziale Raqu­elli i wybra­nym przez nią sio­strom.

Ścieżka wiła się ostrymi ser­pen­ty­nami w górę urwi­ska. Po jed­nej stro­nie miały skalną ścianę, po dru­giej prze­paść z gęstą dżun­glą na dnie. Mżawka ustała, lecz skała pod sto­pami była wciąż śli­ska.

Dotarły do punktu obser­wa­cyj­nego. Ogar­nęły je pasma mgły. Raqu­ella spoj­rzała na dżun­glę i tlące się wul­kany w oddali; nie­wiele się zmie­niło w tym kra­jo­bra­zie, odkąd przed kil­koma dzie­siąt­kami lat przy­była tu jako pie­lę­gniarka towa­rzy­sząca dok­to­rowi Mohan­da­sowi Sukowi, by leczyć ofiary zarazy Omniusa.

— Tylko nie­liczne z nas przy­cho­dzą tutaj — powie­działa — ale my pój­dziemy jesz­cze dalej.

Raqu­ella nie była skora do poga­wę­dek i trzy­mała emo­cje pod kon­trolą, ale czuła pod­nie­ce­nie i przy­pływ opty­mi­zmu, że wkrótce jesz­cze jed­nej oso­bie wyjawi naj­więk­szą tajem­nicę zgro­ma­dze­nia żeń­skiego. Nowej sojusz­niczce. Tylko w ten spo­sób zgro­ma­dze­nie mogło prze­trwać.

Zatrzy­mały się przed otwo­rem jaskini usy­tu­owa­nym mię­dzy potęż­nymi gła­zami bli­sko szczytu pła­sko­wyżu, wysoko ponad żyzną, tęt­niącą życiem dżun­glą. Przy wej­ściu stały na straży dwie cza­ro­dziejki. Ski­nęły gło­wami matce wie­leb­nej i pozwo­liły im przejść.

— Ta kom­pi­la­cja danych gene­tycz­nych jest chyba naj­więk­szym dzie­łem zgro­ma­dze­nia — powie­działa Raqu­ella. — Dys­po­nu­jąc tak ogromną bazą danych na temat ludz­kiej gene­tyki, możemy kre­ślić mapę i eks­tra­po­lo­wać przy­szłość naszego rodzaju… a może nawet kie­ro­wać nią.

Valia ski­nęła poważ­nie głową.

— Sły­sza­łam, jak sio­stry mówiły, że jest to jedno z naj­więk­szych archi­wów danych, jakie kie­dy­kol­wiek zgro­ma­dzono, ale ni­gdy nie byłam w sta­nie zro­zu­mieć, jak można ogar­nąć taką masę infor­ma­cji. W jaki spo­sób poj­mu­jemy to wszystko i two­rzymy na ich bazie pro­gnozy?

Raqu­ella posta­no­wiła na razie pozo­stać tajem­ni­cza.

— Jeste­śmy zgro­ma­dze­niem żeń­skim — odparła.

Weszły do dwóch olbrzy­mich, wyso­kich jaskiń zapeł­nio­nych drew­nia­nymi sto­łami i biur­kami, wokół któ­rych krzą­tały się kobiety, porząd­ku­jąc ryzy trwa­łego papieru, spo­rzą­dza­jąc i skła­da­jąc ogromne mapy DNA, a potem wkła­da­jąc do akt doku­menty z tek­stami pomniej­szo­nymi do nie­mal mikro­sko­pij­nych roz­mia­rów.

— Cztery z naszych sióstr ukoń­czyły szko­le­nie men­tac­kie pod kie­run­kiem Gil­ber­tusa Albansa — powie­działa Raqu­ella. — Ale mimo zwięk­szo­nych zdol­no­ści umy­sło­wych ten pro­gram prze­kra­cza ich moż­li­wo­ści.

Valia z tru­dem sta­rała się zapa­no­wać nad naboż­nym podzi­wem, który ją ogar­nął.

— Taki ogrom danych… — Jej błysz­czące oczy chło­nęły z fascy­na­cją nowe infor­ma­cje. Czuła się zaszczy­cona i dumna, że dopusz­czono ją do wąskiego kręgu zaufa­nych matki wie­leb­nej. — Wiem, że na Lam­pa­da­sie szkoli się wię­cej kobiet z naszego zgro­ma­dze­nia, ale ten pro­gram wyma­gałby całej armii sióstr men­ta­tek. Dane DNA nie­prze­bra­nych milio­nów ludzi z tysięcy pla­net.

Kiedy weszły w głąb taj­nych tuneli, z jed­nego z pomiesz­czeń archi­wum wyło­niła się star­sza sio­stra w bia­łej sukni cza­ro­dziejki. Powi­tała gości.

— Czy to ta nowa kan­dy­datka, którą posta­no­wi­łaś do mnie przy­pro­wa­dzić, matko wie­lebna? — spy­tała.

Raqu­ella ski­nęła głową.

— Sio­stra Valia wyróż­niała się w nauce i dowio­dła swego odda­nia, poma­ga­jąc Karee Marques w bada­niach far­ma­ceu­tycz­nych. — Popchnęła młodą kobietę naprzód. — Valio, sio­stra Sabra Hublein była jedną z twór­czyń roz­sze­rzo­nej bazy danych gene­tycz­nych pod­czas epi­de­mii, na długo przed moim przy­by­ciem na Ros­saka.

— Dane gene­tyczne muszą być zacho­wane — powie­działa sta­ruszka. — I strze­żone.

— Ale… ja nie jestem men­tatką — wydu­kała Valia.

Sabra popro­wa­dziła je do pustego tunelu, oglą­da­jąc się przez ramię, by się upew­nić, że nikt ich nie widzi.

— Są inne spo­soby, by nam pomóc, sio­stro Valio — rze­kła.

Zatrzy­mały się obok zakrętu tunelu i Raqu­ella sta­nęła naprze­ciw gołej kamien­nej ściany. Zer­k­nęła na młod­szą kobietę.

— Boisz się nie­zna­nego? — zapy­tała.

Valia zdo­była się na słaby uśmiech.

— Ludzie zawsze boją się nie­zna­nego, jeśli mówią o tym prawdę. Ale ja potra­fię sta­wić czoło stra­chowi.

— To dobrze. A teraz wejdź ze mną na teren, który jest w znacz­nej czę­ści nie­zba­dany.

Valia wyglą­dała na zanie­po­ko­joną.

— Chcesz, żebym została następną ochot­niczką do wypró­bo­wa­nia nowego środka umoż­li­wia­ją­cego prze­obra­że­nie? — zapy­tała. — Matko wie­lebna, nie sądzę, bym była gotowa do…

— Nie — prze­rwała jej Raqu­ella. — Cho­dzi o coś zupeł­nie innego, choć nie mniej waż­nego. Jestem stara, dziecko. Spra­wia to, że jestem też bar­dziej cyniczna, ale nauczy­łam się ufać memu instynk­towi. Uważ­nie cię obser­wo­wa­łam, widzia­łam, jak pra­cu­jesz z Karee Marques… Chcę wpro­wa­dzić cię w ten plan.

Valia nie spra­wiała wra­że­nia prze­stra­szo­nej i zatrzy­mała pyta­nia dla sie­bie. _„Dobrze”_ — pomy­ślała Raqu­ella.

— Weź głę­boki oddech i uspo­kój się, dziew­czyno. Za chwilę poznasz naj­pil­niej strze­żony sekret zgro­ma­dze­nia żeń­skiego. Bar­dzo mało osób widziało to, co ty zoba­czysz.

Ująw­szy młodą kobietę za rękę, Raqu­ella pocią­gnęła ją w stronę ściany. Sabra ruszyła obok Valii i prze­szły przez skałę — holo­gram — po czym zna­la­zły się w innej komo­rze.

Stały w małym przed­sionku. Mru­żąc oczy w jaskra­wym świe­tle, Valia sta­rała się ukryć zasko­cze­nie; wyko­rzy­sty­wała umie­jęt­no­ści nabyte pod­czas tre­ningu do zacho­wa­nia spo­koju.

— Tędy. — Matka wie­lebna popro­wa­dziła je do dużej, jasno oświe­tlo­nej groty i oczy Valii roz­sze­rzyły się, kiedy objęła spoj­rze­niem roz­cią­ga­jący się przed nią widok.

Jaski­nia pełna była buczą­cych i kli­ka­ją­cych maszyn, kon­ste­la­cji elek­tro­nicz­nych lam­pek — rzę­dów zaka­za­nych _kom­pu­te­rów_ cią­gną­cych się wzdłuż wygię­tych skal­nych ścian i wzno­szą­cych się na wielu pozio­mach aż pod skle­pie­nie. Do wszyst­kich pro­wa­dziły kręte schody i drew­niane kładki. Krzą­tała się przy nich nie­wielka grupa odzia­nych w biel cza­ro­dzie­jek. W powie­trzu pul­so­wały dźwięki maszyn.

— Czy to… czy to…? — wyją­kała Valia. Zda­wało się, że nie jest w sta­nie sfor­mu­ło­wać pyta­nia, po czym wykrzyk­nęła: — Myślące maszyny!

— Jak sama powie­dzia­łaś — wyja­śniła Raqu­ella — żaden czło­wiek, nawet wyszko­lony men­tat, nie może prze­cho­wać w pamięci wszyst­kich danych, które ros­sac­kie kobiety gro­ma­dziły przez wiele poko­leń. Cza­ro­dziejki korzy­stały w tajem­nicy z tych maszyn całe wieki, a teraz szko­limy nie­które z naj­bar­dziej zaufa­nych sióstr w ich utrzy­ma­niu i obsłu­dze.

— Ale… dla­czego?

— Jedy­nym spo­so­bem zacho­wa­nia tak ogrom­nych ilo­ści danych i spo­rzą­dza­nia koniecz­nych gene­tycz­nych pro­gnoz przez kolejne poko­le­nia naszych następ­czyń jest korzy­sta­nie z pomocy kom­pu­te­rów, co jest ści­śle zabro­nione. Widzisz teraz, dla­czego musimy utrzy­my­wać to w tajem­nicy.

Raqu­ella bacz­nie przy­glą­dała się Valii. Zauwa­żyła jej minę, kiedy młoda kobieta omia­tała grotę wzro­kiem. Valia wyda­wała się przy­tło­czona, ale zain­try­go­wana, nie prze­ra­żona.

— Musisz się dużo nauczyć — powie­działa Sabra. — Od lat badamy dane gene­tyczne, ale oba­wiamy się, że praw­dziwe cza­ro­dziejki wymrą. Pozo­stało nas już nie­wiele, mamy więc mało czasu. Stu­dio­wa­nie danych może być jedy­nym spo­so­bem zro­zu­mie­nia tego, co się dzieje.

— I zna­le­zie­nia alter­na­tywy — dodała Raqu­ella. — Takiej jak stwo­rze­nie nowych matek wie­leb­nych.

Sta­rała się, by do jej głosu nie wkra­dła się roz­pacz ani nadzieja.

Jedna z cza­ro­dzie­jek pra­cu­ją­cych przy kom­pu­te­rach poroz­ma­wiała chwilę z sio­strą Sabrą o jakiejś kwe­stii euge­nicz­nej, po czym wró­ciła do swo­ich zajęć, obrzu­ciw­szy Valię zacie­ka­wio­nym spoj­rze­niem.

— Sio­stra Esther-Cano jest naszą naj­młod­szą cza­ro­dziejką czy­stej krwi — wyja­śniła Raqu­ella. — Ma zale­d­wie trzy­dzie­ści lat. Następna jest jed­nak dzie­sięć lat star­sza. Obec­nie zdol­no­ści tele­pa­tyczne bar­dzo rzadko wystę­pują u córek cza­ro­dzie­jek.

— Zapi­ski gene­tyczne naszej szkoły zawie­rają infor­ma­cje o ludziach na tysią­cach pla­net. Nasza baza danych jest ogromna, a celem — jak już wiesz — jest popra­wie­nie kon­dy­cji rodzaju ludz­kiego przez dosko­na­le­nie jed­no­stek i dobór rodzi­ców. Za pomocą kom­pu­te­rów możemy mode­lo­wać inte­rak­cje DNA i pro­gno­zo­wać praw­do­po­do­bień­stwo uzy­ska­nia pożą­da­nych potom­ków nie­mal nie­skoń­czo­nej liczby par.

Krót­kie, pra­wie odru­chowe prze­ra­że­nie Valii ustą­piło miej­sca wiel­kiemu zain­te­re­so­wa­niu. Rozej­rzała się po pod­ziem­nej sali i powie­działa rze­czo­wym tonem:

— Jeśli butle­rowcy kie­dy­kol­wiek dowie­dzą się o tym, zetrą szkołę z powierzchni ziemi i wybiją sio­stry.

— Tak — potwier­dziła Raqu­ella. — Widzisz więc teraz, jak wiel­kim obda­rzy­ły­śmy cię zaufa­niem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: