Zjadanie zwierząt - ebook
Zjadanie zwierząt - ebook
Gdy Jonathanowi Safranowi Foerowi urodził się syn, chciał się dowiedzieć, jak powinien go karmić i czym naprawdę jest mięso. Skąd pochodzi? Jak się je produkuje? Jak traktowane są zwierzęta i czy to ważne? Jak zjadanie zwierząt wpływa na gospodarkę, społeczeństwo i środowisko? Wyniki tego śledztwa sprawiły, że stanął twarzą w twarz z rzeczywistością, której jako obywatel nie mógł zignorować, a jako pisarz nie mógł przemilczeć.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66232-49-5 |
Rozmiar pliku: | 3,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy byłem mały, weekendy spędzałem zwykle u babci. W każdy piątkowy wieczór, kiedy pojawiałem się u niej, podnosiła mnie i dusiła w uścisku. To samo robiła w każde niedzielne popołudnie, zanim wyruszyłem w drogę powrotną. Dopiero kilka lat później zrozumiałem, że w ten sposób mnie ważyła.
Babcia przeżyła wojnę boso i zjadając resztki wyrzucone przez innych ludzi. Gnijące ziemniaki, skrawki skóry i kawałki mięsa niedokładnie oddzielone od kości. Dlatego nie przejmowała się, że podczas kolorowania wychodzę za linię. Grunt, żeby równo wycinać kupony na żywność. Podczas śniadań w hotelach ładowaliśmy na talerz, ile wlezie, a babcia robiła górę kanapek, które zawijała w serwetki i chowała na później. To właśnie ona nauczyła mnie, że z jednej torebki herbaty można zrobić tyle filiżanek, ile akurat trzeba podać, i że każda część jabłka jest jadalna. Nie chodziło o pieniądze (większość kuponów była na produkty, których babcia nigdy nie kupowała). Nie chodziło też o zdrowie (błagała mnie, żebym pił colę).
Podczas rodzinnych obiadów babcia nigdy nie siadała z nami przy stole, nawet kiedy nie było już nic do zrobienia – nie trzeba było mieszać zupy, przykrywać garnków ani pilnować piekarnika – tylko siedziała w kuchni jak strażnik (albo więzień) w swojej wieży. Wydawało mi się wtedy, że babcia najada się gotowaniem.
W czasach wojny babcia żywiła się w europejskich lasach, żeby przetrwać. Dzięki niej 50 lat później w Stanach mogliśmy jeść dla przyjemności. Kupowaliśmy dla kaprysu, nasze szafki wypełniały smakołyki, za które przepłacaliśmy, i niepotrzebne produkty, których bez mrugnięcia okiem pozbywaliśmy się, gdy kończyła się ich data ważności. To było beztroskie jedzenie. Babcia jednak nigdy nie otrząsnęła się z traumy.
Jako dzieci uznawaliśmy z bratem, że nasza babcia to najlepsza kucharka na świecie. Powtarzaliśmy jej to za każdym razem, kiedy zaczynaliśmy i kończyliśmy posiłek. Mówiliśmy: „Jesteś najlepszą kucharką na świecie”. Chociaż już wtedy byliśmy wystarczająco obyci, żeby podejrzewać, że najlepsza kucharka na świecie powinna znać więcej niż jeden przepis (na kurczaka z marchewką) i że najlepsze dania na świecie powinny mieć więcej niż dwa składniki.
Dlaczego jednak nie podawaliśmy w wątpliwość jej teorii, że ciemne jedzenie jest zdrowsze od jasnego albo że najwięcej wartości odżywczych jest w skórce? (Babcia robiła nam kanapki z piętek pumpernikla). Uczyła nas, że zwierzęta większe od ludzi są dla nas bardzo dobre, mniejsze niż my są dla nas dobre, a ryby (które nie są zwierzętami) są dla nas raczej dobre, podobnie jak tuńczyk (który nie jest rybą), jak i warzywa, owoce, ciasta, ciasteczka i napoje gazowane. Żadne jedzenie nie jest złe. Tłuszcz jest zdrowy zawsze, pod każdą postacią i w każdej ilości. Cukier jest bardzo zdrowy. Im grubsze jest dziecko, tym zdrowsze. Szczególnie jeśli to chłopiec. Lunch to nie jeden posiłek, ale trzy. O 11.00, 12.30 i 15.00. Powinno się być wiecznie głodnym.
To możliwe, że jej kurczak z marchewką rzeczywiście był najlepszą rzeczą, jaką kiedykolwiek jadłem. I nie chodziło tu ani o sposób i łatwość przygotowania, ani nawet o smak. Jedzenie babci było pyszne, bo wierzyliśmy, że takie jest. Wierzyliśmy w jej gotowanie bardziej niż w Boga. Jej umiejętności kulinarne należały do rodzinnych legend, podobnie jak przebiegłość dziadka, którego nigdy nie poznałem, albo jedyna małżeńska awantura moich rodziców. Pielęgnowaliśmy te historie, bo były częścią nas. Częścią rodziny, która kłóciła się mądrze, a spory rozwiązywała w dowcipny sposób. Rodziny, którą łączyła miłość do babcinego jedzenia.
Być może żył kiedyś człowiek, którego życie było tak dobre, że nie dało się nic o nim powiedzieć. O babci można było opowiedzieć więcej niż o kimkolwiek mi znanym. O jej przedziwnym dzieciństwie, o balansowaniu na granicy życia i śmierci, o niepowetowanych stratach, o imigracji i przystosowaniu. W naszej rodzinie nigdy nie poruszało się tych tematów, ale ja mam zamiar opowiedzieć o tym wszystkim moim dzieciom. Nigdy nie myśleliśmy o babci jako bohaterce albo jako kimś, kto zasługuje na honory czy ważne tytuły. Dla nas była najlepszą kucharką na świecie.
Może jej historia była za trudna, by ją opowiedzieć. A może babcia sama wybrała dla siebie tę historię, tak by widziano ją jako karmicielkę, a nie tylko jako kobietę, która przeżyła wojnę. A może przetrwała wojnę dlatego, że była karmicielką? Historia jej stosunku do jedzenia zawierała w sobie wszystkie inne historie. Jedzenie nie było dla niej tylko jedzeniem. Było terrorem, godnością, wdzięcznością, zemstą, radością, upokorzeniem, religią, historią i, oczywiście, miłością. To tak jakby owoce, które ciągle nam podtykała, dojrzały na złamanych gałęziach naszego drzewa rodzinnego.
KOLEJNA SZANSA
Kiedy dowiedziałem się, że będę ojcem, obudziły się we mnie dziwne instynkty. Zacząłem dbać o porządek. Wymieniałem żarówki, myłem okna i wypełniałem dokumenty. Zmieniłem szkła w okularach i kupiłem tuzin par białych skarpetek, na dachu samochodu zamontowałem bagażnik, a w środku kratę. Po raz pierwszy od pięciu lat zrobiłem badania diagnostyczne. I postanowiłem napisać książkę o zjadaniu zwierząt.
Powodem wyruszenia w drogę, której końcem jest ta książka, było ojcostwo. Przygotowania do tej wyprawy zaczęły się jednak dużo wcześniej. Kiedy miałem dwa lata, uwielbiałem bajki o zwierzętach. Kiedy miałem cztery lata, kopnąłem psa, którego kuzyn zostawił nam na czas swojego wyjazdu. Tata powiedział mi wtedy, że nie kopie się zwierząt. Kiedy miałem siedem lat, pogrążyłem się w żałobie po śmierci mojej złotej rybki. Dowiedziałem się, że tata spuścił ją w toalecie. Powiedziałem wtedy tacie (w niezbyt uprzejmych słowach), że nie spuszcza się zwierząt w toalecie. Kiedy miałem dziewięć lat, opiekowała się mną niania, która twierdziła, że nigdy nie skrzywdziłaby żadnego stworzenia. Tak przynajmniej mówiła, kiedy pytałem ją, dlaczego nie je obiadu razem ze mną i moim starszym bratem:
– Nigdy nie skrzywdziłabym żadnego stworzenia.
– Nie skrzywdziłabyś? – spytałem.
– Wiesz, że kurczak to kurczak?
Brat posłał mi spojrzenie, które oznaczało mniej więcej: „Jakim cudem mama i tata powierzyli tej idiotce opiekę nad swoimi ukochanymi dziećmi?”.
Być może chciała przekonać nas do wegetarianizmu, ale nie jestem tego pewien. Była bardzo młoda, możliwe więc, że brakowało jej hamulców. W końcu nie wszyscy wegetarianie są neofitami, choć rzeczywiście rozmowy o mięsie bywają trudne. Ona po prostu dzieliła się z nami tym, czego się dowiedziała, nie robiąc z tego dramatu.
Za każdym razem, gdy temat wracał, mój brat i ja patrzyliśmy na siebie z ustami pełnymi biednego kurczaka, a nasze spojrzenia mówiły: „Jakim cudem nigdy nie przyszło mi to do głowy i jak to możliwe, że nikt wcześniej mi o tym nie powiedział?”. Odłożyłem wtedy widelec. Frank jadł dalej. Możliwe, że właśnie teraz je kurczaka.
Słowa opiekunki wydawały mi się sensowne nie tylko dlatego, że brzmiały prawdziwie, ale i dlatego, że przypominały mi, jak rodzice uczyli mnie postępować w sytuacjach, które nie miały związku z jedzeniem. Nie wolno krzywdzić członków rodziny. Nie wolno krzywdzić znajomych ani nieznajomych. Nie wolno nawet niszczyć mebli. Fakt, że nie dodałem do tej listy zwierząt, musiał być po prostu zaniedbaniem. Nie były przecież żadnym wyjątkiem. To zaniedbanie sprawiło, że byłem dzieckiem obojętnym na los żywych stworzeń. Kiedy zdałem sobie z tego sprawę, postanowiłem zmienić moje życie.
Nie udało się. Mój zapał, z którym początkowo ostentacyjnie się obnosiłem, z czasem przygasł, a po kilku latach nic z niego nie zostało. Słowa opiekunki wciąż dźwięczały w mojej głowie, ale nie były już tak wyraźne. Przecież nikogo ani niczego nie krzywdziłem. Przecież miałem dobre zamiary. Przecież byłem tego wszystkiego świadomy. Podajcie kurczaka, umieram z głodu.
Mark Twain twierdził, że rzucanie palenia jest jedną z najłatwiejszych rzeczy, a wie to, bo ciągle to robił. Wegetarianizm też jest łatwy. W liceum przechodziłem na niego wielokrotnie. Szukałem czegoś, z czym mógłbym się utożsamiać, podobnie jak moi rówieśnicy. Identyfikowanie się nie wymagało wtedy żadnego wysiłku. Chciałem umieścić hasło promujące wegetarianizm na samochodzie mojej mamy, planowałem zorganizować kiermasz na rzecz zwierząt w czasie długiej przerwy, a przy okazji z bliska przyjrzeć się piersiom aktywistek. (I wciąż uważałem, że nie wolno krzywdzić zwierząt). Nie oznacza to, że nie jadłem mięsa. Owszem, nie jadłem przy ludziach. W domu bywało różnie. Przed kolacją ojciec często pytał: „Czego nie będziesz jadł tym razem?”.
Na studiach jadałem mięso bardziej regularnie. Wciąż miałem wiele wątpliwości, ale wyrzucałem je z głowy. Nie miałem wówczas poczucia, że moja postawa względem jedzenia stanowi o moim „ja”. Ludzie z mojego otoczenia nie wiedzieli o moich dylematach ani o wegetariańskiej przeszłości, więc nie wisiała nade mną groźba oskarżenia o hipokryzję czy lawiny pytań o powód zmiany diety. Poza tym na kampusie wegetarianizm był popularny, co dodatkowo mnie do niego zniechęcało. W końcu ludzie nie wrzucają drobnych do czapki ulicznego muzyka, jeśli pieniądze się z niej wysypują.
Pod koniec drugiego roku wybrałem specjalizację z filozofii i zacząłem uprawiać tak zwane myślenie. Wtedy znów przeszedłem na wegetarianizm. Celowe zapominanie o dylematach związanych z jedzeniem mięsa, które pojawiały się przy każdym kęsie, przeszkadzało mi w kształtowaniu intelektu. Uważałem, że przekonania powinny znajdować odzwierciedlenie w życiu. Nietrudno chyba sobie wyobrazić, jak bardzo irytującym człowiekiem wtedy byłem.
Kiedy skończyłem studia, znów zacząłem jeść mięso. Każde i w każdej ilości. Jadłem przez dwa lata. Dlaczego? Bo mi smakowało. I dlatego, że od przekonań ważniejsze są ludzkie historie. Powtarzałem więc sobie historię z morałem, z którego wynikało, że samemu sobie też trzeba przebaczać.
Potem umówiono mnie na randkę w ciemno z kobietą, która została moją żoną. Co ciekawe, już po kilku tygodniach od naszego pierwszego spotkania zaczęliśmy rozmawiać o małżeństwie i o wegetarianizmie.
Historia jej dylematów związanych z jedzeniem mięsa była bardzo podobna do mojej. Jej przekonania kłóciły się z wyborami, których dokonywała. Poczucie, że robi coś złego, mieszało się z zakłopotaniem spowodowanym złożonością problemu i ze zrozumieniem dla ludzkiej niedoskonałości. Intuicja mówiła jej to samo co mnie, ale ten głos okazywał się niewystarczająco silny.
Ludzie biorą ślub z różnych powodów. Nas do podjęcia tej decyzji zachęciła potrzeba rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Zerwanie z przeszłością jest charakterystyczne dla kultury żydowskiej. Najlepszy przykład to rzucanie kieliszków za siebie po wzniesieniu pierwszego weselnego toastu. Co się stało, to się nie odstanie, trzeba zacząć od nowa. Trzeba próbować żyć lepiej. Trzeba próbować być lepszym.
Brzmi świetnie, tylko co to znaczy być lepszym? Miałem na to kiedyś tysiące pomysłów (nauka języków obcych, ćwiczenie cierpliwości, skupienie się na pracy), ale podjąłem za dużo prób, by móc jeszcze wierzyć w obietnice składane samemu sobie. Miałem też tysiące sposobów na ulepszenie naszej relacji, ale okazało się, że się co do nich nie zgadzamy. Czasami wydaje się, że wszystko jest możliwe, chwilę później jednak okazuje się, że tylko się tak wydaje.
Zjadanie zwierząt, czyli problem, z którym oboje się zmagaliśmy, był dobrym punktem wyjścia. Wiele nas w tej kwestii łączyło. Nasze zaręczyny zbiegły się w czasie z naszym przejściem na wegetarianizm.
Kolacja weselna oczywiście nie była wegetariańska. Byliśmy przekonani, że powinniśmy nakarmić naszych gości porządnie, czyli białkiem zwierzęcym. W końcu wielu z nich jechało setki kilometrów, by dotrzeć na nasz ślub. (Trudno pojąć taką logikę, co?) Podczas miesiąca miodowego w Japonii jedliśmy ryby. No bo co innego można jeść w Japonii? Na stole w naszym wspólnym domu od czasu do czasu pojawiały się burgery, rosół, steki z tuńczyka albo wędzony łosoś. Ale tylko od czasu do czasu. Tylko kiedy mieliśmy na nie ochotę.
I tyle. Uważałem, że to jest zupełnie w porządku. Przestrzegaliśmy diety opartej na skrupulatnej niekonsekwencji. Bo dlaczego jedzenie miałoby się różnić od innych sfer życia? Byliśmy szczerymi ludźmi, którym zdarzało się skłamać, dobrymi przyjaciółmi, którym zdarzało się zachować nie fair. Wegetarianami, którym zdarzało się zjeść kawałek mięsa.
Nie jestem nawet pewien, czy moje wątpliwości były czymś więcej niż tylko wspomnieniami z dzieciństwa. Nie wiedziałem, czym faktycznie były zwierzęta, nie miałem też pojęcia, jak były hodowane i zabijane. I właściwie nawet nie próbowałem się tego wszystkiego dowiedzieć. Jednak nie czułem się z tym do końca dobrze.
Potem zdecydowaliśmy się na dziecko, ale to już inna historia wymagająca innej narracji.
Pół godziny po narodzinach mojego syna wyszedłem do poczekalni, by przekazać wszystkim dobrą wiadomość.
– Powiedziałeś on! Czyli to chłopiec?
– Jak go nazwiecie?
– Do kogo jest podobny?
– Opowiadaj!
Odpowiedziałem na te pytania tak szybko, jak mogłem, i zaszyłem się w kącie, by zadzwonić do babci.
– Babciu – powiedziałem – urodziło nam się dziecko.
Babcia odebrała po pierwszym sygnale, co znaczyło, że musiała czekać na telefon. Było parę minut po północy. Może właśnie wycinała kupony? Może przygotowywała kurczaka z marchewką dla kogoś na później? Nigdy wcześniej nie słyszałem ani nie widziałem jej płaczącej, ale tym razem wydusiła przez łzy: „Ile waży?”.
Parę dni po powrocie ze szpitala do domu wysłałem mojemu przyjacielowi list, w którym opisałem moje pierwsze wrażenia związane z ojcostwem. Do listu dołączyłem zdjęcie syna. Odpowiedział: „Wszystko jest znów możliwe”. Nie mógł tego lepiej ująć. Mogliśmy opowiadać nasze historie ponownie, tylko że lepiej. Mogliśmy też opowiadać zupełnie inne historie. Świat dostał od nas kolejną szansę.
ZJADANIE ZWIERZĄT
Możliwe, że pierwszą potrzebą mojego syna, którą wyrażał, jeszcze zanim nauczył się myśleć i mówić, była potrzeba jedzenia. Kilka sekund po narodzinach już ssał matczyną pierś. Patrzyłem na niego z fascynacją, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Po prostu wiedział, co robić. Ewolucja wyposażyła go w tę umiejętność, podobnie jak zakodowała rytm uderzeń w jego maleńkim serduszku albo nauczyła jego płuca, jak oddychać.
W moim życiu było to coś bezprecedensowego, ale czułem, że czegoś podobnego musiało doświadczyć każde pokolenie. Moi rodzice obserwujący mnie podczas ssania mleka, moja babcia obserwująca moją matkę podczas karmienia piersią, moi pradziadkowie obserwujący moją babcię… Mój syn musiał ssać mleko matki tak samo, jak robili to nasi przodkowie, którzy żyli w jaskiniach.
Życie mojego syna dopiero co się rozpoczęło, kiedy postanowiłem napisać tę książkę. Już wtedy wszystko, co robił, miało jakiś związek z jedzeniem. Ssanie mleka, spanie po karmieniu, drażliwość w porze karmienia, wypluwanie mleka. Kiedy skończę pisać, będzie już w stanie prowadzić w miarę skomplikowane rozmowy. Z czasem nauczy się karmić nie tylko jedzeniem, ale też historiami, które mu towarzyszą.
Karmienie dziecka jest zasadniczo inne od karmienia samego siebie. Jest poważniejsze. Jest inne dlatego, że ważny jest wybór produktów (w grę wchodzą zdrowie dziecka i przyjemność z jedzenia), i dlatego że ważne są historie serwowane razem z posiłkami. Te historie wiążą członków naszej rodziny i naszą rodzinę z innymi. Opowieści o jedzeniu to opowieści o nas – o naszej historii i wyznawanych przez nas wartościach. Żydowskie tradycje pielęgnowane przez moich bliskich nauczyły mnie, że jedzenie ma dwie funkcje – dostarcza składników odżywczych i pomaga pamiętać. Jedzenie i opowieści są nierozłączne. Łzy są w końcu solanką, miód nie tylko ma słodki smak, ale sprawia, że myślimy o przyjemności, maca to chleb smutku.
Na świecie są tysiące produktów, więc fakt, że spożywamy tylko niektóre, wymaga kilku słów wyjaśnienia. Trzeba by wytłumaczyć, dlaczego natka pietruszki służy jako dekoracja talerza, dlaczego pasty nie podaje się na śniadanie, czemu jemy skrzydełka, a nie na przykład oczy, dlaczego wybieramy wołowinę, a nie mięso psów. Opowieści ustalają zasady.
Ta opowieść nie powstała na potrzeby książki. Po prostu chciałem dowiedzieć się, czym naprawdę jest mięso. Skąd pochodzi? Jak się je produkuje? Jak traktowane są zwierzęta i czy to naprawdę ważne? Jak jedzenie zwierząt wpływa na gospodarkę, społeczeństwo i środowisko? Jako rodzic stanąłem twarzą w twarz z rzeczywistością, której jako obywatel nie mogłem zignorować, a jako pisarz – przemilczeć. Ale konfrontacja z tą rzeczywistością a odpowiedzialne pisanie o niej to dwie różne sprawy.
Chciałem podejść do tego problemu holistycznie. Mimo że ponad 99 procent zwierząt przeznaczonych na mięso jest hodowanych na fermach przemysłowych, które będę opisywał w dalszej części tej książki, to pozostały 1 procent również ma duże znaczenie2. Fakt, że parę rozdziałów poświęciłem domowym hodowlom, wskazuje na to, jak jednocześnie ważne i nieważne są te hodowle. Ich istnienie po prostu potwierdza regułę.
Muszę przyznać (i stracić przy tym wiarygodność już na 19 stronie), że zanim zabrałem się do analizy faktów, zakładałem, że nie dowiem się niczego nowego. Inni sądzili podobnie. Prawie za każdym razem, gdy mówiłem, że piszę książkę o zjadaniu zwierząt, zakładano, że będzie ona dotyczyła wegetarianizmu. Pokutuje przekonanie, że przyglądanie się warunkom chowu przemysłowego skłania do przejścia na wegetarianizm. (A ty co pomyślałeś po przeczytaniu tytułu tej książki?)
Ja też założyłem, że moja książka będzie traktować o wegetarianizmie. Ale stało się inaczej. Na pewno warto byłoby napisać książkę o wegetarianizmie, ale ja tego nie zrobiłem.
Produkcja zwierzęca to skomplikowana sprawa. Stworzenia różnią się od siebie, podobnie jak różnią się gatunki, fermy, rolnicy i ci, którzy te stworzenia jedzą. Mając przed sobą całe stosy analiz, wywiadów, tekstów, relacje z pierwszej ręki, o których musiałem w końcu zacząć myśleć poważnie, zadałem sobie pytanie, czy w ogóle da się napisać coś sensownego o tak zróżnicowanych działaniach. A może nie ma czegoś takiego jak „mięso”? Może jest po prostu konkretne zwierzę, z konkretnej fermy, zabite w konkretnej rzeźni, zjedzone przez konkretną osobę, a sytuacje te są tak różne, że nie można ich połączyć w całość.
Jedzenie zwierząt należy do tej samej grupy tematów co aborcja. Nie da się ustalić najważniejszych faktów. Kiedy płód staje się człowiekiem? Co naprawdę przeżywa zwierzę w rzeźni? Dlatego tematy te są tak niewygodne. Śliskie i niepokojące. Jedno pytanie rodzi kolejne. Często zdarza się, że bronisz stanowiska, które okazuje się bardziej skrajne niż to, w co wierzysz. Lub co gorsza, nie bronisz żadnego stanowiska, bo żadne cię nie przekonuje.
Mamy problem z odróżnieniem tego, co jest, od tego, co się wydaje. Zbyt często spory o jedzenie zwierząt zamieniają się w dyskusje o gustach. A kiedy pojawiają się fakty (tyle wieprzowiny zjadamy, tyle lasów namorzynowych zostało zniszczonych przez rozwój akwakultury, tak zabija się krowy), trzeba się zastanowić, co powinniśmy z nimi zrobić. Czy powinniśmy się kierować kryterium etycznym? Społecznym? Prawnym? A może wystarczyłoby zwiększenie zainteresowania konsumentów tą sprawą?
Ta książka to wynik skrupulatnej analizy ogromnej ilości danych i nie ma w niej żadnych przekłamań. Korzystałem z najbardziej wiarygodnych dostępnych statystyk (najczęściej ze źródeł rządowych lub akademickich po opracowaniu) i zatrudniłem dwóch specjalistów, by je zweryfikowali. Mimo to wciąż uważam ją za opowieść. Fakty są ważne, ale to nie one odpowiadają za znaczenie. Szczególnie gdy są podporządkowane językowi. Co dokładnie znaczy reakcja na ból u kurczaka? Czy w ogóle oznacza ból? Co to jest ból? Nieważne, ile dowiemy się o fizjologii bólu, o jego trwałości, objawach i tak dalej, żadna z tych rzeczy nie powie nam nic konkretnego. Natomiast wplatając fakty w historię współczucia i władzy, w świat rzeczywisty i w świat naszych wyobrażeń, można zacząć sensownie opowiadać o jedzeniu zwierząt.
Składamy się z opowieści. Mam na myśli te sobotnie popołudnia u babci: ja i pumpernikiel w żarzącym się opiekaczu, sycząca lodówka pokryta rodzinnymi fotografiami. Pomiędzy kęsami pumpernikla a kolejnymi łykami coli babcia opowiadała mi o swojej ucieczce z Europy, o tym, co musiała jeść, i o tym, czego nigdy nie wzięłaby do ust. To była historia jej życia. Kiedy zaczynała od „słuchaj”, wiedziałem, że to będzie ważna lekcja, nawet jeśli nie do końca ją zrozumiem.
Teraz rozumiem na pewno. I chociaż opowiadam w zupełnie inny sposób, próbuję przekazać to, czego się nauczyłem, mojemu synowi. Ta książka jest próbą.
To fakt, że co roku w Ameryce 10 miliardów zwierząt idzie na rzeź. To fakt, że zabijanie zwierząt bezpośrednio wpływa na środowisko i wiąże się z takimi zjawiskami, jak głód na świecie czy ingerencja w bioróżnorodność. Wciąż jednak pozostaje kwestia zależności tych faktów od naszego postrzegania siebie i innych. Nie jesteśmy tylko narratorami tej opowieści, jesteśmy samą opowieścią.
Jeśli wychowam syna na wegetarianina, prawdopodobnie nigdy nie spróbuje popisowego dania swojej prababci, nie będzie potrafił przyjąć tego wyjątkowego wyznania miłości ukrytego w jej potrawach, może nawet nigdy nie pomyśli o niej jak o najlepszej kucharce na świecie. Opowieść jej życia, opowieść tworząca rdzeń mojej rodziny, będzie musiała się zmienić.
Pierwsze słowa, które babcia wypowiedziała po ujrzeniu wnuka, brzmiały: „To moja zemsta”. Ze wszystkich słów, które mogła powiedzieć, wybrała właśnie te. A może to te słowa wybrały właśnie ją.
SŁUCHAJ
Nie byliśmy bogaci, ale też niczego nam nie brakowało. W czwartki piekliśmy chleb, bułki i chałkę. Wystarczało nam tego na cały tydzień. W piątki robiliśmy naleśniki. W szabat jedliśmy kurczaka i zupę z kluskami. Chodziliśmy do rzeźnika po tłuste mięso. Im więcej tłuszczu, tym lepiej. Odwrotnie niż teraz. Zawsze były u nas mleko i ser, chociaż nie mieliśmy lodówki. Nie było tak wielu warzyw, ale nie mieliśmy też powodu narzekać. Byliśmy szczęśliwi. Nie wyobrażaliśmy sobie lepszego życia. Teraz nie docenia się rzeczy, które ma się na co dzień. My wtedy też nie docenialiśmy tego, co mieliśmy. Potem wszystko się zmieniło. Wojna była piekłem. Zostaliśmy z niczym. Odeszłam od rodziny. Żyłam w ukryciu. Dzień i noc w ukryciu. Niemcy czaili się wszędzie. Każdy nieostrożny krok mógł skończyć się śmiercią. Wiecznie brakowało jedzenia. Byłam coraz słabsza z głodu – nie chodzi tylko o to, że zostały ze mnie skóra i kości. Wszystko mnie bolało, z trudem się poruszałam. Byłam za słaba, żeby jeść ze śmietnika. Jadłam więc resztki. To, czego inni nie mogli przełknąć. Nie wybrzydzałam. Jadłam rzeczy, o których nie jestem w stanie opowiadać.
Nawet w najgorszych czasach trafiałam na dobrych ludzi. Ktoś nauczył mnie wiązać mankiety spodni tak, by móc napełniać nogawki ukradzionymi ziemniakami. Przeszłam wiele kilometrów z nogawkami pełnymi ziemniaków. W końcu nigdy nie wiadomo, kiedy nadarzy się kolejna okazja, by zdobyć jedzenie. Ktoś dał mi kiedyś trochę ryżu. Poszłam na targ i wymieniłam go na mydło. Mydło wymieniłam później na fasolę. Żeby przetrwać, trzeba było mieć intuicję i trochę szczęścia.
Najgorzej było pod koniec wojny. Najwięcej ludzi zginęło właśnie wtedy. Każdy dzień mógł być ostatnim. Raz jakiś rosyjski chłop przyniósł mi z domu kawałek mięsa, gdy zobaczył, w jakim jestem stanie.
– Uratował ci życie.
– Nie zjadłam tego mięsa.
– Jak to?
– To była wieprzowina. Nie zjadłabym wieprzowiny.
– Dlaczego?
– Jak możesz pytać dlaczego?
– Bo jest nieczysta?
– Oczywiście.
– Ale przecież chodziło o twoje życie.
– Jeśli nic się nie liczy, nie ma sensu ratować czegokolwiek.1
GEORGE
Nie lubiłem zwierząt przez pierwszych 26 lat mojego życia. Uważałem, że sprawiają same kłopoty, brudzą, nie da się z nimi porozumieć, są niepokojąco nieprzewidywalne i przede wszystkim zwyczajnie niepotrzebne. Szczególnie nie lubiłem psów. Możliwe, że było to częściowo spowodowane strachem przed nimi, który przejąłem od mamy, a ona z kolei od babci. Gdy w dzieciństwie odwiedzałem kolegów, prosiłem ich, by zamykali swoje psy w innych pokojach. Gdy spacerowałem po parku, na widok czworonoga bez smyczy dostawałem ataku histerii i tata musiał brać mnie na barana. Nie oglądałem też programów telewizyjnych, w których pojawiały się psy. W ogóle nie rozumiałem i nie lubiłem ludzi, którzy lubili te zwierzęta. Byłem nawet z tego powodu odrobinę uprzedzony do niewidomych.
Aż nagle pewnego dnia stałem się miłośnikiem psów.
George pojawiła się zupełnie niespodziewanie. Nigdy nawet nie myśleliśmy z żoną o psie, nie wspominając o rozglądaniu się za jakimś. (W końcu nie lubiłem psów). Przełom nastąpił w pewną sobotę. Przechadzaliśmy się właśnie Siódmą Aleją na Brooklynie, gdy natknęliśmy się na czarnego szczeniaczka. Spał na krawężniku zwinięty w kłębek. Na jego obroży widniał napis: „Przygarnij mnie”. Nie wierzę w przeznaczenie ani miłość od pierwszego wejrzenia, ale nie mogłem nie zakochać się w tym stworzeniu. Przygarnięcie psa było wówczas ostatnią rzeczą, jakiej ktokolwiek mógł się po mnie spodziewać, ale obok takiego pięknego szczeniaka po prostu nie dało się przejść obojętnie.
Oczywiście ludzie doceniają piękno także rzeczy nieposiadających mokrych nosów. Ale miłość do zwierząt to coś wyjątkowego. Duże i małe, krótkowłose i kudłate, sapiące bernardyny, charczące mopsy, pomarszczone shar pei i bassety o smutnych minach – każda rasa psów ma swoich wielbicieli. Miłośnicy ptaków wychodzą w lodowate poranki, by przedzierać się przez krzaki i obserwować upierzone obiekty swojego zainteresowania. Wielbiciele kotów okazują im uczucia o wiele intensywniej – dzięki Bogu – niż większości ludzi. W książkach dla dzieci roi się od królików, myszy, niedźwiedzi i innych gąsienic, nie wspominając o pająkach, świerszczach i aligatorach. Nie bez powodu wszyscy mieliśmy kiedyś pluszowe zwierzątka, a nie na przykład pluszowe kamienie. I chociaż kolekcjoner znaczków pocztowych nazywa swoje hobby miłością, to jest to uczucie zupełnie inne od miłości do zwierząt.
Zabraliśmy szczeniaczka do domu. Wziąłem go, a raczej j, na ręce. Kiedy stwierdziłem, że nie ma zamiaru pozbawić mnie któregoś z palców, nasza relacja osiągnęła poziom karmienia z ręki. Potem pozwoliłem jej polizać moją dłoń. A potem twarz. Sam też dałem jej buzi. Od tamtej pory kocham wszystkie psy i tak będzie już zawsze.
Aż 63 procent amerykańskich rodzin ma w domu przynajmniej jedno zwierzę1. To naprawdę dużo, szczególnie, że trzymanie zwierząt domowych zaczęło zyskiwać popularność stosunkowo niedawno – wraz z powstaniem klasy średniej2. Być może stało się tak, ponieważ urbanizacja pozbawiła człowieka innych możliwości kontaktu z żywymi stworzeniami. A może po prostu posiadanie zwierzęcia świadczyło o nie najgorszym statusie materialnym właściciela (Amerykanie wydają rocznie 34 miliardy dolarów na utrzymanie swoich pupili) 3. Oksfordzki historyk sir Keith Thomas, autor należącej do współczesnego kanonu publikacji Man and the Natural World, pisze: „Fakt, że przedstawiciele miejskiej klasy średniej coraz częściej trzymają zwierzęta domowe, wiąże się ze zmianą priorytetów społecznych i ekonomicznych. Dzięki temu ludzie doszli do wniosku, że zwierzęta to inteligentne istoty, które najprawdopodobniej mają własną osobowość i charakter, co z kolei pozwoliło przygotować w zbiorowej świadomości grunt pod przekonanie, że relacje ludzi i – przynajmniej niektórych – zwierząt powinny być podporządkowane regułom moralnym”4.
Skłamałbym, gdybym stwierdził, że moja relacja z George pozwoliła mi odkryć zwierzęcą inteligencję. Nigdy nie wiedziałem, o co jej chodzi, chyba że dotyczyło to zaspokojenia podstawowych potrzeb. (Chociaż byłem pewien, że często chodzi jej o coś innego niż podstawowe potrzeby). Jej rozumność zaskakuje mnie równie często jak jej bezmyślność. W ogóle więcej nas dzieli, niż łączy.
George nie jest typem oszołomki skoncentrowanej tylko na miłości pana i miłości do pana. Właściwie przez większość czasu jest wrzodem na tyłku. Gryzie moje buty i zabawki syna, jest psychopatyczną morderczynią wiewiórek, ochota na szaloną zabawę nachodzi ją akurat, kiedy mamy gości, ma nieprawdopodobny talent do pojawiania się w polu obiektywu dokładnie wtedy, gdy błyska flesz, rzuca się na chłopców jeżdżących na deskorolkach i na chasydów, upokarza kobiety w czasie menstruacji (i jest koszmarem chasydek podczas okresu), wykopuje dopiero co posadzone rośliny, niszczy dopiero co kupione przedmioty, nadgryza dopiero co przygotowane dania i od czasu do czasu sra na środku pokoju w ramach zemsty (za co?).
Komunikacja, walka o osiągnięcie porozumienia i zmagania z zależnością potrzeb jednej strony od drugiej – to była konfrontacja z czymś, a raczej z kimś, całkowicie się ode mnie różniącym. George reaguje na niektóre słowa (znacznie więcej jest tych, które ignoruje), ale to nie na słowach opiera się nasza relacja. Ona myśli i czuje. Czasem wydaje mi się, że ją rozumiem. To jak z patrzeniem na zdjęcie – wiadomo, co widać, ale nie wiadomo, o co chodzi. Ona pewnie też patrzy na mnie w ten sposób.
Na przykład wczoraj czytałem książkę, kiedy nagle zauważyłem, że George siedzi w kącie i wpatruje się we mnie.
– Skąd się tu wzięłaś? – spytałem. Spuściła wzrok i poczłapała do przedpokoju – wyglądała na coś całkowicie niedomowego, jakby jej sylwetka została wypełniona przez negatywną przestrzeń. Choć nasze relacje są bardziej zażyłe niż z większością osób, które znam, wciąż potrafi mnie zaskoczyć. Mimo bliskości jej inność nie przestaje mnie przerażać. Od momentu pojawienia się dziecka moje obawy stały się silniejsze. Moje głębokie przekonanie, że nie zaatakuje niemowlęcia, nie było żadną gwarancją.
O różnicach między nami można by napisać książkę, ale George podobnie jak ja boi się bólu, wybiera przyjemności, potrzebuje nie tylko jedzenia i zabawy, ale przede wszystkim towarzystwa. Każde z nas postrzega świat w zupełnie inny i w zupełnie wyjątkowy sposób.
Nie zjadłbym George, bo to mój pies. Ale dlaczego miałbym nie zjeść jakiegoś innego psa? A właściwie – dlaczego miałbym nie jeść psów, skoro jem inne zwierzęta?
ZJADANIE PSÓW
Mimo że prawo w 44 stanach nie zakazuje spożycia psiego mięsa, zjedzenie „najlepszego przyjaciela człowieka” zostałoby uznane za czyn niewybaczalny, podobnie jak zjedzenie człowieka. Nawet najwięksi wielbiciele mięsa nie tknęliby psa. Znany głównie z telewizji Gordon Ramsay, któremu zdarza się też być kucharzem, potrafi dość nonszalancko obchodzić się ze zwierzętami, by wzbudzić trochę więcej zainteresowania. Nawet u niego jednak nie zobaczycie szczeniaka wyzierającego z garnka. I chociaż stwierdził, że posadziłby swoje dziecko na krześle elektrycznym, gdyby przeszło na wegetarianizm, to ciekawe, co by powiedział, gdyby jego dziecko upolowało czworonożną maskotkę rodziny5.
Psy są wspaniałe i pod wieloma względami wyjątkowe. I bardzo mądre. Świnie też są mądre i też czują. Nie potrafią wprawdzie wskakiwać do bagażnika, ale potrafią aportować, bawić się, psocić i odwzajemniać uczucia. Dlaczego więc zamiast karmić je pieczenią, nadziewamy je na ruszt?
Francuzi, którzy kochają psy, czasem jedzą konie.
Hiszpanie, którzy kochają konie, czasem jedzą krowy.
Hindusi, którzy czczą krowy, czasem jedzą psy6.
Słowa George’a Orwella (z Folwarku zwierzęcego), chociaż napisane w innym kontekście, pasują też tutaj: „Wszystkie zwierzęta są sobie równe, ale niektóre są równiejsze od innych”. Ta wybiórcza miłość nie jest prawem natury. Bierze się z naszych wyobrażeń o naturze.
Kto ma rację? Dlaczego usunęliśmy psie mięso z jadłospisu? Mięsożerca podchodzący do sprawy selektywnie stwierdziłby: „Nie zjada się zwierząt, które są naszymi przyjaciółmi”.
Ale przecież nie wszędzie na świecie psy występują w takiej roli. A co z ludźmi, którzy nie mają zwierząt? Czy mamy wobec tego prawo oburzać się, jeśli na kolację upieką pieska?
No dobrze, więc: „Nie zjada się zwierząt wyjątkowo mądrych”.
Jeśli chodzi o psy, to na pewno uznałyby to za komplement. A co z krowami, świniami, kurczakami i niektórymi mieszkańcami oceanów? Co z upośledzonymi ludźmi?
„Z jakiegoś powodu niektóre rzeczy zawsze były i będą tematami tabu – nie baw się ogniem, nie całuj się z siostrą, nie jedz zwierząt, które mieszkają z tobą w domu. Z punktu widzenia ewolucji niektóre rzeczy zwyczajnie nam szkodzą.
Ale spożywanie psiego mięsa nie jest i nigdy nie było zakazane w wielu miejscach na świecie. Nie stanowi też zagrożenia dla zdrowia. I w ogóle nie ma nic wspólnego z ewolucją.
Jedzenie psów ma swoją historię. W grobowcach z czwartego wieku odnaleziono malowidła przedstawiające sceny uboju zwierząt7. Wśród nich były też psy. Hipokrates uważał, że ich mięso jest źródłem siły. Upodobanie do psiego mięsa znalazło swoje miejsce w języku: na przykład w jednej z odmian chińskiego symbol określający coś jako odpowiednie i sprawiedliwe (yeon) dosłownie tłumaczy się: „Odpowiednio przyrządzone psie mięso jest doskonałe”8. Rzymianie jedli „pieski oseski”9, Indianie Dakota psie wątróbki10, a Hawajczycy jeszcze całkiem niedawno podawali na obiad psie móżdżki i psią krew11. Nagi pies meksykański był głównym składnikiem diety Azteków12. Kapitan James Cook też jadł psy13. Jak również Roald Amundsen. (Ale tylko kiedy był naprawdę głodny). Psy wciąż je się na Filipinach, bo to przynosi szczęście14, w Chinach i Korei – bo ich mięso zapobiega chorobom15, w Nigerii – bo zwiększa ono libido16. Zresztą w wielu innych miejscach na całym świecie też, bo psie mięso jest po prostu smaczne. Chińczycy od wieków hodują specjalne rasy psów przeznaczone do konsumpcji, takie jak chow chow17. W wielu europejskich krajach prawo wciąż reguluje kwestię sekcji zwłok psów hodowanych na mięso18.
Oczywiście fakt, że coś robiono od zawsze i prawie wszędzie, nie usprawiedliwia kontynuowania tego zwyczaju teraz. Ale w przeciwieństwie do zwierząt hodowanych na mięso, które trzeba specjalnie w tym celu utrzymywać, psy praktycznie same proszą się o zjedzenie. Rocznie usypia się około 4 milionów tych czworonogów. To przekłada się na miliony kilogramów zmarnowanego mięsa. Samo pozbycie się ciał uśpionych psów jest dużym problemem ekonomicznym i ekologicznym. Zjadanie tych bezdomnych, wałęsających się po ulicach, tych, które nie są wystarczająco urocze, żeby je przygarnąć, i tych, które nie są wystarczająco grzeczne, żeby trzymać je w domu, byłoby korzystnym rozwiązaniem.
Właściwie w pewien sposób realizujemy ten model. Przetwórstwo surowców zwierzęcych, czyli ponowne użycie składników pochodzenia zwierzęcego, które nie nadają się do spożycia przez ludzi, do produkcji pasz dla bydła i domowych czworonogów, to proces pozwalający przekształcić martwe psy w produktywne ogniwa łańcucha pokarmowego. W Ameryce co roku usypia się miliony psów i kotów. Karmi się nimi zwierzęta, które są naszym pożywieniem. (Liczba usypianych psów i kotów jest dwukrotnie większa od liczby czworonogów, które znajdują dom)19. A gdyby pominąć środkowe ogniwo tego łańcucha?
Nie musielibyśmy w tym celu rezygnować z dobrych obyczajów. Nie zadawalibyśmy im więcej bólu niż to konieczne. Ponieważ w wielu miejscach na świecie panuje przekonanie, że adrenalina poprawia smak psiego mięsa, stosuje się takie metody uboju, jak wieszanie, bicie pałką, gotowanie żywcem. Gdybyśmy jednak mieli jeść psy, zabijalibyśmy je szybko i bezboleśnie, prawda? Na przykład stosowana tradycyjnie na Hawajach metoda zatykania psom nosów, by nie zmarnować krwi, która się nimi zwykle wylewa, powinna być (jeśli nie prawnie, to przynajmniej społecznie) niedopuszczalna. Może powinniśmy uwzględnić traktowanie psów w przepisach dotyczących humanitarnego uboju zwierząt? Wprawdzie nie mówią one nic na temat humanitarnego traktowania zwierząt w ciągu ich życia ani nikt ich nie egzekwuje, ale moglibyśmy żywić nadzieję, że przemysł mięsny sam będzie się regulował.
Mało kto rozumie, jak trudno jest codziennie zapewnić miliardom wszystkożernych stworzeń kotleta z ziemniakami. Fakt, że psów nie wykorzystuje się do rozwiązania problemu wyżywienia mas, powinien być dla ekologów powodem do wstydu. Można by stwierdzić, że w organizacjach broniących praw zwierząt działają hipokryci, którzy marnują pieniądze i energię na daremne próby zmniejszenia liczby niechcianych psów, a jednocześnie sprzeciwiają się przerabianiu ich na mięso. Wykorzystując te psy, można by stworzyć ekonomiczny system produkcji żywności zawstydzający nawet najwydajniejszą produkcję rolną opartą na użytkach zielonych. Psie mięso to najlepszy wybór dla rozsądnych ekologów.
A co z naszymi uczuciami? Cóż, psów jest dużo, ich mięso jest zdrowe, smaczne, łatwo je przyrządzić, a jedzenie go jest znacznie bardziej racjonalne niż przerabianie go na paszę dla zwierząt, które i tak później zjadamy.
Dla tych, których już udało mi się przekonać, mam klasyczny filipiński przepis:
Weselny pies duszony
Zabić średniej wielkości psa, opalić nad ogniem.
Zdjąć skórę, odłożyć na później (może się przydać do innych potraw).
Pokroić mięso w średniej wielkości kostkę (2,5 cm).
Przygotować marynatę z octu winnego, soli, ziaren pieprzu i czosnku. Marynować w niej mięso przez 2 godziny.
Podsmażyć w woku na dużym ogniu, po chwili dodać posiekaną cebulę i ananasa, smażyć, aż składniki zmiękną.
Dodać koncentrat pomidorowy i wrzątek, zielony pieprz, liść laurowy i tabasco.
Przykryć, dusić do miękkości.
Dodać purée z psich wątróbek i dusić przez kolejne 5–7 minut20.
A teraz dobra rada od domorosłego astronoma: jeśli widzisz niewyraźnie, spróbuj spojrzeć z dystansu. Najwrażliwsza na światło część oka (która rozpoznaje niewyraźne obiekty) otacza część, która jest najaktywniejsza podczas wpatrywania się w coś.
Jedzenie zwierząt ma swoje nieoczywiste aspekty. Porównanie psa z innymi zwierzętami, które jemy, sprawia, że można zobaczyć niewidzialne.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnejPrzypisy końcowe
PRZYPISY KOŃCOWE
OPOWIEŚCI
1 Na podstawie danych zawartych w: François Couplan, James Duke, The Encyclopedia of Edible Plants of North America, Keats Publishing 1998; Ken Fern, Plants For a Future: Edible Medicinal and Useful Plants for a Healthier World, Permanent Publications 2000.
2 To moje własne obliczenia oparte na bieżących statystykach. Z przeznaczeniem na mięso hoduje się znacznie więcej kurczaków niż jakichkolwiek innych zwierząt i właściwie wszystkie te ptaki trzyma się na fermach przemysłowych. Podaję tu odsetek zwierząt hodowanych w zakładach chowu przemysłowego dla każdej z gałęzi przemysłu: kurczaki hodowane na mięso: 99,94 procent (dane z 2007 roku opublikowane przez EPA), kury nioski: 96,57 procent (dane z 2007 roku opublikowane przez EPA), indyki: 97,43 procent (dane z 2007 roku opublikowane przez EPA), świnie: 95,41 procent (dane z 2007 roku opublikowane przez EPA), krowy hodowane na mięso: 78,2 procent (raport NASS), krowy mleczne: 60,16 procent (dane z 2007 roku opublikowane przez EPA).
WSZYSTKO ALBO NIC, ALBO JESZCZE COŚ INNEGO
1 American Pet Products Manufacturers Association’s (APPMA), 2007–2008 National Pet Owners Survey, http://www.reuters.com/article/pressRelease/idUS127052+15Apr-2009+PRN20090415 .
2 Keith Vivian Thomas, Man and the Natural World: A History of the Modern Sensibility, Pantheon Books, 1983, s. 119.
3 Dane zaczerpnięte z wystawy Pets in America w McKissick Museum Uniwersytetu Karoliny Południowej.
4 Keith Vivian Thomas, dz. cyt., s. 119.
5 „Miewam koszmary, w których moje dzieci przychodzą do mnie i mówią: «Tato, jestem wegetarianinem». Mam ochotę przywiązać je wtedy do płotu albo posadzić na krześle elektrycznym”. Victoria Kennedy, Gordon Ramsay’s Shocking Recipe for Raising Kids, „Daily Mirror”, 25 kwietnia 2007.
6 Dog Meat, A Delicacy in Mizoram, „The Hindu”, 20 grudnia 2004.
7 „Ścienne malowidła odnalezione w grobowcu Koguryo Kingdom przedstawiają sceny uboju psów, świń i owiec”. Rolf Potts, Man Bites Dog, „Salon.com”, 29 października 1999.
8 Tamże.
9 Calvin W. Schwabe, Unmentionable Cuisine, University of Virginia Press, 1979, s. 168.
10 Hernán Cortés, Listy o zdobyciu Meksyku, tłum. Maria Mróz i Ryszard Tomicki, „Novus Orbius”, 1997.
11 Sally Fallon, Mary G. Enig, Guts and Grease: The Diet of Native Americans, Weston A. Price Foundation, 2000.
12 Calvin W. Schwabe, dz. cyt., s. 168, 176.
13 James Cook, Explorations of Captain James Cook in the Pacific: As Told by Selections of His Own Journals, 1768–1779, ed. Archibald Grenfell Price, Dover Publications, 1971, s. 291.
14 Philippines Dogs: Factsheets, Global Action Network, 2005, http://www.dogmeattrade.com/facts.html .
15 Kevin Stafford, The Welfare of Dogs, Springer, 2007, s. 14.
16 Senan Murray, Dogs’ Dinners Prove Popular in Nigeria, BBC News, http://bbc.in/dVIeX .
17 Calvin W. Schwabe, dz. cyt., s. 168.
18 Tamże, s. 173.
19 American Humane Association, Animal Shelter Euthanasia, http://www.americanhumane.org/about-us/newsroom/fact-sheets/animal-shelter-euthanasia.html .
20 Ethnic Recipes: Asian and Pacific Island Recipes: Filipino Recipes: Stewed Dog (Wedding Style), „Recipe Source”, http://www.americanhumane.org/about-us/newsroom/fact-sheets/animal-shelter-euthanasia.html .