- W empik go
Złota legenda artystów - ebook
Złota legenda artystów - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 347 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niegodzi się zapoznawać długu, który Sztuki piękne zaciągnęły od Legend pobożnych i Pisma Świętego. Dość jest wnijść do Muzeum, przebiedz którykolwiek zbiór sztychowany obrazów Szkół dawnych dość rzucić okiem na nowsze ryciny, mnożące się w Paryżu, Münich, Berlinie, aby się przekonać, że najsławniejsze malarskie i snycerskie utwory, przedstawiają wypadki i typy właściwe podaniom odwiecznym Katolickim. Fakt ten wcale nie jest zadziwiający. Sztuka średniowieczna całkowicie winikła z literatury średnich wieków, a literatura złożona cała z pobożnych legend, była przez trzy wieki jedynym umysłowym pokarmem ludów Europy, Romanse rycerskie, późniejszej dały od tradycji anegdotycznych pobożnych, nie przenikały jako czytanie powszednie w głąb mass, zajmowały wyłącznie wyższych tylko; a krom minjatur kilku rękopisów welinowych, (i to rzadkich bardzo) nie stworzyły, nie natchnęły żadnego dzieła sztuki. Legenda przeciwnie, wlana, rzec można, w życie powszednie, stała się jak mythologia, nie wyczerpanem źródłem symbolów, objawów plastycznych; i straciwszy wreszcie znaczenie swe mysteczne, charakter święty, który posiadała w wiekach reljgijniejszych, nie przestała przecież nadal ożywiać, jak płodne nasienie, imaginacji artystów.
Myliłby się też, ktoby pogardzał temi powieściami, często apokryfami, jako wymysłem niezdarnym, marzycieli zakonnych, – przy całem dziwactwie, jest w nich ukryta realność; co się, zaś tycze formy jaka w różnych czasach przybrały, ona była wyrazem dążności różnych, jakim z kolei podlegały pewne wymiary czasu, epoki. Aby pojąć prawdziwe znaczenie i ważność legend, potrzeba pamiętać że wysoka moralność Ewangelji, niemogła w czasach nieoświecenia być ucieczką codzienną umysłów poziomych, serc prostych, dusz naiwnych. – Po – karm ten byt czysty, zbyt subtelny, nie mógł nasycić ludzi namiętych i gwałtownych, nie dosyć miał dla nich powabu. Dobra nowina (Ewangelja) niestała się była jeszcze dziedzictwem ubogich, Chrystus niebył im jaszcze pocieszycielem. Nauka Jego dostępna tylko oświeceńszym, zamknięta w rzadkich i kosztownych rękopismach, uszkodzona, sfałszowana dysputami, które wzniecała w ludziach powołanych do jej wykładu, nie zeszła była do gminu. Gorzkie spory kościoła pierwiastkowego, rozróżnienia wymyślne, argumenta trudne do pojęcia pierwszych Teologów, przedsięwzięte środki, przez kościół przeciw fałszywym naukom o Bóstwie Chrystusa, odsunęły od niego prosiaczków, skazanych na nędzę duszną, i cierpienia fizyczne, nieśmiejących wznieść oczu ku sferom tajemniczym, w których połyskiwał zatarty obraz Zbawiciela świata.
– "W tym stanie rzeczy, – powiada Milman (History of Christianity. Vol. III. 540), – Chrystus stał się przedmiotem czci nie tak bezpośredniej; uszanowania nie tak poufałego; a umysły niespokojne w sferze bliższej siebie starały się sobie stworzyć łatwiejsze, dostępniejsze sympatje." – Okazawszy niebezpieczeństwo tych dążności, – pisze dalej tenże: – w czasie prześladowań, męczeństwa natchnęły ludziom odrodzonym zbawienne uszanowamie, czerpane w najszlachetniejszych instynktach duszy człowieczej. Uszanowanie to przeszło w weneracją, adoracją, a nareszcie w cześć istotną. Pomimo usiłowań teologów, którzy starali się rozróżnić cześć wyrządzona, świętym męczennikom od czci oddawanej Zbawicielowi i Bogu, dwie te czci powoli się zlały, przedział bowiem dzielący je niedość był dla wszystkich widoczny, trudny do zakreślenia, i nic mógł powstrzymać ślepego zapału tłumów. " –
Uwielbienie, nadzieja, miłość, potrzeby konieczne, dążenia niezbędne życia duchownego; zradzaly po wszystkie czasy tę żądzę czczenia w bohaterach, półbogach i świętych, cnót nadzwyczajnych, których dawali przykłady i potęgi pośredniczej, jaką im przyznawano w obliczu Wielkiego Bóstwa. Nie gdzieindziej szukać potrzeba pierwiastku wszystkich tych powieści bajecznych, które od VII do X wieku wywarły na Sztukę, w kolebce będącą, tak potężny i niewyrachowany wpływ. Guizot, w swych Prelekcjach o Cywilizacji, nie spuścił go z oka.
–" Jak po oblężeniu Troi, – powiada on – w każdem mieście Grecji, znaleźli się Rapsodowie, zbieracze tradycji heroicznych, opiewa – jacy je dla zabawy Judu po znojach pracy, jak te opowiadania wyrodziły wreszcie narodową poezję; tak też w czasach o których mowa, tradycje wieków nazwać się mogących epoką heroiczny Chrisrjanizmu, zajmowały podobnie wszystkie ludy europejskie. Znaleźli się ludzie, którzy przedsięwzięli zebrać podania, spisać je, czytać głośno lub opowiadać dla pociechy i zbudowania wiernych. Podania te byty, prawdę rzekłszy, jedyną literaturą epoki." – (Lek: XVI i XVII.)
Smutna zaiste epoka w rocznikach ludzkości, będąca jakby kluczem sklepienia tego gmachu posępnego, który się średnienii wieki zowie. Najstraszniejsze choroby, jakie obarczać mogą ludzkość, dręczyły ją naówczas: ślepota, próżniactwo, występki, nędza. Objawy codzienne bytu społecznego gwałciły otwarcie instynkta moralne, zaszczepione przez Opatrzność we wszystkich sercach; ślepy traf lub zwierzęce prawo siły rządziły społecznością, która się zdawała wydaną im na pastwę, – nigdzie spoczynku, nigdzie ochrony, nigdzie istotnego bezpieczeństwa. Ani przemoc możnych, ani rezygnacja słabych, granic naówczas nie miały. Niewola istniała w prawie publicznem Europy; mężczyźni dla, uniknienia przemocy, kobiety dla ucieczki od sromotnych gwałtów, chroniły się do klasztoru w, obyczaje szorstkie były, język… niedoskonały i gruby. Uczucia, na których dobry byt dzisiejszy społeczeństwa oparty, nie rozwinione spały jeszcze. Wyższe klassy objęta jedna panująca namiętność wojowania. Niższe, w bycie monotonnym, zastałym, pustym, ogołoconym z przyjemności, leżały bez celu i nadziei. Wówczasto, skutkiem opatrznej reakcji objawiającej cudnie dobre instynkta ludzkości, urodzila się literatura o której mowa.
Wywracała ona pozorny rzeczy porządek, i protestowała śmiało, w imię zasad chrześcijańskich, tak niegodnie zapoznanych, przeciwko nadużyciom siły; dążyła ona do odarcia z uroku czynów wojennych i płatu turniejów tych i igrzysk szalonych. W nich cierpienie rezygnowane, spokojne, wyższą było zasługą niż najdroższe męztwo broniące się zajadle.
Ubóstwo, praca, dotąd wzgardzone, brały pierwszeństwo przed próżnemi tryumfy i blaskami czynów rycerskich. Miłość bliźniego, ta cnota nowa zupełnie, panowała tu innym. Zaparcie się siebie zalecone zostało, wzniesione; uczono ludzi jak wielkiem jest raczej życie poświęcić, niż zaprzeć się swej wiary. Łagodność, czystość kobiety, wystawione jako cnoty heroiczne; niewola, gwałt, rozpusta, obrzydzone i potępione zostały; szlachetne obrazy piękności moralnej, spokoju wewnętrznego, dawano przed oczy umysłom chorym i dręczonym – takie były pierwsze natchnienia łój reakcyjnej literatury. Wznosiła ona zasłonę przyszłości, i świata lepszego, gdzie źli przystępu niemają; wywoływała legję anielskie ze skrzydły jasnemi, z gloriami złocistemi przeciwko szatanom, mieszkańcom poczwarnym ciemności; na pomoc duszom ulatującym konających męczenników, które niosły do Tronu Przedwiewiecznego.
Twierdzenie naszę, mogące się dowieść ściśle, ze sztuka wieków średnich, była odblaskiem tego umysłowego wzruszenia; – nie dajeż w kilku słowach miary wpływu jego i sto? pnia zajęcia, jakie wzbudzają płody jego?
Gdy po długiej epoce ciemnoty następującej po upadku państwa rzymskiego, sztuki piękne odradzać się zaczęły, znalazły się; zaraz i na długo, poddane wyłącznemu wpływowi religijnemu. Malarstwo, snycerstwo, muzyka, architektura, w miarę jak się wywijały z tego chaosu, wpadały naturalnie w ręce władzy duchownej. Wszakże niesłusznie przypuszczano, ze do swych zastosowując je potrzeb z charakterystyczną oględnością na jutro, Kościół, zaraz w początku, miał w ręku wybor przedmiotów, lub bezwzględną dyrekcją prac artystycznych. Przeciwnie, widzimy Koncylja niespokojnie pilnujące i wzbraniające niedorzeczności popularnych, mogących religijną cześć przetworzyć i wynaturzyć, materjalizując podania święte. Ale edykta Koncyljów były próżne przeciw uniesieniu prawie powszechnemu, i gdy się okazało, że Kościoł nie mógł walczyć z wylanemi falami zabobonnych baśni apokryfowych, musiał się zdecydować opanować je i posługiwać się niemi do swych zamiarów i celów. – Pochłoniono więc błędy i przesądy, których zniszczyć nie było można. – Postrzedz się daje w tej epoce, to poszukiwanie środka między legendami popularnemi, mięszaniną niekształtną zabobonów północy i mythologji klassycznej, a prawdziwem! legendami przez Kościół przyjętemi.
Dla nas już niebezpieczeństwo to nie istnieje, i przeciwko politeizmowi chrześcijańskiemu pierwszych wiekow, epoka nasza aż… do zbytku krytyczna, aż nadto nas broni. – Chwila to właśnie do badania legend w całej ich pierwiastkowej dziwaczności, powołani jesteśmy do pojęcia tej dziwnej wiary, jeśli nie do zrealizowania cudów, które czyniła dawniej; a chociaż punkt widzenia z jakiego się na nią zapatrujemy, nie jest najwznioślejszy i najpłodniejszy, jest on przynajmniej ze wszystkich najbardziej karmiący ciekawość światową zupełnie, i czystą prozaiczną, naszych współczesnych.
Badając tez, w sposób ten podania, zaradzim może istotnemu brakowi w wychowaniu czuć się dającemu, w wychowaniu wedle dzisiejszych idei pojętem. Chociaż szat modny w ciągu lat kilku opanował byt nas powszechnie dla wszystkiego średniowiecznego; niewiadomość ogólna w przedmiocie historji tego czasu, nie zostaią rozbitą. Studja uniwersyteckie obznajamiają dość wszystkich ze sztuką i historją sztuki klassycznej. Nikt pewnie w obrazie nie weźmie Apollina za Silena, Wenery za Minerwę, Westalki za Amazonkę. Żaden dobry malarz, nie ukaże Junony nago, bez draperji, Jowisza bezbrodym.
Słudzy nawet poznają Neptuna po trójzębie, a Wulkana po kulawej nodze. Toż samo co do niektórych typów religijnych zapewne, ale tylko niektórych: Wniebowzięcia, Narodzenia, Madony, Magdaleny, święte Katarzyny i święci Hieronyniowie, tak są liczni w muzeach europejskich, że się nareszcie nauczono ich poznawać. Ale krom tych najpospolitszych rzeczy, coż więcej wiemy? Znamy-li przedmioty rzadzej traktowane, ich attrybuta właściwe, ich cechy tradycyjne? Palma męczeńska "zwy – ciężey wśrod śmierci" ruszt świętego Wawrzyńca, koło świętej Katarzyny, znajome są wszystkim, prawda; zawołamy: Magdalena! spojrzawszy na rozsypane włosy, wzniesione oczy, choćby obok niej nie leżała trupia głowa i naczynie z wonnościami, akcessorja tradycjonalne. Przypuszczam, że po sukni brunatnej, jej Kroju, po ogolonej głowie, poznamy do razu także świętego Franciszka; ale również pewni będziemy rozeznania ś. Dominika od ś. Antoniego i t.p.ś. Jerzy, dzięki smokowi, łatwo rozróżnić się daje, i to gdy wystąpi konno, z podniesionym mierzeni, jak zwykliśmy go widywać na obrazach Luwru i najpospolitszych sztychach. – Ale gdy wam ukażą pięknego młodzieńca wznoszącego krzyż symboliczny i gniotącego u stop zwyciężonego smoka, wiele bardzo osób odpowie tylko, że to kopją z Rafaela – Widząc wspaniałą postać z palmą w ręku, u której stop leży jednorożce, nie jeden znawca zawoła: –" To sławny Pordenone wiedeński" – Bardzoby się zdziwił przecię, gdyby mu objaśniono, że to także patron Anglji.
Uczyńmy tu też uwagę mimochodem, jak te obrazy tracą, nie będąc, jak dawniej, zgodne z tradycją gminu, nie budząc już tych sympatji na które ich twórcy rachowali. Nikt ich nie rozumie umieszczonych niewłaściwie, nie – stosownie. To, coby poruszało w głębi ciemnej kaplicy, pod promieniami fantastycznemi lampy we dnie płonącej, lub słońca przeciskającego się przez róźno farbne szyby; nadfortepianem lub etażerką w jasnym i wytwornym salonie, staje się śmiesznem i odstręczającem. Ten ś. Sebastjan strzałami przeszyty, który w dawnych wiekach, budził pobożny zapał w uciśnionych za wiarę; ta pokutnica z długiemi rozpuszczonemi włosy oblana łzami, nad ktora dumała grzesznica światowa; ten niewolnik dręczony, którego męczarnie ukróca ś. Marek, wznoszący w oczach własnych nie jednego utrapionego i poniżonego; są teraz dla nas obrazami mniej więcej kosztownemi, wedle piękności rysunku, świetności kolorytu i pochodzenia z ręki sławnego mistrza. Nim te obrazy nas wzruszą, trzeba nam wiedzieć wprzódy, że je malowali: Gnido, Ticjano Tintoret. – A gdy idzie o ich moralne znaczenie, o naukę którą tchnęły w głębiej od nas religijnych ludzi, mówimy o tem obojętnie lub pogardliwie nawet. Toż to jest prawdziwie rozumowany sposób sądzenia o dziełach sztuki? Temu wierzyć niepodobna, bo tak postępując, ściskamy miasto rozszerzania, szranki znaczenia tych dziel, ujmujemy przyjemności jaką wzbudzało wpatrywanie się w nie; odejmujemy im najistotniejsze warunki poezji, najszlachetniejsze ich wdzięki, ich natchnień pełną cnotę. To było zdanie doktora Arnold'a którego opinja podpieramy się, aby nas o puseizm nie posądzano. Mówiąc o obrazach kościoła San-Stefano w Rzymie, odzywa się on temi słowy: –" Zapewne, wiele legend tu wystawionych nie wykrywa ścisłej krytyki. – Wedle wszelkiego podobieństwa, Gibbon nie mylił się, oskarżając je o wielką przesadę; ale wreszcie, podzielmy całą ilość męczenników spisanych przez dwadzieścia, przez pięćdziesiąt, pozostanie jeszcze mnóstwo osób obojej płci, różnych wieków i stanów, które wycierpiały męczarnie i śmierć poniosły za sumienie swoie i miłość Zbawiciela. Dość tego, aby obrazy podobne zbawienne czyniły na patrzących wrażenie, ażeby nie godziło się z nieb naśmiewać nieprzyzwoicie, ażeby na nie poglądano nie jako na przedmioty próżnej tylko ciekawości. One przypominają nam zasadzki szatańskie, czem jest laska Boża wspomagająca nas do zwyciężania ich; one nie dają nam zapomnieć tych istot świętych, których zwycięztwo, okupione tyla cierpieniami, nie im tylko samym posłużyło, i dało nam w puściznie więcej, niż zdobycze i lupy."
Piękny ten urywek Arnold'a, mogł być natchniony jakim widokiem. Byliśmy raz, ale raz tylko w kościele ś. Stefana i wyszliśmy z niego ze zranionem sercem. Odtąd unikaliśmy lego miejsca i jego okropnych obrazów. – Silniejszy daleko, bardziej przemawiający do duszy, wydal się nam ś. Stefan Carpaccio, samotny, spokojny, rzucający smętne spojrzenie z wierzchołka jasnego szczęśliwości swojej. Ale przodkowie nasi średnich wieków nie tak byli delikatni: dla nich męztwo niepokonane, świetny tryumf ofiary zacierał okrutne szczegóły jej męczeństwa. Umieli oni nie widzieć rozpalonego pala, zębatego koła, pletni, nożów i płomienistych pieców. Strona idealna tych obrazów świętych wznosiła ich duszę, rzucała balsam na rany serdeczne, oświecała umysł. Materjalne szczegóły nie oburzały w owych wiekach, w których przywykli byli do wymyślnych okrucieństw owych feodalnych ciemiężycieli, poczwar, jak Ezzelino, Jan Medicis i t.p. Życie rzeczywiste, powszednie, dzięki tym ludziom, przedstawiało niemniej straszne i potworne obrazy.
Nim przystąpim do pracy, do której nas wiodą te poprzednicze uwagi, musimy ją ocechować i oznaczyć jej główne podziały. Nie jest to, właściwie rzec… krytyka; nie myślimy wcale porównywać, klassyfikować szkoły, sądzić o talencie różnych mistrzów, i popisywać się ze znawstwem o dzieiach sztuki, powimy tu tylko ze względu na przedmiot jaki przedstawiają i na wykład mniej więcej wierny religijnej myśli w nich zawartej; wykład rozmaity wedle czasu i sposobu widzenia właściwego każdej szkole.
Główną trudnością tego rodzaju pracy jest zachowanie w niej pewnego porządku, któryby dozwolił objąć całość i wynaleźć łatwo szczegóły. Dzielim ją też na cztery sekcje, mogące w sobie zawrzeć wszelkie przedmioty święte, któremi w nowszych czasach zajmowali się malarze i snycerze. Te sekcje w porządku naturalnym obejmują z kolei, legendy pomniejsze, aż do najwznioślejszych, najpiękniejszych, mystycznych podań religijnych. Będziemy mówili:
I. O legendach o świętych i męczennikach
II. Legendach o Matce bożej.
III. Legendach o Chrystusie Panu.
IV. O głównych charakterach, symbolach, wypadkach, ze starego zakonu, dostarczających przedmiotów sztuce plastycznej.
W pierwszym rzędzie, stają naprzód przed nami, czterej Ewangeliści, jak cztery wspaniałe kolumny, wspierające kościoł chrześciański.
Chwały pełni świadkowie, tłumacze wzniośli objawionej wiary; nie dziw że ich obrazy są pospolite, i że od najdawniejszych czasów widzimy ich po kościołach wiary którą wzniecić pomogli.
Nie mamy żadnego ich obrazu autentycznego ani nawet apokryfu, przedstawienie więc oblicza ich, było zawsze symboliczne, idealne. Symboliczne, gdy artysta zamierzał sobie wyrazić obrazem emblematycznym, znaczenie ich posłannictwa duchownego; idealne, gdy dodawał do typu podanego mu przez wyobraźnią; typu wielkości umysłowej, godności, wymowy przekonywającej, ozdobnej jeszcze pięknością postawy, wdziękiem draperji, wzniosłością wejrzenia, ślachetnem ust poruszeniem – jaki rys charakterystyczny wzięty z pisma. Utwór ten, wyszły z głowy artysty, i mniej więcej zgodny z obrazem jaki inni ludzie tworzyli sobie o postaci świętego, którego im ukazywał – utwór ten, stawał się idealnem podobieństwem Ewangelisty. Pióro, księga w ręku, służyły za znak cechujący tłumacza prawdy objawionej.
Pierwszym symbolem, wyrażającym czterech Ewangelistów, były cztery rzeki wypływające raju. W obrazach tego rodzaju, Chrystus, czasem pod postacią Baranka niosącego krzyż, czasem pod postacią młodzieńca z barankiem, stoi na wzgórzu, z pod którego cieką gwałtownie wytryskując, cztery szybkie strumienie. Wyobrażenia takie znajdujemy w katakumbach, na starych sarkofagach zachowanych w Watykanie z innemi pozostałościami chrześcijańskiemu, i w kilku kościołach starych, wzniesionych między II a V wiekiem.
Nie można oznaczyć ściśle epoki, w której cztery tajemnicze zwierzęta widzenia Ezechjela, stały się upostaciowaniem symbolicznym, czterech Ewangelistów. Doktorowie żydowscy, widzieli w nich naprzód czterech Archaniołów: Michała, Rafaela, Gabrjela i Urjela. Poźniej chciano mieć w nich czterech wielkich proroków: Izajasza, Jeremiasza, Ezechjela i Daniela. Chrześcijanie pierwszych wieków, nie bardzo się wysilili na nowe objaśnienie czterech zwierząt owych; które wprzód jeszcze tłumaczono w ten sposób. – O tym nowym wykładzie znajduje się wspomnienie, w kilku pismach II wieku. Tak samo wyłożono też czworo zwierząt (kształtów prawie podobnych) siedzących u Tronu Baranka. Ale dopiero po V wieku symbole te weszły we zwyczaj u malarzy i przyjęte zostały we wszystkich dzieiach sztuki. Możnaby jeszcze rozróżnić czas w którym zastosowanie zwierząt było tylko ogólne, od czasu w którym każde zwierze przypisano jednemu ewangeliście w szczególności. To miało miejsce dopiero, po ogłoszeniu kommentarza ś. Hieronyma na Ezechjela.
Od tej chwili weszło we zwyczaj stały, przedstawiać ś. Mateusza, pod postacią Cherubina lub postacią ludzką, a to dla lego, że poczyna swą Ewangelją od genealogji wedle ciała, Zbawiciela; albo, wedle innych pisarzy, dla tego, że w całej Ewangelji swej, nastaje na cielesną naturę Chrystusową więcej niż na boską. Ś. Marek otrzymał lwa, wedle jednych, dla tego, że Panu swego królestwa żądał, wedle innych, że w początku zaraz opisuje posłannictwo ś. Jana Chrzciciela "którego głos słyszany byt w pustyni" a który tez wyrażał się postacią lwa.
Inny jeszcze wykład był następny: między innemi przesądy średniowiecznemi wierzono że lwięta rodziły się nieżywe, i poczynały dopiero żyć we trzy dni poźniej, ogrzane oddechem ojcowskim. Uważano ten mniemany fenomen za symbol zmartwychwstania Chrystusowego, a ś. Marek zwykle zwał się " historykiem zmartwychwstania. "
Ś. Łukasz dostał wołu, emblemat ofiary, bo widział w Chrystusie nadewszystko, godność kapłańską. Ś. Jan, orla, symbol wysokiego natchnienia, któremu dozwoliło wznieść się, aż do natury Boskiej Zbawiciela. Nie od rzeczy też będzie tu nadmienić, że przed chrztem Jezusa Chrystusa, symbolem hebrejskim Ducha świętego, był nie gołąb, ale orzeł, ów ptak przez pogan osadzony u tronu Jupitera.
W początku, zwierzęta te symboliczne były wszystkie i zawsze skrzydlate. Za przykład tu posłuży najstarsza próbka tego rodzaju obrazu, szczątek płaskorzeźby glinianej wypalanej, znaleziony w katakumbach, sztychowany w dziele Ciampi i u Münter'a. Wystawia on Baranka, uwieńczonego glorją, trzymającego krzyż. Na prawo stoi Anioł, w szatach kapłańskich (ś. Mateusz), na lewo wół skrzydlaty (ś. Łukasz), oba trzymają księgi. W klasztorze Vatopedi, na górze Athos, jest resztka starej mozaiki, w której artysta jakiś miłował wyłożyć ciemne dla nas marzenia Ezechiela. Ewangeliści, a raczej Ewangelie, wystawia tu Tetramorfon, stworzenie o czterech twarzach, ze skrzydły okrytemi oczyma, niesione na kołach żywych płomieni (Ez. I. 6. 21). Ten ciekawy emblemat sztychowany jest w pięknem dziele, ogłoszonem przez archeologa francuza P. Didron. W starych chrześcijańskich kościołach: znajdują się wszędzie te symbole, umieszczone najpospoliciej we wschodniej strunie nawy zwanej absidem czyli trybuną, okrywającej ołtarz wielki. Tam byt obraz Chrystusa Zbawiciela, pod postacią Baranka, lub młodziana, spokojnego, uroczystego oblicza, siedzącego na tronie, z rękoma wyciągnionemi, jakby świat błogosławi!… Tam byli i Ewangeliści, albo w czterech rogach umieszczeni, lub w jednej linji nad lub pod główną figurą; czasem na półkolu przed trybuną. W Rawennie naprzykład, w starym kościele ś. Nazara i ś. Celsa, widzimy na sklepieniu absidu, wśród tła lazurowego ozdobionego gwiazdami, cztery symbole przedstawujące głowy tylko zwierząt mystycznych, oparte na skrzydłach i wzlatujące wśród próżni firmamentu. Gdzieindziej, w Rzymie, w kościele Santa Pudenziana, znajdujemy popiersia skrzydlate z księgarni (Ewangelją). Czasem, jak na facjacie kościoła w Orvieto, zwierze całe, a wszyscy czytelnicy nasi znający Włochy, przypomną sobie lwa skrzydlatego świętego Marka, umieszczonego u wnijścia na Piazetta (Wenecja) trzymającego w łapie wyciągnionej księgę świętą.
Rzadszy jest ten symbol połączony z postacią ludzka, to jest głowy lwa, wolu, orla, na ciele człowieczem. Nigdzie się to postrzegać nie daje, chyba na ozdobach architektonicznych i snycerskich, lub minjaturach na welinie; ale nigdy to połączenie poczwarne nie spotyka się w postaciach większego rozmiaru, w kościołach wystawionych ku czci wiernych. W niektórych ubiorach (naprzykład d'Agin court'a) widzimy postaci ś. Jana siedzącego, z głową orlą i glorją; inną jeszcze ś. Jana, także siedzącą, piszącą, z głową orła i szponami, rękoma i ciałem ludzkiem. Najbardziej uderzającym przykładem i najświeższym tego rodzaju kombinacji, jest płaskorzeźba na drzwiach Collegium ś. Stefana i Wawrzyńca w Castiglione. Czterej Ewangeliści są tam wyobrażeni pod postaciami ludzi (w połowie wielkości naturalnej) szeroko udrapowani, z księgami w ręku. Każdy z nich ma głowę zwierzęcia za emblemat mu służącego, wszyscy z wielkiemi skrzydłami.
Obrazy te symboliczne, długo były popularnemi. Przekonać się o tem można z wybornych sztychów Marcina Schon, z końca XV wieku. Jakkolwiek poczwarne i dziwaczne zdają się nam z razu te postaci; dość trochę się zastanowić aby przekonać, że pod żadnym względem nie są ani niepodobniejsze do rzeczywistości, ani bijące bardziej, od kształtów pod jakiemi zwykliśmy malować aniołów. Kiedyśmy się mogli przyzwyczaić da postaci ludzkich z przypiętemi olbrzymiemi skrzydły ptasiemi, i brać je nawet za typy piękności, nie mamy prawa oburzać się na embleniata złożone z postaci ludzkich z głowy zwierzęcemi (1). Oba połączenia są zarówno niepodobieństwem w rzeczywistości, jednakiem zlaniem heterogenjalnych rodzajów, które się nie mogą zjednoczyć. Nie dziwujmy się, że w epoce wiary naiwnej oba były zarówno zrozumiale, równie szanowane i uświęcone. Naśladowanie niewolnicze natury, gdy szło o isto-– (1) Tu się całkiem nie zgodzą z autorem artykuł, który gdzieindziej okazując uczucie artystyczne, tu się z niem rozminął. Wcale co innego jest nic nie odjąwszy, nie zmieniwszy w postaci ludzkiej, dodać tylko skrzydła złociste lub lazurowe; inna znowu odciąć głowę, i na jej miejsce dać zwierzęcą. Wreszcie odcięcie głowy, tej najszlachetniejszej części ciała, na której się maluje dusza, wyłączne człowieka dziedzictwo; zupełnie wynaturza człowieka. Daj głowę ludzką Syrenie, Sfinksowi, a uczynisz je pół-człekiem, odejmij głowę człowiekowi, a zrobisz zeń zwierzę całe. Dziwi nas, że ta myśli tak proste, tak zda się konieczne, nie przyszły autorowi. Jak skoro i smak i pojęcie lepsze błysły w sztuce, odrzucono symbole wszystkie tego rodzaju, będące mięszaniną nieforemną, choć bezsprzecznie myśli pełną.
J. I. Kraszewski.
ty nadludzkie, przez najlepszych ówczesnych mistrzów unikanem było (1), można się przekonać do jakiego stopnia umieli malarze igrać z amalgamą fantastyczną narzuconą im, z obrazu na którym Sanzio wytłumaczył widzenie Ezechjela. Co za pojęcie wzniosie i prawdy pełne! co za tajemnica w tym losie Messjasza przez przestrzenie, na czterech stworzeniach spartego, stworzeniach wyznaczonych, cudownych a przecięż dających się pojąć, znających tylko kształty zwierzęcia, a niebiańskie z innych względów pochodzenie, zdradzających swe źródło nieziemskie, zarówno wół skrzydlaty, jak anioł białoskrzydły.
Od VII wieku, znajdujemy w wielu razach ewangelistów wyobrażanych w postaci poważnych starców, rozróżnionych stosownemi emblematami. Czasem wymalowani bywają siedzący, a twory mystyczne stoją obok, lub u nóg ich lezą. Czasem piszą, a wówczas karty księgi spoczywają na nich. Takie są posągi w kościele ś. Marka w Wenecji. Wyobraźnia malarza starała się urozmaicać kształty i motywa emblematu charakterystycznego;– (1) Z przyczyny, że sztuka nieudolna siliła się wydać, czego wyrazić nie mogła, nie będąc panią siebie. Używała środków heroicznych, napróżno. J. I. K.
ale emblemat uważał się za konieczność; a Mery w swej Thteologie des peintres, ganił artystę współczesnego, że je opuścić się ośmielił gdyż, pisze on, malarstwo winno być zarówno księgą nieuków i uczonych, dając zaś wszelkiej postaci, należne jej i odróżniające znaki, oszczędzamy uczonemu pracy poszukiwania, a nieukowi daremnego mozołu zgadywania, czego dojść nie potrafi."
Wierni tej zasadzie artyści, stawili w starych kościołach czterech ewangelistów z ich atryłuicjami, na obrazach, w posągach, w ozdobach architektonicznych, na kolorowanych szybach okien. W malowaniach al fresco , miejsce miewają zwykle na sklepieniu, lub na pilastrach wspierających kopule. Tak są wyobrażeni u ś. Piotra w Rzymie. Tak Corregio postawił ich w katedrze Parmskiej, a poźniej w kościele San-Giovanni. Dominiquino, w kościele Sant'Andrea delia Valle, Massaccio na stropie kaplicy San-Clemente (w Rzymie), znajduję się też z czterma sybillami na sklepieniu choru u Santa Maria del Popolo, (w Rzymie) sztychowani w przepysznym dziele Grünera. Perugino ozdobił niemi strop sklepiony kaplicy Campino (Peruza) a Procaccini katedry Kremońskiej
W posągach stawiani bywają często koło ołtarza, jak np. w katedrze Sewilskiej….
Przedmiotem obrazów, czy to razem z e brani, czy oddzielnie, znajdziem ich w nieskończonej liczbie po kościołach i galerjach. Cytować możemy naprzykład, jako specimen postaci ustawionych przy sobie,obraz Rubensa, we zbiorze Grosvenor. Postacie wielkie, kolossalne, stoją a raczej idą, każda ze swym emblematem, jeśli tak nazwać można figury akcessoryjne, z prozaicznem naśladowaniem natury oddane. Wól zdaje się źyć, lękamy się by nie zaryczał, lew źwierze przepyszne, wznosi ogon i z oczyma wlepionemi w ś. Marka, ledwie nie rzuci się na niego; autor po-. pełnił tu naszem zdaniem błąd wielki, podstawując na miejscu źwierzęcia emblematycznego z kształty zmienionemi i wyidealizowanemi.. nieco w sposób mystyczno-religijny, zwierze realne, żywe, prozaiczne. Rubens dostarcza, nam przykładu (i to nie raz) jak artysta może wykładem zbyt literalnym przedmiotu, oddalić się od prawdy i znaczenie myśli zfałszować. – Wzięci pojedyńczo ewangeliści Valenlina w Luwrze, mają dość wielką sławę. Są to figury cudnego effektu, ale pojęte zmysłowie pod względem wyrazu i charakteru głów. Ś. Mateusz naprzykład, przypomina najpospolitszego żebraka nieszlachetnych rysów, a aniołek ukazujący mu na karcie miejsce, kilką znakami oznaczone, gdzie pisać dalej, podobny do odrapanego ulicznika; Jest to prawdziwe, pełne rzeczywistości, życia; ale życia i rzeczywistości jeszcze bardziej zburzających… od owych zwierząt Rubensa, o których tylko co mówiliśmy.
Ze sztychów których przedmiotem Ewangeliści, zacytujemy tylko najciekawsze, wśród: niezliczonych: rylca drogiego H. P. Beham. Ewangeliści na nich poubierani są stara modą niemiecka prawie. Przy każdym właściwy emblemat, każdy z książką i ogromnemi skrzydłami, Nigdzie się nie trafia widzieć skrzydeł przy tak zupełnie ziemskich postaciach uczepionych. Muzeum W. Brytanji, posiada bardzo piękne exemplarzę rycin Beham'a.
Zajmowaliśmy się naprzód Ewangelistami, jako nierozdzielną grupą, spojrzym teraz na' nich, nad każdym zastanawiając się z osobna.
S. Mateusz zajmuje między Apostołami L siódme lub ósme miejsce. Jako Ewangelista stoi zawsze pierwszym, winien to pierwszeństwo swej Ewangeiji. Nie wiele mamy pewnych o nim wiadomości. Imię jego ukazuje j się raz tylko w Ewangeiji, ktorą spisał, w trzech innych wspomniany jest w dwóch wypadkach; pomniejszej wagi.
Rodem był Hebrajczyk, a zajmował w imieniu władzy Rzymskiej, urząd publikana czyli celnika, poborcy, urząd bardzo zyskowny, ale nienawiść współziomków jednający. Imię rodu jego było Lewi. Podanie wielce obcięte wspomina, że pobierał podatek u Jeziora Genezareth, gdy Jezus przechodził tamtędy, ujrzał i rozkazał mu iść za sobą. Mateusz wszystko porzuciwszy, posłuszny byt Jezusowi. Poźniej dał wielką ucztę w swym domu; pewna liczba publikanów i grzeszników zasiadła na niej v. Jezusem i jego uczniami, z wielkiem podziwem i zgorszeniem żydów. Natem koniec podania, uświęconego, przyjętego.
Legenda czyli podanie ludu nie wiele więcej powiada. Mówią, że po rozejściu się Apostołów, Mateusz opowiadał Ewangelją w Ethiopji, że nawrócił Króla ethiopskiego i całą jego rodzinę, a córka królewska imieniem Ifigenja, umieszczoną przez niego została na czele zgromadzenia dwóchset dziewic, poświęconych służbie Pana. Pewien książe pogański zagroziwszy wyrwaniem jej ze świętego przytułku, zarażony został trądem, pałac jego spłonął pożarem. Dodają, że ś. Mateusz opowiadał potem Ewangelją w różnych stronach Azji, a nareszcie u Parthów umęczony został.
Gdy ś. Mateusz przedstawiany bywa pojedyńczo, jako Ewangelista, trzyma zwykle i pióro, czasem pisze. Zawsze stoi przy nimanioł, służący mu za emblemat, którego przytomność rozmaicie tłumaczą.
Niekiedy anioł stoi wskazując na niebo, czasem znów dyktuje, trzyma kałamarz, lub… wspiera księgę. Ś. Mateusz jako Apostoł wyobrażany bywa z workiem pieniędzy, oznajmującym o jego pierwotnym urzędzie i zajęciu poborcy (1).
Główny wypadek jego życia, zwany zwykle powołaniem ś. Mateusza, był przedmiotem kilku obrazów. Najdawniejszy znajomy nam jest Matteo del Cambio, sztychowany w zbiorze Kosi ni. Galerja królowej angielskiej w Buckingham, liczy do najciekawszych swych sztuk, obraz Mabus'a, toż samo wyobrażający. Obraz ten, niegdy własność Karola I, w spisach umieszczony jest z następną uwagą:
"Obraz ołtarzowy, bardzo stary, uszkodzony i wielce ciekawy, na drzewie grubem, wyobrażający Chrystusa powołującego ś. Mateusza z jego budki celniczej; obraz ten był wzięty za czasów królowej Elżbiety, przez, zdobywców Calus Malus (Kadyksu) miasta hiszpańskiego . Malowany na drzewie, z rama- – (1) Malują go także czasem z kolebką i krzyżem obok; symbolami życia i śmierci Zbawiciela. J. I. Kr.
mi złoconemi kulistemi, oznaczającemi przeznaczenie jego pierwiastkowe; zawiera dziesięć figur głównych, wielkości mniej niż półnatury, i ze dwadzieścia dwie figurek małych na dalszym planie. Dany Królowi ." Na pierwszym planie jest brania architektury dość wykwintnej, z której ś. Mateusz wychodzi pośpiesznie, zostawując za sobą worki pieniędzy. Widać w głębi jezioro Genezareth i okręty okrywające jego wody.
W galerji wiedeńskiej jest trzy obrazy w tym przedmiocie, przez malarza szkoły dawnej niemieckiej Hermtssen (1).
W kościele San-Luigi Francuzów w Rzymie, ś. Mateusz, zajmuje trzy obrazy malowane przez Caravaggio. Pierwszy wyobraża świętego piszącego Ewangelję swą za dyktowaniem anioła, z tylu stojącego z podniesionemi skrzydły. Drugi, powołanie ś. Mateusza; święty który rachował pieniądze, wstaje, z ręką na piersi i gotuje się iść za Zbawicielem. Starzec, z okularami na nosie, przypatruje się z ciekawością naiwną, osobie której rozkaz tak wielką posiadał władzę. Dziecko zbiera ukrad- – (1) Dość znany jest także obraz powołania ś. Mateusza w Capella Salviati we Florencji przez Batista Baldini. Układ nie piękny, ale figury a wyrazem. J. I. Kr.
kiem pieniacze, które Apostoł upuścił. Męczeństwo świętego jest przedmiotem trzeciego obrazu. Wyobrażony tam w sukni kapłańskiej, wyciagniony na klocu drzewa; kat w pól nagi dobywa miecza. Kilku widzów usuwa się przerażonych okropnością widoku. Cudnie malowane, ale nie mające najmniejszego uczucia poetycznego w sobie, obrazy te nie podobały się zakonnikom co je zamówili. Trzeba było aż, żeby opiekun Caravaggia, kardynał Giustiniani, swoim wpływem skłonił ich do przyjęcia, dla oszczędzenia upokorzenia wielkiemu malarzowi.
Jeden z Caraccich (Ludovico) i Pordenone malowali też powołanie ś. Mateusza. Pierwszego utwór, znajduje się w kościele dei Mendicanti w Bolonji.
Uczta dana przez ś. Mateusza Zbawicielowi i uczniom jego (Ew. wedle ś. Łukasza R. V.) jest przedmiotem jednego z potężnych i wspaniałych płócien Pawła Weroneńczyka: malowanego dla kościoła śś. Jana i Pawia w Wenecji.