Zimowe zapomnienie - ebook
Zimowe zapomnienie - ebook
Najlepsze świąteczne Love Story!
Piotr Zetter, biznesmen o kamiennym sercu, partner aspirującej influencerki, z którą związał się z wygody i wyrachowania, w przedświątecznym okresie zaczyna kwestionować swoje życiowe wybory.
Wracając do domu nowo nabytym samochodem ulega wypadkowi, na skutek którego traci pamięć. Znika jego dotychczasowe życie, roszczeniowa partnerka, biznesowe układy. W ich miejscu pojawia się szpital w środku nicości i młoda lekarka z wielkimi niegdyś ambicjami. Życie obojga zmienia się w romantyczną komedię, jednak nie da się wymazać przeszłości i zacząć egzystować w bajce. Szczególnie, że Marita Monroe nie jest kobietą, która pozwoli wyrwać sobie tak dobrze sytuowanego i świetnie wyglądającego na ściankach partnera…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67867-40-5 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Hmm?
Nie chodzi o drobiazgowy research, szczegółowe oddanie procedur, w tym przypadku medycznych czy policyjnych, nie o wycyzelowany świat przedstawiony, dlatego więc moi bohaterowie robią coś, ale nie wiadomo dokładnie co, a akcja dzieje się gdzieś, lecz nie wiadomo, gdzie.
Mamy tu jednak wszystko to, co w takich książkach najważniejsze: zimę, święta w tle, emocje, ciepło, nadzieję i roziskrzoną światełkami (bądź zakopaną w zaspach w środku nicości…) atmosferę. Gdy intryga się zawiązuje, to już, już nam się wydaje, iż wiemy, jak to wszystko się skończy.
Czy aby na pewno…?
Czytajcie więc i bawcie się dobrze, pamiętając, by zmienić opony na zimowe! ;)Żałował, że nie poprosił o wymianę opon na zimowe. Komplet wiezie w bagażniku, bezużyteczny, a przecież bardzo by się teraz przydały.
Samochód ślizgał się niebezpiecznie na pośniegowym błocie, bo zamieć, którą gonił jeszcze przed kwadransem, przeszła w śnieg z deszczem. Nic nie zapowiada białych mikołajków, więc dzieciaki będą niepocieszone. Nie żeby specjalnie przejmował się dobrostanem dzieci, w końcu za nimi nie przepadał, ale gruba warstwa śniegu sprawiała, że znikały z pola widzenia i starsi mogli spokojnie porozmawiać o interesach.
A bliźnięta jego biznesowego partnera zawsze zasuwały na wysokim biegu i wysokim wolumenie. Do tego jego dom działał jak wielkie pudło rezonansowe, więc nawet jeśli bawiły się na antresoli, to i tak hałas przebijał się do gabinetu.
Powinni byli umówić się w biurze, obojętnie czy jego, czy Damiana, ale jakoś tak wyszło. To tylko formalności, ostatnie podpisy i fuzja wejdzie w życie. Nawet nie zaprosili prawników, bo obaj mieli już dosyć tych wielogodzinnych posiadówek rozbrzmiewających niezrozumiałym dla maluczkich żargonem.
A Damian wraz z rodziną za kilka godzin mają samolot na Seszele, Malediwy czy tam do innego Honolulu. Dobrze naoliwiona biznesowa machina mogła działać bez jednego z szefów, który co roku wybywał do ciepłych krajów na cały grudzień i wracał po sylwestrze, z akumulatorami naładowanymi na kolejny rok.
Piotr rzucił okiem na siedzenie pasażera, na którym leżały nabyte na stacji benzynowej maskotki dla córek Damiana. Nawet nie pamiętał, ile dziewczynki mają już lat. Trzy? Więcej, pięć. A może już siedem? Niezbyt wyszukany prezent, nie da się ukryć, ale Piotr pamiętał aż za dobrze, że im większe badziewie wręcza się dziecku, tym bardziej ono się cieszy.
Włączył wycieraczki na najszybsze zamiatanie szyby i pokręcił się w fotelu. Jeszcze nie przywykł do nowego profilowania, mimo że jechał już trzecią godzinę. Powinien się zatrzymać, odpocząć, zjeść hot-doga czy chociaż wypić kawę, ale czas naglił. No i GPS wyprowadził go na jakieś bezdroża, bo wybrał najkrótszą trasę, zamiast wygodniejszej przez drogi szybkiego ruchu. Chciał zaoszczędzić kilkadziesiąt kilometrów i autostradowy bilet.
Zaśmiał się pod nosem.
Stare nawyki jednak trudno wyplenić.
To przecież przez taką oszczędność się dorobił. Na początku kariery liczył każdy grosz, oglądał każdy banknot pod światło. Nie dojadał, odkładając na rozkręcenie interesu. Jeździł rowerem.
Mógł przecież wejść do salonu i wskazać palcem nową furę, było go na to stać. Ale nie, znalazł ten sam model z przejechaną jakąś setką kilometrów i dzięki temu wartością mniejszą o kilkadziesiąt tysięcy.
Kilka tysięcy odłożone tu, kilka tam, i pyk, jesteś milionerem! Tak mu powtarzał ojciec, który w czasach ustrojowych przemian nie wzbogacił się ani na sprzedaży kożuchów, ani fajek, ani na cinkciarstwie. Piotrek obiecał sobie, że nie zostanie takim drobnym cwaniaczkiem, że dorobi się na czymś tak spektakularnym, iż „Forbes” wciągnie go na listę najbogatszych Polaków.
Rozmarzył się.
W jego wizje wdarł się sygnał przychodzącego połączenia. Właśnie w chwili, kiedy miał sobie zwizualizować na tle białej drogi własną twarz na okładce.
Marita.
Zaklął pod nosem.
Kupując prezenty o niej nie pamiętał. Planował już jakiś czas temu wyskoczyć do jubilera, ale te niekończące się rozmowy biznesowe tak bardzo go wypompowywały, że za każdym razem, wracając do domu późną nocą, zapominał. O takich porach i tak wszystkie sklepy były zamknięte. No i czy Marita naprawdę potrzebuje kolejnych kolczyków albo pierścionka?
Oj tak, pierścionka potrzebowała, zaręczynowego, ale on nie był jeszcze gotowy na taką deklarację. Szczególnie, że oczekiwała od niego nie tylko zaobrączkowania, ale i założenia rodziny. A to na razie nie wchodziło w grę, przynajmniej do czasu znalezienia się na tej liście krezusów.
A do tego jeszcze trochę brakowało.
Odebrał połączenie.
– No gdzie ty jesteś, do cholery?
Subtelna jak zwykle.
W dupie! – miał ochotę odpowiedzieć, bo tak wyglądała okolica za szybą. Jak czarna dupa. Czy może biała, bo znowu zaczęło sypać śniegiem.
– Jadę już – rzucił zamiast tego, siląc się na neutralny ton. – Zajadę do Damiana, podpiszę, co trzeba i wpadam do domu się przebrać.
– Jak nie zdążymy, to…
– Zdążymy! – wszedł jej w słowo. – Ja się uszykuję w kwadrans. To tobie zajmuje to kilka godzin, więc lepiej już się zabierz za makijaż!
– Makijaż przyjedzie do mnie! – oburzyła się, bo przecież od czasu, gdy wybuchła jej influencerska kariera, nie malowała się sama. No i połowę makijażu miała wydziaraną na stałe na twarzy.
– No to idź robić kawę makijażystce, pamiętasz, co mówią w branży? Nie bądź suką dla maluczkich! A ja zjadę do domu przed ósmą i akurat zdążymy na dywan i ściankę.
Rozłączył się, nie czekając na odpowiedź.
Nie cierpiał tego celebryckiego pajacowiska, ale i tak znosił dzielnie pozowanie na ściankach i pokazywanie kamiennej twarzy reporterskim sępom. Ostatnimi czasy jednak miał na to coraz mniejszą ochotę.
Marita wybiła się niedawno, a była już sporo po trzydziestce. Zajęty swoimi sprawami nie bardzo śledził, jak buduje markę w internecie, jak wdzięczy się do telefonu, zachwalając kolejny kosmetyk czy nikomu tak naprawdę niepotrzebny gadżet. Ani się obejrzał, a już ciągała go po jakichś galach, pokazach mody, konwentach dobroczynnych i innych spędach ludzi znanych z tego, że są znani, choć tego nie cierpiał. Twierdziła, że są power couple i muszą pokazywać się razem. Piotr wzruszał tylko ramionami i z kamienną twarzą wpatrywał się w obiektywy paparazzich. Na zdjęciach robiło to osobliwie upiorne, ale i intrygujące wrażenie.
No i dziś musieli zdążyć na jakąś galę dobroczynną, na której z pewnością stawi się całe stado modelek i influencerek, więc i Marity Monroe nie może zabraknąć.
Naprawdę liczył na to, że jeśli kiedykolwiek dojdzie do ślubu, to ona przestanie się wydurniać i porzuci ten kretyński pseudonim.
Marita Zetter, przecież to dobrze brzmi. Dobrze by wyglądało na eleganckiej wizytówce, takiej jak z American Psycho. Tylko że on wcale nie czuł potrzeby, by się oświadczyć. Musi odpocząć. Od interesów, zgiełku stolicy, od niej. Wyobraził sobie, że Marita siedzi obok i swoim zwyczajem wtrąca się w to, jak on prowadzi.
Spojrzał raz jeszcze na fotel pasażera i poczuł, jak niewidzialne palce zaciskają się na jego krtani.
Wizytówki! Neseser!
KURWA!
Zostawił u tego Czecha wszystkie dokumenty! Aktówkę z papierami, portfelem, karty kredytowe, dowód, paszport!
Zawrócił gwałtownie na pustej, ciemnej szosie, usiłując użyć ręcznego, ale zapomniał, że to przecież automat. Auto wykręciło piruet i nawet napęd na cztery koła nie zapobiegł wpadnięciu w poślizg.
Gdy samochód w końcu się zatrzymał, o mało nie lądując w rowie, Piotr zaklął donośnie. Właściwie chyba klął i darł się cały czas, ale tego nie słyszał, bo przed oczyma ze strachu i wściekłości latały mu białe plamy. A może to śnieg, który znowu zaczął padać wielkimi płatami?
Oparł przedramiona na kierownicy i czoło na skrzyżowanych rękach. Serce waliło mu jak oszalałe. W tym wieku i przy tym poziomie stresu o zawał nietrudno.
Musi wrócić po neseser. I zadzwonić do Marity z informacją, że pójdzie na galę sama. Oraz do Damiana, że dziś niczego już nie zdążą podpisać.
No chyba że depnie na gaz. Albo zadzwoni do faceta od samochodu i poprosi go, by wyjechał mu naprzeciwko. Spotkają się za godzinkę. Zdąży ze wszystkim, może przecież podjechać z tymi papierami na lotnisko.
Wziął głęboki oddech i wyjechał na szosę. Jak długo stał na poboczu, usiłując się uspokoić, skoro szybę zdążyła przykryć warstwa śniegu? W świetle reflektorów jazda przez taką zamieć wyglądała jak wchodzenie w prędkość nadświetlną. Musiał łokciem zahaczyć o wajchę wycieraczek, bo nie chodziły.
Wcisnął gaz do dechy i włączył wycieraczki.
W snopach światła ukazał się wielki ciemny kształt na tyczkowatych nogach.
Piotr skręcił gwałtownie, po czym nadepnął na hamulec. Tyle że to nie był hamulec, bo automaty mają dwa pedały.
Nie wiadomo, kto zdziwił się bardziej: Piotr tym, że auto wyrwało do przodu i uderzyło w drzewo, czy jeleń, że tuż przed jego nosem przemknęła jakaś warcząca bestia.
Zanim Piotr stracił przytomność, pomyślał jeszcze, że szkoda samochodu, w końcu był prawie nieśmigany.
Majestatyczne zwierzę spokojnie przekroczyło jezdnię, zostawiając za sobą wrak. Z głośników samochodowego radia dobiegły ostatnie dźwięki Driving home for Christmas, po czym wszystko ucichło.Uśmiechnęła się po raz ostatni, pomachała wystudiowanym przed lustrem gestem i zeszła ze ścianki.
Co za dupek! Obiecał, że się nie spóźni! Musiała naprędce wymyślić jakąś historyjkę o nagłej niedyspozycji partnera i zapewnić, że Piotr Zetter wpłaci spory datek na fundację, żeby zrekompensować swoją nieobecność.
Violka Pas rzuciła jej kpiarskie spojrzenie, wieszając się sugestywnie na ramieniu młodszego faceta. To ich fotki pojawią się jako pierwsze w plotkarskich portalach. Marita nie mogła zrekompensować braku przystojniaka przy swoim boku choćby głębokim dekoltem, bo wyszła z założenia, że skoro to gala dobroczynna, to nie wypada świecić cyckami.
Chyba tylko ona jedna poczyniła takie założenie. Inne prawie nic na sobie nie miały, choć trwał środek zimy. Jej biała, długa suknia może i wyglądała elegancko, ale nic poza tym. Tę partyjkę przegrała.
Obwiniała za nieudany wieczór nieobecnego Piotra, choć przecież to nie on wybrał jej kreację. Miała jednak wrażenie, że gdy stała przy jego boku odstrzelona jak jakaś kuguarzyca, to cieszył się i chełpił tylko przez chwilę, a potem w domu urządzał sceny zazdrości.
Nie wiedziała, dlaczego inwestuje w związek z facetem, który mimo że przekroczył czterdziestkę, wciąż zachowuje się jak gówniarz. Może dlatego, iż zarabiał kupę szmalu i przy nim miała pewność, że gdy jej czas w mediach przeminie, starczy jej na waciki, pazurki i wychowanie dziecka. Chyba czas przedstawić mu plan z surogatką, no bo przecież Marita nie zamierzała pozwolić ciąży na nieodwracalne zdeformowanie ciała.
Teraz nie będzie o tym myśleć.
Może iść do toalety i nieco pogłębić ten dekolt? Albo zrobić rozcięcie, żeby było widać udo? Trochę szkoda kiecki za siedem koła, ale przecież i tak więcej jej nie założy.
W cekinowej kopertówce zawibrowała komórka.
Teraz mu nie nawrzuca, bo ze sceny rozlegał się taki łomot, że i tak nic by nie usłyszał. Jakaś nastoletnia gwiazdka wyginała się, śpiewając z playbacku. Jak jej tam było? Ach tak, Livonna. Nowe pokolenie nadchodzi, biegną już młodsze i zgrabniejsze, by zająć jej miejsce. Może jednak zajdzie w tę ciąże, wylansuje na nowo trend na późne macierzyństwo? A potem wypuści serię ubranek dla mamy i dzidzi. Desperacki krok, ale chyba nie miała do wyboru zbyt wielu innych ścieżek. Kobiety po czterdziestce stają się niewidzialne, choćby wlały w siebie hektolitry botoksu i osocza. Jeśli ktoś je po tym zauważy, to tylko po to, by się z nich nabijać. A jej do czterdziestki brakuje już tylko czterech lat.
Marita żyła w nieustannym rozdarciu pomiędzy starzeniem się z godnością i niestarzeniem się wcale. Ta pierwsza opcja niezbyt do niej przemawiała, bo przy tak ciemnych włosach siwizna wyglądała po prostu niechlujnie. Nie chciała iść w ślady tej aktoreczki czy tamtej prezenterki, które obnosiły się z siwizną, dopóki nie porobiły im się bruzdy na czole. Teraz wyglądają po prostu jak stare baby, co tu kryć. Maritę z tej drużyny na razie wykluczały świetne geny meksykańskiego ojca. Latynosi naprawdę wolniej się starzeją. Do tego dobry makijaż, najdroższe kosmetyki, krioterapia i może pociągnie jeszcze sezon czy dwa bez drastycznych ingerencji chirurgicznych, bez botoksu i wypełniaczy. Usta ma naturalnie pełne, więc nie grozi jej zostanie „glonojadzicą”.
Westchnęła, wydobywając telefon z torebki. Rzuciła okiem na wyświetlacz.
Damian.
A ten czego chce? Była prawie pewna, że to przez niego Piotrek nie pojawił się na gali.
Jest z tobą Piotr?
Poczuła potrzebę zamrugania ze zdziwienia, jak postać w kreskówce.
A nie ma go z tobą?
Nie. Mówił, że się spóźni?
Nie dość, że zazdrośnik, to jeszcze nieodpowiedzialny buc! Przecież mieli podpisywać dziś jakieś ważne papiery, finalizować jakieś ważne deale! To nie do wiary, że cały ten biznes nie sypie się Piotrowi w rękach.
Po chwili przyszła refleksja: nie sypie się, bo w kwestiach biznesowych Piotr Zetter zawsze jest skrupulatny. Nie pozwoliłby sobie na jakiekolwiek zaniedbanie, przecież twierdził, że to przełomowy moment, jego droga na szczyt i listę milionerów!
Poczuła ukłucie niepokoju.
Szyku już tego wieczoru nie zada, więc równie dobrze może wyjść i dowiedzieć się, co się, do cholery, stało.
Odebrała płaszcz z szatni i zamówiła Ubera.
Co za wstyd, wracać z gali taksówką!
Potem zadzwoniła do Piotra.
Nie odebrał.
Usiłowała zachować kamienną twarz, gdy podczas wsiadania do auta słyszała za plecami migawki aparatów. Dobrze, że wybrała droższą opcję, a nie rozklekotaną hondę prowadzoną przez jakiegoś Hindusa.Doktor Balicka patrzyła na obandażowaną głowę pacjenta, a na jej twarzy nie malowała się żadna emocja.
Dla odmiany cały personel szpitala wykazywał najróżniejsze emocje, od ciekawości, przez podejrzliwość, aż po strach. Krążyły teorie spiskowe i przypuszczenia, na weekendowym dyżurze wrzało jak w ulu, bo oczywiście salowa musiała wszystko wygadać innym pacjentom. W tym szpitalu nie istniało coś takiego, jak tajemnica lekarska, i podobnie jak w miasteczku – nikt nie mógł mieć żadnych tajemnic.
Nieznajomy z obandażowaną głową miał. Sam był jedną wielką tajemnicą.
Mężczyznę przywieziono nieprzytomnego z obitymi żebrami i zmasakrowaną twarzą. Niełatwo było wydobyć go z wraku auta, które okręciło się wokół drzewa. Na tym odcinku trasy często dochodziło do kolizji ze zwierzętami, ale tym razem żadne nie ucierpiało. Nieopodal, w świeżym rozmiękłym śniegu, policjanci natrafili na ślady jelenia. Z pewnością mężczyzna usiłował wyminąć zwierzę, wpadł w poślizg i zatrzymał się na drzewie.
Przyczyna wypadku była oczywista i to nie ona wzbudzała niezdrowe podniecenie w szpitalu. Sensacją było to, że we wraku nie znaleziono żadnego dowodu tożsamości ani niczego, co pomogłoby zidentyfikować kierowcę. Przednia tablica rejestracyjna uległa zniszczeniu, tylnej albo nie było wcale, albo na skutek uderzenia odleciała tak daleko, że policjanci jej nie odnaleźli.
No i proszę, pomyślała doktor Balicka, oto pierwszy w jej karierze pacjent NN.
Ciekawe kim jest?
Udawała, że wcale się nie ekscytuje, ale była podniecona tak samo jak pielęgniarki czy salowe. Jako dyżurująca na izbie przyjęć musiała jednak zachować zimną krew i nie mogła pokazać personelowi, że i ją zżera ciekawość.
Przecież ten człowiek jest czyimś ojcem, mężem, bratem! Być może czeka na niego rodzina. Pewnie ktoś się niepokoi, zachodzi w głowę, co mogło się stać, dlaczego nie wrócił do domu na czas.
Ekscytacja przerodziła się w zażenowanie. Wypadek był poważny, pacjent jest w stanie ciężkim, to nie pora na wyobrażanie sobie, że żyje się w telenoweli albo w romantycznej komedii. Teraz najważniejsze jest utrzymanie tego człowieka przy życiu. Gdy się obudzi, sam im powie, kim jest.
A co jeśli nie powie?
Musiał z całej siły przywalić głową w kierownicę, bo gdy go przywieźli, twarz wyglądała tak, jakby ktoś przyłożył mu patelnią. Za kilka godzin pojawi się chirurg szczękowy, a jak się uda to i chirurg plastyk, którzy wspólnie oszacują, czy po rekonstrukcji pacjent w ogóle będzie przypominał siebie sprzed wypadku. Nie można było czekać aż rany zaczną się goić, trzeba operować jak najszybciej, więc będą działać po omacku. Balicka miała nadzieję, że podejdą do zadania ambicjonalnie i pozbierają to, co zostało po konfrontacji z kierownicą, w zgrabną całość.
Zagalopowała się. Nie pojawią się żadni specjaliści, tylko Stefan, chirurg-ortopeda, który w prywatnej klinice robi cycki i liposukcje. Oby okazał się dość kompetentny.
Dlaczego tak bardzo przejmuje się tym mężczyzną? Widywała już tutaj gorsze rzeczy, latające luzem kończyny, organy wewnętrzne na nie swoich miejscach, ale to właśnie tym razem los pacjenta, pewnie za sprawą tych tajemniczych okoliczności, tak bardzo trafił jej do serca.
Zrobiło się trochę jak w komedii romantycznej, a może raczej jak w kryminale.
A jeśli ten facet jest przestępcą? Może ukradł samochód, słyszało się o takich sprawach, o luksusowych autach kradzionych na zamówienie. No bo niby dlaczego nie miał przy sobie żadnych dokumentów? Ona się nad nim użala, a to jakiś bandzior!
Ostatnimi czasy łatwo przychodziło jej ferowanie takich wyroków.
Była ewidentnie przemęczona, drugą dobę na nogach, a zdrzemnęła się w tym czasie może ze dwa razy po kilka minut. W taką pogodę zawsze zwożą mnóstwo połamańców, tej nocy też zleciła już kilka prześwietleń, w paru przypadkach nadzorowała zakładanie gipsu, wykonała kilkadziesiąt telefonów do krewnych staruszek, które po prostu musiały iść do kościoła, nawet ryzykując połamanie po drodze wszystkich kończyn. Jak niedziela, to niedziela, nie ma zmiłuj, kocioł w piekle już czeka na tych, którzy na święta nie umyją okien.
Zaśmiała się w duchu. Nigdy nie była jakoś specjalnie religijna, a mycie okien w środku zimy zdawało się jej absurdem. Święta zbliżały się wielkimi krokami, a jej okna pozostaną nieumyte. Co tu w końcu świętować? I tak przesiedzi Boże Narodzenie sama w domu. Nawet choinki nie postawi, bo już się nauczyła, że przy kocie to bez sensu. Dwa lata z rzędu zbierała pozostałości drzewka po powrocie ze świątecznego dyżuru. Dobrze, że Gabriel nie zaplątał się w lampki i nie udusił pod jej nieobecność.
Wolała pracować niż siedzieć w pustym mieszkaniu, szczególnie przy okazji świąt. Brała dyżury, których nie chciał nikt inny. Nawet kot, przyzwyczajony już do tego, że prawie w ogóle nie ma jej w domu, przestał czekać. Tutaj przynajmniej jest komuś potrzebna, dba o ludzkie zdrowie, poprawia jakość życia, a czasem nawet je ratuje, tak jak w tym przypadku.
Na zdjęciach rentgenowskich nie było na szczęście widać poważniejszych obrażeń, nie doszło również do krwotoku wewnętrznego. Największym problemem tajemniczego pechowca z lasu był złamany obojczyk i wstrząs mózgu, więc profilaktycznie utrzymywano go w stanie śpiączki farmakologicznej.
Odwiesiła kartę na ramę łóżka, przez moment patrzyła na monitor z parametrami życiowymi, po czym wyszła z sali intensywnej terapii.
Postanowiła, że poczeka na przybycie chirurga, który przejmie dyżur i pacjenta, a ona pojedzie do domu i przestanie wyobrażać sobie niestworzone historie. Przede wszystkim musiała się wyspać, by kolejną sprawą dla policji nie stał się jej lekarski błąd.
Ciąg dalszy w wersji pełnej