- W empik go
Ziemiaństwo polskie - ebook
Ziemiaństwo polskie - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 200 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie powstał nigdy we mnie zamiar tak zuchwały,
Bym chciał sięgać po wieniec Wirgilego chwały;
Żaden mu z śmiertelników nie wyrównał w rymie,
I dla świata on śpiewał, kiedy śpiewał w Rzymie.
Szczęśliwy! rzewnej lutni tonami tkliwemi,
Od tryumfów, na zagon wiódł zwycięzców ziemi,
I wskazując, co oręż spustoszył zbrodniczy,
Do nie zroszonych łzami zachęcał zdobyczy.
Słuchał Rzym – bo gdy berło wzniósł August łaskawy,
Serca cnót zapragnęły, a rola uprawy.
Wyjrzała z niskiej chaty ogorzała praca,
I świat chętnie uwierzył, że wiek złoty wraca,
Były i na tej ziemi Saturnowe wieki!
Szumiały kłosem pola, złoto niosły rzeki,
Lipy miodem potniały, sad zdobił się kwiatem,
Płoniły się Tyryjskim jabłonie szkarłatem,
Błądzące po dąbrowach, przy cieknącym zdroju,
Trzody na głos znajomy biegły do wydoju,
Igrały po pagórkach przypłodki dorodne.
Były i serca prawe, i wioski swobodne.
Pod skromną strzechą szczęsnej miernością prostoty,
Swoboda pracę, praca rozkrzewiała cnoty.
Ród kmiecia dawał króle, w nich wzór rządów błogich,
Bez napastnych celników, bez poborców mnogich.
Pług był dawcą dostatków, pług kraju puklerzem;
Rycerz oraczem, oracz stawał się rycerzem.
Wawrzynami okryte wracały do chaty,
Pruć własną dłonią zagon, mężne Cyncynaty;
Przy ucztach Kuriuszów, w ubogiej lepiance,
Niosły hołd pokonanych narodów posłańce.
Wtedy wdzięczne Tyburu znaliśmy ustronie,
Gdzie pierwszy bluszcz zakwitnął na poety skronie.
Mieszkały Muzy w gajach, a wiejskimi tony,
Flet pasterski po gajach głosił Polliony.
Lecz ukazał się zbytek, a z nim nieszczęść brzemię!
Skromnych ojców, skażone wyparło się plemię;
Weszła chciwość, i wieki żelazne przywiodła;
Oręż wziął znamię władzy, pług niewoli godła.
Załamał ręce rolnik, i złorzecząc obu,
Próżno cienie Kaźmirza wywoływał z grobu;
Nikły w powietrzu skargi, a gwałt bez przeszkody,
Żywiciela narodu wtrącił między trzody.
Jęknęła sprawiedliwość na tyle zakały,
Łzy litości na martwem licu skamieniały;
A odtąd, choć się lemiesz powierzchni dotyka,
Brzydzi się grunt zaklęty znojem niewolnika.
Hojne dłonie siewacza bujna rola zdradza,
Bo ziarno łzą skropione w oset się wyradza.
Ach! czas już, czas przejednać tak srogą niedolę,
Czas przebłagać zelżone zagrody i role,
Śnieżne cielce zaprzęgać do krzywych rydwanów,
Ścinać z łąk wonne kwiaty, złote kłosy z łanów,
Wieńczyć niemi rolnika uznojone skronie,
Oręż wrócić zbrojowni, pług stawić przy tronie,
Głosić skrzywdzonej pracy zwycięstwa i sławę. -
Ludzkości! ty mię natchnij, twoję śpiewam sprawę;
A ty do powziętego przewodnicz zawodu,
Mędrcze! i rolniczego dobroczyńco rodu!
Pójdźmy do Hrubieszowa kwitnącej ustroni,
Ty z ustawą swobody, a ja z fletem w dłoni;
Obraz uszczęśliwienia pinia moje wzbudzi.
Kupiłeś niewolników zostawiłeś ludzi.
Któryż z nich na twój widok czułą łzę utrzyma?
Nie miało dzieło wzoru, i słów wdzięczność nie ma.
Tobie matki z pogodną zajdą drogę twarzą,
I sprawcą szczęścia, drobnym niemowlętom wskażą;
Nie zrażaj się, jeżeli padną na kolana,
Nie wstydzi ten hołd ojca, który wstydził pana;
Przyjmij go, a zwiedzając zagrody wieśniacze,
Spraw, aby moich pieśni słuchali oracze.
Gdy skowronek nad bruzdą rodzimą zanuci,
I bocian klekocący na gniazdo powróci,
I żurawie w powietrzu przez krzyki radosne
Głoszą, w szacie zielonej wracającą wiosnę.
Oto jest chwila pracy – niech ją rolnik chwyta;
Kto pierwszy pola zwiedza, pierwszy wiosnę wita:
Dalej! dalej na role, korzystajcie z pory,
Teraz, czas krajać w skiby rozkrzepłe ugory;
Teraz, od łąk rowami odprowadzić wodę,
I w miękkie dzikorośle szczepić różdżki młode;
Broną, albo grabiami rozrzucać usepy,
Któremi darń zieloną kret poburzył ślepy;
Natrętne z młodych siewów wyrywać kąkole,
I wałem albo głazem obwarować pole.
Teraz z gajów zapraszać na miedze i drogi,
Dzikie tarnie, kolczaste jałowce i głogi;
Im powierzyło niebo darów swoich straże.
Przebaczcie giętkim chrustom, skrzętni gospodarze;
Bo kto obronę grzędy na leszczynę zdaje,
Złorzeczą mu zasiewy, złorzeczą mu gaje.
Słabe, i z młodej sosny żerdź daje zapory,
Przebędzie je gęś chciwa na młode szczypiory;
Przesadzi młody źrebiec przemierzywszy głową;
I wół obali, kiedy ściera sierść zimową.
Niebaczna gospodyni nim ogień roznieci,
Po kruche z nich ułamki drobne wyśle dzieci.
Przechodzień, woli zniszczyć niżeli obchodzić;
Lub patrzeć zasmucony, jak natrętne trzody,
Wysypią się na błonia, pola, i ogrody,
Łąk jego i chłodników napaści nie miną;
Wieprz się na nie wyprawi z żarłoczną rodziną;
Znieważy niecnym ryjem murawy kwieciste,
I nieczystemi boki zmąci strugi czyste.
Ten w moich pieśniach zyska gospodarza imię,
Kto o trudach wiosennych zamyślał się w zimie;
A długą skibę wiodąc po wilgotnym łanie,
Pomni, że pięknej pory krótkie panowanie,
Że zmienna i niestała na polskiej przestrzeni,
Nieraz szatę przybiera zimy lub jesieni.
Dopiero jaśniejąca wdziękiem i ozdobą,
Dzień z pogodnem wejrzeniem prowadzi za sobą,
Sieje wonne fiołki, ze snu budzi zdroje,
Lekkich motylów ciepłym tchem rozpala zdroje,
Pieści zielone trawki – i tej samej chwili,
Marszczy je siwym szronem, albo śniegiem chyli,
Wabi pod młode krzewy ptactwo do rozkoszy,
Znowu nagle od siebie chmurną twarzą płoszy;
A gdy już lot wędrowny w obce wznoszą kraje,
Z całą wdzięków przyłudą na drodze im staje;
A oto, nowi jeńce sto razy zdradzeni,
Wzbijają się w obłoki do wielbień i pieni.
O! najpiękniejsza córo przelotnego roku,
Dlaczego pośród tylu powabów uroku,
Do tęsknej za tobą dążąc okolicy,
Przybrałaś wdzięk, a z wdziękiem niestałość dziewicy?
Skąd ci przyszła zabawa tak płocha i dzika,
Czynić sobie igraszkę z nadziei rolnika?
Czyż nie dość łzy śmiertelnych nieba za to winią,
Że stałość piękności dały za mistrzynią?
Spiesz się raczej na ziemi obnażonej łono,
Na gaje, łąki, szatę rozpuścić zieloną;
Pospiesz, droższą od pereł z Erytrejskiej toni,
Wonną rosę wysączyć z dobroczynnej dłoni;
Dotknięte świeżą stopą, doliny i góry
Niech się odzieją w rubin, złoto i lazury;
I sprzyjając troskliwym żądzom gospodarzy,
Dostarcz kwiatu do wieńców, darni do ołtarzy.
Ta rola obfitemi opłaci się plony,
Która dwakroć poznała pług, radło i brony,
Na której określonym bruzdami zagonie,
Stopa siewacza w pyle upulchnionym tonie.
Czy ją mlecznej pszenicy zdobić mają kłosy,
Czy na niej zaszeleści jęczmień złotowłosy,
Czyli miękki len jasne rozwinie błękity,
Albo proso zaszumi błyszczącemi kity,
Czy wznijdzie żółty rzepak, czyli bób kosmaty,
Albo gryka śnieżnemi woniejąca kwiaty,
Czyli pnący się z lipkiem gronem chmiel po tyce,
Lub w strączku grzechoczący groch pokrewny wyce,
Powracaj z ranną zorzą, powracaj wieczorem,
Walczyć na sprutej grzędzie, z twardych brył uporem.
Kiedy zioła i trawy ranna poi rosa,
I błękitne spod chmury zabłysną niebiosa,
Wtedy ssie wilgoć bryła spiekła od gorąca,
I wtenczas niech ją brona zębata roztrąca.
Wtedy wypleniaj chwasty na zboża zawzięte,
Targaj perze grabiami, i rwij włókna kręte,
Wycinaj najeżone kolcem ostu krzaki,
Podły łopian, zaczepny rzep, liche bodłaki;
Niszcz wysmukle bylice, sięgaj do korzeni,
Gnęb i szczaw, który rolą jałową rumieni.
Nie spuszczaj się na lemiesz, bez ostrej motyki
Nie ustąpią te groźne zboża najezdniki;
Zniosą lekką obrazę, schylą się na rolą,
I wtłoczyć się pod skibę pługowi dozwolą.
Lecz skoro ich żelazo w zarodzie nie przytnie,
Uparty ród, na klęskę pól twoich zakwitnie;
Rozkrzewi się i zgnębi pożywne nasiona.
Tak – podłych tworów wszędzie jedne są znamiona.
Prześladuj, póki drobnych plemion nie rozsieją.
Niech w kwiecie wieku bez litości na zagonie mdleją.
A gdy je słońce przejmie, nie żałuj mozoły,
Składaj w stosy, pal ogniem, rozrzucaj popioły. -
Któż zliczy mnogi szereg natrętnych rodzajów?
Czasem paproć z sąsiednich przywędruje gajów,
Jeżówka zbrojne kolcem prątki porozpina,
I wysnuje się groszków kwiecista rodzina;
Zagoszczą w twoich polach ognik i rumianki,
I bławatek od żeńców zrywany na wianki,
Mak senny, i rozwity powój po zagonie,
I kąkól co różowym wstydem w kwiecie płonie,
A czarnych ziarn w łupinie zawiązuje krocie,
Które do białych pszenic wmiesza przy omłocie.