Zima koloru turkusu - ebook
Zima koloru turkusu - ebook
Druga część cyklu o Emely i Elyasie, parze studiujących w Berlinie dwudziestoparolatków, którzy – choć prowadzą usiane towarzyskimi i rodzinnymi przygodami życie – tęsknią za prawdziwą miłością.
Emely jest kompletnie zdezorientowana. Dlaczego Elyas, mężczyzna o turkusowych oczach, zniknął właśnie wtedy, gdy zdecydowała się mu zaufać? Na szczęście wciąż może liczyć na swojego tajemniczego, internetowego wielbiciela... Ale czy w końcu dojdzie do ich spotkania? Ciąg dalszy akademickiego romansu o tym, czy warto dawać drugą szansę trudnej miłości.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8008-145-1 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Za dużo alkoholu, za mało Emely
Dwie godziny później całkowicie pijana siedziałam w salonie na sofie obok Freddy’ego Krügera. „Siedziałam” nie jest być może najtrafniejszym określeniem, o wiele lepiej pasowałoby: „zwisałam jak zużyta ścierka”.
O moim nowym koledze ubranym w sweter w czerwono-czarne paski nie wiedziałam za wiele. W zasadzie tylko tyle, że przebrał się za Freddy’ego Krügera i wyglądał tak samo żałośnie jak ja. Zauważyłam go wcześniej i bez pytania usiadłam obok niego. Nędza przyciąga nędzę. Rozumieliśmy się wybornie. W moim pijanym umyśle wykluła się już nawet teoria, że jesteśmy rodzeństwem, które rozdzielono zaraz po narodzinach.
– Chsesz jesze łyka? – zapytał mnie bełkotliwym głosem mój nowy brat i wyciągnął w moją stronę butelkę.
Przyjęłam ją z wdzięcznością.
– To duszo lepszeniszte plastikowe kubki. – Przyłożyłam butelkę do ust i wlałam w siebie łyk gorzkiego płynu. Wykrzywiłam twarz.
– Tagjest – odpowiedział i skinął głową.
– Helloł Freddy?
– Ja nie mamna imię Freddy.
– Ajak?
– Szeff.
– Szeff? – zapytałam.
– Nieee… Tszeff. Od Tszefreja.
– Ach… Jeff.
– Właśnie – powiedział. – Aty?
– Mamna imię Emmely.
– Czeźdź Emely – powiedział i wyciągnął w moją stronę dłoń.
Zachichotałam, bo przecież cały czas siedzieliśmy obok siebie. Mimo to przyjęłam dłoń i mocno nią potrząsnęłam. Potem oddałam mu butelkę.
– O so właźdźiwie cdźiałaź mnie zapytać? – wrócił do tematu mojej prośby.
Zaczęłam przeszukiwać zwoje mózgowe – co zajęło mi mniej więcej cztery minuty – i w końcu sobie przypomniałam.
– Ahaaa – powiedziałam. – Cdźiałam wiedzieć, dladżego pijeż.
Opuścił głowę i potrząsnął głową.
– Moja dziewdżyna ze mną zerwała.
– Ooo, przygra hiztoria.
– Taaa, puździła zie z facetem w mazdze z Krzyku.
– To naprawdę smutne… Sdraszne. Nabrawdę sdraszne.
– Było jeżdże gorzej!
– Jeżdże?
– Tak. To nie był orygi… orygi… prawdziwy facet w masce z Krzyku.
– Cholera – powiedziałam i zachichotałam.
On też się roześmiał.
– No właźnie – odpowiedział. – Chodźiaż to wdzale nie jezd śmieżne.
– Rozumiem.
– Powiedziałem mu, że ma drzymadź łapy z daleka od mojej dziewdżyny, ale on zie tylgo uźmiechnął. – Głowa opadała mu coraz niżej. Pogłaskałam go po nodze. – I przy tym wrzyzdkim mam jeżdże jeden problem.
– Jeszcze jeden? – O matko, ten to dopiero miał życie.
– Tag, tamen facet – powiedział i wyciągnął rękę. – Myźlę, że on na mnie leci.
Powędrowałam spojrzeniem za jego dłonią i mój wzrok spoczął na Elyasie, który stał ze skrzyżowanymi rękami po przeciwnej stronie pomieszczenia, miejmy nadzieję, że poza zasięgiem naszych głosów, i przyglądał się nam ze złością. Kiedy zrozumiałam, że Freddy interpretuje spojrzenia Elyasa jako homoseksualne awanse, zakrztusiłam się i przez chwilę myślałam, że uduszę się ze śmiechu. Dopiero kilka minut później byłam w stanie mu odpowiedzieć.
– Nieeee, to jezd Elyas – powiedziałam i otarłam łzę z kącika oka.
– Znaż go?
– Taaa. Cierpi, bo nazwałam go dupkiem.
– Dladżego to zrobiłaź?
– Bo zie w nim kompletnie zakochałam, a on chdze mnie tylgo zadziągnądź do łóżga.
– To nieładnie – powiedział.
Pokiwałam głową. To bardzo nieładnie. Bardzo, bardzo nieładnie.
– A dladżego on tam przez dzały dżas stoi?
– Nie mam pojędźia.
Westchnęłam ciężko i na chwilę zapadło milczenie.
– Wież, dzo myźlę? – zapytał.
– Nie.
– Że tkwimy po uży w gównie.
– Maż radzję. – I oboje, nie wiadomo dlaczego, uśmiechnęliśmy się szeroko. – Podaj – powiedziałam i trąciłam go, by wręczył mi butelkę.
– Maż…
– Dzięgi. – Wypiłam łyk i znów wykrzywiłam twarz. Ktoś taki jak ja, kto tylko od czasu do czasu pił alkohol, musiał się przyzwyczaić do konsumpcji wódki na czysto. Co za ohyda!
– I wież dzo jeżdże? – zapytałam.
– Nieee.
– Nie mam pojędźia, co teraz zrobić. Alex i Seba… Sebasz… Basti na pewno już pojechali.
– Kto to jezd Alex i Seba-Sebasz-Basti? To jakiź obdzokrajowiec?
– Niee, psycholog.
– Aha, a kim oni są?
– Jadowitym karłem i jego cholernym, perfegdzyjnym chłobakiem.
– Rozumiem. A dzo zrobisz, zkoro nie wiesz, dokąd maż teraz iźdź?
– Właźnie nie wiem. Chyba zoztanę tu i będę dalej pidź.
– Bzdura, pójdzież domnie! – powiedział.
– Kdo to jest Domnie?
– No ja.
– Myźlałam, że maż na imię Jeff?
– Tag, chodzi o to, że maż iźdź do mojego domu – odpowiedział i zrozumiałam go tylko dzięki silnemu akcentowi na „domu”.
– Ahaaa. Mieżgasz gdzieś blizko?
– Tag, zaraz za rogiem.
– To suber.
– Ale teraz jeżdże trochę wypijemy, zgoda?
– Tag, trzeba zaladź tego robaka.
– Dobry pomysł.
– Wiesz dzo? – zapytał.
– Nieee.
– Można z tobą fajnie pogadadź, Elfriede.
– Emely – powiedziałam.
– Przedzież wiem!
– Z tobą też, Freddy!
– Dzszef!
– Szef?
– Nieee, Tszchef!
– No tag.
– Na zdrowie – powiedziałam i z niepokojem patrzyłam, jak gwałtownie zmniejsza się ilość płynu w butelce. – Hej, zoztaw mi łyka! – Wyciągnęłam rękę w jego kierunku.
– Puzta.
– Jag to pusta?
– Wypita – powiedział.
– Więdz przynieź nową!
– Teraz twoja kolej.
– O nieeee.
– Tag.
Westchnęłam. Miałam niejasne przeczucie, że to oznacza, że muszę wstać. Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej dochodziłam do wniosku, że to przeczucie mnie nie myli. Czy nie mogłam liczyć na taryfę ulgową? Cicho mrucząc z niezadowolenia, podjęłam próbę wcielenia swojego planu w życie. Oparłam się o nogę Freddy’ego i spionizowałam się. Ledwie to zrobiłam, zarzuciło mną lekko w lewo, lekko w prawo, lekko do przodu i lekko do tyłu.
Bycie pijanym było jak wyglądanie przez okno szybkiego pociągu. Wszystko wkoło mnie się przesuwało. Kiedy udało mi się zawiesić wzrok na czymś z otoczenia, to coś już dawno znajdowało się za moimi plecami. Upojenie alkoholowe miało tylko jedną przewagę nad podróżowaniem ekspresem – było o wiele zabawniejsze. Zachichotałam, kiedy dzięki oparciu sofy udało mi się złapać równowagę i mniej więcej stabilnie stanąć na nogach. Wycelowałam palec we Freddy’ego.
– Nigdzie nie idź, zoztań tu ładnie, zrozumiano?
– Słowo hardzerza – powiedział i w geście przysięgi chciał położyć dłoń na piersi, ale trafił w ramię.
Zaliczyłam mu to przyrzeczenie, powiedziałam „dobrze” i ruszyłam chwiejnym krokiem w kierunku drzwi. Elyas stał bardzo blisko nich. Ze złością przyglądał się mojemu pijanemu spacerowi, ale ani o centymetr nie ruszył się z miejsca. Przez chwilę zawahałam się, bo zobaczyłam dwóch Elyasów. Czyżby był to jego dotąd nieznany brat–bliźniak? A może złudzenie optyczne wynikające z mojej podróży pociągiem? Nie byłam pewna. Widziałam dwóch Elyasów, którzy opierali się o ścianę i ponuro spoglądali w moją stronę, co było nawet słodkie. Bez namysłu stanęłam obok jednego z nich i lekko szturchnęłam go łokciem. Zachichotałam. On natomiast wciąż tępo patrzył przed siebie. Skrzyżowałam ręce na piersiach i zaczęłam przedrzeźniać jego wściekłą minę. Freddy, który przyglądał się tej scenie z oddali, podobnie jak ja miał problem z zachowaniem powagi. Tylko mina Elyasa była jak odlana z żelaza, co jeszcze bardziej mnie śmieszyło.
– Ty w ogóle nie umierz zie bawić! – powiedziałam, ale on nie zareagował.
– Nie szłaś po dzoś do pidźia? – zawołał Freddy.
Moje usta uformowały się w literę „O”.
– Zgadza zie! – Oderwałam się od ściany i natychmiast się zachwiałam. Udało mi się jeszcze dotrzeć do ramy drzwi, o którą zdołałam się oprzeć, i zatoczyłam się w stronę mojego celu. Ramieniem wciąż zaczepiałam o ścianę korytarza i dziwiłam się, że przejście jest takie wąskie. Nie można było się w nim zmieścić!
Po pięciu minutach byłam już wszędzie, tylko nie tam, dokąd chciałam trafić. Gdzie ta kuchnia?
Kilka razy przystawałam, żeby się rozejrzeć, aż w końcu zaczęłam orientować się za pomocą alkoholowych zwłok, które leżały na ziemi i odsypiały upojenie. I rzeczywiście: im ciaśniej leżeli, tym bliżej było do kuchni. Dotarłam tam i skonstatowałam, że jest pusta. Na moje nieszczęście, drzwi do kuchni były jeszcze węższe niż korytarz. Z kolejnym siniakiem na koncie pokonałam jednak i tę przeszkodę, a następnie pożeglowałam w kierunku resztek alkoholu.
Wszystkie butelki, które brałam do ręki, były kompletnie opróżnione. Kto to wszystko, do cholery, wypił?!
Kontynuowałam poszukiwania i przez przypadek potrąciłam jedną z butelek, która z hałasem potoczyła się po podłodze.
– Ups – zachichotałam.
– Myślę, że dość już wypiłaś. – Za moimi plecami nagle odezwał się poważny głos.
Mój ukochany głos.
– Tag myźlisz? A ja nie! – Chwyciłam kolejną butelkę, w której na szczęście było jeszcze trochę jakiejś bliżej nieokreślonej zawartości. Przyjrzałam się jej krytycznie.
– Co to ma być, Emely? – Elyas nachylił się i wyjął mi z dłoni butelkę.
– Ooojjj – powiedziałam i odwróciłam się w jego stronę. Jednak kiedy zajrzałam w jego oczy, umilkłam.
– Dlaczego doprowadzasz się do takiego stanu?
„To przez ciebie”.
Wzruszyłam ramionami.
– Dość tego, zawiozę cię teraz do domu. – Odstawił butelkę na regał.
– Ale ja chdzę tu jeżdże chwile zostać.
– Już dość się nabawiłaś, a teraz czas do domu, Emely.
Zrobiłam minę kota ze Shreka.
– Jezdeś na mnie zły?
– Tak, i to nawet bardzo – powiedział. Jego głos brzmiał spokojnie, co najbardziej mnie przerażało.
– Ale ja nie chdzę, żebyź był na mnie zły.
– Mogłaś się nad tym wcześniej zastanowić.
– Przebraszam. – Nachyliłam się i pozwoliłam twarzy opaść na jego klatkę piersiową. Chciałam go mocno przytulić. On nie może się na mnie gniewać. On powinien mnie kochać tak bardzo, jak ja go kochałam.
Elyas zawahał się przez chwilę, a potem chwycił mnie za ramiona i odsunął od siebie. Jego spojrzenie zdusiło w zarodku mój pomysł na potencjalne drugie podejście.
– Chodź już – powiedział.
– A co z Freddym?
– A co ma z nim być?
– Mużę sie z nim jeżdże pożegnadź.
– Emely – zaczął i na chwilę zamknął oczy. – Jestem naprawdę wściekły, a do tego bardzo zazdrosny. Nie przeginaj.
– Jezdeź zazdrosny o Freddy’ego? – Czy ja się przesłyszałam? To jakby słoń był zazdrosny o ludzką twarz. Zaczęłam się śmiać i klepnęłam Elyasa w ramię. On naprawdę potrafił być dowcipny.
– Nie wiem, co w tym śmiesznego – powiedział. – Pozwalasz jakiemuś obcemu facetowi podejść do siebie bliżej niż mnie.
– Ale to właźnie ty mnie od siebie odzunąłeś – powiedziałam, unosząc palec wskazujący.
– Tak, bo nie chcę, żebyś się do mnie przytulała tylko dlatego, że jesteś pijana.
Uśmiechnęłam się do niego szeroko.
– Dżazami jezdeź tagi słodki.
Westchnął.
– A ja czasami mam ochotę cię zabić.
– Ha! Ja ciebie częździej, możemy zie założydź.
Elyas powoli pokręcił głową.
– Skoro tak mówisz. A teraz pożegnamy się i pojedziemy.
– Alex już pojechała, prawda? – zapytałam i lekko się skuliłam. W żadnym razie nie mogłam wpaść na nią tego wieczoru. Ona nie była jadowitym karłem, ale małym, złym trollem!
– Tak, już dawno temu. Chyba trochę pokłóciła się z Sebastianem.
– Och, och. – Spojrzałam na Elyasa zaokrąglonymi oczami.
– A co? Masz z tym coś wspólnego?
– Może… trożedżkę?
– Mogę się domyślić, dlaczego – powiedział. – Zmyła ci głowę tak samo jak mnie, prawda?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki