- W empik go
Złocista przyjaźnią zdrada - ebook
Złocista przyjaźnią zdrada - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 251 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Złocistej przyjaźnią zdrady.
mężowi
bystrej żony obrysowany na przestrogę,
bo
Felix ąuem faciunt aliena pericula cautum
alias
Szczęśliwy, co po cudzej tej strasznej przygodzie
Nie uderzy o skalę, której nie znać w wodzie –
A ten na punktów dziewięć rozporządzony będąc dla nie – tęsknice czytelnika żartownemi lanczaftami a raczej occur – rentiami jest intermediowany.
Author
Imię ma z raju, ski – ogon przezwiska, rok – wspacznie
głową, czyn – w środek się wciska.CZYTELNIKU,
Wystawię-ć kawalera, który – lub pod znakiem
Marsowem w krwawem boju walecznem junakiem
Nie był przy trąbach, surmach ani bębnach hucznych,
Lecz w Wenerzynym placu, przy fortelach sztucznych
I słodkodźwiękiej lutni, – atoli go mogę
Podać jednak nie na wzór, ale na przestrogę
To jest mężom żon bystrych i do tego celu
Zmierzam, jak to potrzeba znać się na cherchelu
Farbowanem ludzkością; bo ten z kożdej strony
Szczęśliwy, który – cudzą zdradą przestrzeżony –
Ma sie na ostrożności i jak w złej monecie
Fałsz w przyjacielu pozna. Tych bowiem na świecie
Pełno jest, którzy, nim co na swój kształt wyszpocą,
Powierzchowną przyjaźnią skrytą zdradę złocą.
A taki – że mu rzekę – wilk w jagnięcym runie,
Komu się łasi, tegoż ku owiecce sunie
Chytrym kunsztem i gdy ją swą ozionie parą,
Sama – lub i niekożda – bieży za tą marą,
Albowiem sie zaraza tej chwyta i tyka,
Co owo wyskakuje z swego pastewnika.
Więc ja tym wizerunkiem na przestrogę męża
Takiej żony objaśnię, bylebyś oręża
Tego nie chciał na rozbój zażyć; owszem bronią
Będzie, gdyby twa owca chciała w tęż pogonią
Pość za jakiem wilkołkiem wypnąwszy sie z grodzę;
Stąd sobie miarę weźniesz ku twojej przestrodze,
Żebyś znał tego lupę i umiał twą basię
Paść, być jej nie ozionął i nie porwał zasię –
Jako tu więc obaczysz. Tylko z swej ochoty
Czytaj – jak i ja pisał nie mając roboty.
Więc, o pieszczone Muzy, wy, co w Cyteronie
Liścistemi maicie laury wdzięczne skronie,
Mnie swym napuszcie duchem, bym konterfekt nowy
Odmalował nie pędzlem z farbą, ale słowy.
ZŁOCISTEJ PRZYJAŹNIĄ ZDRADYPUNKT I
Argument
Kraj, położenie miejsca, kasztel, ratusz, miasta
Wspaniałość – tu opiewam, gdzie chytra niewiasta
Swego zdradziła męża przy kunsztach fortelnych
Z swem wespół polubieńcem. Lecz przezwisk rzetelnych
Nie znajdziesz zdradzicielow i od własnej żony
Cale tu bezimienny, kto tak jest zdradzony.
Polak jeden (bo tego jest respektów wiele,
Iż przezwiska, tytułów ani parentele,
Ani jego wymienię fortun), będąc młody,
Dla eksperyjencyej w postronne narody
Zajachał – to jest do Włoch. Ten szkolne nauki
W Polszcze kiedy traktował, już lutenne sztuki
Umiał swym polskim szermem, ciekawy w tej mierze,
Znowu przysłuchawszy się włoskiej manijerze
Przejął ją i niepłonne w tym czynił zawody,
Żeby polską i włoską wraz ożenił mody.
Czego skoro dokazał, ten – nie bez zazdrości –
Dawano mu dank, że był wieńca z latorości
Bobkowych najgodniejszym miedzy lutnistami,
Co mu nawet muzycy przyznawali sami.
A czegóż – że jej rzekę – ta nauk mistrzyni,
Ochota, nie dokaże, czego nie uczyni!
Ile że miał instrument z koncentem, z tubałem
I z melodyą w świecie nieprzybrany calem,
Który to morskie trzciny, to indyjskie lasy
Wyborem drzew rozlicznych strefowały w pasy;
Kruszców lśniących, eborow, konch z pereł subtelno
Sadzonych było w grefie, w krzywych szyjach pełno,
W podstawku, w kołkach nawet – a pokost glansowny
Rzucał blask pogodnemu Tytanowi równy.
W dece z cyprysu – sztuczniej nad zmysł i pojęcie
Ludzkie – owalnej róży szczyciło się rznięcie
Apollinem z cytarą. A ta rzeźba śliczna
Świadczyła, że to niegdy bywała dziedziczna
Lutnia Apollinowa, który swoje lice
Z proporcyą statury sam na swej fabryce
Misternie wykształtował, co z struktury, z dźwięku
Znać było boskie dzieło, boskich godne ręku.
Ale o tym nic jeszcze, jak te specyały –
Boskie bywszy – w śmiertelne ręce się dostały.
Teraz niech na tym stanie, iż przybrał zaiste
Jako lutnista lutnią – tak lutnia lutnistę,
Bo go nie mógł Amfijon i Orfeus pono
Celować w manijerze, lub mu przyznawano,
Jakby nie tylko – co jest słuszniejsza ku wierze –
Za jego melodyą chodzić miały zwierze,
Ale i srogie drzewa w takt skakać galardy
Sposobiąc wytargniony z ziemie korzeń twardy
Miasto nog do wyskoków. Wyniosłe topole,
Smolna sośnia, świerk, jodła, twardy kapriole
Pląsał dąb, grab, buk, klon, wiąz, brzost i fladrowany
Jawor i z agarykiem czerwiem nietykany
Modrzew, nuż miętkie lipy i zwiesiste brzozy,
Z ptaszą zobią jarzęby, płonne wierzby, łozy,
Gorzkie osne, cierpkie czeremchy, orzechy
W fruktach smaczne skakały kasztany z uciechy,
Pobrzeżne tamaryszki, rokity i prosty
Świdw, kalina, leszczyna, trzmiel i wszytkie chrosty,
Jasion, iwa, z błot olsza i jawołka polna.
Herd, dereń – wybrykował jak koza swawolna.
Wtąż wszelki szczep sadowy i, co strzegą drogi
Szarpiąc podróżnych, tarnie kolące i głogi,
Wierzbolistne brzoskwinie, pigwy i sabłaki
I berberys wesołe pokazował znaki;
A nawet najwzgardzońszy bez wszędy przy płocie
Jarmolił sie przy wspólnej inszych drzew ochocie
I tryumfalne laury i mirty żałobne,
Jałowce, morwy, cedry i palmy ozdobne
I pieszczone cytryny, pomarańcze, figi,
Daktyle z morellami – tańcem na wyścigi
Chodziły z sobą. Ani to miano za dziwne
Rzeczy, gdy drgał cynamon, drzewo i oliwne,
Żółty cimszyr, twardy kok, chleborodne sagi,
Członkowaty pieprz – w skokach by nie miał powagi;
Wonny cyprys, rumiany cis, heban lub ciężki
Szastać sie musiał, kiedy zagrał pargameszki
Na swej lutni Orfeus. Chyba nieruszony
Stał pniak, gdzie cudotwornej dźwięk nie doszedł strony.
A nuż – jeśli prawdziwie wieki świadczą dawne –
Tebańskie mury one, mury one sławne
Na głos lutniej bez wapna, bez piasku, bez wody
Bez abrysu, pod cerkiel i sznur według mody
Kamienie sie z drobnemi wielkie pozrastały –
Takie fortecą przez wiek nietysiączny stały,
Właśnie jakby z rękami mularskiemi głowa
Koło nich pracowała indzieniorowa.
Jednak żeby zwierzęta, kamienie i lasy
Skoczne miały przy lutni stroić obwertasy,
Tego ja twierdzić nie śmiem; w czym wymysły stare
Wszelkiego podobieństwa przeskoczyły miarę.
Tylko iż serce ludzkie, – chociażby je z stali
Bront z Steropem i z nagiem członków odkowali
Pirachmem, – miał to Polak z swą cytarą w ręku,
Że się jak wosk musiało rozpłynąć od dźwięku,
To jest kiedy zadumał tren z planktem żałobny,
I Demokryt, do fletow nigdy niepodobny,
Jak bóbr łzy toczyć musiał. Zaś na odwrót ktoby
Dźwigał na sercu smutek kamiennej Nijoby,
Jak z skocznemi chórami moderowne swary
Wczęły łagodne strony z rozdętej cytary
Brzmieć w ręku muzykanta, sam Heraklit, gdyby
Był tam, rzęsistą rosę płaczu bez pochyby
Łez rzewnych starłby z jagód a z okiem wesołem
Musiałby sie pokazać, nie z zmarszczonem czołem.
Z tym wszystkim niech mi na kontr kto sławną przywiedzie
W podczaszem Jowiszowym piękność Ganimedzie,
W myśliwym Adonidzie i – co sie stał kwiatem –
W Narcysie: żaden gładysz z tych w urodzie bratem
Nie był tego Lechity z kibici, z statury.
Malować było trzeba dzieło to z natury:
Przy białej kompleksyej dwa różowe kwiatki
Zakwitały w jagodach, a z oczu gagatki
Strzygły sokołem wzrokiem, zaś w subtelnych cale
Wargach się wyrażały szkarłatne korale.
Męskie czoło brwią smukłą z samokrętym włosem
Ogrodziła natura zawiesistym nosem,
Z którego pospolicie o tajemnej mierze
Dama – iż nie zawiedzie – proporcyą bierze
W kupidynowym placu. niech każdy przyzna:
Przy takowych przymiotach z talentem mężczyzna
Udatny – jeżeli to rzecz można, płeć biała
Żeby sie w nim koniecznie kochać nie musiała.
O mil trzy włoskich patrzy na pieniste morze
Z tej strony, purpurowe kędy gaśnie zorze,
Jak miejscem tak strukturą kasztel okazały
Biorąc i oddawając prospekt na kraj cały, –
A przy nim tuż wspaniałe miasto prawą stronę
W ozdobach od pałacu nieupośledzione
Leżąc dość w żyznych gruntach w pomorskiej krainie
Zdrowością aeryej osobliwą słynie.
Więc tam on Polak mieszkał, gdzie obywatele
Wszyscy w bogatych handlach a grzecznych dam wiele
Cudzoziemca z samego kochało pozoru,
Lub im do komplementów żadnych i faworu
Przyść nie mogło, bo Włoszy nie wierząc w tej mierze
Żonom swym, przeto kożdy z sobą klucze bierze.
Zamknąwszy ingrychtowym zamkiem kamienicę
Swą, kożdy zostawuje tak oblubienicę
Właśnie jako w więzieniu i ciężkiej niewoli,
Niż od przyjaciela co mniemam, iż boli
Przykrzej w małżeństwie, kiedy mąż poprzysiężony
Nie… wierząc tak dalece swej przestrzega żony.
Skąd tym bardziej w gorączce niżli pragną chorzy
Wody, o którą słusznie strofują doktorzy,
Tak i żona przemyślą, jakby ptaszkiem z klatki
Wylecieć tam, gdzie w oknie często grawał gładki
Ow kawaler na lutni, a lutni tej, która
Tego po Apollinie miała possessora
Najpierwszego tym kształtem, kiedy ono z nieba
Bannitem uczyniwszy, niegdy tegoż Feba
Rugowali zawzięci kollegowie. Zaczem
Przez długi czas musiał być po świecie tułaczem
Strychując iasy, pola, wertebiste knieje
I kędy tylko Neptun żaglartii nie chwieje,
Zwiedział skaliste góry, jamy lwie i smoce,
Od jego rąk utonął Piton w swej posoce
Naspikowany z łuku; nuż insze poczwary
Ziemskie – śmiertelnej jego strzał nie uszły kary.
I takim sie myśliwstwem Apollo czas długi
Parał po wszytkim świecie – jak Herkules drugi –
Dawszy pauzę muzyce na czas zamierzony.
Więc wtedy w polskie jakoś dostała sie strony
Lutnia ta i czas długi była zaniedbana,
Aż się godnego siebie doczekała pana,