Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Złe oko - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 czerwca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Złe oko - ebook

Detektyw przyjeżdża do rodzinnego miasteczka, by rozwiązać sprawę dwóch morderstw. Choć są odległe w czasie, łączy je wiele niepokojących szczegółów. Obie ofiary brutalnie zamordowano, wcześniej pozbawiając je oczu. Policyjni technicy nie stwierdzają śladów walki i symptomów tłumaczących brak oporu po stronie ofiar. Co mogło być przyczyną tak brutalnych zbrodni? Czy w grę wchodzi mord rytualny? Gubiąc się w tropach i poszlakach, detektyw postanawia skorzystać z pomocy tajemniczej zielarki, od lat mieszkającej z dala od cywilizacji. Okazuje się, że klucz do rozwiązania sprawy bestialskich morderstw kryje się w starych wierzeniach i miejscowych legendach. Ale czy racjonalny do bólu detektyw będzie potrafił do niego dotrzeć, nim pojawią się kolejne ofiary?


Od dawna balansuję na granicy tego, co dobre i złe, życia i śmierci. Do tej pory jakoś mi się udawało wychodzić cało, ale wystarczy mały błąd, czasem nawet pojawienie się czynnika niezależnego ode mnie, by wszystko się skończyło. Nie chcę, by ktoś po mnie płakał. Śmierć jest stosunkowo prosta. Wystrzał, pchnięcie nożem, zaciśniecie pętli, wybuch – człowiek był, człowieka nie ma, prosta sprawa, krótki temat. Za to gdy pozostaje ktoś jeszcze, ktoś, komu na tobie zależy, wówczas jest gorzej, ryzyko okazuje się duże, bo i stawka jest wysoka.

Mikołaj Janicki
Urodził się w 1998 roku w Poznaniu. Studiuje prawo na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Poza pisaniem swój czas poświęca na zbieranie doświadczenia praktycznego w kancelarii prawniczej. Ponadto jest licencjonowanym trenerem piłkarskim. „Złe Oko” to druga powieść jego autorstwa, pierwsza, „Kronika długiej nocy”, ukazała się w 2020 roku. Największymi zamiłowaniami autora, obok pisania, są piłka nożna i podróże.
Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8219-844-7
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Ktoś kiedyś powiedział, że życia nie mierzy się liczbą oddechów, ale chwil zapierających dech w piersiach. Nie wiem, być może tak jest, mnie samemu jednak nie było dane zaznać ich wielu, choć przyznam, że się zdarzały. Miały miejsce bardzo dawno temu, nim to wszystko się zaczęło. Ja moje życie definiowałem inaczej – raczej jako sumę momentów, zdarzeń, które sprawiły, że jestem, jaki jestem, i że jestem, kim jestem. Nie były to niestety dobre doznania, do których człowiek z radością i uśmiechem wraca przed snem, wtulając się w poduszkę. Mnie prześladowały demony, wspomnienia tego, czego wolałbym nigdy nie przeżyć. Było tak do chwili, w której wszystko uległo przedefiniowaniu. Dawne upiory odeszły w niepamięć, zaczął mi towarzyszyć tylko jeden, nowy, który nie pozwalał o sobie zapomnieć choćby na chwilę. Prześladował mnie każdego dnia od przebudzenia do kresu wędrówki słońca po widnokręgu, a i w nocy nierzadko mnie nawiedzał. Przez tamtą sprawę stałem się nowym człowiekiem czy może raczej nieudolnie udającym go wrakiem, który już dawno się poddał, wiedząc, że tej gry nie da się wygrać. Czy gra była nierówna? To nieistotne, nie szukałem winnych. To moje życie, ja za nie odpowiadam, wszystko zawdzięczam sobie, wszystkiemu winny jestem ja.

Mimo że tamte wydarzenia miały miejsce przed laty, w mojej głowie są wciąż aktualne, toczą się raz po raz na nowo, jednak finał zawsze jest ten sam. Myślałem, że da się oswoić strach, jednak codziennie przybiera on nowe oblicze, zbliżone do wczorajszego, tego sprzed tygodnia i miesiąca, jednak wraz z każdym wschodem słońca nabiera nowych konturów i innych barw.

Mam się dziś spotkać z kimś, kto był swoistym towarzyszem tamtych chwil, które odcisnęły na mnie piętno tak wielkie, że jego żar codziennie wypala coraz to nowszą cząstkę mojej duszy. Jej istnienia bym już si nie spodziewał, nie po tym wszystkim, co się wydarzyło. Dawno nie widziałem mojego gościa, którego przyjścia oczekiwałem. Mimo że od minionych wydarzeń upłynęło wiele lat, nie podejrzewałbym, że zapomniał, nie ma takiej możliwości. Jego dotyczyło to tak samo jak mnie, może nawet jeszcze bardziej, nieważne, to nie konkurs. Nie wiedziałem, czego się spodziewać, moje sumienie nie było czyste od dawna, jednak wtedy, tamtej jesieni, zawiniło wielu, w tym też ja. Nie oczekiwałem rozgrzeszenia, zresztą nawet nie mogłem, nie zasłużyłem na nie. Już za późno. Mój gość chciał rozmowy. Nie wiem, czy bardziej potrzebował jej on, czy ja. Nie wiem, czy bardziej obawiałem się jej ja, czy on.

Historia, która na nowo skrzyżowała nasze drogi, zebrała niewyobrażalne żniwo, plon obfity w śmierć, łzy, ból, ale także miłość utraconą bezpowrotnie, zaprzepaszczoną. Nigdy nie żałowałem swoich czynów, starałem się nie rozpamiętywać przeszłych sytuacji. To i tak nie ma sensu wtedy, gdy jest już za późno, nic się nie da zrobić. Jednak w przypadku tamtych zdarzeń nie przeżyłem dnia bez zastanawiania się, czy mogłem zrobić coś inaczej bądź czy po prostu mogłem nie robić nic. Wiem, to teraz nie ma już sensu, ale nie ja zapraszałem do swojej głowy tych i podobnych myśli. One same przychodziły, bez zaproszenia, nocną porą w największym natężeniu. Demony lubią ciemność, w niej czują się najlepiej, a człowiek wtedy jest najsłabszy, najbardziej bezbronny.

Słowa Maya Angelou, odznaczanej, wybitnej afroamerykańskiej poetki i pisarki.1

Od pięciu dni padało niemalże bez przerwy. Tamtego wieczora do baru przyszły tylko dzieciaki szukające przygody i przeżywający kryzys wieku średniego faceci, ukrywający swoje prawdziwe oblicze w tłumie innych, podobnych sobie. Jednych i drugich wyjątkowo nie trawię. Nikt nie szuka prawdy, nikt jej nie dostaje, wszyscy są bezpieczni – zadowalający układ.

Miałem ciężki dzień, chciałem napić się piwa i spalić kilka papierosów przy moim stoliku. Nigdy nie widziałem, by ktoś poza mną przy nim siedział. Dobrze, chyba czują respekt –myślałem. Mała przyniosła mi kufel oraz darmowego kielicha.

– Na koszt firmy – powiedziała.

Nie wiem, co tam robiłem, w mieszkaniu byłoby mi mimo wszystko wygodniej, na dworze tak bardzo lało, a przecież musiałem jeszcze jakoś wrócić. Po piciu nigdy nie prowadzę, zawsze uważałem to za głupotę, a przede wszystkim za brak odpowiedzialności nie tyle za siebie, co za innych.

Rozejrzałem się. Wokół same tępe i zapijaczone mordy. Nie było to zbyt przyjemne miejsce, ale postanowiłem dopić piwo, a później zamówić następne. Może liczyłem, że coś się jeszcze wydarzy? Jakaś rozrywka byłaby wskazana, tamten dzień okazał się tak trudny… Bar niczym innym nie różnił się od pozostałych i w tym właśnie upatrywałem jego wyjątkowości. Nie miał żadnego elementu, który nadawałby mu choćby namiastkę oryginalności, klimat panował w nim jednak niezwykły. Jeśli lubi się beznadzieję dużego miasta połączoną z oczekiwaniem na coś więcej, to właśnie tego można było tam doświadczyć. Jeśli szukałeś przelotnej miłości, to idealne miejsce, a jeśli zaczepki, też dobrze trafiłeś. Aż roiło się tam od łatwych panienek i śliniących się do nich kolesi. Sam nie wiem, która z grup jest dla mnie bardziej żenująca. Tamtego dnia coś śmierdziało, jakby wylały im się śledzie w kuchni, i nie byli chyba w stanie opanować tego smrodu. Nie miało to żadnego znaczenia, zwłaszcza w kontekście tej opowieści, jednak ten nieistotny szczegół dobrze utkwił mi w pamięci.

Czasem staram się sobie umiejscowić w czasie początek tego wszystkiego, całej tej historii. Wydaje mi się, że muszę wrócić do tej nocy w barze i tego, co działo się później, gdy już z niego wyszedłem. Tak, to wtedy wszystko się zaczęło i mimo upływu lat, genezy minionych zdarzeń upatruję w tamtym wieczorze, kiedy pierwszy raz coś zauważyłem. Zrozumienie przyszło o wiele później, choć nie wiem, czy mówienie o zrozumieniu w kontekście wypadków, które wydarzyły się tamtej zimnej jesieni, jest do końca adekwatne.

Oprócz tego obrzydliwego zapachu, o którym wspomniałem, nie pasowało mi coś jeszcze. Co po północy w centrum miasta robił mój dawny kolega z roboty? – zadawałem sobie to pytanie. Dodam, że nasza praca miała charakter mundurowy, a dokładniej mówiąc – policyjny, oraz że wtedy, po raz pierwszy w życiu, widziałem go w mieście. Pracowaliśmy na takim zadupiu, że… jakby to ująć… Ile mogło być wtedy osób w barze? Powiedzmy, że z dwadzieścia. W tamtej dziurze w jednym miejscu nigdy nie da się zobaczyć tylu osób naraz. Wyjątek może stanowić kościół, chociaż ręki sobie uciąć nie dam, nie praktykuję od dawna, a w Olszy nie byłem od lat.

Wracając do mojego dawnego znajomego – mam nadzieję, że jakiś niezwykły przypadek sprawił, że w tamtym momencie siedzieliśmy tam razem. Dzieliło nas raptem kilka metrów, a jemu wydawało się, że nie zdawałem sobie sprawy z tego, że mnie obserwował. Co on tu robi? Też mu się przyglądałem, jednak on, w przeciwieństwie do mnie, nie wiedział, że był obserwowany. Nie wyglądał na wstawionego, czego zatem, jeśli nie zapomnienia, tam szukał?

Po jakimś czasie obaj wiedzieliśmy, że się sobie przyglądamy. Chciałem, by się w końcu zorientował. Nie przepadam za sztuką, a tamten teatrzyk był wyjątkowo tandetny, pragnąłem, by się już skończył, a karty wreszcie znalazły się na stole. Nie było szans na to, bym to ja uległ presji, poza tym, wcale jej nie odczuwałem ani wtedy, ani później, nie zależało mi. Jeśli ma interes, niech podejdzie – było to dla mnie oczywiste. Mógł chociaż dla dobra sprawy się napić, a nie łudzić się, że nie zauważę, że odkąd tu jest, nie wlał w siebie nawet mililitra alkoholu, w zamian za to sącząc na przemian sok pomarańczowy i colę. Zastanawiało mnie też, dlaczego do tej pory jeszcze nie się do mnie nie dosiadł, przecież byłoby to w jego stylu. Ja natomiast nigdy nie szukałem towarzystwa.

Istniały zatem dwie opcje: albo błędnie go oceniłem – nie da za wygraną i nie podejdzie pierwszy – albo ma do mnie jakiś większy interes i nie wie, od której strony się za to zabrać. Obstawiałem od początku, od kiedy go zobaczyłem, tę drugą wersję, jednak pamiętam, że mimo wszystko dziwiło mnie aż tak długie zwlekanie. Krótka piłka, nie mam czasu, zaraz dopijam drugi browar i wychodzę – pomyślałem. Wstawałem już, kiedy wreszcie, nie bacząc na swą do połowy pustą szklankę, zostawił ją przy stoliku, przy którym siedział, i ruszył szybkim tempem w moją stronę.

– Cześć, zastanawiałem się, czy to ty, dlatego wcześniej nie podszedłem. Co, już wychodzisz? – Usłyszałem nerwowy słowotok.

– Cześć. Tak, pora wracać do domu – powiedziałem „sprawdzam”.

– Poczekaj chwilę, napijemy się jeszcze, pogadamy.

– Jak chcesz. Dobra, możemy pogadać.

– Piwo poproszę. – Słowa dobierał całkiem zgrabnie, prawie udało mu się przykryć nerwowość.

– Ty się nie napijesz?

– Nie, jestem samochodem, a poza tym i tak nie mam jakoś za bardzo dzisiaj ochoty. – Mogłem uniknąć dalszych pytań, wszystko już wiedziałem, musiałem teraz czekać na jego ruch. Swoją drogą właśnie wtedy pomyślałem o tym, że całkiem się wyrobił. Gdyby nie to, że go rozgryzłem, w rozmowie, przynajmniej do tamtego momentu, wypadał całkiem nieźle, szczególnie jak na niego, prawie że naturalnie. Spośród kilku szczegółów, które go zgubiły, na czoło wysuwał się ten z niepiciem alkoholu. Kiedy, bez urazy, prosty gliniarz z małej wioski siedzi w miejskim barze z dala od żony i nie pije, coś tu nie gra.

– Jak chcesz. Miło cię widzieć – skłamałem. Nigdy nie przepadałem za Andrzejem, choć on uważał mnie kiedyś za swojego kumpla. Barmanka przyniosła piwo. By nie licytować się później o to, kto zapłaci, a nie chciałem, by on płacił za cokolwiek mojego, podałem jej od razu banknot dziesięciozłotowy. – Co cię tu sprowadza? – Nie miałem ochoty znowu czekać, aż zdecyduje się na następny akt odwagi i wreszcie przejdzie do rzeczy.

– Nic szczególnego. Może wpadłem po prostu się napić i pogadać ze starym kumplem? – Spojrzałem na niego już mniej pobłażliwie, milcząc. Po sekundzie zrozumiał, jak żenująco to zabrzmiało, biorąc pod uwagę to, że cały czas nic nie pił. – No dobra, mam do ciebie sprawę.

– Najpierw powiedz mi, kolego, skąd wiedziałeś, że mnie tu znajdziesz, bo wiem, że mnie nie śledziłeś.

– Skąd wiesz?

– Wiedziałbym o tym, że próbujesz mnie śledzić, jeszcze zanim wpadłbyś na ten głupi pomysł.

– Zawsze byłeś przemądrzały, ale dobrze, twój charakter też może się przydać.

– W czym? – Tak jak od początku unikał konfrontacji, teraz niewiele mu zajęło przejście do rzeczy. Spojrzał mi prosto w oczy, tak jakby szukał potwierdzenia, że dobrze robi, po czym wyjął z kieszeni płaszcza jakiś folder. Wyglądało na to, że ma tam jakieś zdjęcia.

– Ostatnio doszło u nas do czegoś bardzo dziwnego i brutalnego. – Mówiąc „u nas”, myślał o swojej wiosce, ja nie miałem z nią od dwunastu lat nic wspólnego. Przyglądałem mu się z uwagą, jednak zależało mi na tym, by nie wyczuł mojego zainteresowania. Lepiej się nie odkrywać. – Pamiętasz takiego starszego pana, który mieszkał naprzeciwko kościoła w drewnianym domku? Pana Młynarskiego?

– Pamiętam. Teraz ma już pewnie koło osiemdziesiątki.

– Rzecz w tym, że zmarł w zeszły piątek.

– Rozumiem, to przykre, ale powiedz mi jedno: czemu przyjeżdżasz specjalnie tyle kilometrów, by powiedzieć mi o śmierci pana Mularskiego?

– Młynarskiego – poprawił stanowczo.

– Przepraszam.

– Pamiętasz naszą największą sprawę? „Naszą”? Moją! Ciebie wtedy awansowali, a sprawę przejął prokurator Hermann. Było to największe wydarzenie w historii Olszy. Tak w ogóle, to mamy teraz nowego prokuratora, Pawłowski się nazywa. Hermanna przenieśli, jakaś polityczna sprawa.

– Pamiętam doskonale. To dobrze, swoją drogą ten Hermann to był kawał chuja – dodałem, by odwrócić uwagę od niewygodnego dla mnie tematu. Nie lubię do tego wracać, jednak czasem pewnych rzeczy nie da się uniknąć.

Przed laty pracowałem w Olszy jako początkujący glina. Stamtąd pochodziłem. Na studiach, a później w szkole policyjnej szło mi naprawdę dobrze, jednak zależało mi na tym, by zacząć właśnie w Olszy. Miałem tam starszą matkę, musiałem się nią zajmować, a poza tym, co może teraz zabrzmieć śmiesznie, marzyłem, by w miejscu, z którego pochodzę, panował porządek. Byłem jeszcze naiwny, zależało mi na czymś. Jedno wiąże się z drugim, teraz już to wiem. Ta sprawa, o której mówił Andrzej, była naprawdę ciekawa, pragnąłem się z tym zmierzyć. Cały powiat tym żył, dobrze to pamiętam. Cholernie chciałem się nią zająć, ale dostałem szansę awansu i wyjazdu do miasta. W Olszy i tak nic mnie nie już od dobrych kilku miesięcy nie trzymało, poza tą sprawą. Wiedziałem jednak, że muszę skorzystać z okazji, byłem realistą. Oczywiste wydawało mi się, że odbiorą nam tę sprawę, jeszcze zanim zaczniemy cokolwiek robić, za mali byliśmy. Na ich miejscu też bym to przejął od małej wiejskiej komendy, jednak nieźle si wtedy wkurzyłem. Wiedziałem, że dam sobie z tym radę, znałem się na rzeczy i miałem dużo wiary w siebie.

– Mniejsza z nim. Rzecz w tym, że teraz stało się to samo, identycznie, rozumiesz?

Zamurowało mnie. Andrzej to zauważył, o to mu chodziło. Wziąłem duży łyk piwa i odpaliłem kolejnego papierosa.

– Czego ode mnie oczekujesz?

– Zróbmy to, rozwiążmy tę sprawę razem, od początku do końca. – Spojrzał mi prosto w oczy, tak jakby chciał tym coś zdziałać, wpłynąć na mnie. – Dali nam czas, dwa tygodnie, później chyba nam to odbiorą, o ile nie wcześniej.

– Po pierwsze, „tobie”, nie „nam”. Po drugie, co znaczy „chyba”?

– Myślę, że albo to wezmą i nic z tym nie zrobią, albo umorzą niemalże od razu, teraz jest trochę inaczej niż wtedy. Żadnych śladów, żadnych poszlak, żadnego motywu, przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Spójrz, mam tu zdjęcia.

– Nie chcę ich oglądać, nie graj nieczysto.

Nim zdążyłem dokończyć ostatnie zdanie, wyjął pierwsze ze zdjęć. Pan Młynarski, już zdecydowanie starszy, aniżeli go zapamiętałem, teraz leżał na swoim łóżku bez oczu. Z oczodołów wypłynęło wiele krwi, a jego gardło było starannie podcięte. Na pierwszy rzut oka dostrzegłem w tym działaniu spokój i precyzję.

– Żył, kiedy to się stało? – Wskazałem na oczy. Andrzej skinął głową. Tak myślałem.

– Słuchaj, tamta sprawa nie została ostatecznie rozwiązana, czułem to od początku, teraz jestem tego pewien – dodał Andrzej. Musiałem się z nim zgodzić, pamiętam, że i wtedy myśleliśmy to samo o tamtej sprawie.

– Zapytam jeszcze raz: czego ode mnie oczekujesz?

– Chcę, żebyś mi pomógł. Rozwiążmy tę sprawę razem…

– Andrzej, wiesz, że to tak nie działa, a poza tym ja już nie jestem psem.

– Wiem i ubolewam nad tym. Śledziłem później twoją karierę, byłeś geniuszem. Wiem, czym się teraz zajmujesz. Wynajmę cię, zapłacę. Mam trochę odłożonej kasy, zbierałem na auto, ale chuj z tym, to jeszcze kilka lat pojeździ.

– Podaj mi swój numer. – odparłem. Na twarzy Andrzeja pojawiła się nadzieja. Liczył, że udało mu się mnie namówić. – Nie mówię, że ci pomogę, dam znać, a teraz idę. Wróć do domu i dobrze się wyśpij, przyda ci się.

Zapisał swój numer na kartce, którą wyciągnął z tylnej kieszeni spodni. Oldskulowo, wystarczyło podać, zapisałbym w telefonie. Wstałem.

– Odezwę się jutro, ale nie obiecuj sobie wiele.

Wyszedłem. Miała to być kolejna smętna noc, sam na sam ze sobą przy asyście fajek i browarów, a tu coś takiego. Zaprosił mnie do ponownego wejścia nie tyle do tej samej rzeki, ale wręcz do bagna. Coś mnie jednak ciągnęło do tej sprawy, pokusa była silna. Może ją też bym zobaczył, o ile się nie wyprowadziła? Minęło dwanaście lat, nie wiem nawet, czy wciąż tam mieszka.

Wracałem pieszo, z baru do mieszkania miałem niecały kilometr. Tamtej nocy spacer mógł być przydatny. Gdy znalazłem się już przy bramie kamienicy, w której mieszkałem, nagle po raz drugi tego wieczora wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Odkąd zobaczyłem Andrzeja w barze i zacząłem analizować jego zachowanie, czułem lekkie zdenerwowanie, spodziewałem się, że ma do mnie jakąś sprawę, jednak kiedy zaczęliśmy już poważnie rozmawiać i pokazał mi zdjęcia ofiary, ogarnęło mnie dziwne uczucie. Raczej antypatyczny ze mnie dupek, ale czasem mnie coś poruszy. Miałem tak do tej pory trzy razy, w pracy raz. Badałem wówczas sprawę gwałtu dokonanego na dziesięcioletniej dziewczynce, którą sprawca następnie powiesił. Bardzo się wtedy zaangażowałem, na tyle mocno, że odsunęli mnie od tej sprawy. Działałem na własną rękę, w dodatku tak skutecznie, że przymknęliśmy tamtego potwora. Teraz miało miejsce coś o wiele mniejszego, a ja nie należę do strachliwych ludzi, jednak przez następnych kilka dni nie potrafiłem przestać o tym myśleć.

Gdy otworzyłem już bramę, podeszła do mnie starsza kobieta ubrana w szarą kurtkę. Miała siwe, dość krótkie włosy, nie wyglądała na specjalnie zadbaną. Jej wzrost był typowy dla pań w przedziale wiekowym sześćdziesiąt – siedemdziesiąt lat. Spytała mnie o ulicę. Mówiła, że się zgubiła. Poszła we wskazanym przeze mnie kierunku i nie wiem czemu, zanim wszedłem do środka, spojrzałem jeszcze w jej stronę. Stała jakieś dziesięć metrów ode mnie i uważnie mi się przyglądała.

– Przeszkodą jest to, że nie widzisz, czy to, że nie wierzysz? – spytała.

– Słucham?

Nie odpowiedziała. Uznałem, że to nic takiego, więc gdy się odwróciła, by odejść, poszedłem w swoją stronę. Kiedy jednak stanąłem przed drzwiami od mojego mieszkania, przeszył mnie niepokój, którego źródła po dziś dzień nie jestem w stanie pojąć. Postanowiłem wrócić i zapytać tę kobietę o to, co miała na myśli, jednak nie udało mi się jej znaleźć, jakby rozpłynęła się we mgle.2

Nie mogłem zasnąć. Przez całą noc zmrużyłem oczy może na godzinę, góra półtorej. Zważywszy na to, że od dawna miałem problem ze spaniem, było to zdecydowanie zbyt mało, by następnego dnia podjąć w pełni świadomą decyzję. Nieprzerwanie czułem niepokój. Starałem się już nie myśleć o słowach starszej kobiety. Wtedy, w nocy, wydawały mi się one bez znaczenia, jednak teraz chyba już wiem, co miała wówczas na myśli. Głupia starucha, prawie udało jej się mnie nastraszyć – tak tamtego poranka na to spojrzałem, a przynajmniej chciałem na to patrzeć w ten sposób.

Musiałem skupić się na tym, co najważniejsze, czyli na podjęciu decyzji, czy chcę się w to angażować. Nie było tu mowy o podejściu do tej sprawy na pół gwizdka, to nie w moim stylu. Albo zanurzam się w czymś cały, po czubek głowy, albo nie wchodzę w to w ogóle – tak żyłem, taki byłem. Chciałbym wierzyć, że postępowałem zawsze według własnych zasad, że to ja dokonywałem wyborów – a nie że coś, czego ogarnąć nie jestem w stanie, wskazywało mi drogę, a ja, łudząc się, że mam kontrolę, podążałem ślepo za tymi drogowskazami i nawet nie wiedziałem, że to nie są konsekwencje mojej decyzyjności. Pamiętam dobrze tamtą sprawę, o której rozmawiałem z Andrzejem. Miała miejsce przed dwunastoma laty, jedna ofiara, sprawca podobno wykryty. Jednak innym chyba jeszcze bardziej zależało na tym, by mieć jakiegokolwiek sprawcę, niezależnie od tego, czy osądzony był winny, czy nie. Inna kwestia, że najwięcej właśnie wskazywało na faceta, którego skazano za tamtą zbrodnię.

Znałem tamtych ludzi. Ona, zamordowana, była naprawdę ładną, młodą kobietą, w wieku około dwudziestu pięciu lat, może trochę starsza. On, oskarżony o jej zamordowanie, wydawał się sympatycznym gościem, dwa albo trzy razy wymieniłem z nim nawet kilka zdań. Oni, zamordowana i rzekomy morderca, stanowili małżeństwo. Z biegu sprawy – zanim jeszcze wyjechałem, a prokurator, nieudolny karierowicz położył na tym łapy – zapamiętałem, że byli świeżo po ślubie, niespełna rok. Przyjechali na wieś z większego miasta, krótko po tym, jak się pobrali. Pewnie szukali spokoju i ciszy. Ta…

Tamta sprawa wielu wydawała się oczywista, ale ci idioci, którzy tak uważali, przyjmowali tylko to, co pasowało do przyjętej przez nich wersji, nie zwracając w ogóle uwagi na to, co z ową historią się nie zgadzało, a było tego naprawdę wiele. Przede wszystkim brakowało motywu. Niektórzy, jak później słyszałem, przyjęli, że musi być z tym facetem coś nie tak, skoro wydłubał żonie oczy, mimo że nie miał tak naprawdę żadnego powodu, by ją zabijać. Dla mnie to kompletnie bez sensu. Poza tym, czy istnieje coś takiego, jak odpowiedni powód do zabicia kogoś, na tyle dobry, by nie uznać mordercy za niezrównoważonego? Owszem, na temat zemsty w niektórych sprawach mógłbym dyskutować, ale czymże jest zabójstwo za działkę prochów czy zimne morderstwo dla otrzymania spadku? Nie wiem, ale ja w takich czynach ani krzty normalności nie widzę. Ponadto biegli z zakresu psychiatrii nie dostrzegli w tym facecie niczego, za co można by go było uznać za niepoczytalnego.

On widział ofiarę jako ostatni, spał obok niej. Myślałem o tym wielokrotnie i za każdym razem nie udało mi się odnaleźć odpowiedzi, która miałaby w mojej opinii jakikolwiek sens. Dopiero jakiś czas temu zacząłem rozumieć, przynajmniej w pewnym zakresie, tak mi się wydaje. Chodzi o to, że jeśli to on ją zabił, to dlaczego, jak później zeznawał, obudził się rano obok niej? Zatem jest na tyle niezrównoważony, by najpierw wydłubać oczy własnej żonie, później podciąć jej gardło, po czym położyć się obok niej w łóżku, zasnąć, obudzić się rano i zadzwonić po policję? Tak, to on zadzwonił i to mi też nie pasowało już wtedy, zważywszy na inne okoliczności. Niektórzy zrobili błąd, uznając go za świra, za nic mając opinię biegłych – każdy wie wszystko najlepiej, tacy są niestety ludzie, przykre. On moim zdaniem nie był wariatem, tylko gościem, któremu życie zawaliło się w jednej chwili i ani on, ani nikt inny nie potrafił wytłumaczyć okoliczności, które temu towarzyszyły. Czasem w życiu tak jest, pewnych rzeczy nie da się wyjaśnić. Nie jest to specjalny problem, jeśli sprawa dotyczy jakichś głupot, drobiazgów. Gorzej, jeśli oskarżają cię o zamordowanie żony, a ty nie możesz w jakikolwiek sposób udowodnić, że to nie ty. Domniemanie niewinności? W tej sprawie miało takie samo znaczenie, jak domniemanie panowania jakichkolwiek zasad w życiu, czyli żadne, zero, nul, nic. Wyrok tak naprawdę w tej sprawie zapadł na długo przed pierwszą rozprawą.

Oczy wydłubano łyżką kuchenną. Celowo używam formy bezosobowej – jak wyżej wspomniałem, wątpiłem w winę Bielerzewskiego. Znaleziono ją później, całą we krwi, w szufladzie ze sztućcami. Kolejne z makabrycznych odkryć, których dokonano tamtego poranka w ich domu. Natomiast noża, którym podcięto gardło ofiary, nigdy nie odnaleziono. Ciekawe, po zabiciu żony byłby w stanie z zimną krwią na tyle dobrze schować nóź, że nikt, mimo iż szukało wielu, nie mógł go znaleźć, za to łyżkę, którą wydłubał oczy małżonki i na której znaleziono jego odciski palców, schował ot tak do szuflady? Nic nie trzymało się kupy.

Nie odnaleziono noża, ale przede wszystkim nie odnaleziono oczu. Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, co się mogło z nimi stać, ale żadna z odpowiedzi nie była zadowalająca. Nigdy przedtem ani nigdy później nie trafiłem na sprawę, która pozostawałaby tak skomplikowana. Przynajmniej ja tak myślałem, bo dla wielu wszystko było dość oczywiste. Niby punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, ale nie interesują mnie cztery litery innych ani to, na czym są posadzone. Czemu ludzie muszą być tak krótkowzroczni, a ich opinie niezmienne? Nie potrafiłem zrozumieć, jakby to było możliwe. Przyjmując, że zrobił to ktoś inny, że wszedł w nocy do domu, pozbawił tę kobietę najpierw oczu, po czym podciął jej gardło – oto leje się krew, a w tym czasie oskarżony mąż cały czas śpi obok niej w łóżku, na którym rozegrały się te makabryczne sceny. Ta wersja – wersja, którą stale i niezmiennie, mimo nawoływań adwokata, oskarżony utrzymywał – też miała wiele nieścisłości, by nie powiedzieć, że była pozbawiona sensu. Wiedziałem, że nie on zamordował, po prostu. Mimo krzywej przegrody nosowej, morderców, złodziei, gwałcicieli i oszustów wyczuwałem wyśmienicie. Podczas każdego z przesłuchań mąż stale trzymał się jednego. Zeznawał, że spał przez całą noc obok żony, w łóżku. Mówiąc o tym w sądzie, podobno ani razu się nie zająknął, brzmiał, jakby tak właśnie było. Wszystko w porządku, tylko jak to w ogóle możliwe? Przyjęcie, że to prawda, przerastało moją otwartą wyobraźnię, a mimo to wciąż miałem wiele wątpliwości i myślałem, a nawet wręcz wiedziałem, że to nie on.

Nie było motywu, nie było narzędzia zbrodni, nie było wydłubanych oczu. W zamian pozostawał tylko zrozpaczony i załamany mąż ofiary, który, jak twierdził, spał obok niej całą noc. Mało przekonujące, ale dla wymiaru sprawiedliwości wystarczające.

Teraz, po dwunastu latach, starszy pan, który przez wszystkich był dobrze odbierany i traktowany z sympatią, zostaje znaleziony martwy, bez oczu, w swoim łóżku. Tym razem jednak nikt obok niego nie leżał, nie ma podejrzanego. Czy mogłem wtedy zostać i mimo wszystko próbować coś zdziałać, pomóc tamtemu skazanemu facetowi? Może mogłem, pozostawało tylko się łudzić, że zrobiłem dobrze, ale nie wydaje mi się, bym był w stanie cokolwiek zdziałać. W moim przekonaniu nie miałem sobie nic do zarzucenia, jednak po tym, jak Andrzej pokazał mi zdjęcia tamtej nocy w barze, potrzeba katharsis stała się coraz mocniej przeze mnie odczuwana. Może jednak mam w sobie coś z dobrego człowieka?

Szkoda było tracić więcej czasu i udawać, że wciąż zastanawiam się nad tym, czy wziąć tę sprawę. Mimo że zależało mi na wierze w to, że wszystkie decyzje podejmuję ja sam, wtedy czułem, że zadziało się to poza mną, że już w barze zdecydowałem, chociaż bardzo tego nie chciałem i przede wszystkim nie umiałem się do tego przyznać. Może myślałem, że nie chcę i łudziłem się, że decyzja należała do mnie? Coraz częściej się nad tym zastanawiam. Może jestem pionem na szachownicy, któremu wydaje się, że gdyby tylko wykazał chęć, gdyby tylko się postarał, mógłby poruszyć się inaczej niż ślepo i powoli do przodu. Może jestem pionem, któremu wydaje się, że ma jakieś znaczenie. Nie wiem. Dziś jednak dopiero rozumiem, że bez ręki gracza pion nie poruszy się ani o minimetr.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: