- W empik go
Ziele na kraterze. Tędy i owędy. Wybór - ebook
Ziele na kraterze. Tędy i owędy. Wybór - ebook
Wybór tekstów z Ziela na kraterze i Tędy i owędy Melchiora Wańkowicza, przygotowany z myślą o uczniach i nauczycielach oraz wszystkich miłośnikach pasjonujących historii, układa się w opowieść o domu i rodzinie. O budowaniu domu i traceniu go. O więziach, które się w nim rodzą. O rodzinnych zwyczajach i osobliwościach. O opuszczaniu domu i niesieniu go ze sobą w świat. O wartościach w nim pielęgnowanych. Poruszanie się po różnych piętrach wańkowiczowskiego domu ułatwią czytelnikom wprowadzenie dr hab. Beaty Nowackiej i przypisy.
Obowiązkowa lektura szkolna dla klas 7/8 szkoły podstawowej.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-953501-2-2 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jestem filodomem. Zasiedlam każdy nowy kąt sobą, swoją atmosferą, moimi fluidami, które ze mną przychodzą i z latami nabierają aromatu. Siadywałem w więzieniach, od pierwszego dnia zaczynałem zagospodarowywać celę, aż stawała się z oporami moim domem. Każdy dom, do którego rzuciły mnie losy, musi zrastać się ze mną. Wiozę nie tylko walizki ze sobą, ale niewidoczne walizki mojej psychiki.
Melchior Wańkowicz
w rozmowie z Krzysztofem Kąkolewskim²
Motyw domu traconego z wyroków historii i niestrudzenie odbudowywanego jest centralnym tematem twórczości i biografii Melchiora Wańkowicza. Kilkuletni Mel najpierw utracił obydwoje rodziców, a u progu dorosłego życia – rodzinny majątek, który od końca XVIII w. należał do jego przodków. Utrata polskich ziem i znajdujących się na nich posiadłości była konsekwencją traktatu ryskiego z 1921 r., który został zawarty po wojnie polsko-bolszewickiej i na nowo regulował układ granic między Polską, Rosją i Ukrainą.
To jednostkowe doświadczenie rodziny stanowiło zaledwie odprysk wielkiej historii. Utrata majątku zawsze była przecież zjawiskiem niepożądanym, choć trwale obecnym w całej historii polskiej szlachty. Młody Mel miał stać się jednak świadkiem zdarzenia o znacznie większym, niewyobrażalnym wręcz zasięgu – miał oto doświadczyć kresu szlachectwa, przeżyć zagładę własnej sfery wraz z jej systemem wartości. Na to ostatnie nie potrafił się zgodzić. Obrazy utraconego świata przechował więc w idei domu. Dlaczego? Najprościej mówiąc – bo „dom” jest terminem znacznie pojemniejszym niż „strony rodzinne” czy nadużywana „mała ojczyzna” (rozumiana jako przestrzeń geograficzna i społeczno-kulturowa, w której człowiek żyje i z którą czuje się silnie związany). Zagadnienie domu w twórczości Wańkowicza przybiera zatem rozmaite formy: struktury materialnej, rodzinnych relacji oraz więzi z tradycją³.
Dom – substancja materialna
Warto się zastanowić, skąd tak silna determinacja posiadania domu, „zasiedlania każdego nowego kąta” u człowieka, który potrafił zaakceptować utratę ojcowskich Kalużyc. Zgoda na bezlitosne wyroki historii jest o tyle zdumiewająca, że obawa o utratę majątku była przecież nieodłączną cechą Polski szlacheckiej. Nie oznaczała tylko pogorszenia sytuacji materialnej, ale nader często wiązała się także z utratą rozmaitych świadectw własnej tożsamości, od pokoleń przechowywanych w rodzinnych zbiorach. Budowa Domeczku w okresie międzywojnia, której opis stanowi zresztą narracyjną oś Ziela na kraterze, stała się możliwa dzięki pieniądzom pochodzącym ze sprzedaży jodańskich lasów dębowych. Przypadły one rodzinie Melchiora po podziale matczynego majątku w litewskich Nowotrzebach. Pomijając zrozumiałe – choć przecież ledwie zaznaczone w tekście – trudności natury emocjonalnej, trzeba zauważyć, że nowa siedziba staje się niejako symbolicznym przedłużeniem tamtej posiadłości, daje szansę na zadzierzgnięcie więzi z miejscem, w którym żyli przodkowie⁴. Jednak wybudowanie nowego domu nie wydaje się bohaterowi zadaniem łatwym. Wśród szlachetnie urodzonych zwykło się uważać, że domy stawiali albo magnaci, albo aspirujący do wyższej sfery nowobogaccy. „Zwykły porządny dom szlachecki – czytamy w Zielu na kraterze – trwał bez wymiaru czasu zakreślonym sobie trwaniem od Boga, po czym płonął” (Z. 48)⁵.
Wątpliwości znaczą zatem każdy etap budowy: „Jakże bo wytłumaczyć architektowi, żeby projektował szklarnię z paru nadbitymi szybkami, drzewo od razu stuletnie, kanapę z wysiedzianymi poduszkami, dach z łatką , klamki wyślizgane od dotyku rąk pokoleń, klucze do szaf o zgliwiałych bródkach, deskę jedną w podłodze, która przy nastąpieniu skrzypi?” (Z. 49). Lecz wreszcie stanął – przestronny, nowoczesny, wygodny, tonący w zieleni, usytuowany nieopodal Wisły, skąd rodzina wyruszała na swe osławione kajakowe eskapady. Solidny dom na długie lata, budowany z myślą o przyszłych pokoleniach, istniał zaledwie lat kilkanaście. W 1945 r. Zofia Wańkowiczowa, zbliżając się do jego ruin, zastanawiała się: „czy to możliwe, aby do tego stopnia nie było domu?” (Z. 147). Losy nowej siedziby układają się analogicznie do dziejów rodziny, bo Ziele na kraterze jest przecież opowieścią o domu. Ten – jak nazywa go pisarz – „bohater książki” (Z. 48) to przecież pełnoprawny uczestnik życia swoich mieszkańców, doskonały kompan wesołych zabaw, ale i najwierniejszy przyjaciel w czasie wojny. Upersonifikowany Domeczek jest nie tylko niemym świadkiem, ale też aktywnym uczestnikiem rodzinnej historii: przyjmuje pod dach potrzebujących, daje schronienie prześladowanym. Jest miejscem wojennej konspiracji, tajnego nauczania, czynnie walczy, stając się częścią ulicznej barykady. Wreszcie bezsensownie ginie, najpierw potrzaskany pociskami i granatami, celowo podpalony i ostatecznie wysadzony w powietrze. Jednak nawet zupełnie zniszczony nadal będzie przechowywał ślady rodzinnej historii.
Gdy po raz ostatni jego ruiny odwiedzi Zofia Wańkowiczowa, potknie się o próg piwnicy i trafi przypadkiem na resztki skrzyni zawierającej pamiątki po bracie zabitym w wojnie 1920 r.: „Sięga ręką w głąb podpisanych kart, albumów i czuje jakiś twardy przedmiot. Pudełko. Gdzieś kiedyś sama skryła, schowała, zaprzepaściła je – najgłębiej. Wyszarpuje zameczek. Na białym atłasie złoty medalik. I pożółkła karta, którą Stasiek napisał, zanim sam poległ, odsyłając pamiątki po poległym bracie: Non omnis moriar” (Z. 149). Uwaga czytelnika jest tu kierowana na niezauważany zazwyczaj fragment domowej przestrzeni – piwnicę. W wyeksponowaniu tej niedocenionej, a przecież najbardziej odpornej na zniszczenie, części domu można by ujrzeć samą istotę zamieszkiwania. Jest bowiem piwnica początkiem i końcem każdego domu, gromadzi zapomniane rodzinne skarby i odwrotnie niż wyniosły, pełen nieraz czczej gadaniny salon – okazuje się od niego trwalsza, bo ocala żywą historię rodziny.
Dom – więzi
Potrzeba zakorzenienia, która nie mogła się ziścić w konkretnej przestrzeni materialnej domu, realizuje się zatem w innych aspektach tego bogatego pojęcia. Wańkowicz przywiązuje dużą wagę do wszelkich, także tych zawieszonych w odległej przeszłości, relacji rodzinnych. Sfabularyzowana historia Domeczku jest jednak poświęcona rodzinie dwupokoleniowej, przedstawia losy rzeczywistych, choć niewątpliwie literacko odmienionych postaci żony i córek pisarza. Wańkowicz wielokrotnie „używał” przecież w swojej twórczości najbliższych jako figur literackich, kreował pewien model rodziny, który odnosić należy raczej do ogólniejszych wzorców kulturowych niż do rzeczywistych osób. Najprawdopodobniej – rozpięte między wojnami, doświadczone utratą majątku, złowrogo naznaczone śmiercią bliskich – małżeństwo Wańkowiczów odległe było od swej literackiej reprezentacji w Zielu na kraterze⁶. Raczej nie myli się więc Aleksander Małachowski, który pisze we wstępie do jednego z wydań tej książki, że kreując obraz domowego ciepła, autor decyduje się „zapożyczyć to cudze szczęście”⁷, by na tle wyidealizowanej wizji mógł mocniej wybrzmieć najtragiczniejszy akord opowieści – śmierć córki. Opis tego traumatycznego doświadczenia ma zresztą raczej literacki niż osobisty charakter: pisarz wyraźnie zaznacza swój dystans wobec tragedii, emocje starannie ukrywa za stylistycznymi parawanami. Swój ból po śmierci córki wyraża przecież za pomocą literackiego toposu ojca-pisarza, a informację o jej odejściu poprzedza obrazem ostatniego mazura odtańczonego przez radosną młodzież w przededniu wielkiego powstania⁸.
Dom – sfera wartości
Dom – miejsce, w którym kultywuje się tradycje i przekazuje patriotyczne wzorce – to trzecia sfera, w jakiej funkcjonuje ten niezwykły bohater Wańkowiczowskiej twórczości. Jego atmosferę chyba szybciej chłonie młodsza córka Marta, która w pierwszych dniach września 1939 r. wraca do bombardowanej stolicy, by być z bliskimi oraz wspierać potrzebujących. Po wydostaniu się z okupacyjnego piekła, już przebywając w Stanach Zjednoczonych, organizuje pomoc dla uwięzionych, zajmuje się nagłaśnianiem sprawy polskiej poza krajem i własną edukacją. Inaczej będzie z Krystyną: oboje rodzice, którzy brali udział w poprzedniej wojnie, pielęgnują tradycję powstańczą rodziny i żywią kult dla poległych, z niepokojem przyglądają się starszej córce. Przez długi czas zdaje się ona w ogóle nie przejmować wojną, pokrywa lęk przed nią – obojętnością. Katalizatorem nowej, aktywnej postawy Krystyny jest uświadomienie sobie własnej, zobowiązującej tradycji. Jej namacalnym znakiem staje się portret wuja, zabitego podczas wojny 1920 r. Wańkowiczówna znosi ze strychu jego oprawioną fotografię i uroczyście zawiesza na centralnym miejscu w salonie. Ojciec interpretuje ten gest jednoznacznie – „Ognie doszły”. Tymczasem w wydanej niedawno książce Antoniego Kroha, współpracującego z pisarzem w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych oraz należącego do zaprzyjaźnionej z Wańkowiczami (ciepło opisanej na kartach Ziela…) rodziny Lechnickich, znajdujemy zupełnie inną obserwację: „W rodzinie opowiadano, że Wańkowicz, rozstając się z córkami jesienią 1939 roku, przykazał im, żeby się w nic nie angażowały, bo w Polsce po wojnie będzie potrzebna inteligencja i nie można dać się wyzabijać, bo kto będzie potem rządził”⁹.
Odnotowując ten interesujący dysonans w dwu opisach jednej rodziny, nie jesteśmy zobligowani do ustalenia, co naprawdę pisarz powiedział swym córkom w przededniu wojny. Zastosowanie konwencji literackiej w Zielu na kraterze jest na tyle czytelne, że odbiera sens pytaniom o fakty i fikcję w tym reportażu. Wańkowicz nie odnosi się wszak do konkretnego domu, ale raczej do jego ogólniejszej idei, do sielankowej wersji rodem z XIX w. Dom był wówczas często postrzegany jako ostoja polskości, skarbnica narodowych pamiątek, dobre miejsce zasiedlone przez wyidealizowane, żyjące harmonijnie, choć w sposób zhierarchizowany, rodzinne stadło. Jego członkowie oddawali cześć pamięci przodków i byli zawsze gotowi do ofiarnej służby ojczyźnie. Czas upływał im na snuciu poczciwych domowych pogwarek, kultywowaniu codziennych i świątecznych rytuałów, służących podtrzymywaniu narodowej tożsamości. Pełna swady gawęda – stroniąca od tematów niewygodnych, bolesnych rozliczeń, ambitnych wyzwań intelektualnych – od wieków stanowi zachętę do życia w zgodzie, umiarkowaniu i powszechnej miłości. Wańkowicz nieprzypadkowo sięga po ten czytelny mit domu. Pracując u schyłku lat czterdziestych nad Zielem na kraterze, jest wszak kolejnym wielkim pisarzem emigrantem, który po przegranej wojnie przywołuje ideę utraconego domu rodzinnego, by po raz kolejny wypełnić tę arcypolską romantyczną powinność.
Nasza kamienica
Dołączony do niniejszego wyboru Ziela na kraterze ostatni rozdział Tędy i owędy pozwala ujrzeć późniejsze losy bohaterów rodzinnej opowieści. Spotykamy tu Wańkowicza u schyłku życia, gdy po latach emigracji wrócił do Polski. Pisarz jest już uznanym autorem wielu drobnych i kilku istotnych publikacji, które wydał w trakcie wojny, m.in. Wrześniowym szlakiem i Dziejów rodziny Korzeniewskich (przetłumaczonych niemal od razu na języki angielski, francuski, włoski, a po śmierci pisarza – na hiszpański). Później opublikował jeszcze monumentalną Bitwę o Monte Cassino, dwie książki piętnujące przywary emigracji (Kundlizm, Klub trzeciego miejsca), wspomnieniowe Ziele na kraterze i niedokończoną trylogię o emigracyjnych losach Polaków (Tworzywo, Drogą do Urzędowa). Pisarz nie zdołał zakorzenić się po wojnie ani w Wielkiej Brytanii, ani w Stanach Zjednoczonych, gdzie wraz z małżonką pomagał młodszej córce Marcie w prowadzeniu kurzej fermy. Marta, która na emigracji poślubiła dziennikarza sportowego Jana Erdmana oraz została matką dwóch córek: Anny Krystyny i Ewy, nie rozważała już powrotu do Polski. Wańkowicz zdecydował się jednak przyjechać do kraju, by kontynuować pracę pisarską. Plonem tych lat są m.in. następujące tomy: Westerplatte, Hubalczycy, Tędy i owędy, Anoda-katoda oraz dwutomowa Karafka La Fontaine’a.
Rozdział Nasza kamienica pokazuje Wańkowicza pozbawionego już nie tylko kresowego gniazda, ale też warszawskiego Domeczku. Przede wszystkim jednak jest okazją do spotkania z człowiekiem niełatwo poddającym się trudnym wyrokom losu. W obskurnej warszawskiej kamienicy Wańkowiczowie znów, jak na początku małżeńskiej drogi w mieszkaniu na Elektoralnej, zdołali stworzyć przestrzeń dobrą do życia i pracy twórczej. Wartość więzi międzyludzkich mieli teraz okazję wypróbować w otoczeniu sąsiedzkim. W barwnym środowisku, złożonym głównie z warszawskiej biedoty, zdołali stworzyć niezłe relacje, oparte na wzajemnym – choć czasem osobliwie pojmowanym – szacunku i współzależności. Obserwacjom Wańkowicza, które są przykładem nieuprzedzonego spojrzenia na życie współlokatorów, zawdzięczamy wiedzę o swoistym kodeksie honorowym charakteryzującym ludzi pozostających na marginesie głównego nurtu historii. Nośnikiem informacji o wartościach tego świata – jakże innych od patriotycznych wzorców, które przynosi np. Ziele na kraterze – są tutejsze dzieci: nieraz uciążliwe, lecz jednocześnie pełne inwencji, wykazujące się wzajemną troską i twardym poczuciem sprawiedliwości.
Reportaż literacki
Nazwa „reportaż” pojawiła się w Polsce w drugiej połowie XIX w., co wiązało się z rozwojem prasy. Reportaż gazetowy miał wówczas charakter głównie nowinkarski. Jego artystycznie wysubtelniona wersja, zwana reportażem literackim, rozwinęła się dopiero w dwudziestoleciu międzywojennym, m.in. za sprawą Melchiora Wańkowicza. Autor Tędy i owędy od początku swej kariery pisarskiej nie godził się, by reportaż uważać za gatunek podrzędny, o obojętnej wartości artystycznej. Jego utwory odnoszą się zatem do zdarzeń realnych, są jednak wyraźnie ukształtowane za pomocą chwytów przypisywanych literaturze. W swoich dziełach Wańkowicz chętnie sięga po zróżnicowane formy narracyjne (np. gawęda, nowela, opowiadanie, szkic, esej), z powikłanych zdarzeń realnych tworzy przejrzyste konstrukcje fabularne, w tekście umieszcza dialogi, czasem zdaje się nawet penetrować myśli swych bohaterów i – co jest uznawane za główny wyróżnik jego pisarstwa – tworzy mozaikę faktów oraz barwne postacie z okruchów różnych zdarzeń i losów rozmaitych bohaterów. Tę autorską metodę tak dookreślał: „Dla wielotomowego w czasie i przestrzeni reportażu wycina się z każdego życiorysu kulminacyjny punkt. Na przykład: przygody w kampanii wrześniowej określonego osobnika; potem szukam ucieczki przez granicę, bo ten, co ciekawą rzecz w kampanii przebył, wcale przez granicę nie szedł. Dopasowuję szereg istnień ludzkich, wreszcie jedno pasuje; ale w tym błyszczy tylko jedno zdarzenie szczytowe, tylko przejście granicy, potem już ktoś spędził resztę wojny w sztabie; teraz dla kontynuacji szuka się lotnika; błyszczy w tym paśmie jego życia chwila, kiedy przebił się przez barierę ogniową nad Hamburgiem, ale stracił rękę, a mój zbiorowy bohater ma jeszcze pracować na emigracji; szukajmy nowego pasemka”¹⁰. Na wątpliwości dotyczące faktograficznej jakości tekstów skrojonych tą metodą zwykł był odpowiadać, posługując się koncepcją legendarnego dziennikarza „The New York Timesa”, Jamesa Restona, że istnieją dwa typy prawdy: dosłowna (literal truth) i syntetyczna (essential truth)¹¹. Wańkowicz uważał, że zastosowanie reportażowej mozaiki złożonej ze strzępów realnej rzeczywistości pozwala mu uzyskać uniwersalny obraz zdarzeń.
Zebrane w niniejszym tomie fragmenty także zawierają drobne przykłady mozaik, co pisarz zaznacza nawet we wstępie do pełnego wydania Ziela na kraterze, jednak tym, co charakteryzuje zgromadzone tu teksty, jest gawędowość potraktowana jako tworzywo reporterskie. Reportaże Wańkowicza wyróżnia bowiem barwna postać narratora, który przetyka materię tekstu licznymi dygresjami, zdaje się nie dbać o przejrzystą kompozycję, układa zdarzenia w retrospekcje i antycypacje, nade wszystko zaś wypowiada się soczystą frazą i nie stroni od potoczności stylu. Pomysł pisarza, by pożenić gawędę z reportażem, z początku wydaje się niedorzeczny. Pierwsza jest gatunkiem dawnym, charakteryzującym się subiektywnością, nierzadko ksenofobią, najchętniej podejmującym wątki historii minionej; drugi natomiast deklaruje obiektywizm, więź z bieżącymi wydarzeniami i otwartość wobec inności. Tymczasem właśnie zastosowanie tego zabiegu pozwoliło Wańkowiczowi stworzyć oryginalny utwór, w którym współczesne autorowi dzieje wojen i pokojowego bytowania opisywane są w sposób czuły i bliski. Nie przypominają beznamiętnego raportu, ale brzmią jak swojska pogwarka snuta w otoczeniu bliskich. Trzeba zaznaczyć, że Wańkowicz dba o prawdopodobieństwo opisywanych faktów – w swoich książkach często przywołuje liczby, kreśli tabele, umieszcza w tekście cytaty, konfrontuje opinie, przywołuje relacje świadków, lecz te podstawowe reporterskie czynności pokrywa barwną narracją, słowną wynalazczością, ubarwioną historią własnej rodziny.
Wybór tekstów
Praca nad wyborem z tych dwu dzieł liczących z górą osiemset stron przypominała czasem zadania opisanego przez Wańkowicza mozaikarza. Nie mam wątpliwości, że – mimo dołożenia wszelkich starań – każda kolekcja fragmentów, także i ta, ma swoją cenę. Styl Wańkowicza: dla jednych porywający, dla innych nader rozwlekły i przegadany, został tu w znacznym stopniu utemperowany, a więc – niestety – także pozbawiony swego rosochatego uroku.
W przygotowaniu niniejszego wyboru pomagali mi synowie: licealista Jakub i gimnazjalista Szymon. Nie zaakceptowali kilku moich decyzji redaktorskich, np. pominięcia losów Buby Zalutyńskiego, bohatera Tędy i owędy, odrzucenia iście „bondowskiego” rozdziału Wykrywam zamachowca z tej samej książki, nade wszystko zaś nieuwzględnienia przeze mnie opisu wyborów Migdałowego Króla z Ziela na kraterze. Niech zatem ta publikacja stanie się dla Czytelników zachętą do przeczytania pełnych wersji obu książek, pozbawionych – mówiąc za Wańkowiczem – „dydaktycznego smrodku”.
Biogram
Melchior Wańkowicz urodził się w 1892 r. w ziemiańskim majątku Kalużyce, koło Mińska (który wówczas należał do zaboru rosyjskiego, dziś – do Białorusi), w rodzinie zesłanego na Sybir powstańca z 1863 r. Zanim ukończył trzy lata, stracił oboje rodziców. W 1903 r. został oddany na nauki do Warszawy, gdzie szybko dał się porwać pracy dziennikarskiej, społecznej i politycznej, co zresztą przypłacił pobytem w carskim więzieniu (w roku 1911). Za służbę wojskową w trakcie I wojny światowej został odznaczony Krzyżem Walecznych, brał udział także w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r. W roku 1924 założył Towarzystwo Wydawnicze „Rój”, gdzie publikował m.in. utwory Witolda Gombrowicza, Jerzego Andrzejewskiego i Brunona Schulza. Odbył wiele reporterskich podróży, m.in. do Meksyku, USA i Związku Radzieckiego. Okres II wojny światowej spędził na emigracji. Był wówczas aktywny jako korespondent wojenny, reporter, pisarz i publicysta. Po wojnie pozostał na obczyźnie i publikował w czasopismach emigracyjnych: m.in. w londyńskich „Wiadomościach Literackich” i paryskiej „Kulturze”. Wrócił do Polski na stałe w 1958 r. W ojczyźnie spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem czytelników, wygłaszał popularne pogadanki telewizyjne i radiowe, miewał liczne odczyty w całym kraju. Był jednym z sygnatariuszy Listu 34, który pisarze i uczeni skierowali do władz peerelowskich w obronie wolności słowa. W roku 1964 oskarżony o przesyłanie za granicę informacji szkalujących PRL, został skazany na trzy lata więzienia (wyroku nie wykonano). Zmarł w Warszawie w 1974 r.
Beata NowackaZasady wydania
Pierwsze wydanie Ziela na kraterze ukazało się w 1951 r. w Nowym Jorku nakładem oficyny Roy Publishers, edycja krajowa opublikowana została sześć lat później przez Pax. Od tego czasu utwór doczekał się licznych wznowień. Tekst obecnego wydania został opracowany z uwzględnieniem wnikliwych uwag Grzegorza Nowaka, wybitnego znawcy tej twórczości. Przywrócono pierwotny kształt fragmentom usuniętym lub zmienionym przez cenzurę oraz skorygowano usterki, najczęściej korektorskie lub redakcyjne, które znalazły się w kolejnych wydaniach utworu po 1957 r.
Zbiór gawęd Tędy i owędy, wydany po raz pierwszy w 1961 r., był od tego czasu wielokrotnie wznawiany. W obecnej edycji poprawiono, na podstawie pierwszego wydania tej książki, nieliczne usterki korektorskie.Przedmowa
Radość wzrostu i rozpacz zniszczenia były w każdej rodzinie.
Pisałem przez pryzmat dla mnie najwyrazistszy – własnego domu. Ten dom w czasie pokoju miał swoje cechy ujemne, w czasie okupacji nie całopalił się, w czasie pogromu nie został porażony więcej niż inne domy.
Chciałbym więc tylko, aby czytający przez jego dzieje ujrzeli dzieje swoich domów i swoich rodzin, i żeby wywołane wspomnienie rozdarło na chwilę nieznośny osad życia.
Książka była pisana na emigrcji, nie uniknąłem nieścisłości. Na przykład Andrzej Romocki (Losy szesnastki) nie tańczył mazura, a odtworzyć sobie właściwego nazwiska nie mogę. Po ukazaniu się krajowego wydania powiadomiono mnie, że Aniela Załęska przeżyła powstanie. Za możliwe inne nieścisłości tyczące personaliów przepraszam uczestników i ich rodziny.Kiełkowanie
Wielkopolskie niemowlęctwo
Najpierw był embrion.
Potem było w łonie matki zamknięte pulsujące życie.
Wreszcie był dziecinny pokój – świat nie do ogarnięcia w całym swoim ogromie, całej niespożytej różnorakości. Dla opanowania tego pokoju przebyć dopiero trzeba było całe epoki poprzez rozróżnianie poszczególnych sprzętów.
Nim się ogarnęło dziw nad dziwy – kończenie się miękkości dywanu i poczynanie się twardości podłogi, uchylanie się jednego, z lekka poznanego świata i ukazywanie się drugiego, absolutnie nierozpoznawalnego, którym było wnętrze szafy po rozwarciu się drzwi, nim się opanowało wstrząs, jakim jest odbicie w lustrze, i zupełnie przechodzące pojęcie zjawisko szyby, po której z tamtej strony łazi mucha – dumną opoką, z której szły dzień w dzień te wspaniałe podboje, było głębokie łóżeczko, kolebusia, obciągnięta kretonem, mieszcząca w sobie zasiedziałe sprawy: kołderkę, przyjemnym ciepłem podpełzającą pod brodę, ściankę kolebusi, łaskawym cieniem wstającą między oczkami zapuchającymi na sen a dalekim mżeniem nieznanej lampy, sztucznego kota z obćmoktanym ogonem.
To łóżeczko dziecinne – to był pierwszy cypel nowego życia, wynurzającego się z topieli, rozpoczynanego w mieszkaniu na trzecim piętrze warszawskiej kamienicy czynszowej na Elektoralnej. Front kamienicy zajęty był przez sklep gotowych ubrań pana Segała; w oknach sklepu stały zabójcze brunety z wosku w tandetnych ubraniach; w bramie pyszniły się gabloty pana Piekacza, fotografa, który miał pracownię w podwórzu; okna naszego mieszkania wychodziły na toż samo zaplute podwórko, na którym chrypiały zaropiałe dziady; mieszkanko to na trzecim piętrze nie miało windy, elektryczności, łazienki, miało za to pluskwy o żelaznych zasadach i ubikację zrujnowaną. Było zimno. Na opał nie było nas stać.
Przed urodzeniem pierwszego dziecka matka jego została porażona nieszczęściem: w lipcu 1919 roku polegli w odstępie trzytygodniowym jej jedyni, nad wszystko ukochani bracia¹². Jako starsza siostra w domu, który za ich wczesnego dzieciństwa odumarła matka, była ich opiekunką. Teraz, kiedy powstawała Polska i zdawało się, że rozpocznie się nowe życie, zabrakło ich.
Kiedy Krysia wreszcie przyszła na świat w tym zimnym mieszkaniu na Elektoralnej, matka jej nie była zdolna do życia. Przenosząc dziecko do przewijania, trzymała je kurczowo w obawie, że wypadnie… przez okno. Problemat wygotowania butelki, ugotowania kaszy, każdy element realnego świata był skomplikowaną nad siły czynnością.
Świat ten przesiąkał brzydotą. Na pierwsze miejsce wypychała się ohydna wysiedziana zielona kanapa, na której trzeba było słać wieczorem pościel dla męża. Przy mijaniu manekinów pana Segała, gablot pana Piekacza należało wyrobić w sobie całą skomplikowaną dyscyplinę – niewidzenia.