Złodziejki Świąt - ebook
Złodziejki Świąt - ebook
Święta zaczęły czarować, rzeczywistość pachniała choinką, snując się w rytm kolęd.
Świąteczna komedia obyczajowa o szalonych pisarkach. Nawet nie wiesz, do czego są zdolne! Jak być młodą, piękną i seksowną. A do tego pisać bestsellery. Co robić, gdy konkurencja depcze po piętach i wbija nóż w plecy? Ale jest też oczywiście wielka miłość! Taka, która trafia się tylko raz… może dwa razy w życiu.
Joanna Jodełka: „Cygler znowu coś pozmyślała. Kolejny raz!”.
Vincent V. Severski: „To nieprawda, że to ja jestem Walerym Stromskim. Jestem znacznie wyższy!”.
Manuela Kalicka: „W Złodziejkach Świąt Cygler demonstruje prawdziwą zołzowatość”.
Bogusław Tobiszowski: „Dziwna ta redaktorka Jagna. Osobiście żadnej takiej nie spotkałem. Żałuję...”.
Robert Ostaszewski: „Hanna Cygler niepotrzebnie uśmierca krytyków. Mamy się wprawdzie bardzo niedobrze, ale wciąż żyjemy”.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8188-807-3 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Taksówka się spóźniała. Elwira spojrzała nerwowo na zegarek. Miała jeszcze czas, ale dosłownie na styk. Nowy cartier przyjemnie połyskiwał złotem na jej wąskim nadgarstku. Dostała go od męża na ostatnią rocznicę ślubu. Już od wielu miesięcy Paweł próbował ją przepraszać za swoją wiarołomność kosztownymi prezentami, ale wciąż nie dawała się przekonać, by mógł do niej wrócić i by znów razem mieszkali. Może na Gwiazdkę podejmie decyzję? Kto wie. Miała jeszcze dwa miesiące, żeby wszystko przemyśleć. Był dopiero koniec października.
Przyjrzała się swojemu odbiciu w szybie hotelowej. Gdyby słowo „olśniewająca” nie było tak wyświechtane, mogłoby pasować do jej opisu. Nowa fryzura – krótkie jasne włosy. Spódnica bombka odsłaniająca zgrabne nogi w wysokich szpilkach. Na ramionach niedbale zarzucony czarny płaszcz z kaszmiru. Szkoda, że nie ma kto jej podziwiać. Była tu zupełnie sama, nie licząc hotelowego portiera. Lecz ten nawet na nią nie spojrzał! Kogo oni teraz zatrudniają?
Zniecierpliwienie rosło. Nie powinna przyjeżdżać do Krakowa w ostatniej chwili, ale dopiero w nocy wróciła z upojnego urlopu na Kubie. Słońce, kąpiele, kompletny chillout, bez zmartwień i internetu. Niestety teraz się wszystko skończyło. Wyjęła z torebki telefon komórkowy. Czy już powinna zrobić awanturę? Co oni sobie myślą? Powiedzieli dziesięć minut, a minęło już jedenaście. W tej samej chwili taksówka wjechała na hotelowy podjazd. Silnik rzęził głucho. Stary, granatowy volkswagen, bardziej przypominający złom niż auto. Prawdziwy „samochód ludu”. Było jednak zbyt późno, by wybrzydzać. Nim wsiadła, wyłożyła siedzenie plastikową torebką. Kiedy się na niej umościła, w nozdrza uderzyła ją woń papierosów.
– A gdzie to jest? – spytał starszy kierowca, kiedy podała mu adres.
– To ja mam wiedzieć? – syknęła zirytowana. Awantura, którą zdążyła sobie przygotować w głowie, przecież nie wybuchła, ale adrenalina wciąż buzowała. – Nigdy tam nie byłam.
Taksiarz najwyraźniej też nie. Najpierw krążył po jakichś podejrzanych zaułkach, a potem sięgnął do schowka i wyjął… plan miasta! Zapewne był rówieśnikiem Kraka i Smoka Wawelskiego. Elwira postanowiła pokierować go zgodnie ze wskazówkami smartfona, ale kierowca nie był nimi zainteresowany. Robił swoje, a jej cartier wyraźnie pokazywał, że jeszcze chwila i przyjedzie spóźniona.
Wyglądało na to, że wyjechali z miasta. Przejechali na drugi brzeg Wisły, minęli wielkie kominy elektrociepłowni. Widok, który się przed nimi roztaczał, był dość apokaliptyczny – rozwalające się budynki przemysłowe z czasów epoki szczęśliwie minionej.
– To tutaj! – Taksówkarz odetchnął z ulgą i ruszył pod jedyny nowy hangar.
– Niemożliwe! – wyjąkała Elwira, ale przekonał ją tłumek zgromadzony przed budynkiem.
To rzeczywiście była nowa siedziba targów książki w Krakowie.
Telefon zadzwonił, kiedy wysiadła już z taksówki.
– Bardzo cię, Eli, przepraszam, ale nie dam rady – usłyszała czyjś głos. W pierwszej chwili nie mogła się zorientować, kto mówi. – Spotkamy się w Warszawie. Nie jadę na targi. – Dopiero teraz zrozumiała, że rozmawia ze swoją przyjaciółką Marią Teresą, autorką romansów.
– Co ci się stało? Jesteś chora? – Głos miała niski, jakby była zakatarzona. – Nie pojechałaś do Krakowa?
– Nie! Nie mogę teraz rozmawiać. – I się wyłączyła.
Jasna dupa! Czyli kolejna koleżanka wystawiła ją do wiatru. Na nikogo już nie może liczyć!
Irytacja Elwiry rosła z każdym krokiem. Podbijała ją, wściekle stukając czerwonymi szpilkami.
– Jest pani autorką? – spytała recepcjonistka. – Mogę prosić o nazwisko? Jarosz?
– Janosz – wysyczała. Czyżby była jeszcze tak słabo znana? – Elwira Janosz. – Wydawnictwo XYZ.
– Już sprawdzam. – Trwało to dobrych parę minut, w czasie których Elwira kopała niecierpliwie w ściankę boksu jak koń wyścigowy przed gonitwą.
W końcu porwała z rąk recepcjonistki identyfikator i rzuciła się naprzód. Zaledwie parę kroków. Dopiero teraz się zorientowała, jak gęsty jest tłum. Dzieci, młodzież, dorośli zagradzali jej drogę do hali.
– Co tu się dzieje?
– Nie wie pani? Targi książki – odezwał się ktoś z sarkazmem.
Elwira nie znosiła tłumów. To oczywiście nie tak, że nie lubiła skupisk ludzkich. Te bardzo lubiła, zwłaszcza kiedy stała lub siedziała w ich centrum i mogła nad nimi panować. Jak królowa. Ale taki niekontrolowany natłok ludzi był doprawdy nie do zniesienia. Czuła, że zaczyna jej się robić gorąco, na skroniach pojawiły się krople potu. Jeszcze chwila, a zburzy to jej nową fryzurę!
W drodze do stoiska swego wydawcy musiała pokonywać kolejne przeszkody. Największe kolejki ustawiały się po autograf nie do wziętych pisarzy, ale do celebrytów, którzy dzięki autorom widmo wydali właśnie historie swego nieszczęsnego życia. Można było w nich wyczytać, jak trudno im się piąć pod górę, a kiedy już się na nią wdrapią – choć jest to szczyt wysokości Wieżycy, a nie Everestu – wylewają żale na pękające z zazdrości wątroby koleżeństwa. Nie mniejsze tłumy czekały na podpisy słynnych osób, które wydawały książki kucharskie, mimo że ich głównym daniem popisowym było jajko na twardo. Sporym wzięciem cieszyły się też poradniki. Najbardziej oczekiwanym hitem targów miało być _Jak utrzymać związek z mężczyzną_ celebrytki po czterech rozwodach. Może to coś dla mnie, kiedy znudzą mi się kryminały i stanę się bardziej znana, pomyślała Elwira.
Nadal próbowała omijać ludzi idących z przeciwka, ale było to niewykonalne. W pewnej chwili zderzyła się z pluszowym potworem rozdającym ulotki. Zresztą tego rodzaju postaci kręciło się tu znacznie więcej. Wróżki, postaci Disneya, średniowieczni rycerze. Bohaterowie bajek lub gier komputerowych.
W paru miejscach jednak kolejki ustawiały się też do autorów. Elwira nie znała nawet ich nazwisk. Pojęcia nie miała, że ktokolwiek ich czyta. Uznała więc, że to marketingowa ustawka. Przez chwilę się zaniepokoiła, jak będzie na stoisku. Po nieszczęsnym oskarżeniu o plagiat przez szefową fanklubu w tym roku nie zamierzała sama niczego ustawiać. Mecenas wyraźnie ją ostrzegł, że musi być teraz w dwójnasób ostrożna. Liczyła jednak na swych wielbicieli. Przecież ostatnia książka wciąż się wyśmienicie sprzedawała. A teraz przyszedł czas na nową.
Stoisko wydawnictwa XYZ widoczne było z daleka. Słyszała, że w tym roku wynajęli znacznie większy metraż na targach niż zazwyczaj. Podobno było ich na to stać. Niestety nie z powodu jej sukcesów!
Zacisnęła zęby i ruszyła na ostatnią prostą. Przy stoisku czekali ludzie. To na nią czekają! Uśmiechnęła się w myślach. Nie na tamtą!
– Już jest! Jest! – usłyszała pokrzykiwanie.
Tak. To ona. Wyprostowała się, zwolniła kroku, ruszyła dostojnie, by wyeksponować zgrabne nogi. A kiedy była już parę metrów od stoiska, rozbłysła uśmiechem rozświetlonym bielą kosztownych licówek. Trudno się nie uśmiechać, skoro czeka na nią kamera. Widziała też kilku radiowców i fotografa.
– Dzień dobry państwu! – Chciała przejść na zaplecze, by zostawić tam płaszcz, ale tłum wokół niej zgęstniał.
– Pani Elwiro, prosimy o komentarz – usłyszała od dziennikarki.
– W sprawie czego?
Dziennikarka wyglądała na zdumioną.
– Oczywiście w sprawie kota.
Elwira niełatwo dawała się zbić z tropu, ale teraz autentycznie ją zatkało.
– Że co?
– Nic nie rozumie – rozległ się czyjś głos za plecami. – Niby nic nie rozumie, a bezkarnie morduje. I to jest pisarka? Dno kompletne.
– Jaki to przykład dla młodego pokolenia! – zaskrzeczała starsza pani, podnosząc transparent z napisem: „Zabijasz kota, zabijasz ludzkość!”.
Dziewczyna z bujną fryzurą afro próbowała się przedrzeć do przodu.
– Przecież ja piszę kryminały – jęknęła Elwira. – Tam nie ma kotów. – Czuła, że uginają się pod nią nogi. Za wszelką cenę chciała gdzieś usiąść, ale tłum skutecznie odgrodził ją od stoiska. Czy to już jest ten moment, w którym powinna wezwać ochronę? Coś ją zaczęło ściskać w gardle.
– Mordujesz je na żywo! – wykrzyknęła dziewczyna z afro, po czym sięgnęła do torebki i wylała czerwoną farbę na kaszmirowy płaszcz Elwiry. – Masz za swoje!
W normalnych okolicznościach Janosz zaczęłaby się bronić. Być może wyrwałaby nawet połowę afrofryzury tej dziwce, ale była zbyt zaskoczona i przyduszona, by tak gwałtownie zareagować.
– Ratunku! – krzyknęła tylko, ale jej głos utonął w panującym w hali gwarze. – Ratunku! – powtórzyła bezradnie, a potem obraz zafalował i ktoś odciął tlen.ROZDZIAŁ I
Październik
Maria Teresa zabrała się do pakowania już dwa dni przed wyjazdem. Wiedziała, że musi zrobić to wcześniej, bo każda podejmowana przez nią czynność trwa obecnie nieobliczalnie długo.
Nadejście jesieni początkowo dało jej zastrzyk energii, a potem dobiło narastającym z dnia na dzień mrokiem i chłodem.
– Czy to początek depresji? – spytała żółwia Marlona, ale musiał się również dramatycznie postarzeć, bo wcale już nie pomagał w podjęciu jakiejkolwiek decyzji. Marii Teresie wydawało się nawet, że patrzy na nią z pewną pogardą. A przecież było już tak dobrze!
Dlaczego ubiegły rok tak szybko minął? Po raz pierwszy w życiu zaczęło jej się układać. I pisanie, i praca na uniwersytecie, a nawet – ku jej zdumieniu – pojawiło się życie towarzyskie. Wszystko zaczęło się zmieniać już w styczniu, a Maria Teresa wróciła do starych nawyków i wyciągniętych poplamionych spódnic na gumce. Zgubiwszy kolejne soczewki, przeprosiła się ponownie z okularami. I teraz…? Spojrzała na siebie w lustrze. Wygląd wymiętej sieroty z podkrążonymi oczami. Ale przynajmniej była tego świadoma.
– Muszę się za siebie wziąć! – mruknęła do ponurego oblicza.
Nie mogła dopuścić do tego, by w takiej formie zobaczyła ją estetka Elwira. Miały się przecież spotkać w Krakowie.
Maria Teresa zaczęła energiczniej grzebać w szafie, szukając ubrań jak skarbów. Może Kinga, pisarka horrorów, by jej w tym pomogła. Zawsze doskonale komponowała strój ze starych szmat. No tak, niestety tego nie zrobi. Od nowego roku mieszka wraz z Żorżem i dziećmi w Anglii. Zapraszała oczywiście do siebie, ale Maria Teresa nie była zagorzałą podróżniczką. A latanie samolotem… to też było ponad jej siły.
Usiadła na kanapie zarzuconej sukienkami i postanowiła się rozpłakać. Ale i to jej nie wychodziło. Może łzy się wyczerpały. Nic dziwnego. Skończyła już czterdzieści lat i nie powinna ryczeć jak małolata. Płacz nie sprawi, że nagle zacznie jej wychodzić. I życie, i… pisanie.
Od wielu miesięcy Maria Teresa nie była w stanie pracować nad nową książką. Miała nawet wiele pomysłów, ale żadnego konkretnego. Za każdym razem, kiedy siadała przed komputerem, ciągle coś ją rozpraszało. Początkowo tłumaczyła sobie, że ma po prostu zbyt dużo pracy na uniwersytecie. Przyszły jednak wakacje, a ona wciąż nie napisała ani jednej strony. Czyżby źródełko wyschło? Całkiem możliwe, uznała. Skoro pojawiło się tak nagle, niewykluczone, że wena postanowiła ją równie szybko opuścić, i to bez pożegnania. Światy, które do tej pory wymyślała, zdecydowały ją od siebie odciąć. Tyle przygód i wzruszeń. I to miał być koniec?
Pogrążona w myślach siedziała na kanapie jak figura woskowa, gdy medytacje przerwał sygnał telefonu komórkowego. Ale gdzie on jest? Zniknął pod ubraniami? Albo pod sofą? Gdy się pochylała, by go podnieść, coś jej strzyknęło w kręgosłupie. No jest! Tylko że połączenie już się zerwało. Spojrzała na ekran. Dzwoniła Adriana, żona ojca. Z pewnością chciała ją rozerwać i zaprosić na obiad składający się z niejadalnych potraw. Nie będzie mogła po raz kolejny odmówić. Musi oddzwonić.
– Dobrze, przyjdę dzisiaj – zgodziła się natychmiast, zirytowana radosnym głosikiem młodszej od niej o cztery lata macochy.
– Pasuje ci pierwsza?
Nic jej nie pasowało, ale ruszyła karnie do łazienki, by wziąć prysznic i umyć włosy. Nie może się stawić przed promienną Adrianą jak ostatnia abnegatka. Pakowaniem zajmie się po południu.
Koniec października był niezwykle słoneczny. Natychmiast pożałowała, że wybrała się tramwajem, zamiast pójść na długi spacer. Ale to byłoby ponad jej siły. Miała ich tak niewiele.
– Źle się czujesz? – spytał ojciec i ucałował ją w policzek. – Jesteś taka blada.
Pokręciła głową i poszła się przywitać z Adrianą, która wyskoczyła na jej powitanie z kuchni.
Młoda pani Mazurek wyglądała jak po transformacji. Krótka fryzura, błysk w oku i energiczne ruchy, które przekładały się nawet na wygląd całego mieszkania. Jeszcze tak czysto tu chyba nigdy nie było, pomyślała Maria Teresa.
– Skoro nie przyjechałaś samochodem, będziemy musieli się czegoś napić – powiedział profesor Mazurek i zaczął grzebać w czeluściach barku. Również bardzo energicznie.
Co im się stało? Może zapisali się na siłownię? Albo tak dobrze działał geriavit pharmaton, który kupiła ojcu na imieniny. A przecież wcale się wówczas nie ucieszył.
– Koniecznie! – Adriana aż klasnęła.
Radość od niej biła w skali dziesięć na dziesięć. Aż oczy bolały.
– Nie najgorszy pomysł – zauważyła Maria Teresa, choć sama starała się nie kupować mocnych trunków, obawiając się w obecnym stanie psychicznym wpaść w alkoholizm.
– Ale swoją drogą to, Tereniu, dawno już nie jeździłaś samochodem.
Panda stała w hali garażowej nieużywana już od wielu miesięcy. A konkretnie od wyjazdu instruktora jazdy, Michała Kowalskiego. Czy to był właśnie ten moment, od którego wszystko zaczęło się psuć?
– Nie mam ochoty – mruknęła.
– Uważaj, żebyś nie wyszła z wprawy. Tak dobrze ci szło.
– A teraz idzie zima i jest ciemno.
– No właśnie i dlatego trzeba jeździć, zamiast marznąć na przystankach. Łatwo się przeziębić. Ada też nie może dojść do siebie po infekcji. Słyszysz, jak chrypi.
– Dobrze, tato – oświadczyła potulnie i zaczęła grzebać w talerzu. Ale musiała mu przyznać rację. Głos Ady był nieco zmieniony. Powinna ograniczyć zajęcia ze studentami.
Po raz pierwszy obiad był nawet jadalny. Nie jakiś wyborny w smaku, ale całkiem, całkiem. Normalny kotlet schabowy z furką kartofli i buraczkami. Miła odmiana po eksperymentach z kuchnią molekularną.
– A jak z twoim filmem?
Maria Teresa przewróciła oczami. Czy musiał ją tak dobijać każdym pytaniem? A może to było w ramach zemsty za ten geriavit?
– Nic z tego nie będzie.
– Dlaczego, przecież obiecali? – oburzyła się Adriana.
– Ha, i nawet trochę zapłacili. – Maria Teresa westchnęła. W zasadzie od początku podejrzewała, że nic z tego nie wyjdzie. Marzenie, by zobaczyć bohaterów _Powrotu do Wielinowa_ na wielkim ekranie, pozostanie niezrealizowane. – Nie dostali dofinansowania. Filmy o dawnych czasach są bardzo kosztowne.
– Nie masz pojęcia, jak bardzo mi przykro. – Adriana pochyliła się i dotknęła dłoni Marii Teresy. – To przepiękna książka.
Skinęła głową i sięgnęła po kolejny kęs, tylko że już zupełnie straciła apetyt.
– Nie smuć się, Tereniu. Z pewnością za chwilę cię rozradujemy – oznajmił Mazurek.
Maria Teresa zauważyła, że Adriana zmieniła się na twarzy.
– Wyjeżdżacie do Egiptu na święta? Nie przejmujcie się mną. Nie ma sprawy. Przecież sama sobie doskonale poradzę.
– Nie, to nie to! – wtrąciła szybko Ada. – Nigdzie nie jedziemy.
– Ale dlaczego? – zdziwiła się Maria Teresa, gdyż temat świątecznego wyjazdu był wałkowany od kilku miesięcy.
– Adziu? Ty powiesz? – Mazurek wziął żonę za rękę i ją ucałował.
– Jaaa… ja nie wiem, jak to się stało, Tereniu. Zupełnie nie wiem. Lekarze nie dawali mi nigdy żadnych szans. Mówiłam ci już o tym. I nigdy nic nie zrobiłam, by to zmienić. Po prostu zaakceptowałam ten fakt. I to jest jakiś niewiarygodny cud. Jeszcze trudno mi w to wszystko uwierzyć.
– Cud…?
– Adzia chce powiedzieć, że będziemy mieć dziecko. Wiem, wiem. W przyszłym roku kończę siedemdziesiątkę, ale…
Nie zdążył powiedzieć niczego więcej, gdyż Maria Teresa przewróciła swój kieliszek z winem musującym. Na szczęście białym.
Może powinna też zemdleć? Ale to byłoby zbyt łatwe. Musi wysłuchać wszystkiego do końca.
– Przez długi czas nawet nie przypuszczałam. Myślałam, że to mój organizm wyprawia takie cuda – opowiadała Adriana, a Maria Teresa ratowała się nowym kieliszkiem wina. – Poszłam do lekarza dopiero parę dni temu.
– I się okazało, że Adzia jest w piątym miesiącu. Dzidziuś urodzi się na wiosnę!
„Dzidziuś”? I to mówi jej ojciec.
Maria Teresa po raz kolejny w życiu miała wrażenie, że znajduje się w alternatywnej rzeczywistości. W wieku czterdziestu jeden lat będzie miała rodzeństwo.
– Nie chcemy znać płci. To zupełnie nieważne. I tak będzie najpiękniejszym prezentem dla nas obojga.
Jeśli natychmiast czegoś nie zrobi, to zaraz rzygnie przy niedzielnym obiedzie. Przeprosiła gospodarzy, wstała od stołu i szybko ruszyła do łazienki.
Zaatakowali ją, gdy była zupełnie bezbronna i pozbawiona energii. Dlaczego wcześniej nie przygotowali jej na tę informacyjną bombę?
Maria Teresa polewała twarz zimną wodą i szczypała policzki. Koniecznie musi się opanować.
Wróciła do pokoju z przylepionym do twarzy uśmiechem i po raz kolejny wycedziła słowa „niespodzianka” i „gratulacje”.
– Tereniu, mam nadzieję, że pomożesz Adzi? – spytał ojciec, kiedy jego żona zniknęła w kuchni. Po raz pierwszy usłyszała w jego głosie zaniepokojenie. – Ona jest taka wrażliwa i krucha.
Maria Teresa zmusiła się do szerszego uśmiechu. A teraz wyślę ich do wszystkich diabłów, postanowiła.
– Oczywiście, że pomogę – powiedziała.
Po powrocie do domu położyła się do łóżka. Nie miała siły na nic. A już najbardziej na wyjazd do Krakowa. Zadzwoniła do wydawcy, że jest chora. Czuła nawet ścisk w krtani i wydawało się jej, że ma gorączkę. Zatem nie kłamała. Po paru dniach przypomniała sobie o Elwirze Janosz. Ją też musi zawiadomić, że nie przyjedzie. Pragnęła pozostać w łóżku do końca świata. Nie miała zamiaru walczyć z fatum.
Trzeciego listopada telefon obudził ją z samego rana. W ciemnościach spojrzała na świecący ekran. Dzwoniła redaktorka z wydawnictwa. Czy oni zaczynają pracę o tak wczesnej porze? Dziwne.
– Dzień dobry – przywitała się ochrypłym głosem.
– Pani Tereso, już pani wyzdrowiała?
Okazało się, że redaktorka Jagna spędza weekend w Trójmieście i musi, po prostu musi się z nią zobaczyć. Za wszelką cenę. Myślała, że spotkają się w Krakowie, ale ze względu na chorobę Marii Teresy nie było to możliwe. Teraz jednak jest to „absolutnie konieczne”. To prośba samego prezesa.
– Oczywiście. – Co było robić? – O której pani pasuje?
Za dwie godziny? Co? Dlaczego się na to zgodziła? Nigdy nie umiała odmawiać i się postawić.
Zaczęła się kręcić po pokoju jak oparzona. Góra ubrań leżała niesprzątnięta na kanapie już drugi tydzień. Pochwyciła więc pierwszą lepszą bluzkę i czarne spodnie z wierzchu sterty. Zwiąże tylko włosy w ogon i się lekko upudruje. Nie musiała się przesadnie starać. Redaktorka Jagna zdążyła poznać jej dziwactwa. Sama również lekko odbiega od normy, więc pewnie niczego nie zauważy, pomyślała Maria Teresa.
Udało jej się zamówić taksówkę na czas. Ale już przy drzwiach wyjściowych z budynku przypomniała sobie, że nie wzięła portfela. Musiała po niego wrócić. Po drodze nie było jednak żadnych korków i dotarła na Szeroką piętnaście minut przed czasem. Chociaż tyle! Mogła teraz wejść do środka, trochę się uspokoić i zająć strategiczne miejsce.
I znów się zawiodła. Po wejściu do włoskiej restauracji natychmiast zobaczyła rudą głowę Jagny, do tego wyskubane jeszcze bardziej brwi i widoczne z daleka, pomalowane na czarno paznokcie. Jaskrawoniebieski sweter z różowym koronkowym kołnierzykiem dopełniał wizerunku, jak zwykle więc wyróżniała się z tłumu. Siedziała w towarzystwie łysego mężczyzny. Maria Teresa chciała się natychmiast wycofać i mimo zacinającego deszczu pospacerować wzdłuż ulicy, ale redaktorka zdążyła ją zauważyć.
– Pani Tereso! Tutaj! – Głos był tak donośny, że nie dało się go zignorować.
Maria Teresa zaczęła się przepychać do środka, ze zdumieniem odnotowując, że w połowie dnia restauracja jest wypełniona gośćmi.
– Dzień do… – przerwała zdumiona, bo łysy towarzysz Jagny rzucił się do przodu i pochwycił jej torebkę.
– Przepraszam, ale…
Maria Teresa obróciła się i dostrzegła, że gdyby nie interwencja łysonia, jej torebka zmiotłaby z talerza pizzę przy sąsiednim stoliku.
– Ojej!
– Nic się nie stało, pani Tereso. Proszę, niech pani tu usiądzie. – Jagna wstała, poprawiła rudą perukę i tak przesunęła krzesło, by Maria Teresa była bezpiecznie odgrodzona i nie zagrażała otoczeniu.
– To ja już pójdę. – Mężczyzna ponownie zerwał się na nogi.
– Panie Tadeuszu, proszę jeszcze zostać. Musicie się zresztą poznać – próbowała zatrzymać go Jagna.
– Tadeusz Włodawski. – Mężczyzna mocno potrząsnął ręką Marii Teresy. – Miło mi panią poznać. Bardzo chętnie bym został, ale niestety muszę lecieć do banku.
Maria Teresa uniosła brwi. Coś podobnego! Jagna spotykała się z bankowcem. I w dodatku sporo od niej starszym. Może dziewczyna chciała się ustatkować?
– To nasz autor. – Redaktorka rozwiała jej złudzenia. – Napisał świetną książkę. Mam teraz coraz lepszy zespół. Flores, Soboń, Carska i Lober… razem zawojujemy rynek.
Autor pracujący w banku? A to coś nowego! Podjęli w końcu decyzję, by publikować mężczyzn? Z pisarzy wydających w Kosmosie dziewięćdziesiąt osiem procent to kobiety. Mężczyźni byli jak meteory. Pojawiali się, a potem znikali. Często bezpowrotnie. Jak w życiu.
– Tak, tak, wiedziałam, że panią zadziwię. – Jagna się roześmiała. – Szkoda, że pan Tadeusz tak prędko nam umknął. Jest taki przystojny. Do złudzenia przypomina Bruce’a Willisa. Miałam nadzieję, że będziemy mogli dłużej porozmawiać. Ale może będzie jeszcze taka okazja. Kto wie? – Uśmiechnęła się nieco rozmarzona do Marii Teresy, jakby właśnie zakochała się w łysym Tadeuszu. – Cóż to za starożytne imię.
A potem szybko zmieniła ton. I to tak szybko, że Marii Teresie zakręciło się w głowie. Skubała zamówioną sałatkę z buraków i koziego sera i usiłowała zapamiętać wszystkie zalecenia redaktorki.
Czy naprawdę musi stale udzielać się w mediach społecznościowych? Tak, tymczasem jej profil na Facebooku jest praktycznie martwy. To niedopuszczalne. Powinna więc go ożywić, podtrzymywać dialog z czytelnikami, opowiadać o swoim życiu.
– Jak to nic się u pani nie dzieje? – zaperzyła się Jagna. – Zawsze się coś dzieje.
No tak, niedługo będzie miała siostrę lub brata. Cóż, taka zwykła kochająca się rodzina! Już widziała komentarze pod takim postem.
– Jak nic nie ma, może pani przecież coś wymyślić. Ma pani bogatą wyobraźnię. Czytelniczki panią kochają. Ach, zapomniałam o Instagramie. I koniecznie musimy zorganizować nową sesję zdjęciową. Proszę się nie martwić. Sami załatwimy stosowne ubrania. – Szybkie spojrzenie Jagny wystarczyło, by ocenić wygląd Marii Teresy. – I jest jeszcze ta najważniejsza sprawa. Pani Tereso, tak bardzo się cieszę! Będziemy ekranizować pani powieść.
Zdziwiona Maria Teresa wysłuchała historii, jak to podczas targów prezes wydawnictwa spotkał się z producentem filmowym i było niemal pewne, że tym razem przedsięwzięcie zakończy się sukcesem. Tym bardziej że miał powstać cały serial. Producent postawił jednak parę dodatkowych warunków. To w zasadzie drobiazgi, więc Maria Teresa nie powinna mieć żadnych wątpliwości. Uśmiech nie schodził z twarzy Jagny.
– Czyli co mam dokładnie zrobić? – zapytała zaniepokojona pisarka.
– Napisze pani kontynuację _Powrotu do Wielinowa_.
Maria Teresa osłupiała. Z Wielinowem już się rozstała dwa lata wcześniej i nie zamierzała tam powracać. Pisała teraz na zupełnie inny temat. I na dodatek zupełnie inaczej.
– Pani Tereso, ja kocham pani cykl uniwersytecki, mimo iż prezes mówi, że na polskim rynku wydawniczym takie książki nie mają sensu, bo nikogo nie interesują elity intelektualne, a poza tym to się słabo sprzedaje. Ale proszę zrozumieć. Producent chce autorki bestsellerów, a nie „średniaka”.
– Ale _Ostatnia siostra_ dostała przecież wyróżnienie.
Jagna zamrugała doklejonymi rzęsami.
– Cóż mogę powiedzieć. Nie sprzedała się tak dobrze.
Maria Teresa energicznie skubała serwetę, starając się równie szybko myśleć.
Jak to możliwe? Przecież te książki o Wielinowie nie były nawet dobre: pisane dla zabicia smutków i uczucia pustki. Dopiero teraz się literacko rozwinęła. Nawet słynna krytyczka Kaja Konieczna mogłaby to potwierdzić. Wprost się zachwyciła _Ostatnią siostrą_, uważając ja za manifest kobiecości.
– Ja tylko mówię o oczekiwaniach czytelniczek…
Czy zamiast pięcia się w górę i szlifowania umiejętności literackich powinna się cofać? Przecież miała już teraz z czego żyć. Pensja profesora uczelnianego była dla niej zupełnie wystarczająca. Dlaczego ma nie robić tego, co lubi?
– Pani Tereso? – Głos Jagny wyrwał ją z zamyślenia. I odgłos zrzuconej przez nią na podłogę karty dań. Schyliła się, by ją podnieść. Leżała przy kozakach redaktorki.
– Przepraszam – odezwała się w końcu, wyłaniając się zza stołu. – Bardzo panią przepraszam, ale nie mogę tego zrobić.
– Nie chce pani napisać tej książki?
– Nie – odpowiedziała Maria Teresa, a w uszach zabrzmiały jej fanfary i oklaski, jak również głos Kai Koniecznej: „Brawo!”.
– Pani Tereso, proszę to przemyśleć. Mamy jeszcze trochę czasu. Może pani z kimś porozmawia?
Wychodząc z restauracji, Maria Teresa szła wyprostowana. Zdecydowanym krokiem. Warto było odmówić, pomyślała i uśmiechnęła się do siebie.
Kiedy wysiadła z tramwaju, nawet świeciło słońce. Cały świat potrafi się uśmiechać, kiedy podejmuje się właściwą decyzję, doszła do wniosku Maria Teresa. Nagle przypomniała sobie o awizie, które przeleżało w skrzynce ponad tydzień. Postanowiła zajść na pocztę.
Odstawszy w kolejce dobry kwadrans, doszła wreszcie do okienka i sięgnęła do kieszeni. Gdzie się podziała ta przeklęta kartka?
– Pani Tereso? Czego pani szuka? – spytała urzędniczka.
Znały się już od dawna, nigdy jednak nie pytała Teresy Mazurek, czy ma dowód osobisty Marii Teresy Flores, kiedy odbierała przesyłki z wydawnictwa.
– Miałam gdzieś awizo…
– Proszę nie szukać. Sama znajdę. O, proszę! Było na samym wierzchu. – Urzędniczka podała przesyłkę. – Pani Tereso, a kiedy napisze pani następną książkę o Wielinowie? – spytała z rumieńcem na twarzy.
Maria Teresa zastygła, podpisując odbiór przesyłki. To na poczcie też wiedzieli?
– O Wielinowie?
– Tak, tak.
– Dziękuję, ale… – Uśmiechnęła się do urzędniczki i rozłożyła ręce. Ludzie w kolejce zaczynali się coraz bardziej niecierpliwić. – Jeszcze nie wiem.
– Oby jak najszybciej. To moja ukochana seria. – Kobieta sięgnęła po rachunki kolejnej osoby.
Maria Teresa odeszła od okienka i zerknęła na kopertę. Zaniepokoił ją nadawca. Firma windykacyjna współpracująca z bankiem. Jeszcze do niedawna takie przesyłki wprawiały ją w przerażenie. Musi sprawdzić, czego od niej chcą. Raczej nie wysyłaliby jej przedwczesnych życzeń świątecznych. Lekko drżącymi rękami rozerwała kopertę. I zobaczyła! Małe cyferki zatańczyły przed oczami danse macabre.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki