Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zielone Pole(n) - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 marca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zielone Pole(n) - ebook

„Zielone Pole(n)” to debiut literacki. Zbieżność osób i miejsc jest przypadkowa. Zdarzenia w książce obnażają kondycję pokolenia x i y. Grupa młodych przyjaciół emigruje ze względów ekonomicznych i chce pozostawić w kraju wszystkie swoje problemy. Ale czy jest to możliwe? Powieść o prawdziwej miłości i przyjaźni. O tym, że najważniejsza jest siła wewnętrzna, aby sprostać wyzwaniom świata. Poruszane zostają tematy bliskie wrażliwym osobom, jak np. samoakceptacja, nałogi, choroby psychiczne.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8245-253-2
Rozmiar pliku: 813 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Do stolicy

Podróż Intercity od nas była długa i wyczerpująca. Dobrze, że do stolicy jedzie się bez przesiadek. Cieszę się, że hotel gdzie mamy się spotkać z resztą ekipy jest blisko dworca. Zaoszczędzimy dzięki temu czas i co ważniejsze pieniądze, których nie mamy za wiele. Jest wczesna wiosna, chyba jeszcze przedwiośnie. Zmarznięty na kamień śnieg, niczym wieczna zmarzlina zalega okraszone solą i piachem nierówne chodniki miasta. Powietrze jest szare, tylko z lekka poprzerywane smugami światła, niczym subtelnymi nićmi babiego lata… tylko, że wczesną jesienią było ciepło i nic nie zapowiadało tego zimno mrocznego półrocznego horroru zgotowanego nam przez matkę naturę tu w ojczyźnie. Tak jakby nawet natura chciała nas stąd wygnać… Dobrze, że po południu już nas tu nie będzie. Jeszcze tylko spotkanie z resztą grupy i wylot. Tam podobno nie ma zim i jest wiecznie zielono…

— Marta pośpiesz się! Na mapie sprawdzaliśmy, że to ma być blisko i że będzie widać z Centralnego, a jednak nie ma!!! — drze się wniebogłosy Karolina.

Rozglądam się chwileczkę, wyrwana z kontemplacji otaczającego mnie brudu.

— Hej tam — mówię wskazując ręką na prawo — jakieś 200 metrów stąd widać miejsce zbiórki.

— Dzięki Śpiąca Królewno — odpowiada szczerze uradowana przyjaciółka.

Zimno nam wszystkim doskwiera. Na pewno jest minusowa temperatura, para wydobywa się z naszych ust przy każdym wypowiadanym oszczędnie słowie. Wokół panuje przejmujący chłód, przenikający przez nasze ciepłe ubrania, skórę, mięśnie, aż do szpiku kości, tak jakby chciał zamrozić nasze serca i dusze. Marzę tylko o jakimkolwiek ciepłym napoju, może być nawet czarna herbata, której szczerze nie znoszę. Ciekawe, czy oni też jak mieszkańcy większej wyspy lubią o 17 wypić herbatkę? Nie wiem, czy te herbatki to nie żart, bo ani tu, ani tam nigdy nie byłam. W sumie to poza wypadami do Czech i Słowacji to ja nigdy nie byłam poza granicami naszego kraju. Podobno jako jedyna z całej grupy. Ba nawet wszyscy już byli w krajach anglosaskich, tylko nie ja. Ciekawe jakim cudem mój marny angielski wystarczył, aby zdać wszystkie testy i dostać tę pracę?

— Dalej kochanie! Pośpiesz się! Jak zawsze zostajesz z tyłu! — z krainy mych myśli wyrwał mnie tym razem mój świeżo poślubiony mąż Maciej — oj często mu się to zdarza i będzie zdarzać jeszcze częściej.

— Mamy czas jeszcze, ale to nie znaczy, że przy minus 5 można sobie pozwolić na spacerek i podziwianie miasta! Zresztą nie ma co, stolica jest brzydka! Czym szybciej pójdziemy, tym szybciej się ogrzejemy — mówił tak Karol, nasz przyjaciel, coś w tym stylu, aż do momentu minięcia obrotowych drzwi hotelu. Później przestał gadać, jak nakręcony, bo speszył się widokiem ślicznej blond konsultant w kręconych włosach, a może pięknej śniadej w typie hiszpańskim recepcjonistki, a może ani to, ani to, tylko ciepło go rozluźniło, później gorąca kawa. Ależ ona była dobra, najlepszy czarny szatan w całym moim życiu, miłym smolistym wrzątkiem rozchodzący się po moim języku, podniebieniu i wreszcie ogrzewający mój brzuch i dający nowe życie zaspanemu mózgowi. Oj, tego trzeba było mi, tego właśnie tego.

— Karolina, Maciej, Karol szukamy tego Pawła od Kaśki! — krzyknęłam do męża i przyjaciół.

Z Karoliną, Maciejem i Karolem właśnie przyjechałam do stolicy, do hotelu, aby wylecieć do innej stolicy „lepszego” kraju. Później wyjaśnię kim jest Paweł, ale wpierw należy go odszukać.

— Biedak jest sam i trzeba go przygarnąć — powiedziałam, ale nie wiem, czy ktokolwiek to słyszał w tym ciepłym hotelowym ulu.

Pojawiło się w szybkim tempie 20 około osób na holu wyściełanym czerwoną wykładziną w żółty wzorek, taką która tylko i wyłącznie może być użyta w hotelu dobrej, choć nie tej najwyższej klasy. Nigdzie nie widzę Pawła. Znam tylko jego głos i widziałam jedno zdjęcie, nawet nie pamiętam skąd jest, chyba z jakiegoś miasta na kielecczyźnie. Może w ostatniej chwili zrezygnował? Dlaczego myślę teraz o tym nie znanym mi chłopaku? Tylko dlatego, że przez przypadek nasze drogi przecięły się w wirtualnym świecie?

— Słuchaj Marek szukam Marty, zobacz to jej zdjęcie, wczoraj sobie wydrukowałem, a to jej przyjaciele… — chłopak próbował wytłumaczyć, kogo szuka i niezdarnie podsuwał koledze pomięty wydruk zdjęcia pod nos. Z oddali, poprzez szmer tabunu ludzi, dotarły do mnie te słowa. Jak się cieszę, znam ten głos. Odwróciłam się o 180 stopni, cały świat zawirował mi w głowie, ale go zlokalizowałam!

— Paweł!!! — mówię to z takim entuzjazmem, jakbym spotkała kogoś dla mnie ważnego, kogo dawno nie widziałam. Tylko, że ja go nigdy nie poznałam w realu. A może to spotkanie w sieci było nawet ważniejsze, niż nie jedna kawa z kimś w prawdziwym świecie? My na czacie i poprzez maile rozumieliśmy się bardziej, niż z niejedną osobą na żywo.

— Cześć ty jesteś Marta, a to Maciej, Karolina i Karol? Bardzo mi miło was poznać. Wszyscy jesteście bardzo podobni do tych zdjątek, co to je widziałem wcześniej, ale Marta wygląda inaczej niż na fotce — szybko i głośno powiedział Paweł.

— Co w realu gorzej?! — odzywam się w tonie kpiącym.

— Inaczej — odpowiada Paweł — poznajcie mojego znajomego Marka, okazuje się, że mieszka 40 kilometrów ode mnie. Poznałem go podobnie, jak ciebie Marto w internecie.

— Cześć wszystkim — mówi nieznajomy już znajomy Marek.

Szczerze, to w tym małym tłumie, to ten cały Marek najbardziej się wyróżniał. Nie dość, że miał bazarową skajową kurtkę, taką jak noszą moi 50-letni wujkowie ze wsi, a wyglądał na nieco tylko starszego od nas na niecałe 30 — ci, to jeszcze był jakiś dziwny. Wszyscy starali się wypaść przed nowymi znajomymi i nowym pracodawcą jak najlepiej, a on nie. A może się starał, tylko że strasznie kiepsko mu to wychodziło. Niby przystojny o miłej twarzy blondyn ale coś w jego niebieskich oczach było pustego, bez głębi. Szczupły, wysoki, Niemcy by powiedzieli aryjski, idealny, eugenicznie dobrany, perfekcyjne zło dla mnie. Dlaczego oceniam człowieka po wyglądzie, choć go nie znam? Mam jakieś dziwne przeczucie, że ten niby anioł z wyglądu ma pod skórą Lucyfera. Widzę, jak wszyscy się do niego uśmiechają, jacy są dla niego mili. Coś w tym jest, że jak kogoś nie znamy, to lepiej oceniamy ludzi pięknych. Jednak ja się nie dam zwieść, ja dojrzałam coś w jego oczach, a raczej nic tam nie ujrzałam i to mnie zmroziło. Cóż przeciwieństwa się przyciągają, dobroduszny Paweł poznał diabolicznego Marka. Ironia losu. Nic nie jest takie, jakie się wydaje. Zawsze przystojniak, żeby uwydatnić swoją atrakcyjność, to znajduje sobie kompana mniej urodziwego, żeby jeszcze bardziej lśnić na jego tle, aby uczynić go nieistotnym dodatkiem, a może czymś nawet przezroczystym. Czy to wyrachowanie czy instynkt pawia? Ale coś mi tu nie gra.

— Moi drodzy widzę, że jesteśmy już prawie wszyscy, czy mogę sprawdzić listę obecności? — zapytała się, a raczej oznajmiła nasza konsultantka w blond sprężynkach. Po odbytej procedurze wstępnej okazało się, że jedna osoba nie dotarła. Było nas w sumie 21, jak w oczku. Pani konsultantka Tamara Marciniak szefowa działu agencji, przez którą zostaliśmy zrekrutowaniu do pracy, powiedziała nam kilka słów — poczekamy jeszcze 10 minut za brakującą osobą. Jeśli się nie zjawi, to ja zadzwonię do niego, bo może nie ma jak dotrzeć na czas, a wy moi drodzy częstujcie się kawą, herbatą, kanapkami, ciastkami, owocami, czym sobie życzycie. Wskazała na wielki, długi stół położony z tyłu wielkiego holu. Nie zwróciłam na niego uwagi przy wejściu, bo do ręki ktoś z obsługi wcisnął mi kawę i wtedy cały świat się zatrzymał. Rozmawiałam z obcymi mi osobami o niczym, nawet nie pamiętam z kim. Byłam bardzo oszołomiona.

— minut jak zawsze minęło niczym minuta. Tamara już nas nawoływała.

— Moi drodzy zapraszam do mnie — po krótkiej chwili całe 21 osób otoczyło blondynę i czekało na dalszy rozwój zdarzeń.

— Teraz proszę podzielę was na drużyny, na 5 drużyn — spojrzała teraz na mnie, mojego męża, Karolinę i Karola czyli Karolińskich.

— Chcę, aby nasze jedyne dwie pary zostały podzielone, aby poznać bliżej swoich nowych współpracowników. Drużyny nie będą równe, jedna będzie pięcioosobowa — w ten oto sposób pośrednio dowiedziałam się, że ten tajemniczy osobnik nie dotrze nigdy do nas, nie poznamy go, ani nie dowiemy się dlaczego nie dojechał do hotelu. Tamara już o nim nie wspomni.

Trafiłam do grupy 4 — ro osobowej z niestety Markiem, Kasią — bardzo ładną brunetką w podobnym wieku do mnie i super Pawłem. Naszym zadaniem było jak najwięcej informacji udzielić o kraju, do którego lecimy. Dzięki Kasi wypadliśmy najlepiej. Fakty w innych grupach powielały się, ale my mieliśmy kilka rzeczy innych od reszty. Wygraliśmy konkurs i w nagrodę każdy z nas dostał dobrej marki gorzką czekoladę. Bardzo miły akcent. Szczerze całą pracę wykonaliśmy w 5 minut, a czasu było 15 minut, żeby najwidoczniej lepiej się poznać i pogadać. Okazało się, że Paweł i Kasia mają po 25 lat, co ja, a Marek jest 5 lat starszy. Czyli dobrze oszacowałam jego wiek. Każdy z nich był już w pracy u fajokloków a nawet w innych krajach europejskich. Tylko nie ja.

— Przy wejściu dziwnie na mnie patrzyłaś — odparł Marek do mnie.

— Nie — powiedziałam, a co miałam mówić to wszystko, co pomyślałam?

— To przez moją kurtkę? Wiem, że jest staromodna, ale dostałem ją w prezencie od mamy i ubrałem na wyjazd, żeby nie robić jej przykrości — powiedział to miłym, słodko mdlącym tonem, tak grzecznie się tłumacząc, jakby od tego miało zależeć całe jego życie. Skubany mnie podrywa, żebym była kolejnym elementem jego tła, albo prowadzi gierkę, żeby zauroczyć śliczną Kasię. Nie ładnie interesować się zajętymi. Rozgryzę go. Nie wzięłam pod uwagę, że jest po prostu miły i dobrze wychowany.

Chłopacy poszli do toalety, a ja zostałam chwilowo sama z Kasią.

— Myślałam, że ta firma celowo rozdziela pary, bo mój chłopak się nie dostał tu do pracy. Wiem, że ma słaby angielski, ale myślałam że da radę. Ale skoro widzę dwie pary, to musiało w jego przypadku chodzić o język — powiedziała Kasia z goryczą w głosie.

— Nie wiem jakim oni kierowali się wyborem, bo ja nigdy nie byłam za granicą, a o pracy już nie mówiąc — pocieszyłam ją chyba trochę tą koślawą dygresja — dodałam — Ja mam pracować w dziale, tam gdzie jest lżejsza praca, na linii numer 5 wraz z mężem i Karolińskimi.

— Ja też mam być na 5. Super będziemy razem! Wykrzyczała uradowana Kasia.

Okazało się, że na 5 — tce razem ze mną, mężem, Karolą i Karolem i Kasią będzie Marek niestety. Szósta osoba jest tzw. zapasową czyli Kasia. Ale nie wiem, co ma to znaczyć. Pracownicy 5 — tej linii przez pierwsze 6 tygodni będą chodzić tylko na pierwszą zmianę, czyli nie będzie dodatku zmianowego. Ale ktoś z naszych współpracowników powiedział nam, że wtedy dostaniemy większy zwrot podatku i kasa będzie podobna. Martwi mnie to, że wszyscy więcej wiedzą ode mnie. Jeszcze jedna sprawa okazała się dziwna, bo podobno przez te 6 tygodni mamy tylko trenować, a nie pracować, że my zostaliśmy wybrani do nowego projektu i że na naszej linii nie ma ani jednego Polaka, żadnego obcokrajowca. Że jest tylko 20 autochtonów szkolonych w macierzystej fabryce w Stanach i że oni mają nas uczyć. I że na razie będzie nas w sumie około 30, czyli kogoś już przyjęli na miejscu. To dlaczego nas ściągają z kraju, skoro mają ludzi na miejscu? Prawda jest taka, że nas opłaca się sprowadzić, bo jest jakieś dofinansowanie. To też ktoś z ekipy wiedział i mi powiedział. Martwię się coraz bardziej, czuję się bardzo niepewnie. Zaczynam w siebie wątpić, w swe umiejętności. W sumie nie jestem pewna, czy zrozumiałam wszystko dobrze, bo od Tamary przejęli nas Mark i Lisa, pracownicy tamtejszego HR. A w moje umiejętności językowe zaczynam też wątpić, mój brak doświadczenia zaczyna mi doskwierać. I o co chodzi z tym, że będziemy na linii eksperymentalne?. A co jak projekt upadnie i zwolnią nas? Za dużo tu niewiadomych. W ogłoszeniu była informacja, że to praca z elementami plastikowymi, lekka i dla kobiet. Konsultant przez telefon mówił, że mamy lutować małe części, a panowie na rozmowie kwalifikacyjnej mówili o ostatecznej obróbce małych elementów i ich pakowaniu, a w trakcie miało być dużo czyszczenia i sprzątania. Czyli praca idealna dla kobiety według szowinisty. Teraz dowiaduję się, że będziemy doświadczeniem i jako pierwsi obcokrajowcy będziemy robić ów eksperyment.

Dotarły do mnie informacje od większości ekipy, że oni wszyscy są na linii 4 ale na 2 zmianach, że jest linia nr 6 jeszcze, ale tam na razie nie zwiększają zatrudnienia. Czułam wyraźnie, że ci wszyscy ludzie zazdroszczą naszej szóstce, bo zostaliśmy wybrani. Szczerze, tysiąc myśli przelatuje mi teraz przez głowę i mam nadzieję, tylko że nie jesteśmy największymi łosiami, 6 głupców na linę 5.

Mark i Lisa byli bardzo mili. Rozmawiali z każdym z nas, pytali skąd pochodzimy dokładnie, jakie mamy zawody i byli szczerze zainteresowani naszymi odpowiedziami. Po miłych rozmowach Lisa oznajmiła nam — już czas udać się na lotnisko.

Wszyscy bez wyjątku zaczęli się ubierać w ciepłe kurtki, czapki, szale i rękawiczki. I pośpiesznie wychodzić na zewnątrz. Przed głównym wejściem do hotelu czekało na nas 6 taksówek. Do pierwszego auta wsiedli już: Paweł, Marek, Kasia i dziewczyna, której nie zdążyłam jeszcze poznać.

— Dobra, my bierzemy drugą, tą czerwoną, _Mieczysława —_ oznajmił nam Karol i już otwierał nam tylne drzwi. Na tylne siedzenie wskoczyła najpierw Karolina, później ja a na końcu Maciej. Z przodu usiadł, jak król Karol. I kto miał najgorsze miejsce? Ja, bo na środku. Często mnie to spotykało w przeszłości, czy na studiach, czy jak ktoś z rodziny nas gdzieś podrzucał z racji chyba niskiego wzrostu i wątłej, szczupłej budowy ciała przy moich 158 cm wzrostu byłam traktowana, jak dziecko, albo co najwyżej nastolatka.

— Dzień dobry!!! — zakrzyknęliśmy chóralnie do taksiarza.

— Witam państwa — odparł w bardzo sympatyczny sposób starszy pan w przyciemnianych okularach korekcyjnych — kurs na lotnisko mniemam. A gdzie potem? — zagajał kurtuazyjnie rozmowę.

— Do stolicy Szmaragdowej Wyspy — przejął rolę tuby naszej grupy Karol i odparł niby od niechcenia, tak jakbyśmy tam lecieli co najmniej dziesiąty raz. Chciał ukryć swoje podekscytowanie tym faktem. Mój kompan bywał tu i tam. Leciał nawet samolotem kilka razy, ale nigdy na wyspę, zawsze był to kontynent, czy wakacje we Włoszech czy Hiszpanii, to jego rodzice zawsze decydowali się na wybór czegoś w Europie kontynentalnej, a nie jakaś tam Sycylia czy Kreta. Wtedy nie wiedziałam, a teraz już wiem, że ta ekscytacja brała się z tego, że Karol leciał tam bez wsparcia finansowego rodziców, wreszcie odciął pępowinę, w wieku 25 lat, czas najwyższy. Firma zafundowała nam transfer z hotelu do miasteczka w tym przelot, dom na miesiąc i skromne kieszonkowe, jak to oni uznali 100 euro, którego nie musieliśmy zwracać, był tylko jeden warunek. Musimy rok przepracować w firmie, chyba że oni nas zwolnią sami. Czyli, jak nas wyrzucą, to nic nie tracimy poza pracą, bo im nie oddajemy kasy. Podobno chodziło o 2 tysiące euro. Taki był koszt zatrudnienia nas na osobę.

Karol kontynuował kurtuazyjną wymianę zdań z przesympatycznym kierowcą taksówki, a ja zastanawiałam się czy wszystko zabrałam. Po kilkunastu minutach dojechaliśmy na lotnisko. Pan poczekał, jak chłopaki wyjmą nasze bagaże z czerwonego mesia i się z nami pożegnał. Życzył nam powodzenia. Każdy miał po małej walizce, a ja spakowałam się w plecak turystyczny Campusa, taki czerwony średniej wielkości, co to nieraz z nim wędrowałam po górach. Ostatni raz nasze bagaże miały być takie skromne.Na Zieloną Wyspę

Pierwszy raz w życiu byłam na lotnisku. Myślałam że w stolicach porty lotnicze są duże. Wyobrażałam sobie, że to bezkresne tereny usiane terminalami, bramkami, sklepami wolnocłowymi, taśmami z bagażami, długimi dziesiątkami pasów startowych i wielkimi samolotami. Przyznam, że się rozczarowałam. Czyli to co pokazywali w telewizji, to wszystko, nie wycinek rzeczywistości. Ba… Nawet przez ekran wydawało mi się, że to jest wszystko większe, jakby telewizor nadmuchiwał obiekty i nadawał im większej rangi. Zdawałam sobie sprawę, że istnieją mniejsze porty lotnicze, jak np. w stolicy Dolnego Śląska czy na obrzeżach Afryki, ale żeby w stolicy kraju było tak skromnie? Owszem, to był nawet duży port lotniczy, ale nie ogromny. I do tego niezbyt urodziwy. Żebym ja wtedy wiedziała, że to nie najmniejsze i najbrzydsze lotnisko w stolicy europejskiej, nie wspominając już o innych zachodnioeuropejskich portach lotniczych, gdzie terminale to zwykłe garaże blaszane zbudowane na prędce i gotowe do przeniesienia w każdej chwili, niczym namiot, to bym tak głupio nie myślała. Nie wiedziałam tego wtedy, dobrze że wiem to teraz i że do bezpiecznego lotu nie jest potrzebny wypasiony terminal, długi pas startowy czy wielki jambojet, tylko dobrze wykwalifikowana załoga i sprawny sprzęt. I tak stałam i patrzyłam się na nasze narodowe lotnisko.

— Marta! Ile razy mam cię wołać!!!? — krzyczała ponaglająco Karolina — pośpiesz się bo zgubimy Lisę i Marka — darła się jeszcze głośniej cała podenerwowana.

Nic jej nie odpowiedziałam, tylko żwawo ruszyłam za nią i chłopakami i o dziwo szybko znaleźliśmy całą grupę wraz z naszymi opiekunami. Ludzie w różny sposób przeżywają stres. Jedni krzyczą, a inni udają, że kompletnie nic się nie dzieje. Ja należę do tej drugiej grupy. Nam się zawsze obrywa i tak się nie odzywamy, zamykamy się w sobie i myślimy nad czymś, co większość społeczeństwa dawno wyrzuciła już z głowy, nawet sekundę po tym zdarzeniu. I po co były te nerwy? Lotnisko nie jest duże, czytelnie oznaczone i do tego nie ma za dużego tłumu. Nawet dziś rano było więcej ludzi na Centralnym.

— Ludziska! Mamy dla was bilety — powiedział Mark i zaczął odczytywać nasze nazwiska z listy, a Lisa podawała nam odpowiednie świstki, uśmiechając się do nas cały czas. Na początku było to miłe, takie przyjacielskie traktowanie każdego z nas, choć nie byliśmy przecież jej przyjaciółmi. To jednak prawda, co wyczytałam o kulturze anglosaskiej, że oni są cały czas uśmiechnięci i że cały czas pytają, co u ciebie, jak się czujesz. Ale dla mnie prowincjuszki z rubieży cywilizowanej Europy było to na początku krępujące, później irytujące a wreszcie czułam, że to zwyczajnie jest nieszczere. Bo cały czas nie jesteśmy szczęśliwi i nie kochamy całego świata. Ale jakie to by było piękne z drugiej strony. Zdarzają się oczywiście osoby bardziej radosne, niż reszta ogółu jak np. Mark. Wiem, że Lisa się starała, ale jej gesty były czasem puste i wyćwiczone przez kulturę, w której żyła. Pewnie tak, jak nasze wieczne marudzenie, bo cały czas nie można być przecież malkontentem. Suma summarum, to lepiej być radosnym.

W końcu przyszła nasza kolej. Ja i ludzie z szóstki byli odczytani na końcu.

— Szczęściarze — powiedział do nas Mark.

— Wiem. Mamy dobrze płatną pracę — odparł Marek i się do niego uśmiechnął po angielsku.

— Też bym chciał taką pracę, jak wy — w figlarny sposób rzucił nasz opiekun.

— Zamień się — włączył się w rozmowę mój mąż.

— Bardzo bym chciał, ale nie mogę, potrzebują mnie w HR. Cały dział by upadł, gdybym nagle zmienił pracę. Kto by latał po pracowników? Tylko ja i Lisa nie boimy się podróży samolotem — mrugnął do nas okiem i wszyscy zaczęliśmy się bardzo głośno i szczerze śmiać. To dowód na to, że dobry humor nie zna podziałów narodowościowych.

Jaki to cenny dar, to poczucie humoru mieliśmy przekonać się w dalszej podróży. Szkoda tylko, że większość ludzi go nie posiada. Mnie też daleko do poczucia humoru Marka.

Przeszliśmy sprawnie odprawę i bardzo blisko był rękaw prowadzący do samolotu. Wszyscy też siedzieliśmy niedaleko siebie, w środkowej części boeinga. Ja miałam przydzielone miejsce przy oknie i bardzo się ucieszyłam, bo nigdy nie leciałam, a teraz będę mieć dobre widoki z góry. Byłam podekscytowana.

— Ludzie! Jak będzie serwowany posiłek i napoje, to możecie sobie zamawiać, co chcecie. Ja zapłacę za kanapkę lub wrapa i napój, kawę, colę czy co tam jeszcze mają i co tam chcecie. Jedna przekąska i napój na osobę, żeby było sprawiedliwie. Niestety nie możecie prosić o whisky, bo po przyjeździe do miasteczka zobaczycie miejsce pracy, a w zakładzie alkohol jest zakazany i tego bardzo przestrzegamy ze względu na naszą historię — znów filuternie puścił oko. Kolejny naród, który obok nas i Ruskich nie wylewa za kołnierz. Teraz już wiem dlaczego Polacy tak mogą kochać ten Zielony Kraj.

— Jeszcze jedno. Nie płaćcie sami, tylko powiedzcie, że ten gruby w okularach, czyli ja to zrobi — wtedy wskazał na siebie i poklepał się po piwnym brzuszku. Pewnie hektolitry Guinnessa go stworzyły. Tak patrząc na dobrodusznego Marka, jego czerwone policzki i to jak śmieje się całym sobą, a głównie brzuchem, na myśl przyszło mi to, że jakby go ubrać w czerwoną czapkę i strój i dokleić białe włosy, wąsy i długą śnieżną brodę, to by był prawdziwy święty Mikołaj. Rozdawał prezenty i roztaczał wokół dobry nastrój. Oj pomyliłam święta, niedługo Wielkanoc a nie Boże Narodzenie.

Usiedliśmy i w skupieniu słuchaliśmy instruktażu bezpieczeństwa. Pokazywały go dwie stewardesy i jeden steward, wszyscy ubrani w podobne zielono — butelkowe garniturki, tylko że kobiety miały ołówkowe spódnice sięgające lekko za kolano a mężczyzna spodnie w kant. Każde z nich stało na wysokości wyjść z samolotu. Na początku była około 50-letnia kobieta, w półdługich włosach, ale nie aż tak długich włosach, żeby mogła spiąć sobie w kitkę lub zrobić sobie z nich koka. Na środku samolotu stała smukła ciemnoskóra dziewczyna, miała krótko obcięte, kręcone, czarne, pewnie naturalne włosy a na głowie mały zielony toczek. Jej skóra była niemal czarna. Tylko raz widziałam kogoś o takiej ciemnej karnacji. To było niesamowite. Wyglądała jak ktoś nierealny, jak nie z tego świata. Sprawiała wrażenie bardzo wysokiej osoby, ale wiem że była niższa ode mnie, nawet na bardzo wysokim obcasie czarnych skórzanych szpilek była ze mną równa. Bardzo mnie to zdziwiło, gdy ją mijałam w drodze do wc. Jawiła mi się jak hebanowa elf-nimfa płynąca po pokładzie samolotu. Zielony kostium pięknie podkreślał jej urodę i ta mała okrągła zielona czapeczka na krótko obciętych, mocno kręconych włosach dodawała jej jeszcze bardziej uroku. Nawet mocny zielony makijaż oczu i mocny koral ust tego nie popsuły. Teraz wiem, że stewardessy wszystkich linii świata zazwyczaj mają mocny make up, że to poniekąd część ich pracy. Wtedy myślałam, że szefowa załogi, ta blondyna z przodu celowo tak się pomalowała ze względu na wiek. Znamy przecież nie jeden przypadek pań, które swoje lata próbują ukryć pod grubą warstwą makijażu, bo tego wymaga nasza dzisiejsza cywilizacja. Wszyscy mają być młodzi, piękni, wypoczęci i fit. Ale bzdura!

Z tyłu stał bardzo przystojny młodzieniec o urodzie latynosa. Z boku była jeszcze jedna młoda i mocno umalowana brunetka w koczku.

Po show z pokazem procedur ewakuacyjnych, który bardzo mi się podobał i jak jestem w samolocie, to zawsze z niecierpliwością czekam na niego. Tyle lotów, tyle linii, tyle stewardess i nigdy nikt z pokazujących nie odpuścił, zawsze precyzyjnie i profesjonalnie było to pokazane, zawsze spokojnie, krok po kroku. Tak bo od tego, co zapamiętamy z takiego pokazu może zależeć nasze życie podczas katastrofy rejsu. Choć mało kto zdaje sobie z tego sprawę.

Samolot wystartował. Powiem, że nie był to najprzyjemniejszy moment mojego życia, a podobnych momentów będzie wiele. Bardzo zaczęła boleć mnie głowa, zamknęłam oczy i złapałam Macieja za rękę i wtedy on się ze mnie zaczął śmiać. Cały lot byłam podenerwowana i nie mogłam się skupić na czytaniu książki, którą zabrałam ze sobą. Nawet nie zamówiłam kanapki, bo cały czas łupała mnie głowa. Nigdy w życiu nie doświadczyłam takiego stanu. Jeśli to jest migrena, to już rozumiem tych wszystkich wymawiających się strasznym bólem głowy. Chyba nie, bo nie mam mdłości… a jeśli to zator, udar albo coś takiego Z nerwów i z wrażenia pierwszego lotu w wieku 25 lat. Takie rzeczy zdarzają się czasem przed 30-tką. Może padło na mnie i mam takie właśnie szczęście, że umrę zdrowa na tętniaka, a nie wygram w lotto? W sumie, gdybym wygrała, to nie byłoby tej podróży do pracy w obcym kraju. Takie obsesyjne myśli kołatały się po mojej głowie. Nie mogłam nic zjeść i zapomniałam, że Mark płaci za nas i wydałam całe 2 euro na mini puszkę czegoś ala napój pomarańczowy, starczyło mi na 2 łyki. Na przemian czułam falę gorąca i zimna. Co za absurd, że nie można wnosić na pokład napojów i płynów. Jak ktoś chce się dźwigać podręczny, to dlaczego nie. Linie zarabiają na wszystkim. Puszeczka napoju 2 euro. To skandal! Wszystko rozumiem, że za serwis się płaci, ale bez przesady. Kiedyś myślałam, że jak już kupisz taki drogi bilet i lecisz, to choć napoje masz za free na krótkich trasach i jakąś przekąskę a na tych dłuższych rejsach, na drugi koniec globu to nawet obiad, śniadanie i kolację. Pamiętam z dzieciństwa taką reklamę, że wszystko jest wliczone w cenę, ale to chyba w jakiejś lepszej klasie business czy coś tam takiego. Bo tu poza ładnymi wnętrzami i przystojną obsługą nic nie jest za darmo, o przepraszam, jeszcze większa przestrzeń między siedzeniami jest za free, a w przyszłości niedalekiej przekonam się, że inni przewoźnicy nawet na tym oszczędzają i upychają ciasno fotele, niedługo będziemy stać jak w zatłoczonym tramwaju i trzymać się za podwieszane rączki, żeby nas pasażerów można było wcisnąć jak najwięcej się tylko da na jeden lot. Jestem zdegustowana i chyba nie lubię latać.

— Ludzie. Proszę do mnie. Mam dla was kasę — usłyszałam słowa Marka. Ma donośny i mocny głos, niczym ryk jelenia na puszczy. Cóż za trafna analogia. Nie zdążyliśmy do niego podejść, a on się do nas sam przecisnął. Dał mi dwa banknoty po 50 euro. To samo reszcie ekipy. Gdy dawał mojemu mężowi banknot, to mrugnął do niego i niby do nas, niby do przechodzącej właśnie obok hebanowej stewardessy, powiedział — muszę dać za usługę zadatek. I zaczął się śmiać całym swoim jestestwem, zrobił się cały czerwony. Słysząc te słowa poczułam się strasznie speszona i nieco urażona, ale jego zachowanie raczej mnie rozśmieszyło niż obraziło. Później zadyszany, śmiejąc się cały czas, ale już ciszej, jakby nie miał już na to siły, ale nie mógł się opanować powiedział do nas — przepraszam ludzie, przepraszam!!! Nie znacie mnie, a ja sobie pozwalam na takie żarty, jak ze starymi kumplami. Czuję się z wami dobrze i to dlatego. Wybaczcie mi jeszcze raz i nie miejcie mi tego za złe — dodał po chwili — ta kasa to wasze kieszonkowe. Nie musicie tego nam oddawać. Te pieniądze pochodzą z funduszu socjalnego naszej firmy. Wiem, że to symboliczna kwota, ale w darmowych domach przez miesiąc macie pościel, nawet poprosiłem Mary, aby kupiła wam podstawowe produkty żywieniowe, to też starczy na kilka dni. Właściciele zadbali o posprzątanie domów i pozostawienie tam środków czystości, ale jak chcecie, to przez miesiąc nie musicie wcale sprzątać. Wasz wybór — i znów jego śmiech stał się donośny, jakby już trochę odpoczął i mógł przejść do drugiej tury wielkiego śmiechu — kontynuował — coś mi się przypomniało, jakby ktoś miał problem ze znalezieniem domu, pokoju po tym miesiącu, to proszę mi to powiedzieć, ja na pewno pomogę. Nazwy agencji nieruchomości macie w skryptach, które wam już daliśmy. Te i inne cenne informacje dotyczące firmy, miasta i kraju tam znajdziecie — zupełnie zapomniałam o tej cienkiej książeczce, szczerze nawet jej nie przejrzałam tylko od razu schowałam do plecaka, żeby jej nie zgubić.

Wyjęłam powieść, chciałam ją szczerze poczytać, ale ból głowy nie przechodził. Obawiałam się zażyć paracetamolu, bo nie wiedziałam, czy podczas lotu można. Nie potrafiłam zapytać się po angielsku stewardessy. Wstydziłam się, że nie wiem takiej podstawowej rzeczy i obawiałam się, czy ona mnie zrozumie, czy mój język jest dość dobry, aby mówić o czymś innym niż to co lubię jeść i to co zamawiam do jedzenia i picia. Zrezygnowałam z tego. Pomyślałam sobie, że do planowanego końca lotu została nam niecała godzina i tabletka i tak nie zacznie działać. Postanowiłam na ziemi zażyć jedną czy będzie mnie boleć czy nie głowa, tak profilaktycznie.

Wyświetlił się komunikat, żeby zapiąć pasy. Stewardessa poprosiła nas o to także, z głośnika dobiegł głos pilota, że za chwilę samolot wleci w niewielkie turbulencje i żeby się nie denerwować. Byłam strasznie przerażona i zaczęłam się modlić (a tego nie robię normalnie), złapałam Marka za rękę i obawiałam się, że za chwilę wylecą maski tlenowe, jak na hollywoodzkich filmach katastroficznych. Nie wiedziałam wtedy, że niemal na każdym rejsie są turbulencje, zazwyczaj niegroźne, ale za to bardzo nieprzyjemne. Strasznie trzęsło samolotem i trwało to bardzo długo, ale na szczęście tylko w mojej głowie. Realnie minęło kilka minut, może 5 — 6.

W końcu musiałam wstać, bo napiłam się na zapas przed lotem wody. Czułam się bardzo niepewnie idąc do toalety, choć już nie było turbulencji, to dyskomfort pozostał. Toaleta była mała, taka jaką sobie wyobrażałam, bardzo czysta z niebieską wodą w klozecie, silnie pachnącą środkiem odkażająco-odświeżającym, ale mimo to przyjemnie. W wc było strasznie zimno. Pewnie cyrkulacja powietrza była tam bardzo mocna. Cóż, tragicznie byłoby czuć odór w zamkniętej przestrzeni, przecież to nie autokar i okna się nie otworzy, a za nim klimatyzacja wymiecie zapaszek z tak dużej przestrzeni samolotu, to trochę potrwa i dobrze, że zastosowali takie rozwiązanie w małej łazience. Wybaczam im, że zmarzłam. Przeżyję z godnością takie niedogodności, jeśli nie ma podczas podróży smrodu, bo tego przy tym bólu głowy nie zniosłabym za Chiny Ludowe.

Podczas lotu tylko na chwilę zatkały mi się uszy i nawet nie wzięłam landryny do ssania, jak ktoś z nowych znajomych zachwalał, że to niweluje ten efekt. Myślałam że będzie fajnie podczas rejsu. Póki co jest nudno, nie mogę skupić się na lekturze i jakieś dzieci co jakiś czas się drą. Rozumiem je, bo może czują się, tak samo jak ja, albo jeszcze gorzej. Maluszki przeżywają to wszystko bardziej i doświadczają mocniej. Jednak teraz przeszkadza mi hałas krzyków i płaczu, choć najbliższy mnie dzieciak zlokalizowany jest dwa rzędy przede mną. Dla mnie to masakra. Nigdy więcej lotu, ale jak ja przeżyję ponad 20 godzin w autokarze, taka alternatywa, albo 2 godziny bólu głowy. Zostanę już przy opcji z migreną.

W końcu lądowanie, ucieszyłam się bardzo, że ta dwugodzinna nuda i masakra jednocześnie się skończy. Nawet widok z okna lekko oszronionego szybko mi się znudził, tylko chmury i chmury, jedynie jak nawracał, czy tam korygował samolot lot, to wtedy było widać zielone pólka, rzeczki, jeziorka i domki oraz krówki ale głównie szare obłoki. Zapięliśmy pasy, a po chwili odniosłam wrażenie, jakby samolot się cofał, jakby nie mógł wylądować, jakby niewidzialna ręka wiatru mu nie pozwalała osiąść na Zielonej Ziemi. Pasy startowe na lotnisku w stolicy kraju były położone bardzo blisko wody. I pewnie to spowodowało, że czasem trudniej jest wylądować. Tak to sobie tłumaczyłam. Po kilku mocnych szarpnięciach w końcu kolos usiadł na płycie lotniska, a my wszyscy po naszemu zaczęliśmy bić brawo. Bardzo się cieszyłam, że szczęśliwie i w stosunkowo krótkim czasie dolecieliśmy. Szkoda, że to nie był mój najgorszy lot. Ale wtedy tego nie wiedziałam.

Mark poinformował nas, żebyśmy trzymali się razem i wszyscy na siebie czekali, a nie zabrali walizki i wychodzili do terminalu. Z samolotu zabrał nas autobus. Jak dobrze, że nie musimy iść, bo nawet z podręcznym ten spacer byłby męczący i jeszcze po stresie związanym z lotem. Czuję, jakby mi z nerwów osiwiały momentalnie włosy i przybyło mi 10 lat. Na szczęście nic takiego się nie stało.

Teraz to wiem, że czasem się idzie długo na lotnisku. To chyba procedura przeciw przeciążeniowa samolotu. Ludzie spacerując tracą na wadze i też starannie sprawdzają bagaż podręczny, żeby niepotrzebnie nie dźwigać, chyba że chcą. Cha, cha, cha! Ja wszystkie absurdy potrafię chyba wytłumaczyć.

Najpierw kontrola dowodów lub paszportów, co kto posiada. Takie skrupulatne sprawdzanie, jakbyśmy co najmniej przewozili kilo marychy każdy na Zieloną Wyspę. Znowu bramki, pikanie, zdejmowanie butów, pasków, wysypywanie drobniaków z kieszeni, które już nam nie będą potrzebne tu. Takie rutynowe lotniskowe witanie przybyszów rejsów podniebnych, jakbyśmy nagle w przestworzach sobie skombinowali bombę, narkotyki, albo pistolet. A może terroryści są magikami i takich rzeczy dokonują. Wiem z filmów, że można zabić ołówkiem lub nawet gołymi rękami i pomieszać jakieś z pozoru zwykłe chemikalia i stworzyć broń masowej zagłady. Ale ilu z nas mieszkańców globu to potrafi? Sądząc po kontrolach na lotniskach, to chyba każdy, każdy staje się podejrzanym.

W końcu docieramy do taśmy z bagażami i ja od razu widzę mój na tle innych bagaży mały plecak. A ja przecież tam zmieściłam wszystko, co mi jest potrzebne. A resztę z biegiem czasu kupię. Ludzie mieli przepakowane torby, jakby udawali się w głuszę, gdzie nic nie można kupić. A my byliśmy obecnie w najbardziej zachodnim kraju z całej Wspólnoty.

Podszedł do mnie Marek i pyta — nie widziałaś Pawła?

— Nie — a on nadal nawija — ale masz mały plecak. Jak kobieta mogła zabrać tam ładne ubrania? I kosmetyki? — cały czas uśmiecha się do mnie.

— Przyjechałam do pracy. Więc ładne ubrania mi nie potrzebne. Z tego co wiem, to mamy chodzić do tyry w spodniach i zakrytych butach. Malować się też nam nie wolno, choć nie wiem czemu ma to służyć — zripostowałam mu z radością w głosie.

— Nie samą pracą człowiek żyje. A malować wy się nie musicie, ty i nasze krajanki, bo przy autochtonkach wyglądacie olśniewająco, nawet z rana czy po locie i z podkrążonymi oczami — odparł, jak jakiś znawca i koneser urody kobiet zamieszkujących Europę. Z tej krótkiej wypowiedzi dowiedziałam się, jaki z Marka gadatek. Nie dość, że leń, który przyjechał tu imprezować i podrywać laski i do tego szowinista. Chodzący stereotyp małomiasteczkowego chłopaka. Cały czas staliśmy przy taśmie, ale ten szybko odszedł w jej kierunku, bo wypatrzył wielką swoją czarną walizkę. Chyba miał największą z nas wszystkich. Ciekawe, co ten tam napakował? Smalec i kiszoną kapustę, a może tarte buraki?

— Oj widzę, że dziwisz się wielkości mojego bagażu — Marek położył swoją walichę przy moim campusiku i zagadywał cały czas. Chciał być na siłę miły. Chyba tylko dlatego, że byłam niby koleżanką jego ziomka Pawła.

— Jestem ciekawa, ile ubrań tam upchałeś — głupio jakoś tak powiedziałam.

— Podnieś walizkę, to się przekonasz.

— Podpuszczasz mnie. Ona jest pewnie pusta w połowie, a że ją kupiłeś na wyprzedaży w dyskoncie w dobrej cenie, to ją zabrałeś, bo innej nie miałeś — z uśmieszkiem na twarzy mu odparłam.

— Uwierz mi… Ona jest cała wypakowana.

— Przecież widziałam, że bez wysiłku ją zabrałeś z taśmy, a na osiłka nie wyglądasz — podał mi ją — proszę. Sama sprawdź.

Podniosłam ją i się zdziwiłam, że jest lekka. Coś tam było bo ważyła może jakieś 10 kg. Potrząsnęłam nią, żeby sprawdzić, czy coś się nie przesuwa, ale moja teoria legła w gruzach. Nic się nie toczyło po walizce.

— Jesteś czarodziej, czy co? Wkręcasz mnie!

— Zdradzę ci mój sekret. Mam tam 20 wagonów cameli.

— I cała magia prysła, jak mydlana bańka. Na handelek, co?

— Nie, to moje ulubione. Zabrałem, bo wiem, że w całej Unii fajki są droższe, niż u nas, a ja dużo lubię palić — uśmiechnął się zadowolony z siebie, że mnie podszedł.

— Jeśli chcesz, to mogę ci sprzedać po krajowej cenie kilka paczek. Bo widzę, że ty w plecaczku nic nie masz — dodał tonem sarkastycznego profesora.

— Dobrze, kupię od ciebie i odsprzedam z zyskiem komuś w potrzebie, bo widzisz ja nie palę — odcięłam się.

— Myślałem że jarasz i że nawet w kiblu samolotowym paliłaś — powiedział zmieszany.

— Chyba zwariowałeś. A dlaczego tak pomyślałeś? Jakiś zapach czułeś?

— Bardzo długo byłaś w wc i nawet Mark się o ciebie pytał. A twój mąż, nie pamiętam imienia przypomnij mi Marto jego imię…

— Maciej. Dziwne, że moje imię pamiętasz, a jego nie — nie wiem dlaczego to powiedziałam z żalem w głosie.

— Wiesz… pamiętam tylko to co istotne — powiedział z błogą radością na twarzy. Dodał jeszcze — pamiętam imiona wszystkich 10 kobiet, które ze mną są w grupie.

— Imponujące — rzuciłam z nutką sarkazmu. Po chwili rozmowa wróciłam do głównego tematu. Tym tekstem zwiększył jeszcze bardziej moją niechęć do siebie.

— Maciej powiedział, że ty czasem musisz wyjść na dłużej do wc — zrobiłam wielkie oczy… co ja powiem temu śliskiemu typowi, że tak mam, że czasem potrzebuję być sama i tego nie kontroluję. Najwidoczniej stres związany z podróżą był tak silny, że wucet stał się dla mnie ostatnią deską ratunkową. Jedynym miejscem odosobnienia w przestworzach. On dalej nawijał.

— Gdybyś była facetem, a sądzę, że nie jesteś, to bym podejrzewał, że idziesz walnąć dużego kloca, bo zjadłaś za dużo kebabów, ale że jesteś mała, szczupła i ruchliwa, to pomyślałem że fajki ci brakuje.

— Jak mogłeś tak pomyśleć! — krzyknęłam szeptem. Nic innego nie przyszło mi do głowy. Niech myśli, że robię posiedzenia jak 100-kilowy chłop. Nic już nie zdążył mi powiedzieć, choć po jego minie wywnioskowałam, że ma chętkę na dalszą konwersację. Nagle koło nas pojawili się wszyscy. Maciej, Karolina z Karolem, Paweł i Kasia z resztą ekipy.

— Idziemy ludzie — perorował Mark. I my jak lud wybrany ruszyliśmy za Mojżeszem. Tak się wtedy czułam, jak ktoś bardzo ważny i wyjątkowy i do tego mieliśmy przewodnika, który nas wiódł do miejsca przeznaczenia i miał też pokonać wszystkie nieprzyjemności.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: