- W empik go
Zima w Małej Przytulnej - ebook
Zima w Małej Przytulnej - ebook
Mroźna zima okryła Małą Przytulną puszystą śnieżną pierzynką. Na choince przed domem Gabrysi, która rozświetla ogród przez cały rok, zawisły kolorowe pierniczki, a do zielarni pod starym dębem zawitali zagraniczni goście, którzy zostaną dłużej, niż ktokolwiek się tego spodziewał. Chciałoby się powiedzieć, że na ulicach miasteczka można będzie usłyszeć język Balzaca, jednak on chyba nie używał tak niecenzuralnych słów...
Mimo zimowej aury w sercach mieszkańców Małej Przytulnej panuje wiosna. Nic więc dziwnego, że wokół bujnie rozkwita miłość, która nie zna ograniczeń i rozbłyśnie dla niektórych niczym wyczekiwana pierwsza gwiazdka. Kto zdobędzie względy francuskiego arystokraty? Czy Balbina nauczy się korzystać ze swojego prezentu świątecznego? I czy koza, należąca do zakochanego (a jakże!) aptekarza, w końcu przemówi ludzkim głosem?
Magdalena Witkiewicz ponownie przenosi swoich czytelników do świata, w którym przyjaźń i miłość są najważniejsze, a jeśli wydawało wam się, że Mała Przytulna nie może być bardziej urokliwa, koniecznie wybierzcie się do niej wtedy, kiedy pachnie cynamonem, pomarańczą i goździkami.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8364-022-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gabrysia – dziewczynka, nad wyraz inteligentna i sympatyczna, która zdobywa serca wszystkich, z którymi ma do czynienia. Uczy się w domu, a raczej wszędzie, i nie tylko z książek. Ma konia na biegunach, którego dostała w spadku po Marysi. Lubi gadać, milczeć trochę mniej, ale gdy ma odpowiednią osobę do towarzystwa w milczeniu, daje radę.
Laura – właścicielka perfumerii na rozstaju dróg, mama Gabrysi. Posiada niezwykłą zdolność ubierania ludzi w zapachy, aczkolwiek ostatnio ta zdolność szwankuje.
Adrian – Mąż Laury, zakochany w niej do szaleństwa fotograf. Przyjaciel Gabriela.
Gabriel – francuski artysta, malarz, fotografik, paryska miłość Laury i ojciec Gabrysi. Świętej pamięci, obecnie mało napędzający akcję, gdyż w postaci prochów został rozsypany (nielegalnie) pod całorocznie ustrojonym kolorowymi świątecznymi lampkami świerkiem.
Marysia – również świętej pamięci, zielarka. Jej prochy, dla odmiany, zostały nielegalnie rozsypane w miasteczku. Mogą znajdować się wszędzie, gdyż porwał je wiatr. Obiecała jednak, że nie będzie po śmierci nikogo straszyć i przyjdzie tylko, gdy będzie miała do powiedzenia coś ważnego. Na razie najwyraźniej nie ma, więc pojawia się tylko we wspomnieniach.
Tomek – student medycyny. Dziedzic pani Marysi, właściciel domu pod starym dębem, gdzie od pokoleń kobiety prowadziły zielarnię. Syn Jadwigi. Na razie nie udostępnia nikomu sauny i rzeczki, które znajdują się na jego posesji. Pewnie gdyby wiedział, że to tak istotne dla dobrostanu jego małej społeczności, zmieniłby zdanie.
Jadwiga – od niedawna dumna matka syna studenta. Znaczy matka od dziewiętnastu lat, ale od niedawna dumna. Właścicielka baru, czasem szumnie zwanego restauracją. Jak się później okaże, nie znosi kuchni francuskiej i w jej restauracji żadna żaba swojej nogi nie postawi ani żaden ślimak nie wystawi rogów, skuszony serem i kapustą.
Halina, Balbina, Malwina – przez lata nierozłączne panie bibliotekarki w wieku już zdecydowanie nieprodukcyjnym. Można by powiedzieć, że staruszki, aczkolwiek istniałaby obawa, że słysząc to, obraziłyby się śmiertelnie. Do pewnego momentu należałoby je rozpatrywać wyłącznie razem, niczym boskie trio, ale od jakieś czasu każda nieco skręciła w swoją stronę i zaczęła żyć własnym życiem. Wreszcie!
Balbina – siwa, aczkolwiek duchem bardzo młoda wielbicielka technologii i gadżetów i radząca sobie z tym całkiem dobrze niewiasta. Wieczorami rozmawiająca z… doczytajcie do końca! Kiedyś chorowała, co trzymała w tajemnicy, i teraz stara się cieszyć życiem. Cztery dni młodsza od Malwiny, co podkreśla na każdym kroku.
Malwina – właścicielka pięknych rudych loków, niekoniecznie prawdziwych, za które słono płaci, ale za każdym razem ma poczucie, że dobrze wydaje pieniądze. Ukochana Anatola, żyjąca z nim na kocią łapę i prowadząca się zdecydowanie niestosownie. Szczególnie według Haliny.
Halina – brunetka, najwyższa z pań bibliotekarek, dlatego sięga półek nad Mickiewiczem i Słowackim. Zwykle ma niezadowoloną minę. Według Gabrysi krzywiła się jako dziecko i tak jej po prostu zostało. Na pierwszy rzut oka niezbyt sympatyczna, może na drugi i na trzeci również, ale Gabrysia liczy, że w życiu, jak i w literaturze ten niezbyt sympatyczny bohater musi doświadczyć głębokiej przemiany. Zobaczymy, może się uda.
Anatol – złoty człowiek, niemąż Malwiny. Również lubi się źle i niestosownie prowadzać, poza tym lubi pogrzeby, ale na szczęście w miasteczku ich nie ma zbyt wielu.
Człowiek gburowaty – mężczyzna pracujący w punkcie pocztowym, stary jak trzy bibliotekarki razem wzięte. W zasadzie niewiele można o nim powiedzieć, ponieważ z reguły jest milczący, aczkolwiek nie wykluczamy tego, iż się w końcu rozkręci (oby!). Na początku nie znamy jego imienia, ale jest szansa, że do końca tej opowieści nam je zdradzi. Jak to zwykle w opowieściach bywa, postać charakterna często domaga się uwagi autora i stara się wyjść na pierwszy plan. To się nie uda, ale namiesza niektórym w życiu. I w sercu też. Chyba…
Ksawery – aptekarz, który chciałby się już ustatkować. I nawet się na to zanosi. Posiadacz kozy, która zżera wszystko, nawet pole marihuany. Lubi rozmawiać o hodowli pleśni i o wyższości penicylin nad cefalosporynami. I wygląda na to, iż będzie miał z kim te dywagacje prowadzić, choć nie od razu.
Dominika – na początku prawie nic o niej nie wiemy, więc nie będziemy jej przedstawiać. Powiemy tylko tyle, że jest to młoda lekarka wynajmująca mieszkanie od Malwinki, bo staruszka wyprowadziła się do Anatola po to, by się źle prowadzać. Dodajmy tylko, że pani doktor również lubi rozmawiać o cefalosporynach.
Bogusia – kobieta mieszkająca pod lasem, która się pojawia od pewnego czasu, ale chyba czeka na swoją historię. Może kiedyś ją opowiem…
Jan – uliczny grajek, połączony dziwnymi splątanymi losami z zaginionym mężem Halinki. Jednak ta zdążyła się już do tego przyzwyczaić i na swój sposób go polubić. Kocha chodzić do lekarza, nie przeszkadza mu to, iż tenże ma gabinet na trzecim piętrze, gdyż Jan mimo słusznego wieku jest w doskonałej formie.
Heniek – zaginiony mąż Halinki i ukochany Jana. Nie pojawi się w tej opowieści, gdyż zaginął bezpowrotnie. Będzie obecny jedynie we wspomnieniach.
Wiktor – psychoterapeuta, który kiedyś był księdzem, ale się zakochał i musiał zrezygnować ze stanu duchownego. Jednak mieszkańcom to zupełnie nie przeszkadza. Spowiedź zamienili na psychoterapię (byle nikt się nie dowiedział o ich grzeszkach), a kazania na wykłady psychologiczne, które odbywają się w kościele, gdyż nikt nie śmiał jeszcze zabrać byłemu proboszczowi do niego kluczy.
Marta – żona Wiktora.
Paweł Maryński – doktor, którego nikt nie lubi, jednakże on sam uważa, że jest od leczenia, a nie od lubienia i osiąga w tym całkiem niezłe efekty. Oczywiście jak każdy mało pozytywny bohater skrywa w sobie nieoczywistą tajemnicę i z pewnością nas zaskoczy. Być może nawet pozytywnie.
Klara – siostra Balbinki, mieszkająca w Niemczech żona Michaela, prawie prawdziwego Niemca z Bawarii (jego babcia była Polką), kochającego Bratwurst, piwo i Kartoffelsalat.
Sebastian Zawada – mężczyzna lubiący chodzić nad rzekę i zbierać grzyby. I na razie tyle. Nie będę psuć wam lektury.
Maja Zawada – kobieta nielubiąca chodzić nad rzekę i zbierać grzybów. Żona Sebastiana.1. GABRYSIA
We Włoszech zamiast postawnego mężczyzny z brodą, ubranego w czerwony strój, w święta odwiedza dzieci z prezentami La Befana! Jest to niezbyt urodziwa (a to i tak za mało powiedziane) złośliwa wróżka o wyglądzie wiedźmy z haczykowatym nosem. Ubrana jest w postrzępiony i niesamowicie brudny strój. Na głowie ma zawiązany szal lub chustkę. Jej okropny wygląd można jednak jakoś przeżyć, bo La Befana w noc z piątego na szóstego stycznia, w święto Trzech Króli, przynosi wspaniałe prezenty. Ale wyłącznie grzecznym dzieciom! I równie grzecznym dorosłym. Ci bardziej niesubordynowani mogą liczyć wyłącznie na podarunki w postaci węgla, popiołu, cebuli albo czosnku.
***
Zima zaczęła się w Małej Przytulnej bardzo szybko i dość gwałtownie, jakby sama nie mogła się doczekać tej wspaniałej chwili, w której cały ziemski nieporządek zostanie przykryty puszystą, lekką białą pierzynką. Pierwszy śnieg spadł już na początku listopada, co zdecydowanie wzbudziło zachwyt Gabrysi, która w najbardziej kolorowym swetrze na świecie i jeszcze bardziej kolorowej czapce stała tuż przed perfumerią na rozstaju dróg i próbowała łapać językiem zmrożone płatki.
– Ten śnieg smakuje jak lody! To są lody waniliowe, moje ulubione – mruczała w zachwycie. – A te to cytrynowe. Mniam. I pistacjowe!
Gabrysia nie jadła wprawdzie nigdy pistacjowych lodów, ale nazwa jej się podobała i przyrzekła sobie, że gdy tylko będzie miała okazję, z pewnością ich spróbuje. Może pani Jadwiga umie wyczarować takie lody? Tylko skąd wziąć pistacje? Chyba ich nie widziała w ogrodzie babci Marysi. Chociaż tam chyba rosło wszystko, to może i pistacje się znajdą. Będzie musiała zapytać Tomka.
Dziewczynka głośno westchnęła. Tęskniła za spotkaniami z Tomkiem, tęskniła za rozmowami z Marysią, tęskniła za czasem, który był jeszcze tak niedawno. Wtedy nie zdawała sobie sprawy, że była najszczęśliwsza na świecie, a przecież była! Kiedy myślała sobie o tym, jak wygląda szczęście, wspominała, gdy siedzieli wspólnie z Marysią i Tomkiem w ogromnej kuchni, pili lemoniadę z wysokich szklanek i śmiali się wniebogłosy! Jakie to było wspaniałe!
***
– Co to znaczy śmiać się wniebogłosy? – zapytała kiedyś Marysię Gabrysia.
Siedziały wtedy we dwie przy kuchennym stole w domu staruszki i dziewczynka czytała na głos książkę, którą właśnie wypożyczyła z biblioteki. Średnio jej się podobała, ale zauważyła, że Marysia słucha z zainteresowaniem, więc nie dała nic po sobie poznać i cierpliwie przewracała stronę za stroną.
– Śmiać się wniebogłosy? To znaczy, że śmiać się tak głośno, że nawet wszyscy święci w niebie cię usłyszą! – stwierdziła radośnie.
– A ci, którzy nie są świętymi? Nie będą tego słyszeli? – dziwiła się Gabrysia. – Przecież do nieba nie dostają się tylko święci.
– Tym bardziej! – powiedziała poważnie pani Marysia. – Żeby ci zwyczajni śmiertelnicy usłyszeli, trzeba się śmiać jeszcze głośniej!
– Jeszcze głośniej niż wniebogłosy? Czyli jak ktoś się śmieje tak głośno, to słyszą go wszyscy, którzy umarli?
– Dokładnie tak. Przynajmniej tak sądzę, chociaż pewności mieć nie mogę, przecież nigdy nie byłam w niebie.
– Myślisz, Marysiu, że im jest wtedy fajnie? Nie przeszkadza im ten śmiech, że jest za głośno? Czasem jak ja się głośno śmieję, to moja mama się denerwuje.
– Pewnie, że jest im fajnie! – Uśmiechnęła się. – I absolutnie im to nie przeszkadza! Wtedy wspominają wszystkie cudowne chwile, jakie były, kiedy jeszcze mieszkali na ziemi i mogli słuchać takiego ziemskiego śmiechu na co dzień!
– Nie podoba mi się to niebo. – Gabrysia pokręciła głową. – Zupełnie mi się nie podoba. – Skrzywiła się.
– Dlaczego? – zdziwiła się pani Marysia.
– Bo tam się nikt nie śmieje. – Dziewczynka wzruszyła ramionami. – Muszą podsłuchiwać nas tutaj, na ziemi.
– Ależ śmieją się! Tylko tam jest inny, niebiański śmiech. – Pani Maria naprawdę starała się dorównać dziewczynce w różnorakich dywagacjach, ale bywało ciężko. – Tam chyba cały czas słychać śmiech… Wszyscy są zadowoleni… Przecież to niebo. Każdy chce tam iść.
– Nieprawda! Ja nie chcę – burknęła. – Przynajmniej nie teraz.
– I bardzo słusznie, Gabryniu. Teraz nie jest odpowiedni moment, całe życie przed tobą.
– A czym, Marysiu, różni się śmiech niebiański od ziemskiego? – dociekała dalej Gabriela.
– Tego nie wiem. Ale kiedyś się przekonam. Pewnie już bliżej niż dalej… – Zamyśliła się.
– A wtedy, Marysiu, przyśnisz mi się i wszystko opowiesz. Dobrze? Chciałabym, żebyś mi się śniła codziennie. – Gabrysia przytuliła pomarszczoną dłoń przyjaciółki do swojego miękkiego policzka. – Możemy to jakoś załatwić już teraz? Żebym była spokojna?
– Codziennie to nie dam rady – zaprotestowała staruszka.
– Dlaczego? – Gabrysia zmarszczyła swój piegowaty nosek.
– Bo takie schodzenie na ziemię i wchodzenie z powrotem do nieba musi być bardzo męczące. Jest zapewne gorsze niż wspinanie się do gabinetu doktora Maryńskiego.
– Męczące? Ja myślałam, że w niebie to już nic człowieka nie męczy… Ale obiecaj chociaż, że będziesz przychodzić, jak będziesz miała mi coś ważnego do powiedzenia.
– Dobrze. – Marysia uśmiechnęła się czule. – Jesteśmy umówione. Jak będzie coś ważnego, przyjdę i przyśnię ci się w nocy. Nie będziesz się bała?
– Ciebie, Marysiu? No co ty. Dlaczego miałabym się ciebie bać?
– No to jesteśmy umówione. Jak będę miała jakieś ważne sprawy, to zejdę do ciebie z tego nieba.
– To dobrze. – Dziewczynka odetchnęła z ulgą. – Na przykład bardzo ważną informacją będzie ta, czym się różni śmiech ziemski od niebiańskiego. Szalenie mnie to interesuje.
– Oczywiście – zgodziła się pani Marysia z całą powagą, na jaką było ją stać. – Jak tylko się tego dowiem, przyjdę ci powiedzieć. Tylko, Gabrysiu, ja się na razie jeszcze nie wybieram na tamten świat, więc będziesz musiała trochę poczekać.
Gabrysia przewróciła oczami.
– Przecież ja chętnie poczekam, najlepiej jak najdłużej. Ale to kiedyś nastąpi, prawda? Jak to się mówi, jest to nie-unik-nio-ne.
– Wiem, kochanie. Masz rację. A kiedy to już nastąpi, to musisz tylko pamiętać o jednym… To z kolei ty musisz mi obiecać.
– Co?
– Kiedy mnie już tutaj, na ziemi, nie będzie, musisz jak najczęściej śmiać się wniebogłosy, bym ja to na pewno usłyszała. Bo nigdy nie byłam święta, więc będziesz musiała to robić często i głośno. Obiecujesz?
– Obiecuję – ochoczo zgodziła się Gabrysia. – Ale z czego tu się śmiać, jak ciebie nie będzie ze mną?
– Z życia, Gabrysiu, z życia. – Uśmiechnęła się. – Jest tyle cudownych powodów, by się śmiać!
– No może coś wymyślę… Specjalnie dla ciebie – westchnęła. – Ale nie obiecuję, że będzie łatwo.
***
Gabrysia często wracała myślami do tamtej rozmowy. Wtedy robiło jej się smutno, ale zaraz potem przypominała sobie, dlaczego powinna się śmiać. I starała się to robić jak najczęściej i jak najgłośniej, żeby Marysia ją usłyszała.
Wpatrywała się w niebo i zastanawiała się, dlaczego przyjaciółka jeszcze nigdy jej się nie przyśniła. Może nie miała jej nic ważnego do powiedzenia? A może nie dowiedziała się jeszcze, czym się różni ten ziemski śmiech od niebiańskiego? Może niczym? A może różni się tak bardzo, że nawet nie da się tego opisać? Bo z pewnością nie był on durnym rechotem. Niekiedy Gabrysia słyszała, jak ktoś się tak śmieje. Nie lubiła tego i wtedy całą sobą miała nadzieję, że Marysia i Gabriel, jej tata, tego nie słyszą.
O właśnie, Gabriel! Przez chwilę zastanawiała się, czy na świerku rosnącym przed domem, pod którym rozsypali całkiem niedawno prochy ojca (w tajemnicy i zupełnie nielegalnie), zawiesić kolorowy szalik. Ta choinka, zawsze, nawet latem, owinięta świecącymi lampkami, uosabiała przecież jej ojca, więc mogłoby mu przecież być zimno. Stwierdziła jednak, że byłoby zdecydowanie głupotą zawieszać szalik na drzewie, kiedy padało. Ten śnieg bardzo szybko topniał i szalik natychmiast stałby się mokry, więc świerkowi, w sensie Gabrielowi, mogłoby być nieprzyjemnie. Tak, zawieszenie szalika byłoby największym idiotyzmem wszech czasów.
Stanęła obok drzewka i delikatnie musnęła dłonią gałązkę. Uśmiechnęła się lekko (w żadnym razie nie durnie zarechotała), owinęła się mocniej szalikiem i dalej stała z twarzą skierowaną ku niebu, zamkniętymi oczami i wytkniętym mocno językiem, na który spadały płatki śniegu o takich smakach, jakie tylko mogła jej podpowiedzieć wyobraźnia. Teraz na przykład jej się wydawało, że na języku zatrzymał się płatek o smaku naleśników z malinowymi konfiturami. Była wręcz tego pewna! To musiał być znak od Marysi. Naleśniki z konfiturami zawsze robili w trudnych dniach. Marysia, Tomek i ona. Były najlepsze na świecie. Dziewczynka nie chciała otwierać oczu, by czar nie prysł.
Złapała delikatnie gałązkę świerku i mogłaby uznać, że jest całkiem szczęśliwa, gdyby nie fakt, że Tomek, jej najlepszy przyjaciel, wyjechał gdzieś daleko, by się uczyć, jak być lekarzem. Starała się zrozumieć to, że on po prostu wyjechał na studia, że to dla niego dobre, wiedziała, że kiedyś być może wróci, ale nic już nie było takie samo i Gabrysi było trudno się z tym pogodzić.
– Czy tak właśnie wygląda dorosłość? – zapytała poważnie Tomka tuż przed jego wyjazdem.
– Jak?
– Tak, że ludzie będą wciąż odchodzić, że wciąż będę musiała kogoś żegnać? Jak ktoś nie umrze, to wyjedzie, jak nie na długo, to na zawsze… – Wygięła usta w podkówkę.
Tomek spojrzał na Gabrysię uważnie. Była zdecydowanie zbyt mądra jak na swój wiek.
– Chyba tak po prostu jest, Gabrysiu. Ludzie pojawiają się w naszym życiu po coś, czasem zostają na dłużej, a czasem odchodzą.
– I nie wracają już nigdy?
– Czasem wracają, a czasem nie.
– To jest bardzo smutne. – Dziewczynce zaszkliły się oczy.
– Czy ja wiem… To chyba nie jest takie czarno-białe. Po prostu czasem jesteśmy sobie potrzebni na jakimś etapie życia, dużo się od siebie uczymy, a potem się rozstajemy. I nie jest to przykre, bardziej nostalgiczne. Zmiany są nieuniknione, ale dzięki nim możemy się rozwijać…
– Nie lubię, jak mi jest nostalgicznie – przerwała mu.
– Nostalgia to tęsknota za czymś, co było, a czasem nawet za marzeniami. Pewnie tęsknisz za panią Marysią, ale przecież nie chciałabyś o niej zapomnieć.
– Chciałabym, żeby tu była. Wtedy bym nie tęskniła. Jak ty wyjedziesz, też będę tęskniła. – Gabrysia mocno przytuliła przyjaciela. – Ale ty będziesz mnie odwiedzał, prawda? – Spojrzała na niego z nadzieją.
– Pewnie, przecież nie jadę na koniec świata.
– I Tomek, obiecaj mi, że z nami nie będzie tak, jak mówiłeś, że ludzie przychodzą, kiedy są nam potrzebni, i odchodzą, gdy już ich nie potrzebujemy… Ty nie odejdziesz, prawda? Bo zawsze mi będziesz potrzebny! Całe życie!