- promocja
- W empik go
Złoty płatek śniegu - ebook
Złoty płatek śniegu - ebook
Julka, zakochana nastolatka, wiezie do rodzinnego domu swojego chłopaka. Nikt się go nie spodziewa. Jej rodzice, przekonani, że wszystko wiedzą o ukochanej jedynaczce, nie zdają sobie sprawy, że za chwilę staną przed najważniejszym życiowym egzaminem. A prawda mocno ich zaskoczy.
Ciepły, charyzmatyczny dyrektor szkoły, próbuje wysłać zakochanej w nim samotnej mamie jasny sygnał, że nie odwzajemnia jej uczuć. Jednak im mocniej się stara, tym bardziej sprawy się komplikują. A uczucia nic sobie nie robią z dobrze poukładanych planów.
Jowita, Ignacy i Adam są przyjaciółmi z dzieciństwa. Kiedyś łączyła ich niezwykła więź. Ale kiedy dorośli, wszystko się skomplikowało. Sądzili jednak, że to zamknięty rozdział. Tymczasem powrót dawnego przyjaciela i wspólna organizacja świątecznego balu wywoła wiele wspomnień, a dawno zakopane tajemnice zaczną wychodzić na jaw.
Ci wszyscy ludzie spotkają się w te święta, a ich losy mocno się ze sobą splotą.
Czy w takich warunkach prawdziwa miłość ma jakiekolwiek szanse? Czy uda się uratować magię świąt?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66863-49-1 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Śnieg – powiedział Karol Łabędzki, patrząc, jak do przedniej szyby samochodu przyklejają się białe płatki.
– No to teraz będzie jazda! – odpowiedziała mu szybko Julka. – Miasto znowu oszaleje.
– Dlaczego? – zdziwił się. – W grudniu to dość normalna rzecz. Choć przyznaję, ostatnio nieco rzadka.
– Nie znasz Jaworzynki – westchnęła dziewczyna. – To wyjątkowo nudne miasto. Nic się tutaj właściwie nie dzieje. No, chyba że idą święta. Wtedy bijemy wszelkie rekordy. A śnieg tradycyjnie rozpoczyna bitwę. Bez względu na to, czy się pojawia, czy nie. Kiedy się pojawia, to jednak trochę bardziej.
Karol tak się zaciekawił, że nawet na chwilę przestał się stresować. Zdołał rozprostować zaciśnięte dłonie, a stężała ze strachu szczęka nieco mu się odblokowała.
– O czym ty mówisz? – zapytał.
– Co roku mamy tutaj wielką wojnę świąteczną – odpowiedziała i uśmiechnęła się do niego. Tak się zapatrzył, że mało brakowało, a nie zdążyłby skręcić.
Julka miała takie miękkie malinowe usta. Delikatne policzki i kręcone włosy, które mocno podkreślały jej dziewczęcy urok. Mógłby się w nią wpatrywać godzinami. Miał jednak świadomość, że wewnętrznie jest bardzo dojrzała jak na swój wiek.
Westchnął ciężko i starał się skupić na drodze. Wiedział, że dla wszystkich i tak najbardziej będzie się liczył fakt, że Julka jest dopiero maturzystką. Niepełnoletnią na dodatek.
– Wojna? – wrócił do poprzedniego tematu. Jego dłonie znów zacisnęły się na kierownicy. Stres ponownie zaatakował. – Słyszałem o różnych świątecznych obyczajach, ale nie o takim – powiedział.
Zerknął na nią.
– To teraz usłyszysz o jeszcze jednym – odparła i znów się uśmiechnęła.
Zrobiło mu się tak ciepło na sercu. Niczego bardziej nie chciał, jak tylko być z nią. Jednak to nie takie proste. Zdawał sobie z tego sprawę.
– Nasza pani burmistrz nie znosi świąt – mówiła dalej Julka. – Nienawidzi wręcz. Nigdy nie pozwala, by z kasy miasta wydano choć jedną złotówkę na jakiekolwiek światełko, ozdobę czy uroczystość. Ale oczywiście Jaworzynka jest tak udekorowana, że niech się Nowy Jork schowa.
– Jak to? – zapytał. – Przecież mówiłaś, że nikt nie da na to ani grosza.
– Owszem. – Kiwnęła głową. – Mamy za to bardzo kreatywnego dyrektora szkoły. Charyzmatycznego przystojniaka, który uwielbia święta. Dekoracje, przedstawienia, uroczystości, jedzenie, co tylko chcieć. Każde z nich ciągnie w swoją stronę. Mają zwolenników, których werbują przez cały rok. A pod koniec grudnia dochodzi do ostatecznej konfrontacji. Nie możesz pozostać neutralny. Prędzej czy później będziesz się musiał wypowiedzieć i mieć pięćdziesiąt procent ludzi przeciwko sobie, bez względu na to, co wybierzesz.
– Ja cię pierdzielę. – Karol pokręcił głową. – Jak przy kampanii prezydenckiej. Nie wiedziałem, że mieszkasz w takim skomplikowanym miejscu.
Julka westchnęła na samą myśl o mieście, w którym się wychowała. Przez kilka minut rozmowy zapomniała, dokąd jadą. Ale teraz wszystko wróciło i stres znów zasznurował jej gardło.
Pomyślała o rodzinnym domu.
Tak. Karol zupełnie nie zdawał sobie sprawy, dokąd jedzie i z każdym pokonanym kilometrem coraz bardziej żałowała, że w ogóle go zaprosiła. To była misja z góry skazana na porażkę. Jaki diabeł ją podkusił tego feralnego wieczoru, kiedy – siedząc w pokoju, w którym paliła się tylko jedna świeca, grała nastrojowa muzyka, a ukochany człowiek obejmował ją tak czule – pomyślała, że mogłaby go przedstawić rodzicom? Co więcej, powiedzieć im prawdę?!
Teraz był zwykły zimowy poranek. Jasny i konkretny. Mróz rysował na gałęziach białe wzorki. Samochód sunął powoli słabo odśnieżoną drogą prowadzącą do niewielkiego miasteczka.
To też był jeden z argumentów pani burmistrz. Szkoda kasy na światełka, kiedy trzeba naprawiać drogi i dbać, by były przejezdne. Faktycznie na terenie gminy wszystko funkcjonowało wzorcowo. Ale oni mieli jeszcze kilka kilometrów do jej granic. Julka coraz bardziej się stresowała.
Śnieg sypał nadal, a ona siedziała w samochodzie z mężczyzną. Miłością jej życia. Kiedyś sądziła, że coś takiego trudno rozpoznać. Czytała nawet kilka poradników o życiu, gdzie tłumaczono, skąd wiedzieć, czy to ten jedyny. Wyglądało to na dość zawikłaną procedurę. Ale kiedy poznała Karola, wszystko stało się łatwe. Wiedziała, że to miłość od pierwszej chwili. Mimo młodego wieku miała też świadomość, że spotkać kogoś, z kim tak dobrze się rozumie, jest czymś niezwykle rzadkim i bardzo cennym.
Była jednak niepełnoletnia, a sprawy mocno się skomplikowały.
***
– Śnieg! – zawołał Adam Roztocki, dyrektor szkoły podstawowej w Jaworzynce. – Dzwońcie na alarm! Niech dzieciaki biegną na podwórko.
– Całkiem oszalał – mruczała pod nosem sekretarka, podnosząc wzrok znad laptopa i kręcąc głową z dezaprobatą. Gdyby dyrektor nie był takim fajnym szefem, z pewnością dawno już uwierzyłaby, że brak mu piątej klepki. Ale Adama Roztockiego bardzo trudno byłoby nie lubić. Teraz też uśmiechnęła się mimo woli, kiedy patrzyła, jak wkłada swoją niebieską czapkę z wielkim pomponem. Okręca wokół szyi szalik, który podarowali mu w zeszłym roku ósmoklasiści. A potem biegnie.
Sekretarka oczywiście nie włączyła żadnego alarmu, ale większość nauczycieli znała tutejsze zwyczaje. Dzieci już się ubierały, by zaraz potem w niewiarygodnym chaosie, łamiącym z całą pewnością przynajmniej kilka przepisów naraz, wybiec na wielkie boisko. Biegać, skakać, śmiać się, łapać płatki śniegu do rąk albo na język. Atmosfera udzieliła się nawet najstarszym klasom.
Dyrektor stał pośrodku tej rozbrykanej gromady. Zamknął oczy i pozwalał, by śnieg spadał mu na policzki i powieki. Uśmiechał się, jakby nawet od dzieciaków z pierwszych klas nie dzieliło go wiele lat. A już na pewno podchodził do tej zabawy z dokładnie taką samą radością.
– Za mało na śnieżki! – zawołał po chwili. – Ale nie martwcie się. Na pewno jutro będzie więcej. Białe święta to coś niezwykle pięknego. Zobaczycie, będzie super.
Dzieci uwierzyły. Cieszyły się wszystkie. Nawet te, które w święta nie przeżywały niczego ciekawego, domowa atmosfera była trudna i właściwie nie miały na co czekać. Ale kiedy pan Adam mówił, że będzie super, to musiało tak być. On zawsze wiedział najlepiej.
Po chwili pan Roztocki przypomniał sobie, że jednak jest dyrektorem odpowiedzialnym za bezpieczeństwo uczniów i po kolei wyłapywał nauczycieli, by zbierali swoje klasy. Liczyli dzieciaki i pojedynczo odprowadzali do sal. Roześmiane, zaróżowione od mrozu dzieci biegły na lekcje szczęśliwe.
– Czas mija – powiedziała surowo Olga, matematyczka, która od lat skutecznie udawała, że nie lubi dyrektora Roztockiego. Była w tym tak dobra, że nawet on sam jej uwierzył.
– To tylko dziesięć minut – uśmiechnął się. – Niewielka strata dla naszego nudnego przeładowanego programu nauczania, a za to jaka radość. Dla dzieci to jest bezcenne. Tego się nie da na nic przełożyć.
– Ale żyć tak też nie sposób. Muszą wiedzieć, co to obowiązek – odparła nauczycielka, po czym westchnęła.
Życzyła temu wesołkowi jak najlepiej. Na liście ludzi zasługujących na szczęście był jej zdaniem na pierwszym miejscu. Ale szczęście jakby o tym nie wiedziało. Nie czytało takich zestawień. Łaziło, gdzie popadnie, omijając starannie niewielki dom na obrzeżach miasta utopiony w sosnowym zagajniku, gdzie mieszkał Adam Roztocki.
Patrzyła za nim, jak wchodzi ostatni do szkoły. Tupie nogami na wycieraczce, żeby nie nanieść wody, choć cała posadzka była już mokra i zadeptana dziesiątkami dziecięcych bucików. Pociera zziębnięte dłonie, po czym idzie do swojego gabinetu.
– Anielko, trzeba zacząć produkcję dekoracji – powiedział do swojej sekretarki, która wymownie przewróciła oczami.
– To nie jest nasze zadanie, znów się rodzice będą denerwować – zareagowała natychmiast.
– To jest absolutnie nasze zadanie. Jesteśmy nauczycielami. Sprawiamy, że świat staje się lepszy.
Anielka chciała zaprotestować. Miała mnóstwo argumentów na poparcie tezy, że przedstawiciele tego zawodu czymś takim się nie zajmują. Wręcz przeciwnie: często czynią świat gorszym. Ale przecież nie on. Nie jej szef i nie większość grona pedagogicznego, które zdołał w tej szkole zgromadzić. Podobnych do siebie. Pasjonatów, idealistów, ludzi kochających dzieci.
Wiedziała, że w tym roku jak zawsze stanie po jego stronie. Znów będzie siedzieć wieczorami i lepić z papieru białe anioły. Całymi godzinami.
***
– Znowu śnieg. – Jowita Górska stanęła przy oknie na parterze i spojrzała na chodnik powoli pokrywający się białym puchem. – Dopilnuj, żeby wszystko było odgarnięte na czas. W naszym mieście zima nie zaskakuje drogowców – dodała jeszcze. – To ewenement na skalę światową.
– Prawda – odparła Asia, jej sekretarka. Szybko wykonała kilka telefonów. Właściwie bez potrzeby, bo dobrze dofinansowane firmy zajmujące się odśnieżaniem miasta były już od dwóch dni w gotowości. Śledzili na bieżąco prognozy pogody.
– Mam nadzieję, że Adamowi się znudziło i przestanie się w tym roku wygłupiać. – Jowita zaplotła szczupłe palce ozdobione bardzo długimi paznokciami. – Chce być traktowany jak dorosły, a zachowuje się jak dziecko. To się kompletnie nie klei!
Asia nic nie odpowiedziała. Nigdy specjalnie nie przepadała za swoją szefową. Przede wszystkim jej nie rozumiała. Ilość spraw, których pani burmistrz nie lubiła, była bardziej obfita niż płatki śniegu pokrywające szczelnie jej wymuskanego srebrnego mercedesa.
***
– Śnieg! – zawołał Kubuś. Wyskoczył z łóżka i dotykając bosymi stopami chłodnego parkietu, podbiegł do okna. – Mamo! Mamo! Zobacz, śnieg! Prawdziwy!
Lidka Milewska wybiegła z kuchni, po czym porwała synka na ręce.
– Proszę cię! – powiedziała. – Jesteś chory. Wracaj pod kołdrę.
– Tam jest gorąco i okropnie nudno – bronił się chłopiec. – Chcę oglądać śnieg!
– Dobrze – ustąpiła. Posadziła go w fotelu, a potem okryła starannie kocem. – Zaraz ci przyniosę herbatki lipowej z sokiem malinowym – powiedziała. – Ogrzejesz się i poczujesz lepiej.
– Wolałbym już wracać do szkoły – marudził chłopiec, a ona od razu pomyślała o dyrektorze. Nie każdemu się udaje w państwowej placówce stworzyć takie warunki, że dzieci marzą, by jak najdłużej siedzieć na lekcjach. Kuba uwielbiał swoją wychowawczynię. No i przede wszystkim pana Adama.
– Mamy olimpiadę piłkarzykową na przerwach – narzekał. – Stracę wszystkie swoje punkty.
– Nie martw się. – Pogłaskała go po głowie. – Pan dyrektor na pewno weźmie pod uwagę, że byłeś przeziębiony.
– Gdybym miał w domu piłkarzyki, mógłbym ćwiczyć. – Spojrzał na nią.
– Tak, wiem... – powiedziała cicho i nic już więcej nie dodała. Ale Kuba i tak zdawał sobie sprawę, że nie mają pieniędzy na żadne dodatkowe wydatki.
Wróciła do kuchni, by przyszykować herbatę dla syna. Nalewała właśnie wrzątku do kubka, gdy ręka gwałtownie jej drgnęła. Gdzieś pod blokiem właśnie przejechał motocykl z głośnym rykiem silnika. Nie było oczywiście żadnej pewności, że to Mariusz, ale skojarzenie nasunęło się samo.
Łzy przykrości napłynęły jej do oczu.
Nie było dnia, żeby nie żałowała, że powiedziała dziecku prawdę. Mogła użyć tylu fantastycznych historii. Za każdym razem, kiedy widziała swojego byłego faceta, przychodziła jej na myśl kolejna: „twój tatuś wyjechał za granicę”, „twój tatuś jest górnikiem, schodzi na dół do kopalni na całe miesiące i niestety nie może wychodzić”, „twój tatuś jest lekarzem, który wyjechał na misję do Afryki, by leczyć biedne dzieci”, „jest astronautą w wielomiesięcznej podróży”, „pracuje na platformie wiertniczej i najbliższy urlop będzie miał za sześć lat”, „umarł”, „stracił pamięć”, „wyjechał ratować białe nosorożce”.
Cokolwiek.
Jakikolwiek wymyśliłaby absurd, i tak byłby stokroć lepszy niż fakty. Dała się namówić szkolnej pani pedagog, twierdzącej stanowczo, że dziecko powinno znać prawdę. A guzik! Na nic mu to nie było potrzebne. Tylko cierpiał. Wszystko lepsze: ojciec martwy, wędrujący po zimnej Antarktydzie w poszukiwaniu niebieskiego pingwina. Cokolwiek. Byle tylko nie ojciec obojętny.
Taki, który przemyka na swoim czarnym harleyu przez środek rynku i nawet się nie odwraca, kiedy Kuba idzie do szkoły. Nie pamięta o urodzinach, nie odwiedza. A co najgorsze – składa obietnice, których potem nie dotrzymuje.
Mieszkali w małym miasteczku. Dziecko ciągle go widziało. Nie można go było nawet pocieszać fantastycznymi historiami, że gdyby tata mógł, to z pewnością by przyjechał. Każdy wiedział, że Mariusz wszystko może, tylko zwyczajnie nie chce.
Studziła herbatę, przelewając ją z jednego kubka do drugiego i od razu pomyślała o dyrektorze Adamie. Chyba prawem kontrastu.
Uśmiechnęła się do padającego za oknem śniegu. Musiała natychmiast iść do szkoły. Wiedziała, co oznaczają pierwsze białe płatki. Początek wspaniałych świątecznych przygotowań, ale też zimnej wojny. Uczestniczyła w niej od paru lat, całym sercem stojąc po stronie Adama Roztockiego.
Ci dwoje: dyrektor szkoły i pani burmistrz byli ze sobą spleceni jak dwie nitki solidnego sznurka. W sposób nierozerwalny. Choćby walczyli ze sobą na każdym polu, to i tak w jakiś sposób zawsze byli razem.
Ona sama.
Nie pozwoliła, by smutne myśli rozpanoszyły się za mocno.
Miała przynajmniej swoje miasto i ludzi, których bardzo lubiła. A także szkołę z niesamowitym dyrektorem, który żadnemu rodzicowi nie dawał szans na zbyt wiele wolnego czasu. Jego pomysły wystarczały dla wszystkich i pewnie bez trudu można byłoby nimi obdzielić także mieszkańców sąsiadujących miasteczek. Ludzie różnie na to patrzyli. Ona angażowała się chętnie.
– Zadzwonię do dziadka – powiedziała, podchodząc do synka i podając mu herbatę. – Pij spokojnie, ja wyjdę na chwilę do twojej szkoły. Na pewno pan Adaś będzie chciał przygotować świąteczne dekoracje.
– Ja też chcę! – zawołał Kubuś. – Będę malował bombki.
– Będziesz – obiecała i pogłaskała go po głowie. Śliczny, mądry chłopczyk. – Jak tylko wyzdrowiejesz.
Wysłała wiadomość do swojego taty, a on odpisał, że będzie za dziesięć minut. Jak zawsze niezawodny. Dający nadzieję, że są jeszcze sensowni mężczyźni na tym świecie.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------