Złapać Greka - ebook
Złapać Greka - ebook
Ewa pracuje w agencji reklamowej. Wyjeżdża na słoneczną Kretę, by nakręcić prestiżową dla firmy reklamę. Ale nie tylko... ma nadzieję na zmiany w swoim życiu. Zafascynowana szmaragdowymi wodami zatoki Mirabello, wzgórzami porośniętymi gajami oliwnymi, labiryntem kamiennych uliczek, tawernami i kafenionami w malowniczym porcie, rozsmakowuje się w leniwym klimacie wyspy. Oszałamia ją jednak gwałtowna i niepohamowana namiętność Kreteńczyków. Czy w tym urzekającym krajobrazie i gorącej atmosferze Jędrek jej się oświadczy? A może dzięki Nikolasowi pozna smak prawdziwych uczuć i emocji?
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7506-627-2 |
Rozmiar pliku: | 611 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
— Madame, madame. — Ktoś biegł za mną. Przystanęłam. Młody mężczyzna w białej koszuli i czarnych spodniach machał ręką, trzymając w niej krótkie, trykotowe szorty.
Spojrzałam na torbę. Podczas szybkiego pakowania nie zwróciłam uwagi, że suwak był nie do końca zapięty, więc spodenki musiały wypaść. Zastanawiałam się przez chwilę, czy odebrać zgubę, która na pierwszy rzut oka trochę przypominała majtki. Będą mi jeszcze potrzebne? Przecież myślałam o powrocie, a u nas nie jest tak ciepło, więc po co mi kuse i obcisłe spodenki? Chłopak zauważył jednak moje wahanie, bo potrząsając nimi, zawołał:
— Są twoje! Widziałem, jak wypadły z torby!
Teraz nie mogłam się wycofać.
— Dziękuję — powiedziałam i, podchodząc do Greka, odebrałam zgubę.
Zaśmiał się, mówiąc coś w swoim języku, a potem patrzył zdziwiony, jak upycham szorty do torby przez niedomknięty zamek. Gdy już się z nimi uporałam, skinęłam jeszcze raz głową w podziękowaniu i ruszyłam przed siebie. W hotelu nie miałam czasu na dokładne składanie bielizny, można powiedzieć, że właściwie to uciekałam z tego miejsca, wrzucałam więc pospiesznie do torby rzeczy, które z taką pieczołowitością rozkładałam rano na półkach i wieszakach. Nie mogłam pozwolić sobie na to, aby zobaczyć Andrzeja i Justynę, zresztą ich widok, objętych i całujących się, na długo utkwi w mojej pamięci. Przyspieszony oddech i szybkie bicie serca, znowu przypomniały o upokorzeniu, którego doznałam, szczególnie ze strony Andrzeja. Jak mógł zrobić coś takiego! Znaliśmy się cztery lata. Wiosną mówiliśmy o planowanym na przyszły rok ślubie. Tak wiele nas łączyło, wspólna praca, plany na przyszłość. Wydawało mi się, że nikt nie rozumie mnie tak jak on. Byłam pewna, że mogę na nim polegać, powierzałam mu swoje tajemnice, dzieliłam się rozterkami. Lubiłam spędzać czas na rozmowach z nim. Pracowaliśmy w jednej firmie, ja prawie osiem lat, a on cztery. Gdy tylko pojawił się w naszym biurze, zwrócił na mnie uwagę, wyczułam to, więc gdy Jurek, właściciel agencji, wezwał mnie do siebie i oznajmił, że Andrzej i ja będziemy wspólnie pracować, naprawdę się ucieszyłam, miałam przeczucie, że stworzymy zgrany duet, i tak się stało. Nie tylko w życiu prywatnym, ale i podczas pracy znajdowaliśmy wspólny język.
Moje pomysły reklamy, zawsze dobre, jak mawiał szef, Andrzej z wyczuciem obrabiał i nadawał im ostateczny charakter. Mogłam być pewna, że zachowają nadany im przeze mnie sens, a on swoją inwencją doda im wyrazistości. Bywało, że nieraz wieczorem w moim mieszkaniu, gdzie czasem nocował, zastanawialiśmy się jeszcze nad ulepszeniem czegoś na filmie albo w haśle reklamowym. Przebywanie z nim naprawdę sprawiało mi przyjemność.
Znowu prawie biegłam, wymijając urlopowiczów. Zatopiona w myślach nie zwróciłam uwagi, gdzie dokładnie jestem. Znałam tę promenadę z porannego spaceru, ale nocą wyglądała inaczej, musiałam przystanąć i się rozejrzeć. W oddali zauważyłam niewielki port. Skierowałam swe kroki w tym kierunku z nadzieją odnalezienia tak potrzebnych mi teraz spokoju i ciszy, musiałam przecież się zastanowić, co zrobić z sobą podczas pobytu na wyspie.
Zwolniłam, aby odsapnąć, wieczór nie dawał oczekiwanego chłodu. Co prawda słońce tak już nie paliło, ale powietrze nadal było gorące, nawet lekki wiatr od morza nie schładzał spoconego ciała.
Ocierałam czoło chusteczką, gdy usłyszałam za plecami znajomy głos Antka:
— Ewa! Zaczekaj. — Dyszał ciężko i tak samo jak ja ocierał pot z czoła. — Dziewczyno! Ale ty masz tempo, chyba kilometr biegnę za tobą i nie mogę cię dogonić!
— To po co idziesz? Trzeba było zostać w hotelu.
Odsapnął parę razy.
— Usiądźmy i porozmawiajmy.
Nie miałam ochoty na rozmowę z kimkolwiek, zresztą, o czym miałabym rozmawiać z Antkiem. Dobry kolega, oddany i lojalny pracownik, nigdy nie zawodził. Przyjęliśmy się do firmy w tym samym czasie. Jeszcze studiując, braliśmy dorywcze zlecenia od Jurka, który dopiero co rozkręcał interes. Powiodło się i nam, i Jurkowi. On osiągał zyski, my niezłe zarobki, jego uznanie i szacunek. Zawsze powtarzał, że gdyby nie my, to jego agencja reklamowa nie funkcjonowałaby tak dobrze. Młodzi z głowami pełnymi pomysłów i ogromnym zapałem do pracy, tworzyliśmy naprawdę dobre reklamy, przez co firma zyskała rozgłos. Andrzej pasował do nas, wniósł trochę świeżości i energii w nasze pomysły.
— Ewka, mówię do ciebie! — zawołał Antek. — Pogadajmy.
Popatrzyłam na niego tępym wzrokiem.
— O czym chcesz rozmawiać?
Przyciągnął mnie do stolika pobliskiej tawerny, zamówił jakieś soki, a sam, nerwowo postukując palcami o blat, zaczął nieśmiało:
— Nie wiem, co mam powiedzieć, ale tak mi przykro. Andrzej to idiota, rozumiesz? Idiota! — Rozejrzał się. — Nie wiem, jak to sobie wszystko wyobrażał, przecież oni i tak nie będą razem!
— Nic mnie to nie obchodzi — odpowiedziałam obojętnie.
Czułam żal i rozgoryczenie. Człowiek, któremu ufałam wręcz bezgranicznie, zawiódł mnie.
Cóż mogło być ważniejsze? Łzy napłynęły mi do oczu, zaczęłam się robić nerwowa, wiedziałam, że usłyszę coś bolesnego i trudnego do zniesienia.
A Tosiek, nadal postukując palcami o blat, ze wzrokiem skierowanym na przechodniów, jakby ogromną trudność sprawiało mu patrzenie na mnie, zaczął:
— Kiedy pojawiła się Justyna, oni jakby ogłupieli, owszem bardzo ładna i atrakcyjna, ale żeby aż tak zwariować? — Westchnął. — Jurek, facet po pięćdziesiątce, z dużą kasą, mizdrzył się do niej, ona jednak zwróciła uwagę na Andrzeja. Młodszy, przystojniejszy, wiadomo, jak to jest, nie sądziłem, że… — zająknął się — tak mu zawróci w głowie, ale jednak stało się — przerwał, gdy kelner podawał napoje. — Ty nic nie zauważyłaś?
— Nie — odparłam beznamiętnym głosem — wybierałam suknię ślubną. Nie wiesz przypadkiem, jaka byłaby lepsza: écru czy biała, wąska czy szeroka, z falbanami czy bez?
Nie wytrzymałam i rozszlochałam się nad szklanką soku.
— Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
— Jak, Ewa, miałbym to zrobić? Myślałem, że się domyślisz!
Tak bardzo pragnęłam wyjść za mąż, nie obawiać się więcej samotności, że gdy tylko Andrzej z końcem zimy napomknął o naszym ślubie, który miałby się odbyć za rok, zupełnie straciłam głowę. Chociaż nie były to zaręczyny ani konkretne zobowiązania z jego strony, już snułam wizje uroczystości, strojów i ewentualnej daty tego tak bardzo upragnionego dla mnie wydarzenia. To ja powinnam zauważyć albo przynajmniej wyczuć, że coś jest nie tak, gdybym porozmawiała z Jurkiem, na pewno coś by mi powiedział.
— A Jurek o wszystkim wiedział?
— Tak.
— To dlaczego wysłał mnie tutaj? Dlaczego zmienił zdanie? Miałam robić inną reklamę — prawie krzyczałam. — Jak mam poradzić sobie z tym wszystkim tak daleko od domu? Tu nie mam siostry ani nikogo, kto pomógłby mi przebrnąć przez to wszystko!
Antek patrzył na mnie ze współczuciem. Wyczułam, że odpowiedź na pytanie, które teraz postawię, będzie bolesna, ale zadałam je.
— Dlaczego Jurek wysłał mnie tutaj, ty wiesz. — Zmrużyłam oczy. — Miałam przecież robić coś innego.
— Bo… bo chciał, żebyś to w końcu zauważyła — zająknął się — mówiłem ci, że Justyna bardzo mu się spodobała, a Andrzej no… wiesz, więc wysłał ciebie, bo zapewne czuł, że to dostrzeżesz, on… on chciał dokuczyć Andrzejowi — wyrzucił szybko z siebie — no i reklama, obawiał się, że mogą być z nią problemy z uwagi na euforię Twórcy — ostatnie słowo wymówił z sarkazmem.
— I posłużył się mną — dokończyłam.
Potaknął głową. Zapanowała chwila milczenia.
Dobrze pamiętałam dzień, gdy Jurek wezwał mnie do siebie i oznajmił wielce radosną jego zdaniem nowinę, że mam jechać na Kretę i nadzorować pracę nad reklamą żywności dla pewnej greckiej firmy wchodzącej na nasz rynek. „Andrzej jest dobry w tym, co robi — mówił — ale czasami traci istotę danej reklamy, ty nigdy mnie nie zawiodłaś, więc musisz tam być! Wasilis żąda greckiego charakteru filmu i autentyczności. Dlatego wybrałem Kretę, zresztą on sam życzy sobie prezentacji reklamy właśnie na tej wyspie. Dobrze płaci, więc muszę mieć pewność, że go nie stracimy — i ty mi w tym pomożesz!”
Nie pomogły protesty z mojej strony, że wakacje planuję nad morzem, że jesienią mieliśmy z Andrzejem jechać w góry, że to wydatek. „Na Krecie też są góry, morze czystsze i cieplejsze, to wyjazd integracyjny. Wstępne ustalenia Andrzej już podpisał z Wasilisem, ty tylko dopilnuj efektu końcowego. Pamiętaj! Złap tego Greka! Zależy mi na współpracy z nim! Dla mnie to bardzo ważne!” Oczywiście ważne! Bo kasa — pomyślałam wówczas, nie znając prawdziwych powodów zmiany decyzji mojego szefa. Jego słowa jeszcze brzmiały w moich uszach. Hipokryta i oszust! Po tylu latach wspólnej pracy nie stać go było na szczerość. Dla zaspokojenia własnych ambicji bez skrupułów posłużył się mną. Wiedział, że Andrzej, zauroczony młodą dziewczyną, może go zawieść, a do tego przede wszystkim ta słodka zemsta odtrąconego mężczyzny. Ja ze swoimi zasługami dla firmy widać niewiele znaczyłam. No ale cóż, w końcu wizja wspólnie spędzonych chwil z Andrzejem gdzieś na dalekiej wyspie przekonała mnie do wyjazdu, tym bardziej że gdy Jola, moja siostra i zarazem powiernica, usłyszała o naszej eskapadzie na Południe, zasugerowała romantyczne oświadczyny ze strony Jędrka (tak zwykła go nazywać). „Już widzę! — wołała podekscytowana — na tle zachodzącego słońca, przy dźwiękach zorby Andrzej nakłada ci pierścionek zaręczynowy!” Co tu dużo mówić, nie miałabym nic przeciw tak romantycznym zaręczynom. Ależ byłam naiwna i głupia, gdy Andrzej na wieść, że też dołączam do jego grupy, uznał to za „kiepski pomysł”, a ja przyjęłam jego reakcję jako objaw lekko urażonej ambicji zawodowej. Względem mnie Jurek zachował się paskudnie, ale sama też nie pozostawałam bez winy. Poczułam wstyd. Jak mogłam nie zauważyć czegoś takiego! Ukryłam twarz w dłoniach.
— Wypij sok i wracaj. Rozumiem, że nie chcesz być w tym samym hotelu co oni, jutro znajdziemy coś innego. Teraz jest za późno, wracaj ze mną.
Antek patrzył na mnie z miną dobrotliwego doradcy. Wbiłam w niego wzrok.
— Jestem głupia, a z ciebie żaden kolega — wycedziłam. — Jeżeli tak dobrze o wszystkim wiedziałeś, to mogłeś uchylić rąbka tajemnicy. Nie wyszłabym na idiotkę. Teraz udajesz zatroskanego? — Zaśmiałam się. — Poradzę sobie bez ciebie! — Wstałam, przewiesiłam torbę przez ramię. — Nie szukaj mnie, bo nie wiem, gdzie będę, może wrócę, może zostanę tutaj, w każdym razie radźcie sobie sami!
— Ewka! No co ty! Andrzej mówił mi, że nie wiąże z Justyną przyszłości! To miało być zakończenie kawalerskiego życia!
Mógł tego nie mówić. Bardzo zabolało. Stałam chwilę oszołomiona. Patrzyłam na niego z wyrzutem. Czyżby uważał to za wytłumaczenie?
— Zapłać! Bo kelner będzie cię ścigał! Ty, lojalny kolesiu podstarzałych kawalerów.
— Zadzwoń — poprosił cicho, oblewając się rumieńcem wstydu.
Odwróciłam się i odeszłam. Nie myśleć, nie roztrząsać wydarzeń. Zapomnieć! Ale jak i gdzie? — zastanawiałam się, patrząc w dal. Co powinnam zrobić? Zostać czy wrócić do kraju? Szłam wolniej, kierując się do portu, miałam nadzieję, że tam uspokoję swoje myśli. Niewielki i cichy rzeczywiście zdawał się dobrym miejscem dla wyciszenia emocji. Położyłam torbę na betonie i usiadłam obok niej, spuszczając nogi wzdłuż murka. Szereg przycumowanych łodzi lekko kołysał się na wodach malutkiej portowej zatoczki. W oddali kolorowe światła kurortu różnymi barwami odbijały się w wodzie, gwar i szum tętniącego wakacyjnym życiem Hersonissos nie dobiegały tutaj. Cisza i spokój. Delikatne chlupotanie wody o burty łodzi było jedynym odgłosem, jaki dobiegał moich uszu. Nie wiem, czy bezwiednie, czy przyciągnięta kolorowymi lampionami usiadłam naprzeciw łodzi o wdzięcznej nazwie „Calypso”. Barwne żarówki pięły się po linie od rufy i dziobu na sam szczyt masztu, gdzie ktoś umieścił największy czerwono świecący lampion.
Uśmiechnęłam się. Przypominały światełka bożonarodzeniowej choinki.
Radosne i figlarne lampiony na niewielkiej łodzi „Calypso” nie wiadomo dlaczego dodały mi otuchy, ich kolorowy blask wlał we mnie trochę radości. Tylko ktoś szczery i bezpretensjonalny mógł tak ozdobić swoją łódź. Zauroczona widokiem nie zauważyłam, że obok stanął mężczyzna.
— Podobają się pani? — zapytał.
— Tak.
Podniosłam głowę i popatrzyłam na niego. Chwilę przyglądał mi się, po czym wskazał na łódź.
— Jest moja, muszę tam jakoś wejść.
Rzeczywiście, w tym miejscu nie było żadnego pomostu ułatwiającego wejście na pokład. Musiałam więc wstać i odsunąć torbę, aby udostępnić przejście. Mężczyzna zgrabnie wskoczył do łodzi i zaczął przygotowywać się do odpłynięcia. Rzucał czasami ukradkowe spojrzenia w moim kierunku. Pochylony nad czymś wyprostował się, gdy zauważył, że z powrotem usiadłam na betonowym murze. Podszedł na sam dziób i lekko nachylony zapytał, nie tytułując mnie już słowem „pani”:
— Masz tutaj łódź?
— Nie.
— Czekasz na kogoś?
Znowu zaprzeczyłam.
— To dlaczego siedzisz sama, jest środek nocy!
Zaczynał mnie trochę irytować, wydał mi się wścibski, wzruszyłam lekko ramionami w geście „to moja sprawa”. Musiałam być jednak nieprzekonująca, a on uparty, bo nachylił się jeszcze bardziej i, marszcząc brwi, powiedział:
— Płakałaś, nie zaprzeczaj. Mam w domu cztery kobiety. Znam się trochę na tym.
Poczułam się nieswojo. Pomimo że byłam już trochę uspokojona i jakbym zapominała, co tak naprawdę mnie tutaj przywiodło, czułam, że moje oczy ponownie robią się szkliste.
Łzy mają to do siebie, że im bardziej chcemy je ukryć, tym bardziej stają się widoczne.
— Może mógłbym pomóc. — Nie ustawał w swoim uporze.
— To moja sprawa!
— Może i twoja! Ale jest bardzo późno, a ty siedzisz sama w porcie i płaczesz! Ja to widzę i mam nie reagować? — zaperzył się. — To płacz sobie w pokoju, wtedy to będzie twoja sprawa! Gdzie twój hotel? Bo chyba jesteś turystką?
— Nie mam hotelu, jutro czegoś poszukam.
— Chcesz siedzieć tak do rana?
Nie krył zdziwienia i wydawał się zatroskany, ciągle pocierał brodę albo przeczesywał dłonią bujne czarne włosy. Milczał, ale widać było, że intensywnie o czymś myśli.
W końcu wyprostował się, podparł boki i ściągnął brwi.
— Zależy ci na pobycie tutaj czy może być w innym miejscu?
Nie chciałam być nieuprzejma, widząc jego zaangażowanie i szczerość, odpowiedziałam:
— Im dalej, tym lepiej.
Zaśmiał się i klasnął w ręce.
— Mam przyjaciela, a on ma hotel, na pewno znajdzie dla ciebie pokój. Gdy ja poproszę, nie odmówi! — Uśmiechnął się, pokazując na łódkę oświetloną kolorowymi lampionami. — Będziesz zadowolona, bo to daleko stąd.
— Gdzie ten hotel? — zapytałam, nie kryjąc zainteresowania.
— W Eloundzie nad Mirabello, gdzieś godzinę drogi, co ty na to?
— Nie stać mnie na wynajęcie łodzi.
— Nie chcę pieniędzy! — Znowu ściągnął brwi. — Wracam do domu, to cię zabiorę. Zresztą para niemieckich turystów dała mi dzisiaj nieźle zarobić.
Był środek nocy, a ja miałabym płynąć z obcym człowiekiem nie wiadomo dokąd? Trochę to głupie i naiwne. Co prawda znałam parę chwytów obronnych z jakiegoś niedokończonego kursu samoobrony, ale z silnym i niestarym jeszcze mężczyzną na pewno bym sobie nie poradziła. Z drugiej strony, nadarzała się okazja do opuszczenia miejscowości, w której mogłam natknąć się na Andrzeja czy Justynę, a tego naprawdę nie chciałam doświadczyć.
Moje wahanie było widoczne, bo Grek lekko się zaśmiał.
— Nie musisz się mnie obawiać! Kobiet mam pod dostatkiem, a to jedyna moja kochanka. — Poklepał burtę łodzi. — Mężczyźni tutaj są honorowi, wystarczy, że kobieta powie: paratame! Nikt się wtedy nie narzuca! Nie to nie! Twoja strata, dziewczyno, nie ty to będzie inna!
Rozłożył ręce w geście szczerości.
— Wsiadasz?
Uśmiechnęłam się i podałam mu torbę, a potem weszłam na pokład, jak to mówił, jedynej kochanki, jaką miał, o wdzięcznym imieniu „Calypso”. Cokolwiek się wydarzy, będzie lepsze od bezczynności i rozmyślań nad przeszłością, pomyślałam, wsiadając.
— Co znaczy paratame? — zapytałam.
— Odejdź — odpowiedział i dodał z dumą: — chociaż ja nigdy nie usłyszałem tego słowa. Na imię mam Jorgos, a ty?
— Ewa — przedstawiłam się. — Masz cztery żony?
Zaśmiał się radośnie.
— Nie, jedną i trzy córki, czasami są naprawdę dokuczliwe, ale kocham wszystkie moje kobiety.
Śmiejąc się, wskazał na ławki, abym usiadła, a sam zajął się sterem. Po chwili usłyszałam warkot silnika. Odpływaliśmy. Z obcym mężczyzną na łodzi, wokół ciemna noc, do końca nie wiedząc, gdzie płyniemy, jesteś odważna czy głupia? No cóż, pomyślałam, jedno nie wyklucza drugiego, zobaczymy, co z tego będzie. Gdy ruszyliśmy, poczułam ulgę, wszystko pozostawało za mną, zmartwienia i żale stawały się odległe, a ich odczucie mniej intensywne. Tak cudownie było wystawić twarz i poczuć chłodną orzeźwiającą bryzę, nie myśleć o niczym, czułam, jakby prędkość i wiatr zabierały z mojej głowy wszystkie nerwowe i sprawiające ból myśli, zostawiając w zamian spokój.
— Wspaniałe uczucie — szepnęłam cicho do siebie i spojrzałam na Jorgosa.
Trudno było ocenić jego wiek w słabym blasku lampionów. W porcie zdążyłam zauważyć sporych rozmiarów wąs. Był wysoki, szczupły i na pewno skończył czterdzieści lat.
Spostrzegł, że patrzę na niego, bo odwróciwszy głowę, skinął ręką, abym się przesiadła do przodu. Zostawiając torbę, podeszłam powoli i usiadłam na ławeczce z boku.
Zauważyłam opartą o burtę gitarę.
— Grasz na gitarze?
— Tak. Improwizuję trochę, gdy czekam na turystów. Najczęściej pływam na Kalidon, to taka wyspa, gdzie dawniej żyli chorzy na trąd, teraz to atrakcja chętnie odwiedzana przez wczasowiczów.
— Grasz zorbę? — zapytałam.
— Tak. Ale rzadko. Turyści chcą słyszeć tylko zorbę, jakby nie było innych kreteńskich utworów.
— Zorba jest najpopularniejsza, zawsze chciałam ją zatańczyć, ale wydała mi się zbyt trudna.
Uśmiechnął się i zaczął przytupywać nogami.
— Nic trudnego — z nogi na nogę, tylko szczerze i radośnie, jesteś na Krecie! Na pewno zatańczysz zorbę!
— Jeżeli ty to mówisz, to na pewno tak się stanie. — Odwzajemniłam uśmiech.
Światła Hersonissos i innych nadmorskich kurortów pozostawały za nami niewidoczne, przepływaliśmy obok mniej zaludnionej części wyspy, gdyż brzeg pozostawał nieoświetlony. Jorgos był milczący, patrzył przed siebie, błądząc wzrokiem po ciemnej tafl i morza, widać było, że myślami jest gdzieś daleko. Milczałam, nie chcąc mu przeszkadzać, i tak samo jak on patrzyłam na morze.
— Jeszcze trochę i wpłyniemy do zatoki — nachylił się — będziesz widziała hotel Nikolasa. — Zamilkł na chwilę, by dodać: — Jest dobry i porządny!
— Hotel? — zapytałam.
— Nie! Mój przyjaciel Nikolas.
— Aha — mruknęłam.
— Na pewno ci się spodoba.
Zdziwiło mnie to stwierdzenie.
— Twój przyjaciel?
— Nie! — zawołał poirytowany. — Jego hotel!
— Aha — odparłam trochę speszona.
Spojrzał na mnie, przymrużył oczy i lekko przekręcił głowę.
— Zresztą Nikolas jest niczego sobie! — Mrugnął okiem. — Może też ci się spodoba!
— Nie szukam przygód — odparłam stanowczo, kończąc dialog.
Powoli wpływaliśmy do zatoki. Po prawej i lewej stronie dostrzegłam ląd, a na środku niewielką wysepkę. Wstałam, aby przyjrzeć się lepiej. Jorgos uśmiechnął się.
— Po lewej stronie to półwysep Spinalonga, a naprzeciw wyspa Kalidon, zresztą ludzie nazywają ją tak samo jak półwysep, na prawo zobaczysz małą wioskę Plaka.
— Czy to tę wyspę zamieszkiwali trędowaci?
— Tak — westchnął — smutne dzieje, ale dzięki niej zarabiam.
Łódź zwolniła, Kreteńczyk chciał zapewne, abym przyjrzała się spokojnie atrakcjom zatoki Mirabello.
— A te liczne światła za Plaką to też wioska?
— To? — pokazał palcem — nie, to jest pięciogwiazdkowy hotel dla bogatych turystów, ma pokoje z prywatnymi basenami i nie wiem co jeszcze, sam luksus — dodał.
— Zapewne świetnie widać z niego Kalidon.
— Tak. Ale z pokojów hotelu Nikolasa też dobrze ją widać.
Płynęliśmy jeszcze parę minut, gdy w końcu, wskazując na białe budynki rozrzucone po stromym zboczu wzgórza, powiedział:
— To ten hotel.
Nie zatrzymał się jednak, chociaż wydawało mi się, że widziałam malutkie molo. Płynął dalej, mijając coraz bardziej oświetlone miejsca. Domyśliłam się, że hotel przyjaciela Jorgosa jest jednym z wielu na drodze z Plaki do Eloundy, bo chyba tam płynęliśmy.
Bungalowy poszczególnych obiektów jakby przykucnęły pod stromymi zboczami okolicznych wzgórz, wyglądały na malutkie osady. Oświetlone robiły wrażenie przytulnego azylu. W odróżnieniu od gwarnego i hałaśliwego Hersonissos panowały tu cisza i spokój.
Powoli wpływaliśmy do niedużego portu.
— To Elounda — powiedział Jorgos — jak tylko przycumuję łódź, pójdziemy poszukać Nikolasa.
Przytaknęłam.
Niewiele można było dostrzec nocą, ale odniosłam wrażenie, że wszystko, co najważniejsze w tej miejscowości, znajduje się w pobliżu portu.
Kafeniony, sklepy i restauracje skupione przy drodze, która lekkim zakolem otaczała zatoczkę portową, oświetlone kolorowymi lampionami, tworzyły barwny wianek.
Radosne śmiechy i pokrzykiwania gości tawern, nawoływania dzieci i muzyka dobiegająca z każdej restauracji przypominały wesoły festyn.
Elounda, podobnie jak mijane po drodze hotele, przykucnęła pod stromym wzgórzem. Przytulna i kolorowa zachęcała do odwiedzenia i spędzenia radosnych chwil.
— Ładnie tu — powiedziałam, gdy już wysiedliśmy z łodzi. — Podoba mi się, jest spokojniej niż w Hersonissos.
Uśmiechnął się i przytaknął, ale nie byłam pewna, czy mnie zrozumiał. Co prawda mówił po angielsku nawet nieźle, jednak odczuwałam, że są to zwroty opanowane dla potrzeb kontaktu z turystami. Wzięłam torbę na ramię i ruszyłam za Kreteńczykiem. Gwarno, ale nie hałaśliwie, pomyślałam, niewielka miejscowość, gdzie można odpocząć w spokoju. Skręciliśmy w wąską, nieoświetloną uliczkę, która z każdym metrem stawała się coraz bardziej stroma, sporo trudu wymagało ode mnie dotrzymanie kroku Grekowi — on zapewne pokonywał takie wzniesienia codziennie i nawet nie zastanawiał się, jak duży jest to wysiłek dla takiego mieszczucha jak ja, tym bardziej że temperatura go nie ułatwiała. Sapałam ciężko, ale nie zwolniłam, wstydziłam się prosić o odpoczynek. Musiał jednak usłyszeć mój głośny oddech, bo zawołał:
— Torba! Daj, poniosę!
Nie oponowałam, gdy zabrał ją z moich rąk, chwilę postałam i ruszyłam za nim.
Szedł przede mną i pierwszy dotarł do niewielkiego, oświetlonego bladym światłem placu, gdzie pod drzewem, przy niebieskim stoliku siedziało czterech mężczyzn.
Zostałam w ciemnej uliczce właściwie niewidoczna, oparłam się o bielony mur pobliskiego domu i odpoczywałam.
Jorgos podszedł do jednego z mężczyzn i przywitał się najpierw z nim, a potem z resztą swoich przyjaciół. Zaczęli głośną rozmowę często przerywaną śmiechem, oczywiście nic nie rozumiałam, gdyż dialog prowadzili w języku ojczystym.
Usiadłam na kamiennej drodze, zsuwając się placami po murze budynku, schowałam głowę w ramionach, które zaplecione spoczęły na podkurczonych kolanach. Byłam potwornie zmęczona. Wszystkie przeżycia z dzisiejszego popołudnia i nocy dały w końcu o sobie znać, a podejście pod taką stromiznę wyciągnęło ze mnie resztki sił. To wszystko przez Andrzeja! Zamiast spać i odpoczywać, musiałam tułać się po obcym miejscu. Siedziałam pod murem i znowu poczułam narastający żal i osamotnienie. Łzy napływały mi do oczu. Jak on mógł zrobić coś takiego, po tylu latach! Egoista i hipokryta, wstrętny podrywacz! Do odczuć żalu i osamotnienia doszła jeszcze złość.
— Ewa, gdzie jesteś? — usłyszałam głos Jorgosa.
— Pewnie w raju! — zażartował stojący obok niego mężczyzna.
Szybko otarłam dłonią oczy, wstałam i powoli podeszłam do stolika. Miałam nadzieję, że blade światło lampy zawieszonej na drzewie nie oświetli całkowicie mojej twarzy. Łzy, chociaż bezbarwne, zawsze pozostawiają ślad. Lekko spuściłam głowę i, rzucając ukradkowe spojrzenia na mężczyzn, cicho się przywitałam. Najstarszy z nich, siwy o wąskiej twarzy, przyglądał mi się z zaciekawieniem, dwóch pozostałych, sporo od niego młodszych, odznaczało się dorodnymi wąsiskami i chyba było bliźniaczymi braćmi. Czwarty spośród czwórki grających, bo panowie, jak się później okazało, grali w karty, stał obok Jorgosa i taksował mnie wzrokiem, pod wpływem którego jeszcze niżej spuściłam głowę. Podszedł bliżej, próbując przyjrzeć mi się dokładniej.
— To Nikolas! — Jorgos wskazał na mężczyznę. — On ma hotel, w którym na pewno odpoczniesz!
— Dlaczego nie zostałaś w Hersonissos? — zapytał hotelarz, prawie wchodząc w słowa przyjaciela. Bezradnie popatrzyłam na Jorgosa, szukając pomocy.
— Co cię to obchodzi? — zawołał lekko poirytowany przewoźnik. — Masz wolny pokój, a ona chce go wynająć i już!
— Co ty powiesz? — Hotelarz podniósł wysoko brwi i mocno rozszerzył oczy. — Myślę, że zdemolowała pokój w jakimś hotelu w Hersonissos i uciekła! Była tak zdeterminowana, że nie bała się samotnie popłynąć łodzią z obcym mężczyzną w ciemną noc! A teraz zapewne chce to samo zrobić z moim pokojem! — Nachylił się lekko i przybliżył twarz. — Mam rację, moja panno? — wydawało mi się, że kąciki ust mu drgały.
Nie wiedziałam, czy żartuje, czy mówi serio, ale jeżeli chciał być zabawny, to wybrał zły czas i złą osobę.
— Nigdy nie będę twoją panną! — odpowiedziałam wyniośle. — Jesteś na to za stary! Nie chcesz zarobić to nie!
Siwy, szczupły mężczyzna siedzący przy stoliku gwizdnął cicho i zaśmiał się, Jorgos też nie krył rozbawienia, a ja podniosłam torbę z zamiarem odejścia.
— Zaczekaj! Żartowałem! — Właściciel hotelu chwycił mnie za ramię, i uśmiechając się, dodał: — Coś mi mówi, że jesteś smutna, chciałem cię tylko rozweselić!
Spojrzałam wpierw na ramię, które trzymał chyba bezwiednie, a potem na niego.
— Po pierwsze nie dotykaj mnie, po drugie nie żartuj, bo nie potrafisz, a po trzecie nie spoufalaj się ze mną! — Mężczyzna natychmiast cofnął się i puścił moją rękę.
Byłam zła na cały rodzaj męski, więc dlaczego miałabym sobie nie ulżyć, jeżeli nadarzała się okazja? A tak w ogóle co go może obchodzić mój smutek! W każdym razie panowie chyba oniemieli, bo zapadła cisza.
Patrzyłam przez chwilę w czarne oczy Kreteńczyka, w końcu przewiesiłam torbę przez ramię.
— Dziękuję za pomoc — powiedziałam do Jorgosa i skierowałam się w stronę stromej uliczki.
— On żartował! — zawołał przewoźnik — ma wolny pokój! Przecież się zgodził! Gdzie teraz pójdziesz! Powiedziałem, że załatwię ci hotel, i tak będzie! Dla mnie to sprawa honoru! — Stanął naprzeciw mnie. — On taki czasami bywa, ale to dobry człowiek!
— Naprawdę żartowałem! — zawołał Nikolas, którego jednak moje słowa nie uraziły. — Możesz być pewna, że nie będę się spoufalał! — Podszedł bliżej i już trochę ciszej dodał: — Nie róbmy przykrości Jorgosowi, skoro dla niego to sprawa honoru.
Spojrzałam niepewnie na Kreteńczyka, wcale nie był stary. Zmyliły mnie zapewne nieliczne pasemka siwych włosów. Ogólnie to nawet mógł się podobać. Wysoki, mocnej budowy, czarne oczy i śniada cera. Nie, pomyślałam, na pewno nie jest stary.
Zrobiło mi się głupio. Byli przyjaźni i nawet mili. Widzieli, że mam jakiś problem i nie pozostali obojętni, a ja potraktowałam ich obcesowo, zwłaszcza Nikolasa, przecież mógł się poczuć urażony.
— Przepraszam pana — postanowiłam wykazać skruchę — miałam bardzo zły dzień i nie zrozumiałam żartu. Chciałam… chciałam powiedzieć, że nie jest pan stary, to tak z przekory.
— Oczywiście, że nie jestem stary! — rozdarł się na całe gardło. — Kobieta, gdy zainteresuje się mężczyzną i chce na siebie zwrócić jego uwagę, to robi mu różne złośliwe rzeczy! — Wydął usta i podniósł brwi w geście tryumfu. — Mam rację, moja panno?
Bezczelny typ! Znowu mnie zdenerwował. Nie miałam jednak sił na utarczki z rozbawionym Kreteńczykiem, postanowiłam przemilczeć jego wywody, tym bardziej że na karcianym stoliku zauważyłam butelkę alkoholu.
Zresztą hotelarz nie czekał na riposty, zabrał torbę z moich rąk, powiedział coś do swoich przyjaciół, chyba trochę rozbawionych naszym dialogiem, i wskazując krzesło pod ścianą jednego z domów, oznajmił:
— Zaczekaj tutaj, muszę dokończyć tę partyjkę — i, nie pytając mnie o zdanie, podszedł, położył torbę obok krzesła — to nie potrwa długo — dokończył.
Usiadł przy stole i zajął się grą. Cóż było robić, musiałam czekać, mając nadzieję, że szybko skończą. Moje niekłamane zdziwienie wywołał Jorgos, który mimo pracowitego dnia i późnej pory również zasiadł do stolika i z widoczną radością w oczach przyjmował potasowane karty.
Patrzyłam przez chwilę na grających mężczyzn. Poza grą nie istniało dla nich nic.
Atuty w ręku, upór i zawziętość w oczach były całym ich światem.
Westchnęłam. Spojrzałam na zegarek, było po pierwszej. Czy oni w ogóle śpią? — zastanawiałam się.
Zmęczona oparłam głowę o mur, trudy dnia ponownie dały o sobie znać, sprawiając tym razem, że nie miałam sił myśleć o niczym, czułam, że zasypiam, głowa co jakiś czas opadała na ramiona, podnosiłam ją, próbując utrzymać w pionie, ale była zbyt ciężka.
Resztkami sił walczyłam z ciążącą mi coraz bardziej czaszką, w końcu poddałam się i zasnęłam. Nie wiem, jak długo spałam, ale na pewno był to głęboki sen, bo zbudziłam się, gdy ktoś delikatnie dotykał mojego ramienia. Powiodłam wokoło sennym wzrokiem. Wyrwana z głębokiego snu nie mogłam uświadomić sobie, gdzie jestem ani co się stało. Patrzyłam na mężczyznę stojącego przede mną i dopiero jego roześmiana twarz przypomniała mi wydarzenia z wieczora i nocy.
— Mówiłaś, żeby nie dotykać, ale nie mogłem cię obudzić, skończyliśmy grać.
Rozejrzałam się. Przy stole siedział tylko najstarszy z Kreteńczyków, oparty bokiem o krzesło uśmiechał się dobrotliwie.
— Weź taxi! Bo inaczej będziesz musiał ją nieść — powiedział do hotelarza, nie wiadomo dlaczego używając angielskiego.
— Wiem — odparł Nikolas.
Wstałam i skinięciem głowy pożegnałam Kreteńczyka. Przewiesiłam torbę przez ramię.
— Daj! — Nikolas wyciągnął rękę. — Ja będę niósł. — Zmarszczył brwi. — To wszystko? Nie masz walizki?
— Nie.
— Lekka!
— Przyjechałam na Kretę, nie na Islandię.
Roześmiał się i spojrzał jeszcze raz na mój bagaż.
— Rękawki!
Pokazał palcem na wystające części garderoby. Rzeczywiście z niedokładnie spakowanej torby przez niedopięty suwak znowu sterczały jakieś części ubrania.
— To nogawki.
— Nogawki czy rękawki, upchnij dobrze, bo wypadną.
Gdy w końcu uporałam się z natrętnym bagażem, ruszyliśmy. Rozespana powlokłam się za Kreteńczykiem. Szedł powoli, chyba dostrzegł, że mam problemy z chodzeniem, potykałam się o nierówności drogi, a mocno opadający teren nie ułatwiał mi chodzenia. Gdy któryś z kolei raz potknęłam się o wystający kamień, powiedział rozbawiony:
— Nie musisz mnie dotykać, chwyć się torby, będzie ci lżej.
Nie oponowałam, trzymając się bagażu przewieszonego przez jego ramię, rzeczywiście łatwiej przebrnęłam przez stromiznę i nierówności uliczki. Odsapnęłam, gdy wreszcie znaleźliśmy się na prostej asfaltowej drodze. Hotelarz kazał mi zaczekać, a sam poszedł w poszukiwaniu taxi.
Poprzednią noc spędziłam na lotnisku, w ciągu dnia szkoda było czasu na spanie, ta noc mijała mi na tułaczce po wyspie. Naprawdę miałam dość wszystkiego, wykończona i rozgoryczona zasypiałam, stojąc. Trzymając uchwyt torby obiema rękami, oparłam głowę o pień drzewa, ciężkie powieki opadały na zmęczone oczy, znowu musiałam z nimi walczyć, aby nie zasnąć. Z ulgą zauważyłam podjeżdżający samochód i już chciałam podejść, gdy nagle coś dużego usiadło na mojej szyi.
Zaczęłam krzyczeć z przerażenia, budząc prawdopodobnie okolicznych mieszkańców. Wrzeszczałam, próbując ręką strącić to „coś”, jednak „potwór” uparcie wsysał się w moje ciało. Słysząc mój wrzask i widząc chaotyczne ruchy rąk, hotelarz podbiegł, a rozpoznając agresora, uśmiechnął się:
— To cykada! — zawołał i spokojnie zdjął ją z mojej szyi. — Nie trzeba tak krzyczeć, jest mała.
Wziął ode mnie torbę i podeszliśmy do taxi.
— Chcę do domu! — powiedziałam niemal płaczliwym tonem, wsiadając do samochodu. — Wszyscy uwzięli się na mnie, chyba nie polubię tej wyspy! — marudziłam.
Kreteńczycy spojrzeli na mnie z lekką irytacją, nie skomentowali jednak moich słów.
— To gdzie jedziemy? — Taksówkarz znał Nikolasa. — Zabierasz ją do domu? — Uśmiechnął się kumotersko.
— Nie! Do hotelu, Dimitris, do hotelu. — Nikolas też był zmęczony. — Jutro nie gram, muszę się wyspać. — Zatrzasnął drzwi samochodu i ruszyliśmy.
Szkoda, że jego hotel nie znajduje się na końcu tej wyspy, pomyślałam, gdy po trzech minutach jazdy trzeba było wysiadać, dwieście sześćdziesiąt kilometrów, zdążyłabym się wyspać.
— Podjedź pod recepcję, ona chyba nie wejdzie tak wysoko — powiedział Nikolas do kierowcy.
Można powiedzieć, że samochód wspinał się po drodze, było naprawdę stromo.
W końcu kierowca się zatrzymał. Chciałam zapłacić, ale hotelarz podniósł dłoń w geście protestu.
— Ja to załatwię, a tobie doliczę do rachunku z odsetkami.
Uśmiechał się żartobliwie. Pomimo późnej pory i zmęczenia humor widać go nie opuszczał, nawet gdy weszliśmy do środka, żartował z pracownikiem, choć niezrozumiale dla mnie, bo po grecku. Recepcja okazała się wąskim i długim pomieszczeniem, do którego prowadziło parę schodów. Po prawej stronie, za marmurowym, lakierowanym blatem siedział recepcjonista, za plecami którego znajdował się regał na klucze. Naprzeciw, obok wejścia do lobby ustawiono niewielką ławkę dla gości. W głębi pomieszczenia zauważyłam jeszcze jedne drzwi prowadzące na zewnątrz. Usiadłam na ławce, a Nikolas podszedł do recepcjonisty. Po krótkiej rozmowie poprosił mnie o paszport. Położyłam torbę na kolanach i energicznym ruchem rozsunęłam suwak.
Upychana na szybko garderoba prawie wyskoczyła z jej wnętrza. Oczywiście na samej górze królował stanik od stroju kąpielowego, który, jakby na przekór bałaganowi panującemu w moim bagażu, ułożył się poziomo na reszcie bielizny, oczywiście usztywnionymi miskami do góry. W tym samym momencie Nikolas odwrócił się do mnie, wyciągając rękę po paszport. Speszona popatrzyłam na rozbawionego widokiem mojej torby Kreteńczyka i szybko odrzuciłam strój na bok. Nerwowo wpychałam dłonie między ubrania, szukając paszportu. Musiał być w kosmetyczce, tego byłam pewna, tylko gdzie znajdowała się kosmetyczka? Czułam coraz większe poirytowanie, wyciągając pojedyncze części garderoby, które ułożyły się w dość pokaźny stos. W końcu opuściłam ręce w bezradności.
— Chyba zgubiłam.
— To wszystko weszło do tej torby? — Nikolas nie krył zdziwienia.
— Nie mam dokumentów! — zawołałam nerwowo.
— Boczne kieszenie, sprawdź!
Zupełnie zapomniałam o ich istnieniu. Z jednej wyciągnęłam białe klapeczki na wysokich szpilkach, z drugiej kosmetyczkę. W końcu podałam paszport rozbawionemu moim widokiem hotelarzowi, który osobiście zaczął wypełniać formularze przyjęcia.
— Zapłacę za dziewięć dni.
— Uregulujesz płatność przy wyjeździe — odpowiedział, nie podnosząc głowy znad papierów.
— A jak zgubię albo roztrwonię pieniądze? — upierałam się.
— To odpracujesz.
Spojrzałam na recepcjonistę, chyba też był zdziwiony decyzją szefa.
— Ile za dobę? — zapytałam.
— Sześćdziesiąt euro za pokój z łazienką i wyżywienie dwa razy dziennie.
Odliczyłam kwotę i już chciałam położyć pieniądze na blacie, gdy zauważyłam wzrok Nikolasa wbity w pracownika hotelu.
— Powiedziałem: przy wyjeździe! — wręcz syknął do niego, a do mnie trochę łagodniej powiedział: — Schowaj to.
Spojrzałam na speszonego recepcjonistę, wzięłam pieniądze i wycofałam się w stronę ławki. Przed chwilą żarty, a teraz taki syk, no, no, panie Nikolas, ależ pan zmienny — pomyślałam i zajęłam się torbą. W oczekiwaniu aż hotelarz skończy formalności meldunkowe, układałam ubrania starannie z powrotem.
— Usiądź w lobby i zaczekaj, muszę coś sprawdzić, zanim dam ci klucze do pokoju.
Wyszedł, a ja przeniosłam się ze swoim dobytkiem do niewielkiego, ale przytulnego pomieszczenia. Komi nek, pianino, stolik, dwie sofy i fotel, a przede wszystkim ogromne okna, które stanowiły ściany pomieszczenia, to wszystko nadawało swoistego uroku hotelowemu lobby. Usiadłam na sofie pod oknem. Wygodna i dość długa zachęcała do odpoczynku. Położyłam torbę pod głowę. Wypełniona ubraniami była wystarczająco miękka, aby zastąpić poduszkę. Zanim właściciel hotelu wrócił, zasnęłam.