Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zimowy ogień - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
2 września 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zimowy ogień - ebook

Rok 1987, noc świętej Łucji. W sali tanecznej w małej wiosce w południowej Szwecji wybucha pożar, podczas którego ginie młoda kobieta. W trakcie śledztwa, każdy jest przeciwko każdemu, rodziny, sąsiedzi, przyjaciele – wszyscy są skłóceni. W końcu do zbrodni przyznaje się młody mężczyzna.

Trzydzieści lat później do wioski, w której u swojej ciotki spędziła dzieciństwo, powraca Laura. Do momentu pożaru była to jej bezpieczna przestrzeń. Okazuj się, że pomimo upływu lat społeczność nadal przeżywa tragedię, a powrót dziewczyny budzi stłumione emocje. Laura odkrywa tajemnice, które rzucają nowe światło na tragedię sprzed lat i na wspomnienia dziewczyny o tej przerażającej nocy.

Zimowy ogień to mrożąca krew w żyłach powieść o nierozerwalnych więzach krwi, zdradzie i bliznach, które nigdy nie znikną.

Anders de la Motte dorastał w niewielkiej miejscowości Billesholm w Skanii. Zanim został pisarzem, pracował jako policjant. Jego poprzednie powieści odniosły duży sukces. Za Ultimatum otrzymał nagrodę Szwedzkiej Akademii Powieści Kryminalnych za najlepszy kryminał 2015 roku. Mieszka z rodziną w miejscowości Lomma.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8143-280-1
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Kochała jezioro od zawsze. Od prawie pół wieku to miejsce było jej azylem. Światem, który nie był wolny od smutku, ale w którym zło nigdy nie zapuściło korzeni. W każdym razie to sobie wmawiała. Teraz wiedziała lepiej.

Zadrżała, siedząc na brzegu tratwy, i wyjęła nogi z lodowatej wody. Pomarszczona skóra, krzywe palce, żylaki tworzące cienką błękitną pajęczynę aż po łydki. Kiedy to się stało? Kiedy jej stopy zmieniły się w stopy starej kobiety?

Nie można było umieścić tego w konkretnym czasie, tak jak i innych oznak starzenia. To był proces postępujący niezauważenie, podobny do powolnego opadania jesiennych liści; człowiek budził się pewnego ranka, a wokół jeziora panowała zima.

Lód zdążył już nakreślić gruby kredowobiały krąg wzdłuż plaży, a wysokie drzewa, sięgające niemal do budynku sauny, przy zaczepie tratwy wyciągały nagie gałęzie ku wieczornemu niebu. Stado wron, które teraz były jedynymi gośćmi letniska, obserwowało ją z góry bystrymi czarnymi oczami.

Spokojnie, pomyślała. Nie mam zamiaru się kąpać. Nie musicie się martwić.

Podkuliła stopy pod siebie i szczelniej owinęła się ręcznikiem. Ruch sprawił, że tratwa się zakołysała i zaskrzypiały zardzewiałe łańcuchy przytwierdzające ją do pali. Ciepło sauny przenikało przez ręcznik i zmieniało się w parę w zetknięciu z mroźnym zimowym powietrzem. Ostrożnie przesunęła dłonią po szarych, spękanych deskach.

Należało oczyścić i nasmołować tratwę co najmniej przed miesiącem, przygotować ją pieczołowicie na zimę, tak jak robili w minionych latach. Ale poddała się dawno temu, tak jak w wielu innych sprawach dotyczących letniska. Zrezygnowała w obliczu nieuniknionego. A może po prostu straciła zapał.

Po ataku serca, który przeszła wczesną jesienią, doktor Olsson zabronił jej zimowych kąpieli, komentując kwaśno, że był to jej drugi zawał, i prawdopodobnie przedostatni.

– Twoje serce nie wytrzyma więcej obciążeń, Heddo. Żadnego rodzaju…

Właściwie powinna poddać się operacji, w stosach listów w domu leżało kilka wezwań do szpitala, ale nienawidziła szpitali równie mocno jak lekarzy.

Kilka tygodni temu jeszcze lekceważyła wezwania i ostrzeżenia lekarza. Jej życie i tak polegało na siedzeniu na kanapie przed telewizorem z kotem na kolanach i pozwalaniu, by przedpołudniowe, popołudniowe i wieczorne drinki przenosiły ją w inne, szczęśliwsze czasy. Wywoływały z przeszłości twarze, głosy, śmiech. Wspomnienia minionych lat i zim. Wspomnienia dzieci. Jej dzieci, tak je nazywała. Laury, Jacka, Petera, Tomasa. I Iben. Biedna, biedna mała Iben.

W niektóre zimowe wieczory zdawało jej się, że słyszy je na dworze. Zatrzaskiwanie samochodowych drzwi, wesołe głosy, tupanie, żeby na ganku otrząsnąć buty ze śniegu. Czasem nawet zrywała się z kanapy, aby je przywitać, powiedzieć, jak bardzo jej ich brakowało, jak bardzo tęskniła.

Ale gdy otwierała drzwi domu, podwórze zawsze było puste. Trzydzieści lat pustki, tęsknoty, poczucia winy. Po co to przeciągać? Rezygnować z nielicznych przyjemności, które nadal były dostępne, po to by pożyć jeszcze kilka lat? Doktor może sobie iść do wszystkich diabłów.

Tak myślała do dnia sprzed paru tygodni, kiedy rankiem na podwórzu zatrzymał się samochód. Zgodziła się przyjąć gości, choć rzadko to robiła. Niechętnie powstrzymała się od alkoholu, nawet wzięła prysznic i przebrała się w czyste rzeczy. Wmawiała sobie, że szybko tę całą sprawę załatwi.

Ale gdy otworzyły się drzwi samochodu, coś dziwnego stało się z jej głową. Jakby przeniknął ją promień światła tak jasny, że musiała przesłonić oczy dłonią.

Przez chwilę myślała, że dostała udaru mózgu. Że padnie trupem na własnym progu, zanim zdąży zamienić z gośćmi choćby parę słów. Wszystko minęło jednak po paru sekundach i świat powrócił do wyblakłych, listopadowych barw. Wypełnił się powitaniami, imionami, potem ofertami i liczbami, dokładnie tak, jak było to zaplanowane.

Ale jakieś szczególne wrażenie nie ustępowało podczas całej rozmowy. Cichy głos w tyle głowy, głos, którego nie słyszała od wielu lat. Gdy była młoda, pozwalała temu głosowi sobą kierować, ale przestała go słuchać po pożarze w Dzień Świętej Łucji; uznała wtedy, że zawiodła ją intuicja. Tłumiła ten wewnętrzny głos alkoholem i użalaniem się nad sobą. Aż do dziś.

W dniach po odwiedzinach gości ten słaby głos przybrał na sile. Coraz uporczywiej tłumaczył jej, że niemożliwe stało się możliwe. Że po tych wszystkich latach dostała nową szansę. Szansę na powrót do przeszłości. Szansę na to, by naprawić niektóre błędy, by chronić tych, których kochała.

Tylko musiała to robić ostrożnie – strzec się płomieni.

Spojrzała na swoją zniekształconą lewą rękę. Blizny na grzbiecie dłoni, kikuty, które były jedyną pozostałością po serdecznym i małym palcu. Drugą ręką sięgnęła po wieczornego skręta i po zapalniczkę, którą położyła obok siebie na brzegu tratwy. Uprawiała na własny użytek marihuanę w szklarni za szopą na narzędzia – od lata siedemdziesiątego piątego roku, a może siedemdziesiątego szóstego. Właściwie powinna dać sobie z tym spokój, ale trawka pomagała jej zebrać myśli. Zastanowić się, co robić dalej.

Pierwszą instynktowną reakcją było, żeby zadzwonić do Laury, jednak nie zrobiła tego. Może się bała? Prawdopodobnie tak. Bała się, że zostanie odepchnięta jako stuknięta stara baba, zanim zdąży wyjaśnić, jaką niesłychaną rzecz odkryła. Może bała się, że stanie się coś jeszcze gorszego: że Laura po prostu odłoży słuchawkę. Gdyby tak zrobiła, byłoby to w pełni zrozumiałe.

Hedda zawiodła wówczas Laurę, zawiodła wszystkie swoje dzieci.

Zatrzymała słodki dym w płucach, a potem pozwoliła mu wzbić się ku wieczornemu niebu. Księżyc wznoszący się nad jeziorem stopniowo przemieniał powierzchnię wody w płynne szkło. Po drugiej stronie jeziora, wzdłuż długiej północnej plaży, widniał grzbiet wzgórza jak pochyły cień. Gęstą ciemność rozświetlała tylko samotna lampa u brzegu wody. Jak zwykle przyciągała jej wzrok.

Oczywiście powinna sprzedać letnisko. Oferowali jej dużo pieniędzy, więcej, niż kiedykolwiek będzie potrzebowała.

Rozsądna osoba od razu podpisałaby umowę, opuściłaby wronią kolonię, dom i rozpadającą się tratwę, aby spędzić ostatnie lata życia w przyjemniejszym miejscu. Nie pozwoliłaby, by wchodziła jej w drogę uśpiona od dawna intuicja, nie rozgrzebywałaby przeszłości.

Tak postąpiłaby rozsądna osoba.

Znów spojrzała na północny brzeg jeziora. Samotna lampa przyciągała jej wzrok. Trzydzieści lat… Upłynęło już tak dużo czasu? Musi zadzwonić do Laury, mimo wszystkich obaw, musi wyjaśnić, co się dzieje, powiedzieć, że trzeba zachować ostrożność. Ale przedtem należy mieć całkowitą pewność. Zastąpić intuicję konkretnymi dowodami. Bo prawda była taka bolesna. Poza tym mogła okazać się niebezpieczna. Mimo wszystko jedna młoda osoba zginęła, a kilkoro innych zostało naznaczonych na resztę życia. A może jeszcze inni byli zagrożeni? Nie dało się tego wykluczyć.

Ponownie spojrzała na swoją dłoń naznaczoną śladami po oparzelinach. Wyprostowała różowe kikuty palców.

Powiew wiatru poruszył czubkami drzew, a wrony się zaniepokoiły. Trzepotały skrzydłami i wydawały przenikliwe ostrzegawcze okrzyki. Może pojawił się lis, a może sowa zbytnio się zbliżyła? W takim razie ptaki uspokoiłyby się zaraz po oddaleniu się niebezpieczeństwa.

Ale ostrzegawcze krakanie nie ustawało, przybierało na sile, zmieniało się w kakofonię krzyków i trzepotów. Wiedziała, co to znaczy. Ktoś zbliżał się do letniska. Ktoś, kogo wrony nie znały. Obcy.

Odwróciła głowę w stronę skraju lasu, ale słabe światło lampy nad drzwiami jej domu ginęło w ciemnościach między drzewami. Przez kilka sekund myślała, że się pomyliła, ale ostrzegawcze krakanie wron nie cichło. Nie słyszała ani warkotu silnika, ani ostrego szmeru kroków na żwirze drogi, zatem obcy zbliżał się przez las. Prawie nigdy nikt jej tu nie odwiedzał, a definitywnie nie przychodzili do niej goście skradający się w mroku.

To mogło oznaczać tylko jedno: za mocno się zaangażowała. Za głęboko rozkopała te sprawy. W jakiś sposób się zdradziła. Poczuła nagły szmer w płucach i ostry, palący ból, który niestety był jej znany.

Co teraz zrobić?

Telefon był w domu, a zresztą nawet gdyby dotarła tam wcześniej niż przybysz, to do kogo miałaby dzwonić? Co powiedzieć? Że przeszłość wróciła? Kto by jej uwierzył? Gdyby pobiegła w stronę domu, bez wątpienia okazałaby, że się boi. Bała się, temu nie mogła zaprzeczyć. Bała się o siebie, ale najbardziej o Laurę. Szmer w piersi nasilał się, spłycał oddech.

Ucieczka była wykluczona, więc nie pozostawało nic innego, jak siedzieć spokojnie i dopalać skręta. Liczyć na to, że dobro mimo wszystko zwycięży, szczególnie w takim miejscu.

Znów odwróciła się w stronę jeziora i głęboko zaciągnęła. Usiłowała powstrzymać drżenie ręki. Przez tratwę przeszła lekka wibracja, a mocujące ją łańcuchy znów ochryple się poskarżyły. Ich odgłos mieszał się z krakaniem wron i nierównym biciem jej serca. Stłumiła odruchową potrzebę odwrócenia się. Dalej siedziała zwrócona ku ciemnej tafli jeziora.

Kroki ucichły tuż za jej plecami. Tratwa jeszcze przez chwilę lekko kołysała się na wodzie, potem znieruchomiała. Wrony też ucichły, niemal w tej samej sekundzie – jakby były zaciekawione i chciały usłyszeć, o czym będzie mowa.

Spojrzała na stęsknione światełko na drugim brzegu jeziora. Zaciągnęła się dymem ostatni raz i rzuciła niedopałek do wody. Żar zatoczył łuk, zanim przepadł w ciemności. Dar ofiarny dla rusałki, pomyślała. Nagle ogarnął ją dziwny spokój, coś w rodzaju lekkiej melancholii uspokajającej jej spłoszone stare serce.

– Wiem, dlaczego tu jesteś – rzekła, nie odwracając się. – Chcesz się zorientować, ile naprawdę wiem.

Nie było odpowiedzi. Powoli odwróciła głowę.

Postać stała niewiele ponad metr od niej, wznosiła się nad nią jak cień. Na głowę miała nasunięty kaptur, twarz kryła się w ciemności.

– Wszystko zrozumiałam – rzekła powoli Hedda. – Oferty kupna Gerdnes, projekt zabudowy i kto za tym stoi.

Przybysz nadal stał nieruchomo, w milczeniu.

Zastanawiała się, czy mówić dalej. Ale było za późno, by przerwać, by pożałować wypowiedzianych słów. Prawda musiała wyjść na jaw. Ze względu na Laurę. Ze względu na inne dzieci. Ze względu na nią samą. Wypełniła płuca powietrzem. Przełknęła ślinę.

– Pożar w wieczór Świętej Łucji – powiedziała, dostrzegając, że przybysz nieco uniósł głowę. – W tym wszystkim chodzi właśnie o pożar.

Znów odwróciła się w stronę jeziora, wpatrzyła się w samotne, stęsknione światełko w oddali, na drugim brzegu.

– Wiem, co się zdarzyło tamtej nocy – powiedziała. – I dlaczego się zdarzyło…1

Nienawidzi zimy, nienawidziła jej od dzieciństwa, a w każdym razie prawie od dzieciństwa. Kiedyś były ślizgawki i sanki, ogniska, gorąca czekolada w termosie i przyjaciele, z którymi można było się nią podzielić. Ale to było dawno, przed zimowym ogniem.

Teraz jest tylko chłód.

– Aha… Laura.

Jej sąsiad przy stole chyba trzeci raz ukradkiem spogląda na wizytówkę umieszczoną przy jej kieliszku.

Ma na imię Niklas i na razie wydaje się równie nieinteresujący, jak nerwowy. Zdążył już poplamić sobie krawat, albo jeszcze gorzej: świadomie wybrał krawat z plamą, szykując się do wyjścia na kolację.

– Skąd znasz Stephanie?

Pytanie jest niemal śmiesznie przewidywalne.

– Kilka lat temu poznałyśmy się w związku z pracą. Ale teraz się przyjaźnimy.

Laura usiłuje być w miarę uprzejma. Nie mówi, że Steph jest jej najlepszą i, przykro przyznać, chyba jedyną przyjaciółką. Andreasa być może też mogłaby nazwać przyjacielem.

Niklas pyta o coś jeszcze, ale siedzący naprzeciw nich samiec alfa – który dokonał hałaśliwego wejścia jakieś trzy kwadranse wcześniej i od tej chwili wodził rej w towarzystwie – mówi tubalnym głosem coś zabawnego i głos Niklasa ginie zagłuszony śmiechem reszty gości.

Laura powinna była wymówić się od tego przyjęcia, powiedzieć zgodnie z prawdą, że boli ją głowa, a na dodatek ma mnóstwo pracy. Ale obiecała Stephanie, że przyjdzie. Obiecała, że będzie miła i da szansę nerwowemu Niklasowi.

– Musisz wreszcie stanąć na nogi, Laura. _Find somebody new. Yihaa!_

Prawdę mówiąc, Stephanie nie wygłosiła tej angielskiej frazy – to Laura ją dodała.

Laura pociąga solidny łyk wina i stwierdza w duchu, że jest niesprawiedliwa. Steph wychowała się w Stanach i dlatego mówi dwoma językami jednocześnie. Czasem Laura odnosi wrażenie, że Stephanie robi to celowo, przesadnie miesza szwedzki z angielskim, aby się wyróżniać, chociaż wyróżnia się i tak.

Laura spogląda na szczyt stołu. Steph jak zwykle świetnie wygląda w sukience o perfekcyjnym dekolcie. Jasne włosy ma doskonale wymodelowane. Trzyma głowę lekko pochyloną, w sposób, który sprawia, że wszyscy mężczyźni w jej otoczeniu chcą bezzwłocznie odgadywać i spełniać jej życzenia. Steph jest dwa lata starsza od Laury, ale poddała się tak dyskretnym i profesjonalnym operacjom plastycznym, że nikt nie domyśliłby się, że jest dobrze po czterdziestce.

Laura wygląda dokładnie na czterdzieści pięć lat. Ma kurze łapki w kącikach oczu, a na czole lwią zmarszczkę, która jest bardzo wyraźnie widoczna na tle kredowobiałej cery, jaką mają tylko rudowłose osoby. Kolor włosów i karnację Laura odziedziczyła po ojcu, natomiast zacięty wyraz ust i podbródka stworzyła sobie sama.

Ma na sobie koszulową bluzkę z długimi rękawami i kaszmirowy sweter. Mimo że ciepło panujące w pokoju skłoniło już kilku panów do rozluźnienia krawatów, czubki palców i nosa Laury są lodowato zimne. Zawsze są takie, przez cały rok – dzięki zimowemu ogniowi. A raczej: wskutek zimowego ognia. Dziękować nie ma mu raczej za co.

Steph i Laura to w dużej mierze przeciwieństwa. Steph jest otwarta i ekstrawertyczna; stworzyła swoją firmę od podstaw. Laura przejęła firmę ojca. _Przyszła na gotowe_, jak regularnie jej przypomina matka.

Stephanie musiała zauważyć spojrzenia Laury, bo patrzy w jej stronę i porozumiewawczo kiwa głową. Laura rozumie, co to znaczy. _Weź się w garść, daj mu szansę_. Laura wzdycha cicho i nieznacznie, po czym zwraca się do Niklasa. Usiłuje nie patrzeć na plamę na jego krawacie.

– Przepraszam, nie dosłyszałam, co mówiłeś.

Niklas się rumieni.

– Wiesz, pytałem tylko, czy też pracujesz w branży inwestycyjnej.

– Nie, zajmuję się oceną ryzyka. Głównie miękkim sektorem.

Niklas ma pytający wyraz twarzy. Laura pojmuje, że musi rozwinąć odpowiedź.

– Oceniamy ludzi. Staramy się określić, czy warto kogoś zatrudnić albo awansować. Znasz pojęcie _screening_?

– Masz na myśli, że sprawdzacie rejestr karny i tak dalej?

Laura zgaduje z tonu głosu, że rozmówca jej nie rozumie, co nie jest takie dziwne. Zakres jej działalności jest, delikatnie mówiąc, wąski.

– Rejestr karny to tylko mała część. Usiłujemy stworzyć możliwie najpełniejszy profil danej osoby. Sprawdzamy sytuację finansową i rodzinną, rozmawiamy z dawnymi nauczycielami, pracodawcami, kolegami z pracy. Przeprowadzamy w sumie ponad sto różnych kontroli, a niekiedy nawet wywiady głębokie.

Nie wspomina, że te ostatnie to jej specjalność; nie chce niepotrzebnie przestraszyć Niklasa. Faktem jest, że już bardzo dużo o nim wie – w każdym razie wie o najistotniejszych rzeczach. I wie, że – cokolwiek Steph by powiedziała – nie zamierza więcej spotkać się z tym facetem.

– Jakich klientów macie?

Dobre pytanie, to mu trzeba przyznać. Gdyby to był wywiad, narysowałaby na skraju formularza mały zakrętas oznaczający, że gość jest bystrzejszy, niż wygląda.

– Najczęściej są to firmy rekrutacyjne – odpowiada. – Ale także przedsiębiorstwa i instytucje, w których przeprowadza się wewnętrzne awanse na stanowiska kierownicze i podobne wyższe funkcje. Czasem zgłaszają się do nas inwestorzy, którzy chcą wiedzieć, z jakimi kontrahentami mają do czynienia.

– Inwestorzy tacy jak Stephanie?

– Właśnie.

Laura chce teraz zrewanżować się za uprzejmość i spytać Niklasa o jego pracę, ale samiec alfa wtrąca się w ich konwersację. Gość ma około pięćdziesiątki i Laura nie musi patrzeć na wizytówkę, aby poznać jego nazwisko.

– Mówiłaś, że zajmujesz się rekrutacją na wysokie stanowiska?

Samiec alfa przyciągnął już uwagę całego towarzystwa, w związku z czym spojrzenia wszystkich kierują się na Laurę.

– Nie – odpowiada sucho Laura, bo już rozumie, do czego facet zmierza. Ale on nie daje się tak łatwo zbyć.

– Widzisz, szukam nowych wyzwań.

Laura kręci głową.

– Tak jak powiedziałam, nie zajmuję się rekrutacją na stanowiska kierownicze.

Ale samiec alfa nie słucha.

– Zwykle już podczas pierwszego roku pracy podnoszę obroty firmy o dziesięć procent – mówi. – Był o mnie w zeszłym tygodniu artykuł we „Współczesnym Przemyśle”¹, widziałaś go?

Laura zwraca się demonstracyjnie w stronę Niklasa, ale samiec alfa nie rozumie jej gestu.

– Łowcy głów dzwonią do mnie przynajmniej raz w miesiącu – kontynuuje. – Czasem proponują wręcz fantastyczne wynagrodzenie. Ale ja szukam odpowiedniego wyzwania. To w jakiej firmie pracujesz, Lena?

Steph włącza się, uniemożliwiając Laurze ostrą odpowiedź .

– Tobias, Laura jest dyrektorem własnej firmy. Ocenia takich jak ty, wyszukuje słabe punkty. _The skeletons in your closets_, trupy w szafach. Lepiej na nią uważaj.

Tu i tam rozlegają się śmiechy i gdyby Tobias miał odrobinę taktu, porzuciłby temat. On jednak przechyla się przez stół w stronę Laury.

– Ach, tak? To jak byś mnie oceniła, Lauro? Jakie są moje słabe strony?

Uśmiecha się szeroko, pokazując świeżo wybielone zęby, a niektórzy z gości zdają się brać jego stronę. Laura dostrzega spojrzenie Steph; oczywiście powinna się przymknąć, ale Tobias alfa wygląda na tak zadowolonego z siebie, jak to potrafi tylko pewien określony typ mężczyzn. Naprawdę sam się o to prosi.

Steph kręci głową, ale Laura decyduje się przestać patrzeć w jej stronę.

– Wiesz, miałem do czynienia z wieloma takimi jak ty – przechwala się Tobias. – Psycholodzy amatorzy, którzy myślą, że można ocenić człowieka, jak tylko wypełni jakiś pieprzony test. _Wymień swoje trzy największe słabości. Jaki kolor kojarzy ci się z twoją osobowością? Gdybyś był samochodem, to jakiej marki?_ Wszystko to cholerne bzdury.

Śmieje się w głos i znów zdobywa poparcie kilkorga gości, głównie mężczyzn. Wzmaga to jego pewność siebie, znów przechyla się przez stół i wyciąga palec wskazujący. Jego paznokieć pokrywa cienka warstwa jakiejś lepkiej substancji.

– Ale niech ci będzie, Lauro, pokaż mi, co potrafisz!

– Okej, ale pamiętaj, że to był twój pomysł.

Laura pociąga łyk wody i odstawia szklankę, dokładnie przyglądając się Tobiasowi. Przesuwa spojrzenie od zaczerwienienia na czole tuż pod linią włosów poprzez tors po dłonie. Przy stole zapada całkowita cisza.

– Jesteś żonaty – zaczyna Laura. – Ale to nie jest twoja żona.

Lekko kiwa głową w kierunku młodszej o dwadzieścia lat kobiety, która przyszła z Tobiasem i siedzi dwa krzesła dalej.

– Przyjechałeś swoim drogim samochodem, żeby go jej pokazać. To mógłby być samochód włoskiej marki, ale potrzeba trochę czasu, aby nauczyć się dobrze prowadzić włoskie auto, a ty nie należysz do osób cierpliwych, więc zadowolę się przypuszczeniem, że to jest trochę łatwiejsze w prowadzeniu porsche.

Tobias mruga zaskoczony.

– Wypiłeś już za dużo, ale i tak masz zamiar wrócić samochodem, bo nie chcesz zostawić swojej drogiej zabaweczki zaparkowanej na ulicy. To oznacza, że nie obchodzą cię ryzyko ani konsekwencje, jakie twoje postępowanie może mieć dla ciebie i innych. Ponieważ przyjechałeś samochodem, nie mieszkasz w centrum, ale na luksusowym przedmieściu, takim jak Lidingö lub Djursholm. Przesadnie przeciągasz głoskę „i”, co wskazywałoby na Lidingö, ale twoja intonacja sugeruje, że urodziłeś się i wychowałeś gdzieś na zachodnim wybrzeżu.

Laura przerywa, daje Tobiasowi trochę pocierpieć i nadal unika wzroku Stephanie. To jest wręcz za łatwe. I zabawne.

– Twój zegarek to rolex, garnitur jest od Brioniego, krawat od Fendiego – podejmuje. – Krawat jest oczywiście czerwony, bo przeczytałeś w czyjejś autobiografii, że to kolor władzy. Nawiasem mówiąc, nie czytasz niczego poza autobiografiami. A niedawno przeszedłeś transplantację włosów.

Laura prostuje się na krześle. Stara się nie wyglądać na przesadnie zadowoloną z siebie.

– Podsumowując, Tobias, jesteś ryzykantem i chodzącym kryzysem wieku średniego. Co sądzisz o tej ocenie?

Przy stole nadal jest cicho jak makiem zasiał. Tobias spazmatycznie chwyta powietrze, jakby miał za chwilę eksplodować.

Nagle Stephanie wybucha śmiechem. Jej głośny, zaraźliwy śmiech udziela się innym i wkrótce poprawia nastrój.

– Nie mów, że cię nie ostrzegałam – mówi Steph, gdy śmiech zaczyna przechodzić w wesoły, przyciszony gwar. – Laura jest _fucking_, cholernie niebezpieczna.

Tobias opróżnia kieliszek.

– Skąd, do cholery, wiesz to wszystko?

W jego głosie brzmi uraza, ale także coś w rodzaju podziwu.

– Naprawdę cię to interesuje? – pyta Laura.

Gwar przy stole znów cichnie. Laura patrzy na Tobiasa ze spokojem.

– Czytałam artykuł o tobie we „Współczesnym Przemyśle”. Była w nim mowa o tym, skąd pochodzisz, gdzie mieszkasz i że jesteś od wielu lat żonaty. Ale twoja towarzyszka nie nosi obrączki. – Laura wskazuje głową na młodą kobietę, której dłonie na obrusie są w pełni widoczne. – Poza tym na zdjęciu w gazecie miałeś wyższe czoło.

_A na palcach masz coś lepkiego, pewnie jakiś preparat przeciwdziałający nieudanej transplantacji włosów, bo nie wyobrażasz sobie niczego gorszego niż bycie łysym_ – tę ostatnią informację zachowuje dla siebie. Mimo wszystko są jakieś granice.

Tobias znów jest czerwony na twarzy. Szok i zdumienie zdążyły minąć. Teraz jest wściekły, upokorzony i zapewne rozważa intensywnie, czy ma nazwać ją suką, zerwać się i wyjść, czy udawać, że nadstawia drugi policzek i potrafi elegancko przegrać. Laura przypuszcza, że wybierze to drugie. Wszystko inne byłoby głupie.

– A samochód? – pyta Niklas. – Skąd wiedziałaś, że ma porsche?

Laura wzrusza ramionami.

– Przyjechał tu zaraz po mnie i zaparkował przed domem. Kiedy wchodziłam, widziałam, jak wysiadają z samochodu.

Następuje kolejny wybuch śmiechu. Tobias siedzi bez ruchu, z zakłopotanym uśmiechem, i nawet udaje, że uczestniczy w ogólnej wesołości. Mądra decyzja. Jedna z kobiet przy stole niemal dusi się ze śmiechu. Sięga po szklankę z wodą, przewraca ją, a kiedy się pochyla, jeden kosmyk włosów za bardzo zbliża się do płonącej na stole świecy. Laura widzi, na co się zanosi, i otwiera usta, by ostrzec kobietę. Ale jest za późno. Gwałtowny błysk płomienia, potem krzyk.

Po chwili wszystko jest opanowane. Lok się spalił, płomień został ugaszony. Pozostają tylko wzburzone głosy i ostra woń spalonych włosów. Uwaga wszystkich jest zwrócona na tę kobietę, więc nikt nie dostrzega, że Laura wstaje i wymyka się z pokoju. Czuje skurcz żołądka i pot na karku.

Udaje jej się zamknąć drzwi toalety, odkręcić zimną wodę i odsunąć włosy z twarzy. Wymiotuje do umywalki.

Płucze usta, kilka razy wyciera nos, żeby usunąć z niego zapach spalonych włosów. Nie może jednak pozbyć się tej woni. Spogląda w lustro. Stwierdza, że jest jeszcze bledsza niż zwykle, o ile to możliwe.

– Uspokój się – mamrocze. – Uspokój się wreszcie.

Po chwili czuje się lepiej. Nasłuchuje, co dzieje się w jadalni. Wzburzone głosy ucichły. Lekki powiew wskazuje na to, że ktoś otworzył okno.

Teraz, po fakcie, dochodzi do wniosku, że ośmieszenie Tobiasa nie było dobrym pomysłem. Gdyby nie zrobiła tego przedstawienia, ta kobieta nie podpaliłaby sobie włosów, a ona sama nie stałaby tutaj, spłukując wymiociny z marmurowej umywalki Stephanie.

Ból głowy się nasilił i najchętniej pojechałaby teraz do domu, zamknęła drzwi za sobą i odizolowała się od wszystkich ludzi. Ale nie chce zawieść Steph.

Wyjmuje z torebki komórkę. Jeden SMS i dwa nieodebrane połączenia. Pierwsze z nich jest z kontaktu, który nazywa się „Andreas eksmąż/stalker”. Jeden z żarcików Steph, którego nie miała siły skorygować. To była jej własna wina, bo na kilka sekund zostawiła komórkę bez nadzoru. Poza tym to określenie nie jest całkiem błędne.

Ponad rok po rozwodzie Andreas nadal dzwoni prawie codziennie. W ostatnich tygodniach rozmowy stały się jeszcze częstsze. Oczywiście powinna powiedzieć mu, żeby przestał. Wyjaśnić mu, że oboje powinni iść naprzód, każde swoją drogą. Jednak tego nie zrobiła.

Drugie połączenie jest z nieznanego numeru. Telefon stacjonarny z numerem kierunkowym, który budzi jakieś słabe skojarzenia. Laura otwiera w komórce wyszukiwarkę. Okazuje się, że to numer kancelarii adwokackiej Håkansson w Ängelholm. Na widok nazwy miejscowości w tyle głowy odzywa się cichy sygnał ostrzegawczy. Laura oddzwania, zanim zdążyła się zastanowić. Właściwie nie spodziewa się, że ktoś odbierze telefon w piątek o ósmej wieczorem.

– Håkansson.

Mężczyzna, który odebrał telefon, mówi twardym, skańskim dialektem, jak prezenter programów muzycznych Sten Broman.

– Dobry wieczór, nazywam się Laura Aulin. Dzwonił pan do mnie mniej więcej godzinę temu.

– Ach, tak. Dobrze, że pani oddzwania. – Słychać szelest papieru. – Chodzi o pani ciotkę Heddę. Heddę Aulin. Czy ostatnio pani z nią rozmawiała?

Sygnał ostrzegawczy brzmi coraz głośniej i Laura czuje powracające mdłości.

– My… nie utrzymujemy kontaktu.

– Nie?

– Nie, od wielu lat. Czy coś się jej stało?

Chwila ciszy jest odpowiedzią na pytanie. Laura przełyka ślinę.

– Przykro mi, ale niestety pani ciocia zmarła.

– Kiedy?

– Prawdopodobnie w nocy z niedzieli na poniedziałek.

Nagle pojawia się mrowienie pleców. Bolesna mieszanina ciepła i zimna, jakiej nie czuła od wielu lat, w każdym razie na jawie.

– No cóż… – kontynuuje Håkansson – pani ciocia niedawno skontaktowała się ze mną. Chciała sporządzić testament. Pani jest jedyną spadkobierczynią. – Milknie, czeka, aby Laura coś powiedziała, ale ona nie wie, co mówić.

– Jak pani zapewne rozumie, trzeba podjąć pewne praktyczne decyzje dotyczące spadku – podejmuje prawnik.

– Tak… Tak, rozumiem – wydusza z siebie Laura. – Czy mogę zadzwonić jutro?

– Wystarczy, jeżeli zadzwoni pani w poniedziałek. Nie ma wielkiego pośpiechu. Jeszcze raz wyrazy współczucia. Pani ciocia była… – Håkansson przerywa, jakby szukał właściwego słowa – bardzo szczególną kobietą.

Rozmowa się kończy, a Laura nadal stoi z komórką przyciśniętą do ucha. Skóra na plecach płonie ogniem, krople potu spływają wzdłuż kręgosłupa. Reszta jej ciała jest lodowato zimna.2

_Wody nie trzeba się bać, Lauro. Nie trzeba, dopóki ma się przed nią respekt._

Słowa Heddy brzmią w głowie Laury, kiedy pływa. Basen na piętrze, na którym mieszczą się spa i siłownia, ma dwadzieścia metrów długości; Laura pokonuje go w piętnaście sekund. Nabiera w płuca powietrza tylko podczas nawrotu. Wykonuje równomierne ruchy, niespalające tlenu bez potrzeby. Od jednego końca basenu do drugiego, bez niczego w głowie oprócz plusku wody i uderzeń pulsu o błony bębenkowe. Dzisiaj jest inaczej. Myśli krążą, budzą głosy i wspomnienia.

Laura nigdy nie była dobra z wychowania fizycznego. Szczególnie w dyscyplinach, które wymagały współpracy. W drogich prywatnych szkołach miała wiele okazji, by się o tym przekonać.

Z pływaniem sprawa wyglądała inaczej. Nie było koleżanek z drużyny ani piłek. Prawie nie widziała rywalek. Była tylko ona i woda.

To Hedda nauczyła ją dobrze pływać. Przedtem Laura brała lekcje pływania w Singapurze. Dawała radę najwyżej przepłynąć jedną długość basenu w panice, pieskiem, pod okiem prywatnej trenerki, podczas gdy mama siedziała na leżaku i przeglądała „Vogue’a”.

Hedda zauważyła jej strach i pewnego letniego wieczoru wypłynęła z nią na jezioro małą łódką. Laura miała wtedy siedem lat, ale nadal pamięta najdrobniejsze szczegóły. Księżyc w pełni i gwiaździste niebo nad ich głowami. Ciszę, gdy na środku jeziora Hedda odłożyła wiosła.

– Jezioro cię utrzyma – powiedziała. – Ale musisz odważyć się mu zaufać. A ja będę tuż za tobą. Przez całą drogę do domu.

Wskazała na plażę, przy której było widać światła letniska.

– Jesteś gotowa?

Laura wciągnęła powietrze, skinęła głową. Potem Hedda przewróciła łódkę.

Laura jak zawsze bierze prysznic w ostatniej kabinie po lewej stronie, gdzie fugi między kafelkami są czyste, strumień wody równomierny, a podłoga nachylona do odpływu pod najwłaściwszym kątem. Dokładnie opryskuje sprejem podłogę i ściany przed wejściem do kabiny. Czarny pojemnik ze sprejem, który ma ze sobą, zawiera środek dezynfekcyjny z chlorem zmieszanym pół na pół z wodą. Ta mieszanka gwarantuje zabicie większości mikroorganizmów, które mogą czaić się na podłodze. Mimo to Laura nie zdejmuje klapek kąpielowych.

Jej kostium ma długie rękawy, przypomina raczej ubiór do nurkowania. Nie zdejmuje go, póki nie zamknie za sobą drzwi kabiny. Tu nikt nie może jej zobaczyć i nie musi odwracać się plecami do ściany, gdy bierze prysznic.

Obie z Heddą każdego lata przeprowadzały powtórkę tamtej pierwszej kąpieli. Wspólnie przewracały łódkę, chociaż właściwie nie było to potrzebne. Kiedy woda była naprawdę ciepła, nie śpieszyły się z dopłynięciem do plaży; kładły się na plecach i unosiły się na wodzie na środku jeziora, podczas gdy Laura tłumaczyła Heddzie, jak nazywają się różne gwiazdozbiory.

Następnego ranka łódeczka zwykle kołysała się przy brzegu tuż przed domem.

_Łódka zna jezioro równie dobrze jak ja. Sama trafia do domu._

Laura wychodzi spod prysznica, owija się płaszczem kąpielowym, narzuca kaptur i zjeżdża windą prosto na swoje piętro. Sprzątaczka była w mieszkaniu, kiedy Laura pływała. Znikła, nie pozostawiając po sobie nic poza słabym zapachem czystości.

Laura zrzuca klapki kąpielowe i idzie boso po gładkiej kamiennej posadzce. Po drodze poprawia figurkę chińskiego bożka Guandi, która strzeże wejścia przed złymi duchami i którą sprzątaczka przesunęła o kilka milimetrów, gdy wycierała kurz na komodzie w holu.

Ogrzewanie podłogowe jest nastawione na maksimum, termostat wskazuje dwadzieścia pięć stopni. W narożniku pokoju znajduje się kominek. Ogień na nim to właściwie płomień gazowy, kontrolowany przez technikę i uwięziony za szkłem pancernym. Laura włącza kominek pilotem, stara się nie patrzeć na płomienie. Potem wkłada kapcie z baraniego futra.

Minęła trzecia po południu. Nad ośnieżonymi dachami Sztokholmu zaczyna już zapadać zmrok. W mieszkaniu panuje cisza, słychać tylko z dołu dalekie, stłumione odgłosy ruchu ulicznego. Laura na razie nie zapala światła, bierze komórkę z półki i odłącza od ładowarki. Nie ma żadnych wiadomości ani nieodebranych rozmów. Na żadne zresztą nie czekała. To raczej ona musi do kogoś zadzwonić. Powinna to zrobić już przed południem, ale zwlekała tak długo, jak tylko mogła.

– Madeleine Aulin.

W tle słychać gwar.

– Cześć, mamo, to ja. Jesteś zajęta?

– Pierre i ja mamy gości.

– Ze Szwecji?

– Tak. Tylko kilkoro starych znajomych.

Laura natychmiast rozszyfrowuje lekką zmianę w tonie głosu.

– Marcus jest u was?

Krótka chwila ciszy odpowiada na pytanie.

– Przyjechali wczoraj. Zdecydowali się w ostatniej chwili. Marcus miał ostatnio tyle stresów; opiekunka zajmie się dziewczynkami, póki nie zaczną się ferie świąteczne.

Laura zaciska zęby. Formalnie jest szefem Marcusa, ale jej młodszy brat oczywiście nie pisnął ani słowa, że ma zamiar wziąć wolne i że jedzie na Majorkę do mamy i Pierre’a.

Mama tłumaczy sobie milczenie Laury na swój sposób.

– Nie sądziliśmy, że mogłabyś przyjechać. Marcus mówił, że masz dużo pracy. Ale oczywiście jesteś mile widziana. Przecież wiesz.

Laura porusza szczękami w lewo i w prawo, aby pozbyć się napięcia. Naturalnie nie może przyjąć zaproszenia, po pierwsze dlatego, że zostało rzucone na odczepne, a po drugie trudno jej wyobrazić sobie coś gorszego niż świętowanie Bożego Narodzenia w pretensjonalnej hiszpańskiej willi matki i Pierre’a, w towarzystwie hałaśliwej rodziny Marcusa. Ale jeśli odmówi, zasłaniając się pracą – jak zwykle, gdy przychodzi pora na jakieś rodzinne spotkanie – to przyzna im rację. Zaakceptuje, że ją wykluczyli.

– Nawiasem mówiąc, rozmawiałaś z Andreasem? – pyta mama, zanim Laura zdążyła podjąć decyzję.

– Czemu?

Pytanie jednocześnie dziwi ją i nie dziwi.

– Marcus przypadkiem go spotkał parę dni temu na placu Stureplan. Andreas szedł z jakąś kobietą. Wydawał się trochę zmieszany. – Ostatnie zdanie mama wymawia pytającym tonem, jakby oczekiwała jakiegoś wyjaśnienia.

– Rozwiedliśmy się ponad rok temu. Andreas ma prawo spotykać się, z kim chce.

Krótki odgłos w słuchawce, może prychnięcie.

– No pewnie, nawet jego cierpliwość nie trwa wiecznie.

Laura oczekiwała tego rodzaju komentarza, odkąd padło imię Andreasa. Drobnej złośliwej uwagi, przypominającej jej, jaka jest śmieszna i żałosna. Przypominającej, że czym prędzej powinna przestać dziwaczyć i – zanim będzie za późno – poprosić Andreasa, aby do niej wrócił.

– Wiesz, że ciocia Hedda umarła?

Słychać kliknięcie zapalniczki. Matka nadal pali, chociaż ojciec zmarł na raka płuc. Długi wydech, westchnienie wypełnione tytoniowym dymem. Mózg Laury automatycznie oblicza ryzyko zachorowania po pięćdziesięciu pięciu latach palenia papierosów.

– A tak, słyszałam – mówi mama. – Przykre.

– Dlaczego nie zadzwoniłaś i mi nie powiedziałaś?

Cisza, jeszcze jedno papierosowe westchnienie.

– Chyba po prostu o tym nie pomyślałam. Pierre i ja mieliśmy mnóstwo roboty z domem. A ty przecież też jesteś bardzo zajęta swoimi sprawami? Jak w ogóle dowiedziałaś się o śmierci Heddy?

– Wczoraj zadzwonił prawnik. Hedda zapisała mi Gerdnes w testamencie.

– Aha. – W tym neutralnym słowie Laura odczytuje niepokój.

– Jak myślisz, dlaczego to zrobiła?

– Nie mam pojęcia. Hedda zawsze była trochę dziwna. Jak na pewno pamiętasz, nie okazała nawet na tyle przyzwoitości, żeby odezwać się, kiedy zmarł twój ojciec. Jej rodzony brat! I to po wszystkim, co dla niej zrobiliśmy. Po co ci w ogóle jakieś stare letnisko? – W głosie matki znów zabrzmiała ostra nuta. Sugestia, że Laura zrobiła lub robi coś niewłaściwego.

Laura decyduje się to zignorować.

– Pogrzeb jest w sobotę. Mam zamiar pojechać.

Jeszcze jedno zaciągnięcie się papierosem.

– Uważasz, że to sensowne?

– Jestem najbliższą krewną Heddy.

– Więc tylko dlatego chcesz pojechać? Bo masz takie dobre serce?

Laura znów zaciska zęby.

– Pewnie chcesz pojechać ze względu na niego? – indaguje dalej matka. – Tego znajdka.

Uczucie, że została zdemaskowana, sprawia, że policzki zaczynają ją palić.

– On ma na imię Jack.

Matka prycha pogardliwie.

– Zwiał, zapomniałaś? Zostawił cię, kiedy było ci najciężej.

– Nie, nie zapomniałam.

Te słowa sprawiają jej ból głównie dlatego, że oddają prawdę.

– Miałaś niecałe szesnaście lat, to było głupie nastoletnie zauroczenie. A jednak nie możesz przestać o nim myśleć. Pewnie masz nadzieję, że pojawi się na pogrzebie.

Laura zmusza się, by nie odpowiadać.

– Na twoim miejscu trzymałabym się z daleka od tego wszystkiego. Gerdnes to okropne miejsce, a po tym, co zaszło, nie pojmuję, że ty…

Mama przerywa sama sobie, dwa razy zaciąga się papierosem.

– Próbuję ci powiedzieć, Lauro… – głos zmiękł, zabrzmiał w nim nawet smutek – że nie należy rozgrzebywać przeszłości. Z tego rzadko wynika coś dobrego, uwierz mi.

Laura stoi w sypialni przed wielkim lustrem ściennym. Przez chwilę trwa w niepewności, potem rozwiązuje pasek i pozwala szlafrokowi opaść na podłogę. Rozwiewają się resztki ciepła wyniesionego spod prysznica. Laurę przebiega dreszcz.

W pokoju jest ciemno, wnika do niego tylko trochę rozproszonego światła, w którym jej skóra wygląda na bielszą niż zwykle. Laura rozluźnia węzeł na karku i potrząsa głową. Jej rude włosy spływają na ramiona. Nie odrywając wzroku od lustra, wykonuje powolny półobrót tułowiem. Plama rozpoczyna się na środku lewej łopatki. W miarę jak Laura obraca się przed lustrem, widzi, jak znamię rośnie, przekształca się w wielką połać szorstkiej tkanki bliznowej, rozpościerającą się ukośnie od barku poprzez kręgosłup. Znów wstrząsa nią dreszcz.

Na kilka chwil wszystko powraca. Huk płomieni, woń sadzy, spalonych włosów i płonącego ciała, tak intensywna, że czuje się w ustach jej smak.

Ból w plecach, gorący i zarazem lodowaty.

Potem niejasne wrażenie, że ktoś niesie ją przez lód, coraz bliżej i bliżej czarnej, zimnej wody. I na końcu krzyk. Jej i kogoś innego.3

Pijalnia soków znajduje się na ulicy Birgera Jarla, tuż obok siłowni Stephanie, i jest wypełniona kobietami, które wyglądają jak sklonowane. Puchowe kurtki na dresach, idealne fryzury, w jednej ręce kubek z sokiem, a w drugiej komórka. Rozmowy przypominają monologi, bo nikt nikomu nie patrzy w oczy.

Steph różni się od pozostałych klientek pod jednym istotnym względem. Naprawdę ćwiczyła, co można wywnioskować z jej stroju i cienkiej warstewki potu, która jeszcze pokrywa jej czoło. Steph nie robi niczego byle jak, i to należy do cech, które Laurze w niej się podobają. _Go big eller go home_, jak Steph zwykła mówić. Laura nigdy nie chodzi na siłownię. Zapocone urządzenia, wspólne przebieralnie, otwarte kabiny pryszniców i ciekawskie spojrzenia.

– Podsumowując to wszystko: masz zamiar pojechać do jakiejś zabitej dechami dziury w Skanii, żeby pochować ciotkę, której nie widziałaś od wieków – a wszystko po to, żeby wkurzyć matkę, z którą prawie się nie spotykasz?

Steph pociąga łyk soku, który zawiera tak wiele składników, że przygotowanie go zajęło barmanowi cztery minuty.

Laura nie odpowiada, częściowo dlatego, że Steph w pewnym sensie ma rację, a częściowo – bo nie może opowiedzieć całej historii. Pociera jedną dłoń o drugą, usiłuje rozgrzać czubki palców. Temperatura na dworze jest poniżej zera i chociaż grudzień jeszcze się nie zaczął, dziesięciocentymetrowe warstwy śniegu przy krawężnikach zdążyły nabrać szarobrunatnego koloru.

– Od jak dawna się znamy? – pyta Steph. – Poznałyśmy się chyba w tym samym roku, w którym się tu sprowadziłam?

– W następnym. Przeniosłaś się do Szwecji we wrześniu dwa tysiące piętnastego, poznałyśmy się w styczniu dwa tysiące szesnastego.

– Więc znamy się prawie dwa lata. Wydaje się, jakbyśmy znały się dłużej. W każdym razie nagadałam ci tyle o moich byłych mężach oraz o różnicach między Szwedami a Amerykanami, że musiałaś mieć tego powyżej uszu. A ja dowiedziałam się wszystkiego o twojej, delikatnie mówiąc, szczególnej relacji z matką i o twoim beznadziejnym braciszku. O twoim rozwodzie i Andreasie stalkerze też. Ale ani słowem nie wspomniałaś o bogatej ciotce ze Skanii. – Steph unosi brwi, ale jej czoło pozostaje gładkie.

– Hedda nie była bogata – mówi Laura.

– Nie? Zdawało mi się, że mówiłaś o spadku.

– Dziś rano dostałam mejl od prawnika. Hedda była praktycznie spłukana. Pozostawiła po sobie spory kawałek zadłużonego gruntu, nic więcej.

– Rozumiem i zmieniam formę pytania. Miałaś _ubogą_ ciotkę, o której dotychczas nie wspomniałaś ani słowem. Dlaczego?

Bo to wszystko należy do przeszłości, chce odpowiedzieć Laura, ale to oczywiście nie byłoby prawdą. Unika więc wyjaśnień, wzruszając ramionami.

– Wiesz, że kiedy byłam mała, ciągle się przeprowadzaliśmy – mówi. – Ojciec pracował w różnych częściach Azji Południowo-Wschodniej i przez to prawie co roku musiałam zmieniać szkołę.

Steph przytakuje skinięciem głowy.

– Podczas dłuższych ferii mieszkałam u cioci w jej letnisku w Skanii. Hedda nie miała własnych dzieci, więc była dla mnie jakby dodatkową mamą. Miałam tam kolegów i koleżanki. Uwielbiałam tam jeździć.

– Ach tak? – Idealne brwi są nadal uniesione.

Laura cicho wciąga powietrze.

– Zimą, kiedy miałam piętnaście lat, zdarzył się wypadek. Pożar…

Steph pochyla się z zainteresowaniem.

– Urządziliśmy całą paczką imprezę w Dzień Świętej Łucji, w letniskowej sali tanecznej, zamkniętej na zimę. Typowy pomysł nastolatków. Nagle zaczęło się palić. – Laura przerywa, zastanawia się, ile ma opowiedzieć. Decyduje się na oficjalną wersję. – Budynek spalił się do fundamentów. Było mnóstwo dymu i zamieszania. Wszyscy usiłowali się wydostać. Jednej osobie się nie udało.

Steph blednie. Jej oczy zaczynają błyszczeć.

– To straszne.

Kładzie dłoń na ramieniu przyjaciółki. Laura czuje się niemal wzruszona. Steph potrafi być w interesach twarda jak kamień i kląć jak szewc. Ale to tylko powłoka.

– Miała na imię Iben – dodaje Laura. – Byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami.

Steph ściska jej ramię i przez kilka sekund siedzą w milczeniu.

– Co… – Steph odchrząkuje. – Co było potem?

Laura zbiera myśli. O reszcie jest łatwiej mówić, ale jednak nie całkiem łatwo.

– Rodzice zabrali mnie do Hongkongu już parę dni po pożarze. Wtedy się rozchorowałam. Dostałam jakiejś infekcji wirusowej, wynikło z niej zapalenie opon mózgowych i przeleżałam kilka miesięcy w szpitalu. Kiedy stanęłam na nogi, rodzice nie chcieli rozmawiać ani o tym, co się zdarzyło, ani o cioci Heddzie. A już zupełnie nie chcieli, żebym znów do niej pojechała.

_Nazywam tę chorobę zimowym ogniem. Zniszczyła między innymi mój wewnętrzny termostat i dlatego prawie ciągle marznę_.

Te ostatnie słowa Laura zachowuje dla siebie, jak również fakt, że do tej pory musi brać lekarstwa, żeby uniknąć koszmarów. Zamiast to powiedzieć, wzmacnia efekt swojej opowieści uśmiechem pełnym poczucia winy. Nietrudno jest jej przybrać taki wyraz twarzy.

Steph wygląda na wstrząśniętą.

– Cholera, paskudna historia. – Znów ściska ramię Laury. – Musiałaś się czuć do dupy.

Laura wzrusza ramionami, bo lepsza reakcja nie przychodzi jej do głowy.

– To było dawno. W gruncie rzeczy od wielu lat o tym nie myślałam.

To kłamstwo, ale Steph w aktualnym stanie ducha tego nie zauważa.

– A twoja ciotka nie próbowała później skontaktować się z tobą?

Laura kręci głową.

– Przedtem pisałyśmy do siebie, ale Hedda ani razu się nie odezwała podczas tych miesięcy, które spędziłam w szpitalu. Oczywiście było mi przykro. Mimo wszystko dalej pisałam do niej listy, ale nie odpowiadała. Próbowałam przez cały rok, zanim dałam za wygraną. Żadnego listu ani nawet głupiej pocztówki, chociaż była dla mnie jak druga matka.

– Nawet kiedy dorosłaś?

Laura czuje napięcie w szczękach.

– Hedda nie odezwała się do mnie od zimy tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku. Nie rozumiem, dlaczego postanowiła zapisać mi letnisko w testamencie. Ale Hedda była trochę inna niż wszyscy…

– W jaki sposób?

– Malowała obrazy, robiła ceramikę, szyła dla siebie ubrania… tak w stylu lat sześćdziesiątych. Mój ojciec nazywał ją przeterminowaną hipiską.

– Moim zdaniem to brzmi uroczo.

– Takie właśnie było. W każdym razie w oczach dziecka. Uwielbiałam mieszkać u niej. Nie było żadnych reguł, żadnych… – Laura dostrzega, że mimowolnie uniosła kąciki ust i szybko gasi uśmiech. – Ale Hedda była też niewiarygodnie uparta. I pamiętliwa.

Laura przypomina sobie, jak sprawdzała równo ułożony stos listów na sekretarzyku przy drzwiach. Jak mama z irytacją lekko kręciła głową za każdym razem, gdy pytała ją, czy naprawdę nie przyszedł do niej żaden list. _Jak można tak postąpić wobec piętnastoletniej dziewczynki? Dziewczynki, którą traktowało się jak własną córkę?_

Laura znów rozciera koniuszki palców. Zimno nie chce ustąpić.

– A teraz jest za późno, żeby się pogodzić. Pozostaje tylko ostatnie pożegnanie. Cholera, jakie to smutne. – Steph przysuwa sobie kubek z sokiem i w zamyśleniu gryzie plastikową rurkę. – Twój braciszek też przyjedzie na pogrzeb?

Laura kręci głową.

– Marcus nigdy jej nie poznał. Jest przecież młodszy ode mnie o siedem lat, a mama nie chciała, żebyśmy oboje wyjeżdżali z domu na ferie.

– Chcesz powiedzieć, że nie chciała, żeby Marcus wyjeżdżał? Nie mogła tak długo wytrzymać bez swojego książątka. – Steph wydyma wargi i mówi jak do małego dziecka. Laura nie może powstrzymać uśmiechu.

– Mama i ciocia Hedda nigdy za sobą nie przepadały.

– Teraz czuję jeszcze większą sympatię do twojej cioci.

– Jest inny powód, dla którego chcę pojechać.

Właściwie nie zamierzała o tym mówić, ale Steph zawsze potrafiła wprawiać ją w dobry humor.

– Aha… – Steph się pochyla. – Atmosfera się zagęszcza.

– Tam był pewien chłopak. Też straciliśmy kontakt po… – Laura szuka właściwego słowa. – Po wszystkim, co się zdarzyło.

Steph trochę unosi brodę, przygląda się badawczo przyjaciółce. Laura czuje nieoczekiwane podenerwowanie. Spojrzenie wydaje się wwiercać w jej czaszkę, w jej myśli. O tylu sprawach nie opowiedziała. Są rzeczy, które przemilczała, wyparła ze świadomości.

Steph się śmieje.

– Ach. Teraz masz nadzieję, że książę z bajki przyjdzie na pogrzeb? Zadurzenie sprzed trzydziestu lat powróci do życia?

– Może.

Laura lekko wzdycha.

– Kiedy wyjeżdżasz?

– W czwartek po pracy. Wrócę w niedzielę wieczorem.

Steph pociąga solidny łyk soku.

– Chcesz, żebym pojechała z tobą?

– Dzięki, ale wiem, że nie znosisz pogrzebów.

Laura naprawdę docenia propozycję. Docenia ją, ale w żadnym wypadku nie może pozwolić, aby Steph z nią pojechała. Bo co będzie, jeżeli ona się dowie, co naprawdę zdarzyło się wtedy, w wieczór Świętej Łucji? I co zrobiła Laura.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: