- W empik go
Złodziej - ebook
Złodziej - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 156 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Fiodor Jurasow, złodziej trzykrotnie sądzony za kradzież, wybrał się w odwiedziny do swojej dawnej kochanki, prostytutki, mieszkającej o jakieś siedemdziesiąt wiorst od Moskwy. Na dworcu siedział w bufecie pierwszej klasy, jadł pierożki, pił piwo, a usługiwał mu kelner we fraku; potem, kiedy wszyscy ruszyli do wagonów, wmieszał się w tłum i jakoś niechcący, ulegając ogólnemu podnieceniu, wyciągnął portmonetkę jakiemuś starszemu jegomościowi. Pieniędzy miał dość, nawet sporo, i taka przypadkowa, nieprzemyślana kradzież mogła mu tylko zaszkodzić. Tak się też stało. Jegomość, zdaje się, zauważył coś podejrzanego, gdyż bacznie i dziwnie spojrzał na Jurasowa i chociaż się nie zatrzymał, kilka razy obejrzał się na niego. Po raz drugi Jurasow zobaczył tegoż jegomościa już przez okno wagonu: z kapeluszem w ręku, bardzo zdenerwowany i speszony, szedł szybko po peronie, zaglądał w twarze, oglądał się i kogoś szukał w oknach wagonów. Na szczęście rozległ się trzeci dzwonek i pociąg ruszył. Jurasow ostrożnie wyjrzał: jegomość wciąż jeszcze z kapeluszem w ręku stał na końcu peronu i uważnie przyglądał się mijającym go wagonom, jakby je liczył. Jego niezgrabnie rozstawione, grube nogi zdradzały wciąż to samo zmieszanie i zdziwienie. Stał, lecz zapewne wydawało mu się, że idzie: tak śmiesznie i niezwykle się rozkraczył.
Jurasow wyprostował się, wyprężył kolana, przez co stał się jeszcze wyższy, prostszy i zuchowaty, i z łagodną beztroską obydwiema rękami podkręcił wąsy. Wąsy miał piękne, duże, jasne, jak dwa złote sierpy sterczące po bokach twarzy. Póki palce delektowały się przyjemnym dotykiem miękkich i puszystych włosów, szare oczy z beznamiętną, naiwną bezpośredniością patrzyły w dół na przeplatające się szyny sąsiednich torów. Metalowym połyskiem i bezszelestnymi wygięciami przypominały pośpiesznie uciekające żmije.
Przeliczywszy w ubikacji skradzione pieniądze – było tego dwadzieścia cztery ruble z drobnymi – Jurasow pogardliwie obracał w rękach portmonetkę: stara, zatłuszczona, źle się zamykała, a jednocześnie pachniała perfdmami, jakby bardzo długo znajdowała się w rękach kobiety. Zapach ten, trochę nieczysty, lecz podniecający, przyjemnie przypomniał Jurasowowi tę, do której jechał. Uśmiechnięty, wesoły, beztroski, chętny do przyjaznej pogawędki, poszedł do swego wagonu. Teraz usiłował być, jak wszyscy: uprzejmy, przyzwoity, skromny. Cieszył go płaszcz z prawdziwego angielskiego sukna i żółte buty; miał do nich zaufanie – do płaszcza i do butów. I był przekonany, że wszyscy biorą go za młodego Niemca, buchaltera z jakiegoś poważnego domu handlowego. Śledził w pismach wiadomości giełdowe, znał kurs wszystkich papierów wartościowych, potrafił rozmawiać o sprawach handlowych i czasami zdawało mu się, że naprawdę nie jest chłopem Fiodorem Jurasowem, złodziejem trzykrotnie sądzonym i karanym więzieniem za kradzież, lecz młodym, porządnym Niemcem, Heinrichem Walterem. Heinrichem nazywała go ta, do której jechał, a koledzy przezwali „Niemcem”.
– Czy to miejsce jest wolne? – spytał uprzejmie, chociaż od razu można się było zorientować, że miejsce jest wolne, gdyż na dwóch ławkach siedziały tylko dwie osoby: emerytowany oficer-staruszek i dama z pakunkami, jadąca zapewne na letnisko. Nikt mu nie odpowiedział. Z wyszukaną wytwornością opadł na miękkie sprężyny siedzenia, ostrożnie wyciągnął długie nogi w żółtych butach i zdjął kapelusz. Potem życzliwie obejrzał staruszka-oficera i damę i tak ułożył na kolanie szeroką, białą rękę, by od razu mogli zauważyć na małym palcu pierścień z olbrzymim brylantem. Brylant był fałszywy i błyszczał silnie i bezczelnie; rzeczywiście go zauważyli, ale nic nie powiedzieli, nie uśmiechnęli się i nie stali się życzliwsi. Stary przewrócił stronę gazety, dama, młodziutka i ładna, zapatrzyła się w okno. Z niewyraźnym przeczuciem, że jest już zdemaskowany i że znowu nie wiedzieć dlaczego nie wzięto go za młodego Niemca, Jurasow cichutko schował rękę, która wydała mu się zbyt duża i zbyt biała, i bardzo grzecznie spytał:
– Państwo raczą na letnisko?
Dama udała, że nie słyszy i że jest bardzo zamyślona. Jurasow dobrze znał ten wstrętny wyraz twarzy, kiedy człowiek bez powodzenia i ze złością ukrywa czujność i staje się obcym, męcząco obcym. Odwróciwszy się, spytał oficera:
– Niech pan będzie tak uprzejmy i zajrzy do gazety, jak stoją Rybińskie? Jakoś nie mogę sobie przypomnieć.