Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Złudzenie i inne historie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Złudzenie i inne historie - ebook

„Złudzenie i inne historie” to zbiór opowiadań, pastiszów, parodii i tekstów satyrycznych na tematy zwyczajne i niezwykłe, czasem śmiertelnie poważne, niekiedy zabójczo śmieszne. Książka jest przeznaczona dla osób pełnoletnich, inteligentnych, o wyrobionej kulturze literackiej.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8351-334-8
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ostatnia puszka piwa

Cholera wie, co mnie podkusiło, żeby akurat wtedy pójść po piwo. Równie dobrze mogłem to zrobić pół godziny później, podłoga zdążyłaby przeschnąć. W każdym razie od tamtego czasu nie piję.

Był zimowy wieczór, kończyłem opowiadanie z dreszczykiem. Szło jak po maśle, znajdowałem się w potężnym szwungu. Jak rzadko kiedy. Bo tak między nami mówiąc, miałem z tym ostatnio nieliche kłopoty. To znaczy z pisaniem opowieści grozy. Ale nie tylko. W łóżku też, jeśli już chcecie wiedzieć, nie wiodło mi się najlepiej. Ciekawe, że te rzeczy lubią iść w parze. Czy zastanawialiście się dlaczego? Ja też nie mam zielonego pojęcia, ale moja żona uważa, że gdzieś tam głęboko w mózgu kreacja łączy się z potencją.

„A picie piwa z impotencją” — zażartowała kiedyś.

No więc w tym czasie, kiedy pisałem, żona krzątała się w kuchni. Podśpiewywała sobie nasz ulubiony szlagier: „Que sera, sera”. Ona naprawdę ma świetny głos, prawie jak Doris Day. Przefarbowała się na blondynkę i maluje usta czerwoną szminką.

Tak więc zbliżałem się do szczęśliwego końca. To znaczy szczęśliwego dla mnie jako autora, ale nie dla mojego bohatera, którego nienawidziłem jak opryszczki i szykowałem mu krwawą łaźnię. Nie jest dobrze nadepnąć na odcisk autorowi horrorów. Gościom od humoresek też bym nie radził podpadać, jak już jesteśmy przy temacie.

„Zakręcone jak się patrzy, zupełny odjazd, nie ma co” — recenzowałem w myślach wymyśloną przez siebie makabrę. „Byle tylko nie spieprzyć końcówki, nie popuścić napięcia” — zagrzewałem sam siebie, pociągając chłodny browarek z puszki.

Żona skończyła robotę, stanęła w drzwiach mojej kanciapy i powiedziała:

— Jadę na zakupy, Stefek. Zaraz wracam. Tylko mi się nie ululaj!

Wyszła i nie pocałowała mnie na pożegnanie. Raz, że nie chciała mnie odrywać od pracy — z czegoś musimy żyć, nie? — a dwa, że nie lubi zapachu piwa z moich ust. Trudno. Do zobaczenia, kochanie.

Już miałem kapitalną puentę w głowie, widziałem ją tak klarownie, jakbym patrzył przez czystą szklankę, trzeba było tylko zrobić ten ostatni sztych, kiedy nagle zabrakło mi piwa. Normalnie jedna zgrzewka wystarczała mi na krótkie opowiadanie, ale tym razem o tę jedną puszkę było za mało.

Zawsze tak jest. Przychodzi taki moment, że tego, co dotychczas było dość, okazuje się za mało. To znak, że zaszedłeś za daleko i powinieneś przestać. Nawet gdyby z tego powodu jakiś horror miał mieć słabszy finał. Nawet gdyby przez to jakiś thriller nie został ukończony. Powinieneś cholerstwo rzucić, jeśli ci życie miłe.

No, ale wtedy wstałem od biurka i poszedłem do kuchni po ostatnią puszkę.

Ledwo przekroczyłem próg, kiedy moja lewa noga pojechała do przodu jak na jakiejś pieprzonej łyżwie, pociągając za sobą prawą nogę, skutkiem czego moje pozbawione podpory ciało zwaliło się na podłogę, którą żona przed paroma minutami wytarła na mokro. Już mniejsza o plecy, to uderzenie głową o kafelki mogło zakończyć moją przygodę z życiem raz na zawsze. Mogło, ale nie zakończyło. Co więcej, dopiero od tej chwili zaczął się prawdziwy cyrk.

Jak długo leżałem, nie powiem, bo straciłem przytomność. Normalka. Kiedy człowiek wali głową w posadzkę jak ten baran, to traci przytomność, co nie? Niekiedy się ocyka w ciemnym tunelu ze światełkiem u wylotu i podąża w jego stronę. Ja odzyskałem przytomność w naszej jasnej kuchni, ale na wiele mi się to nie przydało, bo nie mogłem wstać, a cóż dopiero dokądś zmierzać. Kątem oka widziałem lampę na suficie, lecz gałki oczne nie chciały drgnąć. Zamknąć powiek też się nie dało. Już chciałem zakląć, kiedy sobie uzmysłowiłem, że nie mogę słowa wymówić. Język bezwładnie spoczywał w ustach, przegięty na bok jak sflaczały kutas.

Paraliż? Całkowity. A więc to nie kręgosłup. Bo co ma kręgosłup do mrugania oczami albo mielenia jęzorem? Czyli, biorąc na logikę, wylew spowodowany uderzeniem. Może zrobił się krwiak w mózgu i coś tam pękło? Psiakrew. Czemu nie studiowałem medycyny? Przynajmniej wiedziałbym, na co umieram.

Ale jeszcze nie odwaliłem kity. Nie tak szybko. Ledwo zipię, ale wciąż dycham. I myślę. Nawet dość logicznie jak na te warunki. Więc żyję, do cholery! Tylko mam problem, żeby to udowodnić. Jest takich więcej na tym świecie, nawiasem mówiąc.

A tak w ogóle, to gdzie jest moja żona? Miała pojechać na zakupy i zaraz wrócić. Nie no, ją tylko po śmierć posłać! Ile czasu można robić zakupy? Strasznie tu zimno. Zostawiła uchylone okno, żeby podłoga wyschła. Dosłownie jak lód ta podłoga. Gołe kafelki. Zupełnie się wychłodzę. Czemu nie rymnąłem w pokoju? Tam jest parkiet i dywan. Zanim mnie ktoś tu znajdzie, będę zimny jak autentyczny truposz.

Oho, jest nareszcie. Muszę się przygotować na niezły szok. Przede wszystkim jej szok, ale mój też. Jej szok może być dla mnie wstrząsem. Może to co pomoże? Uwaga, wchodzi. Zaraz się przekonamy, czy mnie kocha.

— Stefan! No co ty? Wstawaj! Słyszysz?

Słyszę, słyszę. Nie musisz tak krzyczeć. Lepiej zrób mi sztuczne oddychanie albo coś. Usta, usta. W końcu zaliczyłaś kurs pierwszej pomocy, pamiętasz? Ja się wtedy wymigałem.

— Stefek! Nie umieraj! Nie rób mi tego!

Gdyby to ode mnie zależało, nigdy bym nie umarł. Słowo daję. Nigdy bym ci tego nie zrobił, kochanie. Ani nikomu innemu, jeśli już o to chodzi. Przestań płakać, przecież widzę, że mnie kochasz. Dzwoń po karetkę, jak nie wiesz, co robić. Nie szarp mnie tak. No, już tak nie całuj, nie całuj. Teraz to ci nie przeszkadza odór piwska z moich ust?

O, właśnie, grzeczna dziewczynka. Największy burak zna numer pogotowia. Karetka zaraz będzie. Pan doktor mi pomoże. Od tego jest.

— Gdzie chory? — lekarz z sanitariuszem, obaj w kitlach zielonych jak zepsute mięso, weszli do kuchni.

Czuję fachowe ręce doktora obmacujące moją głowę i szyję. Bada puls w nadgarstku. To dureń. Wyjmij stetoskop, człowieku. Co! Nic nie słyszysz? Moje serce bije! Może słabo, ale bije. Jak jasna cholera! Nie dotykaj mnie tutaj, bo mam gilgotki. Lepiej przyłóż mi lusterko do ust. Nie uczyli cię tego?

— Kiedy to się stało?

— Nie wiem. Wróciłam z zakupów i znalazłam go w takim stanie.

— Jak długo pani nie było?

— Godzinę, może dwie. Najwyżej trzy.

Trzy godziny?! Na zakupach? No, jak z tego wyjdę, to z tobą pogadam. Zanosi się na poważną rozmowę, koleżanko. Tym razem ci nie odpuszczę.

— Już ostygł, proszę pani.

— Nie!

— Przykro mi.

Co ci przykro? Co ci przykro? Mojej żonie to jest przykro. Zbadaj mnie porządnie, konowale jeden. To hipotermia. Mówi ci to coś? Nie widzisz, że leżę na zimnej podłodze?

— Nic nie możemy zrobić. Musimy zaraz jechać do wypadku. Akt zgonu wystawię później.

Jakiego zgonu?! No, już! Leć, leć. Spieszy wam się, żeby dać cynk firmie pogrzebowej. Jest świeża skóra, będzie ekstra kasa.

Tak się na nich zdenerwowałem, że znowu straciłem przytomność.

Miałem szczęście. Miałem niesamowite szczęście, że moja ukochana małżonka postanowiła zatrzymać ślubnego nieboszczyka w domu. Życie pod jednym dachem z autorem powieści grozy nauczyło ją wielu rzeczy, o których zwykli śmiertelnicy nie mają pojęcia. Już ona dobrze wie, czego można się spodziewać po osobnikach pracujących w kostnicach, prosektoriach i firmach pogrzebowych. Dlatego najęła dwie kobiety ze wsi do przygotowania zwłok na miejscu.

Ocknąłem się — o ile można z pewną dozą przesady tak powiedzieć, zważywszy na to, że nadal nie potrafiłem dać znaku życia — nagi na własnym łóżku. Leżałem na brzuchu, ugniatając nosem prześcieradło, z jedną dziurką całkowicie zatkaną, i starałem się nie udusić. Wezwane przez żonę kobiety myły mi plecy szorstkimi myjkami, maczając je w misce z wodą. Miały gumowe rękawiczki. Chyba dlatego nie zauważyły, że nie jest jeszcze ze mnie taki zimny trup. Słyszałem i czułem przez skórę wszystko, co się ze mną działo, ale nic nie widziałem. Musieli mi przymknąć powieki. Tak się robi umarlakom.

Kiedy mnie przewróciły na wznak, i przetarły myjką twarz, ujrzałem moją żonę na krześle w kącie pokoju. Nie, żebym nagle z własnej woli otworzył ślepia. Po prostu myjka jednej z bab zahaczyła o moją prawą powiekę i zadarła ją w górę. Lewe oko pozostało zamknięte.

Żona przyglądała się ablucjom. Podoba ci się, prawda? Ona ciągle ma do mnie pretensje o to, że w ferworze pisania zapominam o kąpieli. Najgorzej marudzi, jak piszę długą powieść.

Była smutna i blada, ale nie płakała. „Tak bardzo chciałbym się do ciebie uśmiechnąć. Pamiętasz, kiedy było nam źle, zawsze umiałem cię rozśmieszyć” — mówiłem do niej bezgłośnie.

Nie tym razem. Zaraz ubiorą mnie w białą koszulę i czarny garnitur, następnie włożą do trumny, zamkną wieko i wyniosą z domu. Nogami do przodu. Stukając trzy raz o próg. Ci wieśniacy są tacy przesądni.

Czy żona będzie pamiętać o tym, by mi włożyć do kieszeni marynarki dobrze naładowaną komórkę? Zastrzegłem to sobie w testamencie, ale chyba nie potraktowała tego punktu poważnie. Jednak to ostateczność. Nawet jakbym się obudził pod ziemią i zdążył zadzwonić, nie wiadomo, czy starczyłoby im czasu, żeby mnie odkopać. Nie mówiąc już o tym, że ktoś mógłby odebrać mój telefon jako makabryczny żart. Wyobrażacie sobie, jak ludzie reagują, kiedy im tłumaczę, kto dzwoni i skąd? A swoją drogą to niezły pomysł. Jak przeżyję, to machnę o tym opowiadanko.

Dość tych wygłupów. Szkoda czasu. Trzeba działać. Trzeba coś zrobić tu i teraz, i to szybko, póki wszystko jest jeszcze możliwe.

Przypomniałem sobie film Hitchcocka, który oglądałem jako dzieciak. Sparaliżowany mężczyzna, ofiara wypadku samochodowego, uznany zostaje za zmarłego i trafia do prosektorium. Już mają go rozpłatać, kiedy udaje mu się uronić łzę. Jedną małą łzę. Dobre, ale nie w moim stylu.

W rzeczywistym życiu każdy sposób wywinięcia się śmierci jest dobry, więc spróbowałem zapłakać.

Nic z tego. Nigdy nie byłem w tej dziedzinie ekspertem. Żona może zaświadczyć. Zawsze lepszy był ze mnie śmieszek niż płaczek. Zresztą, czemu miałbym płakać? Przecież wiodło mi się w życiu świetnie. Nie miałem powodu, by się uskarżać. Co by inni powiedzieli.

A potem pomyślałem o swoim własnym opowiadaniu z dawnych lat na podobny temat. Tam sparaliżowany bohater, którego ukąsił wąż na polu golfowym, leżąc już na stole w prosektorium i czując nożyce na brzuchu, ma wzwód, kiedy lekarka łapie go za członka. Tak, to już bardziej w moim stylu. Z tym że tamta lekarka była młoda i ładna. Nie to, co uwijające się przy moich zwłokach stare baby. Myją mi fiuta i nic. Choćby mi tu obie strip tease zrobiły i taniec przy rurze odstawiły, to i tak by mi nie stanął. Tym bardziej że żona patrzy. Przy niej bym się wstydził. Jeszcze nigdy jej nie zdradziłem. Czy uwierzycie?

A tak przy okazji, skoro już o tym mowa, krojenie bez znieczulenia na szczęście mi nie groziło. Żona nie zgodziła się na sekcję zwłok. Kategorycznie zabroniłem tego w testamencie. Nasuwa się pytanie, czy uduszenie się w trumnie było dużo lepsze? W końcu gdyby zaczęli mnie ciąć, od razu by zauważyli, że coś jest nie tak, i odratowali. No, powiedzmy. Ale mój problem polegał na tym, że zawsze potwornie bałem się bólu. Dentysta musiał mi usuwać kamień pod narkozą.

W pokoju było chłodno. Zakręcony kaloryfer. Pewnie. Po co ogrzewać trupa? Zaraz, zaraz. Szkoda, że to nie jest lato. Środek upalnego lata. Wtedy przekonalibyście się, że moje zwłoki wcale nie cuchną. Pozostają świeżutkie i pachnące. Żadnych oznak rozkładu. Chociaż nigdy nie byłem święty.

Momencik. Teraz coś poczułem. Jakby drgawkę w okolicach brzucha. Łaskotki. Od dziecka miałem łaskotki, prawie na całym ciele, ale najgorsze na stopach. Kobieta wytarła mi udo. Zawyłem ze śmiechu, zachichotałem jak wariat, ale tylko w moim niepanującym nad ciałem mózgu ten życiodajny akt się odbył. Usta pozostały nieruchome, nogi nie drgnęły.

— Odziewać czy jak? — zapytała kobieta. — Tam już chłopy czekają z trumną.

— Chwileczkę — odpowiedziała moja żona.

Podeszła do łóżka i popatrzyła na mnie uważnie. Czyżby chciała na zawsze zapamiętać widok rozebranego męża? Drugi raz nie wyjdzie za mąż. Będzie się sama pieścić, mając moje nagie ciało przed oczami. Tfu! Co ja gadam.

Kiedy ona na mnie patrzyła szeroko otwartymi oczami, ja też na nią patrzyłem. Jednym okiem. Nie ruszaliśmy się. Nic nie mówiliśmy. Musiało to cholernie zabawnie wyglądać dla kogoś z boku. Ale moja żona zachowywała powagę. Przyglądała mi się coraz pilniej, jakby coś dziwnego dostrzegła.

Pocałuj mnie! — wołałem do niej niemo. Ten ostatni raz. Przekonasz się, że nie jestem martwy. Nie jedzie mi z gęby. Mój język nie jest zimy ani sztywny. W ogóle nie mam stężenia pośmiertnego. Rigor mortis brak.

Wtedy ona wyciągnęła rękę i poskrobała mnie paznokciem w prawą stopę.

Błyskawica przeszyła mi mózg i poczułem, tak, wyraźnie poczułem, że duży palec u mojej prawej nogi mimowolnie się poruszył, a moje wargi rozciągnęły się w uśmiechu. Co prawda, tylko z jednej strony. Bezwiednie uśmiechnąłem się półgębkiem. Zobaczyłem łzy w jej oczach. Łzy szczęścia.

Rekonwalescencja po wylewie trwała długo, jednak powróciłem do pełnej sprawności. Owszem, mówię niewyraźnie i jakby w zwolnionym tempie. Ale czy to jest jakaś wada u pisarza? Najwyżej nie będę cholernym prezenterem.

Najważniejsze, że przestałem pić, ustąpiły problemy z erekcją, a pomysłów na nowe kawałki mam od licha i trochę. Niejeden młody mógłby mi pozazdrościć.Telefon spod ziemi

Rozmawiałem o tym z żoną wielokrotnie, mimo że nie lubiła tego tematu i była nastawiona do mojego żądania sceptycznie. Aby ją przekonać, że mówię serio, pokazałem jej potwierdzony przez notariusza testament. Sporny punkt był tam zawarty wytłuszczonym drukiem. Widząc, że traktuję rzecz śmiertelnie poważnie, przyrzekła zastosować się do moich wskazówek.

I oto obudziłem się w kompletnych ciemnościach, leżąc na łóżku w butach i garniturze. Czułem się słabo i kręciło mi się w głowie. Jakieś przyjęcie. Wypiłem za dużo, więc położyli mnie w sypialni i zgasili światło. Niech się prześpi i wytrzeźwieje.

Chciałem się podnieść, ale tylko stuknąłem czubkiem głowy w drewnianą powałę i padłem z powrotem na posłanie. A to co? Piętrowe łóżko? Pewnie pokój dziecinny. Nie miałem czasu zastanawiać się nad tym, ponieważ w tym momencie okropny ból zaczął rozsadzać mi czaszkę, tyle że od strony potylicy. Kiedy złapałem się oburącz za głowę, dotknąłem łokciami czegoś twardego, co znajdowało się po bokach. Gdzie oni mnie położyli?

Pomacałem wokół siebie. Lite drewno, aksamitna wyściółka, charakterystyczny kształt. Nie było wątpliwości: leżałem w zamkniętej trumnie. Starałem się ją otworzyć. Z całych sił pchałem wieko ku górze. Ani drgnęło. Waliłem pięściami w sufit — żadnego echa. Opukałem boczne ściany. Wszędzie ten sam głuchy odgłos. Trumna była przywalona ziemią. Zostałem żywcem pogrzebany.

Tak strasznie się tego bałem, tak często o tym myślałem, tak bardzo pragnąłem się przed tym zabezpieczyć, że byłem na tę ewentualność do pewnego stopnia mentalnie przygotowany. Tym należy tłumaczyć fakt, że nie wpadłem w panikę, lecz zachowałem zimną krew. Oczywiście, byłem też osłabiony, apatyczny i najwidoczniej trochę już niedotleniony.

Jak to się stało, że się tu znalazłem? Pamiętam, że pracowałem w swoim gabinecie. Jak zwykle w czwartkowe popołudnia pisałem opowiadanie grozy. Żona pojechała na zakupy. Przypominam sobie, że poszedłem po coś do kuchni. Tam się pośliznąłem, upadłem na plecy i uderzyłem głową w posadzkę. Nie wiem, co się działo potem. Nic więcej nie pamiętam. Prawdopodobnie na długo straciłem przytomność. Leżałem na zimnej podłodze, przez co moje ciało uległo wychłodzeniu, a tętno prawie zanikło. W wyniku powierzchownie przeprowadzonych oględzin lekarskich uznano mnie za zmarłego i pochowano.

Sięgnąłem do kieszeni marynarki i znalazłem to, co miałem nadzieję znaleźć. Naładowany telefon. A więc żona dotrzymała słowa. Wyświetlacz się rozjaśnił i zobaczyłem, że trumna została wykonana zgodnie z moimi zaleceniami. Była wyjątkowo obszerna. Przede wszystkim miałem na uwadze większy zapas powietrza, ale prawie równie ważną okolicznością było to, że chociaż nie cierpiałem na klaustrofobię, miałem awersję do ciasnoty.

Sprawdziłem datę i godzinę. Wypadek miał miejsce w czwartek, dzisiaj jest sobota, godzina dokładnie 23.44. Czyli pochowano mnie niedawno. Kilka, najwyżej kilkanaście godzin temu. Z powodu nadzwyczaj płytkiego i spowolnionego oddechu — inaczej nikt nie wziąłby mnie za nieboszczyka — nie mogłem jeszcze zużyć całego tlenu. Mimo to w trumnie było dość duszno. Zważywszy na to, że teraz oddychałem pełniej i szybciej — serce biło mi coraz mocniej — bez wątpienia za jakiś kwadrans, najdalej za pół godziny, zacznę się dusić i naprawdę umrę, tym razem już nieodwracalnie.

Najpierw postanowiłem zadzwonić do żony. Pomimo tego, że to właśnie ona włożyła mi telefon do kieszeni, spełniając moją ostatnią wolę, naiwnością byłoby zakładać, że nie zdziwi się, kiedy zobaczy, kto do niej telefonuje. Ale istniała duża szansa, że poznawszy mój głos, otrząśnie się z szoku, podejdzie do sprawy poważnie i coś z tym zrobi. Powiem więcej, znając moją żonę, mogłem być pewien, że poruszy niebo i ziemię (zwłaszcza o poruszenie ziemi mi chodziło), aby mi pomóc. I tu wystąpił pierwszy problem.

Próba wybrania numeru do żony nie powiodła się. Albo jej telefon był wyłączony, co było raczej wątpliwe, biorąc pod uwagę jej skłonność do pogawędek w każdym miejscu i czasie, albo nie miałem zasięgu. Raczej stawiałem na tę drugą możliwość. Aby się upewnić, spróbowałem skontaktować się z moim wydawcą, chociaż nie miałem pojęcia, jak zareaguje. To znaczy nie byłem przekonany, czy mi pomoże, nawet jeśli uwierzy w to, co usłyszy. Wszystko zależało od tego, co mu się będzie bardziej opłacać: czy to, że uratowany napiszę i wydam u niego więcej książek, czy też to, że moja śmierć zwiększy popyt na moje dotychczasowe dzieła. W każdym razie do połączenia nie doszło.

Jakość usług tej sieci była marna, ale żeby człowiek nie mógł się nigdzie dodzwonić spod dwóch metrów ziemi? Przestraszyłem się nie na żarty. Śmierć zajrzała mi w oczy. I tak jak wielu innych w podobnej sytuacji powiedziałem sobie, że jeśli przeżyję, to całkowicie odmienię swoje życie. Oczywiście zacznę od zmiany operatora.

Jeszcze raz popatrzyłem na rozjarzony ekran. Zobaczyłem komunikat: „Nie zalogowany do sieci. Tylko alarmowe”. A więc to tak. Nikt nie może do mnie zadzwonić i z nikim nie mogę się połączyć z wyjątkiem trzech numerów alarmowych: pogotowia, policji i straży pożarnej. Ale dlaczego? Mniejsza z tym. Nie mam czasu do stracenia.

Na początek zadzwoniłem na policję.

— Dyżurny Zięba. Słucham.

— Dobry wieczór. Przepraszam, że dzwonię o tak późnej porze, ale sprawa jest raczej pilna i dosyć delikatna.

— Słucham.

— Trzeba mnie prędko odkopać, bo się uduszę.

— Zasypało pana?

— W pewnym sensie. Leżę pod ziemią. Proszę o pilną interwencję.

— Gdzie pan leżysz?

— Jakieś dwa metry pod ziemią. Niezbyt głęboko. Obejdzie się bez koparki. Paru ludzi z łopatami wystarczy, byle szybko.

— Nazwisko.

— Stefan Król.

— Adres.

— Po co panu adres? Teraz nie leżę pod swoim adresem.

— To mówisz pan, że co się stało?

— Zakopano mnie przez pomyłkę. Na cmentarzu.

— Gdzie? Gdzie?

— Na cmentarzu. Nie powiem panu, w której części, bo byłem nieprzytomny.

— Napadli pana?

— Niezupełnie. Myśleli, że nie żyję i mnie żywcem pogrzebali.

— Znaczy się, że skąd pan teraz konkretnie dzwonisz?

— Z trumny.

— Słuchaj pan. Pana numer został zarejestrowany. Rozmowa jest nagrywana. Powiedzieć, co grozi za składanie fałszywych zeznań po pijanemu?

— No to mnie aresztujcie! Byle jak najprędzej. Kończy mi się tlen.

— Jeszcze raz. Jak się pan nazywasz?

— Stefan Król. Ten pisarz od horrorów. Nie słyszał pan w wiadomościach, że umarłem?

— Nie słyszałem. Adres.

— Już mówiłem, że leżę na cmentarzu, ale nie wiem, w którym grobie. Będzie tabliczka. Świeży grób, dzisiejszy. Najlepiej zadzwoń pan do mojej żony, ona panu powie co i jak.

— Czyli pan chcesz, żebym wysłał patrol na cmentarz o północy, żeby pana wykopali z grobu, tak?

— Wiem, że to brzmi, jak jakiś makabryczny kawał, ale o to właśnie chodzi.

— Panie, wyłącz się pan, bo będzie źle.

— Błagam pana, proszę zadzwonić do mojej żony.

— To niby ja mam dzwonić do pana żony w środku nocy, żeby ją zapytać, z której trumny pan dzwonisz?

— Panie dyżurny, zrób pan to i nie wchodź pan w szczegóły, bo to za trudne.

— Spadaj człowieku i nie blokuj linii. Może kogoś w tej chwili okradają.

W tym momencie przerwało połączenie. Wygląda na to, że z winy mojego telefonu. W porządku, zapomnijmy o dyżurnym Ziębie. Pogotowie. Prędko.

— Pogotowie, słucham.

— Proszę o pilną pomoc. Duszę się.

— Proszę podać objawy. Obrzęk dróg oddechowych? Z jakiego powodu: gaz, dym? Dlaczego nie może pan oddychać?

— Mogę oddychać, tylko nie mam czym. Tlen mi się kończy.

— Oddycha pan przez maskę? Co to za gaz? I gdzie pan w ogóle jest?

— Oddycham bez maski. Jestem przyduszony ziemią.

— Gdzie pana zasypało? Nazwisko. Adres. Muszę wiedzieć, gdzie posłać karetkę.

— Jestem na cmentarzu, ale nie wiem, który grób. Niech szukają tabliczki z nazwiskiem Stefan Król.

— Stefan Król? Ten od horrorów? Co właśnie umarł?

— Ten sam. Niech ekipa karetki weźmie łopaty.

— Panie, zaraz dzwonię na policję. Doigrasz się pan. To już trzecie fałszywe wezwanie w tym tygodniu. Naczytają się bzdur, a potem żarty sobie stroją.

— Niech pani zadzwoni do mojej żony. Podam numer. Proszę notować. Znam adres.

— Pan chce, żebym zawiadomiła wdowę o dwunastej w nocy, że nieboszczyk dzwoni z grobu?

— Tak. Ona wszystko potwierdzi. Sama mi włożyła telefon do trumny.

— Rozłączam się i dzwonię na policję. Ludzie potrzebują pomocy, a ten tu będzie się wydurniał.

Słabłem z każdą minutą. Łapałem powietrze jak wyciągnięta z wody ryba. Po ostatniej rozmowie pociemniało mi w oczach. Nie, to tylko wyświetlacz telefonu przygasł. Bateria się wyczerpuje. Jeszcze przed chwilą pokazywała, że jest pełna. A prosiłem żonę, żeby nowy telefon dała. Zlekceważyła to. Chciała oszczędzić. Albo nie pamiętała. Diabeł tkwi w szczegółach. Ludzie, którzy nie przykładają się do tego, co robią, nie zdają sobie sprawy z tego, jak ważne są detale.

Pozostała jeszcze jedna rozmowa. Jeśli straż pożarna nic nie zrobi, to przepadłem.

— Straż pożarna. Ogniomistrz Dołęga.

— Chciałem zgłosić pożar. Pali się na cmentarzu. Chyba pojemnik na śmieci albo domek grabarza.

— Nazwisko i adres zgłaszającego?

— Stefan Król. Adres…

W telefonie zaczęło pikać. Pusta bateria.

— Nie ma czasu… Przyjeżdżajcie prędko…

— Przyj…

Telefon się wyłączył.

Odczekam parę minut i spróbuję jeszcze raz. Powinien na chwilę zaskoczyć. Ciekawe, czy przyjadą? Sądząc po głosie, ten ogniomistrz Dołęga to młody, energiczny facet. Tacy są nieobliczalni. Z czystej głupoty mogą zrobić coś pożytecznego.

Leżałem nieruchomo, aby zużywać mniej tlenu. Czekałem.

Po małej pauzie telefon znowu się włączył. W tej samej chwili usłyszałem dzwonek i poczułem wibracje w drętwiejącej ręce. Sieć ożyła!

— Gdzie jest ten pożar? — poznałem głos Dołęgi. — Nic tu się nie fajczy!

— Nie ma pożaru. Ratujcie mnie… Pogrzebano mnie żywego. Jestem Stefan Król. Autor… — powoli traciłem świadomość.

— Ten Stefan Król?! Coś podobnego! Uwielbiam pana książki! Zaraz, zaraz, a to nie jest znowu jakiś numer? Mówili w radiu, że Król nie żyje.

„Umarł Król, niech żyje Król” — miałem na końcu języka, ale to nie był odpowiedni moment na popisywanie się błyskotliwym dowcipem. W baterii tliły się resztki energii, a ze mnie uchodziło życie.

— Żyję… Szukajcie grobu. Szybko…

— No to powiedz pan, w jaki sposób żona budzi sparaliżowanego pisarza w jednym takim opowiadaniu?

— Skrob… go… w… — powiedziałem i wtedy komórka wyłączyła się na dobre. Wysunęła mi się z ręki i wpadła w jakąś szczelinę z boku. Naszła mnie straszna senność, ale wiedziałem, że nie mogę się poddać, muszę walczyć do końca.

Z trudem utrzymywałem się na granicy między jawą a snem, co kilka chwil przechodząc z jednej strony na drugą, aż usłyszałem na górze realne łomoty. A potem męskie głosy.

— To co? Otwieramy?

— Raz kozie śmierć. Otwieramy! — powiedział ogniomistrz Dołęga. — Najwyżej mnie wyleją.

Straciłem przytomność, zanim podnieśli wieko.Odtwarzacz donosicielem

Prawda, strasznie zdenerwowany byłem i jestem! Ale dlaczego można powiedzieć, że jestem szalony? Choroba zaostrzyła moje zmysły, nie stępiła ich. Przede wszystkim był słuch ostry. Słyszałem wszystkie rzeczy w niebie i na ziemi. Słyszałem wiele rzeczy w piekle. Jak więc jestem szalony? Słuchajcie i obserwujcie, jak zdrowo, jak spokojnie mogę opowiedzieć całą historię.

Nie da się powiedzieć, jak pierwszy pomysł przyszedł, ale co raz poczęte, to straszy dzień i noc. Myślę, że to był jego iPod. Tak, to było to! On nosił słuchawki w uszach i słuchał tych dźwięków co dzień, strasznych odgłosów. A więc zdecydowałem się na odjęcie życia młodego człowieka. Pozbyć się głosów na zawsze!

Nigdy nie byłem milszy dla niego niż przez cały tydzień przed tym. I co noc, o północy, jego drzwi otwierałem, tak delikatnie! A potem, kiedy dokonałem otwarcia wystarczającego do wetknięcia głowy, wyjmowałem nóż i latarkę. O, to masz, jak sprytnie urządziłem, by nie zakłócić snu młodego i nie obudzić jego podejrzeń. Ha! To wariat nie był tak mądry jak ten? A potem, gdy moja głowa była już dobrze w pokoju, wsłuchałem się. Zrobiłem to i przez siedem nocy, każdej nocy tylko o północy, ale znalazłem go zawsze bez słuchawek dźwięczących w uszach, śpiącym cicho, bo nie był młody człowiek, który mnie drażnił, ale ten okropny dźwięk. Co rano, gdy świtało, poszedłem do jego komory śmiało, odważnie, i mówiłem do niego, wzywając go po imieniu w serdecznym tonie, i pytałem, jak on przeszedł noc. Jak więc widzisz, byłby on bardzo sprytny, by podejrzewać, że co noc zajrzałem do niego, gdy spał, i nasłuchiwałem.

Ósmej nocy byłem więcej niż zwykle ostrożny w otwarciu drzwi. Nigdy wcześniej tego wieczora nie czułem zakresu własnej władzy, mojej przenikliwości. Pomyśleć, że tam byłem, otwierając drzwi, powoli, a on nawet marzyć nie mógł o mojej tajemnicy czynów, czyli myśli. Zaśmiałem się na myśl, że może i słyszał mnie, bo przeniósł się na łóżku, nagle, jakby zaskoczony. Teraz może pomyśleć, że cofnąłem się, ale nie. Jego pokój był czarny jak smoła z ciemności (okiennice były zamknięte z obawy złodziei), a więc wiedziałem, że nie mógł się zbudzić na otwarcie drzwi i trzymałem nóż i latarkę, przesuwając się stale, stopniowo.

Po chwili usłyszałem ten dźwięk i wiedziałem, że to brzmią jego słuchawki w uszach, że to grający jest iPod. Był to niski, stłumiony, rytmiczny dźwięk, który powstaje z dna piekieł, z czeluści mojego horroru. Mówię: wiedziałem to dobrze, słyszałem straszne echo. A teraz — nie mówiłem, że to jest szaleństwem zbytniej ostrości zmysłów?

Tymczasem piekielny łomot wzrósł. Rósł szybciej i szybciej i coraz głośniej z każdą chwilą. Zrobiło się głośniej, mówię, co chwila głośniej! Powiedziałem wam, że jestem nerwowy: tak, jestem. Młodego nadeszła godzina! Z głośnym wrzaskiem zapaliłem latarkę i wskoczyłem do pokoju z podniesionym nożem. On wrzasnął raz, tylko jeden raz. Przypadłem do niego i wbiłem mu nóż w gardło, i wyrwałem mu z uszu słuchawki i rzuciłem odtwarzacz na podłogę z całej mocy, by ucichł nareszcie. Zrobiło się cicho, przeklęty iPod nie grał więcej. Młody nie żyje. Zbadałem zwłoki. Tak, to był kamień, martwy kamień. Podałem rękę na sercu i trzymałem tam wiele minut. Nie było pulsacji. Kamień był martwy.

Noc zanikła, a ja pracowałem pośpiesznie, ale w milczeniu. Przede wszystkim rozczłonkowane zwłoki. Odciąłem głowę i ramiona, i nogi. Wziąłem maksymalnie do trzech desek z podłogi komory i złożyłem jego członki razem z iPodem. Tak mądrze, tak zręcznie przykryłem wszystko z powrotem deskami, że nie ma ludzkiego oka, które może wykryć coś złego.

Kiedym skończył te prace, to godzina czwarta była, jeszcze ciemno jak o północy. Przyszło pukanie do drzwi ulicy. Poszedłem, aby otworzyć z lekkim sercem. Na co się już bać? Weszło trzech mężczyzn, którzy przedstawili się z całą słodyczą za funkcjonariuszy policji. Krzyk został podsłuchany przez sąsiada w nocy i jest podejrzenie nieczystej gry rozbudzonych. Informacje zostały złożone w urzędzie policji, a oni zostali odesłani do przeszukania pomieszczeń.

Uśmiechnąłem się. Za co, gdyby się bać? Krzyk, powiedziałem, był w moim śnie. Młody, już wspomniałem, był nieobecny. I kazałem im — szukajcie dobrze. I doprowadziłem ich do swego pokoju. Pokazałem im swoje skarby, bezpieczne, niezakłócone. W entuzjazm przeszło moje zaufanie, przyniosłem krzesła do pokoju, chciałem ich tutaj, aby odpoczęli od ich trudu, a ja sam, w dzikiej śmiałości moim idealnym triumfem, umieściłem własne siedzenie na tym samym miejscu, pod którym spoczywały zwłoki ofiary.

Funkcjonariusze byli zadowoleni. Mój sposób przekonał ich. Jestem wyjątkowo spokojny. Siedzieli, a ja wesoło rozmawiałem. Ale czułem się coraz bledszy i chciałem, aby ich już nie było. Moja głowa bolała, a zdawało mi się dzwonienie w uszach, lecz wciąż jeszcze siedzieli i rozmawiali. Dźwięk stał się bardziej wyraźny. Rozmawiałem bardziej swobodnie, aż wreszcie odkryłem, że hałas nie był w moich uszach.

Nie ulega wątpliwości, teraz pobladłem bardzo, ale mówiłem bardziej płynnie, a wraz z podwyższonym głosem. Jeszcze siła dźwięku wzrosła. I co mogę zrobić? To był niski, brzękliwy, szybki dźwięk. Rozmawiałem szybciej, bardziej zdecydowanie, ale hałas stale wzrasta. Dlaczego ich nie doszedł? Chodziłem po podłodze tam i z powrotem, ciężkie kroki, jakby pobudzony do furii przez obserwację ludzi, ale hałas stale wzrasta. Co mogłem zrobić? Przekręciłem krzesło, na którym byłem, i to na deski, ale hałas ciągle wzrasta. I jeszcze ludzie rozmawiali przyjemnie i uśmiechali się. Czy to możliwe, że nie słyszeli? Były to kpiny z mojego horroru! Wszystko było lepsze od tej udręki! Nic nie jest bardziej nieznośne niż to pośmiewisko! Mógłbym pokryć te obłudne uśmiechy. Czułem, że muszę krzyczeć albo umrzeć. A teraz znowu! Słuchajcie!

„Łotry! — wrzasnąłem — Nie udawać więcej! Przyznam czynu! Wyrwać deski! O, o! To jest potworne granie jego iPoda!”Chowanie młodzi tudzież reforma kleru

— A jako to z chowaniem i edukacyją młodzi w teraźniejszych czasach bywa? Co lepszego niż drzewiej bywało?

— Zacznijmy od początku. Dziecko odstawiane jest od piersi tak późno, jak to możliwe. Lekarze zalecają karmienie piersią przez matkę, zwłaszcza przez pierwsze miesiące. Mleko matki zawiera wszystkie składniki odżywcze potrzebne dziecku. Ponadto siara jest naturalnym czynnikiem uodparniającym oraz zapobiega alergiom.

— Pani matka sama karmi, powiadasz? A gdzie mamka?

— Instytucja mamki to zamierzchła przeszłość. Karmienie piersią przez matkę wytwarza więź między nią a dzieckiem. To ważne dla psychiki obojga. Następnie dziecko przestawiane jest stopniowo na mleko w proszku i zmiksowane odżywki warzywno-mięsne. Wreszcie dochodzą zupki.

— Uchowaj Boże takiej potrawy dziecięciu. Toż to, nim ono odsadzą, utyje jak cielę.

— Odżywki są wytwarzane z najlepszych produktów zgodnie z naukowo opracowanymi procedurami, są sprawdzone, przebadane i nie powodują otyłości.

— Do kilku lat papinkami karmią! Mięsa wołowego dziecięciu nie dać ani grochu? A kto pieczę nad dziecięciem trzyma?

— Dziecko zwykle wychowuje matka albo babcia, często oddawane jest do żłobka lub do przedszkola, gdzie opiekują się nim wychowawczynie.

— I tak między onymi białogłowy roście? Czerstwość i ochotę do cnoty zatraci, powiadam, i zmarnieje w owym więzieniu między fraucymerem.

— Feminizacja zawodu nauczyciela i wychowawcy niestety jest problemem. Natomiast spacery i zabawy na świeżym powietrzu są mile widziane, pod warunkiem że dziecko zostanie odpowiednio do warunków zewnętrznych ubrane.

— I na piądź mu wyniść z izby nie dopuszczą, chyba zatkawszy gąbkę i nosek, i uszka. Czy więc pośle go do szkół na nauki?

— W wieku lat siedmiu dziecko zaczyna naukę szkolną.

— A gdy gnuśnym dziecię bywa, czy nie przykaże pedagogowi, aby rózga na ciałku nie postała?

— Kary cielesne są zabronione.

— Nie inaczej. Roście jak cielątko, będzie wołek z niego. A cóż po nim w domu? Czy pan ociec stanie mu za mistrza dobrego?

— Wzorce zachowań przekazywane dziecku w domu są bardzo ważne. W patologicznych rodzinach dzieci uczą się złych rzeczy, przez co mają gorszy start w życiu i często powielają niepowodzenia rodziców.

— Ociec pije w dzień i w noc, a z nim synek. Gra ociec kostek — i tych pewnie syn dopomoże. Ociec zwadźca, wprawi się też niedługo w toż i syn. Rad podwiczki pilnuje, i w tym się wyrazi, i w inszych zbytkach i nierządzie.

— Nasze badania to potwierdzają.

— Co po tym synowi po łacinie umieć, kiedy i ociec po łacinie głupi.

— Zasadniczo nie odbiega to od prawdy. Jakkolwiek w szkołach powszechnych język angielski zastąpił łacinę, to faktem jest, że pokolenie rodziców na ogół słabo zna języki obce.

— Aż się też ociec namyśli wysłać go gdzie daleko w cudzoziemskie kraje. Po co proszę? Aby się tam z małpą ożenił? Albo więc inspektora marnie okaliczył albo zabił?

— Bywa i tak. Rodziny pomagają młodym w emigracji, także finansowo, licząc na ich późniejsze wsparcie. Jeśli chodzi o międzykulturowe małżeństwa zawierane przez emigrujących młodych ludzi, to często rozpadają się one po roku lub dwóch. Bariera jest zbyt duża. Również przestępczość wśród mieszkających za granicą rodaków jest niepokojąco wysoka.

— Wraca się tedy pan syn ze Włoch albo i ze Francyi do ojczyzny. Nie wspominam straty i nakładu, i kosztu, i złota, które się tam rozeszło, raz na pijatyki, drugi raz na zamtuzy i złą kompaniją. Lecz tego nie żałować, bo się grać na lutni, śpiewać, skakać galardy, ba, i po francusku dyszkurować nauczył, więc i a la mode chodzić, stroić i wszytko czynić po francusku. Cóż z tego? Siła tym wygrał? Już mu i ojczyzna śmierdzi i wszytko w niej gani. W zwierciedle ustawicznie ni ta małpa jaka muszcze się, goli brodę i dwa razy o dzień. Siła przejął zwyczajów.

— O ile wielu młodych ludzi rzeczywiście nie jest w stanie nic odłożyć z jednej strony ze względu na wysoki koszt życia za granicą, a z drugiej strony z powodu braku nawyku oszczędzania, to jednak nie wolno bagatelizować tej wartości, jaką jest znajomość świata, poznanie innych stylów życia, etosu pracy i efektywnej organizacji, nawyków higienicznych i mody nie wyłączając, i przeniesienie tego na rodzimy grunt.

— Niejednemu, co też był ze Francyi i ze Włoch powrócił, każdy się tutaj zdał być ledajaki, tylko on grunt. Za czasem tak mu się zaś zdało, że wszyscy mądrzy, tylko on sam jeden błazen.

— Powrót do ojczyzny jest dla niektórych szokiem i powoduje długotrwałą frustrację. Readaptacja czasami przebiega boleśnie.

— Co wżdy czynić będziesz z tym to synem, który się świeżo powrócił? Poślesz go do dworu czy do wojska?

— Kariera w administracji publicznej nie jest wykluczona. Znajomość języków obcych, otrzaskanie w świecie, doświadczenie funkcjonowania w międzynarodowym środowisku mogą się stać poważnymi atutami. Co do służby w armii zawodowej, wiele zależy od stanu zdrowia i wieku kandydata, ale generalnie będą i tam mile widziani, o ile nie byli karani.

— Nic z tego. Wielu domem będzie się bawić. Tu się siła nauczy: pić a kostyrować, warcabami kołatać, kart grać do umoru. Nuż utracać, po miastach hulać, krzosać, wadzić się, sąsiadów najeżdżać. Aż utną rączkę i onę gąbkę sprośnie nakarbują.

— Potrzebne są programy wspomagające powroty.

— Inaczej śmiele rzekę: lepiej nie mieć dzieci, niżeli mieć takowe, które dom twój, siebie i ciebie zhańbić mają.

— Toteż jedyną skuteczną drogą zwiększenia przyrostu naturalnego jest pomoc rodzinie w wychowaniu i kształceniu dzieci.

— A jako z kapłańskim stanem sprawa się ma? Czy reformy świeccy potrzebują kapłani?

— Dyskusja o reformach cały czas się toczy. Celem reform jest polepszenie jakości duchownych i przybliżenie ich do coraz bardziej laickich wiernych oraz przygotowanie osób konsekrowanych na nowe wyzwania w modernizującym się świecie.

— Powiem, skąd ta morum poszła corruptela. Stąd, że do stanu tego przypuszczacie niegodnych, bez nauki i bez obyczajów. Examen ledajakie kleryków; mało się pytacie, jaki żywot pędzili.

— Metody selekcji kandydatów powinny być zaostrzone, a egzaminy bardziej wymagające, to nie ulega wątpliwości. Proponuje się na przykład, aby kapłanami zostawali tylko ludzie po studiach wyższych. Świadectwo moralności wystawiane przez właściwego proboszcza powinno być zaledwie wstępem do oceny predyspozycji kandydata.

— A kiedy on nieraz dla chleba, nie dla nieba chce być księdzem.

— Istotnie, względy finansowe odrywają tu niemałą rolę, nad czym należy ubolewać. Szczególnie niektórzy proboszczowie wiejscy zachęcają młodzież do wstępowania do seminariów, przytaczając argumenty natury materialnej oraz akcentując pewność zatrudnienia. Liczą w ten sposób na wzrost liczby powołań, która niestety spada.

— Przeto żony niech biorą jako i świeccy. Omnes ludzie sumus, nobis tamen esse żonatis concessum est, solos grzech jest ożeniare kapłanos?

— Zniesienie celibatu wpłynęłoby zapewne pozytywnie na liczbę kleryków, ale do tego daleka jeszcze droga. Nie tylko doktryna jest tu przeszkodą, również tradycja.

— Esse scelus księdzo cnotliwam ducere żonam, et non esse scelus kurwam choware kucharkam?

— Pewien procent księży faktycznie żyje w mniej czy bardziej dyskretnych konkubinatach, a nawet ma potomstwo, więc można się zastanawiać, czy nie lepiej by im było wstąpić w związek sakramentalny, ale to wciąż jest sprawa przyszłości i nie można być pewnym, czy społeczeństwo jest na tę zmianę gotowe.

— Daleko to chybiają apostolskich obyczajów i życia? Czy piją, hulają, kart grają po gospodach w miasteczku albo na wsiach w karczmie?

— Hazard, nadużywanie alkoholu oraz grzech nieczystości nieobce są, niestety, pewnej grupie kapłanów i jeśli dzieje się to na oczach wiernych, czyni niepowetowaną szkodę obrazowi kleru. Sami księża przyznają, że plagą wśród nich jest tak zwane 3K: korek, karty, kobiety.

— Daj Boże, żeby to fałsz był, co mówią: omnis ksiądz avaritia. Czy siła jest pasterzów, którzy siebie pasą, nie owieczki?

— Plotki o bogactwie i zachłanności księży są przesadzone. Dochody z małych wiejskich parafii nie pokrywają nawet utrzymania księdza, a w miastach aż połowa przychodów uzyskanych z użyczania wież kościelnych firmom telekomunikacyjnym przekazywana jest kurii. Pieniądze z tacy nie idą w całości do kieszeni księdza, jak niektórzy mylnie sądzą, a ogrzanie budynku kościelnego może pochłonąć spore sumy.

— Przecie ksiądz weźmie, by i z ołtarza.

— Nie każdy, wielu księży żyje w ubóstwie.

— A czy w zgodzie z innymi żyją? Bo to znieważyć, zdespektować bliźniego codzienna potrawa, zwłaszcza gdy ksiądz furyjat. Przyczyna, co zechce ksiądz, to śmiele zrobi. Żadna egzekucyja, żadna sprawiedliwość.

— Konflikty księży z parafianami nie są częste, aczkolwiek się zdarzają. Trzeba podkreślić, że księża podlegają prawu tak jak wszyscy i każdy może dochodzić swoich racji przeciwko nim w sądach powszechnych. Skonfliktowany z wiernymi ksiądz jest przenoszony decyzją biskupa do innej parafii.

— Cóż tedy czynią w domu i czym swój czas trawią? Otia dant vitia. Je, śpi, leży, stąd z kucharką zabawa.

— Mitem jest, że ksiądz pracuje tylko od święta. Księża mają aż nadto pracy na co dzień. Ich również dotyka wypalenie zawodowe, nierzadko tracą zdrowie z przepracowania.

— Podałbym zwyczajne lekarstwo: częste wizytacyje biskupów. Czy i w tych srogą oziębłość widać? Bo to spuszczą się na drugich, których snadnie srebrem i złotem przedarować.

— W miarę możliwości biskupi regularnie wizytują parafie. Zastępstwa są z reguły wyjątkiem. Korupcję należy raczej wykluczyć.

— Nie jest sprawiedliwą rzeczą inwektywy na drobniejszych księży stroić, a wyższych głów i arcykapłanów przemijać. Skądże mają brać księża exempla, jeśli nie z nich?

— Przypadki arcybiskupów, którzy zgrzeszyli przeciwko swojej misji pasterskiej, są na szczęście odosobnione. Takie incydenty jak współpraca ze służbami specjalnymi, patronowanie partiom politycznym czy molestowanie kleryków nie powinny być uogólniane tylko dlatego, że zostały aż nazbyt nagłośnione przez żądne sensacji media.Laugh story

Już wcześniej zdarzało mi się gromko zaśmiać w kinie, ale to pierwszy film, na którym dosłownie poryczałem się ze śmiechu.

Dwoje studentów najpierw zakochuje się w sobie, a potem pobiera. I nie byłoby w tym jeszcze nic szczególnie śmiesznego, gdyby nie fakt, że ojciec studentki robi chleb, a ojciec studenta robi pieniądze. Na tym zasadniczo polega komiczność sytuacji wyjściowej. Nic dziwnego, że w pewnym momencie syn pyta ojca:

— Ojcze, co cię bardziej śmieszy: czy to, że ona jest córką biednego włoskiego katolika, czy to, że ja jestem synem bogatego anglosaskiego protestanta?

Ojciec nie jest w stanie wydobyć z siebie słowa, ponieważ dusi się ze śmiechu na myśl o tym, że jego przyszła synowa jest córką piekarza, a jego syn jest synem milionera. Tak dobrze zapowiadająca się komedia skończyłaby się jednak przedwcześnie, gdyby ojciec rzeczywiście skonał ze śmiechu, dlatego pożegna się ze światem zupełnie kto inny i to nie od razu. Ale nie zdradzajmy puenty.

Do innych elementów komizmu, którym jak gąbka przepojony jest film od czołówki do końcowych napisów, zaliczyć należy następujące różnice między kochankami: po pierwsze, on gra w hokeja, podczas gdy ona jest bibliotekarką, po drugie, on studiuje prawo, a ona muzykologię. Już samo to, że są tak różni, wywołać może u widza paroksyzm niepohamowanego śmiechu. Jak wiadomo, naczelną zasadą komizmu jest, że im bardziej uwypuklamy kontrast, tym się robi komiczniej. Zatem w dobrej komedii muszą być mężczyźni i kobiety, biedni i bogaci, hokeiści i bibliotekarki, muzycy i prawnicy, a nade wszystko żywi i martwi.

Zgodnie z regułami gatunku, jakim jest komedia o życiu i śmierci, oboje bohaterowie są sceptycznie nastawieni do zaświatów. Niebo jest tu, na ziemi — mówi dziewczyna z lekkim przymrużeniem oka. Czy na tamtym świecie może być coś lepszego od Bacha i Mozarta? — pyta z szerokim uśmiechem, odsłaniając równe, białe zęby.

Na długo zapada w pamięci scena, kiedy kochankowie uprawiają seks w łóżku, a potem zapasy w śniegu. Tu biało i tam biało, czy jednak nie ucieszniej by wypadło, gdyby zmienić kolejność? Zapasy w łóżku, a potem seks w śniegu. Przepuszczono tu doskonałą okazję wzmocnienia efektu komicznego.

Podobnie muzyka mogłaby być dużo weselsza, chociaż z drugiej strony może to właśnie kontrast między nieodpartym komizmem sytuacji i dialogów a rzewnością melodii ma działać rozśmieszająco? Nawet jeśli taki był zamysł twórców filmu, to nie do końca im się udało. Marsz żałobny Chopina byłby tu bardziej na miejscu.

Zakończenie pozostawia nieco do życzenia, aczkolwiek i tak jest pocieszne. Ona umiera na białaczkę. Wprawdzie śmierć już sama w sobie jest zabójczo śmieszna, ale problem w tym, że widz zdążył dziewczynę polubić, to jest jedna rzecz, a druga to fakt, że studentka umiera za wolno. Zabawniejsza jest śmierć ludzi, których nie lubimy, i to szybka.

Umierając bez pośpiechu, młoda kobieta ma dość czasu, aby przemyśleć swoje ostatnie słowa, żeby potem ludzie, czytając je w rozmaitych antologiach, nie drwili z niej, mówiąc ze śmiechem: Chryste, co za smutas, krzty poczucia humoru, iskierki dowcipu w tak przełomowym momencie, ostatnia szansa zmarnowana. W kiepskich komediach bohaterowie w takiej chwili chwytają się zwykle wypróbowanego, lecz coraz słabiej śmieszącego dowcipu, pytając: „Czemu ja? Czemu akurat mnie to spotkało?” Dają w ten sposób do zrozumienia, że przecież jest tylu ludzi na świecie, zwłaszcza w Indiach i Chinach, a choćby i sąsiadka z naprzeciwka, w czym niby jest lepsza od nich? Albo ten facet, co mieszka na dole, stary grubas, ledwo na schody wchodzi, niech on cierpi i zdycha zamiast nich. Przykładem odrobinę bardziej wyrafinowanej odmiany humoru jest pytanie: Gdzie jest Bóg? Dlaczego na to pozwala? Ale nawet ta wersja już tylko mało wyrobionym odbiorcom potrafi rozciągnąć usta w uśmiechu.

Dlatego trzeba oddać sprawiedliwość twórcom filmu i podziwiać ich inwencję. Bohaterka przytomnie wykorzystuje okres jako takiej świadomości i zwraca się do męża: „Przynajmniej będziesz wesołym wdowcem”. On mówi dla kawału, że nie, nie będzie wesoły. Więc ona się śmieje, że będzie, na pewno będzie, ona chce, żeby był, i dopiero wtedy, kiedy widzi, że go rozśmieszyła do łez, umiera.

W ostatniej scenie syn rozmawia z ojcem, który obśmiawszy się jak norka, z najwyższym trudem mówi sorry, nie próbując nawet ukryć rozbawienia. Na co syn odpowiada dowcipnie, że jak się kocha, to się nie mówi sorry. Purnonsensowa puenta syna jest najzabawniejszą kwestią tego filmu i niewiele równie celnych powiedzeń da się znaleźć w całej kinematografii.Papamobile

Któregoś czerwca to było, pamiętam. Jakoś tak. Raczej tak na początku. Pogodny był dzień od rana. Się zapowiadał ciepły. Jak latem. Jednak to jeszcze wiosna była. W kalendarzu. Ale późna i ciepła jak lato. Zapowiadali, że miało padać. Niby. I Ela mnie pyta:

— Weźmiemy parasolkę?

— Możemy — ja mówię.

Więc tego czerwcowego dnia, ciepłego, ze słońcem na razie, a później z chmurami, wstaliśmy raniutko. Ja, Ela i Jacek. Bo my w jednym akademiku mieszkaliśmy. Na Służewie nad Dolinką. Niedaleko Wyścigów.

Tak więc jemy śniadanie razem, chleb z twarożkiem, herbata. I Ela mówi:

— Dużo ludzi będzie? Ciekawe.

— Dużo — ja mówię. — Nikt nie pracuje dzisiaj. Studenci i tak dalej.

— Jeszcze jak — mówi Jacek i je chleb z twarożkiem, herbata z cukrem.

Potem — pamiętam — Ryś przyjechał. Ze stancji. Byliśmy umówieni. Podobno autobusy nie chodziły. Wstrzymane. Czy co? Szedł do placu Unii, a potem tramwajem. Ledwo wsiadł. Puławską aż do Wałbrzyskiej. Taki tłok. Daj pan spokój. Ryś po śniadaniu. Nie je. Tylko pije. Herbatę. Z cukrem. Postanowiliśmy się udać razem. W grupce raźniej. Się rozmawia, żartuje, ha, ha, ha. Zobacz tu, tam zobacz. A słyszałeś? Nie! Tak? No, nie!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: